Parę słów o lojalności - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
10917
post-template-default,single,single-post,postid-10917,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Parę słów o lojalności

Polityka jest dziedziną społeczną, w której rzadko cokolwiek bywa jednoznaczne. Przykładami haseł politycznych, które zawsze budzą kontrowersje są: „pryncypializm”, „lojalność”, „kompromis” i wiele innych. Partia „Razem”, na przekór nazwie, jako jedyna w całej opozycji kroczy ku zwycięstwu osobno. Dbając o pryncypia. Intencje ma zatem szczere, ale efekty są opłakane, ponieważ swoją postawą wspiera PiS. Zawsze to lepiej dla rządzących, gdy opozycja nie jest jednolita. Divide et impera.

Szymon Karsz

Kolejnym konsekwentnym budowaniem wizerunku bez twarzy partia Razem o mało nie przegrała z kretesem. Na szczęście pojawił się lider z twarzą. Lider musi, jak się okazuje, reprezentować każde ugrupowanie polityczne.
W tym kontekście opinia Agnieszki Holland, że „KOD to nie tylko Mateusz Kijowski, który stał się jedyną twarzą KOD, a to ogromny błąd i to trzeba naprawiać” wydają się chybione, a przynajmniej przedwczesne. Organizacja musi mieć rozpoznawalną twarz, tym bardziej taka, która ma faktycznie raptem pół roku, a formalnie kwartał. Musi przeprowadzić nabór członków, a potem wybory, by w ich wyniku wyłonić władze. I dopiero wówczas będzie można bez żadnych zastrzeżeń chwalić się kadrami. Na razie mamy siebie i lidera – założyciela KOD-u i musi nam to wystarczyć.
A ten lider to ma być bardziej wódz, satrapa, charakter autorytarny, czy też może człowiek ugodowy i koncyliacyjny? Jaki nam się bardziej podoba, nam, cośmy się urodzili na wschód od Europy i na zachód od Azji? Donald Tusk był przez wiele lat liderem Platformy Obywatelskiej, a potem nagle mu się znudziło. Jakim był przywódcą? W tekście „Huzia na Donka. Czyli 4 powody panicznego strachu PiS przed Donaldem Tuskiem”  czytamy m.in.:
„Gdyby walcząca z wewnętrznym kryzysem i problemami wizerunkowymi PO była jedyną siłą, na którą wpływ ma z Brukseli Donald Tusk, nerwy Jarosław Kaczyńskiego z pewnością byłyby mniej nadszarpnięte. Ewidentna panika opanowała jednak środowisko Prawa i Sprawiedliwości, gdy kilkanaście dni temu przewodniczący RE gościł u siebie Mateusza Kijowskiego i innych przedstawicieli Komitetu Obrony Demokracji.”
Jarosław Kaczyński, czy jest człowiekiem skłonnym do negocjacji, czy potrafi przyjąć krytykę, czy umie porzucić własne racje i ugiąć się pod siłą słusznych argumentów?
Ten z kolei najnowszy nasz lider, Mateusz Kijowski, zwany pogardliwie przez funkcjonariuszy reżimu „tym z kitką”, jaki właściwie on jest?
Czy jest człowiekiem, który dąży do konfrontacji? Czy z jego ust kiedykolwiek popłynęła pogarda lub słowa nienawiści pod adresem tych, z powodu których KOD powstał? Czy nie chce rozmawiać, czy nie proponuje dyskusji i dialogu? Kijowski deklarował chęć rozmowy z Kaczyńskim od samego początku, już w grudniu.
(O demokracji porozmawiamy z każdym politykiem. Także z Jarosławem Kaczyńskim, jeśli zechce. )
Powtórzył tę deklarację niedawno. „Zapraszam pana Jarosława Kaczyńskiego na rozmowę. To jest nasz cel, doprowadzić do rozmowy, bo tylko wtedy można coś naprawić”.
Kaczyński pozostaje głuchy na te zaproszenia. Ignoruje je z właściwą sobie dezynwolturą. Dlaczego nie chce rozmawiać? Prawdopodobnie boi się takiej rozmowy: „Bardziej niż opozycji parlamentarnej, Jarosław Kaczyński boi się ulicy, dlatego uznaje za głównego wroga Komitet Obrony Demokracji” – pisze portal magazynu Politico.
