Szkoła potrzebuje zaufania jak tlenu
Szkoła potrzebuje zaufania jak tlenu
Rozmowy na TERAZ – z Anną Schmidt-Fic rozmawia Łukasz Szopa.
O jakich „reformach” PiSu – czy to minister Zalewskiej czy ministra Czarnka – nie wolno nam zapominać? Które wyrządziły szkołom i uczniom największe szkody?
Od razu przychodzi mi na myśl reforma Anny Zalewskiej. To była chyba najbardziej szkodliwa reforma, jaką przeprowadzono w naszym systemie edukacji po odzyskaniu niepodległości. Tak to wygląda z mojej perspektywy, ale jestem pewna, że wiele osób się pewnie ze mną zgodzi. To była przede wszystkim reforma, której potrzeba w żaden sposób nie została uargumentowana. Nie zostały przeprowadzone żadne badania, które pokazywałyby, jakie skutki ona przyniesie i z jakich powodów tak radykalne zmiany należy dzieciom i nam wszystkim – ponieważ zmieniła ona radykalnie system edukacji – zafundować. Skróciła przede wszystkim obowiązkową edukację dla dzieci o cały rok. Obowiązek szkolny został skrócony do ośmiu lat. Wcześniej szkoła podstawowa trwała 6 lat, plus gimnazjum 3 lata, to razem 9 lat – więc już jest pierwsza różnica. Poza tym wyrwała dzieci w taki bardzo brutalny sposób z pewnej ścieżki edukacyjnej, którą szły.
Osobiście obserwowałam to na przykładzie swojej córki, która była wówczas w szkole podstawowej i już nie zdążyła pójść do gimnazjum. Została przesunięta na inną ścieżkę programową, która została inaczej zorganizowana i pewnych treści te dzieci już nigdy nie poznały i nie poznają, bo zostały za nimi. To jest niewybaczalne. Poza tym przyniosła ona mnóstwo skutków, które dzisiaj bezpośrednio obserwujemy. Czeka nas kolejna kumulacja rocznika. To już będzie trzecia kumulacja. I ta jest alarmująca, największa chyba do tej pory w systemie. Ogromne wyzwania stoją przede wszystkim przed samorządami, które muszą sobie poradzić lokalowo z taką liczbą dzieci, które zostaną wpuszczone do szkół średnich. Prawdopodobnie czekają nas klasy do 40 nawet osób. Na pewno będzie to nauka zmianowa, popołudniami, wieczorami. Samorządy głowią się jak sobie poradzić, żeby przyjąć taką liczbę dzieci. Przypomnę, że w zeszłym roku też była kumulacja. I to są te najważniejsze rzeczy, które już wtedy, przed wprowadzeniem reformy Anny Zalewskiej, były bardzo mocno podkreślane przez wiele organizacji i wiele osób, które się angażowały w to, żeby zatrzymać tę zupełnie niepotrzebną i szkodliwą reformę.
Rozumiem, że nie było żadnych konsultacji społecznych czy z nauczycielami?
Nie było, absolutnie nie. Oczywiście, że strona rządowa zawsze opowiada, że jest w konsultacjach z nauczycielami, dyrektorami, rodzicami. To są „tysiące rodziców i nauczycieli” – których nikt nie zna z imienia i nazwiska, pozostają anonimowi. Natomiast poznaliśmy nazwiska bodajże, jeśli dobrze pamiętam, 910 tysięcy, czyli prawie milion osób podpisanych pod wnioskiem, żeby zatrzymać reformę Anny Zalewskiej, żeby przeprowadzić referendum. Te podpisy oczywiście zostały wyrzucone do kosza. I te wszystkie konsekwencje były w tamtym czasie już podnoszone, były do przewidzenia. Mówiło się nie tylko o pierwszym skumulowanym roczniku połączonych klas dzieci po szkole podstawowej i po gimnazjum, ale właśnie o obecnym i ubiegłym roku także. Rząd pozostawał głuchy. Jedyny argument, który wówczas podnoszono był taki, że „spełniamy obietnicę wyborczą”. W tej obietnicy wyborczej Prawo i Sprawiedliwość obiecało swoim wyborcom „porządną szkołę”, „taką, do której oni sami chodzili”, czyli ośmioletnią. I do kosza wyrzucono z mozołem budowane doświadczenie i odniesione sukcesy – szczególnie badania PISA pokazywały, że szkoła polska i system edukacji poradziły sobie ze zmianą systemu 8/4 na system gimnazjalny. Było to na świecie postrzegane jako sukces polskiej edukacji. A system edukacji w tamtym czasie, tuż przed reformą Anny Zalewskiej był przedstawiany jako jeden z tych, w którym następuje największy progres. Nigdy nie było “różowo”, ale byliśmy w momencie, w którym naprawdę znajdowaliśmy się na krzywej wschodzącej.
