Rozmowa z taksówkarzem
Nieuchronnie zbliża się konfrontacja. Nie, nie ta na poziomie politycznym. Ta już ma miejsce. Zbliża się konfrontacja zwolenników „dobrej zmiany” z jej oponentami. Zwyczajnie, żyjemy między sobą, więc ta konfrontacja jest właśnie nieuchronna. Mało tego, jest konieczna, by zła władza ostatecznie nie zatriumfowała. I nie musi wcale prowadzić do mordobicia.
Przemysław Wiszniewski
Jadę taksówką, bo spóźniłem się na autobus. Trasa jest dość długa, więc dla zabicia czasu zaczynamy rozmawiać. Szoferem okazuje się miły starszy jegomość o siwych już włosach; dorabia zapewne do emerytury. Opowiada o przygodzie, jaką miał wiele lat temu, utknął w zaspie, zasnął za kierownicą, czekając na pług. Kiedy się obudził, nogi miał z zimna zdrętwiałe, z trudem wydostał się z auta. Dobrnął do jakiegoś domostwa w oddali z nadzieją na pomoc, ale właściciel przegonił go z bronią w ręku, podejrzewając, że to bandyta. W nocy, podczas zamieci, w stanie wojennym. Przygoda zakończyła się szczęśliwie, ale była dramatyczna. Potem kierowca opowiada, że drogi są teraz lepsze, niż wtedy, niż dawniej, i że buduje się opodal autostrada. Że za komuny były fatalne te drogi, a teraz z pieniędzy unijnych mamy wreszcie jako taką, coraz lepszą infrastrukturę. Ale nie wszystko za komuny było złe, dodaje, co to, to nie, bardziej dbano o wszystkich, nie było takiej nędzy, każdy coś tam zarabiał lepiej lub gorzej, no może gorzej, ale za to wszyscy. Więc jednak dbano o ludzi, nie to, co potem, teraz, po przełomie.
Stwierdzam, że dwa lata temu skończyliśmy wreszcie spłacać długi gierkowskie. Szmat czasu spłacaliśmy te długi wraz z odsetkami, no ale wreszcie definitywnie mamy to za sobą. Więc przez komunę zaciskaliśmy pasa, całe nasze pokolenie przeżyło najpierw młodość w komunie, a potem wiek dojrzały zaciskając pasa i spłacając gierkowskie długi. Dodaję mimochodem, że te pieniądze unijne na drogi mogą się skończyć, bo niebawem głosowanie w Anglii nad wspólną przyszłością…
Na to mój rozmówca rzuca już va banque, w formie pytania z przemyconą jednakże deklaracją ideologiczną, ale tak ostentacyjną, że do końca nie potrafię zinterpretować, czy to sarkazm, czy gorliwa wiara, rzuca mianowicie: a co też w Polsce centralnej mówi się o naszej pani premier, która tak odważnie dba o nasz polski narodowy interes?
I przyznam się, że nie bardzo wiem, co odpowiedzieć, bo jestem pasażerem zdanym na łaskę i niełaskę szofera; ja jestem co prawda młodszy i chyba silniejszy, jednak nie chcę ryzykować własnej deklaracji KOD-erskiej i swojej opinii na temat „naszej pani premier, która tak odważnie broni naszej tożsamości”. Wprawdzie mam pokusę, by się jasno określić, ale przeważa konformizm i pragmatyczna strona tej konkretnej sytuacji, chcę bowiem bezpiecznie w świętym spokoju dojechać na miejsce i pożegnać się z miłym panem. Biję się więc chwilę z myślami i naraz przypominam sobie, że przecież mówiłem przed chwilą o groźbie Brexitu. Odpowiadam zatem wymijająco, że w wypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii czeka naszą ojczyznę powrót setek tysięcy rodaków, bezdomnych, bezrobotnych, z rozbudzonymi apetytami socjalnymi i przywykłych do tamtejszych luksusów, które tu na miejscu będzie także wypadało im odtworzyć, co z pewnością odbije się na i tak już napiętym budżecie. I tym sprytnym manewrem zamykam gościowi usta. Dojeżdżamy na miejsce. Szczęśliwie dla nas obu i w zgodzie. Przeczucie rychłej klęski połączyło nas obu, solidarnie i w milczeniu.
