Przed kołchoźnikiem, filmem DVD, pokąsani przez psa
Janusz Kotarski
Komitet Obrony Demokracji stanął w obliczu poważnego dylematu: Czy ograniczyć się do wyrażanej demonstracjami i skakaniem na mrozie pokojowej perswazji, aby obecna władza nie łamała demokratycznych standardów, czy zapobiegać widocznym już, mającym nastąpić niebawem i łatwym do przewidzenia skutkom owych poczynań?
Mówiąc obrazowo, sytuacja rozwijała się tak. Na początku Jarosław Kaczyński i jego świta, za aprobatą prezydenta, zachowywali się jak włamywacze, którzy dorabiają klucz do tych pomieszczeń wspólnego domu, zwanego Polską, które zostały urządzone według konstytucyjnego projektu i miały konstytucyjny zamek. Nie ukrywali przy tym, że chcą je przemeblować i urządzić po swojemu. Twierdzili, że obrabiarkę do dorabiania klucza otrzymali od większości członków spółdzielni mieszkaniowej. Fakt, że owa większość nie uczestniczyła w Walnym Zgromadzeniu, kompletnie ich nie interesował.
KOD starał się im się wyperswadować taką interpretację, ale oni perswazję mieli w głębokim poważaniu. Więcej, zaczęli przyklejać członkom KOD-u na czołach całą galerię nalepek: „ludzie gorszego sortu”, „komuniści”, „złodzieje”, „resortowe dzieci”, „lemingi”. A gdy już pomysłów zabrakło, to dodali jeszcze: rowerzystów i wegetarian, nadając – wzorem mistrzów radzieckiej propagandy – pojęciom z natury pozytywnym, konotacje negatywne.
W końcu ubrali wszystkich „koderów”- jak leci – w futra z norek. Uznali, że ciepło im i komfortowo, więc niech nie podskakują.
Klucza wprawdzie nie dorobili, bo ślusarze z nich kiepscy, zatem wyłamali zamek i zaczęli chałupę urządzać. Najpierw wyrzucili wielozakresowe radio, zastępując je „kołchoźnikiem”. Telewizor wyłączyli. Do ekranu podpięli DVD i zaczęli puszczać „słuszne ideowo” filmy ze swych zasobów. Psa – dotąd życzliwego praworządnym domownikom – uczą kąsać wszystkich, którzy rano i wieczorem nie odmówią pokornie obowiązkowego paciorka i wściekle ujadać na sąsiadów z lewa i z prawa.
Dobrali się do sejfu i wspólnych oszczędności. Z dumą oświadczyli, że zaciągną jeszcze pożyczki i urządzą jadłodajnię dla ubogich rodziców, którzy mają jedno dziecko i dla wszystkich, którzy postarali się o dwa, albo więcej. Z wyszynkiem oczywiście.
Wcześniej pojechali do siedziby Centralnego Związku Spółdzielni Mieszkaniowych i z dumą oświadczyli, że u nas wszystko w porządku, nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Najlepiej, aby dali nam święty spokój i kasę na remont.
A co na to komitet domowników, zwany Komitetem Obrony Demokracji? Ano, de facto nic.
Trwają dyskusje, czy nadal prosić, aby nie dorabiali klucza na obrabiarce, którą – jak twierdzi szef komitetu – dostali w majestacie prawa, czy zrobić coś, aby przestali buszować po pomieszczeniach, do których się włamali. Problem w tym, że buszować przestaną, gdy się ich wywali. Dyskusje są ożywione i mają tę zaletę, że pozwalają wyładować emocje mieszkańcom pozbawionym wielozakresowego radia, telewizora, oszkalowanym publicznie i pokąsanym przez psa.