A pozostając przy reformie pani Zalewskiej, czy mogłaby pani coś wspomnieć o nauczycielach? Jak oni to odebrali, jak tego doświadczyli, i też ewentualnie o tym, co to znaczyło dla nich, jeżeli chodzi o pewne naciski, o czym się mówiło, że może dochodzić do zastraszenia czy eliminacji niektórych nauczycieli, którzy byli „mniej chciani” z uwagi na to, jak chcą nauczać.
Jeżeli chodzi o postawę nauczycieli, to myślę, że najlepszą ilustracją jest strajk, który się w tamtym czasie odbył. Jednodniowy protest w roku 2017 poprzedzał wprowadzenie zmian w systemie edukacji i się im przeciwstawiał. Jak każdy strajk, i ten musiał mieć postulaty płacowe. Postulatem nie mógł być wyrażony wprost sprzeciw wobec reformy Anny Zalewskiej – ustawa o sporach zbiorowych na to nie pozwala. Ale de facto postulat podwyższenia pensji nauczycielskich wykluczał możliwość finansowego spełnienia wymagań reformy. Nauczyciele mogli więc jednocześnie wyrazić sprzeciw wobec planowanych zmian. Łatwiej też zrozumieć, dlaczego rząd nie chciał i nie chce podnosić nauczycielskich pensji. Te pieniądze zostały po prostu wydane, jak ja to mówię, na zamianę małych krzesełek na duże krzesełka i dużych stoliczków na małe. Wydatki na reformę strukturalną związaną ze zmianą nazw szkół, wymianą tabliczek, pieczątek, podręczników, infrastruktury były tak ogromne, że trudno nam jest je sobie wyobrazić. I nawet jak rozmawiałam o tym z dziennikarzami, żeby pokazać te liczby, to oni mówili, że nie warto, bo to są tak duże liczby, że już na nikim nie będzie robić wrażenia. Więc na pewno postawa większości nauczycieli była absolutnie przeciwko tej reformie.
Oczywiście wewnętrznie, w środowisku nauczycieli pojawiały się wzajemne oskarżania, że nauczyciele szkół średnich nie wsparli wtedy wystarczająco nauczycieli z gimnazjów i szkół podstawowych. A więc można by tak historycznie różne te aspekty analizować, ale co do zasady, nauczyciele są przeciwko tego typu rewolucyjnym zmianom. Bo my doskonale wiemy, że
”w edukacji najgorsze, co może się przydarzyć, to są takie trzęsienia ziemi. Edukacja, dobra edukacja, rozwój dzieci w wieku szkolnym wymaga spokoju i poczucia bezpieczeństwa.
To bezpieczeństwo jest nieustannie zaburzane. Potrzebny mir szkolny młodych ludzi jest nieustannie naruszany przez nieodpowiedzialnych dorosłych, którzy w sposób karygodny zarządzają systemem edukacji.
Dopytam: czy zna pani przypadki, gdzie faktycznie niektórych nauczycieli z uwagi na ich postawę wobec tych reform zastraszano, że mogą zostać nie przejęci czy że ich umowy mogą zostać nie przedłużane?
