33 finał WOŚP, a dla nas jest to już 8. edycja „Grzanie za granie”

Miłość.
Napędza ludzi o pięknych sercach, szlachetnych, do noszenia puszek Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, szukania sposobów, żeby przechodnie chętniej zapełniali WOŚPowe skarbonki.
Miłość. Przebieranki w postaci, które wyobraźnią kierowane rozpalają uśmiech na twarzy. Kamizelki Ratowników Medycznych, mundury Ochotniczej Staży Pożarnej to jedno, ale Ważki, koniki Pony, dziwolągi…
Miłość. Napędziła nas, grupę kilkunastu osób, do… wiecie jak to jest, PESEL rodzicielski, a nawet babcino-dziadkowy, czyli „wypij coś ciepłego, zjedz, może jeszcze ciasteczko…”.
Miłość. Jak pięknie się uśmiechają całą/całym sobą ludzie o pięknych sercach, kiedy trafią do miejsca, gdzie – po zimnie łódzkich ulic – dostaną gorącą herbatę, mogą się posilić, a jest w czym wybierać.
Miłość. W umówionym czasie ciężki gar, pełen grochówki, albo chili con carne, albo kapuśniaku, albo makaronu z kurczakiem, albo wegańskiego gulaszu, albo…. Kanapki ze smalcem wegańskim i tym tradycyjnym, ciasta te i inne, i jeszcze takie…
Miłość. Uśmiechnięta ciepło, piękna kobieta prosi o… nieważne o co. Propozycja pada, że mamy to i tamto, i tamto jeszcze. A ona na to: „wiem, jestem tu już ósmy raz, co rok. Za pierwszym razem miałam 11 lat”. Miękkie nogi w tej sytuacji, to mało powiedziane.
Miłość. Bez niej nie byłoby nas, dla nich. Nie byłoby ich dla nas. Nie byłoby pięknej kobiety, która kiedyś miała 11 – nie doświadczylibyśmy tego. I tego niemowlęcia, które z rodzicami chodziło z puszką. A „czym skorupka…”. Nie byłoby cudownych, młodych ludzi z Ochotniczej Straży Pożarnej, pięknot – przebierańców, nie byłoby Pani Łódź w naszej dobrodajni, całego tego cudnego zamieszania.
Miłość. Karmiliśmy ją dziś ósmy raz, osiem lat zakończonych zakwasami. Ale to tylko pył na wspomnieniach. Bo przepięknie, przecudnie, przeciepło i najserdeczniej było. Miłość.
A to wciąż nie nasze ostatnie słowo.
Miłość.
_Mirek Michalski