Komitet Obrony Demokracji https://www.ruchkod.pl Sun, 11 Dec 2016 11:35:28 +0000 pl-PL 1.2 https://www.ruchkod.pl https://www.ruchkod.pl 10 11 49 35 24 42 7 27 34 44 38 45 19 18 3 41 43 9 39 36 37 23 33 31 28 26 20 14 15 13 6 12 8 5 50 51 52 53 55 57 61 63 66 59 71 72 78 79 80 47 12 https://wordpress.org/?v=4.6.1 Czytanka dla młodych https://www.ruchkod.pl/krzysztof-lozinski-czytanka-dla-mlodych/ Fri, 11 Dec 2015 15:12:27 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=1134 Krzysztof Łoziński Motto: „Cyryl jak Cyryl, ale te Metody…” – porzekadło warszawskie o areszcie UBP, później SB, na ul. Cyryla i Metodego Wielu młodych ludzi nie rozumie, o co ta heca z tym Trybunałem i z tą niezawisłością sądów. Postanowiłem zatem pokazać na przykładach, czym się kończy brak niezawisłości sądów, zależność polityczna prokuratury i innych „służb”, oraz brak takiego hamulca dla rządzących, jakim jest Trybunał Konstytucyjny, gdy rządzący mogą sobie uchwalać każde prawo, jakie zechcą i robić co zechcą Przykłady będą historyczne, od Bieruta po IV RP. Przykład 1. – za Bieruta. Sprawa Leonarda Wawrzyńca Żaczkowskiego (prywatnie mojego dziadka), pułkownika „Leonarda”, w czasie Powstania Warszawskiego komendanta Korpusu Bezpieczeństwa Państwowego (powstańczej policji, pilnowała porządku, prowadziła obozy jenieckie dla Niemców). Leonard Żaczkowski został aresztowany przez UBP w 1948 roku. Rodzina długo nie wiedziała, gdzie jest. Moja matka, a jego córka, jeździła od wiezienia do więzienia i w końcu na Rakowieckiej przyjęto paczkę, później kolejne poszukiwania i w jednym z obozów dla Niemców przyjęto paczkę. Po pewnym czasie paczek już nie przyjmowano i rodzina znów go szukała. Odnalazł się w Rawiczu. Ponad dwa lata siedział bez wyroku. W grudniu 1950 roku stanął przed sądem. Akt oskarżenia mówił: „w okresie od początku sierpnia 1944 roku do pierwszych dni października 1944 roku na terenie Warszawy, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, działał na szkodę osób cywilnych ludności polskiej ze względów politycznych przez to, że jako komendant profaszystowskiej organizacji Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa na m.st. Warszawę, zadaniem którego było rozpracowywanie i likwidowanie, przy pomocy własnych komórek obserwacyjno likwidacyjnych działaczy i sympatyków organizacji antyfaszystowskich a w szczególności członków Polskiej Partii Robotniczej i żołnierzy Armii Ludowej…” Dalej akt oskarżenia mówił, że „na Placu Teatralnym strzelał do komunistów” (na Placu Teatralnym byli Niemcy, SS Dirlewanger), oraz że „smarował szyny dla niemieckich transportów jadących na front wschodni” (w sierpniu 1944 roku „niemieckie transporty” mogły jechać z Warszawy już tylko na zachód). Zeznawali zawodowi „świadkowie”, wyrok ostatecznie 9 lat. Prokurator chciał kary śmierci. Początkowo nawet 3 kar śmierci, ale „dobry Bierut” dwie darował. [caption id="attachment_1135" align="alignleft" width="185"]Pierwsza strona aktu oskarżenia L. Żaczkowskiego (wycinał z tego „aktu” bibułki do papierosów) Pierwsza strona aktu oskarżenia L. Żaczkowskiego (wycinał z tego „aktu” bibułki do papierosów)[/caption] W 1954 roku dziadek dostał ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego. Służba więzienna najpierw kilka dni zwlekała, w końcu niechętnie zawiozła go do szpitala. W liście do swojej kuzynki tak to opisywał: „W listopadzie r. ub. zachorowałem na zapalenie wyrostka robaczkowego a byłem operowany, kiedy nastąpiło zapalenie otrzewnej. W stanie prawie beznadziejnym leżałem przez kilka dni, a dziesiątego dnia dostałem przerwę kary i przewieziono mnie do szpitala miejskiego” (w Grudziądzu). […] „Lekarze nie czynili mi wielkich złudzeń, bo kiedy przeniesiono mnie z sali operacyjnej, powiedzieli ‘pilnujcie go jeżeli się obudzi, bo może będzie żył’.” List kończy się słowami: „może się jeszcze zobaczymy, o ile sprawa moja będzie przychylnie załatwiona”. Ostatecznie opuścił więzienie w 1956 roku. Został zrehabilitowany. Wezwania dla Krzysztofa Łozińskiego - 1982Przykład 2. – za Jaruzelskiego. Przesłuchanie i mój proces w czerwcu 1982 roku w tzw. „sprawie Narożnika”. Opis wydarzeń mój. Przesłuchanie po zatrzymani na ul. Okrzei w Warszawie: Wpada oficer oddziału specjalnego milicji, kpt. D., obecnie celebryta, którego dużo później rozpoznałem w siłowni klubu „Błyskawica” (przez kilka lat prowadziłem tam treningi) i wrzeszczy: — Gdzie jest Borowski, gdzie jest Narożniak? Mam stu ludzi i wolną rękę z rozkazu premiera! Zaraz ich złapię! – i zaraz po tym – Gdzie jest Bujak? — Tam, gdzie was nie ma – odpowiadam i wywołuję furię SB-ków. — Zaraz dostaniesz wpierdol. Będziesz tu skakał pod ścianką, a ja cię będę bił, a jak się zmęczę to ich zawołam! – wyciąga pistolet, przeładowuje i wrzeszczy – zaraz będziesz miał kaliber 9 i o 10 gram będziesz cięższy! Zaraz cię wyrzucę przez okno! — Przez okno, to ja mogę ciebie wyrzucić – odpowiadam. Niestety mam ręce skute kajdankami i dodatkowo drugimi przypięte do krzesła. Po kilku godzinach bicia, zatrzymany razem ze mną, Mirek Ś. załamał się i złożył obszerne zeznanie o treści podyktowanej przez SB-ków. Nie mam do niego żalu. Dwudziestoletni chłopak nie mógł wytrzymać takiej presji. Nie tylko go bili, ale jeszcze szantażowali, pokazywali sfałszowane rzekomo moje zeznania (Mirek nie znał mojego charakteru pisma). Z zeznań Mirka wynikało, że nie tylko planowałem założenie organizacji terrorystycznej, ale jeszcze terroryzowałem ich wszystkich, a oni przychodzili na zebrania, bo się mnie bali. Mało tego, organizacja którą kieruję, istnieje i ma milion członków (tu już SB-cy naprawdę przesadzili). W Pałacu Mostowskich (Komenda Stołeczna MO): Późnym wieczorem przewieźli mnie do celi w Pałacu Mostowskich. Na pożegnanie SB-ek zapowiada jeszcze: „jutro będziesz śpiewał, jutro zrobimy ci piętki i imadełko!” Z ujawnionych już przez IPN dokumentów wiem, że protokół zatrzymania sporządzono dopiero o godzinie 23.20. W ten sposób SB zyskiwała 11 godzin do ustawowego czasu zatrzymania (48 godzin). Wówczas nie znałem tego dokumentu, ale dziś jest on i przerażający (bezprawiem) i komiczny (głupotą). W rubryce opisującej rodzaj przestępstwa wpisano dużymi literami: „UWOLNIENIE J. NAROŻNIAKA”. To chyba jakiś nowy artykuł w kodeksie karnym. W innej rubryce: „stan zdrowia dobry” orzekł kapral Jakiś Tam (zapewne dyżurny z KS MO). Mijają dwie doby i nic się nie dzieje. Przez ten czas Prokuratura Wojskowa odmawia wszczęcia postępowania. Uzasadnienie – brak przestępstwa. Zdesperowany porucznik Witold Jóźwiak dwoi się i troi, aby mnie nie wypuścić. Gdy mija 48 (a właściwie 59) godzin od zatrzymania, wpada na pomysł i załatwia dla mnie postanowienie o internowaniu. Wracam do tej samej celi, ale już jako internowany. Po kolejnych dwóch dniach jestem znów zatrzymany na 48 godzin, a jeden z podwładnych idealnie dyspozycyjnej prokurator Wiesławy Bardonowej przedstawia mi zarzut: „W okresie od 15 maja 1982 r. do dnia 8 czerwca 1982 r. w Warszawie zorganizował i kierował kilkoma wieloosobowymi zebraniami mającymi na celu założenie nielegalnego związku o charakterze antypaństwowym, program którego przewidywał akcje terrorystyczne wobec funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej, kradzieże z państwowych instytucji urządzeń poligraficznych, rozpowszechnianie antypaństwowych ulotek, jak również podejmowanie rożnego rodzaju akcji sabotażowo-dywersyjnych.” Słowem – i ty zostaniesz ben Ladenem – SB-cja wzniosła się na szczyty absurdu. W uzasadnieniu prokuratura pisze, że „celem działania podejrzanego było przywrócenie swobód demokratycznych i zniesienie rygorów stanu wojennego” a następnie wyciąga z tego wniosek, że „szkodliwość społeczna czynu jest znaczna”. Sprawa ma się toczyć w trybie doraźnym, co znaczy, że grozi mi od 3 lat wzwyż. Areszt – Rakowiecka 37A, w Warszawie, III pawilon (dawniej X): Talon na paczkę żywnościową dla Krzysztofa ŁozińskiegoProkurator Bardonowa dobrze przerobiła lekcję z listu Czubińskiego „do umiejętnego stosowania w pracy politycznej i zawodowej”: „W ostatnich latach zmieniono formy postępowania wobec osób prowadzących działalność antysocjalistyczną […] pociągano do odpowiedzialności karno-sądowej za popełnienie przestępstw pospolitych”. Dobrze odrobił też lekcję porucznik Jóźwiak „osoby te były przed upływem 48 godzin zwalniane z aresztu i osadzane w innej komendzie na kolejne 48 godzin. […] Pomiędzy jednym a drugim zatrzymaniem funkcjonariusze SB pozwalali tym osobom na spacer po mieście, wypicie kawy w kawiarni, kupno owoców”. Porucznik Jóźwiak poszedł dalej. Zwolnił mnie po 59 godzinach, a zamiast spaceru pozwolił mi na bycie internowanym przez dwa dni. Przez następne miesiące prokurator Anna Detko (vel Jackowska) wielokrotnie przedłuża mi areszt; Uzasadnienie: „postępowanie wymaga jeszcze wielu żmudnych czynności, szkodliwość społeczna czynu jest znaczna, sprawa toczy się w trybie doraźnym”. Za każdym razem odwołuję się do sądu, a sąd moje odwołanie oddala, choć przez kolejne 8 miesięcy w sprawie nie ma żadnego postępu, w aktach nie pojawia się żaden nowy dokument. Prokurator Detko oczywiście doskonale wie, że w sprawie nie ma już do zrobienia żadnych czynności. SB i prokuratura zapewne obawiały się, że materiał dowodowy jest zbyt kiepski nawet dla dyspozycyjnego sądu i chciały, bym jak najwięcej odsiedział w areszcie. Jeden z SB-ków powiedział mi wręcz cynicznie: — My panu załatwimy wyrok dokonany. Posiedzi pan tyle w areszcie, że sąd to będzie musiał przyklepać. Odechce się panu Narożniaków na długo. Po tygodniu od aresztowania przewożą mnie na Rakowiecką do III pawilonu (dawnego dziesiątego) więzienia Mokotowskiego. Jak mnie od razu uświadamia jeden z więźniów kryminalnych, „ten trzeci pawilon to przejebana instytucja”. W odróżnieniu od dołka w Pałacu Mostowskich (wilgoć, ciemno, szczury) na III pawilonie jest jasno i czysto. Nie ma wrzasków, mówią mi na pan. Od razu przypomina się refleksja Eugenii Ginsburg z książki „Stroma droga”: „im bardziej uprzejmie i czysto, tym bliżej na egzekucję”. Mnie egzekucja wprawdzie nie grozi, ale potężny wyrok nie jest wykluczony. Na tym pawilonie nie trzyma się byle kogo. Panuje pełna izolacja. Przez 8 miesięcy nie widzę ani jednego więźnia z innej celi, niż moja. Cele są czteroosobowe, ale często więźniów jest 2 lub 3. Z uprzejmością na III pawilonie bywa różnie. Dostaję łóżko po jednym z aresztowanych w sprawie sierżanta Karosa. Współwięźniowie opowiadają mi, że był straszliwie pobity. Przesłuchania prowadzi porucznik Jóźwiak. Kierunek dociekań jest stały: „Gdzie jest Narożniak?” Postęp śledztwa też jest stały: „Tam, gdzie was nie ma”. Po trzech miesiącach zastępuje go pułkownik Jan Będkowski. Jest znacznie inteligentniejszym i przez to groźniejszym przeciwnikiem. Mimo to sprawa nie posuwa się ani trochę. Już w pierwszym miesiącu aresztowania zaczynają się dziwne gry. Zostaję wezwany na „spotkanie” w gabinecie naczelnika. Nie przesłuchanie, tylko „spotkanie” z facetem, który mówi, że jest „pracownikiem kancelarii premiera”. Nie przedstawia się nazwiskiem. Proponuje mi „załatwienie sprawy” w zamian za zgodę na emigrację i wystąpienie w telewizji z pochwałą stanu wojennego. Odmawiam. Facet widząc, że jestem palący a nie mam papierosów, zostawia mi paczkę „Sportów”. Rozmowa jest wręcz uprzejma. Po kilku dniach niespodziewanie przenoszą mnie na drugi pawilon. W celi jest już dwudziestoletni chłopak, dziwnie milczący. Próbuję go zagadywać (w więzieniu jest nudno), ale on milczy. — Czekam na wykonanie kary śmierci. Nie chcę rozmawiać – mówi w pewnym momencie, jakby się usprawiedliwiał. Na trzeci dzień drzwi celi otwierają się i wpada kilku klawiszy. Wywlekają go. Chłopak przeraźliwie krzyczy. Zostaję sam. Następnego dnia wracam do celi na III pawilonie. Znów pojawia się dziwny facet na kolejnym „spotkaniu”. Ponawia propozycję emigracji i wystąpienia w telewizji. Ponownie odmawiam. Na odchodnym facet mówi: — Pan mi jest winien paczkę papierosów. — Oddam, kiedy pan będzie siedział – odpowiadam Mija kolejne kilka dni i porucznik Jóźwiak prowadzi mnie do budynku administracji. Tam czeka ekipa telewizyjna z Markiem Barańskim z redakcji Dziennika Telewizyjnego. Barański proponuje mi wywiad. Odmawiam. Tłumaczy, że mogę dostać o trzy lata więcej, a poza tym odpowiadam nie tylko za siebie, ale i za tych chłopców, którzy siedzą razem ze mną. Jest to kłamstwo, bo wszystkich chłopaków zwolniono po kilku dniach nie stawiając im żadnych zarzutów. Najdłużej siedział Mirek Ś., którego bili podobno przez 9 dni. Pół roku był na zwolnieniu lekarskim. Do pracy w Teatrze Wielkim już nie wrócił. Ale ja o tym nie wiedziałem. SB utrzymywała mnie w przekonaniu, że oni wszyscy siedzą i że ode mnie tylko zależy, czy wyjdą. Jak będę zeznawał, to wyjdą, a nie, to siedzą przeze mnie. Wywiadu nie udzieliłem, dodatkowych zeznań nie złożyłem. Przez kolejne trzy miesiące nic się nie dzieje, tylko prokurator (Anna Detko i Krystyna Bartnik) przedłużają areszt powołując się na „czynności, które nie są zakończone”. Po krótkim pobycie w więzieniu w Łodzi, w celi „stodole” na 50 osadzonych, głównie recydywy z Bałut i Chojnów (cały czas komuś odbija, tu kogoś biją, tam kogoś gwałcą, w kącie „bomba” – wiadro z pokrywą zamiast kibla) powracam do Mokotowa. Po pewnym czasie prokurator Detko przedstawia mi akt oskarżenia. Zarzut ten sam, co na początku, tylko „uwolnienie J.Narożniaka” z protokółu zatrzymania zmieniło się w „uprowadzenie internowanego J.Narożniaka”. Biedny Narożniak, zapierał się rękami i nogami a wredne podziemie go uprowadziło. W dodatku był internowany wstecz (postanowienie o internowaniu wystawiono po fakcie). Piszę pismo do sądu, w którym odwołuję zeznania. Piszę, że zeznania innych były wymuszone biciem, że byłem szantażowany. Pismo nie dociera do sądu. SB je schowała. Mam prawo przeczytać akta sprawy. Przynosi je jakaś młoda, nieznana mi, prokurator, a towarzyszy jej młody SB-ek. Młoda prokurator kładzie na stole akta sprawy, a SB-ek swoją teczkę, której nie mam czytać. Mają pilnować, czy nie wyrywam kartek, ale zamiast tego stoją przy oknie i flirtują. Nawet nie zauważyli, że zamiast akt wziąłem się za teczkę SB. A tam same ciekawostki – raporty o mnie jeszcze z „marca 68”. A potem istny rarytas – zalecenie na mój temat dla tajnych agentów w środowisku taternickim: „należy psuć mu opinię metodą ustną, ale nie można pomawiać go, że jest Żydem, bo zbyt dużo osób wie, że jest Tatarem”. Mało nie parsknąłem ze śmiechu. Zorientowali się, że czytam nie tę teczkę. SB-ek jest wściekły. Teraz już dokładnie pilnują, bym czytał właściwe akta. Rozprawa w sądzie. Prokurator Detko mówi, że „wprawdzie nie ma dowodów, ale trzeba wziąć pod uwagę, że Narożniak jednak został uprowadzony”. Domaga się dla mnie 3 lat więzienia. Pytam Mirka Ś. (zeznaje jako świadek), czy był bity w śledztwie. Mówi: „Nie chcę tego wspominać”. Sędzia nie reaguje. Leszek G. otwarcie zeznaje, że był bity, a zaznanie jest wymuszone i niezgodne z prawdą. Znów brak reakcji sędziego. Sędziego zupełnie nie rusza orzeczenie biegłych i oczywisty brak przestępstwa w zarzucanym mi czynie. Uchyla jednak tryb doraźny. Skazuje mnie na 1,5 roku więzienia i uchyla areszt, bo wyrok nie jest jeszcze prawomocny (zgodnie z ówczesnym prawem nie można było przedłużyć aresztu przy wyroku mniejszym niż 2 lata). Ustne uzasadnienie wyroku nie zostało nigdzie zapisane, ale wyuczyłem się go na pamięć. Było rekordem bezprawia: „W czasie rozprawy nie udowodniono czynu karalnego, ale oskarżony działał z dużym natężeniem złej woli. Sąd wziął pod uwagę, że braki w materiale dowodowym wynikają z uporczywego uchylania się od zeznań oraz arogancji oskarżonego i świadków”. Tak więc dostałem 1,5 roku za złą wolę i arogancję. Obrońca od razu zapowiada apelację (zwrot o „złej woli” pojawia się też w pisemnym uzasadnieniu wyroku). Obecny na sali SB-ek pisze w raporcie dla swych przełożonych: „jako postronny obserwator stwierdzam obiektywnie, że wina nie została udowodniona” (z akt IPN). Z dokumentów ujawnionych już przez IPN wiem o piśmie SB-ka do sądu: „zdaniem wydziału śledczego wyrok jest za niski, a uchylenie aresztu niesłuszne”. A więc sąd ma się poprawić i tu zaczynają się czary nad wyrokiem. W SB istniała komórka do fałszowania dokumentów, tzw. sekcja T-7 Biura XI Antydywersji Politycznej (jej istnienie ujawnił Jan Nowak-Jeziorański). To, co działo się dalej, było prawdopodobnie jej dziełem. Po pewnym czasie idę do sądu rejonowego odebrać odpis wyroku. Sekretarka mówi mi, że może mi tylko wyrok pokazać, a sąd wyśle go adwokatowi. Patrzę i oczom nie wierzę: wyrok wynosi 3 lata, a na sali sądowej było 1,5 roku. Idę do adwokata i okazuje się, że on dostał pocztą wyrok, w którym jest nadal 1,5 roku. Dwa wyroki w jednej sprawie? Wracam do sądu po trzech dniach. Trzyletni wyrok zniknął. Cholera, przecież nie mam halucynacji! Po kilku miesiącach odbywa się sprawa rewizyjna. Sąd wojewódzki zmniejsza mi wyrok do 7 miesięcy (czyli mniej niż odsiedziałem). Po zaledwie godzinie od zakończenia rozprawy idę do sekretariatu zamówić odpis wyroku. — A wie pan, że już jest rewizja Sądu Najwyższego? – mówi sekretarka i pokazuje mi wyrok, w którym z powrotem mam 1,5 roku. Sąd Najwyższy w tamtym czasie nazywany był Sądem Najszybszym. Nie jeden raz już w ciągu godziny zdążył się zebrać, przeczytać akta i uchylić wyrok pod dyktando SB. Myślałem, że tak samo jest tym razem. Idę jednak do Sądu Najwyższego, a tam o żadnej rewizji nie wiedzą. Wracam do sądu wojewódzkiego, a sekretarka mówi: — Już nie ma tego wyroku. Przyszedł pan z komendy stołecznej i zabrał. — Jak to? Zabrał wyrok? — Proszę pana, tu nie takie cuda się dzieją… Przykład 3. – IV RP, czasy Kamińskiego, Kaczyńskiego i Ziobry. Fałszywe oskarżenia wobec lekarzy transplantologów spowodowały czasową (na szczęście) zapaść transplantologii. Co najmniej kilkanaście osób więcej, niż przedtem i potem, zmarło nie doczekawszy się przeszczepów, bo społeczeństwu wmawiano, że jeden z najlepszych transplantologów bierze łapówki a inni handlują narządami. Skutkiem wziętych z sufitu oskarżeń był najazd ABW na dom Barbary Blidy i jej samobójstwo. Politykom PiS chodziło o to, by uzyskać, jak to nazwali „wyjście na SLD”. Kolejną taką aferą była sprawa Jana Widackiego, którego Jarosław Kaczyński, bez żadnych podstaw nazywał „kwintesencją układu”. PiS starał się znaleźć urojony, nie istniejący w rzeczywistości „układ”, a dyspozycyjna politycznie prokuratura, podległa ministrowi Ziobrze, dostała niezwykłego zapału i na podstawie wysoce niewiarygodnych „dowodów” fałszywie oskarżyła prof. Jana Widackiego. Proces trwał 6 lat i skończył się uniewinnieniem. W międzyczasie działy się istne cuda w stylu IV RP. Jan Widacki, adwokat, został oskarżony o podżeganie do fałszywych zeznań Sławomira Ratajczyka – kryminalisty siedzącego w więzieniu w Białymstoku. Ratajczyk, ni stąd, ni z owąd, zeznaje że Widacki nakłaniał go do fałszywych zeznań na korzyść Danielaka („Malizny”). Wcześniej wysyła list do posła Zbigniewa Wassermana, gdzie sugeruje to samo. Dla każdego doświadczonego prokuratora powinno być jasne, że Ratajczyk zwyczajnie kombinuje i nie ma na ten fakt żadnych dowodów. Ale nie prokuratura, która na licznych odprawach słyszała od Kaczyńskiego, że Widacki to „kwintesencja układu” (tak w czasie rozprawy zeznał Janusz Kaczmarek). Następnie Ratajczyka odwiedza w areszcie Dorota Kania – dziennikarka „Gazety Polskiej”. Zostawia mu kopię swojego artykułu. Zeznanie Ratajczaka pokrywa się później z treścią tego tekstu. Ciekawe, że wizyta Kani w areszcie nie jest odnotowana. Mało tego, Kania chwaliła się, że nagrała rozmowę z Ratajczykiem, a wiadomo, że do aresztu nie wolno wnosić sprzętu nagrywającego. List Ratajczyka wychodzi z oddziału dla niebezpiecznych osadzonych bez żadnego odnotowania w ewidencji. Dociera do Sejmu, również nieodnotowany w żadnej ewidencji. Ratajczyk przyznał później, że w prawdzie on ten list pisał, ale – jak się wyraził – nie on był jego autorem. Czyli – zgodnie z jego wersją – list był podyktowany. Tak mówił na rozprawie. Nie wiadomo, jak list dotarł do Wassermana, który jedną kopię dał obrońcom Dochnala, a drugą Dorocie Kani. I na takich podstawach ścigano i sądzono uczciwego człowieka przez 6 lat, przy okazji opluwając go w mediach. Sąd nie znalazł żadnych dowodów na prawdziwość oskarżenia. A swoją drogą istnym curiosum jest poseł przekazujący list bandziora obrońcom innego oskarżonego bandziora i dziennikarce PiS-owskiej szczujni. Czerwiec 2011 roku. PiS domaga się powołania sejmowej komisji śledczej do zbadania rzekomego finansowania Platformy Obywatelskiej przez mafię pruszkowską. Według Mariusza Kamińskiego (PiS) mają o tym świadczyć zeznania gangstera (ściślej szeregowego żołnierza gangu), niejakiego „Brody”. Mają on obciążać Mirosława Drzewieckiego, który rzekomo prał brudne pieniądze gangu finansując nimi PO. W całej tej opowieści Kamińskiego nic się kupy nie trzyma. Gang pruszkowski został rozbity przez policję na przełomie 2000 i 2001 roku, na prawie rok przed powstaniem Platformy Obywatelskiej. Jakim cudem miałby finansować partię, której jeszcze nie było? „Broda” nie może mieć żadnej wiedzy na temat wydarzeń z lat 2001-2002, bo od roku 2000 do 2005 siedział w więzieniu, a później od czerwca 2005 do 2010 ponownie. Od 2000 do 2010 roku był na wolności tylko 6 miesięcy. Poza tym był w gangu szeregowcem, zwykłym drobnym bandziorkiem. Wysoce wątpliwe, by mógł w ogóle znać interesy gangu, zwłaszcza interesy tak poważne. Kamiński i Kaczyński są niewiarygodni także dlatego, że nie wskazali żadnego logicznego powodu, by jakikolwiek gang miał interes w finansowaniu PO. Po co? W dodatku Mariusz Kamiński nie zna zeznań „Brody”, tylko podobno słyszał o nich od jednego prokuratora, który zaprzecza, by takich informacji Kamińskiemu udzielał. Prokuratura zaprzecza stanowczo, by z zeznań „Brody” wynikało, że gang finansował PO. W czasie, gdy Kamiński rzekomo się o tym dowiedział, był szefem CBA i, nie wiedzieć czemu, nic z tym nie zrobił. Przypomniał sobie dopiero po ponad 2 latach na progu kampanii wyborczej. W dodatku, według Kamińskiego i Kaczyńskiego, przepływ pieniędzy miał odbywać się za pośrednictwem Mirosława Drzewieckiego „skarbnika PO”. Tyle tylko, że Mirosław Drzewiecki nie był skarbnikiem PO. Był nim Waldy Dzikowski. Drzewicki był skarbnikiem 5 lat później. A więc gang, który już od 6 lat nie istniał, przekazywał pieniądze Drzewieckiemu. Drzewiecki zaprzecza oszczerstwom i zapowiada proces. Na czym jest oparte całe to PiS-owskie oskarżenie? Na tym, że Kamiński miał rzekomo usłyszeć o zeznaniach osoby całkowicie niewiarygodnej, zeznaniach, których nie widział, a według prokuratury, która zeznania zna, takich treści w nich nie ma. A więc w zeznaniach, których o takiej treści nie ma, Pruszków miał finansować PO, gdy jeszcze nie powstała, za pośrednictwem skarbnika, który nie był skarbnikiem, a zeznaje to (w rzeczywistości nie zeznaje) facet, który już na 2 lata przed powstaniem PO siedział w pudle i w żadnych transakcjach nie mógł brać udziału, ani o nich wiedzieć. W dodatku „Broda” jest świadkiem wyjątkowo mało wiarygodnym, bo już raz zeznał, że w zlecaniu zabójstwa gen. Papały miał brać udział gangster „Nikoś”, który wówczas już nie żył. A więc, według „Brody”, martwy od miesiąca w tym momencie „Nikoś” miał zlecać zabójstwo Papały. Ostatnio prezydent Andrzej Duda ułaskawił Mariusza Kamińskiego skazanego nieprawomocnie w innej sprawie o przekroczenie uprawnień, twierdząc, że Kamiński walczył z korupcją, a jego nadużycia są zmyślone i w ogóle, to o co chodzi? Szanowna młodzieży, przytoczyłem te przykłady (cześć była już publikowana) w celu pokazania, jak mogą wyglądać wkrótce prokuratury, areszty i sądy, jeśli nie obronimy Trybunału Konstytucyjnego i niezawisłości sadów. Nawiedzony Antoni już głosi wyroki na winnych za trotyl w gotowanych parówkach. A że nie macie czego się bać? Przecież nikt wam nie znajdzie w domu ani broni, ani narkotyków… Nie znajdzie? Znajdzie, sam przyniesie. Cyryl jak Cyryl, ale wracają Metody.  
Artykuł pochodzi z portalu "Studio Opinii"
]]>
1134 0 0 0
Nowa demokracja https://www.ruchkod.pl/dorota-reczek-nowa-demokracja/ Fri, 11 Dec 2015 10:58:06 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=1222 Dorota Reczek Zupełnie, ale to zupełnie nie wiem, dlaczego przypomniało mi się ostatnio powiedzenie mojej babci. Ilekroć widziała, jak ktoś z zapałem godnym lepszej sprawy, z nabzdyczoną miną broni swoich jedynych słusznych racji, przewrotnie cytowała Hemara: dwie rzeczy czynią z pana typ społeczny o wartości wzoru – brak poczucia własnego komizmu i brak wyczucia cudzego humoru. Cytuję babcię nie dlatego, żeby mi było bardzo do śmiechu. Po pierwsze wydatki: „500 plus” na dziecko, co zapowiada, że na 500 złotych się nie skończy. I niech nikt nie mówi, że mi to dadzą, bo chciałabym jednak wcześniej wiedzieć, komu zabiorą. Wezmę w dobrej wierze, a za kilka lat przyjdą i każą zwrócić z odsetkami. Że niemożliwe? To proszę uprzejmie: słyszałam dziś, że postanowienia poprzedniej kadencji sejmu są nieważne, bo utracił wiarygodność. Wolałabym więc dostać na piśmie, że ten obecny nie utraci, że nie będą jego ustaw kon-wa-li-do-wać. À propos konwalidować, to właśnie po drugie. Coraz trudniej jest się nie tylko porozumieć, ale i zrozumieć. Obok obco brzmiących słów pojawiają się trudne, jak na przykład audyt, imposibilizm lub partiokracja, z powodu której powinniśmy zmienić konstytucję. Nowego znaczenia nabrały też terminy „ułaskawić” i „trójpodział władzy”. Na dodatek nie będę mogła wysłać dziecka wcześniej do szkoły, by już jako sześciolatek zaczął się uczyć i jak najszybciej wytłumaczył mi, o co chodzi. Po trzecie, nie wiem nawet, jak spędzać czas wolny. Do Wrocławia, gdzie już zawitała cenzura prewencyjna, mam za daleko. W Krakowie Klata jeszcze nie przeszedł weryfikacji, a zresztą nie wiadomo, czy będzie miał czas na pracę, bo musi się zająć dziećmi, które nie słuchają ze zrozumieniem szkolnego radia. A Lupa jest chory i siedzi przed telewizorem oglądając wiadomości. Ja też bym siadła, ale podobno dobre programy dopiero będą i to już niedługo, więc na razie szkoda czasu. No i zupełnie, ale to zupełnie nie rozumiem, dlaczego prawa można nie przestrzegać. I kto go nie respektuje. Ja, ty, oni, my? To chyba jakaś nowa demokracja. „Zrób coś, nie histeryzuj – powiedziałaby moja babcia. – To jednak także twoja broszka, nie tylko jednej pani.”  ]]> 1222 0 0 0 Po co nam taki Trybunał https://www.ruchkod.pl/po-co-nam-taki-trybunal/ Wed, 16 Dec 2015 14:55:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=1712 Dorota Reczek Nie jestem prawnikiem, ale z mojego fotela przed telewizorem widać wyraźnie, że nowelizacja ustawy o Trybunale Konstytucyjnym zgłoszona przez Prawo i Sprawiedliwość jest krokiem w kierunku jego likwidacji. Rządzący, ci lub inni, będą mogli dowolnie i niekoniecznie zgodnie z konstytucją zmieniać prawo w Polsce. Zwiększenie liczby sędziów tak zwanego „pełnego składu” (z 9 do 13) i konieczność 2/3 głosów, by wydać wyrok, spowoduje de facto zablokowanie Trybunału. Wyroki będą ogłaszane z takim opóźnieniem, że ani ci, którzy ustalili dane prawo, ani ci, którzy je kontestowali, nie będą pamiętać o co chodziło. Wiele spraw pozostanie nierozstrzygniętych, a mimo to będą wdrożone w życie. Możliwość reelekcji sędziów to całkowite upolitycznienie tego gremium, bo ich niezawisłość polegała właśnie na tym, że nie mogąc ubiegać się o ponowny wybór mogli, bez względu na to, kto ich wybrał, orzekać w oparciu o konstytucję w zgodzie ze swoim sumieniem. A wyprowadzenie Trybunału z Warszawy na nieokreśloną prowincję oznacza nie tyle jej dowartościowanie, co obniżenie rangi Trybunału. Także, co nie bez znaczenia, w mniejszych miastach z przyczyn obiektywnych w jego obronie nie zbierze się od razu wielu obrońców. A to tylko niektóre wątpliwości dotyczące tej nowelizacji. Dla zwykłego obywatela te i inne zapisy w nowelizacji oznaczają, że zagwarantowane im w konstytucji prawa do wolności, nietykalności i inne, mogą zostać znacznie ograniczone. Na przykład ustawą antyterrorystyczną, która da odpowiednim służbom prawo do inwigilacji obywateli, a której nie będzie można realnie zaskarżyć. W czasie gdy wnioskodawca przygotowywał się do publikacji na sejmowych stronach nowelizacji ustawy o TK, w TVP Kultura pokazywano monodram Janusza Gajosa „Msza za miasto Arras”. „Wartość tekstu Andrzeja Szczypiorskiego – twierdzi Gajos – polega właśnie na tym, że opowiada o prawdziwych zdarzeniach z połowy XV w., które o tyle nas oddalają od dzisiejszej sytuacji, że możemy mówić o mechanizmach władzy bez nazywania władców po imieniu. Myślę, że na tym polega szlachetność dzieła literackiego czy teatralnego – pokazuje świat w szerszej perspektywie”. Nagranie z tym swoistym memento Komitet Obrony Demokracji mógłby z okazji Świąt dać w prezencie wszystkim parlamentarzystom. Beata Szydło w bardzo emocjonalnym przemówieniu w Sejmie powiedziała do opozycji: „nie zatrzymacie dobrej zmiany krzykami o demokracji”. Może nie zatrzymają, ale zmiana ustawy o Trybunale Konstytucyjnym do dobrych z pewnością nie należy.
]]>
1712 0 0 0
Dlaczego znów pójdę w sobotę https://www.ruchkod.pl/dorota-reczek-dlaczego-znow-pojde-w-sobote/ Fri, 18 Dec 2015 18:27:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=1945 Dorota Reczek Marsz 12 grudnia to był powiew świeżości, który przywracał nadzieję. Był spotkaniem z ludźmi, z którymi porozumienie jest możliwe, bo mają te same pryncypia i podobną wrażliwość na wspólne sprawy, podzielają te same wartości. Rozważają różne racje, a nie jedyną słuszną. Są dla siebie życzliwi i przyszli z własnej woli. W najbliższą sobotę pójdę więc znowu, bo chcę się znaleźć wśród ludzi, którym nie jest wstyd za Polskę, lecz im na Polsce zależy. Pójdę, bo chcę żyć w pełni demokratycznym i praworządnym kraju, w którym konstytucja jest szanowana i nie doprowadza się do konstytucyjnych kryzysów, niszcząc przy tym jednostki, które prawa strzegą. I dlatego, że rozumiem słowa „ostateczny” i „niezwłocznie”. Wolę ewolucję od rewolucji i kompromis od konfliktu, siłę argumentów od fizycznej, dialog od wyłączania mikrofonu. Będę pod Sejmem, bo chcę patrzeć przed siebie, a nie jątrzyć i rozdrapywać rany za krzywdy prawdziwe lub urojone, chcę wyciągać wnioski, a nie karać innych. I także dlatego, że warto skorzystać ze wzrostu PKB o 3,8%. Będę tam, bo chcę sama zadbać o moje swobody i prawa obywatelskie, o wolność słowa, nad którą nie ma powodu odprawiać egzorcyzmów. Także dlatego, że nie boleję nad ludźmi, którzy szukają własnego miejsca – świat to oferta, a nie miejsce emigracji, a bycie Europejczykiem brzmi dumnie i nie chcę zostać z tego kręgu wykluczona. Pójdę w sobotę, bo warto być przyzwoitym, bo to moja sprawa i nikt tego za mnie nie zrobi. W końcu, bo wolę prawdziwie dobrą zmianę od nocnej.