Szczerze mówiąc osobiście nie przypominam sobie takiego przypadku, ale oczywiście, że pewnie pogłoski dało się słyszeć. Myślę, że to jest naturalna sytuacja reakcji na lęk w chwili zmiany. Nawet w pokojach nauczycielskich rozchodził się ten lęk falą, szemranymi plotkami, że „Uwaga, uwaga, nadciąga niebezpieczeństwo”. Efekt mrożący. Z perspektywy lat mogę jednak powiedzieć, że nauczyciele są dosyć odporni na tego typu straszaki. Bo potem były różne kolejne hece i wiemy, jak to wszystko wygląda. I widzimy, że trendy są zupełnie odwrotne, mimo, że w tej chwili pan minister Czarnek próbuje straszyć, że „nadciąga niż demograficzny i trzeba będzie zwalniać nauczycieli”. A ja wiem – będąc w kontakcie z nauczycielami z całej Polski i widząc, co się dzieje w szkołach, zresztą wszyscy to wiemy, wszyscy, którzy mamy dzieci lub wnuki – że jest potężny kryzys kadrowy w szkołach i przedszkolach.
A mówiąc o „hecach” i ministrze Czarnku – co oznaczały jego pomysły jak Lex Czarnek 1 i Lex Czarnek 2, czy mimo ich zawetowania – coś z nich w praktyce zostało? Choćby tak nieformalnie czy tylnymi drzwiami. Czyli co mu się niestety udało zrobić?
Minister Czarnek próbuje – to jest jego misja – za wszelką cenę zideologizować szkołę. I doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że aby to się powiodło, trzeba wziąć pod kontrolę nauczycieli. I to jest bardzo słaby punkt jego planu. Okazało się, że wziąć pod kontrolę nauczycieli wcale nie jest tak łatwo. I wbrew pozorom obecny system dość dobrze tę autonomię nauczycielską chroni. Minister twierdzi, że szkoła nie ma żadnej autonomii, ale ona jest. Ponieważ ta autonomia zaczyna się i kończy w momencie, w którym zamykają się, a potem otwierają drzwi klasy, do której wchodzi nauczyciel i jest tam sam na sam z młodzieżą i dziećmi. I choćby pan minister zamontował tysiące kamer w każdej sali lekcyjnej, to ta autonomia będzie.
Oczywiście, że z punktu widzenia pana ministra warto działać, warto zastraszać, warto próbować. W związku z tym pojawiały się takie projekty jak Lex Czarnek 1 i Lex Czarnek 2, czyli za wszelką cenę utrudnianie pracy nauczycielom przez blokowanie organizacjom społecznym wejście do szkół. A organizacje społeczne wypełniają w szkołach bardzo ważną część edukacyjną. Dzięki nim szkoły mają edukację wyższej jakości, bo to one dostarczają wartościowej oferty edukacyjnej szkołom i nauczyciele z tego korzystają. Korzystają z tego mądrze, według własnego uznania. Współpracują z takimi organizacjami, które sami uznają za wartościowe. Ustalają to wraz z rodzicami, z uczniami. Dyrektorzy zaś weryfikują. I ta dodatkowa oferta edukacyjna jest dużą wartością w polskich szkołach. A to był właśnie główny cel pana ministra, żeby w tym miejscu postawić tamę, cenzurę, uniemożliwić nauczycielom swobodny wybór i swobodne działanie.
Na potwierdzenie moich słów, że nauczyciele są rzeczywistą i ogromną siłą w polskiej szkole, o którą naprawdę powinniśmy zadbać, podam kolejny przykład. To też przykład ideologizacji w polskiej szkole prowadzonej przez pana ministra Czarnka. Niestety wprowadził on – i tutaj jesteśmy bezradni wobec tego typu decyzji – przedmiot zwany “Historia i teraźniejszość”, czyli tzw. HiT. Nauczyciele odegrali tu ważną rolę obronną. Mianowicie pan minister równolegle zamierzał wprowadzić do szkół skrajnie ideologiczny podręcznik do HITu, napisany przez profesora Roszkowskiego. Bardzo mocno promował ten podręcznik, mimo, że był wydany przez prywatne wydawnictwo. Ostatecznie promocja zakończyła się absolutnym fiaskiem, ponieważ nauczyciele odrzucili ten podręcznik. Wykorzystali swoje prawo wyboru podręczników zagwarantowane w Karcie Nauczyciela i nie zdecydowali się na wybór pozycji Roszkowskiego. To nie kto inny, ale nauczyciele wysłali pana ministra z jego podręcznikiem na pocztę i tam umieścili jako pozycję „bestseller”. W akcji bardzo wspierała wówczas nauczycieli koalicja organizacji pozarządowych “Wolna Szkoła”.
