Pan Nikt
Manula Kalicka
Andrzej Duda wydaje się być idealnie takim prezydentem, jaki jest potrzebny prezesowi Kaczyńskiemu.
Skrojony na miarę marzeń kobiety z prowincji o synu idealnym, co to i ministrantem jest, i w rękę pocałuje ciocię albo sąsiadkę, złapie hostię w locie… Jak żywcem ze starego dowcipu: Ratujcie, bo mój syn tonie, ten doktor!
Andrzej Duda nam się udał.
Ma 182 cm wzrostu, waży 85 kg, garnitury na nim leżą (acz nadużywa niebieskiego koloru zalecanego przez PR-owców Mattela dla Kena, partnera Barbie), doktor praw po UJ, niebrzydka żona germanistka, ładna córka. Z rodziny prostej i tradycyjnej, w pierwszym pokoleniu inteligenckiej.
Triumf projektu „ Andrzej Duda” zaskoczył, jak sądzę, nawet jego patrona, Jarosława Kaczyńskiego. Do sukcesu AD przyczyniły się rozliczne gafy i zaniedbania sztabu konkurenta, ale też na pewno wizerunek młodego, sprawnego, wykształconego faceta, z ładnie prezentującą się rodziną. Nie zaszkodziły mu wieści o tym, że od dziesięciu lat blokuje etat na uczelni, równocześnie zarobkując na innej. Polacy, no cóż, przyzwyczaili się od czasów zaborów, poprzez okres komunizmu, że takie zachowania nie hańbią. Co przykre, lewe hotele i przejazdy do Poznania też niewielu gorszyły, mimo że wciąż prowadzone jest w tej sprawie śledztwo, bowiem naciągany był także sam europarlament.
Andrzej Duda kombinował, a nie musiał. Pensja europosła to drobne osiem tysięcy euro, a jak wykazały zeznania majątkowe, ten 44-letni polityk ma nieruchomości warte milion złotych i ponad sto tysięcy oszczędności. W sumie – pracowity młody człowiek, skoro w polityce pojawił się zaledwie jedenaście lat temu, w roku 2005 i to jako szeregowy działacz Unii Wolności.
Zmiana orientacji
W 2005 zmienił orientację, rzecz jasna polityczną, i przeniósł się do PIS. Tu trafił we właściwe dla siebie środowisko. Już po roku, na wniosek kolegi ze studiów, Zbigniewa Ziobry, został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. PIS zawsze cierpiał na dotkliwy brak kadr, wykształconych kadr (dziwnym trafem inteligencja się nie garnęła), więc młody, ambitny i bez skrupułów Andrzej Duda miał otwartą drogę do kariery. W wyborach do sejmu w 2007 roku jeszcze kandydował z ostatniego miejsca na liście PiS. Taka mała przymiarka. Nie powiodła się, ale w zamian został błyskawicznie wiceministrem, rzecz jasna, u kolegi Ziobry. Ministrowanie nie trwało nazbyt długo, szybko Jarosław Kaczyński powołał go w skład Trybunału Stanu, w którym zasiadał od 2007 do 2011. Prezydent zna się z tą instytucją dokładnie, co, rzecz jasna, cieszy…
W styczniu 2008 r., można powiedzieć równolegle, Lech Kaczyński mianował Andrzeja Dudę podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP, więc znów świetna okazja, by się zapoznać z pracą, którą teraz wykonuje. Poza bliskim kontaktem z urzędem prezydenckim, dokonał wówczas pierwszego, kontrowersyjnego ułaskawienia, niezwykle podobnego do tego, od którego zaczął swoją prezydenturę. Uczestniczył mianowicie w ułaskawieniu Adama S., wspólnika zięcia Lecha Kaczyńskiego znanego wszystkim Marcina Dubienieckiego, przebywającego obecnie w areszcie śledczym pod zarzutem kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, wyłudzenia ponad 13 mln zł z PFRON i prania brudnych pieniędzy. Co ciekawe, ułaskawiono Adama S., któremu postawiono wówczas w zasadzie identyczne zarzuty jak obecnie Dubienieckiemu. Sprawie nadano bieg już po 15 dniach od wpłynięcia do prezydenckiej kancelarii. Zwykle w takich przypadkach występowano o opinię sądu. Tu nikt się nikt nawet nie pofatygował. Błyskawicznie rozpatrzono wniosek. Pozytywnie. Po czterech miesiącach Adam S. był wolnym człowiekiem, mimo że w normalnym trybie procedowania na decyzję trzeba czekać mniej więcej rok.