]]>
1945 0 0 0
Pod wolny kraj spokojnie kłaść fundament… https://www.ruchkod.pl/krzysztof-lozinski-pod-wolny-kraj-spokojnie-klasc-fundament/ Sun, 20 Dec 2015 12:40:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2165 Krzysztof Łoziński 18 listopada, miesiąc i dwa dni temu, napisałem krótki artykuł na jedną stronę w Wordzie: „Trzeba założyć KOD”. Myślałem, może ktoś to przeczyta, może coś zrobi? Kto to wie? Na drugi dzień po południu poszliśmy z żoną na urodziny sąsiadki. Nagle dzwoni do mnie Mariusz Ziomecki z Polsatu: - panie Krzysztofie, chcę pana zaprosić do programu, bo ten KOD to już trzy tysiące…, a ja na to: - zaraz, zaraz, ja nic nie wiem. To było 19 listopada, miesiąc i jeden dzień temu. Tytuł dzisiejszego artykułu to fragment wiersza Jerzego Narbuta z 1980 roku, z czasów gdy niezwykle burzliwie organizowała się „Solidarność”. Zjawiska, z jakimi mieliśmy wówczas do czynienia widzę dziś, choć w nieco innej formie, wewnątrz spontanicznie tworzącego się ruchu Komitetu Obrony Demokracji. Niektóre z nich bardzo wielu naszych kolegów niepokoją, ale powiem tak: to norma w takim spontanicznym ruchu i musimy temu stawić czoła, i to my, a nie nasz przeciwnik, damy radę. Oczywiście w takim spontanicznym ruchu, w tak masowym ruchu, musieli się pojawić też ludzie, którzy mając nawet bardzo dobre chęci, nie potrafią działać w zespole i zamiast pomagać, co nieco psują. Ale, damy radę. To my, większość, musimy działać spokojnie i mądrze. Musimy rozumieć, że to, co robimy, to nie jest heca, przygoda… To szalenie poważna sprawa, a nasz przeciwnik jest potężny i nie wolno go lekceważyć. Jest nie tylko potężny, ale i cyniczny, pozbawiony oporów moralnych, choć o moralności ciągle tokuje. Zacznijmy od tego: nie obrażajmy się na siebie, nie dawajmy się podzielić, skłócić. Postarajmy się schować osobiste fobie i ambicje. Nie pora na to. Jeśli ktoś sobie wyobraża, że w KOD zrobi karierę, to może się zdziwić, bo nie można wykluczyć, że pewnego dnia trzeba będzie z tą „karierą” stanąć nawet naprzeciw czołgów. Tu nie ma żartów. Kaczyński nie cofnie się przed niczym, nie martwią go spadające słupki poparcia, bo on nie przewiduje już żadnych uczciwych wyborów, a może nawet w ogóle żadnych wyborów. Ja nie mam złudzeń. Jego celem jest ustanowienie dyktatury i od nas, od obywatelskiego społeczeństwa zależy, czy mu się to uda. Pozostając jeszcze na chwilę przy naszych sprawach wewnętrznych: mądrze wybierajmy swoje struktury. Potrzebni nam ludzie poważni, spokojni i zrównoważeni, tacy ludzie, którzy wytrzymają ogromną presję. Emocjonalność jest może dobra na wiecach, ale nie w realnym działaniu. Musimy, nikogo nie poniżając, nikogo nie wyrzucając (to nie PiS w końcu), wytłumaczyć niektórym kolegom, że musimy trzymać się reguł. Nie podejmować działań na własną rękę, bez uzgodnienia, nawet jeśli mamy bardzo szlachetne intencje. Wygaszać konflikty, a nie wzniecać. Jeżeli chcemy zabrać głos w sprawach wykraczających poza zakres zainteresowania KOD, to owszem, możemy, ale bez podpisywania się jako KOD, bez podpierania się KOD. I nie umieszczajmy takich treści na naszych stronach. A teraz trochę z nadzieją. Co się działo, gdy tworzyła się „Solidarność”? „Solidarność” w krótkim czasie osiągnęła liczebność 8 milionów ludzi, a później nawet 10 milionów. I też był żywioł pozornie nie do opanowania. Pozwolę sobie przypomnieć niektóre wydarzenia. Już po miesiącu związek miał struktury, regiony i Komisję Krajową. Był statut i autorytety, pozornie wszystko powinno iść dobrą drogą. Tymczasem wszędzie wybuchały dzikie strajki, często prowokowane przez komunę. Dla nas, działaczy regionu, było to jak gaszenie pożarów na polu minowym. Pojawiał się kryzys za kryzysem. A to sędzia Kościelniak dopisał nam do statutu „kierowniczą rolę PZPR”, a to aresztowali Narożniaka i tak coś niemal co dnia. Ludzie z zarządu regionu jeździli od strajku do strajku i starali się doprowadzać do kompromisów. Pamiętam na przykład taki incydent: Trwał jakiś poważny kryzys, strajkowała Huta Warszawa i Ursus, tysiące ludzi. Zarządowi regionu udało się dojść do jakiegoś kompromisu z władzą i strajk miał być zakończony. W tym momencie, jako przewodniczący sekcji branżowej pracowników teatrów, jadę gasić konflikt w Teatrze Lalka, w maleńkim zakładzie pracy, może 30 osób? Co się stało? Dyrektor wyrzucił z pracy przewodniczącego komisji zakładowej Solidarności. I mamy taką sytuację: z jednej strony, mamy skończyć strajk dwóch wielkich zakładów, a z drugiej strony związek nie może pozwolić na wyrzucanie z pracy jego działaczy. Wybór jest fajny: co poświęcić – jednego człowieka i zasady, czy z trudem wywalczony kompromis? Jest po godzinie 22. Wyciągam chyba już z łóżka wiceprezydenta Warszawy i jedziemy negocjować. Około północy kłopot jest zakończony. Jadę do domu i idę spać. Rano telefon: „przyjedź, bo…”. W Teatrze Komedia aktorzy pokłócili się z Olgą Lipińską. Sprawa prosta: ambicje. Mija kilka dni, w innym teatrze aktorzy kłócą się z Józefem Szajną. Znowu ambicje. I tak w koło Macieju. Ja zajmowałem się teatrami, bo taką miałem działkę, ale inni mieli ten sam wrzący kocioł w Hucie, zakładach Nowotki, Kasprzaka, Róży Luksemburg, w Ursusie, w MZK, itd. W tej chwili, w Komitecie Obrony Demokracji, ruchu liczącym już około 50 tysięcy ludzi, mamy podobny żywioł. I damy radę. Pamiętajmy, że podporządkowanie się ramom organizacyjnym to nie jest ograniczenie wolności, bo jest dobrowolne. Powstrzymanie zbyt prędkiego języka to nie cenzura, tylko rozsądek. Pod wolny kraj spokojnie kłaść fundament. Ot co. A będziemy atakowani brutalnie, tak jak robi każda, nawet młoda, dyktatura. Po prostu, ten typ tak ma. Ci ludzie, jak nie kłamią, to chyba nie żyją. Ale my nie możemy robić tak samo. I na koniec: Byłem na naszej demonstracji w Ełku. Przyszło, według mojej oceny, jakieś 150 do 200 osób. To oczywiście ocena na oko. A już w Internecie ktoś napisał: „było tysiąc osób”. Ludzie nie róbmy takich rzeczy. Głoszenie, że rzeczywistość jest taka, jak bym chciał, to domena pewnego Hegemona, a nie nasza. 200 osób w Ełku to prawdziwy sukces, bo to jest małe miasto, które można całe przejść w ramach jednego spaceru. Tu chyba jeszcze nigdy nie było żadnej demonstracji. Cieszmy się z tego i nie dorabiajmy psa do ogona. I to by było na tyle.  ]]> 2165 0 0 0 Horrędzie noworoczne* https://www.ruchkod.pl/jaroslaw-jabrzemski-horredzie-noworoczne/ Wed, 30 Dec 2015 22:28:00 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2602 Jarosław Jabrzemski Drodzy rodacy! Jestem niezwykle wzruszony. Dziękuję bardzo! Zwracam się do Was w sprawach wagi najwyższej. Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią. Dorobek wielu pokoleń, wzniesiony z popiołów polski dom ulega ruinie. Struktury państwa przestają działać. Gasnącej gospodarce zadawane są codziennie nowe ciosy. Warunki życia przytłaczają ludzi coraz większym ciężarem. Przez każdy zakład pracy, przez wiele polskich domów, przebiegają linie bolesnych podziałów. Atmosfera niekończących się konfliktów, nieporozumień, nienawiści sieje spustoszenie psychiczne, kaleczy tradycje tolerancji. Akcje protestacyjne stały się normą. Wciąga się do nich nawet szkolną młodzież. Rosną milionowe fortuny rekinów podziemia gospodarczego. Chaos i demoralizacja przybrały rozmiary klęski. Naród osiągnął granice wytrzymałości psychicznej. Wielu ludzi ogarnia rozpacz. Już nie dni, lecz godziny przybliżają ogólnonarodową katastrofę. Nie wolno nam nie dostrzegać, że znów odżywają szydercze opinie o „Rzeczypospolitej, co nierządem stoi”. Trzeba uczynić wszystko, by opinie takie trafiły do lamusa historii. My, Polacy, mamy wielką historię i nie mamy się czego wstydzić, wręcz przeciwnie, powinniśmy być z niej dumni. Powinniśmy mówić prawdę, ale powinniśmy także walczyć o prawdę w stosunkach z naszymi sąsiadami, bo dobre stosunki międzysąsiedzkie, międzyludzkie mogą być zbudowane tylko na prawdzie. Dlatego aktywna polityka historyczna jest potrzebna i wewnątrz kraju, i na zewnątrz. Rozmyślne torpedowanie rządowych poczynań sprawiło, że efekty są niewspółmierne do włożonego wysiłku, do naszych zamierzeń. Nie można odmówić nam dobrej woli, umiaru, cierpliwości. Czasem było jej może aż zbyt wiele. Nie można nie dostrzec okazywanego przez rząd poszanowania umów społecznych. Szliśmy nawet dalej. Inicjatywa wielkiego porozumienia narodowego zyskała poparcie milionów Polaków. Stworzyła szansę pogłębienia systemu ludowładztwa, rozszerzenia zakresu reform. Jak długo można czekać na otrzeźwienie? Jak długo ręka wyciągnięta do zgody ma się spotykać z zaciśniętą pięścią? Mówię to z ciężkim sercem, z ogromną goryczą. Uczciwość wymaga, aby postawić pytanie: Czy musiało do tego dojść? W naszym kraju mogło być inaczej. Powinno być inaczej. Dalsze trwanie obecnego stanu prowadziłoby nieuchronnie do katastrofy, do zupełnego chaosu, do nędzy i głodu. Surowa zima mogłaby pomnożyć straty, pochłonąć liczne ofiary. Szczególnie wśród najsłabszych – tych, których chcemy chronić najbardziej. W tej sytuacji bezczynność byłaby wobec narodu przestępstwem. Zwracam się do całej opinii światowej. Apelujemy o zrozumienie dla wyjątkowych warunków, jakie w Polsce powstały, dla nadzwyczajnych środków, jakie okazały się konieczne. Nasze działania nie zagrażają nikomu. Mają jeden cel: usunięcie zagrożeń wewnętrznych, a tym samym zapobieżenie niebezpieczeństwu dla pokoju i współpracy międzynarodowej. Zamierzamy dotrzymywać zawartych umów i porozumień. Pragniemy, aby słowo „Polska” budziło zawsze szacunek, sympatię w Europie i w świecie. Polki i Polacy! Bracia i siostry! Dotrzymam zobowiązań wyborczych, które składałem, choć wielu dzisiaj w to wątpi. Ale ja jestem człowiekiem niezłomnym i jestem człowiekiem wiary. Wierzę, że to możliwe i że zdołam to zrobić. Pamiętam o tym. Polacy mówili mi o swoich troskach, mówili mi o swoich problemach, o tym, jakiej Polski by chcieli. Mówili to na moich spotkaniach, wielu ludzi do mnie przychodziło. Ja im odpowiadałem i uczyłem się przy nich również tego, czego dziś potrzebuje Polska. Uczyłem się w sposób bardzo namacalny, bo w bezpośrednim kontakcie z nimi. Trzeba o tym rozmawiać, trzeba podjąć trud, wielki trud porozumienia. Jestem głęboko przekonany, że Polsce potrzebna jest nowa ustawa zasadnicza, która będzie lepiej niż obecna odpowiadać potrzebom czasu, likwidować sfery wyjęte spod społecznej kontroli, zmniejszać niebezpieczeństwo patologizacji państwa, eliminować nieodpowiedzialność. Taką Polskę będziemy budować. Takiej Polski będziemy bronić. W tym dziele rola szczególna przypada ludziom partii. Zagrożenie bezpieczeństwa energetycznego Polski i związane z tym wydarzenia, wysoki poziom przestępczości, ogromne bezrobocie, poważny kryzys służby zdrowia, daleko niewystarczający stan budownictwa mieszkaniowego godzący w rodziny, ich rozwój, groźna dla małych i średnich przedsiębiorstw niepewność obrotu, fatalny stan dróg, wieloletnia niezdolność do budowy autostrad – to fakty, których nie da się podważyć, nie da się im zaprzeczyć. Państwo nieprawidłowo wykonuje swe zadania i dlatego musi być oczyszczone i przebudowane. Będę wykorzystywał wszystkie uprawnienia, jakie dają mi konstytucja i ustawy, w tym także te, z których dotąd korzystano rzadko, by nakłaniać rządzących do wprowadzenia koniecznych zmian, by piętnować tych, którzy szkodzą, odrzucają dobro wspólne, działają w imię partykularnych interesów albo zgoła we własnym interesie. Nie będę w tych sprawach kierował się lojalnością wobec nikogo więcej poza lojalnością wobec Polski. Zwracam się do Was, Rodacy, abyście mimo wszystkich zawodów raz jeszcze uwierzyli. Mamy zmienić Polskę, ale bez Was jej nie zmienimy. A zmienić ją koniecznie trzeba. Wielki jest ciężar odpowiedzialności, jaka spada na mnie w tym dramatycznym momencie polskiej historii. Obowiązkiem moim jest wziąć tę odpowiedzialność. Chcę, aby wszyscy zrozumieli motywy i cele naszego działania. Nie zmierzamy do wojskowego zamachu, do wojskowej dyktatury. Naród ma w sobie dość siły, dość mądrości, aby rozwinąć sprawny, demokratyczny system rządów. W takim systemie siły zbrojne będą mogły pozostawać tam, gdzie jest ich miejsce – w koszarach. Żadnego z polskich problemów nie można na dłuższą metę rozwiązać przemocą. Szanujemy wielość światopoglądów. Doceniamy patriotyczne stanowisko Kościoła. Istnieje nadrzędny cel, jednoczący wszystkich myślących, odpowiedzialnych Polaków: miłość ojczyzny, konieczność umocnienia z takim trudem wywalczonej niepodległości, szacunek dla własnego państwa. To najmocniejszy fundament prawdziwego porozumienia. Narastający sprzeciw wobec zła, mobilizacja i wielkie moralne napięcie w pamiętnych chwilach po śmierci naszego Papieża, niezapomnianego Jana Pawła II, stwarzają nadzieję. Chrońmy ją i podtrzymujmy. Demokrację można jednak wdrażać i rozwijać tylko w państwie silnym i praworządnym. Anarchia jest zaprzeczeniem, jest wrogiem demokracji. Jesteśmy tylko kroplą w strumieniu polskich dziejów. Trzeba powiedzieć: dość! Trzeba zapobiec, zagrodzić drogę konfrontacji. I ja się zobowiązuję także i w tym zakresie być aktywnym. Rodacy! Wobec całego narodu polskiego i wobec całego świata pragnę powtórzyć te nieśmiertelne słowa: Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy. Wierzę, że się uda! Dziękuję bardzo!   * Artykuł jest kompilacją tekstów orędzi trzech prezydentów RP: W. Jaruzelskiego, L. Kaczyńskiego i A. Dudy. W trakcie opracowywania tekstu, prócz usunięcia lub połączenia niektórych akapitów, nie dokonano żadnych zmian.  ]]> 2602 0 0 0 W nowy rok z powagą https://www.ruchkod.pl/jacek-wisniewski-w-nowy-rok-z-powaga/ Thu, 31 Dec 2015 09:00:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2621 Jacek Wiśniewski Odchodzący rok kończy się gradobiciem: parlamentarna większość wspólnie z prezydentem niszczy Trybunał Konstytucyjny, upolitycznia służbę cywilną, zapowiada ograniczenia prawa do informacji publicznej. Rodzą się też – bez oksytocyny – „narodowe media”. Wszystko przy pomijaniu uwag mniejszości, Sądu Najwyższego, Najwyższej Rady Adwokackiej, czy organizacji takich jak Helsińska Fundacja Praw Człowieka, patrzących na ręce każdej władzy. Trwa demontaż demokratycznych zabezpieczeń. Kurcgalopkiem, chyłkiem, nocą, z wytrychem – oto sztafaż „dobrej zmiany”. Do tego jeszcze jacyś „Polacy gorszego sortu”, „broniący koryta” i jak zawsze wszystkiemu winni Żydzi, zwłaszcza żydowscy bankierzy i masoni (cykliści pewnie dopiero na wiosnę). Cóż przeciwko może słowo ? Bo, po prawdzie, niewiele więcej mamy. Piszemy na Facebooku, gdy wychodzimy na ulice też tylko gadamy… Ale pamiętajmy: „na początku było słowo”. U początku zawsze jest nazwanie, powstanie wspólnych pojęć, wymiana znaczeń – komunikacja. Nie wolno tego zaniechać. Nie wolno też dopuścić, aby pojawiły się słowa nienawiści, stygmatyzujące drugą stronę, odrzucające ją. Język świerzbi, ale trzeba się powstrzymać. Życzenie minimum więc: abyśmy umieli się porozumieć, utrzymać społeczną aktywność KOD-u i nie zepsuli jej nienawiścią. Żartobliwie przypomnę, że głupota też jest darem Bożym i trzeba ją szanować. Ci z drugiej strony dobrze o nas nie myślą. Ale przecież nie wyparują, gdy nasza racja zwycięży – będą żyć obok. Życzenie maksimum: abyśmy umieli znaleźć argumenty docierające do tych, którzy tkwią pośrodku i nie uczestniczyli w wyborach. Albo wybrali dzisiaj rządzących, zmyleni obietnicami. Jeśli zdołamy z nimi uzgodnić kształt demokracji, wzmocni to nasze słowo i ustąpią nie tylko chmury gradowe. Na nowy rok więc przede wszystkim – wytrwania w staraniach.  ]]> 2621 0 0 0 Dwie manifestacje – jedna ku wolności, druga ku dyktaturze https://www.ruchkod.pl/walentyna-rakiel-czarneckadwie-manifestacje-jedna-ku-wolnosci-druga-ku-dyktaturze/ Tue, 05 Jan 2016 17:00:12 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2760 Walentyna Rakiel-Czarnecka Kiedy niemal dwa lata temu z drżeniem serca śledziliśmy wydarzenia w Kijowie, kibicowaliśmy wystąpieniom liderów rewolucji, modliliśmy się za walczących na Majdanie, płakaliśmy nad śmiercią zabitych na barykadach - nawet w najbardziej odległych zakątkach podświadomości nie rodziła się myśl, że wkrótce i u nas trzeba będzie bronić wolności i demokracji. I że usłyszymy z ust najbardziej zdeterminowanych i samodzielnie myślących, aktywnych obywateli, że u nas też trzeba będzie zacząć myśleć o bardziej radykalnych działaniach. Świadomość, że rozważana jest możliwość warszawskiego Majdanu (jeśli wszystkie inne sposoby zawiodą) wyzwoliła we mnie ogromny lęk i obawy. Jeszcze bardziej zaczynam się bać o Polskę. W tych lękach, jak szybko się zorientowałam – nie jestem osamotniona. Podziela je ponad 50 tys. osób, skupionych w Komitecie Obrony Demokracji. KOD, widząc bezradność sejmowej opozycji w boju o Trybunał Konstytucyjny, a jednocześnie zdając sobie sprawę ze znaczenia TK dla demokracji, już w 10 dni od powstania w cyberprzestrzeni zorganizował „w realu” pierwsze wydarzenie – pikietę. Odbyła się ona 3 grudnia pod Trybunałem Konstytucyjnym w Warszawie, w alei Szucha. Tego dnia Trybunał orzekał w sprawie nowelizacji ustawy o TK, uchwalonej przez Sejm poprzedniej kadencji w czerwcu 2015 roku. Rotacyjna pikieta trwała od godz. 12 do 20. Wzięło w niej udział od 300 do 500 osób jednocześnie. Było to niezwykłe wydarzenie, gdyż po raz pierwszy osoby, które kilka dni wcześniej dołączyły „klikając” tylko do grupy na Facebooku – przyszły na pikietę, aby dać świadectwo swojego niepokoju, troski, poczucia odpowiedzialności za swój kraj. Ludzie stawili się wyposażeni w polską i unijną flagę, własnoręcznie wykonane transparenty, egzemplarze Konstytucji, gotowi słowem i postawą bronić swych wartości. Organizatorzy do końca nie mieli pewności, kto się zjawi i jak wielu będzie uczestników. Czym innym jest klikanie, a czym innym wyjście z domu na konkretne wydarzenie. Ludzie jednak przyszli i sami z siebie zamanifestowali. Na niewielkim skrawku chodnika (teren pikiety był ściśle określony) zaistniała oto Polska obywatelska. Najczęściej powtarzanymi hasłami były: „Konstytucja”, „Demokracja”, „Trybunał Konstytucyjny”. Druga pikieta odbyła się 9 grudnia, podczas rozprawy nad uchwałami Sejmu, dotyczącymi „uzupełnienia składu TK”. Wzięło w niej udział kilkaset osób. Zarówno jednemu jak i drugiemu wydarzeniu towarzyszyły pikiety organizowane przez „Solidarni 2010”. Wiele wskazywało na to, że były one przygotowane „na zamówienie”. Ludzi dowożono autokarem. Grupka ludzi została ustawiona po drugiej strony bramy Trybunału. Smutne twarze, nieprzyjazne spojrzenia, napastliwy ton wypowiedzi. Grupka śpiewała pieśni religijne, trzymała flagi polskie w dłonie, domagała się zmiany „zaprzedanych” sędziów TK. Uczestnicy nie kryli pogardy dla KODerów, przekonywali, że racja jest po ich stronie. Podczas pierwszej pikiety moderatorką była pani z Radia Maryja. Formułowała hasła mówiące o tym, jak poprzedni rząd „doprowadził kraj do ruiny”. Obie pikiety KOD zostały szeroko opisane przez dziennikarzy, pokazywały je polskie i zagraniczne stacje telewizyjne oraz radiowe, a także portale internetowe. Największym wydarzeniem Polski obywatelskiej była manifestacja „Marsz ku demokracji”, zorganizowany w Warszawie przez KOD, przy wsparciu partii opozycyjnych 12 grudnia 2015 roku w Warszawie oraz w innych miastach w Polsce: Poznaniu, Szczecinie, Bielsku-Białej, Lublinie, Opolu, Gdańsku (13 grudnia, przy pomniku stoczniowców). Następnego dnia – 13 grudnia odbyła się manifestacja, organizowana przez PiS pod hasłem „Marsz Wolności i Solidarności 2015”, dla uczczenia rocznicy stanu wojennego i poparcia dla rządu i prezydenta. Obie manifestacje różniły się znacznie: symbolicznie rzecz ujmując – jedna maszerowała ku wolności, druga – ku dyktaturze. Pierwsza stała się platformą dla całej opozycji. Dominował życzliwy, pogodny nastrój, uczestnicy docierali na punkt zbiórki samodzielnie, nawet z najbardziej odległych miast. Przyszli z poczucia obywatelskiego obowiązku, i z obawy o to, co dalej z Polską. Ich motywacje widać było po tym, jak szli – „ławą” – swobodnie, jezdnią i chodnikami, jak się zachowywali (spontanicznie, ale z dużą samodyscypliną), wznosząc hasła, uśmiechając się życzliwie do przechodniów. Nie zapłonął żaden śmietnik, ludzie byli radośni, a jak sytuacja tego wymagała – poważni. W niedzielę, podczas manifestacji PiS, w centrum starannie wyreżyserowanego wydarzenia był prezes Jarosław Kaczyński – on nadawał ton, mobilizował uczestników, nie zapomniał wskazać wroga oraz pomniejszyć rangę sobotniego marszu i obrazić jego uczestników, nazywając ich (ustami przybocznego) „komunistami i złodziejami”. Wokół placu Trzech Krzyży stały rzędami autobusy, które przywiozły uczestników na manifestację z wielu miejsc w kraju. Jeden z dziennikarzy zajrzał do tych autobusów i napisał, że uczestnicy byli częstowani flakami, bigosem, kawą i herbatą i otrzymali „zwrot kosztów podróży”. Uwagę obserwatorów marszu zwracał pewien szczegół – uczestnicy szli jak żołnierze – zdyscyplinowani, równym krokiem. I było ich znacznie mniej, niż w marszu KOD-u. Wręcz symboliczna była trasa obu marszów – pierwszy zaczynał się pod Trybunałem Konstytucyjnym i kończył pod pałacem prezydenckim, drugi – zaczynał się na placu Trzech Krzyży, natomiast kończył pod Trybunałem Konstytucyjnym. Marsz ku demokracji Przyszły ogromne tłumy ludzi. Frekwencja na manifestacji KOD zaskoczyła nawet samych organizatorów. Urząd miasta obliczył, że było nas 50 tys., policja w dniu wydarzenia podawała, że ok. 70. Jednak już następnego dnia zbijała liczbę uczestników do kilkunastu tysięcy. Wszystko wskazuje na to, że do liczenia włączono specjalnych rachmistrzów, a mógł ich przyprowadzić nowy komendant policji. Wojna na liczbę uczestników rozgorzała w niedzielę. Rządowe źródła odwróciły proporcje – podawały, że w niedzielę było ponad 50 tys. uczestników, natomiast w sobotę – 3 razy mniej. Podobne opinie pojawiły się w Internecie. KOD upowszechniał nagrania wykonane kamerą z latającego nad maszerującym tłumem drona. Obrazy jednoznacznie pokazywały, że manifestacja organizowana przez KOD była kilka razy większa, aniżeli niedzielna. Jednak cokolwiek by nie było powiedziane lub pokazane, „oni” i tak podawali swoją wersję. Jak czas pokazał, te zdjęcia „z wysokości drona” musiały kogoś bardzo zdenerwować, ponieważ przed manifestacją 19 grudnia pojawił się zakaz latania dronów w centrum Warszawy. Ale jeszcze 12 grudnia to urządzenie zdążyło wykonać swoje zadanie. Zdjęcia wykonane z pomocą drona obrazują wielkość manifestacji. Atmosfera, jaka zapanowała podczas manifestacji była niezwykła – uczestnicy stanowili jedność, wspólnotę, uśmiechali się do siebie nawzajem, odnosili z życzliwością i serdecznością. Obok siebie stali i młodzi, i starsi, dzieci w wózeczku i panie oraz panowie w średnim wieku. Tuż przed rozpoczęciem marszu tramwaje na placu Zbawiciela i Konstytucji opustoszały – pasażerowie kierowali się w stronę alei Szucha. Pani o kulach, pan z parasolką, młody mężczyzna w okularach, nastolatka z grupą koleżanek, starszy pan z laseczką w dłoni, młoda para z dzieckiem w wózku. Co chwilę nad głowami i parasolami wyrastał jakiś transparent. Znak drogowy podporządkowania z wpisanym na dole słowem PiS, zielona tablica z hasłem: „Nasz rząd – nie rząd”, a także inne napisy: „Mamy prawo do prawa. My, naród”, „Jak skończą z Konstytucją, sędziami, administracją, nie pytaj za kogo się wezmą – wezmą się za ciebie!”, „Ręce precz od Trybunału”, „Kraków przeprasza za Dudę, Ziobro i Gowina!”, „Nie podzielicie nas”, „Nie ma wolności bez praworządności”, „Ostatni dzwonek, obudź się prezydencie”, „Prezydencie Duda kadencja minie, a hańba zostanie”, „Nie wstydzę się Polski, wstydzę się Dudy i polskiego ciemnego ludu” – te szyldy były zdecydowanie domowej roboty, wykonane z serca, a nie pod dyktando. Po drugiej stronie ulicy ustawili się narodowcy z Marianem Kowalskim, byłym członkiem Ruchu Narodowego, na czele. Było ok. 30 osób. Jeden transparent, z głośników puszczają „patriotyczny” i antyislamski rap. Wołają: – To my jesteśmy przedstawicielami narodu. Na ziemi leżały świńskie łby. Około godz. 11. zaczynają przez tuby wykrzykiwać swoje hasła: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”. Narodowcy skandują: „KOD dla ciot”, „Znajdzie się kij na petruski ryj” i „Narodowa duma”. Kiedy krzyczą: „Bóg – Honor – Ojczyzna”, manifestujący krzyczą razem z nimi. I nagle hasła: „Byłeś w ZOMO, byłeś w ORMO, teraz jesteś za platformą”, „Miejsce lewicy jest na szubienicy”. „Oni nawet siebie samych nienawidzą” – mówi pan po 70-tce. I nagle staje się coś niezwykłego. Starsze panie, z czerwonymi trąbkami w dłoniach zaczynają w nie dąć, z całych sił i dzielnie zagłuszają narodowców. Dołączają starsi panowie. Po chwili inni uczestnicy, którzy zdążyli zaopatrzyć się w trąbki też dołączają do „chóru”. Każdy zagłusza jak może – ktoś gwiżdże w gwizdek, ktoś innych buczy, jeszcze inni krzyczą. Bez słów. W rezultacie narodowcy zostają całkowicie zagłuszeni. Ludzie podchodzą do nich i próbują coś im objaśniać, ale oni i tak nie słuchają, dalej skandują hasła i włączają hałaśliwą muzykę. Manifestację otworzył Mateusz Kijowski, twórca KOD. Powiedział, że nie wszyscy dali radę przyjechać, gdyż mieli za daleko. Ale w kilku miastach KODerzy zorganizowali pikiety solidarnościowe. Lider KOD przekazał pozdrowienia wszystkim demokratom w całej Polsce oraz zagranicą. Podziękował tym, którzy spotykają się za granicami Polski, żeby zamanifestować poparcie. Przed i podczas wystąpień zebrani cały czas byli aktywni – zagłuszali narodowców, a w przerwach wykrzykiwali hasła: „Racja, racja demokracja”, „Obronimy Konstytucję”, „Państwo prawa”, „Hańba”. Dzwonią telefony, zebrani w alei Szucha dowiadują się, że dużo ludzi nie może dotrzeć na demonstracje, bo cała Warszawa stanęła w korkach. Po liderze KOD przemawiają politycy (cytaty pochodzą z „Gazety Wyborczej”): Ryszard Petru (Nowoczesna) podkreśla, że Kaczyński podzielił Polskę w jeden miesiąc. Ostrzega – dzisiaj zamach na Trybunał, jutro – na naszą wolność. Wyraża obawę, że być może jest to ostatnia legalna demonstracja. Mówi: „Nie zabiorą nam biało-czerwonej flagi. Nie dajemy się oszukać. Czekają nas zimowe miesiące, ale przyjdzie wiosna”. Władysław Kosiniak-Kamysz, prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, z wielkimi emocjami w głosie podkreśla, że Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, nie jednej partii! I dodaje, że o to dobro należy dbać. „I to jest nasza wspólna odpowiedzialność. W naszej polskiej różnorodności, w różnej wrażliwości politycznej, w różnych poglądach gospodarczych. Ale to jest podstawa naszego funkcjonowania we wspólnocie” – mówi prezes PSL. Wskazuje, że wcale nie chodzi tutaj o walkę o Trybunał, tylko trzeba się odwołać do praw podstawowych, do tego, co jest w preambule konstytucji. „Do pomyślności i dobra obywateli. Ale nie do dobra rozumianego jako dobro jednej partii” – podkreśla. Sławomir Neuman (PO) powiedział: „To początek naszego długiego marszu w obronie demokracji, który skończy się za kilka lat. Chcemy bronić Polski europejskiej i obywatelskiej. Dla Jarosława Kaczyńskiego trójpodział władzy to dawanie dyrektyw prezydentowi Andrzejowi Dudzie, premier Beacie Szydło i marszałkowi Sejmu”. Barbara Nowacka (Zjednoczona Lewica): „Jesteśmy tutaj wszyscy razem bez względu na sympatie polityczne. Nie przyszliśmy jako ludzie swoich partii, choć są z nami przedstawiciele różnych formacji politycznych, od centrum po lewą stronę. Jestem szczęśliwa, że dzisiaj możemy być razem jako społeczeństwo obywatelskie!” – mówi. Kontynuuje: „Jarosławie Kaczyński! Tu jest Polska! Tu są Polki i Polacy! I nie będzie nam pan mówił panie prezesie, czego możemy, a czego nie! Walczyliśmy wszyscy o dobro Polski, o wspólnotę, o solidarność i niezależność, ale i o wolne i niezawisłe sądy! Tu są ci, dla których ważne są wolność, równość i demokracja. Tej demokracji nie oddamy żadnej partii ani prezesowi!”. Po tych słowach tłum zaczyna skandować: „Tu jest Polska!”. Z alei Szucha manifestanci ruszyli pod Sejm, stamtąd, ulicami Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście pod pałac prezydencki. Co chwilę skandowane jest inne hasło. Ostro akcentowana jest niechęć do prezydenta Andrzeja Dudy. To jest bardzo zła wiadomość dla prezydenta, który szedł do wyborów z hasłem pojednania .To hasło stało się bardzo szybko puste, a ten marsz to udowodnił. Pod Sejmem skandowano: „Saska Kępa, nie Beata”, „Andrzej Duda pod trybunał!”, „Przepraszajcie i spadajcie”, „Nie Budapeszt a Warszawa”, „Wyrwać kępę z korzeniami”, „Drukuj ten wyrok, Beata”, „Państwo prawa, nie Jarosława”, „Andrzej Duda oddaj dyplom”. Furorę zrobiło pogo, tańczone w rytm słów „Kto nie skacze, ten za PiS-em – hop-hop-hop”. Podskakiwali wszyscy – i starsi, i młodzi. Skandowano też w drodze do pałacu: „Marionetka”, „Precz z Kaczorem dyktatorem”, „Póki można, chodźcie z nami”, „Przepraszajcie, spadajcie”, „Szydło do wora, najwyższa pora pogonić Kaczora”, „Przyjdzie pora na Kaczora”. Im bliżej pałacu, tym więcej haseł o prezydencie: „Andrzej Duda, to się nie uda”, „Demokracje obronimy”, „Jest nas dużo, będzie więcej”, „Prezydencie, powstań z kolan, taka jest Polaków wola”, „Andrzej Duda pod Trybunał”, „Doktor Duda czyni cuda”. Czoło manifestacji KOD już pod pałacem, a tłum ciągnie się jeszcze wzdłuż budynku Sejmu. O marszu mówią uczestnicy Każdy przyszedł na marsz ze swoją historią, i ze swoimi motywacjami. Pani w ciemniej kurtce: „Wyszliśmy, aby protestować przeciwko łamaniu Konstytucji i bronić praw demokratycznych, Trybunału Konstytucyjnego, trójpodziału władzy”. Robert, młody mężczyzna: „Prezydent łamie Konstytucję, dlatego tutaj jestem”. Starsza pani, bardzo emocjonalnie: „Niektórzy kradną na wnuczka, na policjanta, z „oni” chcą nas okraść z demokracji i wolności”. Para młodych ludzi, mężczyzna trzyma transparent z profesorem Bartoszewskim i cytatem: „Warto być przyzwoitym”. Mówią: „Nasz udział dzisiaj w marszu to nasz sprzeciw przeciwko temu, co się dzieje. Chcemy, aby media były nadal wolne, i abyśmy nadal mieli demokrację”. Łukasz: „Ja widzę pełzający zamach stanu i nie zgadzam się, aby jedna partia uzurpowała sobie prawo dominacji nad całym społeczeństwem”. Janina: „To jest mój sprzeciw przeciwko zawłaszczaniu Polski przez PiS”. Starsza pani: „Długo już żyję na tym świecie, ale takiej bezczelności i arogancji władzy jeszcze nie widziałam”. Wśród manifestujących były też znane osoby, jak np. Hanna Bakuła, która powiedziała: „W środku Europy odbywa się gwałt na demokracji”. Młody mężczyzna: „PiS otworzył zbyt wiele frontów i uwikłał się w tyle sporów, że zdołał zjednoczyć opozycję i wyprowadzić ludzi na ulicę”. Znany dziennikarz: „Kaczyński wyszedł ze sporu lewicy z prawicą, a wszedł w spór z demokracją i trzeba to powstrzymać”. Starsza pani: „Polska obywatelska nie pozwoli sobie zabrać wolności i tego, co wywalczyła po 1989 r. I tylko Polska obywatelska obroni prawo przed agresją liberalnego populizmu”. Para młodych ludzi: „Nie chcemy żeby była rozmontowywana Konstytucja, żeby ludzie pałający nienawiścią, chęcią zemsty rządzili naszym krajem”. Młoda dziewczyna: „Przyszłam, aby wyrazić protest przeciwko poczynaniom prezydenta i rządu, popieram trójpodział władzy”. Mężczyzna ok. 40-tki: „Jestem przeciwko łamaniu Konstytucji. Jestem prawnikiem i uważam, że każdy prawnik powinien tutaj być, bo to co się dzieje, obraża naszą inteligencję. Czuję tę ogromną wspólnotę, jaka się zrodziła na manifestacji i przypomina to czasy minione. Nie sądziłem, ze one kiedykolwiek powrócą”. Tata z dzieckiem w wózku: „Manifestacja pokazuje jak szybko można zmobilizować ludzi. I nawet ci, co nie poszli na głosowanie – dzisiaj wychodzą na ulicę”. Leszek Balcerowicz: „To, co udało nam się osiągnąć po 1989 roku, to nie tylko prężna gospodarka, ale przede wszystkim rządy prawa, co oznacza, że władza polityczna jest ograniczona i nie może wszystkiego robić. Po raz pierwszy po 1989 roku ta podstawa modelu zachodniego typu władzy ograniczonej jest pod agresywnym atakiem i tylko społeczeństwo obywatelskie może zwyciężyć. To największy po 1989 roku atak na rządy prawa”. Jedna z KOD-erek napisała: „Stałam przed telewizorem, ryczałam i śpiewałam z nimi hymn Polski”. Druga pisze: „Jeszcze nigdy nie śpiewałam hymnu przed telewizorem”. „Wspaniała atmosfera! Wokół uśmiechnięte, inteligentne twarze, młodzi, starsi, rodziny. Można poczuć przez chwilę, że Polska nie zginęła pod zwałami oślinionego moheru. Brawo! Polska ma wspaniale społeczeństwo obywatelskie! Obywatele kochają praworządność, swobody demokratyczne i chcą przestrzegania praw zagwarantowanych w Konstytucji! Uczestnicy demonstracji pokazali wyraźnie czerwoną kartkę. Demokracja, praworządność, Konstytucja są najważniejszymi elementami społeczeństwa obywatelskiego! Dziękuje KOD za zorganizowanie tego protestu” – napisała trzecia KODerka na FB. „To było znaczące wydarzenie polityczne, choć jego skutków, szczególnie długofalowych, nie jesteśmy w stanie przewidzieć” – powiedział Andrzej Jonas w radiowej Jedynce. Zauważył, że dzięki tej manifestacji zwolennicy tezy, że PiS atakuje demokrację, mieli okazję się policzyć, a podczas marszu wytworzyło się poczucie wspólnoty, mimo wielu odmienności politycznych. „Tej siły, którą społeczeństwo dziś zobaczyło nikt nam nie odbierze. Z pewnością rządzący Polską ludzie czy raczej jeden człowiek z niczego się nie wycofa, za nic nie przeprosi, niczego nie odwoła będzie szedł do zwarcia, będzie nadal zniesławiał inaczej myślących, znajdzie dość klakierów, „ekspertów i dziennikarzy”, aby powtarzać, że ma rację i tak samo jak komuniści będzie zwoływał własne wiece poparcia, uruchamiał swoją propagandę, kłamał i kręcił i kusił fałszywymi obietnicami. Ale