Skarpetki? Really?
Jacek Sut
To przeurocze zapytanie Kevina Spacy w reklamie polskiego (a może tylko „polskojęzycznego”?) banku przychodzi mi zawsze na myśl, gdy wchodzę na strony internetowy opiniotwórczych portali i gazet. To jak zabawa w „piekło – niebo”.
Kto żyje dłużej niż żyła III RP ten pamięta rodzimą, toporną wersję origami, które obok czapek z papieru i samolocików z wydzieranymi lotkami były elementarzem self made toys PRL-u. Zaczynamy wizytę w Internecie – zależnie od portalu, ale zwykle grubo: zamachami, wojnami, Kaczyńskim i marszami ONR, ale wystarczy przewinąć pół strony w dół i już mamy: „Ubrała się odważnie i zobaczcie, co wyszło”, „Zajrzał do rury i nie uwierzycie, co się stało”, „Napastnik zaskoczył narzeczoną, zobacz czym”. Jak można poważnie podchodzić do informacji, nawet najbardziej przerażających, podawanych we wspólnym wiaderku z bielizną celebrytki i karcianym długiem piłkarza?
Unieważniamy ważne już w drugim akapicie. Pod spodem ostrzeżenia i diagnozy mości się popkulturowe żarełko. Niekoniecznie sami chcemy przyznać rangę wiadomościom serio, bo trudniej będzie sprzedać ten cały, zalegający jak na hałdach przy kopalniach i elektrowniach – niskiej jakości i trujący intelektualny miał.
Wiodące portale oczywiście oferują „personalizację”. Nie wiem, ile razy już ustawiałem na gazeta.pl i onecie hierarchię informacji, które chcę widzieć na wstępie. Nie udało mi się tego utrzymać na stałe. Kopacze, rzucacze i biegacze zawsze połykają czołówki. Dowiaduję się, co się stało na boisku Realu – jeśli nie od razu, to wysoko na liście aktualności, trudniej za to od razu zweryfikować informację podaną w radio lub przez innego internautę – choćby dotyczyła milionów Polaków. Mogę mozolnie ustawiać filtry, ale w praktyce to bardziej irytujące niż przewinięcie kilku pozycji w bocznym panelu. Zakładam więc, że większość czyta, ogląda i klika jak leci. Ogólny obraz rysuje się jak kalejdoskopowa mozaika różnych paproszków i szkiełek. Dla każdego coś miłego. Przy tym artykule banner smarowidła na kanapki, a przy innym samochodu. Nie kwestionuję tego. Tak się zarabia w Internecie i ten segment rynku w Polsce ma jeszcze ogromny potencjał do wykorzystania. Jednakże chcąc z jednej strony utrzymać komercyjny charakter wiodących stron informacyjnych w Internecie, a z drugiej uczestniczyć w życiu społecznym i politycznym kraju, którego ścieżki teraz niebezpiecznie się plączą, redakcje wielu portali, wyświadczają chyba nam niedźwiedzią przysługę.
