Jak zwyciężać mamy
„Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo…” – dalszy ciąg słynnej frazy Piłsudskiego: „…zwyciężyć…” nas nie dotyczy. Przynajmniej na razie.
Ernest Skalski
Ludzie małego ducha! Weźcie przykład z Jarosława Kaczyńskiego. Przegrywał wybory za wyborami, lecz nie odpuszczał. Jego miesięcznice robiły się śmieszne i żałosne. Platforma nie miała z kim przegrywać. Ale przyszedł rok 2015 i okazało się, że ma. Kaczyński nie miał gwarancji, że w końcu wygra. Lecz gdyby odpuścił, miałby gwarancję, że przegra z kretesem.
Rozczarowani KOD-erzy
Koniec października zeszłego roku. Mamy już, pożal się Boże, prezydenta Dudę, większość parlamentarną PIS i ponurą perspektywę bezsilnej opozycji sejmowej oraz równie bezsilnych inteligentów, podpisujących apele protestacyjne i listy zbiorowe. No i nasze artykuły w Studio Opinii. Jeden z ich autorów, Krzysztof Łoziński, mógłby nie wpaść na pomysł napisania artykułu z pomysłem stworzenia Komitetu Obrony Demokracji, nawiązującym do Komitetu Obrony Robotników z 1976 roku. Zaznaczając przy tym, że on się już za to nie weźmie, bo mieszka poza Warszawą, no i ma swoje lata. Inny z autorów SO, Mateusz Kijowski, nie musiał wpaść na pomysł, aby spróbować na Fejsie czy nie znajdą się jacyś chętni. Spróbował. Znaleźli się. Początek grudnia i dziesiątki tysięcy ruszają w manifestacji KOD. Nie tylko Kaczyński był zaskoczony. Ja też.
Inteligent też człowiek, więc nie ma się co przejmować zarzutami o inteligenckim składzie osobowym demonstrantów. W tym inteligenci, którzy nie chcieli głosować na mniejsze zło, którym nie wystarczała ciepła woda w kranie, a brakowało im wizji u Tuska, którzy postanowili w pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazać figę Komorowskiemu, żeby sobie nie myślał, bo i tak zostanie na drugą kadencję oraz ci, którzy just for fun zagłosowali na Kukiza, bo i tak nie zostanie prezydentem, otóż i oni demonstrują z KOD-em. A to ich głosów, w sumie to było rozstrzygające kilka procent, zabrakło byśmy nadal byli państwem prawa, szanowanym członkiem międzynarodowej społeczności. Odnaleźli się na demonstracjach KOD-u i chwała im za to. Poczuli się rozgrzeszeni, jeśli w ogóle mieli poczucie winy.
Przeszło parę miesięcy i parę demonstracji, i znowu się pojawia niedosyt. Demonstracja za demonstracją. Jedna fajniejsza od drugiej. Rzesze, dające poczucie siły. Ale po serii wystą-pień konstatujemy, że wuwuzele – potworny wkład Południowej Afryki do naszej cywilizacji – nie mają mocy trąb Jerychońskich.
Myślimy: wszystko, albo nic. Raz, dwa i gotowe, albo szukamy sobie nowych zabawek. KOD zawiódł nasze nadzieje. Nie obalił demokratury PIS i nawet nie daje rękojmi, że przynajmniej następna wiosna będzie nasza. Fajnie było, gdy czuliśmy, że rośniemy w siłę, lecz teraz wszy-scy mówią, że KOD-owi ubywa, więc pewnie ubywa. Niezręcznie jakoś tak się robi, kiedy ubywa, więc może pora przejrzeć na oczy. Oskarżyć, zaproponować coś nowego.
Wcześniej, nadzieje i oczekiwania zawiodła III RP. Owszem, to i owo zrobiła. Lecz nie sprawiła, by Polska stała się tym jedynym krajem na świecie, w którym nie ma nierówności, biedy i wykluczenia, w którym młodzi bez trudu mają zapewniony obiecujący start życiowy, w którym wszyscy rządzący są skromni, cnotliwi i powściągliwy, a do tego nie używają brzydkich słów między sobą. Nie podobało się? Więc już nie ma tej brzydkiej III RP i jest, co jest. A teraz ten KOD, ten Kijowski…
Dojrzeć do upadku
– A może Wasza Świątobliwość zna sposób na usunięcie Ruskich z naszego kraju? – pytał, w anegdocie, Dubczek Pawła VI.