to już nic nie da. Uruchomiony został scenariusz ulicznej konfrontacji, w obliczu ubezwłasnowolnienia Parlamentu, jedyny możliwy, który najpewniej doprowadzi do erozji i upadku tej odrażającej władzy. A jeśli ta władza niczego nie będzie w stanie zrozumieć to stanie się to równie nagle jak nagle tysiące ludzi wyszło na ulice wydawało się sennych i odległych od walki o wolność polskich miast. Jeśli ta władza niczego nie zrozumie, okaże się niereformowalna i niezdolna do stosowania reguł demokratycznych to czeka ją polski Majdan” – napisał po marszu Stefan Niesiołowski. Leszek Jażdżewski napisał: „Kaczyński i Duda dokonując jawnej niesprawiedliwości, gwałtu na państwie prawa, upokarzają tych wszystkich, którzy z Polską, polską demokracją i jej sukcesem się utożsamiają. Wywołują strach – że to wszystko tak łatwo można utracić. (…). Dlatego wyszli na ulice…(…) Kaczyński uczynił klasę średnią świadomymi obywatelami”. Jarosław Kurski napisał w „GW”: Byłem i widziałem najlepszą twarz Polski. To zaskakujące, że ludzie tak licznie wyszli w obronie wartości w gruncie rzeczy abstrakcyjnych: Trybunału Konstytucyjnego, konstytucji, demokracji. Poczuli, że to jest ten moment, kiedy trzeba się zaangażować. (…). Andrzej Celiński poinformował na FB, że jego ponad 96-letnia mama zadzwoniła do niego w przeddzień marszu i poprosiła, aby ją zabrał. No i syn zabrał mamę, była na całej manifestacji. Po wydarzeniu Celiński napisał: „Oświadczam ci więc prezesie, że Ona, to Zofia z Lipskich Celińska (może coś ci to mówi?), nic wspólnego z „resortowymi dziećmi” nie ma. Tak jak i ja nic z resortem nie miałem (…). A teraz Wam powiem skąd ta Mama na marszu demokracji. W 1969 przeżyła jak Wojtka z domu wyprowadzano do więzienia, a mnie czterokrotnie na 48 godzin po rewizjach domowych nie wyłączając jej bieliźniarki. I te wieczory, w 1964, kiedy dowiadywała się o aresztowaniu swojego brata JJL. Przeżyła wojnę m.in wytwarzając granaty dla AK. Szarżowała na zomowca 31. sierpnia 1982 na Rynku Starego Miasta, kiedy chcieli Wojtka zaciągnąć do budy. Ona dość ma małych ludzi, którzy swe osobowościowe kompleksy zamieniają w nieszczęście dla Kraju. Ona wreszcie w 1989 poczuła się wolna. Powiedziała mi wtedy: „Andrzejku, ja nawet nie marzyłam we snach, że dożyję wolności”. Kiedy jakiś łotr mówi o złogach komunizmu, inny określa gdzie kto stoi (sugerując, że my tam, gdzie ZOMO), potem opowiada, kto skupia się wokół twierdzy Trybunału - Ona, Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata, komandor Orderu Odrodzenia Polski czuje obowiązek być tam, gdzie każdy ceni sobie wolność być powinien. Dziękuję Wam, że z Nią dzisiaj byliście. Wróciła do domu szczęśliwa, że się na Was nie zawiodła. Że było Was tam tyle. Jeszcze raz dziękuję”. Stefan Niesiołowski po tym wydarzeniu na swoim blogu napisał: „PiS dostało pierwsze poważne ostrzeżenie. Zaledwie po miesiącu autorytarnych rządów, po ponurym spektaklu bezprawia, kłamstwa, podłości, pychy i nienawiści z Kaczyńskim w roli głównej w kilku miastach odbyły się wielkie manifestacje, w których łącznie wzięło udział około 100 tysięcy ludzi. W samej Warszawie demonstrowało 60 tysięcy (ciekawe, że podległa p. Błaszczakowi policja nie podaje żadnych danych na temat frekwencji). Muszę przyznać, że te manifestacje przekroczyły najśmielszy próg moich oczekiwań i nadziei, muszę przyznać, że bardzo się bałem tego, że podobnie jak przed Sejmem i Trybunałem Konstytucyjnym i tym razem przyjdzie kilkuset dzielnych ludzi broniących Polski i demokracji w Polsce narażając się na szyderstwo i drwinę pisowskich lizusów nazywających się dziennikarzami i jeszcze obrzydliwszych (trudno to sobie wyobrazić) klakierów nazywających się politykami. Kaczyński i jego klika byli przekonani, że żadne demonstracje im nie grożą, że społeczeństwo zmęczone i znudzone prowokowanymi przez PiS awanturami nie wystąpi w swojej masie, że nikogo nie obchodzi jakiś egzotyczny Trybunał, że wystarczy ciemny lud, który wszystko kupi przekupić ochłapami w postaci 500 złotych na dziecko (teraz okazuje się, że nie na każde i nie dla każdego), aby spokojnie wprowadzać coraz brutalniejsze autorytarne rządy”. 12 grudnia współtwórca KOD – Mateusz Kijowski obchodził 47 urodziny. Z tej okazji napisałam na FB: „Ależ masz piękne urodziny! I w jakim towarzystwie! Pięknie było, ale Ty to zacząłeś, rzuciłeś iskrę – zrobił się płomień. Rozpaliły się nasze polskie serca. Tyle energii, wprost nie sposób przestać się cieszyć. Jeszcze teraz śmieję się w głos, jak wspomnę te starsze panie, dmące dzielnie w czerwone trąbki, w celu zagłuszenia „zagłuszaczy”. Było tyle nadzwyczajnych momentów, i to pogo… Podskakujący staruszek, pani w kapelusiku, młoda dziewczyna w szpilkach - cudny widok. I te hasła. I ta rzeka ludzi - nieprzebrana. Wszyscy pogodni, uśmiechnięci, życzliwi. I żadnego redaktora nie pogoniliśmy, a nawet machaliśmy do kamer. I rodzice z dziećmi, chłopiec stojący na koszu na Nowym Świecie - w jednej ręce flaga UE, druga wzniesiona w geście Victorii. Po prostu to było święto - troski, miłości, odpowiedzialności – obywatelstwa”. Inni KODerzy: Sławomir – „Jako „najgorszy sort Polaka” jestem dumny z tych, z którymi szliśmy razem. Ktoś z moich znajomych, spotkanych na dzisiejszej demonstracji, podzielił się piękną refleksją: słuchaj - powiedział - popatrz na twarze tych ludzi. Są bez nienawiści w oczach i bez zaciśniętych ust. To są ludzie, z których każdego chętnie zaprosiłbyś do domu… Zgadzam się z nim w 100 proc”. Piotr: „Dzisiejsza demonstracja w Warszawie przywróciła mi wiarę w rozsądek i determinację bardzo wielu rodaków, od lat nie miałem takiej zwykłej satysfakcji i nie czułem takiej bezinteresownej „bliskości” z przypadkowo spotkanymi ludźmi, poczucia dumy... To ważne doświadczenie i jeszcze ważniejsze przekonanie, że nie jesteśmy sami, że bardzo wielu myśli podobnie o Polsce, o demokracji i jest gotowych bronić tych wartości. Tylko nogi bolą, pesel daje znać! Mam taką wielką ochotę powiedzieć wszystkim uczestnikom dzisiejszej manifestacji - dziękuję. To przywraca wiarę i sens”. Manifestacja odbiła się szerokim echem w prasie – w kraju i za granica. Ewa Szaniawska z KOD przygotowała zestawienie tytułów oraz nazw gazet, czasopism, telewizji i radia – zajęło ono siedem kartek A-4. Równym krokiem Manifestacja niedzielna, organizowana przez PiS, zgromadziła ok. 25 tys. uczestników (tak podaje policja, która jednocześnie zaniża statystyki marszu KOD-u). Była to piąta manifestacja, organizowana 13 grudnia, czyli w dniu wprowadzenia stanu wojennego. To wydarzenie zostało zaplanowane w szczegółach, było realizowane zgodnie ze starannie przygotowanym scenariuszem. Zwolennicy PiS, zwiezieni zewsząd autokarami (stały rzędem w pobliżu) zebrali się na placu Trzech Krzyży. Powiewały na wietrze biało-czerwone flagi i chorągwie z logiem PiS. Pojawiał się także wizerunek papieża Jana Pawła II oraz wizerunek Jezusa Chrystusa. Na transparentach widniały napisy: „Warto być Polakiem”, „Lud wybiera, lud popiera”, „Demontaż Polski zgodnie z polityką PO-PSL”, czy „Zmienić oblicze TVP”. Widzami, obserwującymi wydarzenie wstrząsnął transparent z martwym lisem na płótnie. „Dzieło” wieńczył napis: „Tomasz Lis na żywo”. Martwy lis i zawarty w transparencie przekaz wiele mówi o osobach, które go przygotowały i niosły. Kto i co spowodowało, że w ludziach zrodziła się tak ogromna nienawiść? Wydaje mi się, że rozważania tego problemu zasługują na oddzielny opis. Wracamy do manifestacji PiS. Nie wiedzieć czemu „podium” ustawiono na schodach pomnika Wincentego Witosa, możliwe że Jarosław Kaczyński chciał przypomnieć, że i ten wielki mąż stanu był aresztowany (w 1930 r. przez Piłsudskiego), ale dlaczego konferencja prasowa prezesa PiS, po manifestacji miała miejsce na placu Piłsudskiego? To jest temat do analizy, bo możliwe, że kryją się tutaj jakieś znaki i koniecznie trzeba je odczytać… Aktorka Katarzyna Łaniewska deklamowała, w wielkim uniesieniu i emocjach, „Psalm o gwieździe” Ernesta Brylla. Sposób, w jaki interpretowała wiersz sprawił, że utwór zabrzmiał jak pean na cześć wodza PiS, dzierżącego w dłoniach tę gwiazdę – nadziei, a odwoływał się do wszystkich, którzy biedni są, jedzą chleb powszedni, co gorzko płaczą, co są od bólu obłąkani. Takie emocje przecież każdemu można przypisać, i o to organizatorom chodziło – trafić do takich właśnie ludzi i wskazać im gwiazdę-cel, za którą mają podążać. I może człowiek uległby iluzji, stworzonej przez artystkę, gdyby nie fakt, że jak wynika z książki Krzysztofa Kowalewskiego – Łaniewska, młodą osobą będąc – należała do ZMP i pisała donosy na profesorów warszawskiej PWST oraz słynnego reżysera Konrada Swinarskiego. I to wszystko przypomniało mi się w chwili, gdy pani ta deklamowała piękny przecież wiersz, ale wykorzystany do budowania mitu – i PiS, i jej prezesa. I tak oto patos pomieszano ze śmiesznością i drwiną – bo PiS zapowiada przecież walkę z komunizmem, a zagrzewa do niej przodowniczka tego ustroju… Prawdziwy chichot historii. Odczytano listę ofiar stanu wojennego oraz Deklarację ideową V marszu w obronie wolności. Scenariusz uroczystości został tak napisany, że powstało złudzenie, że to tylko członkowie PiS byli aresztowani w stanie wojennym, tylko ludzie prawicy ginęli, i tylko oni są strażnikami ideałów „Solidarności”. Taka manipulacja była dużym nadużyciem, również wobec uczestników wydarzenia. Wiele bowiem osób przybyło na manifestację kierując się pragnieniem uhonorowania rocznicy stanu wojennego oraz jego ofiar. Uczestniczyli, ponieważ biorą udział w wydarzeniu, organizowanym już po raz piąty i w ten sposób demonstrują swój patriotyczny obowiązek. Szanując uczucia i postawę tych uczestników nie sposób jednak pozbyć się wrażenia, że ci ludzie zostali wykorzystani do realizacji celów propagandowych PiS. Kaczyński chciał bowiem pokazać, że ma ogromne poparcie narodu dla przeprowadzanej pod jego dyktando „dobrej zmiany”. To organizatorzy niedzielnej manifestacji, w odpowiedzi na informację o manifestacji KOD-u w dniu 12 grudnia – dodali do cyklicznej manifestacji hasło poparcia dla rządu. Pomniejszanie KOD-u Redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, Tomasz Sakiewicz powiedział do zebranych: „To wy jesteście suwerenami prawodajnymi”. Podkreślił, że trudno będzie zbudować wielką Polskę, bo przeszkadzają różne twory, takie np. jak Komitet Obrony Draństwa. KOD-owi przyłożył też Andrzej Gwiazda. Człowiek będący legendą „Solidarności” przypomniał czasy stanu wojennego, podkreślił, że Trybunał Konstytucyjny powstał w marcu 1982 r. i to był kaganiec nałożony na byłych działaczy „Solidarności”, aby w czasach, gdy przejmie władzę – mieli spętane ręce. Zapewnił: „Ale teraz zwieść się nie damy. Bruksela to nie Moskwa. Od 70 lat trwa walka o te same cele. Walka trwa, a naszą rzeczą jest zwyciężać.” I jako jedną z przeszkadzających w tej walce PiS organizacją jest KOD – tutaj Gwiazda przekręcił nazwę – na Komitet Obrotów (niezrozumiałe) czy Donosicieli. I zacytował jakiś sfałszowany wpis z Internetu. Gwiazda mówił, a tłum krzyczał: „Zwyciężymy”. Jarosław Kaczyński przemawiał dwukrotnie – pod pomnikiem Witosa oraz pod Trybunałem Konstytucyjnym. Sens pierwszego wystąpienia był taki: To jest marsz pamięci, ale też i dla przyszłości. Odwołał się do ideałów „Solidarności”, które zostały wg niego odrzucone, a po które sięga PiS, będący ich strażnikiem. PiS wg wodza znów ma szanse, ale trzeba się zmobilizować (czytaj: organizować manifestacje poparcia na każdy sygnał). Przypomniał, że PiS wygrał wybory, ale „nie ma prawa tworzyć prawa i przebudowywać Polski”. Podkreślił, że jemu chodzi o to, aby demokracja mogła decydować. Jest to kolejny przykład propagandy PiS, tłumaczącej wszystko – i historię, i teraźniejszość na korzyść tej partii. Pan prezes mówiąc o tych, co przeszkadzają pomija fakt, że to on jest sprawcą awantury, gdyż łamie prawi i Konstytucję, a ci „Oni” nie chcą pozwolić na zamach stanu i zmianę ustroju państwa. PiS kłamie – wszędzie i przy każdej okazji, manipuluje i świadomością ludzi, i emocjami. Wykorzystuje, że każdy z nas nosi w sobie zakorzenioną wizję folwarcznego dworu, zgodnie z którą jest pan (ten, któremu się udało), chłop (ten, któremu się nie udało) i wybawiciel (ten, który spowoduje, że zapanuje sprawiedliwość). Prezes wyraźnie wskazuje – już od słów niczemu niewinnego Brylla – do swoich ostatnich wystąpień – gdzie jest wróg, który spowodował, że uczestnicy manifestacji mają tak nieciekawe i pełne biedy życie. Ano – ci sprawcy nieszczęścia demonstrowali dzień wcześniej pod Trybunałem, który jest ich redutą. Dlatego tak go bronią. Wobec takiej demagogii zebrani na manifestacji ludzie doznają okrutnego wstrząśnienia świadomości. Nawet jeśli mają jakąś samodzielną myśl, jakąś niepewność – pan prezes swoim zdecydowaniem, powagą, nieomylnością i jednoznacznymi stwierdzeniami przegoni każdą „niesforną myśl”. Podczas przemówienia pod gmachem Trybunału Jarosław Kaczyński podkreślił, że członkowie TK, razem z jego prezesem, wzięli udział w „przygotowywaniu ustawy, o której sami potem musieli stwierdzić, że była niekonstytucyjna”. Następnie przypomniał, że rząd PO nie wykonał „prawie 50 orzeczeń Trybunału”, ogłaszał je często po tygodniach, a dzisiaj płacze nad niewielkim opóźnieniem. Kaczyński nazwał te działania „zalewem hipokryzji”. Cała konstrukcja wystąpienia zgodna ze schematem – „oni są źli, źle zrobili, ale my to naprawimy”. Ani słowa o tym, że PiS nie zrealizował jeszcze więcej orzeczeń Trybunału i jego następcy musieli nadrabiać zaległości i jednocześnie realizować bieżące orzeczenia…. „My chcemy dobrego Trybunału Konstytucyjnego, który będzie rzeczywiście strzegł konstytucji. Ale to nie jest ten trybunał w obecnym składzie” – podkreślił i stwierdził, że opozycja ma możliwość działania „bez żadnych ograniczeń”, w tym atakuje rząd oraz obraża prezydenta. „Odbywają się demonstracje, tak jak choćby te wczorajsze. Czy to jest demokracja, czy to jest dyktatura. Oni próbują wmówić ludziom, że w środku gorącego lata jest mroźna zima, bo tak powiedzieli w telewizji” – powiedział. Następnie podkreślił, że demokracja była zagrożona za czasów rządów PO. „To wtedy wysyłano ABW, żeby likwidować strony internetowe krytykujące prezydenta” – przypomniał Kaczyński i dodał, że w tym czasie miały miejsce ataki na dziennikarzy oraz likwidacje napisów obrażających premiera, w których brały udział „zwarte oddziały policji”. „Musimy Polskę zmienić, uczynić sprawiedliwą i solidarną”– podkreślił. I w ten sposób dalej manipulował ludźmi i faktami. Za rządów PO zdarzył się jeden przypadek ukarania internauty, szkalującego obraźliwymi wpisami prezydenta RP, który w ustach Kaczyńskiego urósł do codziennej praktyki „okrutnego reżimu”. Nie zająknął się nawet o propagandzie uprawianej przez różne prawicowe portale, gazety kościelne, Radio Maryja, Telewizję Trwam czy Republika. Nie podkreślił, że PO ani nie karało, ani nie zamykało tych środków przekazu pomimo wyraźnego łamania kodeksu dziennikarskiego i zasad etyki (patrz – m.in. raport KRRiT). Prezes Kaczyński wyjaśnił też, czym grozi zachowanie Trybunału: Stwierdził, że „oni” chcą uniemożliwić powrót do poprzedniego – niższego wieku emerytalnego, oraz zablokować otrzymywanie za darmo leków przez osoby po 75 roku życia. Oczywiście jest to nieprawda, gdyż Trybunał nawet nie miał zamiaru zabronić PiS-owi uchwalania tych przepisów, ale któż to by się przejmował takim drobiazgiem! Najważniejsze, że do prostego ludu mówi się prostym językiem. A że się kłamie – no cóż, widać wg pana prezesa cel uświęca środki. Kaczyński przygotowywał tez grunt do ustawy o likwidacji służby cywilnej i wolnych mediów. Mówił: „Oni nie chcą dopuścić do tego, żebyśmy musieli rozpędzić tę bandę kolesiów, która się rozsiadła w administracji. Chcą nie dopuścić do naprawy wymiaru sprawiedliwości” – podkreślił. „Jest cały przemysł oszukiwania, wyciągania naszych wspólnych pieniędzy. Gdzie się nie rozejrzeć, co się nie działo w każdym resorcie, mieliśmy do czynienia z tym samym – powiedział Kaczyński i wymienił sposoby, w jaki marnotrawiono budżet za rządów PO. Dodał, że w całej tej sytuacji chodzi o „dalsze rabowanie Polaków”, a Trybunał Konstytucyjny miał bronić „tego układu”. „Dlatego musimy zmienić ten trybunał i uczynić go instytucją, która będzie chroniła prawa obywateli” – powiedział. „Możecie na nas liczyć. Damy radę, zwyciężymy” – zakończył przemówienie. Wystąpienia prezesa PiS przerywane były wielokrotnie brawami i okrzykami „Hańba!”, „Tu jest Polska!”, „Precz z komuną!”, „Nadchodzi sprawiedliwość!” i „Damy radę!”. Wnikliwy obserwator życia społeczno-politycznego zdaje sobie sprawę ze skutków uprawianej przez PiS propagandy. Te dwie, opisane w niniejszym artykule manifestacje obnażają prawdziwe intencje i sposób manipulowania ludźmi. Pytanie tylko – kto jeszcze wierzy PiS?
