Artur Sierawski o reformie oświaty
PiS wprowadza reformę, której celem jest likwidacja gimnazjów, wprowadzonych do polskiego systemu oświaty jeszcze za rządów Jerzego Buzka. Zapowiadana jest też reforma programowa zgodnie z ideologiczną linią partii. Ofiarą tej zmiany będzie nauczanie historii, wątpliwości zatem wzbudza spodziewana jakość kształcenia młodych Polaków w tej materii zgodnie z tzw. polityką historyczną obecnej władzy. Artur Sierawski, nauczyciel historii, przedstawiciel zarządu KOD, włączył się w planowany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego protest przeciwko tym zmianom.
Rozmawiał Przemysław Wiszniewski
Prasę obiegła informacja, że pani minister edukacji narodowej szykuje wielką reformę oświaty i ta reforma ma polegać m.in. na likwidacji gimnazjów. Czy tylko na tym ta reforma ma polegać?
Oczywiście, że nie. Tak naprawdę reforma edukacji i likwidacja gimnazjów – bo tak trzeba mówić, a nie „wygaszanie gimnazjów”, jak pani minister próbuje to sprzedawać – to nie tylko likwidacja gimnazjów, ale także próba centralizacji szkół, próba zamachu na niezależność szkół niepublicznych, które mają swoje własne programy autorskie, którymi się kierują, ale także chęć upolitycznienia szkoły i wpłynięcia znacząco na umysły młodych ludzi. Najbardziej obawiam się tego, że władza zacznie ingerować w podstawy programowe i tak naprawdę nie wiemy, co w nich się znajdzie.
Wróćmy jeszcze do tego niuansu, który podkreśliłeś, czyli do rozróżnienia między wygaszaniem a likwidacją gimnazjów. Na czym polega ta różnica?
Tak naprawdę, to slogan, którego pani minister używa, bo bardzo się boi słowa „likwidacja”, żeby jeszcze bardziej nie zdenerwować opinii publicznej i nie zniechęcić nauczycieli. Mówi o wygaszaniu gimnazjów, że one jakoby będą stopniowo wygaszane. Nie, przyjdzie rok 2020 i gimnazja zostaną zamknięte, a nie wygaszone. Po prostu zostaną zlikwidowane, a nauczyciele z tych gimnazjów nie wiem, gdzie się podzieją, bo nie jest też prawdą, jak pani minister mówi, że dzieci będzie tyle samo, więc tyle samo będzie etatów dla nauczycieli. Nie, bo prawdopodobnie zostanie zmniejszona ilość szkół i personel z tych zlikwidowanych nie znajdzie zatrudnienia w innej szkole. Nie wszyscy nauczyciele przejdą płynnie z jednej szkoły do drugiej.
Ale może ta reforma jest potrzebna w związku z tym, że mamy niż demograficzny i uczniów jest po prostu coraz mniej?
Idziemy wtedy w kierunku przepełnionych klas, stłoczonych szkół, a co za tym idzie zwiększonego poziomu agresji i niezadowolenia także wśród uczniów.
I obniżonego poziomu nauczania…
Tak, bo wyobraźmy sobie, że mamy dzisiaj klasę 20-osobową, a będziemy mieli klasy 30-osobowe. Ja sobie tego nie wyobrażam.
Wiem, że jesteś w stałym kontakcie z przewodniczącym Związku Nauczycielstwa Polskiego. Co on zamierza w związku z tymi planami?
Przede wszystkim próbujemy tworzyć dosyć szerokie porozumienie, koalicję, a może bardziej ruch sprzeciwu wobec reformy proponowanej przez panią minister Zalewską, pod hasłem „Nie dla chaosu w szkole!”, do której zapraszamy wszelkie organizacje, które nie zgadzają się na proponowaną reformę. W dużej mierze są to organizacje o charakterze edukacyjnym. Chcemy dać stanowczy, jasny odpór i powiedzieć po prostu „nie!” tej reformie.
A jakie organizacje już wyraziły akces?
Ostateczne spotkanie, na którym dowiemy się, kto wchodzi do koalicji odbędzie się 24 sierpnia i wtedy już poznamy ostatecznie, które organizacje z nami idą.
