Dziedzictwo poddaństwa
Walentyna Rakiel-Czarnecka
Z chwilą, gdy pani Beata Szydło zajęła gabinet premiera, został zdjęty ze ściany zegar, a w jego miejsce powieszono krzyż.[1] To nie była tylko manifestacja religijności. To była symboliczna emanacja dwóch różnych kultur mentalnych. Poprzedniej ekipie zegar przypominał, że obowiązuje mierzalna chronologia, odmierzał czas określony rytmem cywilizacji wyrosłej z oświecenia i nowoczesności. Krzyż pokazuje, że obecna ekipa żyje w innej czasowości. Że teraz obowiązuje inny czas – symbolu, obrzędu, rytuału, taki „patetyczny czas duchowego stanu wyjątkowego”, jak określił to profesor Zbigniew Mikołejko.
W Polsce – co ostatnio często jest podnoszone – doszło do zderzenia dwóch cywilizacji. Dwie cywilizacje w jednym narodzie? Jak to jest możliwe? Rzeczywistość pokazuje, że jednak tak jest. „Podstawą jest tutaj plemienność, która ma bardzo stare źródła, bo wynika jeszcze z podziału między Polskę szlachecką a chłopską, z dziedzictwa Polski pańszczyźnianej. Z drastycznego antagonizmu między chłopskim dziedzictwem Polski jakby zwierzęcej, pozbawionej głosu i historii, a szlachecko – inteligencką opowieścią o „polskich dziejach malowanych”, o bohaterstwie, męczeństwie, wzniosłości czynów” – powiedział prof. Mikołejko w wywiadzie dla „Polska Times” z 22 grudnia 2015 r.
Nie jest to odosobniona wypowiedź, podobnie myślą i mówią inni naukowcy, specjaliści, eksperci. W Polsce pozostał trwały układ pan – cham. W szkołach, korporacjach, na uczelniach – w bardzo wielu miejscach. Za dowód mogą posłużyć doświadczenia pana Jacka Santorskiego. Jest on psychologiem, w wolnej Polsce zarzucił praktykę terapeutyczną i zajął się psychologią biznesu. Bo, jak się okazało zachodnie koncerny mają wielkie problemy z zarządzaniem polskimi pracownikami. Kiedy już założyli firmę, zatrudnili ludzi, stworzyli demokratyczne struktury, wolne od hierarchii, po kilku miesiącach okazywało się, że powstawały tzw. silosy. Ludzie przestawali dzielić się informacjami, zaczynała działać fabryka plotek i intryg. Marketingowcy uważali się za lepszych od „prostackich sprzedawców”, ci z kolei uważali, że muszą utrzymywać „snobów z marketingu”. Były jeszcze „ćwoki z prowincji” oraz „lenie z centrali”. Firma przestawała dobrze działać, a nikt nie wiedział dlaczego. I wtedy zatrudniono Santorskiego. I kiedy „wyświetlił świat wewnętrzny pracowników” doszedł do wniosku, że musi wprowadzić hierarchiczność. Zrobił tak i firma zaczęła sprawnie funkcjonować. Przyznaje, że bardzo pomocna w zrozumieniu problemu była wtedy książka filozofa Andrzeja Ledera pt. „Prześniona rewolucja”, która nazwała po imieniu coś, co psycholog obserwował latami w wielu firmach. Publikacja została wydana w 2015 roku, zdobyła kilka nagród. Jest to książka o wydarzeniach, które nas ukształtowały, ale o których wolimy nie pamiętać. Autor bada naszą zbiorową amnezję, tę „niepamięć o przeszłości”, poddając psychoanalizie traumy najnowszej historii: okupację z Zachodu i rewolucję ze Wschodu, zagładę Żydów i likwidację ziemiaństwa, wyparte winy i nieopowiedziane krzywdy.
