Uczeń wszystko zniesie - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
10940
post-template-default,single,single-post,postid-10940,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Uczeń wszystko zniesie

Ministerstwo Edukacji Narodowej mocno propaguje pomysł związany z wygaszaniem, jak to określa, gimnazjów oraz wprowadzeniem do systemu edukacji zupełnie nowego, w jego rozumieniu, rodzaju szkół nazwanych branżowymi. Czasu na przygotowania jest niewiele, zmiany zaczną obowiązywać od przyszłego roku, więc przed uczniami kolejna wielka próba cierpliwości.

Zbigniew Wolski

Każda reforma nauczania, poza wymiarem organizacyjnym, opartym na lepszym lub gorszym pomyśle, posiada także wymiar ludzki. Tym sposobem to, co stanowi efekt politycznych zapędów trafia bezpośrednio w nasze dzieci. Sprawa wydaje się oczywista, ale nikt o tym nie wspomina. Ostatnia reforma szkolnictwa wysłała do pierwszej klasy szkoły podstawowej sześciolatki. Dla wielu czytelników różnica pomiędzy sześciolatkiem a siedmiolatkiem wydaje się być znikoma, ale tak nie jest. Mam dwie córki, które dzielnie stanęły oko w oko z tym wyzwaniem. Kiedy starsza córka skończyła sześć lat, pojawiło się pytanie, kiedy ma iść do szkoły. Mieliśmy dwie możliwości, wysłać ją od razu lub poczekać, aby poszła do szkoły ze swymi rówieśnikami z przedszkola. Pytanie w sumie proste, ale pojawiły się wątpliwości. Jeśli poszłaby do szkoły jako sześciolatka, wówczas niewiadomą było, jak sobie poradzi z obowiązkami szkolnymi. Zostawiając ją w przedszkolu mogliśmy natomiast liczyć na jej rozterki ze względu na fakt, że część jej kolegów i koleżanek już uczęszcza do szkoły.
Co bardziej dociekliwi rodzice postanowili zagadnienie zweryfikować u specjalistów, dlatego wystawiali swoje dzieci na stresujące badania u pedagogów, mające dać im jednoznaczną odpowiedź, a bardziej uzasadnić wybór. Pojawiła się nowa moda na męczenie starszaków z przedszkola pytaniami od dziwnie wyglądającej pani, która pracuje ni to w przychodni, ni to w szpitalu. Starsza córka poszła do szkoły jako siedmiolatka, z młodszą nie było tylu możliwości wyboru. Istniała oczywiście mała furtka, także związana z pedagogiem lub psychologiem, którzy to mieliby stwierdzić zupełne nieprzygotowanie dziecka do pierwszej klasy, ale nie skorzystaliśmy z tej opcji. Większość rodziców pamięta pierwszy dzień swojego dziecka w szkole, jeśli tylko mieli okazję w nim uczestniczyć. Ja miałem okazję uczestniczyć w rozpoczęciu roku szkolnego w pierwszej klasie dwukrotnie. Oczywiście, mam wiele pozytywnych wspomnień, ale pamiętam także w przypadku starszej córki, jaka różnica była pomiędzy klasami złożonymi z sześciolatków i siedmiolatków. Na cud zakrawało, że młodsze dzieci mogły unieść wielkie plecaki, w jakie wyposażyli je rodzice.
W przypadku młodszej córki powyższa uwagą dotyczyła już całego składu pierwszoklasistów. Pamiętam także szczerą wypowiedź wychowawczymi mojej młodszej latorośli, sprowadzającą się do stwierdzenia, że część dzieci w klasie po prostu nie nadaje się do szkoły, ale niewiele na to można wpłynąć i teraz trzeba mocno pracować. Główny powód obaw nauczycielki nie wynikał z rozwoju fizycznego, lecz z rozwoju umysłowego. Czym młodsze dziecko, tym trudniej jest mu skupić uwagę przez czas zajęć lekcyjnych, a gdy jest rozproszone, zaczyna przeszkadzać innym dzieciom i nauczycielowi, co prowadzi do chaosu.
