Co robić? - KOD Komitet Obrony Demokracji
Komitet Obrony Demokracji, KOD
Komitet Obrony Demokracji, KOD
7980
post-template-default,single,single-post,postid-7980,single-format-standard,eltd-cpt-2.4,ajax_fade,page_not_loaded,,moose-ver-3.6, vertical_menu_with_scroll,smooth_scroll,fade_push_text_right,transparent_content,grid_1300,blog_installed,wpb-js-composer js-comp-ver-7.1,vc_responsive
 

Co robić?

Co robić?
Manula Kalicka

Dziełko pod takim tytułem napisał Lenin w roku 1902. Było ono kontynuacją innego – „Od czego zacząć?”
W dużym skrócie: najważniejszy kawałek programowy Lenina przedstawiał koncepcję partii rewolucyjnej, składającej się przede wszystkim z „zawodowych rewolucjonistów”, którzy poświęcą cały swój czas pracy partyjnej i propagandowej.
Lenin uważał, że należy się oprzeć na intelektualistach skupionych całkowicie na polityce, a to dlatego, że teoria marksistowska jest nazbyt skomplikowana, by mógł ją pojąć drogą samodzielnych studiów robotnik wykonujący równocześnie swój zawód. Drogą do podniesienia świadomości masowej i poparcia dla rewolucji powinna być edukacja teoretyczno-polityczna, dokonująca się z jednej strony w gronie partyjnym, a następnie prowadzona przez przygotowanych działaczy wśród robotników.
Dyskurs ideologiczny, jak to bywa niekiedy, przerodził się w rozłam.
Jedni chcieli iść wolno, inni szybko, zatem powstały dwa ugrupowania z których nazwa jednego do dziś dnia jest przerzucana żwawo na naszej scenie politycznej.
Bolszewicy i Mienszewicy.
Ci ostatni, oskarżyli Lenina o dążenie do dyktatury jednostki (lub komitetu partii), która pod płaszczykiem niezbędnego dla skuteczności centralizmu, chce oddać władz w ręce intelektualistów – „zawodowych rewolucjonistów” kosztem robotników. Lenin dowodził, że centralizm i oparcie się na osobach zajmujących się wyłącznie polityką jest jedyną drogą do sukcesu w Rosji.
Jak to się ma do współczesności?
Jesteśmy jako KOD w centrum rewolucyjnych (w pewnym znaczeniu) przemian i budowania struktur oddolnych.  Rodzi się wiec podobne pytanie jak wówczas – co robić? I jak to robić? Od czego zacząć?
Stąd sięgniecie do Lenina – wszak podobno Lenin wiecznie żywy.
Czy zadaniem działaczy regionalnych, ma być tylko przyciąganie jak największej grupy ludzi, wciąganie ich do organizacji i dawanie im zadań – na przykład obracania kiełbasek na rożnie w czasie pikniku, powiedzmy – poświęconego demokracji.
Zabawy – takie jakie organizują inne podmioty i partie – festyn, śpiewa kapela. Wychodzi facet, coś mówi. Ludzie jedzą kiełbaski i postanawiają się przyłączyć.
A może jednak wciągnie ludzi w działalność społeczną serio? Edukacyjną, organizacyjną i społeczną i akcyjną – zgodną z ich talentami, chęciami? To jest realny problem czy budujemy prawdziwie rzetelne struktury czy niby struktury udające pracę społeczną.
Łatwo jest zorganizować np. spotkania. Są teraz popularne, są fajne i łatwe. Mają duże i niezaprzeczalne walory.
Gdy usłyszymy pewne prawdy od kogoś znanego i z autorytetem – bardziej mu wierzymy, jego autorytet potwierdza nasze wybory i nobilituje. Dyskusja po spotkaniu jest okazją do uporządkowania myśli i poglądów. Przy organizacji – pracują grupy porządkowe akcja i współpraca. Spotkania nie wymagają ani wielkiego wysiłku, kosztów, a efekt jest dobry i spektakularny.
Niemniej – moim zdaniem, jest to tylko tymczasowa proteza. Dająca czas grupom oddolnym na zbudowanie funkcjonujących struktur edukacyjnych i przygotowanie własnych sensownych propozycji.
Co zrobić z chęcią działania? Autentyczną potrzebą społecznikowską, z zapałem? To jest. Ale może wyparować.
