Zatyrani - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
8716
post-template-default,single,single-post,postid-8716,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Zatyrani

Sporo w KOD-zie rozmów o młodych. Dlaczego w KOD-zie mniej młodych niż w narodzie? I którzy to są, ci młodzi? Ja mam 48 lat i już parę razy przekonałem się, że jestem „stary”, ale paradoksalnie, gdy spotykamy się w KOD-zie często uchodzę za „młodego”, a nawet czasem odbiorę jakieś rodzicielskie reprymendy.

Jacek Sut

Jestem więc na granicy. Jestem z pokolenia, które by działać społecznie, musi poświęcać ostatki wolnego czasu, często kosztem rodziny. Jestem prekariuszem w formie czystej. Nie wiem, co i gdzie będę robił za miesiąc, a perspektywa roku jest dla mnie irracjonalna. Żyjąc w ten sposób trudno planować, obiecywać, angażować się. A wyobrażam sobie i znam takie rodziny, które obciążeń mają jeszcze więcej. Jakkolwiek więc widzą oni pożyteczność KOD-u, a nawet konieczność działania, to uważają, że w tej chwili nie mogą sobie na to działanie pozwolić. Muszą zarobić na dom, kredyty, zaopatrzyć dzieciaki (przeważnie wtedy już podrośnięte, więc roszczeniowe). Do domu wracają wieczorami, ledwo żyjąc. To niebezpieczna sytuacja dla samego KOD-u.
Paliwa na altruistyczną i charytatywną działalność rzadko starcza na dłużej niż dwa lata. Mam za sobą i takie doświadczenia. Obecna sytuacja polityczna pozwala na uspokajające figury retoryczne typu: „jeszcze nie jest tak źle”, „jakoś damy radę”, „przecież siedzę na FB i klikam polubienia”, itp., itd., podczas gdy trzeba konkretnego zaangażowania („kto załatwi meble? kto napisze tekst? kto przywiezie kawę? kto przyjdzie na dyżur?”). Kto na emeryturze lub zarządza swoim czasem (np. jako szef własnej firmy) może się angażować bardziej. Reszta chce jeszcze ten swój wózek ciągnąć. Orać w korpo, brać fuchy, by tylko banki nie wsiadły na kark, bo wtedy będzie klops.
Myślę coraz poważniej (co potwierdzają badania), że języczkiem u wagi jesteśmy my, średniacy 40–50. Pokolenie, które się w komunie urodziło i częściowo lub nawet całkiem w niej ukończyło edukację. Zobaczyliśmy tamten świat, wiemy czym pachnie i nie przekonują nas sentymentalne gadki o urokach Gierka. W nową Polskę wkroczyliśmy w największym życiowym powerze. Wierzyliśmy, że damy radę. Dużo w nas było (bo nie wiem, czy jest jeszcze) idealistycznego podejścia, może nawet pozytywistycznego. Zdobyć samemu, rozwinąć, pójść dalej and sky is the limit. No i tak dajemy radę już 20 lat.
I nagle do nas dotarło, że nadal musimy sprzęty AGD kupować na raty, że nie mamy oszczędności w bankach, że pracujemy jak nieprzytomni, tracąc kolejne rodziny w imię „przyszłości”. A tej przyszłości coraz mniej. Z naszej półki biorą już do piachu i niejedno podejrzenie się rodzi, gdy umiera kumpel, co to razem z nim pracowaliśmy jak wariaci i bawiliśmy też niewąsko, aby „odreagować”. Żyliśmy szybko, na 200 proc., dając więcej niż otrzymując. Teraz jednak oświeciło nas, że to nasze zaangażowanie, ta chęć poprawiania świata, to poświęcenie jednym posłużyło za bankomat, a inni w d… mieli to od zawsze.
Obraz, jaki się wyłania – mówię o przekazie, jaki się przedarł – to tłuste dupska w dobrych knajpach, które cynicznie „diagnozują” sobie sytuację, a ci, co robią za 6000 to frajerzy albo złodzieje (co z tego, że Bieńkowska miała na myśli pewien poziom i rodzaj zajęcia). Są prace, których i ja bym się nie podjął za takie pieniądze. Jednak ta biedna blond-hetera dopełniła obrazu. Bańka prysła: 40-latkowie plus mają tyrać bynajmniej nie po to, by kiedyś tyrać mniej lub wcale i żyć jak niemiecki emeryt. Są z tego pokolenia, które żyje w poczuciu obowiązku i odpowiedzialności i wciąż tkwi w nich marzenie: żyć lepiej niż ich rodzice, więc można liczyć, że się zatyrają w pogoni za królikiem.
Syndrom chomika w karuzeli odpowiada za stosunkowo niewielu młodych „produkcyjniaków” w KOD. Chociaż widzą konieczność działania, rozumieją grozę sytuacji, to wizja wypadnięcia z karuzeli przeraża ich równie mocno, co ONR. Jeśli jeszcze do tego mają rodziny, w których nie zawsze jest jednoznacznie i nie w równym stopniu żonę/męża/teściową/dzieci polityka obchodzi, to już bardzo trudno.
– Dokąd jedziesz?
– Na spotkanie KOD-erów.
– Teraz?! Całymi dniami cię nie ma, trzeba ściąć żywopłot, dziecko chciało ci pokazać, co zrobiło w szkole, a ty jedziesz sobie na spotkanie?
– Muszę.
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem.
Trzask zamykanych drzwi.