Mamy więc rok na kosztowne i ważne zmiany programowe w szkole podstawowej, która będzie zawierać także zakres gimnazjum. Koszt zmian programowych dla pierwszych klas kosztował ostatnio miliony złotych, rozumiem, że prace powinny zakończyć się na tyle wcześnie, aby drukarnie zdążyły z drukiem podręczników. Gimnazjów formalnie nie będzie, ale będą klasy szkoły podstawowej z zakresem nauczania dedykowanym dla gimnazjów. Nie pojmuję urazy, jaką okazuje rząd wobec tego rodzaju szkół.
Gdzieś oczywiście przypomina mi się jeden z postulatów wyborczych deklarujących zniesienie gimnazjów jako głównego źródła braków w edukacji, ale jak dotąd nie poznałem szczegółów tego stanowiska. Wygodnie jest powiedzieć, że coś jest złe i na tym zakończyć argumentacje. Wspominałem o kosztach, wydłużenie edukacji o jeden rok, bo do tego się sprowadza także ten pomysł, musi kosztować. Miejmy jednak nadzieję, że niekoniecznie rząd PiS-u będzie borykał się z tym zagadnieniem, w pełni zmiany w szkolnictwie będą wprowadzone dopiero za sześć lat, tyle czasu potrzeba, aby zlikwidować gimnazja i wprowadzić uczniów tam uczących się do rozbudowanej szkoły podstawowej. Mamy kolejny przypadek robienia reform na kredyt, a bardziej robienia reform, za które sami będziemy musieli zapłacić.
Zmienia się forma kształcenia, lecz nie mamy szczegółowych informacji, jakie są cele tych zmian. Gdzieś w tle jest konsternacja z tytułu poziomu zdawalności matury wynoszącego ponad siedemdziesiąt procent, a z drugiej strony rynek pracy już przy dziesięcioprocentowym poziomie bezrobocia głośno krzyczy o potrzebie kształcenia bardziej pracowników wykwalifikowanych, niż magistrów filologii, nic nie ujmując tym ostatnim. Ostatnie kilkanaście lat to ewidentna klęska szkolnictwa zawodowego. W obiegowej opinii wykształcenie zawodowe nie zapewnia możliwości znalezienia dobrej pracy. Jest w narodzie potrzeba kształcenia się za wszelką cenę.
Publiczne i prywatne szkolnictwo wyższe robi co może, aby sprostać wymaganiom. W wielu przypadkach przygotowuje jednak kadry dla gospodarki krajów Europy zachodniej, nie oznacza to, że kadry wykwalifikowane. Szkoły branżowe, jakie przedstawia nam minister Anna Zalewska, to ubranie w nowy garnitur obecnych szkół zawodowych i w pewnym stopniu techników. Ukończenie pierwszego stopnia takiej szkoły zapewniać ma kwalifikacje zawodowe do pracy, a ukończenie drugiego stopnia – tytuł technika. Jeśli osoba mająca już tytuł technika chciałaby kształcić się dalej, to może wówczas, po zdaniu uproszczonej matury, rozpocząć studia licencjackie, ale tylko licencjackie. Do rozpoczęcia studiów magisterskich potrzebna będzie pełnowymiarowa matura. Pomysł na kształcenie zawodowe, zakładające dwie drogi nauki nie jest odkrywczy i funkcjonuje u nas od lat. Zobaczymy, jak zmiana nazwy całego procesu wpłynie na jego efektywność. Dodam, że istnieją plany włączenia do niego pracodawców, co oczywiście przyniesie rezultat pozytywny dla nich, ponieważ otrzymają pracowników o takich kwalifikacjach, jakie im są potrzebne, ale z drugiej strony będą też za to płacić. Zapewnienie dostępu do technologii i nowoczesnych maszyn, jak zakłada ministerstwo edukacji, spocznie na barkach pracodawców.
Gdzieś w uniesieniu politycznych sporów bardzo często pojawiają się zamiary naprawy rzeczywistości, bez kosztów i długiego okresu realizacji. Szkolnictwo nie jest wdzięcznym tematem dla takich wstrząsów. Nieprzemyślana ingerencja w oświatę ma wymiar organizacyjny, część nauczycieli może okazać się niepotrzebna, ale przede wszystkim wywiera ona presję na samych uczniach, utrudniając im naukę w kolejnym okresie przejściowym i nie dając wiele w zamian.