Jazda po bandzie
Przemysław Wiszniewski
Polityka to deklaracje i gesty. Mało czynów, sporo słów, więc ważne, by znaleźć między nimi balans. Niekiedy jednak słowa są zasłoną dymną dla pustki – polityka w rękach gamoni jest jak bańka mydlana, wypełniona pustosłowiem. Słowa zalewają nas bez reszty. W szumie informacyjnym dociera do nas, że jesteśmy dezinformowani; przez nieudolność, ale najczęściej celowo.
Każdy kolejny rząd miał swoją propagandę: chwalił się sukcesami, tuszował wpadki. Tak było, jest i pozostanie. Trudno, by było odwrotnie. Media starały się demaskować tę propagandę, zwłaszcza tuszowanie wpadek. Czyniła to zarówno telewizja publiczna, jak i media prywatne. Czyniła tak prasa codzienna i tygodniki. Bo media to tzw. czwarta władza, która powinna patrzeć rządzącym na ręce. Czwarta władza ma rozmaite umocowanie konstytucyjne. Artykuł 14 Konstytucji RP stanowi, że: „Rzeczpospolita Polska zapewnia wolność prasy i innych środków społecznego przekazu”. Już z samego umiejscowienia tego przepisu w rozdziale I Konstytucji RP, który został zatytułowany „Rzeczpospolita” wynika, że wolność prasy została podniesiona do rangi jednej z podstawowych zasad ustroju politycznego państwa. Wprawdzie za PRL-u telewizja i prasa mówiły jednym głosem z komunistycznym reżimem i jakoś przywykliśmy do tego, że kłamią wszyscy: władze i dziennikarze, ale czasy się zmieniły. Od tamtej pory media muszą pozostawać niejako w opozycji w stosunku do władzy, ponieważ takie mają posłannictwo, by obnażać to wszystko, czego władza nie chce pokazać. Prasa ma służyć obywatelom, ostrzegać, tropić przekręty, zmuszać władzę do postępowania etycznego i zgodnego z interesem społecznym. Taka jest jej rola. Owszem, dla osób, które nie lubią konfliktów i nade wszystko cenią sobie święty spokój, taki stan rzeczy nie jest komfortowy, wszelako muszą go po prostu przyjąć jako jeden z wyznaczników demokracji. Media pełnią rolę strażnika i kontrolera. Władza oczywiście wolałaby mieć media po swojej stronie, ale również musi się pogodzić z ich niezależnością.
Przez dwadzieścia lat pracowałem w telewizji publicznej, począwszy od 1990 roku. W różnych redakcjach, najpierw w Telewizji Edukacyjnej, a potem w TV Polonia. Nie były to redakcje imponującej oglądalności, ale mogłem przyjrzeć się dobrze mechanizmom przystosowawczym, jakie wszystkie redakcje wykształciły sobie w związku z często zmieniającą się władzą i anektowaniem TVP przez kolejne rządy i desanty z różnych miast… Te aneksje dotyczyły obsadzania stanowisk kierowniczych, a znacznie rzadziej zawartości merytorycznej programów. Popełniano rozmaite grzeszki i grzechy, o których powszechnie wiadomo. Oczywiście, najciekawiej pod tym względem było przy Placu Powstańców, bo tam mieściły się redakcje programów informacyjnych. Ale ja miałem tę możliwość obserwowania wszystkiego z perspektywy Woronicza. Po prezesie Zaorskim, który postarał się zdjąć z telewizji odium komunistycznej gadzinówki, nastały czasy prezesa Walendziaka i słynne pampersy. Można powiedzieć, że telewizja straciła dziewictwo, kiedy pozwolono wygadywać wszystko Cejrowskiemu w jego niesławnym programie „WC Kwadrans”. Potem były czasy prezesa Miazka, zatem pojawiło się trochę programów folklorystycznych. Następnie był prezes Kwiatkowski i słynna afera Rywina. Z kolei pojawił się Jan Dworak i mieliśmy wszyscy nadzieję, że odetchniemy z ulgą. I rzeczywiście, tak się stało, z wyjątkiem wielkiego skandalu, o którym niewielu już pamięta, zdjęcia z anteny Kabaretu Olgi Lipińskiej, który był widocznie zbyt mało klerykalny. Potem przyszedł Bronisław Wildstein i kazał nam się zlustrować, a po nim Andrzej Urbański. Telewizja publiczna przeżyła wówczas pierwszą pisowską rewolucję. Nastąpiły czasy nasilenia partyjnego, pierwsze wielkie czystki. Wyczuwało się atmosferę bolszewicką, na korytarzach telewizyjnych bardziej, niż w studiach. Wypuszczono niewiarygodne show „Gwiazdy tańczą na lodzie” … O ile pamiętam, potem nastał Farfał i próbował zaprowadzić w TVP dryl wojskowy. Poszła plotka, że uzbroił strażników w ostrą amunicję. Już nie chciało mi się walczyć, żeby przetrwać kolejne zmiany i poległem zawodowo, gdzieś około 2011 roku.