Czy nauczyciele planują ewentualne strajki?
Nie chcę za dużo mówić, bo nie czuję się upoważniony. Jestem tutaj tylko nauczycielem i nie wypowiadam się w imieniu Związku Nauczycielstwa Polskiego. Nie chciałbym zabierać głosu w tej kwestii.
Wróćmy zatem do podstaw programowych. Czym grozi reforma oświatowa pani minister Zalewskiej?
Boję się, że to będą w ogóle nieprzygotowane podstawy programowe, bo wyobraźmy sobie, że pani minister 16 września przedstawia projekt ustawy, a na ostatnim posiedzeniu komisji edukacji powiedziała, że chciałaby, aby proces legislacyjny się zakończył przed świętami Bożego Narodzenia. A więc tak naprawdę pozostaje nam rok na wprowadzenie reformy, nawet nie cały, bo w 2017 ma już reforma wejść w życie i funkcjonować. Mamy niecały rok na to, by przygotować te podstawy programowe, przygotować nowe podręczniki, programy nauczania. To najzwyczajniej w świecie jest nierealne – w ciągu roku przygotować tak wielką zmianę dla szkolnictwa. Podejrzewam, że te programy będą przygotowywane w pośpiechu, chyba że tak naprawdę pani minister już dawno ma przygotowane programy nauczania, które będą skierowane na indoktrynację naszych uczniów.
Na czym mają polegać te zmiany programowe? Na przykład w listach lektur, to jest prosta sprawa – wykreśli się jedne tytuły i wprowadzi się jakieś inne…
Dobrze, tylko pytanie, jakie tytuły? Co te tytuły będą w sobie zawierać? Ale problem widać bardziej chociażby na przykładzie historii. Jak ta historia będzie przedstawiana w wykonaniu nowej władzy i nowych programów w szkołach, bo obawiam się, że pewne autorytety zostaną najzwyczajniej w świecie zmarginalizowane. Na przykład profesor Bartoszewski, Jacek Kuroń, Lech Wałęsa będzie przedstawiany tylko jako „TW Bolek” i tylko tak będzie można mówić o nim w szkole. Lech Kaczyński i Jarosław Kaczyński będą bohaterami opozycyjnymi i tego się bardzo boję. Boję się też tego, że przyjdą takie czasy, jak przed 89 rokiem, że będzie trzeba tę prawdziwą historię wykładać poza szkołą.
W ostatnim wywiadzie dla „Newsweeka” powiedziałeś, że mają zostać wprowadzeni do szkół komisarze polityczni. Przypomniała mi się historia z moich lat licealnych – byli wtedy przewodniczący podstawowych organizacji partyjnych, którzy mieli status prawej ręki dyrektora i patrzyli wszystkim nauczycielom na ręce. Czy coś takiego nam grozi?
Oczywiście, szczerze powiedziawszy obawiam się tego: wyobraźmy sobie dzisiejszą sytuację. Kuratory zostali mianowani przez panią minister i jej bezpośrednio podlegają. Pani minister już zapowiedziała, że w tym roku szkolnym 60 proc. placówek oświatowych, a więc szkół zostanie zwizytowanych przez kuratorów i sprawdzonych niejako pod kątem „nauczania wartości”… Nie wiemy, co to może być, to „nauczanie wartości”… Czy dobrze mówi się o Smoleńsku i o władzy? To pytanie bardziej do pani minister. Więc to już się dzieje, że ci komisarze polityczni będą sprawdzać, czego się naucza, a za chwilę, jeżeli przyjdzie reforma będziemy mieli wymianę – tak na szybko licząc – 40 tys. dyrektorów w skali kraju. Obawiam się, że dobra zmiana, Prawo i Sprawiedliwość, zaczną niejako forsować swoich kandydatów na stanowiska dyrektorów. i Są ku temu przesłanki.
