Słowa w sieci, czyli nici z Bieszczad - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
3598
post-template-default,single,single-post,postid-3598,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Słowa w sieci, czyli nici z Bieszczad

Słowa w sieci, czyli nici z Bieszczad
Janusz Kotarski

Dostałem zamówienie na tekst. Redaktor napisał (cytuję): „A może by tak w Bieszczady”, czyli felieton pokazujący absurdy pracy funkcjonariusza monitorującego sieć (czat, FB, korespondencję e-mail) z pozycji jego samego. Słodko-gorzko”.
Szanowny Redaktorze. Proszę nie wymagać ode mnie rzeczy niemożliwych. Nie mogę napisać tego tekstu z pozycji absurdu. Nie wyklepię go z klawiatury, zaprzeczając samemu sobie. Skończyłem studia w Pradze Czeskiej w 1967 r. Niecały rok później zgarnęli mnie nocą do wojska. Ale nie wsadzili w BTR[1] – na szczęście – i nie wysłali na drugą stronę Sudetów w celu „utrwalania normalizacji i bratniej wspólnoty”. W Warszawie, w pałacyku przy Alei Sobieskiego, dali słuchawki i kazali tłumaczyć nagrane rozmowy czeskich i słowackich radioamatorów. Na piętrze siedział sztab analityków, którzy pisali raporty.
Jednego z nich – socjologa z wykształcenia – spotkałem po latach. Długo rozmawialiśmy. Była to ciekawa rozmowa, chociaż odbyła się jeszcze za komuny, a ja dokładnie wiedziałem, z kim rozmawiam i gdzie on pracuje. Wtedy, na Sobieskiego, nie zajmował się informacją sensu stricto. W zaciszu owego pałacyku pisał o nastrojach, poziomie determinacji, rozbieżnościach, oczekiwaniach, lękach, skali oportunizmu, o solidaryzmie, przywództwie i jego charyzmie oraz dynamice tych zjawisk. Był analitykiem. Dużo pamiętał, a jego ocena – w świetle późniejszych wydarzeń – była precyzyjna.
Radioamatorom nie odbierano licencji, nie nachodzono ich w domach, nawet nie utrudniano kontaktów z zagranicą. W końcu, jak stwierdził, oni sami się zorientowali, czemu w istocie ta ich swobodna gadanina służy. Przez korelację między treścią i klimatem ich rozmów, a nurtem i akcentami oficjalnej propagandy. Zamilkli, a ja wróciłem do cywila. Po półtora roku, wyjętego z życiorysu.
Jak dzielić
Nie napiszę więc śmiesznego felietonu o znudzonych chłopcach, którzy monitorują internet i podsłuchują rozmowy komórkowe. Nie napiszę, bo wiem, że tak się buduje najważniejsze przekazy płynące nie do, ale od dyktatorskiej władzy. Rozsadzające opozycyjną społeczność od środka, zmiękczające, dezintegrujące, uderzające w precyzyjnie wybranym momencie w najsłabszy punkt, opakowane w celofanik wiarygodności, ze skrzętnie zakamuflowaną starą rzymską dewizą – divide et impera.
Przekazy będą powstawać (jak mogę domniemywać), po dokładnej analizie naszych internetowych komunikatów, ocenie skali emocji, nastrojów, rozbieżności. W sieci jesteśmy przeźroczyści. Mamy nazwiska, imiona, często wiek i zawód, a także rodzinę, przyjaciół. Wszystko to można poddać statystycznej obróbce i uzyskać poprawny, przeciętny obraz społeczności. Zrobić jej SWOT[2]. Potem już tylko pozostaje elastycznie konstruować propagandową strategię i taktykę.
Możliwość inwigilacji przekonań, poglądów i więzi, to nie tyle środek lokalizowania „oponentów ideologicznych” i poddawania ich restrykcjom. To potężne narzędzie socjotechniki i propagandy. Stąd to łączenie: media i ustawa o policji.
Nie sądzę, aby ci prawdziwi funkcjonariusze wiadomych służb mieli poczucie absurdu tego, co robią. Ubek z filmu „Wielka wsypa” to egzemplarz unikatowy w tym środowisku. Inteligentny, przewidujący, cyniczny i umiejący spadać na cztery łapy w każdych okolicznościach.
Nauka o typach
A co do sieciowych listonoszy. Służą do wysyłania profesjonalnie przygotowanych treści, najczęściej również prowokujących, aby wywołać jak najszerszą i emocjonalnie autentyczną reakcję. Taka robota. Ponoć jest ich już 3000. Czasem się któremuś znudzi, albo się zestresuje, że puszczone przez niego „dzieło” zostało rozszyfrowane lub – co gorsza – olane. Wtedy się wkurza i wali na oślep. Ale nie trwa to długo. Szefowie czuwają. I znowu trzeba mozolnie zakładać nowe strony, nowe skrzynki pocztowe. Wklejać i klikać, wklejać i klikać… Do znudzenia. Jak się ma pełny etat, to należy jeszcze śledzić reakcje, kopiować i przesyłać do sztabu. Praca żmudna, ale kasa nie do pogardzenia.
Są jeszcze hejterzy z przekonania. Przekonanie najczęściej polega na tym, że im więcej inwektyw się komuś pośle, tym lepiej się człowiek czuje. No bo na czym tu oprzeć własne ego, skoro się własnych fundamentów nie zbudowało. Trzeba je komuś zawłaszczyć.
Dla „Centrali” jednak tacy „zaangażowani” to tylko kłopot. Wcinają się bez ładu i składu w mozolnie wypracowaną strategię zmiękczania ideologicznego, wsadzania kija w mrowisko, antagonizowania i dezintegracji. Najlepiej byłoby ich posłać w Bieszczady, bez laptopów, komórek i Wi-Fi. Problem w tym, że kierdel będzie wędrował tam dopiero na wiosnę.
Aby jednak (zgodnie z zamówieniem) była też szczypta absurdu…
Otóż zimą 1982 roku mój 13-letni syn przygotowywał się do egzaminu teoretycznego na patent żeglarski. Siadaliśmy wieczorami w jego pokoju i rozmawialiśmy z latarkami w rękach alfabetem Morsa. Po latach, jako poszkodowany, wyciągnąłem swoją teczkę z IPN. Na 100 stron donosów, 77 stanowiły zapisy naszych świetlnych rozmów oraz próby rozszyfrowania ich zakamuflowanej treści. Ilu ludzi musiało nad tym pracować? Czasami bywa więc „i smieszno, i straszno”. I słodko, i gorzko.

Janusz Kotarski

Przypisy:
1 Bojowy transporter opancerzony (przyp. red., za: wikipedia.org)[Wróć]
2 SWOT – jedna z najpopularniejszych heurystycznych technik analitycznych, służąca do porządkowania informacji (przyp. red., za: wikipedia.org)[Wróć]