Dziennikarz, czyli kto?
We wspaniałej powieści Macieja Hena „Solfatara”, która jest dziełem rekonstruującym pewien epizod historyczny z odległej przeszłości naszego kontynentu, i która właśnie zdobyła nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej, jednym z bohaterów narratorów jest dziennikarz, archetypiczny, bo to początki tego zawodu. Warto prześledzić jego poczynania, sądy i reakcje wobec rzeczywistości rewolucyjnej, aby lepiej zrozumieć istotę tego zawodu, czy też raczej swoistego powołania.
Przemysław Wiszniewski
Jak dziennikarz ów pragnie pozostać bezstronny i obserwować bieg wypadków z dystansu, pomimo że nieuchronnie jest wciągany w wir dramatycznych wydarzeń. Bo czym innym jest dziennikarstwo czasów stabilnych, a czym innym korespondencje z pierwszej linii frontu.
Otrę się o banał, ale wart napomknięcia, że przeciętny obywatel nie ma potrzeby ani możliwości obejrzenia sytuacji z perspektywy szerszej, aniżeli własna, a więc wycinkowa. Pomóc ma mu w tym dziennikarz, który szuka sposobów szerszego spojrzenia. Niekiedy znajduje właściwą metodę, a innym razem błądzi i manipuluje opinią czytelników, próbując własną równie wycinkową perspektywę prezentować jako tę uniwersalną. Zależnie od szczęśliwego zbiegu okoliczności, warsztatu i intuicji, czy też doświadczenia. W czasach stabilnych dodatkowo dziennikarz walczy o zainteresowanie odbiorców, ponieważ wieje nudą, natomiast w czasach niestabilnych jest aż za dużo sensacji, które wywołują nadmiar emocji wymagających wręcz studzenia.
Można, rzecz jasna, powtarzać sobie, że nic się takiego nie dzieje, że to sytuacja normalna i typowa, że owszem, jest jakiś konflikt czy też spór, ale niekoniecznie wystarczająco głęboki, by dziennikarz czuł się zobowiązany do rezygnacji ze swojej pozycji arbitra będącego ponad całym tym bałaganem. Dziennikarz taki pozostaje postacią posągową, która nie chce się opowiedzieć po żadnej ze stron i ma poczucie komfortu, że nie wpływa na rzeczywistość, bo nie taka jest jego misja, tylko ją opisuje. Obiektywnie, jak fotoreporter, który fotografuje umierające ofiary ostrzału, lecz nie próbuje udzielić im pierwszej pomocy.
Ewa Wanat została w trybie rewolucyjnym wyrzucona ze swojego miejsca pracy, podobnie jak rzesze dziennikarzy, którzy nie chcieli się opowiedzieć za „dobrą zmianą“ Jarosława Kaczyńskiego, a nawet gdyby chcieli, to i tak nie mieliby szans, bo PiS musiało zwolnić miejsca pracy dla tzw. „dziennikarzy niepokornych“, którzy z definicji zrobiliby i robią to lepiej. KOD zorganizował manifestację na Placu Powstańców, podczas której Ewa Wanat występowała w otoczeniu innych przedstawicieli środowiska dziennikarskiego. Wzywała do bojkotu telewizji reżimowej przez gości, przez publiczność i przez samych pracowników, do dziennikarzy, by zastrajkowali . Chwilę potem założyła Medium Publiczne – niezależną rozgłośnię z bogatym zapleczem internetowym i zaprosiła do współpracy m.in. Rafała Betlejewskiego.
Rafał Betlejewski nie dowierza, że KOD nie jest partią polityczną, uważa, że jest, tylko udaje, że nie jest, ale to zasłona dymna, bo dla niego wszystko wskazuje na to, że jednak jest. Rafał jest ode mnie młodszy i jedyną znaną dla niego rzeczywistością jest ta, w której polityką zajmują się partie polityczne, dlatego wysmarował tekst zatytułowany „Nie widzę szansy, by Koduj24.pl było czymś więcej niż medium partyjnym”. Tymczasem ja pamiętam czasy reżimu komunistycznego i prasę drugiego obiegu, bezdebitową, oraz Radio Wolna Europa, a potem Radio Solidarność, i te wszystkie media, wspierane przez dziennikarzy opozycyjnych, nie były przez nikogo traktowane jako media partyjne. Nikomu to w ogóle nie przyszło do głowy.
Wydaje się, że wszystko zależy od oceny sytuacji. Dla Ewy Wanat i Rafała Betlejewskiego czasy są analogiczne do tych z ubiegłego roku, więc jako dziennikarze czują się w obowiązku stronić od politycznego zaangażowania. Stawiają znak równości między zaangażowaniem politycznym a zaangażowaniem partyjnym, traktując KOD jako jedną z partii na scenie politycznej. Ich rolą zasadniczą jest zachowanie pięknego dystansu i samoobrona przed określeniem się, po czyjej są stronie konfliktu, bo sprowadzają go do konfliktu partyjnego „PiS – KOD”, insynuując, że KOD jest partią.
Dla innych dziennikarzy jednak konflikt jest inaczej zdefiniowany. Jest konfliktem „władza – społeczeństwo”, a KOD jest traktowany jako wyraziciel społecznych oczekiwań, bo jest ruchem obywatelskim, a nie partią polityczną, podobnie jak za komuny Solidarność (dopiero wiele lat później Krzaklewski ten potencjał zaanektował, powołując Akcję Wyborczą Solidarność). Dlatego sprzyjają nam i Jacek Żakowski, i Tomasz Lis, i Adam Michnik, i TVN, i wielu innych dziennikarzy. Niektórzy nam patronują, inni sekundują, jeszcze inni życzliwie krytykują i doradzają. Nie sprzyja nam, co zrozumiałe, telewizja reżimowa.
Ewa Wanat siebie wprawdzie stawia na pozycji nienagannej i idealnej, ale nas stawia w pozycji dwuznacznej. Pomiędzy wierszami daje się bowiem słyszeć zarzut, że zasadniczo niewiele się różnimy od quasi dziennikarzy reżimowych, tylko tym, że jesteśmy po drugiej stronie barykady. Szefowa Medium Publicznego broni tezy Betlejewskiego, że w istocie przestaliśmy być dziennikarzami, a staliśmy się rzecznikami partyjnymi („partii“ KOD). Trudno udowadniać, że nie jest się wielbłądem. Poza gorliwymi deklaracjami KOD-u nie znajdziemy niezbitego dowodu, że nie jest ani się nie przekształci w partię. Wierzymy w te zapewnienia, bo wykazujemy pewien poziom społecznego zaufania. I chcemy się angażować w tę działalność ze względu na dobro społeczne. KOD buduje własne media i od kiedy je buduje, Medium Publiczne zaczyna je traktować jako konkurencję dla siebie. I może w tym tkwi tajemnica ataków na nas?