Szok czy oczywistość? Brexit i co teraz? - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
8910
post-template-default,single,single-post,postid-8910,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Szok czy oczywistość? Brexit i co teraz?

Stało się niewyobrażalne. Po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej (UE), obywatele kraju członkowskiego zdecydowali, że nie chcą już być częścią jej struktur. Wielu komentatorów i obserwatorów europejskiej sfery publicznej deklaruje, że wynik referendum wprawił ich w szok.

Katarzyna Mortoń

Jak to możliwe, że  mieszkańcy tak dojrzałej demokracji myślą (według niektórych) tak radykalnie? Czy to wina wewnętrznej polityki Davida Camerona? Czy to wina Brytyjczyków, „wyspiarzy’” o zbyt indywidualistycznej mentalności? Czy to wina niewyedukowanych klas brytyjskich, głosujących za wyjściem z UE? Gra w szukanie winnych nie ma końca. Europejczycy, którzy wierzą w silną Unię Europejską prześcigają się we wskazywaniu odpowiedzialnych za tę porażkę.
W tym emocjonalnym szumie komunikacyjnym wydaje się jednak, że zbyt niewielu z nas, zwolenników silnej Unii Europejskiej, zdobyło się na dozę autorefleksji. Czy Brexit jest rzeczywiście takim fenomenem? Przypomnijmy sobie wszystkie komentarze, wyrażane z dozą równie wielkiego zaskoczenia na temat wzrostu znaczenia partii eurosceptycznych w Parlamencie Europejskim po ostatnich wyborach, zmian w polityce węgierskiej, czarnego scenariusza austriackiego czy choćby wydarzeń na polskiej scenie politycznej. Zerknijmy w stronę Stanów Zjednoczonych i rosnącej popularności Donalda Trumpa.
Nie. Brexit nie jest żadnym fenomenem, ale naturalną konsekwencją globalnych i regionalnych wydarzeń politycznych ostatnich lat, jak również hermetyzacji (psychologicznej, semantycznej i być może nawet ekonomicznej) środowisk proeuropejskich.
Krąg wzajemnej adoracji
Hermetyzacja psychologiczna to inaczej mówiąc „bańka”, w której żyją te środowiska (również ja). Samoutwierdzenie się w słuszności swoich opinii i niedostateczny brak krytycznego myślenia sprawia, że jesteśmy odrealnieni. Traktujemy na poważnie tylko te osoby, które wierzą w naszą wizję świata, głównie dlatego, że jest ona nasza i ją rozumiemy. Jak się coś rozumie, to można łatwiej z tego korzystać i się w tym odnaleźć.
Wszystkich nacjonalistów, eurosceptyków i wątpiących traktujemy jak ludzi niewyedukowanych, małych, albo po prostu głupich. Nasza postawa nie pozwala nam obrażać ich tak dosadnie, jak oni obrażają nas (używając na przykład mowy nienawiści). Nie oznacza to jednak, że skutek nie jest ten sam.
Nie przykładając wystarczającej uwagi do głosów sprzeciwu i wątpliwości utrwalamy ten stan rzeczy. Budujemy dom, w którym co prawda może być każdy, ale nie każdemu należy się taki sam szacunek.
Ostatnio miałam okazję rozmawiać z bardzo prominentną, publicznie znaną osobą, która prowadzi jeden z (na pozór) wartościowych projektów edukacyjnych w Polsce. Osoba ta mówi do mnie tak: „Chciałabym przez moje działanie podnieść świadomość obywateli na temat tego, co się dzieje… Wiesz, żeby zrozumieli, jak się tym wszystkim, co głosowali na PiS w głowach poprzewracało”.
Nie jest to pierwsza wypowiedź tego typu, która wzbudza we mnie trwogę. Podobne czytam również teraz w kontekście wydarzeń brytyjskich. „Co się ludziom w głowę stało?” – pyta zbyt wielu zwolenników pozostania w Unii. Są to tylko przykłady z bardzo wielu rozmów, które miałam okazję przeprowadzić z mnóstwem aktywnych, często ważnych ludzi i polityków.
Moje odczucie jest takie, że ta troska o „zdrowie wszystkich innych” jest raczej pozorna. Podszyta jest bowiem oceną, która zawiera się już w pytaniu. Zbyt mało osób rzeczywiście chce poznać przyczynę rosnących tendencji eurosceptycznych. A szkoda, ponieważ bez zrozumienia, dlaczego część ludzi nie jest szczęśliwa w dzisiejszej Europie nie jesteśmy w stanie jej dalej wzmacniać.
Komunikacja
Komunikacja to klucz. Musi być ona skierowana do właściwych odbiorców, musi być ona właściwa. Właściwe skonstruowanie jej wiąże się z uważnym słuchaniem niezadowolonych, sceptycznych i tych czujących się w obecnym systemie źle. Przekonywanie już przekonanych nic nie daje.
