Wolność i swoboda
Szymon Karsz
Wolność samą w sobie najłatwiej zobrazować poprzez brak ograniczeń. Będziemy wszyscy maszerować 4 czerwca dla wolności, ale przecież pamiętając, że to była wciąż wolność częściowa, częściowo wolne wybory 1989 roku. Wolność bowiem bezgraniczna jest pewną nieosiągalną ideą, do której można zmierzać jedynie poszerzając sferę wolności. I zawsze nieuchronnie gdzieś się ona kończy.
Moja osobista wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Musimy się nią podzielić i z części na rzecz tego drugiego zrezygnować.
Zwierzęta żyją w dwóch skrajnych środowiskach. Jedno z nich nazwiemy naturą, na łonie której żyją w stanie dzikim. Hodowlane natomiast zwierzęta żyją w ogrodach zoologicznych i pod opieką ludzką, np. w naszych domach, jako byty oswojone i zależne od człowieka. Te w środowisku naturalnym, żyją w poczuciu wolności, ale i nieustannego zagrożenia, przeciwnie od zwierząt w ZOO, które mają zapewnione pełne poczucie bezpieczeństwa za cenę utraty wolności. Analogia ta obrazuje konflikt poczucia bezpieczeństwa z poczuciem wolności. Im więcej tego pierwszego, tym mniej drugiego, i na odwrót. Wolność bowiem oznacza ponoszenie ryzyka i wzięcie całkowitej odpowiedzialności za swój los.
Władza w demokracji liberalnej (liberte = wolność; liberalny – wolnościowy) stara się rezygnować z części swoich ingerencji, aby sferę wolności obywatelskiej poszerzać. Władza Kaczyńskiego odwrotnie, stara się każdą swoją decyzją i ustawą ograniczać naszą wolność. Wszelkie projekty PiS-u zmierzają do wyznaczania różnorakich ram, poza które nie będzie nam wolno wychodzić, i które naruszają nasze konstytucyjnie zagwarantowane uprawnienia. Stąd tak ważna dla PiS-u pacyfikacja Trybunału Konstytucyjnego, by nikt nie był w stanie stwierdzić łamania Konstytucji, w tym przypadku w odniesieniu do jej zapisów dotyczących naszych praw obywatelskich.
Na przykład, ustawa antyterrorystyczna autorstwa PiS, słusznie nazwana ustawą o powszechnej inwigilacji, nie tylko narusza nasze obywatelskie prawa do prywatności, ale także wolność zrzeszania się i publicznych zgromadzeń oraz wolność słowa. Dzięki niej bowiem władza będzie mogła w każdej chwili uznać za nielegalną każdą naszą aktywność obywatelską: zakazać manifestacji, zablokować stronę internetową, oskarżyć KOD o działania terrorystyczne, to znaczy zagrażające bezpieczeństwu. Bezpieczeństwu państwa, a więc władzy. PiS będzie mógł zdelegalizować organizację pod pretekstem stwarzania zagrożenia. W ten sposób łatwo rozprawi się z obywatelską opozycją. Ponieważ Kaczyński wzbudza strach opowieściami o uchodźcach, zdrajcach i gorszym sorcie, które to strachy dybią jakoby na społeczny ład, część niezorientowanych obywateli z ulgą przyjmie bezprawne działania rządu, który w ten sposób unaoczni, że działa w interesie poprawy ogólnego bezpieczeństwa, zwłaszcza prewencyjnie (zapobiegając możliwym niebezpieczeństwom). Silna władza, to znaczy taka, która pokazuje swoją siłę, choćby w stanach nieuzasadnionych, jawi się jako gwarant bezpieczeństwa. Obywatel w imię walki z domniemanym terroryzmem sam da się władzy terroryzować. Zrezygnuje z poczucia wolności w imię poczucia bezpieczeństwa. I jeszcze podziękuje za to rządzącym.
Kolejnym przykładem działania wymierzonego w wolność obywatelską jest PiS-owska ustawa o obrocie ziemią rolną, która wymaga osobnego omówienia. Tutaj jednak trzeba wspomnieć, że ta pokraczna ustawa wymierzona jest w wolność obrotu własnością, stanowi zamach na prawo do dziedziczenia, a przede wszystkim wolność osiedlania się dla rolników, którzy w jej następstwie będą przywiązani do ziemi. Istne kuriozum, pokraka legislacyjna, u podłoża której leży zapewne irracjonalny lęk przed „wykupem ziemi przez obcych”, a szkoda, że nie lęk przed korupcją, ponieważ właśnie ta ustawa stanowi olbrzymie pole do nadużyć.