– Nawet dwa; cudowny i naturalny. Który wybierasz, synu?
– Naturalny. Ciągle jestem materialistą.
– A więc, będziemy w pokorze, długo, cierpliwie i żarliwie modlić się do Pana Zastępów. Wyrzekniemy się grzechu i będziemy czynić pokutę. Aż może Przedwieczny wejrzy na prośby nasze. Ześle archanioła Gabriela z mieczem ognistym na czele zastępów niebieskich…
– Jeśli to ma być naturalny, to jaki jest ten cudowny?
– Że Ruskie same wyjdą.
I co? Nie wyszli?
Z Polski też wyszli. Żegnani bez żalu, ale i bez nienawiści, bo to już nie była ta Armia Czerwona, która wkraczała w latach 1944 i 1945.
– Władzy raz zdobytej nie oddamy już nigdy – to Gomułka, a Kazimierz Barcikowski, zresztą „gołąb” w ostatnim Biurze Politycznym PZPR, dodawał: „Nie przez kartkę wyborczą zdobyliśmy władzę, towarzysze, i nie przez kartkę wyborczą ją utracimy.” A wyszło jak wyszło. Władzy, w roku 1989, nie oddawali ci, co ją szturmem brali: Bierut, Berman, Minc, Radkiewicz i Rokossowski. Oddawali ją nieudani obrońcy systemu: Jaruzelski z Kiszczakiem, którzy potrafili całkiem sprawnie zainstalować stan wojenny, lecz już nie byli w stanie rządzić o własnych siłach, bez asekuracji w postaci bratniej pomocy. Pod koniec XX wieku była to już ta sama, ale nie taka sama władza jak w jego połowie. A pamiętam ją w obu tych stadiach.
W różnych krajach wglądało to różnie i zarazem podobnie. W Hiszpanii musiał umrzeć generalissimus Franco. W sąsiedniej Portugalii nie obalano mocnej dyktatury Salazara. Władzę, osłabioną przez beznadziejne wojny w Afryce, musiał oddać jego następca, Caetano, poproszony przez zgrabny przewrót wojskowy. W Grecji i w Argentynie junty traciły władzę, gdy wykazały swoją słabość w idiotycznych wojnach, o Cypr z Turcją i o Falklandy z Wielką Brytanią. Kuba w ruinie – widziałem, potwierdzam – zdaje się czekać aż zejdzie przynajmniej jeden z rodzeństwa Castro.
Naszym problemem jest PiS. A właściwie Jarosław Kaczyński. Wydaje się, że bez jego woli i charyzmy PiS byłby taką sobie konserwatywno-populistyczną partią, która usiłuje coś ugrać przy stoliku liberalnej demokracji, nie obalając go. Fanatyków ci u nich dostatek, lecz w kierownictwie zdają się tam przeważać karierowicze i oportuniści. Z takimi idzie się dogadać, jeśli ma się poważne atuty. Teraz ma je wszystkie Jarosław Kaczyński.
Szturmowa brygada w natarciu, jaką jest PiS, ma jeszcze sporo do zdobycia i do obsadzenia. Nie czują potrzeby układania się z kimkolwiek. Z naszego punktu widzenia to lawa zalewająca kolejne obszary. Z ich optyki to borykanie się oporną materią. Jest nią społeczeństwo, które wygenerowało KOD, które w 84 procentach jest za pozostawaniem w Unii Europejskiej. Aż połowa przeciwników przejścia na euro jest gotowa się na nie zgodzić, gdyby to miał być warunek tego zostania. W tej sytuacji i Szydło, i sam Kaczyński, wygłaszają namiętne deklaracje proeuropejskie. Polityki wobec UE nie zmienią, ale wyślizgiwanie się z Europy może nie być takie brutalne.
Tą materią jest opór przeciw całkowitemu zakazowi aborcji, co stawia PiS w kłopotliwej sytuacji wobec Kościoła, a on jest stroną rozgrywającą w układzie tronu i ołtarza. Jest nią także wykorzystywany i podsycany przez PiS antyelitarny populizm, który zmusił do wycofania się z planu podwyżek dla aktualnej elity.
Opór stanowi obojętność, co najmniej obojętność, krajów namierzonego Międzymorza.
