„Statek szaleńców” Hieronima Boscha, czyli dlaczego demokracja liberalna w Polsce jest zagrożona
Jarosław Płuciennik
Bardzo często pisowskie media reagują śmiechem na słowa o zagrożeniu demokracji w Polsce – że niby KOD-erzy to taka histeria, że to „kwik świń odrywanych od koryta” itp. Jednak ustawa policyjna, która właśnie weszła w życie i strategia propagandowa, która każe nazywać zdrajcą, folksdojczem i inną świnią każdego krytyka obecnych władz, może prowadzić do autocenzury, do niebezpiecznej zasady życia publicznego: nie wychylać się.
Jest taki piękny wiersz Czesława Miłosza, który wspomina czasy, kiedy ta zasada była regułą. Pozwolę sobie przytoczyć go w całości:
Zadanie
W trwodze i drżeniu myślę, że spełniłbym swoje życie,
Tylko gdybym się zdobył na publiczną spowiedź,
Wyjawiając oszustwo, własne i mojej epoki:
Wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów,
Ale czyste i dostojne słowa były zakazane
Pod tak surową karą, że kto jedno z nich śmiał wymówić,
Już sam uważał się za zgubionego.
Berkeley, 1970
(z tomu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” 1974, [w:] Czesław Miłosz, „Wiersze wszystkie”, Znak, Kraków 2011, s. 605)
Wolność słowa jest obecnie w Polsce zagrożona. Nie dlatego, że aresztuje się kogoś za wydawanie prasy, konkretne wypowiedzi czy za satyrę. Za to (jeszcze) nie zamykają, pomimo sprawy filmiku z prezydentem Dudą składającym kwiaty. Wolność jest zagrożona dlatego, że z oponentami i opozycją władza nie dyskutuje i nie przekonuje argumentacją, tylko wyłącznie obelgami, pomyjami, piętnowaniem, hejtami trolli. Rozum i racjonalność (np. taka jak w teorii Richarda Rorty‘ego) dominują w demokracji liberalnej. Przeciwnicy tej demokracji nie posługują się jednak rozumem, tylko symbolami, emocjami, językiem pełnym obraźliwych epitetów. Miłosz pięknie rzecz nazywa, kiedy pisze: „wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów”.
To jest obrazek może i lekko groteskowy, a może i apokaliptyczny, jednak wcale nie będzie przesadą przypomnieć dziś w pięćset lat od śmierci Hieronima Boscha, że groteska jego obrazów np. „Statku szaleńców” jest natury apokaliptycznej. Skrzek karłów i demonów to język zakłamany i język nacechowany negatywnymi emocjami. Jednak kiedy zestawić ten skrzek karłów i demonów z faktem, że wciąż nie domykają się tzw. reformy i „dobra zmiana”, że rysują się już pęknięcia polityki gospodarczej, to nie będzie przesadą stwierdzenie, że Polska w erze Kaczyńskiego przypomina statek szaleńców i nieuchronnie zmierza ku katastrofie.
Wolność słowa, sumienia i wyznania to podstawa do panowania rozumu i racjonalnego dyskursu, ale tylko pod warunkiem poszanowania dla prawa i praw innych jednostek. Taki obraz można znaleźć nie tylko u Kanta, ale także u Johna Stuarta Milla („O wolności”). Popieranie skrajnych opinii rasistowskich, bazowanie na pogardzie w relacjach międzyludzkich, łamanie prawa konstytucyjnego to tylko początek prawdziwego ataku, który da o sobie znać pod rządami superprokuratora Ziobry.
Nazwijmy wreszcie rzecz po imieniu: to kłamstwo jest podstawą symboliki katastrofy smoleńskiej, kłamstwo leży u podstaw nazwy własnej partii Prawo i Sprawiedliwość, kłamstwo leży w twierdzeniu, że PiS czy prezydent Duda szerzą wartości chrześcijańskie. Wszyscy oni używają symboliki i obrzędowości wywodzącej się częściowo z chrześcijaństwa. David Ost świetnie puentuje w artykule z 8 stycznia w „The Nation”: „Trujące połączenie cynizmu, hipokryzji i zdeterminowania Kaczyńskiego było wyraźnie widoczne podczas bitwy o Trybunał Konstytucyjny”. (D. Ost, „Regime Change in Poland, Carried Out From Within”, The Nation 8.01.2016). Ta władza bazuje na języku karłów i demonów nie dlatego, że się z karłów i demonów składa, ale dlatego, że poetyka języka partii PiS jest poetyką apokaliptyczną, poetyką zniszczenia. Ci ludzie nie potrafią budować, dlatego posługują się cynizmem, hipokryzją i siłą.
Nadchodzi czas wielkich wyborów, część społeczeństwa w tej atmosferze wybierze emigrację wewnętrzną i zamieni się w karłów. Z demonami jednak nauczył nas walczyć np. Dietrich Bonhoeffer, który umarł zamordowany przez hitlerowców za to, że do końca jako chrześcijanin odmawiał kooperacji z demoniczną władzą. Bonheoffer zostawił bardzo trafny opis Tyrana-Demona:
„Tyran, gardząc człowiekiem, wykorzystuje z łatwością nikczemność ludzkiego serca żywiąc ją i nadając jej odmienne nazwy: lęk nazywa odpowiedzialnością, żądzę gorliwością, niesamodzielność staje się solidarnością, a brutalność szlachetnością. Tak też w tym kokieteryjnym wykorzystywaniu słabości ludzkich nikczemność jest ciągle na nowo wytwarzana i pomnażana… Im nikczemniejsza staje się nikczemność, tym bardziej giętkie i chętne narzędzie znajduje się w ręku tyrana. Niewielka liczba prawych jest obrzucana błotem. Ich męstwo nazywa się buntem, ich zachowanie faryzeizmem, ich samodzielność samowolą, ich szlachetność pychą. Tyran gardzący człowiekiem traktuje swoją popularność jako wyraz najwyższej ludzkiej miłości, swój skryty i głęboki brak zaufania wobec wszystkich ludzi chowa pod fałszywymi słowami o prawdziwej społeczności… Ludzi ma za głupców i oni stają się głupcami; ma ich za słabych i oni stają się słabymi; ma ich za zbrodniarzy i oni stają się zbrodniarzami… Im bardziej w swojej głębokiej pogardzie dla człowieka zabiega o względy pogardzanych, tym pewniej przyczynia się do ubóstwienia własnej osoby przez masy” (E. Bethge, „Dietrich Bonhoeffer świadek Ewangeliii w trudnych czasach”, przeł. B. Milerski, Augustana, Bielsko-Biała 2003, s. 72).
Jest jednak nadzieja: Jarosławowi Kaczyńskiemu wiele razy mnóstwo rzeczy się nie wychodziło tak, jak on chce. Przecież aż osiem razy przegrywał kolejne wybory, a jego masy to tylko 18 proc. społeczeństwa. Musimy walczyć o tych pozostałych. Prawością, sprawiedliwością, ale także łagodnością. Tak jak w walentynki. Teraz czeka nas wielki marsz „My, Naród” – 27 lutego 2016. Miejmy nadzieję, że policzymy się i że wewnętrzna emigracja nie stanie się udziałem większości. To, co się dzieje, powinno bowiem obchodzić nas wszystkich. Statek szaleńców to także my… Niestety.