”Uważam, że powinno się podkreślać, jak dużą rolę w obronie przed formatowaniem umysłów polskich uczniów i uczennic odgrywają nauczyciele.
Ponieważ w tym konkretnym przypadku nauczyciele zdecydowali się iść trudniejszą ścieżką, przygotowywać się do nauczania tego przedmiotu sami, i sami, bez pomocy podręcznika, krytycznie otwierać dyskusję z uczniami, pokazywać im wszystkie możliwe ścieżki i drogi myślenia o różnych złożonych sytuacjach historycznych.
A kolejny przykład, to całkiem niedawna sytuacja, kiedy wybuchła burza w sprawie odpowiedzialności kardynała Wojtyły za pewne przemilczania i brak działań. Tymczasem w podstawie programowej wspomnianego HiTu są zagadnienia dotyczące Jana Pawła II. I w trudnej chwili – trudnej dla Kościoła Katolickiego i dla naszego społeczeństwa, dla którego papież Jan Paweł II był ważną postacią – gdy rządzący w przemocowy sposób przeprowadzili w Sejmie uchwałę o obronie dobrego imienia JPII, nauczyciele głośno i odważnie zadeklarowali, że będą wbrew tej uchwale podchodzić do sprawy bez tezy i będą z uczniami omawiać temat w sposób krytyczny.
Ale mimo tej godnej podziwu postawy nauczycieli, którzy walczą o swoją autonomię – jakie jeszcze były chwyty ministrów edukacji PiSu, żeby indoktrynować i żeby upolityczniać edukację w szkołach, czy to podręcznikami, czy poprzez programy nauczania, czy może też poprzez jakieś inne formy, jak tzw. patriotyczne akademie, czy przybliżania szkół do kościoła?
Tak, tutaj oczywiście pan minister ma różne narzędzia, na przykład wprowadza pewne priorytety na rok szkolny. Takim priorytetem jest na przykład podkreślanie roli rodziny. I to chwalebne, no ale oczywiście „rodziny” rozumianej w sposób jednoznaczny przez pana ministra, czyli w taki sposób, jaki rozumie ją Kościół katolicki, bez zgody na wszelkie „inności”, które w życiu spotykamy.
Przedmiot „Wychowanie do życia w rodzinie”, który jest przedmiotem nieobowiązkowym – stał się priorytetowy. Co oznacza, że dyrektorzy szkół są też zobowiązani do pewnych kroków i są z tego rozliczani przez kuratoria, które mają obowiązek kontrolować, czy dyrektorzy wywiązują się z wszystkich zaleceń na dany rok szkolny. To oczywiście niesie pewne konsekwencje. Wiadomo, że kuratoria pozostają organem kontrolującym dla szkoły i dyrektorów. W związku z tym wszelkie wypowiedzi medialne kuratorów, tzw. zalecenia czy różne sugestie, które kuratorzy publicznie wygłaszają, stają się dla dyrektorów swoistym kierunkowskazem. Jak zrobić, żeby było dobrze, kiedy kurator przyjdzie do szkoły na kontrolę. No i mamy tutaj wypowiedzi pani kuratorki Nowak, która zaprasza np. dyrektorów na spotkanie w kościele Mariackim, po mszy. To są tego typu naciski. Mamy też do czynienia z różnego rodzaju wypowiedziami kuratorów, które potem właśnie skutkują różnymi zachowaniami dyrektorów, np. zamiast lekcje religii organizować w planach na końcu lekcji i na początku – jednak planują w środku. Podobnie jest zajęciami „Wychowanie do życia w rodzinie”, co rzeczywiście powoduje, że być może więcej dzieci jednak zdecyduje się na lekcje religii czy WDŻ.