Tylko raz zdarzyły się Mateuszowi Kijowskiemu jak dotąd nieco ostrzejsze słowa pod adresem prezesa, ale wtedy stanął w obronie godności wszystkich obywateli, KOD-erów, zszarganej niewyważonymi sformułowaniami z tamtej strony. Ostrzejsze, choć nadal eleganckie i dyplomatyczne:
„Nie jesteśmy przeciwnikami pana Jarosława Kaczyńskiego. Jest mi przykro, że on nas tak widzi. Chcielibyśmy bronić demokracji razem z nim. To, co o nas mówi to skandaliczne insynuacje i obrzydliwe brednie. Nie wyobrażam sobie, jak można w ten sposób w ogóle rozmawiać z obywatelami. Lider partii rządzącej mówi w tej sposób do obywateli…”
Sekwencja ostatnich wydarzeń była następująca. Kijowski udzielił wywiadu Agnieszce Kublik w Wyborczej, po powrocie z Brukseli. Wywiad nosił tytuł: „Głównym celem KOD jest budowa społeczeństwa obywatelskiego. Kompromis ws. Trybunału pozwoli nam się wreszcie tym zająć”. No i posypały się gromy na głowę lidera za „zgniły kompromis” ze strony rozłamowców w liczbie kilkorga: „Zdrada! Kijowski mówi o kompromisie! Nie oddamy guzika!!! Nie pójdziemy na demonstrację! On jest wtyczką PiS-u! Na barykady! Precz!”
Mój kolega, Artur Osiński, tak tę hucpę skomentował: „KOD, tak jak ja to rozumiem, powstał, by być reprezentacją społeczeństwa i wywierać nacisk na rządzących, aby przestrzegali prawa. To prawda, że blokowanie decyzji Trybunału było iskierką, która dała początek wybuchowi powszechnego niezadowolenia. Ale sprawa Trybunału to tylko jeden z symptomów choroby, która toczy nasz system polityczny. Jednocześnie pamiętam, że od początku była mowa o tym, że zaczynamy długi marsz. Marsz, który nie skończy się po rozwiązaniu deliktu konstytucyjnego. Protestujmy, krzyczmy, demonstrujmy. Jednocześnie pamiętajmy, że to nie KOD rozwiąże ten problem. Ten problem muszą rozwiązać politycy. Nasi reprezentanci wybrani w wolnych i demokratycznych wyborach. My musimy patrzeć im na ręce, naciskać na sprawiedliwe i demokratyczne rozwiązanie. Ale nie możemy, przepraszam za kolokwializm, strzelać focha tylko dlatego, że polityka polega na negocjacjach i szukaniu kompromisu. Stawiając drugą stronę pod ścianą nie można oczekiwać zgody. No i na koniec, Mateusz obrywa, bo jest „twarzą” KOD-u. Ale jest zarząd, są eksperci, jesteśmy my, szeregowi KOD-erzy. Stójmy razem ramię w ramię i patrzmy dalej niż sięga wzrok Posła Polski. Odbierzmy mu inicjatywę”.
Głos zabrał zatem sam „winowajca”. Swoje słowa zatytułował: „Non possumus, czyli no pasarán”, z podtytułem „Tu stoję, inaczej nie mogę”. Tekst kończy się tak: „Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek w świecie demokratycznym był gotowy negocjować czy czynić ustępstwa w kwestii przestrzegania opartego na konstytucji porządku prawnego. Jeżeli ktoś inaczej zrozumiał moje wypowiedzi, serdecznie przepraszam”.
Kolejny raz nasz lider udowodnił, że nie jest jednak wielbłądem. Nie będzie zgniłego kompromisu.
Do wielogłosu „oburzonych” tymczasem dołączyła pani Grzybowska, która od stycznia, czyli po kilku raptem miesiącach wytężonej działalności, postanowiła odejść, a teraz wykrzyknęła: „Mateusz, co się z tobą do cholery dzieje?!”, którą to apostrofę skwapliwie podchwyciła Rzeczpospolita  i wszelkie możliwe portale prawicowe. Po prostu ta pani dostarczyła im amunicji do ataków na Kijowskiego. Co się dzieje? Ano nic, wszystko „po staremu”: KOD został właśnie laureatem Europejskiej Nagrody Obywatelskiej przyznawanej przez Parlament Europejski. A co się z panią dzieje?
Kiedy Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii wyborczej przypodchlebiał się rozmaitym grupom interesu, jego wyborcy doskonale wiedzieli, że blefuje. Nawet nie musiał puszczać oka. Pisowski elektorat dobrze wiedział, że to tylko obietnice wyborcze bez pokrycia. Mówię o poprzednich kampaniach. W tej ostatniej po prostu się schował, już mu się nie chciało oszukiwać wyborców, bo kłamać publicznie to jednak wyczerpujące zajęcie. Zamiast tego wydelegował kaskaderów.
Prezydent Duda zanim został prezydentem zapewniał, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. Wyborcy pisowscy dobrze wiedzieli, że to bujda na resorach, ale konieczna na potrzeby kampanii, więc w milczeniu przyjmowali owe czcze deklaracje do wiadomości, czy też puszczali mimo uszu.