]]>
2760 0 0 0
Wszyscy mówią, że was teraz brakuje... https://www.ruchkod.pl/kuba-karys-wszyscy-mowia-ze-was-teraz-brakuje/ Tue, 05 Jan 2016 17:05:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2762 Kuba Karyś – Dzień dobry panie Premierze, mogę panu zająć chwilkę… – Może pan, ale czy warto? Krótko rozmawialiśmy. Krótko wyjaśnił mi Pan dlaczego nie chce brać udziału w moim szaleństwie. Krótko wyjaśnił mi Pan, dlaczego ja też nie powinienem. Miał Pan wielki talent do wyczuwania niebezpieczeństw i wiedział Pan, że z tamtego pokoju były same złe wyjścia. Tak naprawdę dopiero teraz zrozumiałem, dlaczego miał Pan rację. A potem spokojnie opowiedział mi Pan o wielkich czasach, jakby to było coś nadzwyczajnie zwykłego. Pamiętam, że drażniła mnie ta rozwleczona płynność rozmazanych słów, a jednocześnie wbijała gwoździem ich bezsprzeczna racja i niepodważalna mądrość. Każde zdanie ważyło tonę i dopiero gdy wybrzmiewało, zdawałem sobie z tego sprawę. Choć wcale Pan tak nie chciał. Pan po prostu mówił. Tak jak zawsze. Gdy potem w Brukseli rozmawialiśmy z profesorem Kułakowskim o Waszych wspólnych wakacjach tamtego roku, ujrzałem cień na jego twarzy, gdy wypsnęła mi się troska o Pana zdrowie. I już wiedziałem, że nici z naszej rozmowy, bo tylko tęsknie spoglądał profesor na telefon, żeby sprawdzić czy wszystko u Pana w porządku. Bo Pan był ważny. Trochę się boję to powiedzieć, ale Pan był najważniejszy. Bo Pan był. I wszyscy wiedzieli, że Pan zawsze będzie. I tak się nie robi Panie Premierze, że się tak po prostu idzie precz! Bo do kogo teraz…? Lekcje przyzwoitości, mądrości, szacunku – od kogo brać? Siedzicie teraz pewnie z Kułakowskim, z Jackiem, Geremkiem, Kozłowskim, z Turowiczem na kładce nad potokiem i majtacie nogami nad wodą. Podwinięte nogawki, rozsupłane sznurówki, rozchełstane koszule. Jak dzieci. Jak Włóczykije. A tu, nieszczęśliwi ludzie robią rzeczy, których w gruncie rzeczy nie lubią robić. Których nienawidzą. Robią te rzeczy, bo tak chcieli, kiedy było im to potrzebne. A teraz trwają w milczeniu naprzeciw tych, którzy byliby szczęśliwi, gdyby im ich małe szczęście w spokoju zostawić. A nie tylko niszczyć. Na każdym kroku. W imię... nawet nie wiadomo w imię czego. Pan by pewnie wiedział. I to jest porażające. Ten brak i to wszystko. Bo nie zdążył ich Pan nauczyć – przyzwoitości, mądrości, szacunku…. A nikt inny nie umie. Pan pewnie chciałby, żeby się sami nauczyli. Jak zawsze. Panie premierze. „Zaliś swej dawnej przepomniał cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawiasz?” Panie premierze kochany. Larum grają… A Pan siedzi z Jackiem nad potokiem…  ]]> 2762 0 0 0 Patrzymy na was! Czyli zbiorowy instytut pamięci narodowej https://www.ruchkod.pl/piotr-rachtan-patrzymy-na-was-czyli-zbiorowy-instytut-pamieci-narodowej/ Thu, 07 Jan 2016 11:14:32 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2812 Piotr Rachtan Skandaliczne wrzutki poseł Krystyny Pawłowicz w czasie posiedzenia Komisji Ustawodawczej Sejmu do projektu „naprawczego” ustawy o Trybunale Konstytucyjnym i sposób prowadzenia prac nad tym projektem, w którym opozycja, Biuro Analiz Sejmowych, Sąd Najwyższy, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, … są całkowicie pomijane i lekceważone przez większość każą się zastanowić na stanem demokracji w Polsce. Większość parlamentarna uznała, że wynik wyborów daje jej legitymację do realizacji jej własnego projektu państwa. 19 procent wyborców PiS ma zdecydować o tym, jak będą w przyszłości żyli wszyscy Polacy, także ci nie-PiS, jakie prawa im oktrojować, a jakich pozbawić, Opozycja – i wyborcy nie-PiS są całkowicie bezradni. To nie jest maszynka, to nie jest walec – tu pracuje niszczarka. Możemy głośno wołać, zbierać się pod Sejmem i Trybunałem, pisać i mówić w mediach, które jeszcze są od władzy niezależne, ale skutek tego – to widać – będzie mizerny. Choć pozostaje nam jeszcze jedno narzędzie, coś, czego użyć mogą słabi wobec silnych, bezradni wobec przemocy: patrzeć i pamiętać. Patrzymy na was. Widzimy, słyszymy i zapamiętamy. Uważacie, że wygrana w wyborach to prawo do wszystkiego, nawet do wykonania egzekucji na Trybunale bez możliwości apelacji. Możecie to zrobić, matematyka sejmowa pozwala. Przeżyłem już tyle samo lat, co wasz prezes, i moja pamięć ogarnia spory szmat czasu. Tyle, by zrozumieć, że nic nie jest wieczne. Pamiętam – byłem dzieckiem i atmosferę jednak czułem tak mocno, że pamiętam do dziś – pamiętam więc śmierć krwawego Stalina i cichą radość w całej kamienicy. A potem śmierć Bieruta i podobną ulgę – też pamiętam. I pamiętam upadek Władysława Gomułki, który stworzył w kraju tak duszną atmosferę, że Polacy omal się nie podusili. A przecież upadł i pamięć po nim jest niesławna. Pamiętam upadek sromotny Edwarda Gierka i po latach – upadek komunizmu. Moje, nasze oczy widziały to wszystko, co ci generalni i pierwsi sekreterze wyczyniali. Jak bezwzględnie zaprowadzali swoje porządki, przy aplauzie licznych zwolenników. Tych nigdy przecież nie brakuje, chcą się pożywić tym, co spadnie ze stołu, albo zająć miejsce, które wcześniej należało do przeciwników dyktatora. Nie wiem, czy Jarosław Kaczyński będzie dyktatorem. Na razie kryje się w cieniu, udając, że prawdziwa władza jest gdzie indziej. Jak – nie przymierzając – Oktawian, który ledwie był konsulem. Już dziś można stwierdzić, że prezes PiS ma całą – prawie całą – Polskę w garści. Siedząc w swojej willi na Żoliborzu rozstrzyga o wydarzeniach w Sejmie, o losie Trybunału Konstytucyjnego, o łamaniu konstytucji. Bez żadnej odpowiedzialności, udając cichutkiego, zwykłego posła. Wiele osób zadaje pytanie, co też Jarosław zamierza? Szczerze powiem, że mnie to nie obchodzi. Jego zamiary dzisiejsze mogą zmienić się jutro, a potem powrócić ze zdwojoną siłą. Nie warto więc sobie zaprzątać myśli stanem umysłu Jarosława Kaczyńskiego. Wystarczy to, co zrobił on, jego akolici, kukizowi poputczycy, usłużni półprawnicy i rzesza omamionych. My – nie-PiS – nie mamy narzędzi prawnych, by stawić opór. Prawo jest bowiem omijane i najlepsi konstytucjonaliści rozkładają ręce mówiąc, że skoro konstytucję się łamie, to oni są bezsilni. Jaką siłą dysponują Polacy nie-PiS? Brzmi to może defetystycznie, ale – żadną, prócz własnej postawy i zasad, których pewnie się nie wyrzekną. Na szczęście udało się szybko, bardzo szybko, tak szybko, że zaskoczyło to prących do jedynowładztwa polityków, zorganizować się i – co jeszcze ważniejsze – policzyć. To duży kłopot dla posła Kaczyńskiego, nie może już powiedzieć, że Naród chce, bo go wybrał. A skoro Naród go wybrał, to on może. Może na przykład, jak to już nie tylko ja, ale znacznie poważniejsze autorytety napisały, sparaliżować Trybunał i zmienić go w wydmuszkę. Nawiasem mówiąc, chyba nie doczytał do końca naszej konstytucji. Zacytuję tu internautę:
„Art. 197 Konstytucji RP stanowi tylko tyle i aż tyle: ustawa sejmowa może określić jedynie organizację Trybunału oraz tryb postępowania przed Trybunałem, czyli procedurę… w żadnym wypadku nie może ingerować w status sędziego, jego niezawisłość i niezależność orzekania, bo to są fundamentalne reguły ustrojowe (art. 195 Konstytucji i inne). Wszystko, co jest istotą Sądu Konstytucyjnego określa bezpośrednio Konstytucja, bo jest to organ konstytucyjny Państwa Polskiego, jakiekolwiek zmiany jest władna dokonać jedynie Konstytuanta… To, co się dzieje teraz na posiedzeniu Komisji Ustawodawczej obradującej nad zmianą ustawy o TK to rażące łamanie Konstytucji i reguł cywilizacyjnych, poddających w wątpliwość kompetencje Sejmu RP w wykonywaniu konstytucyjnych uprawnień. Jest zadziwiającą kompromitacją polskiego parlamentu (przynajmniej jego większościowej części). Notorycznie łamana jest zasada określona w art. 7 Konstytucji (Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa)… Co z tego wynika w systemie demokratycznego państwa prawa ? Aż strach głośno o tym mówić i nawet myśleć”
Ma rację internauta, jednak i jej nie ma. Dotychczasowe działania Jarosława Kaczyńskiego wymykają się logice prawa i poszanowania reguł demokratycznych. Nie powiem, gdzie on je ma. On zlekceważy ten i inne artykuły konstytucji, bo ten gość tak ma. A co my? My będziemy pamiętać. Patrzymy na was, patrzymy na wyczyny posłanki Pawłowicz, prokuratora Piotrowicza, wybryki Brudzińskiego, kretynizmy Kukiza. Patrzymy na nich i pamiętamy. W Komitecie Obrony Demokracji powstał zespół gromadzący informacje o łamaniu prawa przez władzę. To nie błahostka. Dokumenty mają to do siebie, że trwają i przechowują pamięć o uczynkach. Ja odczuwam ulgę, że jest więcej ludzi, niż tylko paru Gęgaczy… Patrzmy im więc na ręce. I mówmy im o tym, żeby ani na chwilę nie mogli zapomnieć, że w społeczeństwie są jednostki, grupy formalne i nieformalne, zespoły, organizacje, które będą ich hańbę ujawniać dziś i po latach i wiedzę o niej – rozpowszechniać. Niech sobie Pawłowicz, Kaczyński, Kuchciński i inni nie myślą, że działają w próżni, że ich jedyny, prawdziwy świat to klub w parlamencie i władze krajowe partii. Bo poza Wiejską i Nowogrodzką, poza nimi jest jeszcze społeczeństwo, może zbyt bierne, nie całkiem rozgarnięte, dające się zbyt łatwo zmanipulować, ale przecież z coraz liczniejszym jądrem świadomych swoich praw obywateli, wokół których w każdej chwili będzie mogło zgromadzić się więcej ludzi, więcej środowisk. Ta władza zaczyna dziś zwalczać KOD starą, prymitywną, dość nawet skuteczną – w przeszłości – bronią – przemilczaniem i opluskwianiem. Podrzucaniem mniej czy bardziej wiarygodnych oszczerstw, a to o żydowskie pieniądze, a to o zagraniczne filiacje, o wrogość wobec wszystkiego, co polskie, i tak dalej. To stare, dobrze wypróbowane esbeckie metody. Będą gry operacyjne, będzie inwigilacja, szczucie i tym podobne działania dyskredytujące niezależnych aktywistów i ich organizacje. Najlepszym lekarstwem na to jest jawność. Jawność działania i jawność opinii. A także finansów. Piotr Rachtan: Patrzymy na was! Czyli zbiorowy instytut pamięci narodowej Wróćmy jednak to głównego wątku: obserwacji i pamięci. Namawiam aktywnych, by dawali temu wyraz i zawsze, ale to zawsze przypominali władzy i jej ludziom: patrzymy na was, dokumentujemy i pamiętamy. Noc ani nic was nie osłoni! Wasze tajemnice wyjdą na jaw – nasz zbiorowy instytut pamięci narodowej już działa! A więc – patrzymy na was!
Tekst pochodzi z portalu Studio Opinii.