Nie sprawdziły się nadzieje na to, że Europa coś tam pro forma pomruczy i nam odpuści. Że Stany Zjednoczone pozostaną obojętne wobec naszych problemów. Wielka Brytania, z którą mieliśmy równoważyć w UE wpływy Niemiec, zrobiła nam brzydki kawał. Trump, który wygląda na naturalnego sojusznika w prostackiej polityce PiS, może przypomnieć, że nacjonalizmy stanowią zagrożenie dla siebie nawzajem, i że odsuwając się od najsilniej-szych w Europie możemy jednocześnie zostać pozbawieni amerykańskiej ochrony.
Wreszcie największą strefą oporu będzie gospodarka, która może odciągać godzinę prawdy, lecz albo nie da rady polityce rozdawnictwa à la Peron, albo też PiS zetknie się z rozczarowa-niem społecznym, a najpewniej będzie miał jedno i drugie.
Na każde z tych zjawisk władza ma jakiś sposób, żadne jeszcze nie stanowi poważnego zagro-żenia. Lecz ze wszystkimi razem będzie mieć coraz większy problem, zużywając się – jak każda – w toku rządzenia. Pewność siebie będzie przeszkodą w dostrzeganiu i korygowaniu błędów. Szczególnie błędów prezesa, które stają się prawem w jego partii. Nie mający prak-tycznej wiedzy o realiach Polski, Europy i świata, zdany jest na swoich współpracowników, którzy będą się bali nieskutecznych prób korygowania jego błędów, lub będą mieli interes w tym, aby je popełniał.
To będzie inny PiS niż ten, z którym mamy dziś do czynienia. Jeśli będą wybory, te czy następne, a robią je Putin, Łukaszenko, Orban i Erdogan, to posłowie PiS z tylnych rzędów zaczną mieć wątpliwości czy byli wystarczająco gorliwi, czy prezesowi ich fotele nie będą potrzebne dla nowych i bardziej gorliwych. Ci posłowie, w liczbie pięciu, sześciu, mają poważny kapitał w ręku. Mogą zlikwidować PiS-owską większość i chytra opozycja powinna wiedzieć, że warto im wiele za to zaproponować. Musi tylko – ta opozycja – być chytra i wiarygodna dzięki swej sile.
Viribus Unitis
Sądząc po coraz liczniejszych głosach, choćby i u nas, w Studio Opinii, patrzymy na atuty Kaczyńskiego, a nie doceniamy tego, co my – opozycyjne społeczeństwo – mamy w rękach i co możemy mieć w bliższej czy dalszej przyszłości.
Sondaże przynoszą bardzo niepewną wiedzę, ale lepszej nie mamy. Najnowszy Millward Brown: KOD z 46 procent poparcia zjechał do 40. Przykre to, ale na pocieszenie: PiS zjechał z 36 do 33 procent. W gruncie rzeczy, z różnymi wahaniami, zachowuje to poparcie, z którym wygrał wybory. Platforma ma 19 procent, chyba jeszcze bez uwzględnienia oceny po wyrzuceniu trzech posłów i głośnym oporze trzydziestu innych. Nowoczesna – 18. Razem wychodzi 37. Dodajemy partie, w tej chwili bez szans na parlament: SLD – 4 oraz PSL – 2, razem – 6 procent, co w koalicji wyborczej byłoby bardzo cennym atutem. A profesor Jacek Raciborski wykazuje, że kiedy partia rządząca ma konkurenta z porównywalnym potencja-łem, to nie bardzo ma jak ustawić ordynację wyborczą, by zapewnić sobie wygraną. Ordynacja wyborcza d’Hondta, która u nas obowiązuje, dorzuca mandaty dużym partiom, kosztem małych, co obniża stopień reprezentatywności, lecz zwiększa sprawność parlamentu.
Bonaparte, dając nam przykład jak zwyciężać mamy, zostawił wskazówkę, że zwycięża ten, kto ma przewagę w decydującym miejscu i w decydującym czasie. Zsumowane poparcie rozproszonych partii demokratycznych może być większe od poparcia dla PiS, ale nie stwarza przewagi nad zwartą zdyscyplinowaną partią, dysponującą państwem. Może ją mieć dopiero zwarta koalicja wyborcza partii, nawet różniących się bardzo, ale mających wspólny cel w najbliższych wyborach.