Miałam możliwość niejednokrotnie z bliska obserwować takie działania (również je koordynować). Na przykład organizowanie eventów, projektów czy konferencji w ramach podnoszenia świadomości o wartościach UE przez instytucje unijne, na które zaprasza się wciąż te same osoby czy środowiska. Dociera się do tych i tak już poinformowanych, wydając na to kolosalne pieniądze. Często konstruuje się kampanie, które mają na celu raczej zaklęcie świata, niż rzeczywisty namysł i rozwianie wątpliwości czy obaw ludzkich.
Oczywiście sama kwestia rozmowy nie rozwiąże kryzysu na Bliskim Wschodzie (i jego konsekwencji czyli przyjazdu uchodźców), nie rozwiąże też nierównomiernej dystrybucji dóbr, możliwości czy szans. Konflikty i nierówności są wpisane w funkcjonowanie społeczeństw, a naszym celem jest ich ciągła analiza i korekta.
Właściwa komunikacja, która uspokaja i wspiera tych, którzy nie czują, że dobrobyt ich dotyka, jest istotna. Obywatele UE muszą mieć poczucie, że wielka brukselska bańka ma świadomość problemów, które ich trapią i pracuje nad nimi, a nie ignoruje je (bo przecież inni się nie skarżą).
Inwestowanie w dojrzałą demokrację
Kolejną kwestią jest przeświadczenie, że demokracja czy pokój są stałe. Nie. Są to procesy, które mają swoje wzloty i upadki i nad którymi należy nieustannie czuwać. Niewielki stan zagrożenia powinien nam towarzyszyć zawsze. Nie wolno nam osiąść na laurach. (Paradoksalnie większość martwiących nas dzisiaj zjawisk zaczęła się od demokratycznego wyboru obywateli danego kraju.)
Unia Europejska zbudowała wiele programów, które wspierały i wspierają organizacje pozarządowe, czy też inne instytucje publiczne w promowaniu europejskości. Zbyt mało uwagi (i pieniędzy) przeznaczyliśmy jednak na wspieranie wartości europejskich na poziomie narodowym. Czyli znajdowanie wspólnego mianownika między tym, co narodowe, a tym, co europejskie. Zamiast tego próbowaliśmy wykształcić identyfikację z Europą w oderwaniu od dynamiki przynależności narodowej.
Co dalej?
Zadań przed nami stoi wiele. Sytuacja jest kompleksowa. Myślenie o Europie trzeba zreformować.
1. Proeuropejczycy muszą z uwagą wsłuchać się w głosy tych, którzy sądzą, że Unia Europejska nie jest jednak tak cudowna. Nie muszą się z nimi zgadzać, ale muszą ich zrozumieć. Muszą z pokorą przyjąć każdy argument i przemyśleć, z czego on wynika (najlepiej nie zakładając z góry, że jest to coś nieracjonalnego).
2. Zwolennicy otwartego świata muszą zaoferować tym, którzy tego nie chcą strategię, która będzie bezpieczna dla wszystkich. W końcu jeśli ja przekonuję kogoś, aby szedł moją drogą, moim obowiązkiem jest wyjaśnić, dlaczego jest to dobre również dla niego (a nie tylko dla mnie). Owszem to będzie ogromny emocjonalny wysiłek, ale nie większy niż przeżywają ci, którzy zaistniałych procesów nie rozumieją, albo się ich obawiają. Komunikacja musi ulec zmianie.
3. Unia Europejska musi przeznaczyć większy budżet na podnoszenie świadomości na temat życia publicznego, politycznej (geopolitycznej) rzeczywistości, praw człowieka, demokracji na poziomie narodowym, lokalnym. Unia Europejska musi wesprzeć programy, które promują krytyczne myślenie, uczą jak znajdować rzetelne informacje, jak myśleć wieloaspektowo. Wymaga tego dzisiejsza, kompleksowa rzeczywistość.
Programy te powinny docierać do grup, które są najbardziej wykluczone (również psychologicznie). Grupy wykluczenia się zmieniają i ci, którzy te programy piszą muszą je na nowo definiować. Projekty niekoniecznie powinny promować Unię Europejską, ale raczej wartości, które ona wspiera wskazując jak obywatel może się dzięki nim rozwinąć, zostawiając tym samym wystarczającą przestrzeń na informację zwrotną od danego obywatela – o jego obawach, problemach, wątpliwościach itp. Tę informację zwrotną Unia powinna szczegółowo analizować i się z niej uczyć.
Ogólnie rzecz ujmując zwolennicy Unii Europejskiej winni włączyć się w interakcję z eurosceptykami na poziomie narodowym, regionalnym, lokalnym. W zamierzeniu w relacji partnerskiej, a nie protekcjonalnej. Dokładnie tak jak inwestujemy w programy integracyjne międzykulturowe, tak musimy też zainwestować w integrację wewnątrz tych społeczeństw, które są widocznie głęboko podzielone. Wypracowywanie wspólnego mianownika na poziomie społecznym jest kluczowe. Jeśli nie zdamy sobie z tego sprawy, wkrótce możemy mieć więcej Brexitów lub Kaczyńskich u steru władzy.