PiS jaki jest, wszyscy wiemy – wytworem Jarosława Kaczyńskiego, którego nieposkromiona wyobraźnia zrodziła PiS-owską ideologię stanowiącą zlepek nostalgicznych wspomnień z okresu młodości wodza, z PRL-u oraz pism rozmaitych doktryn, które się przed jego oczami znalazły. Zrodziła i została przeobrażona w realny kształt. Pośród tych wszystkich idei zwraca uwagę pewna niechęć do określania zasad gospodarczych, ale też ignorancja w tym zakresie. Otóż wszystko wskazuje na to, że zostanie w Polsce zrekonstruowany tzw. system nakazowo-rozdzielczy, znany nam sprzed 1989 roku, ale też używany przez rozmaite państwa na przestrzeni dziejów w trakcie działań wojennych. Gospodarka zatem planowa nie jest równoznaczna z socjalizmem, chociaż powszechnie z nim się kojarzy. Jeżeli zatem nie socjalizm, to wojna jest hasłem do wdrożenia takiej gospodarki w miejsce wolnego rynku, z jakim mieliśmy do czynienia przez ostatnie ćwierćwiecze. Wspomnieć o tym należy nie tylko z powodu łatwego do przewidzenia krachu tego typu przedsięwzięcia, ale – w kontekście rozważań o wolności – ze względu na słowo „nakaz”, które wraz z bliźniaczym słowem „zakaz” definiuje wizję Kaczyńskiego na temat relacji władza PiS-owska a społeczeństwo.
Władza totalitarna nie ufa obywatelom, nie traktuje ich poważnie ani jako dojrzałe jednostki, przeciwnie – infantylizując społeczeństwo, a wręcz uprzedmiotowiając. Z tego powodu reżim Kaczyńskiego nie chce dawać zbytniej swobody obywatelom i nie chce powierzać im decyzji, nawet tych dotyczących życia prywatnego w imię poszanowania wolności wyboru i wolnej woli. Gdyby władza PIS-owska szanowała demokrację, zawierzyłaby dobrej woli swoich obywateli i dotychczasowemu stanowi oraz porządkowi prawnemu. Jednak, jak się powoli okazuje, władza woli jak najwięcej skodyfikować i zawrzeć w systemie jasnych nakazów versus zakazów, by obywatel nie poczuł się pogubiony, by go nie zdezorientował nadmiar wolności, z której nie byłby gotów właściwie skorzystać i być może go nadużył. Obywatel ma mieć zatem ograniczoną wolność wyboru, niewykluczone, że wyboru towarów rynkowych, ale może nawet więcej – wyborów zagwarantowanych konstytucyjnie, a dotyczących procedury wyłaniania przedstawicieli do władz. Kto wie, czy PiS nie zmieni kalendarza wyborczego, by obywatele mogli się nacieszyć jego władzą nie przez jedną, ale dajmy na to dwie lub nawet trzy kadencje? Niedawno Kaczyński wspomniał, że tak wielkiego projektu rewolucji kulturalnej i społecznej, jaki nam przygotował, nie da się wdrożyć w całości i ugruntować w cztery lata…
Nadto, władza pragnie obywateli zunifikować, uczynić z nich jednostki zuniformizowane pod pewną sztancę Polaka–katolika i rozentuzjazmowanego patrioty, wiernego swojej partii. Wszyscy, którzy nie pasują do tego wzorca, są (na razie) werbalnie ze społeczności wykluczani. Prawdopodobnie, i na szczęście, we wspomnianym projekcie PiS-owskim brak stosownych procedur, które ujednoliciłyby społeczeństwo skutecznie, znanych z przeszłości, np. ekspulsji czy eksterminacji, ale na pewno wszczęto kampanię propagandową, która ma obywateli ideologicznie do siebie zbliżyć za pomocą perswazji i gróźb. Nieprawomyślnych wyrzuca się już z pracy, co także stanowi czynnik mobilizujący, ponieważ co jak co, ale groźba bezrobocia skłania ludzi – jeśli nie do gorliwego poparcia, to przynajmniej do konformizmu.