Celem, które może i powinien zjednoczyć Barbarę Nowacką i Ryszarda Petru, będzie przywrócenie demokratycznego państwa prawa. Nie musi to być odtworzenie demontowanej przez PiS III RP. Być może trzeba będzie wprowadzić mechanizmy, które uniemożliwią jednemu ogniwu władzy zdominowanie pozostałych. Być może trzeba będzie konstytucyjne prawa i wolności obywateli lepiej zabezpieczyć przed naruszaniem ich z mocy ustawy, uchwalanej zwykłą większością głosów. Może zmienić układ kompetencji: Sejm, Senat, Prezydent. Może zmniejszyć Sejm, czy zgoła się pozbyć Senatu. Wszystko pod warunkiem przestrzegania kardynalnych reguł demokracji liberalnej. Zaś sporne kwestie ekonomiczne, socjalne i inne trzeba zostawić do rozstrzygnięcia już po przywróceniu tych reguł. Z tym, że określone gwarancje socjalne muszą być zawarte w programie demokratycznej koalicji.
Ale póki co, Ryszard Petru zapowiada, że jego Nowoczesna będzie walczyć o prezydenturę Poznania, który się za wolno rozwija. Choćby w porównaniu z Wrocławiem. Zaś obecny prezydent Jaśkowiak jest z Platformy i PiS już może zacierać ręce. Platforma w stanie dekompozycji. Jeśli jej wpływowi politycy są z niej usuwani za działanie na szkodę partii, jeśli kilkudziesięciu innych grozi rebelią, to może lider partii nie nadaje się na to stanowisko? Czas biegnie, PiS się umacnia, a te dwie partie nie są w stanie wyciągnąć wniosku z tego, że jadą na jednym wózku. Że wyrywając sobie nawzajem poparcie, mogą doprowadzić do tego, że nie dane im będzie z niego korzystać. PiS może ich pozbawić luksusu bycia demokratyczną opozycją w autorytarnym reżimie.
Procentów poparcia dla KOD nie należy sumować z poparciem dla partii opozycyjnych. Komitet gra w tej samej grze, ale ma inną rolę. Nie staje do konkurencji z partiami politycznymi, ale popiera te demokratyczne i poprze ich koalicję. Schetyna, Petru, Nowacka i Kamysz skwapliwie się pokazują w towarzystwie Kijowskiego, na czele demonstra-cji KOD. Ale na koalicję – twierdzi głównie PO – mają czas, bo do wyborów jeszcze daleko.
Mogą nie zdążyć. Po pierwsze – jest to mało prawdopodobne, ale nie wykluczone całkowicie, że przyśpieszone wybory zrobi Kaczyński jeszcze tej jesieni. Partię ma w uderzeniu, opozycję rozbitą, szczyt NATO był sukcesem, młodzież i papież też się dadzą zaliczyć na plus i niech się suweren wypowie, dając PiS szansę na większość konstytucyjną. I to będzie tym decydującym czasem, na który trzeba szykować przewagę. A jeśli będą wybory w terminie: samorządowe w roku 2018, parlamentarne w 2019 i prezydenckie w roku 2020, to koalicja nie powinna być montowana w ostatniej chwili. Ta publiczność, która może na nią głosować, jest raczej wymagająca. Koalicja powinna się jej zaprezentować wcześniej, zorganizować się, zaznaczyć swoją obecność w życiu publicznym. Dać się polubić – jednym słowem.
Kto czym wojuje
PO PIERWSZE – NIE MAMY ARMAT. ANI WSKAZÓWKI, GDZIE BY SIĘ ONE MIAŁY ZNAJDOWAĆ.
Z całym szacunkiem Pani Magdaleno Ostrowska i PT Dyskutanci pod jej artykułem o baranach idących na rzeź: w demonstracjach KOD nie szedłem na rzeź i nie szedłem też na Belweder, śladem Cezarego Baryki. (Kto nie wie, o kogo chodzi, to trudno.) Solidaryzuję się z Komitetem i ważnie słucham głosów krytycznych pod jego, a więc i moim, adresem. Lecz z państwa głosów, pełnych żalu, niekiedy histerii, nie dowiaduje się, w jaki sposób w ciągu ostatnich miesięcy, mieliśmy z p. Mateuszem K. obalić władzę PiS. I do jakiego obalania jej wzywać i się szykować, jeśli nie udało się tego dokonać przed nastaniem sezonu urlopowego.