O tym swoim doświadczeniu pan Santorski opowiedział w „Gazecie Wyborczej” z 24 grudnia 2015 r, w wywiadzie przeprowadzonym przez Grzegorza Sroczyńskiego pt. „Głodni szacunku”. Mówił: „Później widziałem ten schemat wielokrotnie. To było jak ze sztancy. Ludzie tworzyli podobny twór, podobny nepotyzm. (…) Było to odtwarzanie struktury szlacheckiego folwarku. Kilkusetletniej”.
Oczywiście brało w tym udział także wielu szefów, którzy z braku kultury demokratycznej współuczestniczyli w tworzeniu mieszanki folwarku i patologii korporacyjnej. W sposobie, w jaki kadra zarządzająca traktuje pracowników niższego szczebla, jak w zwierciadle odbija się ów zakodowany w nas schemat „pana i chama”. W polskich oddziałach międzynarodowych korporacji było w miarę dobrze, dopóki zarządzali nimi Niemcy lub Francuzi. Ale jak zastąpili ich Polacy – zrobiło się piekło. W Niemczech podobno mówią, że polscy zarządzający są jak bulteriery – gdy się wczepią, to zagryzą.
Na odtwarzaniu takiej struktury folwarcznej jednak się nie kończy. „Ludzie najpierw robią folwark, nawet wokół skandynawskiego demokraty, żeby potem móc się temu przeciwstawić. I odbierać sprawiedliwość, którą on im zabrał. (…) Nieświadomie zawieramy pewien rodzaj porozumienia psychologicznego, które pozwala kontynuować jakiś znany nam wzorzec relacji. Niby czujemy, że on nam nie służy, ale przynajmniej nie grozi niczym nowym” – opisuje pan Santorski. Według psychologa, w Polsce doszło do folwarcznej zmowy społecznej. Chcemy folwark mieć i z nim walczyć równocześnie. Ta walka przejawia się między innymi w tym, że „niewolnik” czerpie różne korzyści, on je sobie organizuje. Zawsze może powiedzieć, że to nie on jest winien, tylko zwierzchnik i w swoisty sposób wymierza sprawiedliwość – nabijając służbową komórkę czy spalając służbową benzynę, drukując na firmowej drukarce. Najbardziej ludzie odsłaniają się w socjalnych pomieszczeniach, gdzie mówią o tym, jak strasznie szef ich potraktował, o mobbingu, a bywa że i o molestowaniu.
Ta folwarczna zmowa jest widoczna także w wielu innych sferach życia społecznego. „Narracja folwarczna składa się ze stereotypów i uproszczeń. Dominuje schemat trójkąta dramatycznego, w którym relacje między ludźmi zostają sprowadzone do trzech ról: prześladowcy, ofiary i wybawiciela” – objaśnia psycholog.
Brzmi to bardzo znajomo… czy przypadkiem PiS nie nawiązuje do tego trójkąta: niepowodzeniom tych, którzy nie skorzystali na transformacji i przemianach (czyli ofiar) winni są beneficjenci, zaś wybawicielem stanie się… PiS właśnie?
„W Polsce łatwo o dyskurs dobrego pana. To jest też cały Kaczyński: tylko my rozumiemy Polaka oszukanego przez bankierów i elity. I my mu damy sprawiedliwość. My damy. Tak jak dobry pan kiedyś dawał” – mówi w wywiadzie psycholog.
Zachowanie opisanej struktury jest dla nas niedobre i wręcz niebezpieczne – także dla innowacyjności. Albowiem folwark to obszar gnuśności. Tutaj nie wymyśla się nowych rzeczy, nie ma dynamiki ani rozwoju. Santorski mówi: „Folwark żyje z taniej pracy. Oczywiście można w nim subtelnie grać w różnego rodzaju gry społeczne, i to bywa urocze, hołubić jakąś wykwitną kuchnię, te wszystkie gęste sosy, polowania, rozbudowany obyczaj, wszystko, co jest związane z estetycznym wyrafinowaniem. Ale energia i prawdziwe życie są gdzie indziej”.
Właściciel folwarku bywał dobry, ale jego dobroć miała ramy – czasami posłał utalentowane dziecko do szkoły, podarował wdowie coś do jedzenia, choć już nie podniósł stawki za pracę.
