Byłam na Marszu w Warszawie. I było inaczej
Pamiętam, z poprzednich lat, większe tłumy, większą energię, głośniejszy skand, mocniejsze hasła i wyższą temperaturę ale.. No właśnie ale było jeszcze lepiej.
Mój akumulator został naładowany do pełna, psyche nakarmiona pozytywną choć łagodną energią tłumu idącego Krakowskim Przedmieściem na Plac Zamkowy. Czuję, że to energia dobrej jakości i szybko się nie wyczerpie, bo pochodzi ze sprawdzonego źródła – z ludzi, którzy przeszli swoje i chcą dalej iść. O nie! Ta energia na długo wystarczy. Na Marszu było inaczej, ale ja dorosłam już do tego typu emocji – mniej hałaśliwych, za to prawdziwszych.
Myślę sobie o ludziach. Bo po tych ponad 30 miesiącach życia z „dobrą zmianą” nauczyłam się, że ludzie dzielą się na tych, którzy są z nami albo akurat ich nie ma. To tak jak z chodzeniem na zajęcia do klubu fitness – na początku karnet na cały rok i zajęcia 3 razy w tygodniu, a po jakimś czasie gdy zamiast efektów tylko „znój i trud” motywacja spada do zerowej, a karnet ląduje w szufladzie.
Tak też jest z nami – jesteśmy ze sobą na różnych etapach, jedni częściej, drudzy rzadziej, jedni przychodzą tylko na manify, a inni ograniczają się do płacenia składek, każdy robi to co potrafi najlepiej (mam nadzieję) i w czym się dobrze czuje. Są też tacy, którzy zostaną do końca; bo taka jest ich natura – jak coś rozpoczęli to muszą skończyć.
I każdy z nas jakąkolwiek aktywność wybiera – czy jest przez moment, czy zostaje na dłużej – jest skarbem bezcennym, bo jest tym niewielkim procentem społeczeństwa, któremu nic nie jest obojętne. „Jest mi to obojętne” to chyba najstraszniejszy stan na świecie – lenistwo serca i rozumu, to jak śmierć za życia na własne życzenie.
Na szczęście po tej stronie mocy nie ma czasu i miejsca na obojętność, bo tu płonie dobry ogień. Patrzcie na te zdjęcia – są takie symboliczne, trzy osoby – dwie z nich znam osobiście i to, że pomimo ogrooomnych przeszkód byli na marszu mnie nie zdziwiło. Oni tacy są.
Ola nasza najdzielniejsza wdrapywała się na 4 piętro do biura KODu, nie było i nie ma wydarzenia w regionie bez jej obecności. Gdyby w pełni sprawny człowiek wziął na siebie jej chorobę i spróbował tak funkcjonować to pewnie odpuściłby po jednym dniu.
To samo z Cezarym – pamiętacie, że wspieraliśmy jego proces przygotowywania się do podwójnego przeszczepu. To cały czas przed nim, a funkcjonuje jak student AWF ?
I jeszcze Ten Pan. Nie znam go ale patrząc na jego twarz znajduję w niej coś dobrego i mądrego. Szlachetnego. Musiał przebyć długa drogę żeby dojechać do Warszawy.
To właśnie moje źródła pozytywnej energii, z nich czerpię nadzieję i otuchę. Z ludzi, którzy nie chcą zgodzić się na byle jakie życie w byle jakiej Polsce. Nie znam lepszego słowa niż DZIĘKUJĘ.
P.S. Wybaczcie, że nie napisałam o każdym z Was. O Steni i Wiesi, które zadbały o nasze banery i dzielnie je dźwigały z Katowic, o chłopakach którzy je w tym zadaniu wsparli, o Basi i Janie z naszymi śląskimi flagami, o dziewczynach i chłopakach z Tarnowskich Gór, Mysłowic, Tychów, Mikołowa, Żor, Rybnika, Zagłębia, Chorzowa, Bytomia, Zabrza, Rudy Ślaskiej, o Halinie najskuteczniejszej w Polsce w zbieraniu datków, o grupie z Gliwic, z Katowic, o naszych fotografach, o prawnikach, o wszystkich… Tyle historii wspaniałych ludzi do opisania. Waszych historii.
MagNu.
Fot. Jack Rekin,Teresa Waligóra, Cezary Bąk.
tekst za https://kodslaskie.pl/2018/05/14/bylam-na-marszu-wolnosci-w-warszawie-by-magnu/