Jakiś czas temu pan minister ogłosił, że zamierza wprowadzić obowiązkowy wybór „Religii” i „Etyki”. A ponieważ nie ma wystarczającej liczby nauczycieli „Etyki”, postanowił sfinansować studia dla nauczycieli etyki. Nauczyciele mogą sobie dodatkowo te kwalifikacje zdobyć na bezpłatnych kierunkach. Jest jedno ale – studia, które finansuje państwo są na różnych kierunkach teologicznych i tam właśnie są przygotowywani nauczyciele do nauczania etyki. Na szczęście projekt wprowadzenia obowiązkowej religii i etyki od najbliższego roku szkolnego póki co upadł, i na razie sprawa ucichła. Zapewne rok wyborczy rządzi się swoimi prawami i ministrowi trochę się wymykają pewne rzeczy.
W okresie strajkowym w 2019 roku obserwowaliśmy wzmożenie postępowań dyscyplinarnych wobec nauczycieli i dyrektorów szkół. Byliśmy też świadkami postępowania dyscyplinarnego dla pani dyrektorki z Dobczyc, kiedy dzieci poszły na lekcję o Konstytucji organizowaną przez Tour de Konstytucja. Tego typu sytuacje odbijają się dużym echem i nasilają efekt mrożący. Ale ostatnio – dobra wiadomość! – po wysłaniu po raz drugi przez pana prezydenta pomysłu pana ministra Czarnka do kosza, dyrektorzy jednak troszeczkę się ośmielili. I na przykład wiem od znajomej, która prowadzi edukację prawną w szkołach, że dyrektorzy są teraz bardziej chętni – w różnych małych, prowincjonalnych szkołach zapraszają sędziów, prawników, tak żeby dzieci mogły spróbować lekcji w togach. Wcześniej, gdy toczyła się sprawa Lex Czarnek, rzeczywiście edukacja obywatelska, edukacja europejska, edukacja prawna były zagrożone. Wspominały o tym Wolne Sądy.
Z przykrych konsekwencji działań Czarnka, do „katalogu słów zakazanych” trafiło słowo „antydyskryminacja”. I dyrektorzy zaczęli się obawiać wszelkich projektów, które mieściły w sobie to słowo, a po które chcieli sięgać nauczyciele. I to niestety wymaga od nauczyciela pewnej determinacji i odwagi, bo taki nauczyciel musi pójść do dyrektora, poprosić o zgodę na tego typu zajęcia i narazić się na pewien dyskomfort w relacji ze swoim przełożonym – no bo wiadomo, że dyrektor się naraża kuratorowi. Szczególnie, gdy jest to kurator małopolski.
Rozmawiając dalej o edukacji na temat konstytucji czy sądów. Wielu moich poprzednich rozmówców w ramach tego cyklu pod koniec rozmowy podkreślało rolę edukacji – by tworzyć lepsze społeczeństwo obywatelskie, lepszą demokrację, lepsze państwo. Tu była mowa o kwestiach państwowych, o edukacji praw i obowiązków obywatela, edukacji seksualnej, zdrowotnej, w sprawie mniejszości czy osób LGBT+. Czy z jednej strony wyraża to nadzieję, jaką pokładamy w młodym pokoleniu, a z drugiej czy w praktyce da się to wszystko zmieścić w podstawach programowych i odpowiednich godzinach zajęć? Jak to zrobić by to się udało?
Tak, wszyscy to podkreślają, ponieważ to jest po prostu taka prawda absolutna. Taka prawda nie do podważenia. Wszystko, co chcemy uzyskać, ma swoje źródło i początek w edukacji. I edukacja może wiele rzeczy zmieniać. I doskonale wiedzą o tym wszyscy, także wszyscy, którzy myśleli i myślą o rządzeniu tym krajem. Doskonale wie o tym Prawo i Sprawiedliwość, ponieważ edukacja to jest naprawdę ich ważny punkt programu, od samego początku. Wydaje mi się, że PiS od edukacji zaczął w ogóle dobrą zmianę – zanim jeszcze pani Zalewska zreformowała szkołę, to już wycofała obowiązek działań antydyskryminacyjnych, który był zapisany w prawie oświatowym przez poprzedni rząd. Więc tutaj doskonale sobie wszyscy z tego zdają sprawę. Czy to się da zmieścić, te wszystkie rodzaje edukacji i potrzeby?