 ]]>
2812 0 0 0
Łapka nie zadrżała https://www.ruchkod.pl/manula-kalicka-lapka-nie-zadrzala/ Thu, 07 Jan 2016 21:25:41 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2835 Manula Kalicka Podpisał. Wszystko co mu podsunęli. I nie mamy żadnych złudzeń, podpisze jeszcze i jeszcze, i jeszcze. I co nam biednym robić. Tupać? Tupać. Bez końca. Budzić obojętnych, przekonywać nieprzekonanych. Protestować. To się musi w końcu skończyć. Dobrze skończyć. Oscar Wilde, wiem, degenerat (wiec mu ufamy), powiedział, że jeśli coś nie ma dobrego końca, to znaczy, że się jeszcze nie skończyło. Media padły, służbo cywilna żegnaj, sześciolatki w tył zwrot. Teraz się dobiorą do Sądu Najwyższego. Rzecznika Praw Obywatelskich. Łodzie zostały spalone, a zastępy zaatakowały, nie mając już żadnego odwrotu. Zresztą – po co im odwrót, wszak tu czekają na nich pełne stoły, rady nadzorcze, prezesostwa i inne delicje, można zapomnieć o uczciwości i sumieniu. To zbędny balast. Przyzwoitość- zapomnijmy. Swoim orkom wmówili, że nigdy jej tu nie było. Apelowanie - śmieszny żart. Historia płata figle. To, co nam się zdarzyło, szybki marsz w kierunku Białorusi, jest tego najlepszym przykładem. Ale im też może się przytrafić wypadek. Nie sadzę by pomogła nam Europa. Pomóc musimy sobie sami. Organizujmy się, jesteśmy komitetem, wspólnotą. Mateusz Kijowski rzucił hasło. Idziemy za jego przewodem. Czeka nas zapewne długi marsz. Z ziemi polskiej do polskiej. Budujemy wspólnotę ludzi dobrej woli. To nie będzie, jak myślę, organizacja, korporacja, pierwsza kadrowa, druga handlowa, urzędowa i narodowa. Mam nadzieję, ze będzie kolorowa, szanująca ludzi, wszystkich, nawet - czy raczej zwłaszcza - tych o innych poglądach, że będziemy ze sobą dyskutować, wadzić się, spierać i dogadywać. Że będzie z nami każdy przyzwoity człowiek, że nie pogubimy ich po drodze. Obyśmy do mety doszli w komplecie. Jak wspólnota. Wszyscy, którzy byli w pierwszych dniach – niech będą w dniach ostatnich. Nie gubmy się, pomagajmy tym, co idą z tyłu. Marszałek Piłsudski, który dla wielu wciąż jest wzorem, był bohaterem swojej epoki, Lech Wałęsa swojej. Dziś świat się zmniejszył, znaleźliśmy się wszyscy w necie, a dołączają do nas ci spoza sieci. Tu bohaterem, siłą sprawczą są ludzie, obywatele, naród, ale nie naród – mgławicowa figura Kornela Morawieckiego – ale naród my. My obywatele. Nowej Polski. Tamta odeszła w przeszłość. Nie ma do niej powrotu – niech politycy zapomną. Dochodzą wieści o tym i o owym, co sobie wyobrażają to i owo – wybaczcie język nieco ezopowy, niczym u księdza na mszy, ale nie chce nikogo tu przywoływać po nazwisku. Sapienti sat. Świat się zmienił. Przeskoczyły wskazówki zegara. Jesteśmy, halo, halo, dalej, dalej. Stowarzyszenie KOD? Kiedyś powinni nas zarejestrować. Zobaczymy. Ale czy to się zdarzy czy nie, zbudujmy mocne struktury. Powołajmy dobrą grupę ekspercką - taką jaką miała Solidarność - i patrzmy do przodu. Koniec będzie dobry. A jeśli niedobry, to nie będzie koniec.  ]]> 2835 0 0 0 Z poufnych źródeł: ramowy program TVNarodowej https://www.ruchkod.pl/z-poufnych-zrodel-ramowy-program-tvnarodowej/ Sat, 09 Jan 2016 07:30:57 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2868 Doman Domański TVNarodowa 05:00 Msza św. poranna w intencji Naczelnika Państwa (transmisja z katedry na Wawelu) 06:00 Radiowo-Telewizyjna Szkoła Średnia, Telewizyjne Technikum Rolnicze: O szkodliwym wpływie sałaty i brokułów na zwoje kory mózgowej 07:00 Dla dzieci TeleJacek: O dwóch takich co ukradli księżyc i nigdy go nie oddali 08:15 Poranny Dziennik TVNar 08:45 Na żywo: transmisja ze składania podpisów przez pana Prezydenta RP Andrzeja Dudę pod wczorajszymi ustawami 08:50 Z cyklu Wielki bitwy na małym ekranie: Bitwa na łuku Kurskim 12:00 W samo południe - modlitwa z Torunia 13:15 Program rodzinny: Jak brat bratu, czyli cała prawda o Jarosławie Kurskim 14:00 Fara i ON. Sylwetka Jerzego Zelnika 15:20 Program przyrodniczy: Sielskie życie w leśniczówce. Sylwetka prezesa TVNar 16:30 Na tropie prawdy. Legendy Antoniego 17:00 Katecheza 18:30 Serial: Ojciec Tadeusz (odcinki 158, 159) 20:00 Wieczorny dziennik TVNar 20:15 Wystąpienie rzecznika rządu 20:30 Moje życie, moja walka. Filmowa biografia Jarosława Kaczyńskiego (odcinek 1624) 21:45 Prawda czasu, prawda ekranu: Aby Polska, była Polską. Od szczecina do Tobolska. Program satyryczny Jana Pietrzaka 23:30 Z cyklu Orędzia: Wystąpienie Arcybiskupa Henryka Franciszka Hosera 23:30 Na żywo: transmisja z obrad Sejmu 04:30 Zakończenie programu  ]]> 2868 0 0 0 KODa https://www.ruchkod.pl/walentyna-rakiel-czarnecka-koda/ Sat, 09 Jan 2016 11:00:31 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=2875 Walentyna Rakiel-Czarnecka Kiedy usłyszałam, że KOD robi flash mob z „Odą do Radości” w roli głównej, wiedziałam, że wezmę w nim udział. Mimo, że utwór Ludwiga van Beethovena – wykorzystany przez niego w finale IX Symfonii – nie jest łatwy do zaśpiewania. Szczególnie trudne są górne partie, a i słowa trzeba sobie przypomnieć... Bez zaglądania do encyklopedii wiem, że „Oda” – w wersji instrumentalnej – jest hymnem Unii Europejskiej. Ale wiedzę o tym, że utwór napisał w 1785 roku Fryderyk Schiller (wersja, którą znamy pochodzi z 1803 r.), i że twórca nie był zadowolony z dzieła (pierwotnie chciał nazwać wiersz „Odą do wolności”, ale bał się represji), musiałam już zaczerpnąć z historii zapisanej. Schiller uznał swoje dzieło za zbyt optymistyczne, był rozczarowany, że swoją twórczością nie zmienił świata na lepsze. Ja jednak wierzę, że dzięki „Odzie” powiem swoje „NIE” i „TAK” i może coś zmienię… Dlaczego „NIE”? Bo nie godzę się na styl i formę „dobrej zmiany”. Ponieważ zburzyła moje poczucie bezpieczeństwa i ja, bezsilna i bezradna, obserwuję demolowanie trójpodziału władzy, demokracji oraz instytucji państwa prawa, marginalizowanie Trybunału Konstytucyjnego. Obserwuję błyskawiczne, nocne tempo tworzenia ustaw (co obniża jakość prawa), patrzę, jak człowiek zwany prezydentem, bezkrytycznie podpisuje wszystko, co mu pan prezes każe. Zaśpiewam „Odę do radości” także dlatego, że jestem na „TAK”. Dla mnie „Oda” jest pochwałą ludzkości i jej możliwości, a także wezwaniem do pojednania się (dla mnie – zwalczających się obozów), jest pełna dobrych emocji. Efekt dają słowa o pozytywnym znaczeniu: radość, jasność, złączy, bracie, przyjaciel, wielka miłość, słońce, zwycięzca, serce. Jest to apel do ludzkości, zaś adresatem jest każdy człowiek, bliźni, brat, czujący taki zapał, jak autor/wykonawcy. Nasz świat aktualnie nie jest piękny; zostaliśmy podzieleni na plemiona polityczne, ludzi dobrego i najgorszego sortu, na komuchów i złodziei, a ostatnio władzy podpadli też wegetarianie i cykliści (ci to zawsze mają przechlapane), oraz ekolodzy (bo promują alternatywne źródła energii). „Oda” zaś zawiera przesłanie – jeśli tylko zrozumiemy wspólnotę swoich losów, jeśli poczujemy do siebie nawzajem miłość, wkroczymy w nowy etap relacji międzyludzkich. Wtedy „wszyscy ludzie będą braćmi, tam gdzie twój (radości) przemówi głos”. Idea braterstwa była jednym z haseł rewolucji francuskiej i byłoby wspaniale, gdyby przywrócono jej ciężar gatunkowy w Naszej Ojczyźnie. Byśmy się znów obdarzyli wzajemnym szacunkiem. KODa Odkrycie tej miłości, tej radości (jest ona wartością, która czyni świat i ludzi lepszymi) nie powinno nastręczać wielkich problemów, gdyż jest nią przepełniony cały świat, obejmuje nawet „najlichszego robaka”. Wg Schillera radość i miłość mieszka „na gwiaździstym firmamencie” – w ten fragment wpisuje się symbolika gwiazd na unijnej fladze – jest tu więc obecna idea zjednoczenia się dla wspólnych wartości. Wszak dla nas niezwykle ważne jest, abyśmy nadal byli członkami Unii. Jestem na „TAK”. Pisząc swoje dzieło Schiller wierzył, że nastanie powszechna szczęśliwość. W latach 50. XX wieku w ówczesnej RFN planowano wprowadzić „Odę do Radości” jako hymn Niemiec, jednak w 1952 r. powrócono do „Das Lied der Deutschen”. Pieśń ta pozostaje hymnem Niemiec do dziś. Warto na koniec przypomnieć, że ten „natchniony” utwór, najbardziej znany ze swojej muzycznej wersji, przez długie lata stanowił symbol walki o wolność. Śpiewali „Odę” przeciwnicy chilijskiej dyktatury generała Pinocheta, a także chińscy studenci w 1989 roku, protestujący na placu Tiananmen. W pewnym sensie „Oda” spełniła swoją rolę – zmieniała i zmienia świat.
]]>
2875 0 0 0
Ścieżki równoległe https://www.ruchkod.pl/malgorzata-szafranska-sciezki-rownolegle/ Sun, 10 Jan 2016 23:04:06 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3121 Małgorzata Szafrańska Więcej czytam, bo więcej próbuję zrozumieć, ale wiem i rozumiem jakby mniej. A słuchać staram się głosów z obu stron. Bo warto nie tylko porządkować i gruntować swoje poglądy, ale też mieć świadomość z kim i z czym się nie zgadzam. Dobrze jest znać argumenty adwersarzy, a nawet – słysząc zarzuty – warto spojrzeć w lustro, chłodnym okiem w chłodnej głowie i w razie czego uderzyć się w pierś. Uwagi dobiegające z przeciwnej strony barykady bywają bowiem cennymi wskazówkami dla słuchających ich. Im bardziej się jednak otwieram, wytężam głowę, tracącą zwykły chłód od natłoku opinii, analiz, wizji, by nie rzec wróżb – tym wiem jednak mniej. Ku własnej rozpaczy. Bo chciałabym pojąć. Zrozumieć. A nie potrafię. Oświeceni nie od dziś mawiają, że „wyżej siebie nie podskoczysz” – i jest w tym sporo racji. Jednak pokusa rozgryzienia tego orzecha skłania do ćwiczeń - w rzeczonych podskokach. To, czym kierują się ludzie prezesa – czyli rząd, prezydent i parlamentarna większość – można spokojnie podpiąć pod prosty mechanizm: żądza rządzenia, a co za tym idzie (ometkować maksymami): „cel uświęca środki”, „dziel i rządź”. I tutaj z grubsza mamy jasność: jest plan, cel, zatem „pal!”. Niczego rozumieć nie trzeba. Trzeba jedynie mówić to, co przynosi efekt, bo w końcu (nomen omen) koniec wieńczy dzieło. Nijak jednak nie potrafię pojąć elektoratu robionego regularnie i mało finezyjnie w „bambuko”, jak i publicystów na usługach. Ci ostatni specjalizują się w przerabianiu trzeciego rodzaju prawdy, wg góralskiej, a upowszechnionej przez ks. Tischnera klasyfikacji, w łatwe do połknięcia pigułki szczęścia o działaniu halucynogennym, otępiającym i paraliżującym zdolność postrzegania oraz racjonalnego myślenia i wyciągania wniosków. Po co to robią? Świadomie uczestniczą w cynicznym procesie budowy orwellowskiego świata? A może naprawdę w to wierzą? Zaczynam się zastanawiać, jak bardzo może się różnić człowiecze postrzeganie świata, kategoryzacja dobra i zła, prawdy i kłamstwa. I nie chodzi tutaj o konflikty interesów. Aby ktoś wygrał, ktoś musi przegrać. Ktoś znajdując, rzadko myśli o tym, że inny to zgubił. Tu raczej w grę wchodzą fundamenty moralne, które budują nasz charakter, kształtują postawy i światopogląd. Co musi się stać – i kiedy – aby człowiek, nie mrugnąwszy okiem, z emfazą wygłaszał twierdzenia typu osławionego „żadne krzyki i płacze nas nie przekonają, że białe jest białe, a czarne jest czarne”? Czy możemy jeszcze spotkać się pośrodku drogi, jeśli nasze ścieżki rozumienia świata wydają się nie przecinać?  ]]> 3121 0 0 0 „Za” zakazem żartowania https://www.ruchkod.pl/dorota-reczek-mrozinska-za-zakazem-zartowania/ Mon, 11 Jan 2016 08:30:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3123 Dorota Reczek Piszę te słowa po głębokim namyśle. Mamy teraz nowe czasy i dobre zmiany, więc powinniśmy poważnie zastanowić się, czy zakaz wolności żartowania nie powinien być jedną z nich. Przynajmniej na te czasy właśnie. Chyba nie chcemy, by każdy mógł – żartując – mówić co mu ślina na język przyniesie, byle co i trzy po trzy. Żart powinien być wygłaszany poważnie, odpowiedzialnie, czytelnie, jednoznacznie i podkreślony wężykiem. Pierwszy raz zauważyłam to, gdy obejrzałam 9 grudnia 2015 roku telewizję i doczytałam na portalu społecznościowym miasta Kalisz: „Zatrzymujemy zwijanie państwa, które prowadziła Platforma Obywatelska. Zrobimy wszystko, by w Kaliszu i w południowej Wielkopolsce było coraz więcej inwestycji...” –poinformowała posłanka PiS Joanna Lichocka, stojąc na tle zlikwidowanego w Kaliszu więzienia. Jej partyjny kolega, wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki dodał: „Poprzedni zakład karny, który został zlikwidowany przez naszych poprzedników, mógł pomieścić 197 skazanych. Nowy zakład pomieści od 250 do 300 skazanych. Będzie nowoczesny, będzie spełniał normy europejskie i normy bezpieczeństwa. Proces inwestycyjny rozpoczynamy natychmiast, chcemy ukończyć tę inwestycję w ciągu dwóch lat”. Pomyślałam – żart. I co? Okazało się, że to prawda. Jakiś czas później posłanka Krystyna Pawłowicz napisała: „Za kilka dni będą uczciwe przekazy informacyjne. Wyborcy dowiedzą się wreszcie, co robią dla nich rząd, Sejm i Prezydent, których wybrali. Pani J. Dobrosz-Oracz, p. Kraśko, p. Lewicka, p. Tadla, oboje Lisowie i reszta kłamczuchów dostaną skierowanie na kursy medialne resocjalizacyjne do Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej do Torunia. Wykłady poprowadzi Ojciec Dyrektor. Taryfy ulgowej nie będzie. – Pompki i przebieżki medialne z plecakami. Pod górkę. Osobne cele rozmyślań. Szkolenie do skutku”. Nauczona doświadczeniem myślę sobie – prawda. I? „Uwaga, uwaga. Poniższy mój post jest ŻARTEM” – pisze po jakimś czasie Pawłowicz – „Zastrzeżenie dopisałam później, bo nie macie poczucia humoru”. Czyli nie będzie za kilka dni uczciwych przekazów informacyjnych. Trochę żal. I z przedostatniej chwili. Wywiad Witolda Waszczykowskiego dla „Bilda”, siedemnastej gazety pod względem nakładu na świecie, najlepiej sprzedającej się w Europie (ponad 2 miliony egzemplarzy, nie licząc wydania internetowego i przedruków). Minister Spraw Zagranicznych odrzucił krytykę Komisji Europejskiej: „Chcemy po prostu wyleczyć nasz kraj z kilku chorób, żeby mógł wrócić do zdrowia”. Według Waszczykowskiego, poprzedni rząd „prowadził swego rodzaju lewicową politykę, tak jakby świat miał podążać tylko w jednym kierunku, według marksistowskiego modelu – nowa mieszanka kultur i ras, świat cyklistów i wegetarian, stawiający tylko na energie odnawialne i zwalczający wszelkie formy religii. To nie ma nic wspólnego z tradycyjną polskością”. Natomiast PiS zajmuje się tym, co interesuje „większość Polaków: tradycje, świadomość własnej kultury, miłość Ojczyzny, wiara w Boga, normalne pożycie rodzinne między mężczyzną a kobietą (...) To szok dla naszych oponentów, którzy wierzą w postęp, że 25 lat indoktrynacji lewicowej i liberalnej nie doprowadziło do zaniku tradycyjnych wartości (...) i że wygraliśmy dzięki nim wybory”. Tym razem jestem ostrożniejsza w ocenie. Minister mówi, że żartował i dostosowywał poziom wypowiedzi do odbiorcy. No, ale kiedy mówił o tradycjach, to co – żartował? Obchodziliśmy właśnie ostatnie Święta Bożego Narodzenia? Mam się rozwieść z mężem, bo jest mężczyzną? Cykliści występujący skojarzeniowo razem z Żydami i masonami są dobrzy i do zaakceptowania, czy też należy się ich przynajmniej wystrzegać? O resztę strach się pytać. Szczególnie o ochronę środowiska, bo przecież podpisaliśmy w Paryżu, a teraz jak ma być? Jestem więc za zakazem żartowania. Rozumiem, że mój postulat nie może być zrealizowany od razu w całości. Wiem, że teraz nawet bardzo słuszne wnioski są realizowane w kolejności zgłoszeń. Może jednak taka mała ustawa naprawcza na początek, ze cztery paragrafy...]]