„O pięknej Pulcheryi i szpetnej Bestyi”
Paweł Szydłowski
Chcecie bajki? Oto bajka:
Dawno, dawno temu, kiedy Ogród Saski zamykał się na zatrzaski na miękkim kamieniu w gorącym cieniu siedziała stojąc osiemnastoletnia staruszka. Bez sensu? A skąd! Proponuję prześledzić dyskusję o Trybunale Konstytucyjnym na dowolnym portalu. Zaryzykuję, niech będzie wpolityce.pl! Wyślijcie to zdanie do jakiegokolwiek posła PiS-u, niech to będzie „wyznawca” pokroju pana Tułajewa czy pani Kruk albo ktoś, kogo do niedawna uważaliśmy za osobę przynajmniej zrównoważoną, weźmy pana Sprawkę. Dostaniecie elaborat udowadniający, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, demokracja nie jest zagrożona, a wrogów ustroju – pokonamy!
Jest tylko jeden mały szczegół. Niewielka, maksymalnie kilkutysięczna grupka ludzi najgorszego sortu – szpetna Bestyja – jątrzy, wątpi, dokazuje i polemizuje. Dobra zmiana w toku, zwolenników nie ubywa, choć chwilowo nie przybywa, media spluralizowane, służba cywilna już nie sabotuje rządu, a konie źrebią się w godnych warunkach pod okiem najlepszych specjalistów-hobbystów, tylko ten Kijowski ze swoimi koleżkami w nutriach żrą marchewy i chodzą. Jakby domu nie mieli!
Jarosław Wielki prawdę głosi od lat. Prawdziwą prawdę, bo przecież prawd jest wiele, pisał o nich pewien sympatyczny ksiądz-poeta. Jarosław w głoszeniu prawdy jest niestrudzony, choć swoją prawdę kieruje zasadniczo do najlepszego sortu; żaden inny sort nie jest w stanie prawdy Jarosława ogarnąć. Aby gorszy, niezbyt rozgarnięty, sobolowy sort był w stanie sobie prawdę przyswoić, należałoby mówić językiem prostszym. Ale badania pokazały, że już 470,000 ludzi nie rozumie Wiadomości, a przecież podawane są w najprostszy możliwy sposób! W przypływie geniuszu (nie pierwszym!) Wódz Wodzów poprosił o radę giermka Patryka Z. oraz trefnisia Zbigniewa J. lub odwrotnie. Wierni słudzy bezzwłocznie przystąpili do inwigilacji i poprzez wiernych sobie zauszników podsłuchali, że szpetną Bestyję da się spacyfikować, paragrafy są, a jak nie ma, to będą, ale trzeba dać ostatnią szansę, bo Naczelny Szaman UE patrzy złym okiem. Wysłano więc jedynego dostępnego dyplomatę, Witolda z Wąsem, z misją do Naczelnych Szamanów UE i USA, by sprawę załatwić. I choć Witold pukał i stukał, dzwonił i wołał – nikt mu nie otworzył!
Nic to, skoro nie działają pięćset złotowe aluzje, skoro najlepszy z dyplomatów nie dał rady, skoro lud niepokorny neguje nienegowalne – trzeba prawdę wyłożyć łopatologicznie. I tu na scenę wkracza Jędrzej Pulcheryja…
Jędrzej, zmęczony wprowadzaniem dobrej zmiany i ofensywą wizerunkową, od wielu tygodni szusował po zaśnieżonych stokach. Wcześniej trochę latał, trochę się uśmiechał, wręczał ordery [niewdzięcznym!] profesorom, pocił się i męczył. A jeszcze [oczywiście!] niewielka grupa szpetnych darła mu się pod oknem i rozbolała go głowa! Jędrzej się poświęcił, robił wszystko, co mu nakazano, ani razu się nie wyłamał (!), przytył nieco w sobie i kupił nowe pióro, bo poprzednie już się wypisało. „Szepnij, brachu, słówko czy dwa” – mówił Ukochany Przywódca – „daj odpór, pokaż, gdzie raki zimują! Motyla noga! Kurcze pióro! Ale wiesz, jakoś tak, żeby dotarło, daj szansę, bo mi trawnik koło domu zadepczą!”.
Jędrzej Pulcheryja posłuchał. Pojechał uprzednio sprawdzoną karocą za miasto, niedaleko. Zwołano klaskaczy. I przemówił. Że jest jeszcze szansa, że co prawda to on jest ten pierwszy sort, ale każdy może się zeszmacić i przyłączyć, że on nic nie sugeruje, bo dowodów brak, ale wybory sfałszowano, że Komisje są, ale najlepsze są te poborowe, że jak szpetni nie chcą być w Polsce gośćmi, to mogą być wrogami – wolny wybór, że w stadninach to nie stołki – to konieczność, że wszędzie tylko wilki i złodzieje…
Morał? Szpetna Bestyja okazała się przystojnym księciem, tyle, że zaczarowanym. Głównie apatią. Czar prysł. Szpetnych się namnożyło. Piękna Pulcheryja jeszcze się wdzięczy, warknie tu i tam, smrodek przyperfumuje, pryszcze przypudruje, dziurę w sukni załata… Zostają jeszcze brudne paznokcie i szczerbaty uśmiech, których zatuszować się nie dało… I kto tu jest szpetny?