Propaganda
Słowa powinny wspomagać polityczne decyzje i je wyjaśniać. W powodzi słów jednak niektóre niepopularne decyzje łatwo ukryć, stanowią wtedy sztafaż dla poczynań, które nie spotkałyby się z aplauzem. Różnie to się nazywa – przekazem perswazyjnym, działalnością piarowską, ale chodzi o to samo – propagandę. Słowo wzięło się z czynności propagowania, która sama w sobie nie ma zabarwienia pejoratywnego, gdyż można propagować szczytne idee. Otóż, partie stosują – wszystkie, chociaż w różnym stopniu – propagandę, aby zdobyć poklask swoich wyborców, by wybory wygrać, a potem mieć społeczne poparcie. Inaczej sprawa ma się w mediach. Oczywiście, część propagandy przedostaje się do mediów, ponieważ ich obowiązkiem jest relacjonować poczynania rządu, i cytować jego propagandę. Jeżeli jednak w tę propagandę wplecione jest ewidentne kłamstwo, należy je ujawnić i napiętnować. Władza może próbować ocenzurować działanie dziennikarzy, ale wówczas działa tym bardziej wbrew sobie i te próby dziennikarze powinni ujawnić jako niedopuszczalną manipulację i zamach na niezależność mediów.
Teraz telewizja reżimowa współbrzmi z władzą, a zatem przestała spełniać swoje zadanie, jakie jej postawiło społeczeństwo, zagwarantowane konstytucyjnie. TVP całkowicie zatraciła swoją niezależność, co jest warunkiem koniecznym i w dużej mierze wystarczającym, aby mówić o rzetelnym dziennikarstwie. Możemy zatem powiedzieć, że telewizja PIS-owska nie jest już instytucją, w której pracują dziennikarze, lecz instytucją zatrudniająca propagandystów, której zadaniem jest przekazywanie propagandy rządzących. Jest to zatem obecnie medium partyjne, taka partyjna gazetka. Coś jak broszura, aktualizowana dzień po dniu, w której pisze się wyłącznie pod dyktando władz. Nie ma to nic wspólnego z dziennikarstwem. Dlatego dramatycznie spada oglądalność takiej telewizji. Obywatele przywykli już do pluralistycznego przekazu, w którym różnym stronom sporu daje się dojść do głosu, by widz następnie mógł sobie wyrobić zdanie na podnoszony temat. Telewizja, którą sprokurował nam Jacek Kurski, jest nieatrakcyjna nie tylko dla ogółu obywateli, którzy PIS-owskie rządy nazywają reżimem albo dyktaturą, ale także dla obywateli sprzyjających władzy, ponieważ znają doskonale propagandę PIS-owską, więc nie ma żadnej potrzeby zapoznawania się z nią na bieżąco, i dzień po dniu. Zapewne i dla nich ciekawsza byłaby telewizja prezentująca odmienne poglądy.
Prezes Kurski realizuje projekt prezesa Kaczyńskiego, który jest jemu dedykowany i właściwie tylko przez niego oglądany. My nie oglądamy i nie recenzujemy tej telewizji, ponieważ ogłosiliśmy jbojkot, jak to było już raz dawno temu, za stanu wojennego i komunistycznej propagandy Jaruzelskiego. Kłopot zaczyna się jednak wówczas, kiedy ta telewizja stanowi główne, o ile nie jedyne źródło przekazu, a tak się dzieje prawdopodobnie na głębokiej prowincji. Trudno powiedzieć, jak liczne grono Polaków ulega tej propagandzie, ale faktu tego nie można bagatelizować. Tym bardziej, że reżim niedługo zmusi nas wszystkich do opłacania tej swojej propagandy stosowną (a właściwie niestosowną) ustawą. O propagandzie sączonej przez telewizję reżimową rozpisujemy się od dawna. Rzeczoznawcy obnażają jej mechanizmy, retorykę, próbują przewidzieć skuteczność. O tym, że jest to propaganda prymitywna, nie zawoalowana, pozbawiona jakiejkolwiek subtelności, świadczy bolesny dla nas przekaz, że na manifestacjach KOD-u kroczą nie setki tysięcy zatroskanych obywateli, lecz parę setek. Kamery TVP filmują puste place i ulice, a my w tym czasie tłumnie kroczymy w proteście przeciwko niszczeniu państwa prawa. Można zatem powiedzieć, że jest to propaganda niezdarna, toporna, mało finezyjna. Taka właśnie była propaganda lat 80. ubiegłego wieku. Dlatego na murach pojawiały się hasła: „TV kłamie”, a w godzinach dziennika telewizyjnego wystawialiśmy ostentacyjnie telewizory na parapety, żeby pokazać, że takiej propagandzie nie ulegamy.