O podziale społeczeństwa na panów i chamów mówili też goście programu „Tak jest” w TVN24, 7 lutego 2014 r. Rozmowa Pawła Demirskiego z Michałem Żebrowskim o tym, kto jest, a kto nie jest beneficjentem zmian ostatniego 25-lecia, stała się hitem Internetu.
Nawiązuje do niej w wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego pt „Folwark polski” w „Gazecie Wyborczej” z 11 kwietnia 2014 roku Andrzej Leder. „Była to dyskusja symboliczna dla całej klasy średniej. Pokolenie przemian to tacy ludzie jak Żebrowski, również ja, chociaż jestem starszy. Myśmy wykonali olbrzymią pracę, wpisaliśmy zacofaną postkomunistyczną Polskę we współczesny świat, w mechanizmy rynkowe. To wcale nie było proste, wymagało ogromnego wysiłku”. No tak – klasa średnia skorzystała, ale Demirski mówił o tych, którzy nie skorzystali. Wg Żebrowskiego skorzystał ten, kto miał entuzjazm, dwie ręce i głowę do roboty. I tak wygląda refleksja społeczna ludzi, którym się w Polsce powiodło. Tymczasem wielu się napracowało i nic z tego nie mieli. Tam, gdzie padł ostatni zakład albo zlikwidowano PGR – nie liczyło się, kto ma dwie ręce i czy jest, czy nie jest alkoholikiem – tam po prostu nie było żadnej możliwości, żeby się udało. Tak widzi to filozof Leder.
Ale wróćmy do źródeł podziału na panów i chamów. Jak to się stało, że przez tyle pokoleń nadal nosimy w sobie tę folwarczną strukturę?
Wiele kwestii wyjaśnia teoria skryptu Eriki Berne. Wg niej skrypt jest podświadomym planem życiowym, który tworzy się w każdym człowieku w okresie dzieciństwa. Przekonania rodziców i dziadków dziecko przyjmuje jako własne. I skryptem staje się sposób, w jaki zaczyna ono rozumieć otaczającą rzeczywistość, a następnie kierować swoim życiem.
Pisze o tym w eseju pt. „Krytyka terapii duszy polskiej”, opublikowanym w „Rzeczpospolitej” Plus Minus z 8-9 sierpnia 2015 roku, Krzysztof Budziakowski. Wyjaśnia, że ostatecznie skrypt objawia się typem charakteru człowieka, zespołem wewnętrznych uwarunkowań, przeważnie ukrytych, mających siłę sugestii hipnotycznych. Skryptowi energię nadają zawarte w nim uczucia.
„Ten rodzinny „emocjonalny testament” jest wiedzą, którą się ma, ale o której się nie wie. W dorosłym życiu skrypt ujawnia się poprzez powtarzanie zakodowanych postaw, zachowań, wyborów, i wzorów związków. (…) Międzypokoleniowa, cicha transmisja wartości i wytycznych ciągnie się od pradziadków przez dzieci i wnuki na następne pokolenia” – pisze Budzianowski. Autor podkreśla, że skrypt jako „powtarzająca się opowieść, będzie istniał do momentu, w którym odważymy się posługiwać własnym rozumem, w zaplanowany sposób, poszerzając swoją samoświadomość”.
Po tym wyjaśnieniu czas na cytowanego przez Andrzeja Ledera Daniela Beauvois – Francuza z Sorbony, który opisał okrucieństwa polskiej pańszczyzny. Nawet nauczył się naszego języka, żeby przekopać się przez dokumenty, które znajdował w archiwach ukraińskich i polskich. Aż dziwne, że dopiero obcy historyk szczegółowo opisał funkcjonowanie polskiego społeczeństwa stanowego na ziemiach wschodnich.