„Ani krzyk, ani milczenie nic w Polsce nie załatwią. Musimy rozmawiać. Nie z władzą. Ze sobą wzajemnie”. W artykule Ewy Wilk „Na granicy nerwicy” prof. Michał Bilewicz wyznaje: „Najbardziej boję się tego właśnie, że zaczniemy milczeć, w rozmowach ze znajomymi o przeciwnych poglądach będziemy unikać tematów politycznych. Wtedy rząd odniesie sukces – będzie mógł z łatwością i skutecznie napiętnować elity, a nikt na to nie zareaguje, bo w jego otoczeniu nie będzie nikogo o odmiennych poglądach. Jak ma to dziś miejsce na Węgrzech”. Zdani zatem jesteśmy na dialogowanie, na rozmowę, na nocne Polaków rozmowy, jako jedyne remedium na obecny pogłębiający się podział na „naszych” i „obcych“, który z wyżyn politycznych przeniósł się na społeczne niziny.
Podział na elitę i resztę istniał zawsze i zawsze istnieć będzie. Zła władza, zanim się jeszcze zainstalowała, będąc w opozycji wmawiała swoim potencjalnym wyborcom, że elity są szkodliwe, że to łże-elity, po to tylko, by spróbować własnymi kandydatami na elity zastąpić miejsce tamtych. Bo elita musi w społeczeństwie być jako środowisko opiniotwórcze. Różnie ta koegzystencja elity z resztą wygląda, raz się ma lepiej, innym razem gorzej, ale najlepiej się ma, gdy czasy są niespokojne, a władza daje popalić. Tak było za komuny: społeczeństwo ufało elitom, swoim elitom, które były opozycją wobec władzy, zeszły do podziemia i kształtowały społeczny światopogląd. A potem, po upadku komuny?
„Gdy wielkomiejski inteligent cieszył się z pluralizmu politycznego i zniesienia cenzury, zwykła Polska wyzwalała się spod władzy osądów i gustów owego inteligenta. Słuchała disco polo, czytała tanie romanse, rozkoszowała się prawem do wiary w cuda i tajemniczych uzdrowicieli i prawem do niewiary we wszelkie informacje i osądy „produkowane” odgórnie. Jeśli jej przedstawicielom udawało się dorobić, budowali sobie domy w mauretańskim stylu, pokazując inteligentowi środkowy palec, a inteligent kwitował to raczej wzruszeniem ramion niż próbą rozmowy” – pisze Piotr Bratkowski w artykule „Duchy, demony i my”.
Teraz znów nastały niespokojne czasy. Rozbrat między inteligencją a resztą, który respektowaliśmy przez ostatnie ćwierćwiecze, zaowocował, czym zaowocował. Nadchodzi czas ponownej solidarności nas wszystkich. My już o tym wiemy, a reszta zauroczona „dobrą zmianą” jeszcze nie w pełni zdaje sobie z tego sprawę. Zapewne ten proces przyspieszą zmiany widoczne w państwowych finansach, na warszawskiej giełdzie, w kursie złotówki, a w końcu także w kieszeni każdego obywatela, kiedy tromtadracki program 500+ odbije się na naszej zasobności i spowoduje wzrost opłat, cen i podatków, a być może hiperinflację. Znów będziemy musieli zacząć ze sobą rozmawiać i tłumaczyć sobie, że te podziały między nami nie są znowu tak wielkie, jak chciałby prezes Kaczyński, i że przy odrobinie dobrej woli można się dogadać.