Lecieć prezesem – to główny przekaz telewizji Kurskiego, a chodzi w nim o prezesa Kaczyńskiego. Polska była przed wyborami w kompletnej ruinie, teraz jest – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czyli wdrażania tzw. „dobrej zmiany” – w rozkwicie. Wszyscy funkcjonariusze reżimu mają pełny i nieograniczony dostęp do telewizji i mogą wypowiadać swoje obłędne tezy, wiedząc, że żaden dziennikarz nie przeciwstawi im krytycznej opinii, polegającej chociażby na zdrowym rozsądku, ale przeciwnie, wyrazi swój głęboki podziw, przyklaśnie i zaprosi także widzów do aplauzu.
Tymczasem Rada Programowa TVP bacznie przygląda się programom informacyjnym telewizji publicznej od stycznia. Powód? Przemilczenia i manipulacje. Programy telewizji reżimowej, czy to „informacyjne”, czy publicystyczne, nacechowane są emocjonalnie. Dobre emocje cechują materiały poświęcone władzy, tchnie z nich sympatia i bezgraniczne zaufanie, a także całkowity brak krytycyzmu. Złe emocje, takie jak niechęć, pogarda, wypełniają materiały dotyczące wrogów rewolucji pisowskiej, KOD-u, opozycji, Europy, zwłaszcza Niemców i całego cywilizowanego świata.
Lecieć Jaruzelskim, czyli stan wojenny
„Pogarda zwykle bierze się z niewiedzy. Dobrze widziane jest więc, by nie mieć zielonego pojęcia o sprawie, w której zabiera się głos. Wystarczy mieć pieczątkę ministra środowiska, rolnictwa, spraw wewnętrznych…” Ważnym elementem obecnej propagandy w telewizji reżimowej jest wałkowanie katastrofy smoleńskiej i podtrzymywanie teorii zamachu:
„Praktyka czyni mistrza i widać to po każdym wydaniu „Wiadomości” TVP 1. Pracująca od kilku miesięcy ekipa każdego dnia osiąga kolejne szczyty manipulacji. W materiale Marcina Tulickiego o katastrofie smoleńskiej jako pewnik podano cytat z wywiadu szefa powołanej przez Antoniego Macierewicza komisji. W rozmowie z „Gościem Niedzielnym” Wacław Berczyński powiedział, że „samolot rozpadł się w powietrzu„.
Lecieć Gierkiem, czyli propaganda sukcesu
Arkana propagandy Kurskiego rozpracowała niedawno Renata Kim w Newsweeku. Możemy tam przeczytać m.in., że „według dziennikarzy, z którymi rozmawiał „Newsweek” w redakcjach kanałów i programów informacyjnych i publicystycznych Telewizji Polskiej wytyczona została przez szefów sztywna linia redakcyjna, nakazująca m.in. w mocno negatywnym świetle opisywać Komitet Obrony Demokracji (i jego lidera Mateusza Kijowskiego), Trybunał Konstytucyjny, niektóre partie opozycyjne i uchodźców. Nie można natomiast krytykować obozu rządzącego ani pokazywać materiałów o ubóstwie w Polsce”.
„Newsweek” na podstawie swoich źródeł podaje, że o treści najważniejszych programów informacyjnych oraz doborze gości do niektórych programów publicystycznych osobiście decyduje prezes TVP Jacek Kurski.
Dziennikarze nieposłuszni są bez pardonu wyrzucani z pracy, jak choćby Radosław Masłowski, reporter „Panoramy”, który odmówił skręcenia kłamliwego materiału szkalującego opozycję.
