Polityka jest dla starców
Tylko ludzie w podeszłym wieku mają na tyle determinacji, aby zaciekle bronić swoich racji w polityce. Do takiego punktu widzenia przekonywał mnie ostatnio mój znajomy w rozmowie o uczestnikach życia politycznego obserwowanego w mediach. Jego poglądy nie trafiły do mnie, ale życie potrafi spłatać figla. Kilka dni później byłem świadkiem właśnie takiej determinacji u starszej pani.
Zbigniew Wolski
W miesięcznicach przed krzyżem smoleńskim uczestniczą głównie ludzie co najmniej dojrzali. Ich zaangażowanie w toczące się uroczystości zaskakuje postronnych widzów, którzy spokojnie jedzą obiad i od niechcenia oglądają kolejny program informacyjny. To w sumie dwa odrębne światy, zwykli ludzie, ci od obiadu, którym nic się już nie chce po przyjściu z pracy oraz energiczni staruszkowie, którzy na jeden gest wodza pobiegliby z kijami odbić wrak Tupolewa, albo ruszyliby na kolejną krucjatę, by zdobyć Jerozolimę i wypędzić z niej niewiernych. Cały pomysł na robienie polityki zawiera się oczywiście w maksymalnym podsycaniu emocji u tych, którzy wykazują objawy niespełnienia i chęci zrobienia czegoś w ich mniemaniu pożytecznego. Zmęczeni nie są do niczego potrzebni, no może przed wyborami można wykonać w ich stronę parę ukłonów, ale bez szaleństwa. Gdy zadać sobie nieco trudu i dobrze wszystko policzyć, to na podstawie danych historycznych dojść można do ciekawej konkluzji. Niosący krzyże zupełnie wystarczą do zwycięstwa w wyborach. Pomiędzy jedną, czy drugą kampanią wyborczą warto jednak połaskotać ich aborcją, in vitro lub islamem, aby nie ustali w swej zadziorności.
W innych obozach też nie jest najlepiej. „Wiadomości” lubią przy okazji kolejnej manifestacji KOD-u wyłuskać z tłumu osobników o szczególnej, odpowiadających standardowi telewizji publicznej w tym zakresie, powierzchowności ogólnej. Cóż, trudno jest czasem kolejny raz odwracać tego samego kota ogonem, ale pewien pogląd u widzów, tych znudzonych, i tak jest osiągany. Najlepiej oczywiście iść samemu na demonstrację i przekonać się na własne oczy.
Ale odejdźmy od stereotypów wyrabianych przez media narodowe i zwróćmy się w kierunku ulicy, na której mieszkamy. Zastanawiam się, ilu z was chodzi codziennie po gazetę do sklepu oddalonego o kilkanaście lub kilkadziesiąt minut marszu? Pytanie wydaje się wyjęte z kontekstu, ale takie nie jest. Najpierw trzeba także postawić pytanie, kto czyta jeszcze gazety papierowe, ale to zupełnie inny temat. Wyszło więc na jaw, że robię zakupy w tym samym małym sklepie w okolicy. Zakupy to wartościowa możliwość obserwacji ludzkich zachowań. To, co ostatnio szczególnie mnie dotknęło to sędziwa staruszka przychodząca do sklepu tylko po to, aby z pietyzmem móc zakupić swój ulubiony „Nasz Dziennik”. Posypmy głowy popiołem, do sklepu w okolicy idziemy głównie po piwo i papierosy, no może dodajmy do tego słodycze i chipsy. Jak widać w przesłankach zakupowych także znaleźć można głębsze wartości. Szkopuł w tym, że ogólnie panuje tendencja minimalistyczna i przyziemna, a można inaczej. Pozostawmy walkę z sieciami marketów innym i skupmy się na zaangażowaniu w realizację swoich poglądów.
Prawdopodobnie od dziś będziecie zwracać większą uwagę na klientów waszych ulubionych sklepów, to też dobrze. Chciałbym jednak powiedzieć nieco więcej o powyższym zaangażowaniu. Do kolejnych wyborów mamy jeszcze szmat czasu. Czy starczy nam cierpliwości i nieustępliwości w naszych działaniach? Okazuje się, że mamy do czynienia z sytuacją, w której może być coraz trudniej działać. Postawy chyba powinniśmy uczyć się od osób reprezentujących odmienne poglądy polityczne. Dodam od razu, że o samą postawę tu chodzi, bez obudowy doktrynalnej i małego szowinizmu. Jeśli już zjemy obiad, to powinniśmy zacząć działać. Pierwszym zadaniem musi być zaszczepienie przeświadczenia tym, którzy przedstawiają się „wszystko mi jedno”, że na czymś powinno im jednak zależeć. Później powinno być już znacznie łatwiej.