Upadek koncernu Nokia, który niepodzielnie i – jak wydawało się wtedy – na zawsze rządził na rynku telefonów komórkowych zaczął się w momencie, gdy Nokia nie zdecydowała się na wyścig z Apple na rynku smartfonów. Za Apple ruszyły inne firmy, a Nokia tkwiła w poprzedniej erze wciskanych klawiszy sekwencyjnych lub typu „qwerty”, nie montowała coraz mocniejszych aparatów fotograficznych i nie inwestowała w oprogramowanie. Można to uznać za błąd czysto biznesowy, gdyby nie motywacje członków zarządu fińskiego giganta, którzy uznali, że rzeczą niemożliwą jest, aby ludzie chcieli kiedykolwiek dzielić się treściami nieistotnymi. Gdyby im ktoś chciał wtedy wytłumaczyć, że w ciągu dekady hitami sieci będą zdjęcia i filmiki zwierzaczków, talerza zupy lub selfie z zoo, a 90 proc. komunikacji zajmą informacje równie banalne, co nietrwałe, to zostałby chyba grzecznie poproszony o poszukanie samemu drogi do wyjścia. Gdzie jest teraz Nokia wiemy wszyscy – w objęciach innej firmy. Za to rynek aplikacji, portali i mediów społecznościowych pozwalają na niekończący się reality show między użytkownikami, w którym nie sposób poznać, co wynika z potrzeb, co je kreuje i co było pierwsze generuje miliardowe zyski. Nauczyliśmy się, że wszystko może być wstrząsające lub/i nieprawdziwe, błyskawicznie ośmieszone lub ujawnione dla wzbudzenia fali hejtu, ale niezależnie od oceny „jakości” danego przekazu zawsze będzie on przed wszystkim nietrwały. Jutro – ba! za pół minuty spadnie niżej zepchnięty przez nowy post kolejnego użytkownika, który właśnie po raz pierwszy je żabie udka. Po krótkiej chwili lub nazajutrz odszukiwanie go zajmie tyle czasu, że łatwiej będzie o nim zapomnieć. Piszę to zdając sobie sprawę, że sporo jest użytkowników świadomych możliwości i narzędzi, jakie daje Internet, ale podobnie jak w każdej dziedzinie relatywnie procent ich jest niewielki. Większość populacji po prostu wchodzi i klika po kolei. Szczególnie – paradoksalnie – dotyczy to ludzi, których do Internetu wepchnęły ostatnie wydarzenia w kraju. Ciekawe jaka liczba użytkowników, zaniepokojonych sytuacją, z małych ośrodków, gdzie chodzenie ze znaczkiem KOD może zaszkodzić, przemogło się i założyło konto na portalu społecznościowym?
Ameryki nie odkrywam, która zresztą miała być Indiami, ale w dobie coraz poważniejszych zagrożeń, z którymi jako KOD, chcemy się mierzyć i im przeciwdziałać nasi nawet najwięksi sprzymierzeńcy, jakimi są niezależne media wyglądają coraz bardziej niepoważnie. Po drugiej stronie za to widać śmiertelnie serio, marsowe i wrogie rozrywce media prawicowe. Ich użytkownicy mała mają szansę na dekoncentrację majtkami Dody, wchodzą tam, żeby się umacniać w ideologii i porównując się z „resztą” (wrogiego) świata czują się zupełnie spokojni. Niech sobie ten świat, z ich perspektywy bez idei i kształtu, nadal kupuje i sprzedaje przy okazji najgorętszych nawet sporów – to oznacza tylko tyle, że jest nieistotny. Nie ma co go czytać i słuchać, bo tam tylko mamona i zepsucie podczas, gdy tu wzmożenie i (traktowana śmiertelnie na serio) prawda. Piszę to w momencie, gdy ogłoszono już powstanie mediów KOD-u. Najwyższy czas.
Kwestia finansowania mediów, które de facto mają za zadanie przejąć misję publiczną pozostaje otwartą. Ich początki widzę oparte na wolontariacie i zaangażowaniu, ale tej energii – co wiem z doświadczenia – najbardziej wytrwałym wystarcza na trzy lata. Potem trzeba będzie już zarabiać. KOD musi tworzyć media przede wszystkim wysokiej jakości. Nie wolno zaniedbywać żadnej sfery, nawet jeśli początkowo to treść istotniejszą będzie niż forma. Muszą to być media zróżnicowane, media informujące, objaśniające i rzetelne, ale też media serwujące rozrywkę i kontakt ze sztuką. Bardzo trudno w sytuacji spełniania misji uniknąć pokusy nieliczeni się z odbiorcą, za którą drepcze pycha. Wyważenie i uczciwość tworzenia oferty nowych na rynku mediów może stać się – na dłuższą metę – fundamentem ich sukcesu, choć na krótszą wisieć będzie kamieniem i kulą jednocześnie. W dobie arkuszy kalkulacyjnych, które rządzą kulturą i informacją, to strategia odważna, ale być może przez wielu z nas wyczekiwana. Spróbujmy. W ostateczności zawsze można zacząć reklamować skarpetki.