Bywały w zachodniej Europie, znakomity filozof, a mój szkolny kolega Krzysztof Pomian mówił mi, że spotykał Hiszpanów rozczarowanych sposobem, w jaki została przywrócona demokracja w ich kraju. W ich wyobrażeniu powinna była nastąpić kolejna wojna domowa. Jeszcze większa i jeszcze okrutniejsza, i żeby to oni zwyciężyli frankistów, a potem im poka-zali, co to jest sprawiedliwa kara.
W Polsce, im dalej w pomrokę dziejów odsuwa się PRL, tym coraz więcej coraz dzielniejszych bojowników z komuną pomstuje na pokojowy charakter przemiany 1989 roku. A ponieważ nigdy nie jest tak, że jedna strona ma sto, a druga zero procent racji, to staram się obie jakoś rozumieć. W tym mojego przyjaciela, który odsiedział dobrych parę lat za politykę, zanim jeszcze wymyślono KOR i który w grudniu ’89 był zniesmaczony tym, że koronę orłu przywrócił i Polskę od przymiotnika „Ludowa” w nazwie uwolnił Sejm kontraktowy, złożony w sześćdziesięciu pięciu procentach z mianowańców PZPR. To powinien był zrobić Sejm wybrany już w całkowicie wolnych wyborach. Ale mimo tych zastrzeżeń, przyjaciel przez ćwierć wieku skutecznie pracował dla Rzeczpospolitej.
PO DRUGIE – NIE ZAMIERZAMY STRZELAĆ.
Zarówno Hiszpanii, jak i Polsce, pokojowe przejście od dyktatury do demokracji przyniosło najlepszy okres w ich wielowiekowej historii. Odnośnie do Polski, to czytelnikom SO nie muszę tego udowadniać. A kto nie zna historii Hiszpanii niech sprawdzi, lub niech uwierzy na słowo. Obecne, odmienne zresztą problemy tu i tam, są już nowego chowu.
Obecnie w Polsce prawie dwie trzecie świadomych, głosujących obywateli traci przez kartkę wyborczą demokratyczną Polskę. A KOD, w założeniu, grupuje tych, którzy przez kartkę wyborczą chcą ją odzyskać dla wszystkich. Nie wyzuwając z niej rodaków głosujących na PiS, Kukiza, Korwina. Moim przynajmniej zamierzeniem jest, by po – oby najbliższych – wyborach PiS pozostał, może nawet największą partią, byle tylko opozycyjną. Niechby nawet z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Choć to mi jakoś wygląda dziwnie.
Faktycznie, w dzisiejszej sytuacji, warunkiem sine qua non obrony i przywracania demokracji jest pozbawienie tej partii władzy. W demokratyczny sposób, czyli przez wybory – powtarzam.
Wielu na pewno stwierdzi, że jestem naiwny. W jakimś stopniu jest każdy, który coś przewiduje, choć nie każdy zdaje sobie sprawę ze swej naiwności. W moim przekonaniu o wiele bardziej naiwni są ci, którzy uważają, że wyborów albo nie będzie, albo że i tak niczego one nie zmienią. I że trzeba być radykalnym, obalać i wzywać do obalania. To niech, do jasnej cholery, powiedzą JAK!
KOD jaki jest
– Myjemy, czy robimy nowe? – zastanawia się para, widząc dzieciaki niesamowicie umorusane.
Po przeczytaniu tekstu pani Ostrowskiej i komentarzy do niego, raz jeszcze przeczytałem starannie krytyczny artykuł Zbigniewa Szczypińskiego w SO. Od roku 1980 wiem, że kiedy zabiera on głos, warto się weń wsłuchać uważnie. Nie powtarzam tego, co jest w tym arty-kule, lecz dyskutantów, którzy chcą nie tylko wykrzyczeć to, co im w duszy gra, zachęcam, by go uważnie przeczytali. Na ile mogłem poznać p. Mateusza Kijowskiego, zakładam, że tekst ten przeczytał.
Idealna struktura, sama doskonałość bez żadnych wad, to wszelka sekta i partia totalitarna – co zresztą na jedno wychodzi – no i Prawo i Sprawiedliwość, z Prezesem Samo Dobro Kaczyńskim. KOD jako struktura in statu nascendi ma w sobie i w swoim działaniu sporo niedoskonałości. Jeśli jednak machniemy nań ręką, bo nie sprostał oczekiwaniom, choćby tym wypowiadanym w naszym Studio, i zaczniemy tworzyć nowy byt, to czy on będzie lepszy i skuteczniejszy? Czy sytuacja szeroko rozumianej opozycji stanie się przez to klarowniejsza, a opozycja bardziej zwarta, bardziej atrakcyjna, silniejsza? Przypuszczam, że nie.