Spotkania – ich uczestnicy posiedzą, posłuchają i to im wystarczy? Organizatorzy zaparzą herbatę? Napiszą ulotki? Ktoś się zrealizuje poprawiając przecinki?
Bo cóż więcej? Czy działalność grup edukacyjnych powinna się ograniczyć tylko do przyjmowania gości?
A medialnych do wrzucania miałkich tekstów aktualności na strony, które w końcu są wartością, o której się bolszewikom ani śniło? Zapełnienie tych potencjalnych miejsc do dyskusji, byle czym? Serce boli, gdy się marnotrawi potencjał, środki i co najgorsze ludzi, ich zapał.
Oczywiście na spotkania przychodzą tłumy, KOD staje się czymś w rodzaju klubu, może nawet elitarnego, skoro spotykamy się ze śmietanką polskich intelektualistów – poza karnawałem (tak się kiedyś nazywało okres 80/ 81) raczej niedostępną w bezpośrednim kontakcie dla zwykłych ludzi.
Do tej pory mogliśmy sobie z nimi pogadać tylko komentując programy do ekranu telewizora. Teraz mamy okazje zrobić to face to face.
Czy uczęszczanie na spotkania zbuduje wspólnotę? Tak.
Rozszerzy horyzonty koderów? – tak.
Ale czy to będzie wspólnota działań? Nie.
To dalej jest dość bierny odbiór podanych na tacy informacji. Z tą różnica – że bezpośrednio.
Na dole ludzie rwą się do pracy – czy organizacja spotkań zwiąże entuzjazm większych grup? Rozładuje frustracje – da poczucie spełnienia?
Wątpię. To są ważne działania, ale przemawiający ex cathedra profesor, polityk czy dziennikarz nie stworzy poczucia zajebistości, tego, że nam się udało zrobić coś ważnego.
Czy zwykły X – szary obywatel czy obywatelka przyjdzie na spotkanie? Na pewno możemy liczyć na rozgarniętych emerytów – jak zawsze
Ale czy na przykład przyjdą młode matki, by spotkać się z profesorem Stępniem czy profesor Płatek? Może kilka, ale więcej? Wątpię. To nie jest dla nich oferta.
Rolnicy? Młodzież?
Czy grupa organizująca spotkanie zwiąże swymi działania wszystkich jej członków, by poczuli się ważni i potrzebni – nie. Przy spotkaniach nie ma wiele roboty – a efekt jest.
No to powiedzmy, na przykład: zróbmy piknik demokratyczny w lesie. Co ma w nim do zrobienia edukacja? Przeciąganie liny? Pokrojenie śląskiej?
KOD chce przyciągnąć jak najwięcej ludzi. To oczywiste. Co działacze grup Edu poza chodzeniem w pochodach mają robić?
Lenin chciał robić i zrobił rewolucję przy pomocy edukujących robotników intelektualistów. Od 1902 do 1918 upłynęło 16 lat. Przez ten czas aktywiści pracowali w pocie czoła jeżdżąc od wsi do wsi, od fabryki do fabryki. Ucząc. Indoktrynując.
Mienszewików zmiotła historia. Bolszewicy wygrali. Podobnie uczynił Kaczyński. Każda sala parafialna stała się jego bastionem.
Kluby Gazety Polskiej indoktrynowały. Klub Ronin budował think tank, gromadził elity.
Jaka ma być rola inteligencji w KOD? Czy tylko ma tuptać w marszach?
Intelektualiści spotykają się z ludźmi i to jest ważne, potrzebne, bezcenne. Ale co maja robić inteligenci? Skakać z Giertychem? Wpłacać na konto?
Przytupywać na grillu?
Stajemy właśnie przed problemem – co i jak budować i po co?
Słyszymy: pomysły edukacyjne żmudne i długofalowe są niepotrzebne, bo naszym celem nie jest wydawanie gazety czy biuletynu, robienie porządnej strony netowej, organizowanie grup działających społecznie na poziomie lokalnym. Są celem, do zatrudniania ludzi i przyciągania.
Hallo? Serio?
Mam wrażenie, że gramy w szachy i przewidujemy tylko dwa doraźne ruchy do przodu.
Nie widzę szansy na spólnotę, bo czym ją budować? Gawędami przy ognisku? O czym?
To też jest ważne, ale jest puste, jest tylko dodatkiem.