Może zmienić filozofię szkoły?
Trochę tak. Toczy się w tej chwili ważna debata społeczna. Niestety bez udziału rządzących, bez udziału ministerstwa, ale zainicjowana przez organizacje społeczne skupione wokół Wolnej Szkoły. Pierwszy szczyt edukacyjny odbył się w styczniu w Warszawie, ale proces rozpoczął się jeszcze przed nieszczęsnym Lex Czarnek. Do tej debaty zapraszane są wszystkie środowiska, które tworzą nasze społeczeństwo – nauczyciele i nauczycielki, uczniowie, uczennice, rodzice, ale też eksperci edukacyjni, eksperci w różnych innych dziedzinach, którzy mają świadomość, jak duże są potrzeby edukacyjne w każdym obszarze działania naszego państwa. Są więc samorządowcy, związkowcy, no i politycy. Bo oczywiście nie będzie żadnej zmiany, dopóki politycy tych zmian nie wprowadzą.
I możemy sobie mówić, że różne zmiany są możliwe oddolnie, i pewnie w sytuacji, w której jesteśmy, tak jak dziś, w kryzysie absolutnym, to jednak każde drobne działanie się liczy. Bo miliony dzieci chodzą tu i teraz do szkół. I my nie możemy ich zostawić i sobie przeczekać. Więc oczywiście, że
”każde działanie oddolne jest na wagę złota. Każde. Natomiast ja nie mam złudzeń. System zawsze będzie silniejszy od działania oddolnego. Dlatego tak ważne jest, żeby zmieniać system.
I dlatego tak ważne jest, żeby ta debata miała charakter bardzo szeroki, społeczny i żeby włączeni do niej byli też politycy. I żeby ta debata do nich docierała i ich do czegoś zobowiązywała.
A odpowiadając na główne pytanie – tak, oczywiście, moim zdaniem można to zmieścić i można to wypracować. Jak to zmieścić? To nie znaczy, że musimy tworzyć tyle przedmiotów, ile jest zagadnień. Myślmy o edukacji interdyscyplinarnej, takiej właśnie, która łączy ze sobą wiele dziedzin. To powinno być kierunkiem naszego myślenia. I to jest w absolutnej sprzeczności do tego, co zostało ostatnią reformą zmieniane. Wróciliśmy od takiego międzyprzedmiotowego myślenia w edukacji do bardzo dokładnego zgłębiania poszczególnych dziedzin odrębnie. To oczywiście tworzy możliwość, że w danym przedmiocie można się rzeczywiście kształcić dosyć gruntownie, ale czy to ma sens? Jakie są w ogóle cele obecnej szkoły? Jakie są wyzwania przyszłości? Jakie są wyzwania teraźniejszości? Uważam, że musimy kompletnie zmienić paradygmat myślenia o tym, jak należy budować szkołę. I dlatego jest ta debata i dlatego są potrzebne rozmowy, żeby wspólnie wymyślić, jak zbudować dobry system, żeby odejść od tego, co jest w szkole złe. Odejść od kształcenia przedmiotowego, od hierarchiczności, od pruskiego modelu, który tworzony jest poprzez hierarchię: dyrektor, nauczyciele, uczniowie.
Rodzice są też oczywiście w podległości – i pan minister Czarnek dużo ostatnio mówi o tym, że chciałby „dyscyplinować rodziców”. Jak sądzę, ma na myśli nie tych „porządnych” rodziców, którzy co niedzielę zabierają dzieci do kościoła, tylko „młodych” – to są cytaty z pana Czarnka – „młodych lewackich rodziców”, którzy „ulegają trendom zachodnim i tej indoktrynacji”, i w „tej wojnie kulturowej są wręcz żołnierzami”. Więc od tych rzeczy powinniśmy odchodzić. Powinniśmy przede wszystkim pomyśleć, jak zbudować w szkole zaufanie. Myślę, że właściwy kierunek, to dawać szkołom jak najwięcej autonomii i żeby schodzić do poziomów samorządów i tam myśleć o organizowaniu szkół w środowiskach lokalnych, żeby budować przestrzeń bezpieczną, w której jest możliwy dialog pomiędzy rodzicami i nauczycielami.