Być może zatem obywatele zrezygnują z publicznego głoszenia własnych poglądów czy choćby wątpliwości, w imię świętego spokoju. Ale to już nie ma nic wspólnego z wolnością, wręcz przeciwnie, tego typu postawy charakteryzują społeczeństwo zniewolone. Przepraszam erudytów za szkolne skojarzenie, lecz kiedy analizuję sytuację społeczną, w której się znaleźliśmy, bardzo dotkliwie nasuwa mi się lektura Ericha Fromma „Ucieczka od wolności” wydana w 1941 roku, a próbująca diagnozować postawy niemieckiego społeczeństwa wobec nazizmu. Przy całej świadomości, że porównanie takie jest wyolbrzymieniem, trzeba stwierdzić, że jednak uprawnionym na pewnym poziomie ogólności. Otóż to, co Fromm wyeksponował jako główną przesłankę rezygnacji z wolności społecznej i oddania się w opiekę reżimowi, był nie tylko lęk przed ryzykiem i poczucie zagrożenia, ale też samotność. To właśnie w imię wspólnoty, jakiejkolwiek, choćby pozornej, opartej na sloganach, ludzie rezygnują ze swojej wolności, aby nie przeżywać doskwierającego osamotnienia w tłumie. I jest jeszcze jeden aspekt tych rozważań, który każe dostrzec analogie pomiędzy sytuacją społeczną w Polsce, a tą opisaną przez Fromma: sado-masochizm relacji utworzonych przez autorytarny w swoim charakterze system sprawowania władzy. Sadyzm na razie uwidacznia się w „hejcie”, czyli w nieskrępowanej i niepohamowanej nienawiści i pogardzie wyrażanej słowami. Masochizm wyraża się w gotowości do działań wbrew sobie, upokarzających, dawniej uważanych za wstydliwe i ośmieszające, ale przede wszystkim w sprzeniewierzeniu się naturalnej skłonności człowieka do wolności.
Próbując mój tekst zakończyć jakkolwiek optymistycznie, zwróciłbym uwagę na wiek obywateli, różnicujący ich na elektorat propisowski, w którym dominują osoby 60-letnie, oraz kontestatorów dotychczasowej polityki, w tym także PiS-owskiej, którzy rekrutują się spośród znacznie młodszych obywateli. Niedawno Adam Michnik zwrócił się do Kaczyńskiego z apostrofą, by ten zaniechał swojego niszczycielskiego planu, bo po co mu taka niesława na stare lata. Przy całym szacunku dla siwego włosa (sam jestem jego posiadaczem), to właśnie ludzie starsi identyfikujący się z Kaczyńskim zgotowali nam ten los; los, który chcemy zmienić i 4 czerwca desperacko manifestować nasze przywiązanie do wolności. Zgoda, część osób w wieku starszym, bo przecież ta druga pójdzie na manifestacje. Otóż cała nadzieja chociażby w ruchach miejskich powołanych do życia przez młodych, aktywnych społeczników. Wzruszająca w tym kontekście jest uwaga, z jaką np. Marta Żakowska, red. w „Magazynie Miasta” i „Respublice”, donosi o moście rowerowym nad Wisłą w GW z 13 maja, w myśl zasady: „Myśl globalnie, działaj lokalnie”, porównując projekty stołecznych włodarzy z realizacjami w innych miastach europejskich. Wzruszająca, bo przecież wprawdzie można abstrahować od wielkiej przytłaczającej polityki, ale jednak musi się prędzej czy później pojawić refleksja, że w razie wygranej PiS-u na dłużej takich mostów dla rowerów nie będzie się budować, bo trzeba będzie postawić kolejny pomnik Lechowi Kaczyńskiemu.
Rowerzyści zatem nie bardzo chcą uczestniczyć w bieżącej polityce na poziomie krajowym, ograniczając się do działań w obrębie najbliższego sąsiedztwa. Nie chcą się angażować w nasze dylematy, traktując je zapewne jako spory i rozgrywki starego pokolenia, z którym się nie identyfikują. Bardzo cenią sobie własną autonomię i niezależność myślenia. Ta niezależność, którą tak cenią, jest niczym innym jak synonimem wolności. I tak jak naszą, młodzi również tę swoją mogą łatwo utracić w ferworze rewolucyjnym „dobrej zmiany”. Już przecież są wyzywani od „cyklistów”, tych ze sloganu o Żydach i masonach, już władza próbuje ich ewidencjonować obowiązkową kartą rowerową. Ale wierzę, że to właśnie cykliści koniec końców wygrają i do nich należy przyszłość. Moda rowerowa wśród młodych jest dla mnie symbolem wolności, którą najlepsi z pokolenia moich rodziców wywalczyli, którą myśmy okupili zaciskaniem pasa, a którą teraz nasze dzieci przejęły i pławią się w niej, pełną piersią, ale i odpowiedzialnie.