KOD krzepi
Przemysław Wiszniewski
Komitet Obrony Demokracji jest naszym wspólnym dzieckiem, które od powicia ma za zadanie stać się dorosłym w trudnych warunkach. Dojrzewa w zawrotnym tempie, jakie narzuca bezprecedensowa sytuacja społeczno-polityczna w naszym nieszczęśliwym kraju. O KOD-zie, mimo że ma raptem pół roczku, można by już pisać książki. Tyle się zadziało i nic nie zapowiada, że dziać się przestanie. Wręcz przeciwnie, dramat się rozwija, nieprzyjazne ruchy złej władzy wymierzonej w demokrację i wolności obywatelskie przybierają na sile, przeobrażanie władzy demokratycznej w autorytarne rządy eskaluje z dnia na dzień. O KOD-zie, jego genezie i dotychczasowych poczynaniach, można poczytać już na Wikipedii.
Jako ruch społeczny, KOD zmaga się nie tylko z potężnym przeciwnikiem zewnętrznym, czyli z tymi decyzjami złej władzy, która depcze konstytucję i ustrój naszego państwa, ale także z tendencjami odśrodkowymi, czyli rozmaitymi ambicjami obywateli, początkowo wspierającymi ów ruch, by raptownie dążyć do jego zburzenia. Naturalnie, takie tendencje odśrodkowe muszą się bardzo podobać złej władzy, ponieważ osłabiają KOD bez potrzeby zaangażowania czynników oficjalnych.
Byt wirtualny
Narodziny KOD-u wiążą się z naszą aktywnością obywatelską w cyberprzestrzeni. Najpierw Krzysztof Łoziński zaapelował o jego powołanie na portalu „Studio Opinii”, by następnie Mateusz Kijowski odpowiedział na ów apel na Facebooku. Forma internetowa KOD-u przetrwała do dzisiaj, ale została znacząco wzbogacona realnym istnieniem KOD-u. W zalążku KOD był ośmieszany przez oponentów politycznych, czyli zwolenników złej władzy, jako byt właśnie nie rzeczywisty, istniejący tylko w komputerach, kanapowy i dedykowany frustratom tkwiącym przed monitorami. Dodatkowo, był (i jest nadal) atakowany przez hakerów i hejterów. Rychło jednak KOD wyszedł na ulice i odtąd na nich pozostał. Fakt urealnienia KOD-u niesie wielorakie pożytki. Po pierwsze, obywatele dostrzegający skutki złej władzy, poznali się wzajemnie i poczuli moc solidarności, wspólnoty celów. Po drugie, zła władza dostrzegła, że obywateli sprzeciwiających się jej nie jest tak mało (w ostatniej manifestacji ćwierć miliona) i że potrafią sprzeciwiać się aktywnie, a nie tylko klikając lajki w internecie. Wylegają tłumnie na pikiety i manifestacje w obronie naszych wspólnych wartości, wolności, równości i demokracji. W obronie państwa prawa. Po trzecie wreszcie, świat mógł się przekonać, że Polacy nie są stadem baranów prowadzonych na rzeź, lecz ludźmi myślącymi, którzy potrafią krytycznie oceniać władzę, jeśli jest złą władzą.
