Co jest karmą dla dyktatora?
Janusz Kotarski
Zapragnąłem poczytać sobie w Internecie archiwalia. Poprzez felietony A. Słonimskiego (lubię klasyków), dotarłem do – zamieszczanych w Ilustrowanym Kurierze Codziennym – reportaży korespondentów z Berlina w 1933 r. To ciekawa i pouczająca lektura. Pozornie nic się nie dzieje. Żadnych problemów na granicy. Niemieccy towarzysze podróży pomagają rosyjskiemu Żydowi przesiąść się w pociąg do Amsterdamu. Miasto żyje normalnym rytmem. Uderza tylko wszechobecność symboli. Wszędzie flagi i swastyki. Tylko noc jest dziwna. Puste ulice, zamknięte kawiarnie i restauracje.
Problem zaczyna się w momencie, gdy reporter usiłuje dotrzeć do niektórych swych znajomych. Ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Panuje zmowa milczenia. Nawet Ci, którzy odnajdują się po jakimś czasie, pobici, okaleczeni, kobiety zgwałcone – milczą, nie chcą rozmawiać. Zachowują się jak napiętnowani. którzy chcą ukryć swoje znamię i przetrwać.
Uderzająca jest też lektura prasy. Wszystkie gazety powtarzają to samo. Jeden motyw jest wiodący. Nienawiść. Skierowana precyzyjnie. Przede wszystkim w Żydów. Ale również w niedowiarków, sceptycznie nastawionych wobec nacjonalistyczno-faszystowskiej idei. W tym drugim przypadku nienawiść nasycona zostaje pogardą i sarkazmem. Dominuje publiczne poniżanie zarówno jednostek, jak idei. Celem jest wykluczenie, izolowanie od wpływu na bieg wydarzeń.
Czytam i ogarnia mnie przerażenie. Wyłania się obraz spokojnego jeziora, w którego głębi szaleje potwór z Loch Ness. Widać tylko skutki. Ale nikt nie widział potwora. A wiec go nie ma. To złudzenie, omam. Nieszczęśliwy jednostkowy wypadek. Każdy z osobna. A ofiary nie wnoszą pretensji do nikogo konkretnie.
Czytam i zastanawiam się nad mechanizmem tworzenia dyktatury. Dochodzę do wniosku, że podstawowym warunkiem jest wykreowanie wroga. Karmą dyktatury jest nienawiść.
W każdym społeczeństwie kapitalistycznym mamy ludzi, którym udało się wziąć własne życie w swoje ręce. Jeżeli nawet nie zawędrowali na wyżyny, nie trafili na czołówki gazet, do elit politycznych, finansowych czy kulturalnych, to zapewnili sobie poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa, jakąś satysfakcję z własnych dokonań.
Jest jednak też druga grupa. Ludzi, którzy sobie nie poradzili. Z różnych przyczyn: ustawienia ich w dalszych szeregach na starcie; lenistwa; zbiegu niesprzyjających okoliczności; niefrasobliwości; złej „lokalizacji” (likwidowane fabryki, PGR –y)… Długo można by wymieniać.
Człowiek niechętnie obwinia sam siebie za życiowe porażki, zwłaszcza gdy istotnie padł ofiarą „transformacji”. On sam, a zwłaszcza jego dzieci. Tym trudniej mu to przychodzi, gdy jego życiowa sytuacja stanowi jaskrawy kontrast z sytuacją sąsiada, znajomego. Dąży więc do złagodzenia swojego dysonansu poznawczego. Szuka winnych na zewnątrz.
Jeżeli w skali społecznej ów podział na dwie grupy staje się jaskrawy, ostry, dojmujący – potrzebny jest już tylko „winny”. I wtedy pojawia się ktoś, kto owego winnego wskazuje i definiuje. Więcej – obiecuje, że go ukarze, zniszczy, wyeliminuje. Bo to przecież on jest za wszystko odpowiedzialny. Również za naszą nieudolność, ospałość, chęć życia na koszt innych. Warunek jest jeden: ślepa wiara, posłuszeństwo i bezwzględna lojalność. Ów ktoś przedstawia również wizję powszechnej szczęśliwości, jaka zapanuje, gdy oczyścimy nasz dom z tych, którym się powiodło, naszym kosztem oczywiście, gdy ich ograbimy, sprowadzimy do parteru.
Wizja ta jest oczywiście kompletnie irracjonalna. Niemożliwa do zrealizowania. Destrukcyjna dla państwa, a przede wszystkim dla tych, którzy ślepo w nią uwierzą. Ale to nie istotne w początkowym etapie tworzenia dyktatury. Karmą jest wspólny wróg, precyzyjnie skierowana nienawiść i pogarda.
Tak to wyglądało w Niemczech, tak wyglądało w Rosji, Tak rodziło się na Kubie i w Korei Płn. Podzielić społeczeństwo i znaleźć wroga. Reszta przyjdzie sama, choć z góry wiadomo, że na końcu tej drogi stoi widmo Stalingradu i gułagów. Jednakowe dla wszystkich.
Tak samo zaczyna to wyglądać u nas. Podział jest coraz głębszy. Gorzej z karmą. Platforma Obywatelska to zbyt mało. Elity biznesowe są nietykalne, bo mogą się przydać, wiec trzeba je przeciągnąć na swoją stronę. Zresztą same przejdą (podobnie jak w Niemczech). Sygnał z krynickiego Forum był wyraźny.
Ale oto pojawia się karma. Powstaje grupa ludzi, którzy sobie w życiu poradzili. Zakładają Komitet Obrony Demokracji. Wyszli na ulicę. Zamanifestowali swą niechęć. Jest przeciw komu skierować nienawiść. Co za ulga.
Czy stajemy się dla Kaczyńskiego tym, czym dla Hitlera byli Żydzi i liberałowie i elity intelektualne? Czy budowane przez PiSowską propagandę nasze oblicze wrogów „dobrej zmiany”, nie staje się spoiwem dla jej naiwnych zwolenników? Czy za chwilę nie zostaniemy obarczeni winą za to, że rzucaliśmy kłody pod nogi. Jednym słowem, czy konsolidując się we własnych szeregach, nie stajemy się pośrednio mimowolnym stymulatorem procesu przekształcania Polski z państwa demokratycznego w dyktaturę?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale patrząc z perspektywy korespondenta Ilustrowanego Kuriera Codziennego, akredytowanego w 1933 r. w Berlinie, muszę je postawić.