„W obu ubiegłorocznych kampaniach – prezydenckiej i parlamentarnej – z ust najważniejszych polityków PiS padały słowa o potrzebie odbudowy wspólnoty narodowej i solidarności, o konieczności wspólnej pracy dla dobra ojczyzny. Wiele razy odwoływano się wtedy do chrześcijańskich zasad”. (Jedność jest ważniejsza niż konflikt)
Mateusz Kijowski w ogóle nie potrafi kłamać, jest zbyt prostolinijny. To nie typ lawiranta. Bierze odpowiedzialność za każde słowo. Także za słowo „kompromis”.
I tu pojawia się kolejne słowo – „lojalność“. Czymże właściwie jest lojalność? Czy chodzi o ślepą lojalność tożsamą z serwilizmem? Lojalność ma dwa znaczenia, z których pierwsze odnosi się do państwa i rządzących. Mamy w tej chwili stan wyjątkowy, bowiem władza zafundowała nam rewolucję. Trudno nam zatem pozostawać lojalnymi wobec rządzących, skoro nie przestrzegają prawa. Ale jest też drugie, bardziej ludzkie znaczenie słowa lojalność. Oznacza wierność i uczciwość wobec siebie osób połączonych wzajemnym zaufaniem. „Kijowski jest dziś absolutnym liderem społeczeństwa obywatelskiego. Wykazał się intuicją i odniósł ogromny sukces. Jestem też przekonany, że jest całkowicie oddany sprawie, o którą walczy” – oświadczył Władysław Frasyniuk. (Kijowski to naturalny lider, musimy pokazać naszą siłę 4 czerwca)
Jesteśmy rozstrojeni nerwowo działaniami złej władzy, być może „mamy w genach” liberum veto. Fakt faktem, z jednej strony mamy „wojsko”, które przyjmuje każdą bzdurę swoich pisowskich władców, a z drugiej jesteśmy my, ustawicznie w pewnej kontrze, niepogodzeni, lecz coraz częściej chętni porzucić własne partykularyzmy w imię dobra wspólnego; owszem, nadal przekorni, wynoszący nasz indywidualizm ponad ideał współpracy i współdziałania, ale dostrzegający już coraz częściej, że niekiedy nie wypada. Nic zatem na siłę, a jednak udaje się nam zmobilizować. Zła władza zapewne byłaby tym wielce ukontentowana, zacierając łapki z radości, gdyby nie udało się nam osiągać porozumienia i jedności. Ale czy na pewno z tamtej strony jest wyłącznie karne „wojsko”, czy wyborcy PiS-u są całkowicie bezkrytyczni, czy też to tylko złudzenie?
Chodzi nie tylko o to, byśmy jako organizacja, my KOD-erzy, zachowali jedność. Chodzi o to, byśmy ją poszerzali, włączając także tych, którzy są nam przedstawiani jako oponenci, i być może sami tak się jeszcze czują, lecz koniec końców i oni padną ofiarą złych rządów: chodzi o wyciąganie ręki do wyborców PiS-u. To nie kwestia „zgniłych kompromisów”, tylko pewnej odmiany lojalności, solidaryzmu społecznego, odpowiedzialności za całą wspólnotę.
Oto prof. Zbigniewowi Mikołejce puściły nerwy: „Sukces Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że zawarł on sojusz z chamem”. (Prof. Mikołejko znowu ostro) 
W podobnym tonie wypowiada się Janusz Rudnicki w najnowszym Newsweeku: „Tak, ja polski inteligent, odcinam się od polskiego ludu. Mam go gdzieś i wolno mi, ponieważ on mnie, inteligenta, ma jeszcze głębiej gdzieś”.(Łatwopalny tłum)
Nie mnie oceniać te wypowiedzi, jest w nich wiele żalu, rozczarowania i bezsilności. To takie rozpaczliwe osobiste wyznania bardziej, niż społeczne diagnozy. Zawierają pewną rację, ale przede wszystkim oskarżenie. Nie mieszczą się zatem w retoryce KOD-u, która skierowana jest w przyszłość, dlatego daleka od obrażania się na jakieś środowiska i grupy obywateli, nie wykluczająca i nie dzieląca. Odwet, choćby werbalny, jest łatwy, ale nie przyniesie żadnych korzyści w dłuższej perspektywie. Trzeba się pogodzić z faktami i pogodzić z ludźmi. Wszyscy popełniamy błędy i musimy umieć wyciągnąć z nich wnioski.
Koncyliacyjna postawa Kijowskiego i całego KOD-u przynosi nieoczekiwane efekty: KOD zagraża partii Kaczyńskiego. Popiera go jedna trzecia wyborców Dudy i jedna piąta głosujących na PiS.