Refleksje z placu Solidarności - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
5218
post-template-default,single,single-post,postid-5218,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Refleksje z placu Solidarności

Refleksje z placu Solidarności
Zuzanna Lewicka-Burek

Obiecałam, że napiszę o tym, jak było w Gdańsku. Informacje o tym, kto i co powiedział łatwo można odnaleźć w necie. Ja chcę się podzielić własnymi odczuciami z placu Solidarności.
Na początku do KOD-u przychodzili ludzie „nawiedzeni”, świadomi zagrożenia, w jakim znalazła się Polska, oraz ludzie próbujący zaistnieć w polityce, ugrać jakieś własne partyjne gierki, załapać się do opozycji. Ci pierwsi – najwytrwalsi – stanowią dziś aktywnie działającą grupę przywódczą w bardzo szerokim znaczeniu tego pojęcia; z tych co węszyli korzyści zrezygnowaliśmy lub sami odeszli.
Zastanawia mnie, co skłania ludzi do przystępowania do KOD-u teraz. Nie jesteśmy już nowinką na scenie polityczno-społecznej w Polsce. Pierwszy entuzjazm i huraoptymizm przycichły, a mimo to ludzie wciąż przyłączają się do nas i uważam, że właśnie teraz dokonujemy naboru prawdziwie wartościowych jednostek. Dzieje się tak, ponieważ część ludzi musi poczekać, zanim podejmie przyjrzeć się nowej formacji, zastanowić się czy na pewno odpowiada ona ich przekonaniom i oczekiwaniom. Są to ludzie dokonujący świadomego wyboru. Wielu z nich brało dotychczas udział w wiecach i marszach jako sympatycy . Ale co ich skłania do aktywnego włączenia się do KOD-u?
W czasie gdańskich wystąpień przewijał się stale temat wspólnego wroga, który jednoczy ludzi w walce z nim. Czy jednak rzeczywiście jest to jedyny powód? Czy rację mają ci prelegenci, którzy dziękowali Kaczyńskiemu za zjednoczenie narodu we wspólnej walce o demokrację, w walce z kaczyzmem i bezprawiem? Moje odczucia nie są tak jednoznaczne. To można było powiedzieć o grupie założycielskiej, tych pierwszych 20 tysiącach członków KOD-u, ale następni kierowali się, moim zdaniem, poszukiwaniem własnego miejsca w tak wielkiej społeczności, jaką jest naród.
Zbrodnią jest tworzenie podziałów wśród naszych rodaków. Dzieli nas już nie tylko polityka, ale rozumienie podstawowych pojęć funkcjonujących w społeczeństwie, takich jak wolność, równość, niezawisłość, godność, szacunek. Zostaliśmy posegregowani, zaszufladkowani, granica staje się coraz ostrzejsza – są ci dobrzy prawdziwi Polacy kochający PiS (i Kościół) oraz cała reszta – gorszy sort.
Zawłaszczając Kościół katolicki PiS miał nadzieję na szerokie poparcie wiernych działających we wspólnotach parafialnych – Kościół ma bardzo duże doświadczenie w sterowaniu wielkimi masami ludzi. Socjotechnika doskonalona przez dwa tysiące lat nie ma sobie równej. Możemy tylko sobie wyobrazić, jakie zdziwienie musiała wywołać w PiS reakcja społeczeństwa, które nie poszło ślepo za pasterzami w sutannach. Może pomoc Kościoła w czasie zdobywania władzy dała pożądany efekt, ale w utrzymaniu władzy już nie. PiS wpadł więc w panikę i rozpoczął akcję obrzucania obelgami i wyzwiskami wolnych obywateli państwa. Rząd próbuje wykluczyć ich ze społeczeństwa.
Tu dochodzimy do pewnego paradoksu: Człowiek jako istota społeczna dąży do wspólnoty, ale człowiek XXI wieku chce zachować jednocześnie prawo do indywidualności i wolności. Radykalny zachowawczy Kościół w Polsce nie nadąża za duchem czasu. Tworząc skamieniałe struktury wiernych, ślepo podążających za przewodnikiem, traci tych wszystkich, którzy ośmielają się nie zgadzać z wytyczonym kierunkiem.
Co więc robią ci „niedopasowani”? Budują własną wspólnotę. I tu dochodzimy do sedna fenomenu KOD-u. Uczestnicząc w gdańskiej manifestacji zdałam sobie sprawę, że ludzie ci nie przyszli tylko popierać Wałęsę, KOD, ideę demokracji, nie przyszli tylko po to, by sprzeciwiać się władzy, PiS-owi, kaczyzmowi. Oni przyszli stworzyć wspólnotę. Wspólnotę, w której będą się czuli bezpiecznie, w której nikt nie odbiera im godności i wartości własnej. Wspólnotę ludzi wolnych, świadomych i równych wobec obowiązującego prawa. Przyszli, żeby poczuć jedność z tym wielotysięcznym tłumem. Potwierdzić istotę i sens swojego istnienia. Nikt w społeczności nie chce być odmieńcem ośmieszanym publicznie w środkach masowego przekazu, chce znaleźć potwierdzenie swojej postawy wśród innych członków społeczeństwa.
W Gdańsku to właśnie się stało. Poczuliśmy jedność! 15 tysięcy ludzi wołających jednym głosem w tak symbolicznym dla Polaków miejscu, to było właśnie to. Ludzie byli życzliwi wobec siebie nawzajem. Już nie pamiętam, kiedy czułam tyle empatii. Może taka atmosfera była w czasie pierwszych wizyt Papieża Jana Pawła II? Wtedy byliśmy dumni z wielkiego Polaka, chociaż w kraju szalał komunizm. W Gdańsku też byliśmy dumni z wielkiego Polaka – Lecha Wałęsy, chociaż władze starają się go zdyskredytować, oczernić i wykreślić z historii.
Uczestnicy wiecu dostrzegli, że jesteśmy wielką rodziną, nikt już nie czuł się samotny i zagrożony. Rozchodziliśmy się z uśmiechem, wszyscy pozdrawiali się wzajemnie, ciesząc się na następne spotkanie. Jeszcze w Warszawie dzieliliśmy się na regiony, ale w kolebce Solidarności poczuliśmy jedność. Do domów wrócili wolni, odważni i zjednoczeni Polacy.