Majdan
Od samego początku co bardziej krewkim KOD-erom ciśnie się na usta hasło „Majdan”. Chojraczą i pragną pozbyć się złej władzy, zanim całkowicie zniszczy nasze państwo swoimi fatalnymi przedsięwzięciami. Gospodarka bowiem wraz z budżetem trzeszczy w szwach, złotówka pikuje w dół, i w zasadzie każda dziedzina naszego życia społecznego jest zagrożona: zaczęło się od pacyfikacji Trybunału Konstytucyjnego, przy czym władza sędziowska w tym niecnym projekcie ma być zastąpiona quasi sędziami, powolnymi władzy reżimowej, na wszystkich szczeblach, po czym doszło do wrogiego przejęcia mediów publicznych i wszczęcia nachalnej propisowskiej propagandy, dalej mamy do czynienia z psuciem rynku kultury, wsi (obrót ziemią rolną), i tak moglibyśmy wymieniać w nieskończoność. Ci jednak, którzy uparcie szermują słowem „Majdan”, nie dostrzegają, że to środek wciąż nieadekwatny wobec obecnych poczynań złej władzy. Że to środek ostateczny. Nie wykluczony, ale jeszcze nadal zbyt brutalny wobec aktualnej sytuacji. Przypomnijmy sobie genezę ukraińskiego Majdanu, i dostrzeżmy, w jakiej desperacji nasi wschodni sąsiedzi powołali go do życia. Przypomnijmy sobie także jego skutki, poza tym jednym, że tamtejszy watażka salwował się ucieczką. Przypomnijmy sobie ofiary Majdanu ukraińskiego. Jeszcze nikt nas nie pałuje, nie rozpędza naszych demonstracji armatkami wodnymi, gumowymi kulami, a tym bardziej amunicją ostrą. Jeszcze nikt nas nie wsadza do więzień (tu pojawiły się wprawdzie pierwsze złowrogie sygnały – toczy się proces polityczny przeciwko KOD-erom w związku z panią Andersową, która w Suwałkach miała kampanię wyborczą). Jeszcze nikt nam nie zabrania demonstracji: KOD-erskie manifestacje mają charakter legalny i są chronione na razie przez policję. Jeszcze nikt nas nie cenzuruje – możemy pisać i publikować, co chcemy, korzystając z przysługującej nam, zagwarantowanej konstytucyjnie, wolności słowa. Ale Majdan ukraiński był wyrazem czegoś więcej, niż tylko buntu przeciwko tłamszeniu demokracji. Ludziom w oczy zajrzała bieda. Drożyzna, bezrobocie, gospodarczy krach. Całkowity brak perspektyw. Poczekajmy więc na rozwój wypadków, zanim zaczniemy szermować słowem „Majdan”. Nie dewaluujmy go, pamiętając, że został okupiony ofiarami, krwią, tragedią.
Klątwa ośmiu miesięcy
Nie tylko jednak w stronę Ukrainy, za sprawą Majdanu, kierujemy nasz wzrok, ale także w stronę Węgier i reżimu Orbana, ponieważ sytuacja zagrożonej demokracji węgierskiej jest analogiczna do naszej, a Kaczyński wzoruje się na Viktorze Orbanie. Orban zdążył znacznie więcej zniszczyć i spacyfikować, zburzył cały ład ustrojowy i zlikwidował szereg instytucji, w tym sądownictwo i prasę, czyniąc z nich instytucje fasadowe, ubezwłasnowolnione. Kaczyński wyraźnie zmierza śladem Orbana, który jest dlań mentorem, a jego reżim objawieniem, że da się go wcielić w życie w XXI wieku. Dlatego gościliśmy na naszych KOD-erskich manifestacjach współczesnego dysydenta węgierskiego, Balazsa Gulyasa, który wówczas opowiedział o dramatycznych doświadczeniach węgierskiego społeczeństwa. Początkowo Węgrzy żywiołowo protestowali przeciwko dyktaturze Fideszu, jednak po ośmiu miesiącach protesty ucichły. To właśnie te osiem miesięcy powtarzają wszyscy niczym mantrę albo klątwę, ostrzeżenie, jeśli są z KOD-em, i przepowiednię, jeśli są za złą władzą w Polsce. My protestujemy dopiero pół roku, niebawem będą wakacje, Polskę odwiedzi papież, w Warszawie odbędzie się szczyt NATO (zorganizowany jeszcze przez prezydenta Komorowskiego). I rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że w okresie urlopowym protesty przycichną. Klątwa się spełni, ale tylko pozornie, bo potem wrócimy z wakacji do smutnej rzeczywistości, która prawdopodobnie nie ulegnie poprawie, a wręcz przeciwnie, dzięki złej władzy będzie znacznie gorsza od obecnej. Dlatego z całą pewnością, jeśli ten efekt się pojawi i spełnią się „pobożne życzenia” obozu rządzącego, to tylko na zasadzie antraktu. Bo przecież scena polityczna, podobnie jak teatralna, musi mieć swoją dramaturgię, a suspensów mamy aż nadto.
