Moje życie z KOD-em
Smutny Krasnoludek
Gdyby niecałe dwa miesiące temu ktokolwiek powiedział mi, że życie moje i chyba już tysięcy innych ludzi w całej Polsce ulegnie tak gwałtowniej zmianie, pewnie bym mu się palcem w czoło postukał. Ale stale nas coś zaskakuje i często w nasz poukładany mały świat z siłą tajfunu wdzierają się wydarzenia, których nikt z nas nie był w stanie przewidzieć. Czasem są słodkie, jak najsłodsza czekoladka, a czasami gorzkie jak piołun. Bywa też, ża są słodko-gorzkie.
Tak było ze mną i z KOD-em. Najpierw był słynny tekst Krzysztofa Łozińskiego, a potem jedno klikniecie na Facebooku zakończyło moją małą stabilizację i rozpoczęło rozdział niemal kompletnego chaosu. Nagle znalazłem się w samym środku tajfunu: gwałtownego, nieprzewidywalnego, porywającego i zachwycającego zarazem. I utknąłem w tym tajfunie, pozwalam mu sobą rzucać to tu, to tam i jednocześnie ani na chwilę nie przestaję go podziwiać.
Nie jestem nikim ważnym, jestem człowiekiem cienia. Ta pozycja mi odpowiada, sam się w niej postawiłem i nadal chcę tam pozostać – w cieniu. W cieniu wraz ze mną stoją setki osób codziennie mozolnie budujących struktury, tworzących ważne wydarzenia, pilnujące zgromadzeń, moderujących dyskusje i robiących mnóstwo innych małych i drobnych rzeczy, które dziś składają się na KOD. Ci ludzie są tak wspaniali, że aż brakuje słów, żeby im podziękować.
Byłem świadkiem narodzin KOD-u w sieci i w prawdziwym, realnym życiu. KOD jest też po części moim dzieckiem i staram się ani na chwilę nie zapominać, że jest noworodkiem. Ma niecałe dwa miesiące i jak każdy noworodek czasem potrafi się rozedrzeć i trzeba przez niego zarwać kolejną noc. Nie martwi mnie to, nie denerwuje, bo przecież dziecko potrafi nieźle dokuczyć rodzicom, ale przez to nie kochają go ani odrobinę mniej.
Dzieje się dużo, tak dużo, że chyba już nikt nie jest w stanie tego ogarnąć. Tym też się nie przejmuję. Przyjdzie czas, gdy wszystko się poukłada, wszystko znajdzie swoje miejsce. Na razie niektóre rzeczy się zacinają, szwankują, nie stykają lub iskrzą. Tak być musi i każdy w KOD-zie powinien mieć tego świadomość.
Ale są też rzeczy drażniące, niepokojące, smutne. Są bolesne odejścia i czasem trudne, a czasami radosne powroty. Wielu z nas ulega zwątpieniu, poddaje się, rezygnuje, ale potem patrzy na otaczającą nas polityczną rzeczywistość i stwierdza, że tak łatwo się nie podda i nie chce już wracać do wygodnego, poukładanego życia sprzed KOD-u, bo nie czas na to i nie miejsce. Toczymy własne małe wojny. Bywa, że wygrywamy albo przegrywamy, ale większość z nas się podnosi, otrzepuje kurz i idzie dalej. Niekiedy biorą górę ambicje osobiste, a czasem chęć wybicia się, zaistnienia. Warto wtedy postawić sobie elementarne pytanie: czy potrafię postawić dobro organizacji ponad własne?
Oczywiście w ambicjach osobistych nie ma niczego złego, ale czy mamy świadomość, że KOD ma nas łączyć, a nie dzielić? Czy umiemy działać ponad podziałami, punktami widzenia i pięknie się różnić nie robiąc osobistych wycieczek pod adresem naszych oponentów nawet w najgorętszych dyskusjach? Jednym słowem, czy stać nas na dystans, na wyrozumiałość, szacunek i tolerancję? Dość mamy ataków naszych oponentów, którzy bezustannie nas opluwają i szkalują. Nie atakujmy więc siebie nawzajem, nauczmy się podporządkować jednej idei i współpracować, a co najważniejsze, nauczmy się słuchać innych.
Jedynie działając wspólnie możemy stać się potężną pięścią, taranem, który skruszy coraz wyższy mur, który dzieli nasze społeczeństwo. Tylko działając wspólnie możemy zatrzymać degrengoladę państwowości i rozbić w pył misterny plan upodlania Polski i Polaków oraz sprowadzenia ich do roli bezwolnej, pozbawionej własnego zdania i zindoktrynowanej, bezpostaciowej, szarej masy. Nasze demonstracje są kolorowe, każdy ma na nich prawo wyrażać to, co mu w duszy gra i co czuje. Czasami dowcipnie, a bywa, że dobitnie. Nie maszerujemy równo i precyzyjnie i bardzo dobrze, bo tak jest najpiękniej. Wszak nie w precyzji tkwi nasza najwieksza siła, ale właśnie w różnorodności i współdziałaniu. Jednym słowem czy potrafimy uszanować w KOD-zie to, o co sami walczymy – czyli demokrację – nie przekraczając przy tym granic anarchii?
Oczywiście, KOD, jak każda organizacja musi mieć porządne struktury, nie może działać na zasadzie wiecznego happeningu. Musi też mieć silny zarząd oraz jasny program, stworzony i wytyczony przez ludzi, którym dobro Polski i KOD-u leżą na sercu. Tu też nie powinno być miejsca dla solistów. Te struktury i program muszą stworzyć ludzie zdeterminowani, ale także zdolni do współpracy z innymi. Ludzie, którzy nie będą przedkładać swoich osobistych opinii ponad opinie innych i potrafią wypracować porozumienie programowe. Każdy jest na swój sposób wybitny i wyjątkowy, ale tylko współdziałanie z innymi może wydać najlepsze owoce.
Żyję z KOD-em blisko dwa miesiące. Nie pracuję (nie mam na to czasu), nie dojadam, nie dosypiam i nadal jestem szczęśliwy, że mogę robić to, co robię, że dany był mi KOD i ludzie, których poznałem, z którymi się zaprzyjaźniłem, których podziwiam i których bardzo sobie cenię. Dziękuję im wszystkim za to, że są, nawet jeśli ostro się z nimi spierałem. Dziękuję za długie, nocne Polaków rozmowy i te codzienne, wyjaśniające drobne sprawy. Uważam, że każda dyskusja jest ważna, a poznanie innego punktu widzenia wprost bezcenne.
Czy śnią mi się sny o potędze KOD-u? Nie. Śnią mi się sny o współpracy, wzajemnym szacunku, empatii, zrozumieniu i tolerancji, bo tego KOD-owi i sobie życzę najbardziej.
Tekst pochodzi z portalu Studio Opinii