Między patriotyzmem a kiczem
Nigdy nie wiesz, kiedy spotkać cię może coś, co zaskoczy i zaszokuje jednocześnie, tak się też stało, gdy niedawno spotkałem na ulicy człowieka z tatuażem na łydce, tatuażem, który przedstawiał ruiny miasta i napis „Pamiętamy ’44”. Jeszcze nie ochłonąłem, gdy w mediach znalazłem wzmiankę o produkcji kijów baseballowych z wizerunkami powstańców i husarii.
Zbigniew Wolski
Do pewnych faktów należy podchodzić z dystansem, lecz czasem jest to po prostu niemożliwe. Pomysł na odzież i gadżety z motywami patriotycznymi nie jest nowy, ale jego popularność znacznie wzrosła podczas ostatnich wyborów prezydenckich. Jego promotorem był Paweł Kukiz, który z upodobaniem prezentował się na spotkaniach z wyborcami w swojej skórzanej kurtce i coraz to innych koszulkach traktujących o naszej historii. Pomysł przyjął się na rynku i jeśli na początku wkładanie odpowiedniej koszulki mogło być traktowane jako deklaracja poparcia dla kandydata, to później granica ta szybko się rozmyła i w odzieży patriotycznej paradował kto chciał.
Możemy więc spotkać dziś na ulicy delikwentów z namalowanymi skrzydłami husarskimi na plecach i hasłami o szczerej chęci nawiązania do osiągnięć w obronie Europy przed obcymi kulturowo przybyszami. Gdzieniegdzie przewija się też Wrzesień ’39, ale trzeba przyznać, że stanowi ten wątek bardziej płacz nad rozlanym mlekiem, niż powód do dumy. Kształty polskich czołgów 7TP z tych czasów nadal nie są powszechnie rozpoznawalne. Lepiej jest z samolotami myśliwskimi PZL P-11 z września. Jeśli przy lotnictwie jesteśmy, to przyznajmy, że do twarzy jest chyba wszystkim z charakterystycznym godłem dywizjonu 303, na dodatek nie trzeba tu niczego wyjaśniać i pisać głośnych deklaracji. Mamy co nieco o wojsku polskim na zachodzie Europy i później raźno przeskakujemy do żołnierzy wyklętych. Wiadomo przecież, że nikt przy zdrowych zmysłach nie założy bluzy z bitwą pod Lenino. Jako przystawkę do wielkich kart z historii można sobie zaserwować stosowny kubek, czapeczkę lub breloczek. Co kto lubi.
Historia trafiła do popkultury i stało się to w dość spontaniczny sposób. O wielkich faktach dziś się śpiewa, można także namalować mural lub zrobić cokolwiek innego, aby tylko zmieścić się w pewnym nienapisanym kanonie. Zasady te sprowadzają się do propagowania prawej strony sceny politycznej. Emblematy na koszulkach w dziwny sposób idą w parze z poglądami prawicowymi, a czasem nawet umiarkowanie nacjonalistycznymi. Takie mamy czasy, że ubiór stał się elementem propagandowym. Prawdopodobnie nie wszyscy zauważyli taki subtelny niuans, skupiając się na walorach kolorystycznych i na zwykłej modzie. Jednak obrazki i napisy, które można dziś zobaczyć u kogoś na ulicy, bardzo szybko nabrały takiego rozpędu, że straciły swoje przesłanie i stały się zwykłym kiczem.
W zagadnieniu mody trudno rozmawiać o smaku i przyzwoitości, ale warto na to zwrócić uwagę. Uważam, że założenie propagowania naszej historii na odzieży lub nawet na samym sobie, jak to ma miejsce z tatuażami, miało jednak pozytywne przesłanie i takim w gruncie rzeczy jest nadal. Jednakże pomysł wyrwał się twórcom z uwięzi i żyje dziś własnym życiem, przynosząc skutek odwrotny do zamierzonego. Od patriotyzmu do demagogii jest bardzo krótka droga, co widać na ulicy.
Aspektem, który warto jest także poruszyć jest sposób, w jaki powinniśmy upamiętniać wielkich Polaków i wielkie wydarzenia. Dla mnie osobiście nadal do końca niezrozumiałe jest naklejanie na samochodach znaku Polski Walczącej. Nie jest to najtrafniejsza forma przekazu i raczej przynosi ujmę bohaterom, niż chlubę. Kije baseballowe stanowią oczywiście kuriozum, dobrze oddającym przekroczenie granic dobrego smaku i jeszcze dodatkowo granic zdrowego rozsądku.
W czasach obrony wartości demokratycznych wizerunek naszej przeszłości jest wypaczany w mniej bądź bardziej świadomy sposób. Źle się dzieje, że historia jest dostosowywana do aktualnych potrzeb i na dodatek jest czasami pisana od nowa. Kreowanie przeszłości takiej, jaka odpowiada obozowi rządzącemu ma niestety u nas spore tradycje, dziś powracamy do sprawdzonych wzorców. Tandeta to jednak zbyt duża cena za popularyzowanie historii.