Działam także w Proteście z Wykrzyknikiem i tam ostatnio protestujemy przeciwko antagonizowaniu nauczycieli i rodziców. Bo to jest prosta droga do realizacji celów Czarnka. Natomiast szkoła potrzebuje jak tlenu zaufania. I nasze dzieci potrzebują jak tlenu zaufania w szkole. Tylko tak możliwy będzie dialog nauczycieli, rodziców i dzieci. Mówiąc to wcale nie mam na myśli, że powinniśmy rezygnować z pokory wobec wiedzy i eksperckości nauczycieli. Od tego nigdy nie powinniśmy odchodzić, bo tak jak idziemy do lekarza i liczymy na opiekę i profesjonalną diagnozę, tak samo w szkole powinniśmy móc uzyskać zrozumienie i wsparcie merytoryczne nauczyciela. Używając tej analogii – tak, jak chcemy lekarzowi opowiedzieć co nam jest, chcemy, żeby nie ignorował nas, gdy mówimy, że nasza choroba wzmaga się, kiedy jesteśmy np. nerwowi i mamy jakąś sytuację stresową i żeby nie uważał, że to jest śmieszne, tak samo w szkole chcemy jako rodzice, żeby nauczyciele nie ignorowali potrzeb rodziców i dzieci, ich obserwacji, żeby chcieli z nimi rozmawiać, wysłuchać i żeby to było elementem działań wychowawczych i dydaktycznych, bo tylko wtedy praca nauczycieli może być jakościowa i tak dobra, jak być powinna.
Wspomniała pani hierarchię, oddolność i autonomię szkoły. Jak wygląda w pani ocenie demokracja i nauka tej demokracji w samej szkole – samorząd uczniowski, rady rodziców, ale też grono nauczycielskie? I nie tylko przez te siedem lat PiSu, tylko też jak to wyglądało wcześniej? Może na przykładzie innych krajów – dokąd warto iść, w jakim kierunku?
Jeśli chodzi o demokrację w polskich szkołach, to myślę, że jest ona w takiej kondycji, jak demokracja w polskim społeczeństwie w ogóle. I to zaangażowanie jest też podobne. No skądś się bierze to, co widzimy w reakcjach polskiego społeczeństwa na różne patologie, z którymi mamy do czynienia. Patrzymy dzisiaj na Izrael i myślimy sobie „O, fajnie by było, gdybyśmy my tak mogli reagować.” No, trochę tak zareagowaliśmy, bądźmy uczciwi. Łańcuchy światła to też nie było „w kij dmuchał”. Natomiast daleko nam do tego typu zachowań obywatelskich i pewnie winy należy szukać w edukacji. W szkole nie jest dobrze, ale nie jest beznadziejnie, dlatego że są takie struktury, które pozwalają na działania demokratyczne, są struktury uczniowskie, mamy radę rodziców, są rady szkoły, które zupełnie nie są wykorzystywane, ale w prawie oświatowym są. Więc niechęć tutaj do angażowania się rodziców jest proporcjonalna do niechęci ich angażowania się w życie społeczne poza szkołą.
A młodzież? No, po prostu
”musimy koniecznie zmienić tę edukację tak, żeby młodzież uczyć zachowań demokratycznych.
Bo wtedy będzie szansa, że nasze społeczeństwo będzie bardziej świadome, demokratyczne i będziemy szczęśliwszymi ludźmi, którzy będą czuli, że Polska to jest nasz kraj.
Bardzo dziękuję za to piękne zakończenie.
Dziękuję bardzo.
————–
Anna Schmidt-Fic – była nauczycielka, liderka inicjatywy Protest z wykrzyknikiem, współorganizatorka akcji społecznej Wolna Szkoła