Mądrości ludowe
Innym charakterystycznym wyznacznikiem propagandy reżimowej telewizji jest schlebianie gustom dewocyjnym. Oto Internet obiegło nagranie „relacji na żywo” z pewnej uroczystości religijnej w dniu, który jest rocznicą przyjęcia Polski do Unii Europejskiej, czyli 1 maja. Dla „dziennikarzy” telewizyjnych nie był to żaden ważny temat, bo daleko ważniejszym okazała się „Rocznica wyoranej figurki Matki Boskiej i padłych wołów„…
Lecieć Dmowskim, czyli nacjonalizm
Pospieszalski, jeden z klasycznych, czołowych propagandystów pisowskich, zaprasza do studia telewizji reżimowej faszystowską organizację.
„W ostatnim programie „Warto rozmawiać”, emitowanym na antenie TVP1, dyskutowano na temat emigrantów, a na widowni usiedli ludzie z Obozu Narodowo-Radykalnego. Działacze tej organizacji często oskarżani są o antysemityzm, a nawet o z sympatyzowanie z poglądami faszystowskimi”.
Prawdziwym ekspertem od patriotyzmu polskiego, chętnie obecnie zapraszanym do studia telewizyjnego w tym właśnie charakterze jest niejaki Marian Kowalski, szef jakiejś ultranacjonalistycznej organizacji.
Lecieć Goebbelsem
Coraz częściej pojawiają się głosy, że wspomniana propaganda czerpie pełnymi garściami z teorii i doświadczeń naczelnego propagandysty III Rzeszy.
„Goebbelsowska propaganda kiedyś podpaliła Reichstag, który stał się symbolem zmiany systemu w demokratycznych Niemiec w III Rzeszę. Strach i nienawiść po tamtym wydarzeniu dała paliwo nazistom do rozpętania piekła we własnym kraju, potem w sąsiednich, by w końcu podpalić praktycznie cały świat”.
Za fenomen PIS-owskiej nowomowy, tak sprawnie propagowanej w PIS-owskiej telewizji, wzięły się już autorytety językoznawcze, a wśród nich prof. Michał Głowiński, który stwierdza m.in.:
„Dobra zmiana” właściwie nic nie znaczy. Jeśli w PRL coś wymagało krytyki, to w oficjalnym języku mówiło się, że wymaga dalszego doskonalenia. Czekam teraz, kiedy w języku PiS pojawi się ta formuła, a że się pojawi w takiej lub innej postaci, jestem pewien. Prof. Głowińskiemu nasuwają się ewidentne analogie pomiędzy językiem propagandy reżimu komunistycznego i tego, z którym mamy do czynienia dziś, na przykład:
„Wszystko, co ma być dobre, może stać się narodowe. Telewizja nie może być publiczna, musi być narodowa. Człowiekowi mojego pokolenia nasuwa się analogia. W okresie marcowym pod koniec lat 60. w języku oficjalnym słowo „narodowy” było dodawane absolutnie do wszystkiego. Może tylko nie było narodowego socjalizmu – wiadomo, z czym to się kojarzyło. Teraz mamy do czynienia absolutnie z tym samym”.
Tuba propagandowa
Telewizji reżimowej nie ma sensu oglądać. Jest tubą propagandową zwycięskiej partii, i niczym ponadto. Analizowanie partyjnego przekazu pozostawmy fachowcom. Czy jednak tej propagandy należy się bać? Owszem, ponieważ manipulacje przekazem bazują na społecznych emocjach, wzmacniając te nastroje, które władzy mogą się przydać, choćby wspomniane nastroje ksenofobiczne. Przy całym zatem komizmie i nieudolności tej propagandy, niektóre jej elementy wydają się bardzo groźne, a skutki manipulacji mogą okazać się tragiczne dla naszego społeczeństwa. No cóż, jesteśmy świadkami pewnego chorego społecznego eksperymentu czy też rewolucji kulturalnej w stylu dalekowschodnim. Czy jakoś można zaradzić tej propagandzie i ustrzec się jej skutków? Na pewno nadal trzeba głośno protestować przeciw kłamliwemu obrazowi świata, jaki odmalowuje propaganda Kurskiego. Obnażać owe kłamstwa i domagać się sprostowań. I należy mieć nadzieję, że powrócą czasy, kiedy telewizję publiczną będzie można oglądać bez obrazy dla własnego rozumu i zdrowego rozsądku. Na razie jednak pozostajemy poniekąd bezradni wobec tego projektu i musimy budować alternatywne media oraz wspierać już istniejące, opozycyjne wobec złej władzy.