Dlaczego w obronie demokracji?
Jacek Wiśniewski
Bo demokracja to coś więcej niż prawo do demonstrowania na ulicach i wyrażenia swojego zdania poprzez rozmaitość mediów. Gdy przedstawiciele rządzącej partii argumentują „demokracja w Polsce ma się doskonale” i na dowód przywoływane są manifestacje KOD – ujawniają jej płytkie rozumienie.
Doskonale widać to w działaniach wobec Trybunału Konstytucyjnego. Wybór kolejnych sędziów bez czekania na decyzje TK w spornej kwestii, ilu ich mógł powołać poprzedni sejm. Naruszające konstytucję nie odbieranie przez Prezydenta RP przysięgi od trzech prawidłowo wybranych. Wreszcie ustawa o Trybunale, praktycznie uniemożliwiająca wykonywanie jego zadania: oceny konstytucyjności uchwalanego prawa. Argumentowanie, że w ten sposób jest to trzecia, niewybierana przecież w wyborach, izba parlamentu. Tymczasem w demokracji sądy odgrywają rolę trzeciej władzy – sędziowie mają rozstrzygać spory, ważyć kwestie, oceniać, czy działania są zgodne z wolą narodu wyrażoną w konstytucji. Konstytucję można zmienić mając wystarczającą liczbę głosów. Bo w gruncie rzeczy chodzi o to, by jak najlepiej chronić interesy wszystkich. Władza sądów jest słaba, wyrok czasem trudno egzekwować, ale gdy sądy spychane są na margines – rządzący mają zbyt dużą swobodę. I łatwo mogą się zagalopować.
A to już widać.
Mieliśmy urzędniczą służbę cywilną. Bezpartyjnych, z zasady apolitycznych fachowców. Rządy się zmieniały, oni pozostawali w cieniu stanowisk obsadzanych przez polityków. To czy tamto można było poprawić – np. konkursy na stanowiska, wymagania stawiane kandydatom. Rząd „dobrej zmiany” służbę upolitycznił, teraz ważne jest, aby dyrektor departamentu czy wydziału realizował linię rządu. Nie prawo, nie dobro obywatela – tylko zalecenia polityków.
Mieliśmy media publiczne. O ich poziomie można różnie mówić. To, czy zawsze równoważnie przedstawiały wszystkie racje bywało przedmiotem sporu. Ale było widać, że się starają. Teraz mają być narodowe, ale nie zmieniono niczego poza błyskawicznym przejęciem władzy w centralnym radiu i telewizji przez nominatów rządzącej partii. W programach informacyjnych słyszymy głównie zdanie rządu oraz polityków Prawa i Sprawiedliwości, przedstawiane jako wysiłki na rzecz Polski. I opinię opozycji, sprowadzoną do krótkich wypowiedzi – „dziennikarz” i tak powie, kto ma rację. Metody propagandowe które wydawały się już historią…
Za chwilę minister sprawiedliwości znów będzie prokuratorem generalnym. Będzie pilnował oskarżających. Z drugiej strony nadzorował sądy – już przygotowywane są zmiany mające ten wpływ zwiększyć.
Minister ochrony środowiska przymierza się do zgody na wycinanie drzew w Puszczy Białowieskiej. Nie rozumie, że takiego naturalnego bogactwa jak wspomniana Puszcza nigdzie już nie ma.
Ale to przecież nie koniec. Trwają prace – za chwilę w Senacie – nad ustawą o policji. Gdyby nie doświadczenia innych „nocnych zmian” można by mieć nadzieję. Zapisy ustawy są kuriozalne. Policja będzie miała prawo gromadzić dane internetowe. Co to takiego? IP – powiązanie imienia i nazwiska internauty z jego indywidualnym numerem połączenia sieciowego. Wykaz odwiedzanych stron i czasu korzystania z nich, wykaz internetowej korespondencji. Obowiązek udostępniania informacji o użytkownikach będzie miał każdy właściciel portalu internetowego (aukcyjnego, randkowego, społecznościowego – bez różnicy). I ma to robić na własny koszt. Więksi dostawcy internetu mają zapewnić służbom tzw. sztywne łącze: stały, nieprzerwany dostęp do danych internetowych. Kontrola? Raz na pół roku sprawozdanie z gromadzenia danych ma ocenić sąd. To nie kabaret, to propozycja zapisana w przyjętej przez sejm ustawie. Organizacje pozarządowe i Rzecznik Praw Obywatelskich podnosili rozmaite zastrzeżenia, ale je pominięto. Słynna ACTA to przy tych propozycjach dziecinada. Konieczność gromadzenia danych czy tworzenia sztywnych łącz oznacza koszty dla operatorów – i podwyżkę cen Internetu dla użytkowników.
Jedna z agencji ratingowych oceniających sytuację obniżyła swoją rekomendację dla chcących inwestować w polskie papiery dłużne czy w spółki. Momentalnie osłabiła się – znacznie – złotówka. Drożej trzeba będzie zapłacić chcącym pożyczać Polsce, więcej zapłacą mający kredyty w obcych walutach. Podniosły się zarzuty o manipulacje, o niesprawiedliwe oceny polskiej gospodarki. Tymczasem owa agencja, Standard & Poor’s, powołała w swej ocenie głównie ryzyka polityczne. Zwróciła uwagę, że blokowanie Trybunału Konstytucyjnego oznacza łatwość uchwalania złego prawa, a to zagraża inwestorom.
Pani premier pojechała do Strasburga przed Parlamentem Europejskim wyjaśniać, co robi rządząca koalicja – jej zdaniem nic złego się w Polsce nie dzieje. Znów pokazała, że rozumie demokrację bardzo płytko. Jako prawo do realizowania woli parlamentarnej większości. Zapominając, że było to mniej niż 19% możliwych do uzyskania głosów, że mechanizmy przeliczania ich na mandaty mające zapewniać krajowi stabilne rządy nie upoważniają zwycięzcy do pomijania woli innych. Ci inni obdarzani są epitetami, mówi się o odsuniętych od koryta, o ludziach „gorszego sortu”, przez stygmatyzowanie językiem próbując ich unicestwić. Typowe dla reżymów totalitarnych.
Już słychać o zmianach w ordynacji wyborczej. Nie wiadomo jakich, ale przecież łatwo się domyślać, że chodzi o zmniejszenie prawdopodobieństwa utraty władzy.
W tej nawałnicy zdarzeń widać wyraźnie, że kurs Komitetu Obrony Demokracji może być tylko jeden: gromadzić tych, którzy też widzą konieczność jej bronienia. Odnajdują się przez internet. Na wspólnych manifestacjach. W coraz większej liczbie miast. Robią to z własnego wyboru – wbrew opowieściom prawicowych dziennikarzy. Powoli tworzą zręby organizacji, zaczynają rozmowy o potrzebnych w Polsce zmianach. Dyskutują nad potrzebą postaw obywatelskich. Ten ruch powoli dociera do coraz mniejszych miejscowości, z czasem będzie widoczny w każdej gminie. Dając znak rządzącym: widzimy Was, dostrzegamy prawdziwe skutki „dobrej” zmiany, sianie nienawiści, osłabianie Polski. Tyle możemy. I tyle powinniśmy zrobić. Na początek.