Apel smoleński
Utarło się już w społecznej świadomości pojęcie „kultu smoleńskiego”, albo religii, czy też sekty. Miejscem narodzin jest Krakowskie Przedmieście przed Pałacem Namiestnikowskim. Z krzyżem, pochodniami i prezesem na drabince. Zamarzyło się kapłanom upowszechnienie tegoż kultu z pomocą tzw. apelu smoleńskiego.
Szymon Karsz
Najważniejszym arcykapłanem jest Antoni Macierewicz, który od lat szerzy insynuację, że katastrofa lotnicza pod Smoleńskiem była zamachem stanu. Z pomocą swojej irracjonalnej komisji śledczej próbuje udowodnić, że prezydent Kaczyński został zamordowany skrytobójczo przez Tuska z Putinem. Hipotezę starają się naukowo uprawdopodobnić rozmaici rzeczoznawcy z pomocą plastikowych butelek, parówek i wydawanych ustami dźwięków „wiuuuu”.
Chodzi bowiem o nazwanie zmarłych w katastrofie „poległymi”, czyli nadanie ich śmierci sensu męczeńskiego, jak gdyby mieli zginąć na polu bitwy i chwały, a nie na zwykłym lotnisku podczas gęstej mgły. Wówczas śmierć taka domaga się pomsty, w przeciwieństwie do śmierci w katastrofie, która domagałaby się pociągnięcia do odpowiedzialności faktycznych sprawców. Ale wtedy religia smoleńska straciłaby swoje metafizyczne przesłanie.
Dlatego arcykapłan Macierewicz postanowił, że przy każdej państwowej okazji odczytywany będzie „apel smoleński”.
Wszystkie dotychczasowe ofiary, które ponieśli Polacy w walce o wolność naszej ojczyzny mają zostać odsunięte w cień, by móc wyeksponować te politycznie obecnie eksploatowane ofiary wspomnianej katastrofy. W ten sposób przykładowo ofiary sowieckiej zbrodni katyńskiej już nie mają żadnego znaczenia wobec ofiar późniejszych z Tupolewa. Przez całą komunę polskie społeczeństwo starannie przechowywało i kultywowało pamięć o sowieckim ludobójstwie na polskich oficerach, by teraz dowiedzieć się, że właściwie owa pamięć jest już niepotrzebna, bo słabo politycznie nośna. Katyń został zastąpiony Smoleńskiem.
Zbliża się 72. rocznica Powstania Warszawskiego. Pamięć o hekatombie powstańczej, podobnie jak w przypadku Katynia, Polakom udało się przez lata komuny przechować. Trzeba bowiem pamiętać, że zarówno jedno, jak i drugie, było przez komunistyczny reżim rygorystycznie wymazywane z pamięci zbiorowej: za zbrodnię katyńską odpowiedzialność ponosi wielki brat, więc nie wolno było o niej wspominać w imię odgórnie narzuconej przyjaźni polsko-sowieckiej, a w przypadku Powstania nie wolno było mówić o zrywie powstańczym, gdyż kojarzy się nierozdzielnie z AK – nieprawomyślną organizacją militarną, przeciwstawianą prawomyślnej AL. Nie wspominając o Armii Czerwonej, która na prawym brzegu Wisły biernie czekała, aż Powstanie poniesie klęskę i się wykrwawi.
Arcykapłan Macierewicz postanowił i ten łakomy kąsek skonsumować politycznie, żądając apelu smoleńskiego podczas warszawskich obchodów. Nazwiska ofiar powstańczych są przebrzmiałe i politycznie słabo nośne, więc z partyjnego punktu widzenia pamięć o nich straciła rację bytu. W interesie PiS i marketingu politycznego należy pod hasło „Powstanie Warszawskie” podłożyć nazwiska ofiar katastrofy lotniczej spod Smoleńska, by oba wydarzenia zlały się współczesnemu obywatelowi w jedną nierozłączną całość. Wprawdzie bez żadnej logiki i sensu, ale za to w intencji promowania PiS-u jako narodowego bohatera. I nawet fakt, że wśród ofiar smoleńskich było wielu przedstawicieli innych opcji politycznych, np. Izabela Jaruga-Nowacka, pozostaje tu całkowicie pominięty, bo wiadomo, że wśród ofiar – wedle wykładni religii smoleńskiej – są ważne i ważniejsze, a wśród tych najważniejszych, o ile nie jedynie istotnych jest para prezydencka, która spoczęła na Wawelu.
Przeciwko apelowi smoleńskiemu zaprotestowali sami bohaterowie, tj. żyjący jeszcze powstańcy oraz urząd miejski jako organizator. Warto tu może napomknąć, że obecna PiS-owska władza każe generałowi Zbigniewowi Ściborowi-Rylskiemu, bohaterowi Powstania Warszawskiego, stawać w wieku niemal 100 lat przed sądem lustracyjnym. PiS mści się na generale, że był członkiem honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, a także za to, że potępiał gwizdy nacjonalistów na warszawskich Powązkach.
Nie warto dodawać, że odgórny nakaz arcykapłana Macierewicza, by odczytywać apel smoleński przy każdej okazji napotyka zdecydowany sprzeciw społeczny, budząc powszechne zgorszenie i zażenowanie. Plan bowiem, u podłoża którego jest polityczny marketing, cynicznie wykorzystujący ofiary katastrofy dla wzmocnienia pozycji partyjnej i otoczenia jej nimbem walecznej chwały narodowej, jest zbyt grubymi nićmi szyty. Pamięć o ofiarach smoleńskich przechowujemy w naszej zbiorowej pamięci, wszelako nie jako o poległych w walce, lecz jako groźne memento i ostrzeżenie przed niefrasobliwością w przygotowywaniu przewozów lotniczych i przekonaniem, że z wolą bożą wszystko dobrze się zakończy bez potrzeby zachowania elementarnej ostrożności. Ostatecznie nawet prezydenta Opatrzność przywoła do siebie, gdy nie przestrzega się zasad fizyki, ignorując prognozy pogody.
Na krytyczne głosy spoza partii PiS pozostaje głuchy. Wiadomo, krytycy są gorszego sortu, zazwyczaj oderwani od chlewa żydo-masoni i zdrajcy, więc nie ma się co taką krytyką zanadto przejmować. Wszelako odzywają się wewnętrzne głosy krytyczne, dotychczas schlebiające obozowi rządzącemu. Marta Kaczyńska, sierota po parze prezydenckiej, źle oceniła projekt apelu smoleńskiego przy okazji obchodów rocznicowych Powstania Warszawskiego. Stwierdziła, że wystarczy apeli smoleńskich przy okazji zbiorowych i indywidualnych rocznic i miesięcznic. Podobnym głosem ozwali się prawicowi publicyści portalu wpolityce.pl ostro krytykując PiS za butę i arogancję w kontekście nie tylko apelu smoleńskiego, ale także ostatnich horrendalnych podwyżek dla PiS-owskich notabli.
Można więc mieć nadzieję, że koniec końców arcykapłan poniecha swojego haniebnego planu. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że obóz „dobrej zmiany” przestaje mówić jednym głosem. Czyżby jakieś otrzeźwienie zaczynało spływać na rzeczników PiS-owskiej rewolucji? Jakiś rozłam w monolicie konstruowanym mozolnie przez dyktatora Kaczyńskiego?