Histeria
KOD to przede wszystkim ludzie, a dopiero potem organizacja i struktura. Całkiem niedawno dopiero Komitet dorobił się osobowości prawnej i został wreszcie wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego. Całkiem niedawno opracowano dojrzały statut, dzięki któremu odbywać się będzie nabór członków KOD-u jako stowarzyszenia wraz z wyborem władz zgodnie ze statutowa procedurą. Otóż, ludzie jak to ludzie, mają różne temperamenty i różną odporność psychiczną. Jedni są długodystansowcami, osobami rozważnymi, nie pozbawionymi odwagi, lecz przy okazji starającymi się działać w sposób przemyślany. Drudzy, to sprinterzy, pełni brawury i, niestety, preferujący myślenie magiczne, albo życzeniowe. Rzeczywistość skrzeczy i ma to do siebie, że cechuje ją pewna siła inercji. Ci drudzy natomiast chcieliby zastosować jakieś działanie natychmiastowe, jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Choćby i brutalne, byle błyskawiczne. Nie mogą zrozumieć, że jedyna droga będzie trwać latami i że musimy przez to wszystko wspólnie przejść. Dlaczego? Ponieważ zła władza wciąż cieszy się sporym społecznym poparciem. To bez znaczenia, jaki jest powód owego poparcia, czy ludzi uradowało 500+, czy też nie dostrzegają zagrożenia demokracji. Fakt pozostaje jednak faktem: władza ma pewne umocowanie społeczne na poziomie 30% i została wybrana w demokratycznych wyborach, zatem próby doprowadzenia do konfrontacji z nią dzisiaj są skazane na klęskę. Władza musi sporo zepsuć, zwłaszcza w sferze gospodarki, by obywatelom, którzy dziś ją popierają, otworzyły się wreszcie oczy. Musi się to zadziać i nie da się tego uniknąć.
Przypadek głodówki
Działaniem nieadekwatnym jest podjęcie strajku głodowego w związku z nieopublikowaniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Dzienniku Ustaw. Protest głodowy, jakkolwiek w swojej istocie bardzo szlachetny, musi mieć też wymiar pragmatyczny. Dlatego podejmują go zazwyczaj osoby, które wiedzą, że adresaci będą ponosili konsekwencje moralno-prawne za ewentualne skutki zdrowotne przewlekłej głodówki. Odmowę przyjmowania posiłków podejmują zatem – przykładowo – więźniowie, żeby wymusić na władzach więziennych poprawę warunków bytowych lub analogicznie pacjenci, albo pracownicy na terenie zakładu pracy, etc. Podjęcie głodówki w tzw. szczerym polu jest zatem nieefektywne. Wszelako jest jeszcze inny argument za nie podejmowaniem protestu głodowego akurat teraz. Argumentem tym jest start z wysokiego C bez pytania, co w kolejnych miesiącach i latach. Jeśli teraz miałby być czas na głodówkę, co potem? Samospalenie? Powiadam, protest głodowy jest aktem desperacji i ostatecznością, a mimo to jako świadkowie tego konkretnego protestu podziwialiśmy osobę, która się nań zdecydowała. Tyle tylko że nie przyniósł on żadnych efektów. Zła władza pozostała całkowicie nieczuła na ten protest i go kompletnie zignorowała. Wyrok nadal nie został opublikowany. Zrodziła się „konkurencja” dla naszego KOD-u , którą rozłamowcy nazwali „PP”, czyli „przeciw PiS-owi”, jak gdyby koniecznie trzeba było to konkretyzować, że nie przeciw globalnemu ociepleniu…
Upartyjnienie
Innym rodzajem poronnej idei jest niechęć do opozycji parlamentarnej jako sprzymierzeńców naszych działań. Taką poronną ideę prezentują pięknoduchy, których nie brakuje w łonie KOD-u i sam, szczerze mówiąc, do takich się zaliczam. Bardzo mi schlebia towarzystwo znakomitych reżyserów, naukowców, aktorów, artystów, wokalistów, dziennikarzy, natomiast z pewną rezerwą odnoszę się do przedstawicieli partii politycznych. Niestety, mimo tej niechęci stwierdzam, że to ślepa uliczka. Oczywiście, to wspaniale, że kroczą z nami w KOD-erskich manifestacjach celebryci i przedstawiciele świata kultury, lecz to poparcie daleko