KOD jest dziś największą wartością społeczeństwa obywatelskiego. I zagrożony jest nie tylko przez coraz bardziej autorytarny reżim, lecz również przez gorliwych robotników pierwszej godziny, którym nie starcza cierpliwości, by dopracować do wieczora i otrzymać obiecaną zapłatę. A grozi nam to, co się stało z III RP. Pars pro toto. Przez ośmiorniczki i umowy śmieciowe pozwoliliśmy wylać dziecko z kąpielą.
Komitet nie może i nie musi być wartością jedyną. W szeroko rozumianym społeczeństwie obywatelskim, z natury swojej opozycyjnym wobec wszelkiego autorytaryzmu, jest miejsce na wiele inicjatyw, struktur, nurtów i poglądów. Jednym słowem – pluralizm. Jest też miejsce na dyskusję o sposobie obrony i przywracania demokracji, więc można sobie wyobrazić – przez analogię – coś takiego jak „KOD Walczący”. I nie można całkowicie wykluczyć, że jeśli będziemy mieli nie Budapeszt, lecz – strach pomyśleć przed nocą – Stambuł w Warszawie, to on stanie się
GŁÓWNYM NURTEM OPORU.
Teraz jednak rolę tę pełni KOD. I jeśli walczy o utrzymanie i przywracanie konstytucyjnej demokracji, to nie może sam tego ładu podważać. Nie może odmawiać prawa do rządzenia partii, która lege artis wygrała wybory, zgodnie z ładem, którego KOD broni. Ma natomiast, zgodnie ze swym założeniem, domagać się, by partia rządząca nie przekraczała swoich uprawnień, nie naruszała porządku, który jej samej pozwolił wygrać i zakłada wygrywanie przez inne siły polityczne.
To kwestia zasad, lecz i strategii. Bo nie ma takiego zła, by nie mogło być jeszcze gorzej. I można sobie wyobrazić koszmarną sytuację – ten „Stambuł” – w której już żadne prawo nie działa, a tylko brutalna siła. To rozgrywka, w której władza ma na wejściu zdecydowaną przewagę, a potem może być różnie. Lecz w każdym przypadku dla państwa, dla narodu, to katastrofa. A jak już jesteśmy przy tureckiej analogii. Brakuje słów potępienia dla tego, co teraz wyprawia Erdogan. Lecz to nie znaczy, że należy pochwalać zamachowców, który mu to ułatwili. I do tego spaprali robotę.
Może w co drugim artykule powtarzam – przepraszam – że kiedy nie wytrzymujemy hałasu sąsiada, to powinniśmy się zastanowić czy chcemy, by zachowywał się ciszej, czy poprawić sobie samopoczucie, próbując mu udowodnić, że jest on chamem. Jaki zatem skutek, po obu stronach, odnoszą wypowiedzi, które by można wyrazić cytatem „Czerwonego sztandaru”: „nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my”. Jak będą się u NICH układały proporcje między tymi, którzy pod wpływem takich ostrzeżeń się zreflektują i wyciągną wnioski kosztem swych aktualnych interesów a tymi, którzy będą mieć dodatkowy bodziec, aby ich bronić. Król Baltazar nie przerwał uczty na widok ostrzeżenia „mane, tekel, fares” na ścianie jego pałacu w Babilonie.
Groźby, których nie można zrealizować, służą głównie poprawie samopoczucia słabych. KOD, nawet z mniejszym poparciem, nie jest słaby i nie musi, proszę radykałów, używać języka słabych.
El Lider
Nie można wykluczyć, że w otoczeniu Mateusza Kijowskiego są ludzie, którzy lepiej od niego nadają się na lidera i twarz Komitetu. Tak samo można założyć, że mogłyby w niektórych głowach zrodzić się pomysły na coś lepszego niż KOD. I może się nawet zrodziły. Wielu mogło wymyślić, wielu mogło zrobić. Ale to panowie Łoziński i Kijowski zrobili to, co zrobili. I to Kijowski, w naturalny sposób, zaczął sprawować funkcje, bez których nie może się obyć żadne przedsięwzięcie bazujące na poparciu społecznym.
Czy sprawdza się? Po owocach jego… KOD nie jest marginalną grupką, Kijowski nie jest jednym z trudno zauważalnych krytyków dobrej zmiany.
I to wystarczy.