Warto może też wspomnieć, że adwokatem Adama S. był ojciec Marcina Dubienieckiego, też prawnik. Dużo w życiu naszego Kena prawników. Taka widać karma…
Znikające dokumenty
Dokumenty z podpisem Andrzeja Dudy dziwnym trafem zniknęły, a on do niczego się nie przyznawał. Tygodnik „Newsweek” przytacza tekst decyzji o umorzeniu: „Jedyną osobą, która ewentualnie mogłaby mieć interes w tym, aby dokumenty ukryć, usunąć lub zniszczyć, byłby Andrzej Duda, ale tylko w sytuacji, gdyby zanegował swój udział w procedurze ułaskawienia Adama S. Tymczasem Andrzej Duda oświadczył, że, co prawda, nie pamięta, czy podpisał wyżej wymienione dokumenty, to jednak biorąc pod uwagę ich treść, podpisałby się pod nimi, mając na względzie wytyczne, jakie przekazał mu w tej sprawie prezydent Lech Kaczyński”. Miał widać dobrego prawnika.
„Dziennik Bałtycki” informował później, że po ułaskawieniu Adam S. robił interesy z zięciem głowy państwa, Marcinem Dubienieckim, jak okazuje się, identyczne. Rutyna bywa zgubna.
Rejtan w pałacu prezydenckim
Po dwóch latach miłego w pałacu pobytu, urząd prezydenta objął Bronisław Komorowski, zmieniono skład kancelarii i Andrzej Duda musiał szukać innego zajęcia. Wszedł zresztą wtedy do rejestru „rejtanizmu” polskiego – nie chciał wpuścić do pałacu prezydenckiego następcy, żądając rosyjskiego aktu zgonu. Czyli – gdyby Rosjanie go nie wydali – mielibyśmy bezkrólewie i sprawne działanie państwa znów byłoby zależne od Rosjan.
Andrzej Duda kandydował (bez powodzenia) na stanowisko prezydenta Krakowa, PiS wyłożyło spore pieniądze na jego kampanię, plakaty ze zdjęciami wisiały w całym mieście. Stał się rozpoznawalny, został krakowskim radnym i dzięki temu wszedł do sejmu z bardzo dobrym wynikiem.
Założył wraz partyjnymi kolegami stowarzyszenie Ruch Społeczny im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.
Nie był politykiem znanym w kraju. Działał lokalnie lub na zapleczu. Niemniej w strukturach PiS się liczył, więc wystawiono go, z niezłego miejsca, do europarlamentu i w 2014 roku znów przesunął się w strukturze – został europosłem, co nie przeszkadzało mu nosić torby za Martą Kaczyńską, udającą się na Wawel, i utrzymywać dobre stosunki z jej wujem.
Andrzej Duda na prezydenta!
Taka ścieżka kariery spowodowała, że idealnie się nadawał na kandydata w wyborach prezydenckich, które właśnie nadeszły. Jarosław Kaczyński przez chwilę się wahał. Miał wszak jeszcze w zanadrzu profesora Glińskiego, wiecznego rezerwowego, ale poza nim chyba już nikogo innego, kto by mógł uwieść wyborców. Ostatecznie prezes zdecydował postawić na młodszego, bardziej dynamicznego Andrzeja Dudę. I był to strzał w dziesiątkę. Konkurencja, jak gogolowska wdowa po podoficerze, sama siebie wychłostała szeregiem niefortunnych posunięć. Nadmierną pychą i jeszcze kilkoma grzechami głównymi, zaś kandydat Duda klękał, wstawał, kłaniał się, całował w rękę kobiety, biskupów i prezesa. Żonę ubrała dobra stylistka, takoż i córkę. Słowem udał się ludziom ten doktor Duda. Nie zaszkodziła mu też reklama; najwięcej w kampanii wydało na nią PiS: drobne 2,5 mln złotych, ale na ich złotego chłopaka nie było szkoda. Mama kandydata zachęcała swoich studentów, by podpisywali listy poparcia dla niego z uroczą dezynwolturą mówiąc: nie wolno mi tego robić, ale sami państwo rozumieją – i wspominała o podchodzeniu do egzaminów w czwartym nawet terminie.
Brak szacunku do prawa, już wówczas widoczny zarówno u kandydata jak i w jego rodzinie, nie przestraszył zwolenników. Może wręcz wzruszył? Taka zaradna mama, taka polska, taka prawdziwa matka gastronomiczna, którą zdefiniowała polska działaczka feministyczna, Sławomira Walczewska. Ideał. Dziadek z wąsami, wnuczek ze świecą komunijną, ojciec porządności. To się podobało.
24 maja 2015 roku Andrzej Duda został wybrany na urząd prezydenta RP. Nie był kandydatem wymarzonym, ale był kandydatem do przyjęcia. Jednak atrakcje zaczęły się zaraz po 6 sierpnia 2015 roku. Po zaprzysiężeniu. Ciąg dalszy – nie mam wątpliwości – nastąpi.