niewystarczające, żeby osiągnąć nasz cel. Ostatecznie, nie powierzymy ratowania demokracji Andrzejowi Wajdzie ani Agnieszce Holland, owszem, jako reprezentanci środowisk opiniotwórczych bardzo nas wspierają i chwała im za to, niemniej ostatecznie to partie polityczne muszą podjąć efektywne działania rozprawienia się z reżimem. Najlepiej w polskim parlamencie. Dlatego inicjatywa powołania przez Mateusza Kijowskiego koalicji „Wolność – Równość – Demokracja” ma kapitalne znaczenie. Dlatego jego nawoływanie, żeby KOD-owicze zapisywali się do rozmaitych partii zgodnie z własnymi przekonaniami jest nawoływaniem niezmiernie pożytecznym. Dlatego obecność liderów partii opozycyjnych na naszych manifestacjach jest właściwe i konieczne. I nie czyni z KOD-u partii. Nie da się działać w sferze politycznej bez udziału polityków. Nie da się uprawiać polityki abstrahując od partii politycznych i je ignorując. Kijowski podkreśla, że KOD nigdy nie zniknie z powierzchni ziemi i nawet wówczas, gdy uda się zmienić władzę na demokratyczną, KOD nadal będzie istniał, żeby patrzeć tej władzy na ręce. Jednocześnie nigdy nie przeobrazi się w partię polityczną, jak to się kiedyś zdarzyło związkowi zawodowemu „Solidarność” (pan Krzaklewski powołał do życia Akcję Wyborczą).
Kościół
Z kościołem sprawa jest o tyle delikatna, że szereg KOD-wiczów identyfikuje się z katolicyzmem, a jednocześnie ta hierarchiczna instytucja przyjęła obecnie kurs wspierania złej władzy i piętnowania KOD-u. Niejeden z duchownych posunął się nawet do pogróżek eschatologicznych, że mianowicie KOD-erzy będą się smażyć w piekle. Interweniował w tej sprawie Mateusz Kijowski, próbując dociec, skąd taka nagonka kościelna na KOD. Nie zawsze w przeszłości tak bywało, wręcz przeciwnie – kościół przeciwstawiał się reżimowi, ale i w wolnej Polsce dystansował się od władzy. Teraz jednak postanowił wesprzeć reżim z niewiadomych powodów, choć wiele wskazuje na to, że zawarte zostało jakieś przymierze Kaczyńskiego z kościołem: władza świecka schlebia kościołowi i spodziewa się rewanżu. Pakt ten budzi jednak powszechne zgorszenie wiernych, więc należy się spodziewać, że prędzej czy później kościół zrezygnuje z tego niemoralnego mariażu. W każdym razie, z moich obserwacji wynika, że KOD-erzy nie widzą dysonansu między swoim zaangażowaniem religijnym a zaangażowaniem w KOD, chyba że brać pod uwagę polityczne wypowiedzi niektórych duchownych.
Ambicje przywódcze
Rozłamowcy zdarzali się, zdarzają i będą zdarzać w przyszłości. Ich pojawianie się jest klasycznym dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Być może KOD niektórym jawi się już dzisiaj jako organizacja przynosząca osobisty splendor, władzę, popularność, czy inne korzyści. Tyle że to droga niepewna i długa, i na razie musimy się przygotować na najgorsze. Na prześladowania ze strony władzy, rozmaite szykany i niedogodności, być może kilkuletnie, a być może wieloletnie. Potrzeba nam determinacji, ale też pokory i gotowości do działań zespołowych. Wspólnych, nie rywalizacyjnych. Trudno bowiem, żeby organizacja skupiała samych liderów. Reasumując, jest jeden Komitet Obrony Demokracji. Ma jednego lidera, Mateusza Kijowskiego. Pozostali to fałszywki. Jest mnóstwo ambicyjek i personalnych zagrywek. Małostkowości. Infantylizmu. Zawiści. Potrzeby zbicia irracjonalnego kapitału na cudzym wysiłku. Jest niecierpliwość. Brak rozwagi, histeria. Musimy wspólnie dojrzeć. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Zapewne będą chcieli wrócić. Ludzie się zmieniają. Zmieniają się wewnętrznie, zmieniają się jedni na drugich. Jedni się boją, inni chojraczą. Po prostu, jak to ludzie. Jedni psują przez nieuwagę, inni z premedytacją. A jeszcze inni budują. KOD to wszystko przetrzyma. Wierzę w KOD. Bo ma takie osoby, jak Wy!