We wspomnianej rozmowie w „GW” filozof Leder mówi: „Cierpienia chłopów są nieobecne w naszej świadomości, mimo że geneza społeczeństwa jest chłopska. Nie mówi się, jak straszne rzeczy robiono naszym przodkom. Nie mamy świadectw, właściwie nie wiemy, kim byli ludzie, którzy przed wojną stanowili 70 procent społeczeństwa. Nie chcemy słyszeć ich głosu. Nie świętujemy też zniesienia pańszczyzny. Oczywiście mamy prace polskich historyków, ale oni są zwykle bardzo ostrożni. Gromadzą na przykład niezłą faktografię, ale prawie nie wyciągają z niej wniosków społecznych”.
Andrzej Leder mówi, że to, co opisuje francuski badacz, przypomina brutalne sceny z południowych stanów USA, przybliżone Polakom dzięki popularnym serialom o niewolnictwie. Karbowy za „oćwiczenie kobiety”, która w następstwie umiera – płaci 80 groszy grzywny. „Była to ogromna skala przemocy i okrucieństwa, której w ogóle nie dopuszczamy do świadomości” twierdzi Andrzej Leder.
Według naukowca, problem chłopskiej krzywdy jest jednym z wielu bolesnych ”tematów” nieprzepracowanych przez naród polski.
„To lekcja historyka Daniela Beauvois, który spojrzał na polski folwark oczami kogoś z zewnątrz i doznał szoku. Szlachta była grupą społeczną żyjącą z brutalnego wyzysku niewolników. W dyskursie postkolonialnym współczesnego Zachodu mówi się, że jeśli jesteś potomkiem plantatorów z południa USA, to musisz wziąć na siebie ciężar przeszłości. I tutaj jest podobnie” – odkreśla Leder.
Po tej analizie nasuwa się wniosek, że skoro nadal powtarzamy ten nieszczęsny schemat folwarcznej struktury, to nasze dzieje bardzo głęboko naruszyły tkankę społeczną. I teraz nadszedł czas, aby te głębokie rany uleczyć.
Andrzej Leder zwraca uwagę, że polska klasa średnia nie wie, kim właściwie jest, skąd się wzięła. Owszem, coś tam przeczuwa, ale woli nie dociekać, co to jest. Mimo, że między 1939 a 1956 rokiem w Polsce dokonała się rewolucja społeczna, to jednak pozostaje ona nieobecna w zbiorowej świadomości, jest doświadczana jak koszmar senny, a w naszej tożsamości słabo wyrażana. Podobnie było z wcześniejszym okresem. Przed II wojną światową nasz kraj żył w czymś, co można nazwać przedłużonym średniowieczem. Społeczeństwo podzielone na stany, co było przyczyną nienawiści jednej grupy do drugiej. Była nienawiść ludu do „wyzyskiwaczy” – Żydów, mieszczaństwa i ziemiaństwa. Niemcy zabili Żydów, a komuniści unicestwili polski dwór (symbol szlachty i ziemiaństwa).
I wtedy doszło do rewolucji społecznej, której (wg Ledera) nigdy jako naród nie mieliśmy odwagi uznać. Mówi on: „W genezie dzisiejszych elit i klasy średniej jest wstydliwa pokątność. Jest wejście do pożydowskich domów, rabowanie dworów, wstępowanie do partii, wszystko moralnie ambiwalentne. Masy idą do wojska, do milicji, zapisują się na studia prawnicze, kończą różne kursy, ”nie matura, lecz chęć szczera”. Zajmują nowe pozycje w sposób, który dla nich samych jest moralnie wątpliwy, bo odbywa się pod osłoną armii radzieckiej, towarzyszy temu niszczenie dawnych przedwojennych elit”.
Wg Ledera, jako naród polski udawaliśmy, że tych bolesnych problemów nie ma, nie rozmawialiśmy o nich, nie nazywaliśmy ich. I ta nasza „Prześniona rewolucja”, której realności nie chcemy uznać, blokuje zmianę mentalną. W rezultacie w Polsce powszechnie uznaje się nierówność. Ten omawiany podział na panów i chamów przetrwał w naszym odczuwaniu świata. „Jedni są biedni, nie mają szans, a inni je mają. Bo jest pan na zagrodzie i wyrobnik. Szlachcic i chłop, którego się nie widzi” – podkreśla filozof.