Mamy społeczeństwo zabawiać, by stało gotowe w odwodzie?
To mi się kojarzy z żeglarzami oferujących tubylcom koraliki. Przez ostanie 25 lat ludzie dostawali koraliki i fast foody – mnóstwo działań pozornych, na UTW, w bibliotekach, i szkołach, a nawet prywatnych uczelniach wypuszczajacych niedoksztalcona inteligencję.
Najważniejsze jest odhaczyć i wykazać – było spotkanie.
Z kim i po co i dlaczego, to pytanie niezbyt często stawiają sobie organizatorzy. Teraz, jak sądzę, dostaliśmy szansę, aby jako koderzy stworzyć rzetelną ofertę: działające na prowincji kluby, edukacyjne i kulturalne i towarzyskie, w końcu, gromadzące ludzi, edukacyjne czy publicystyczne gazety, na zorganizowane do działań samopomocowych, lokalnych, grup, powiedzmy społeczno–prawnych – taka idea. Nie chcemy serwować ersatzy, podróbek prawdziwej oferty; pikników bez wkładki edu, spotkań tylko dla przekonanych.
Mniej efektownie powinniśmy zbudować sieć składającą się z klubów, gazet, działającej strony netowej, na która warto zajrzeć.
Tworzenie porządnej oferty nie jest, jeśli się ma dobry zespół trudniejsze niż dawanie byle czego. Oczywiście dawanie koralików jest łatwe, nauczenie tubylca budowy powiedzmy cepa, ciut trudniejsze, niektórzy nie umieją tego nauczyć, ale hasło: weźmy ich, zatrudnijmy, niech się poczują ważni przy rozdawaniu koralików – a i to, że rozdawanie koralików jest łatwiejsze dla organizujących, dużo łatwiejsze niż organizacja przedsięwzięć poważniejszych – ale docierających do na przykład matek z dziećmi, rolników, nauczycieli, bibliotekarzy to chyba zbyt łatwe wytłumaczenie niechęci do działań długofalowych.
Nie wiem na którym etapie brakuje wyobraźni. Nie wiem, czy podcinanie wszelkich inicjatyw, nadmierna kontrola, pozwolą nam zbudować coś sensownego.
Czy nie powinna powstać grupa szkoląca koordynatorów i liderów ochotników spośród koderów? Kuźnia kadr? Tłumacząca jasno o co chodzi? Jakie są cele? Jak sobie radzić w grupach?
Mam wrażenie, że wiedza koordynatorów jest oparta obecnie na dedukcji, doraźnych instrukcjach, intuicyjnych wyborach.
Działaczy regionalnych trzeba wziąć w obroty, najpierw nas. Powinien zostać zorganizowany zlot edukatorów, ludzi zajmujących się mediami, powinni na nim się pojawić też koordynatorzy. Powinny odbywać się warsztaty dotyczące pracy w grupach, znajomości reguł, umiejętności wychodzenia z kryzysów, dbania o członków grupy (słynny zielony ołówek), jasne wytyczne co robimy, dlaczego i po co?
To nie powinno być intuicyjne, bo różne bywają intuicje.
Zdobywanie poklasku prostymi metodami jest krótkotrwałe, ktoś zaraz da więcej kiełbasy na grillu i jeszcze postawi piwo. Oczywiście też zagra kapela.
To, co ludzi może związać jest idea. Ale nie idea przewrócenia rządu autorytarnego, ale idea zbudowania społeczności.
Jest potrzeba idei – to już widać wyraźnie – tylko ta propozycja wyszła w PiSie – czas na naszą.
W końcu podobno, gdy skończy się era kaczyzmu mamy zostać? Dalej recenzować, tym razem kolejny rząd?
Będziemy go recenzować na grillach i chodząc w pochodach? Tak do końca świata? Intuicyjnie? Zawierzając jak PISowcy?
Jeśli nie zbudujemy albo zniszczymy edukacje, zostawimy odłogiem media, nie zbudujemy grup do działań społecznych, blisko ludzi – a jest taka potrzeba – zostanie nam tylko ulica. Czy tego chcemy? Czy chcemy zmarnować jedyną może szansę na powstanie zorganizowanego i prężnego społeczeństwa? Jego najlepszej i najświatlejszej części?
Jeśli KOD okaże się wydmuszką, ludzie przez przynajmniej pokolenie już w nic nie uwierzą.