No tak, ale na przykład czytałem takie zdanie, które ktoś umieścił na Fejsbuku, że spotkał się z maturzystą, który mu oświadczył, że przed prezydenturą Lecha Kaczyńskiego nie wolno było w Polsce mówić o Armii Krajowej i o żołnierzach wyklętych, co jest oczywistą nieprawdą. Dlatego, że mówiło się o tym po upadku komuny w 89 roku, a więc zmierzam do tego, że być może w szkołach praktyka jest taka, jaka jest, i pisowska władza chce tylko ją sformalizować?
Tak bym nie powiedział, bo chociażby tematyka żołnierzy wyklętych od zawsze istniała w szkole i była poruszana. Przypomnę, że temat żołnierzy wyklętych poruszył szeroko prezydent Bronisław Komorowski, który jako pierwszy zaczął o nich mówić głośno i publicznie. Sam jestem nauczycielem historii i rokrocznie z okazji 1 marca przygotowuję apel z uczniami o tej tematyce, ale to nie jest taki apel, jak w niektórych szkołach, że propaguje się hasło „Śmierć wrogom ojczyzny!”, tylko merytorycznie przez uczniów przygotowany apel, poprzedzony wieloma dyskusjami w kołach historycznych, gdzie oceniamy i pokazujemy tych żołnierzy wyklętych, którzy naprawdę byli pozytywnymi postaciami, ale pokazujemy też strony negatywne żołnierzy wyklętych, który dopuścili się haniebnych czynów. Na tym polega nauczanie historii, a nie na gloryfikowaniu wszystkich według jednej miary.
Czym może grozić takie nauczanie, jakie proponują obecne władze?
Myślę, że to zmierza do pewnej indoktrynacji społeczeństwa, wychowania być może miernego, biernego, ale wiernego władzy, ale w dalszej konsekwencji to też jest pewne podłoże dla zaplecza pana Macierewicza i jego słynnych bojówek, które chce tworzyć. Ostatnio słyszeliśmy, że w Milanówku dyrektor zakłada klasę narodowo-matematyczną, w której młodzi ludzie mają uczyć się strzelać, chodząc na strzelnicę, mają jeździć szlakiem żołnierzy wyklętych… Oczywiście, dzisiaj pan dyrektor się wycofał z tych planów mówiąc, że został źle zrozumiany. „Newsweekowi” jednak nie ma powodu nie wierzyć… To zmierza do stworzenia pewnego zaplecza dla pana Macierewicza i takich bojówek.
A co na to rodzice? Czy rodzice mogą mieć wpływ na treści nauczania, jakie przekazuje się w szkole?
Przede wszystkim rodzice mają już spory wpływ na to, co się dzieje w szkole. I będą mieli jeszcze większy na to wpływ, bo już teraz są zwiększane kompetencje rad rodziców. W myśl nowej ustawy zgodnie z tym, co pani minister zapowiada, jeszcze zostaną zwiększone. Więc z tego miejsca chciałbym też zaapelować: wchodźcie do rad rodziców, kandydujcie do tych rad, miejcie wpływ na to, co się dzieje w waszej szkole! Nie pozwólmy przejąć przez rządzących naszej szkoły!
W takim razie pani minister Zalewska trochę działa wbrew sobie, skoro zwiększa kompetencje rodziców?
Dlaczego wbrew sobie? Przecież ona dąży do tego, żeby w tych radach rodziców byli jej przedstawiciele. To już się dzieje, już słyszymy sygnały, że specjalne organizacje jeżdżą po kraju i organizują spotkania dla rodziców, promując wchodzenie do rad rodziców, ale rodziców bardziej propisowskich, proprawicowych.
Ty, Arturze, poza tym, że jesteś nauczycielem historii, reprezentujesz KOD. Jak ci się układa współpraca ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego?
Przyznam się, że ta współpraca układa się bardzo dobrze. Jesteśmy w stałym kontakcie i informujemy się o wszystkich akcjach i miejmy nadzieję, że 24 sierpnia już oficjalnie powiemy: „idziemy razem!”
Należy zatem życzyć panu Broniarzowi, Związkowi Nauczycielstwa Polskiego, wszystkim nauczycielom, rodzicom i uczniom polskim, żebyśmy wygrali tę batalię.
Tak, żebyśmy razem powiedzieli: „Nie dla chaosu w szkole!”