Jeśli na ten proces nałożymy wcześniejsze doświadczenia, które sprawiły, że nie przyswoiliśmy głębiej tradycji oświeceniowej – tej nowoczesnej (kiedy inni budowali nowoczesne cywilizacje, my walczyliśmy z zaborcami o przetrwanie), możemy lepiej zrozumieć polską duszę. Kiedy inni przechodzili lekcje oświeconej rozumności, my przerabialiśmy lekcje emocjonalności: w Londynie budowano metro, u nas wybuchło powstanie styczniowe. Ten przykład jest swoistym symbolem warunków, w jakich tworzył się nasz „skrypt”. My zasnęliśmy w starej, folwarcznej strukturze społecznej i obudziliśmy się w wolnej Polsce.
Przed nami wielka praca do wykonania, bowiem owo dziedzictwo poddaństwa, te dawne relacje z panem feudalnym, są obciążającym nas rudymentem. Analiza historii powstania tych stosunków, a następnie wytropienie tego schematu w naszej rzeczywistości, to warunek zbudowania „zdrowej” tożsamości Polaków. Aby zrozumieć świat wokół nas, zasady jego funkcjonowania, określić swoje w nim miejsce, musimy określić swoje miejsce w tym świecie. Jeśli nie uświadomimy sobie, tak do końca i w pełni, skąd się wzięliśmy, kim jesteśmy, to każdy odmienny od naszego pogląd będzie dla nas groźny. Każda różnorodność i odmienność będą postrzegane jako niebezpieczne.
Podobne mechanizmy zachodzą w społeczeństwie. U nas pokazuje to telewizja, która zaprasza przedstawicieli dwóch odmiennych opcji politycznych. Każdy wykrzykuje swoją prawdę, swoje racje – nie potrafimy się spierać, ale za to znakomicie umiemy się kłócić.
Jeszcze na chwilę wrócę do opisanej na początku symbolicznej zamiany zegara na krzyż w gabinecie Beaty Szydło. I że nie był to przypadek, czego dowodzi fakt, że obecna ekipa świetnie się czuje w archaicznej kulturze rytuału, symbolu, mitu. Tak zwany twardy elektorat PiS, to ludzie z mniej lub bardziej spetryfikowanych realiów kulturowych i społecznych. Owszem, akceptują nowe technologie – komputery, pralki, olbrzymich rozmiarów telewizory, komórki, jednak nie asymilują tego, co w nowoczesnej cywilizacji łączy się z mentalnością, sposobem myślenia i odbierania świata. Źle reagują na otwartość, zmienność, różnorodność, wielowymiarowość. Niczym łodzi ratunkowej trzymają się swoich utrwalonych schematów. Świat ze swoim tempem rozwoju, różnorodnością postaw, stylów życia, cały ten postęp, ten zgiełk rozwiniętej cywilizacji, ta mnogość problemów, jawi się jako zagrożenie, zamach na ich świat – powtarzalnych zachowań, utrwalonej struktury, zwyczajów, symboli, obrzędów, religijności.
I zapewne w tym właśnie tkwi problem, z jakim przyszło nam się zmierzyć – w tej dwoistości odbioru świata, stylów życia, w tym istnieniu dwóch cywilizacji. Tylko jak teraz – gdy naród podzieliła m.in. tragedia smoleńska, która od 4 lutego tego roku, przez specjalnie utworzoną przez MON podkomisję ma być ponownie badana – zawrzeć jakikolwiek kompromis? Kiedy jedna cywilizacja ma pretensje do drugiej, że jest duszona i ograniczana?
Potrzebne nam uspokojenie, wzajemne zrozumienie i wybaczenie. Tylko kto ma to zainicjować? Ten proces zawierania kompromisu?
[1] Krzyż zawieszony w Kancelarii pani premier nawiązuje do średniowiecznej ikony. Jest symbolem wybrania św. Franciszka z Asyżu, który modlił się przed nim w Kościele św. Damiana. Święty miał słyszeć z niego głos Jezusa Chrystusa.