> 3123 0 0 0 Quo vadis, polska szkoło? https://www.ruchkod.pl/magda-topinska-quo-vadis-polska-szkolo/ Mon, 11 Jan 2016 13:30:35 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3135 Magda Topińska Edukacja to jeden z fundamentów świadomego społeczeństwa, a co za tym idzie, także demokratycznego państwa. System oświaty, obejmujący każdego obywatela od chwili ukończenia kilku lat aż do młodej dorosłości, w dużym stopniu kształtuje przyszłą jednostkę. Jak pokazuje niedawna historia, edukacja jest też potężnym narzędziem w walce z wrogiem, prawdziwym, czy wyimaginowanym. Systemy totalitarne paraliżują kształcenie, narzucając mu wąską i bardzo określoną linię, często stojącą w sprzeczności z doniesieniami naukowymi, czy faktami. Gwałtowne zmiany, jakie wprowadza zwycięska partia, powodują spore zamieszanie zarówno w polityce, jak życiu publicznym. Stanowiska ministerialne obsadzane są osobami, których wcześniejsza działalność polityczna lub stosunek do prawa budzą kontrowersje. Ta fala nie ominęła też Ministerstwa Edukacji Narodowej. Na jego czele stanęła Anna Zalewska, zasłużona działaczka PiS, była wicestarosta powiatu świdnickiego, posłanka na Sejm VI, VII i VIII kadencji. Zalewska dwa razy bezskutecznie kandydowała do Parlamentu Europejskiego. W czasie trwania VI kadencji sejmu była członkinią Komisji ds. Edukacji, Nauki i Młodzieży, Komisji ds. Unii Europejskiej, a także podkomisji stałej do spraw ekonomiki edukacji i nauki. Anna Zalewska wraz z Wojciechem Szaramą uczestniczyła, z ramienia PiS, w pracach sejmowej komisji śledczej ds. wyjaśnienia okoliczności śmierci Barbary Blidy. Protestowała wtedy gwałtownie przeciwko postawieniu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu. Jak mówi Gazecie Wrocławskiej, powołanie jej na stanowisko Ministra Edukacji Narodowej było wspólną decyzją Beaty Szydło i Jarosława Kaczyńskiego. Obietnice... W wywiadzie dla TOK FM, udzielonym w listopadzie 2015 r., Zalewska, pytana o planowane zmiany w edukacji, mówiła: „Nie wolno majstrować przy edukacji, to zadeklarowaliśmy. Nie wolno wywoływać chaosu, to również zadeklarowaliśmy. Liczą się dla nas dzieci, rodzice i nauczyciele, to jest ta grupa, która tworzy szkołę”. Już w pierwszych miesiącach rządów okazało się, że deklaracje nie mają wielkiego odzwierciedlenia w rzeczywistości. ... i realia. Polskie sześciolatki są za mało bystre? PiS w ekspresowym tempie znowelizowało ustawę oświatową pod koniec 2015 roku. 29 grudnia zmiany przyjął sejm, dzień później senat. Od 1 września obowiązek szkolny obejmie dzieci siedmioletnie i starsze. Zniesiono też obowiązek przedszkolny dla pięciolatków. Pominięto przy tym konsultacje społeczne. Ustawa przeszła jako projekt poselski, a nie rządowy, co wymusiłoby obowiązkowe konsultacje. Odrzucono proponowane przez polityków opozycji – PO i Nowoczesnej – wysłuchanie publiczne. Pani minister postanowiła znieść obowiązek szkolny dla sześciolatków. Od września 2016 decyzja o tym, czy dziecko pójdzie do szkoły, czy zostanie w przedszkolnej zerówce, ma należeć do rodziców. Ta z pozoru niewinna decyzja wprowadziła duże zamieszanie. Najbardziej na tej zmianie ucierpią dzieci trzyletnie i ich rodzice, ponieważ w przedszkolach zabraknie dla nich miejsca. Ten problem jest szczególnie dotkliwy w dużych aglomeracjach, w których po miejsce w przedszkolach trzeba stawać w długich, czasem kilkuletnich kolejkach. Problemy pojawią się także w kolejnych etapach edukacji, kiedy podwójna ilość dzieci,w stosunku do poprzednich roczników, rozpocznie naukę w klasach pierwszych i następnych. Według zapowiedzi MEN dzieci urodzone w roku 2010 będą zostawać w przedszkolach, chyba, że decyzją rodziców rozpoczną naukę w pierwszych klasach szkół podstawowych. Decyzja Ministerstwa wywołała poruszenie wśród rodziców i organizacji zajmujących się edukacją. Grupa organizacji pozarządowych, działających w obszarze edukacji, we współpracy z Wydziałem Pedagogicznym Uniwersytetu Warszawskiego, zorganizowała Obywatelskie wysłuchanie publiczne w sprawie zmian ustawy o systemie oświaty (tzw. ustawa o sześciolatkach), przyjętej przez parlament 31 grudnia 2015 roku. Wysłuchanie ma się odbyć w najbliższych dniach. Co z edukacją alternatywną? To nie koniec chaosu i „dobrej zmiany” w systemie edukacji. Decyzją MEN, subwencja na dzieci spełniające obowiązek szkolny poza szkołą została obcięta o 40%, czyli około 460 zł na dziecko miesięcznie. Decyzja została wprowadzona za pomocą rozporządzenia, bez żadnych konsultacji i weszla w życie natychmiast po ogłoszeniu. To potężny cios dla szkół edukujących domowo i rodziców, których dzieci, z różnych powodów, uczą się w domach. Minister Edukacji swoją decyzję uzasadnia tak: „Kwota subwencji na takiego ucznia będzie stanowić 0,6 kwoty bazowej subwencji obecnie naliczanej. Zasadność tej zmiany wynika ze znacznie niższych kosztów kształcenia uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą w stosunku do pozostałych uczniów. Nie ma więc potrzeby finansowania uczniów spełniających obowiązek szkolny poza szkołą w wysokości kwoty subwencji przeznaczonej na uczniów kształcących się w szkołach. Ponieważ zmiana ma wpływ na poziom środków otrzymywanych przez samorządy od stycznia 2016 r., tj. w trakcie trwania roku szkolnego i ustalonej organizacji pracy szkoły, proponuje się rozłożenie w czasie procesu obniżania kwoty subwencji naliczanej na ww. grupę uczniów. Na rok 2016 proponuje się obniżenie subwencji do 0,6 dotychczasowej kwoty bazowej subwencji, czyli do poziomu wyższego niż wynikający ze zgłaszanych postulatów samorządów”. Duży procent rodzin Edukacji Domowej to ortodoksyjni katolicy i wyborcy PiS. Decyzja o radykalnym zmniejszeniu dotacji wywołała oburzenie w tym środowisku. „Państwo wraca do finansowania tylko tej formy nauczania, nad którą ma pełnię władzy.” – mówi jedna z matek edukujących domowo. Ola i Marcin Sawiccy, prekursorzy ED w Polsce, nauczyciele prowadzący pięć szkół edukujących domowo w Beskidzie Żywieckim, piszą na swojej stronie internetowej o własnych refleksjach: „1. Ciekawy eksperyment w czasie roku szkolnego... 2. Wszystkie szkoły, także samorządowe, mogły starać się o uczniów ED, ale przecież Karta Nauczyciela i tak wszystko im gwarantuje... 3. Samorządy to nic nie kosztowało, przekazywały tylko subwencje z MEN, chyba, że te szkoły z uczniami ED zaczynały niepokoić zbyt dobrymi wynikami egzaminów zewnętrznych... 4. A może Rodzice ED nie płacą podatków i powinni opłacać edukację tylko z własnych środków? 5. Wygląda na to, że Edukacja Domowa zbytnio się rozwija i trzeba te indywidualistyczne fanaberie ukrócić. 6. Trudno to dopasować do nurtu wspierania rodziny, a może powoli mamy się wpisywać w tradycje tajnych kompletów. 7. Dzięki uczniom Edukacji Domowej mogliśmy utrzymać pięć nieodpłatnych szkół Montessori MMS w Koszarawie Bystrej, Krzyżówkach i Przyłękowie, do wczoraj... 8. No i deser na koniec „...proponuje się w czasie procesu obniżenia kwoty subwencji ...” czyli jednak „ubiju”. Na koniec Sawiccy zamieszczają prośbę do każdego, komu bliska jest idea edukacji alternatywnej, o pisanie listów, maili, petycji i innych form wyrażania opinii, skierowanych do autorów tej „dobrej zmiany”. Protestuje na swoim blogu również Iza Budajczak, prekursorka homeschoolingu w Polsce, aktywistka i propagatorka tej formy edukacji: „Nie jestem jedynie wyborcą PIS-u, ale od kilku lat członkiem tej partii. Otrzymaliśmy etatystyczny „prezent pod choinkę”, a może nawet „cios w plecy”. Gimnazja, wasz czas nadchodzi... Nowa Minister Edukacji Anna Zalewska zapowiada też likwidację gimnazjów. Według jej planów w przyszłym roku dzieci mają pójść do VII klasy, a gimnazja będą stopniowo wygaszane. Na styczeń 2016 MEN zapowiada szerokie konsultacje społeczne w tej sprawie. Współpracownicy Anna Zalewska opublikowała nazwiska ekspertów, którzy pomogą jej w przeprowadzeniu „dobrej zmiany” systemu edukacji. Znalazła się wśród nich Dorota Dziamska, współpracownica Karoliny i Tomasza Elbanowskich, znanych z heroicznej walki o pozostawienie sześciolatków w przedszkolach i z prowadzenia świetnie prosperującej fundacji. Program zmian oświatowych zaproponowany przez MEN, to niemal dokładna kopia pomysłów państwa Elbanowskich. W gronie ekspertów znalazł się również Andrzej Waśko, mocno zaangażowany w politykę z ramienia PiS, literaturoznawca, wymieniany jako jeden z kandydatów na stanowisko szefa MEN. Profesor Andrzej Nowak, historyk, członek Rady Programowej PiS, Grażyna Komarzyniec, recenzująca podręczniki dla MEN z ramienia krakowskiej Akademii Pedagogicznej, członkini społecznego komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego, Leszek Jazownik i inne osoby, znane z konserwatywnych poglądów i wieloletniego zaangażowania we współpracę z PiS. Obawy nauczycieli Niespodziewane posunięcia zwycięzców ostatnich wyborów, w tym również te dotyczące systemu edukacji, wywołały nie tylko szerokie protesty społeczne, ale także zdecydowaną reakcję środowisk związanych z edukacją. Nauczyciele, laureaci Nagrody im. Ireny Sendlerowej „Za Naprawianie Świata”, zbulwersowani posunięciami partii rządzącej, stosowaną przez władzę retoryką nienawiści i brakiem reakcji na społeczne oburzenie, wystosowali list otwarty z apelem do władz Rzeczpospolitej. Poniżej jego pełna treść.
„My, nauczycielki i nauczyciele wyróżnieni Nagrodą im. Ireny Sendlerowej „Za naprawianie świata”, wyrażamy niepokój z powodu naruszania przez najwyższe organy państwowe zasady trójpodziału władzy, a także zasady praworządności, zapisanych w Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Z troską obserwujemy narastający klimat konfrontacji i podziałów w życiu społecznym, daleki od oczekiwanego i zapowiadanego procesu przemian w duchu demokracji.
Naczelną zasadą życia Ireny Sendlerowej był szacunek dla innych i płynąca z niego solidarność wobec słabszych. Sendlerowa poświadczała te wartości całym swoim życiem, ratując żydowskie dzieci z warszawskiego getta i sprzeciwiając się łamaniu praw człowieka. Jako laureatki i laureaci nagrody Jej imienia czujemy się w obowiązku wystąpić w imieniu wartości, które uosabiała. Wierzymy, że fundamentem praw człowieka i wolności obywatelskich jest porządek demokratyczny, wraz z zasadami gwarantującymi jego trwałość, takimi jak szacunek dla obowiązującego prawa. Dotyczy to w pierwszej kolejności najwyższego aktu prawnego Rzeczpospolitej, jakim jest przyjęta w powszechnym referendum i wyrażająca najbardziej podstawowe wartości – konstytucja. Jako pedagodzy nauczamy młodzież, że monteskiuszowska reguła trójpodziału władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą jest jedną z podstaw demokracji. Tłumaczymy dorastającym obywatelkom i obywatelom, że między tymi trzema rodzajami władzy powinna panować równowaga, pozwalająca im z jednej strony wzajemnie się wspierać, a z drugiej – kontrolować i przeciwdziałać nadużyciom ze strony którejkolwiek z nich. Nasze obawy wzbudza zatem lekceważenie orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego – jednego z najwyższych organów władzy sądowniczej – przez władzę wykonawczą i ustawodawczą, podobnie jak tryb pracy nad nową ustawą o Trybunale w Sejmie, który powinien przecież umożliwiać dochowanie standardów legislacyjnych i uchwalanie prawa w sposób rozważny i transparentny. Zgłaszamy także swój sprzeciw wobec używanego przez przedstawicieli władzy wykluczającego języka, który jeszcze bardziej dzieli polskie społeczeństwo. Jako nauczyciele i pedagodzy jesteśmy świadomi, jak tragiczne bywały w przeszłości skutki mowy nienawiści, kiedy wojna na hasła i symbole przeradzała się w przemoc i agresję wobec innych. Tak jak Irena Sendlerowa uważamy, że szacunek należny jest wszystkim ludziom i że polskość może mieć wiele odcieni. Swymi codziennymi działaniami edukacyjnymi staramy się wychowywać młodzież na światłe obywatelki i światłych obywateli Rzeczpospolitej, Europy i świata – na osoby wrażliwe, tolerancyjne i otwarte. Działania centralnych władz wykonawczych i ustawodawczych powinny stanowić modelowy przykład dla młodych ludzi, mających tworzyć w przyszłości demokratyczne społeczeństwo obywatelskie naszego kraju. Apelujemy do wszystkich władz Rzeczpospolitej o przestrzeganie najwyższego prawa w państwie oraz budowanie ładu społecznego opartego na poszanowaniu fundamentalnych wartości demokracji, jakimi są m.in. pluralizm i pokojowe współistnienie w różnorodności”. Pod listem podpisało się 28 laureatów. Ten głos z wnętrza środowiska oświaty i edukacji w jej najznakomitszej formie stanowi najlepsze podsumowanie politycznej burzy wokół resortu edukacji i nie tylko, jaka zapanowała w ostatnich tygodniach. Pozostaje tytułowe pytanie: quo vadis, polska edukacjo?  ]]>
3135 0 0 0
W obronie demokracji w Polsce. By znów o nią nie walczyć. https://www.ruchkod.pl/w-obronie-demokracji-w-polsce-by-znow-o-nia-nie-walczyc/ Mon, 18 Jan 2016 21:22:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3367 Doman Domański Drodzy Europejczycy, drodzy obywatele Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Być może gdzieś we Francji, Portugalii, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Rumunii czy w Czechach, w USA albo jakimś innym kraju, wolnym i demokratycznym, nieco zdziwieni zadajecie sobie pytania: Co takiego dzieje w Polsce? Czemu ci Polacy znów wychodzą na ulice? O co im chodzi? Nie dziwię się waszemu zdziwieniu. Przecież – może się wydawać – nic się nie stało. Demokratycznie wybrano nowego prezydenta, w demokratycznych wyborach władzę zdobyła partia pod piękną nazwą Prawo i Sprawiedliwość. Ma większość w obu izbach parlamentu, ma swój rząd. Normalna rzecz. Dlaczego więc w listopadzie 2015 r., czyli tuż po wyborach, Krzysztof Łoziński, pisarz, publicysta, współpracownik Amnesty International, znana w moim kraju postać z czasów walki z dyktaturą komunistyczną, na portalu Studio Opinii rzucił hasło: Trzeba założyć Komitet Obrony Demokracji? Dlaczego w kilka dni po jego wezwaniu KOD zaczął się tworzyć spontanicznie i żywiołowo, najpierw na Facebooku, później w realnej rzeczywistości? Dlaczego obrońców demokracji poparł Lech Wałęsa, laureat Pokojowej Nagrody Nobla, legendarny przywódca „Solidarności”, były prezydent Polski. Dlaczego do tego ruchu Polacy zaczęli się masowo, tysiącami zapisywać? I tysiącami wychodzą na ulice w całym kraju, by demonstrować i protestować? Łoziński w swoim tekście napisał:
...często pojawia się pytanie, co robić, wobec jawnych prób demontażu demokracji (...)
Tak, wiele świadczy o tym, że krok po kroku demokracja jest u nas demontowana, a Polsce grozi zepchnięcie na margines i – w nieodległej przyszłości – izolacja. W wyniku demokratycznych wyborów, do władzy doszła prawica niosąca lewicowe postulaty. Kwestionuje ona dorobek ostatniego ćwierćwiecza mojego, naszego kraju. Ten, z którego jestem dumny. Ten, którym wielu moich rodaków szczyci się w Europie i na świecie. Czymże innym jest, jak nie psuciem lub wręcz demontażem demokracji, paraliżowanie Trybunału Konstytucyjnego, filaru i strażnika demokracji w każdym demokratycznym kraju? Jak inaczej nazwać niestosowanie się do orzeczeń Trybunału i kwestionowanie ich? Przepychanie przez parlament po nocach (często o godz. 4 nad ranem!) ustaw powszechnie uważanych przez konstytucjonalistów i wszelkie organizacje prawnicze, za sprzeczne z Konstytucją? Wątpliwe prawnie i moralnie „umorzenie” przez prezydenta postępowania sądowego wobec skazanego w pierwszej instancji polityka z jego partii, by mógł zostać ministrem i kierować służbami specjalnymi? Prezydent Polski Andrzej Duda jest doktorem prawa, absolwentem i pracownikiem naukowym szacownego Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wydział Prawa UJ odciął się od jego działań! Politycy obozu rządzącego mówią o postawieniu przez Trybunałem Stanu byłego premiera Polski, obecnie przewodniczącego Rady Europejskiej, Donalda Tuska. Wicepremier i minister kultury usiłuje wpływać na repertuar teatrów. Reprezentanci władzy głoszą, że wola narodu jest ponad prawem, ponad Konstytucją! Głoszą, że z woli narodu mają mandat, by robić to, co chcą. Słychać nawoływanie do aresztowania prezesa Trybunału Konstytucyjnego jeśli się nie ugnie i nie podporządkuje nowo narzucanym zasadom stanowienia prawa. Uświadamiam was zatem, że na obecnie rządzące ugrupowanie głosowało 18,7 proc. uprawnionych Polaków. To jest mandat do sprawowania władzy, nie zaś do zawłaszczania kraju, do unieważniania Konstytucji przyjętej w ogólnonarodowym referendum. To nie jest mandat do zmiany ustroju. W polskim parlamencie odbiera się głos opozycji. Powtarza się głosowania lub zmienia skład parlamentarnej komisji, jeśli przypadkiem wyniki są dla obecnej władzy niekorzystne. Posłowie opozycji otrzymują projekty ważnych ustaw w ostatniej chwili przed obradami, nie mając szans, by się z nimi zapoznać. Ich wszelkie uwagi i poprawki są odrzucane. Przyjmuje się w ekspresowym tempie ustawy, by przejąć kontrolę nad mediami publicznymi i przeprowadzić czystki w redakcjach radiowych i telewizyjnych. Planowana jest ustawa umożliwiająca powszechną inwigilację, kontrolę Internetu, korespondencji mailowej. Likwiduje się apolityczną służbę cywilną, by na wszelkie stanowiska mianować partyjnych funkcjonariuszy. Wyobrażacie to sobie w waszych krajach? W Wielkiej Brytanii, Niemczech, Portugalii, Czechach czy USA? Jeśli jesteście Amerykanami, to nie znacie życia w swoim kraju bez demokracji, bo ona jest u was od zawsze. Jeśli jesteście Brytyjczykami, to demokrację macie od niepamiętnych czasów. Ale już wy, Portugalczycy, pamiętacie Salazara. Czy wizja powrotu do czasów sprzed rewolucji goździków, by was nie zaniepokoiła w najwyższym stopniu? Nie zmobilizowała do obrony demokracji, w której żyjecie od ponad 40 lat? Oddalibyście ją bez walki? Hiszpanie, czy pamiętacie dzień 23-F? Czy nie zatrwożyliście się wtedy, wy, wasi ojcowie i matki, gdy żołdacy z Guardia Civil dowodzeni przez podpułkownika Antonio Tejero weszli uzbrojeni do parlamentu, by uniemożliwić zaprzysiężenie Leopoldo Calvo-Sotelo z UCD na stanowisko premiera? Był rok 1981. Zaledwie sześć lat po śmierci Franco i końcu jego brutalnej dyktatury. Kilka miesięcy przed wprowadzeniem stanu wojennego w moim kraju i objęciem rządów przez wojskową dyktaturę, zdławieniem „Solidarności”, uwięzieniem Lecha Wałęsy i tysięcy działaczy opozycji demokratycznej. Rumuni, Czesi, Słowacy i Europejczycy z dawnych krajów komunistycznych! Wolnością i demokracją cieszycie się niewiele krócej niż my. Tak wielu z was, Niemców, mieszkańców wschodnich landów, wolność odzyskało tuż po nas. To wtedy runął mur w Berlinie, gdy my, pod wodzą Lecha Wałęsy, pokojowo i bezkrwawo zrzuciliśmy komunistyczne jarzmo. Przypuszczam, że zakwestionowanie waszej wolności, demontowanie demokracji w waszych krajach, jakiekolwiek próby stawiania nowych murów, ograniczających waszą swobodę, postawiłoby was na nogi. Spowodowałoby wasze najwyższe zaniepokojenie, wywołało wasz sprzeciw. Skłoniłoby was do obrony i wyjścia na ulice. Obywatele Francji! Czy to nie podobne obawy skłoniły wielu z was w grudniu 2015 roku do przełamania tradycyjnych podziałów, do porozumienia i współpracy odwiecznych politycznych rywali: konserwatystów i socjalistów, by nie dopuścić do władzy Frontu Narodowego? I dlatego jest KOD, wzorowany na działającym w moim kraju w czasach komunistycznej dyktatury Komitecie Obrony Robotników. Pochodzę z Radomia. Miasta, w którym w czerwcu 1976 roku doszło do masowego buntu robotników przeciwko partii komunistycznej, brutalnie stłumionego przez milicję. To wtedy robotnicy w Radomiu spalili budynek komitetu partii, mającej w nazwie „Robotnicza”. To dla obrony więzionych i represjonowanych ludzi w moim mieście powstał wtedy KOR. To Jacek Kuroń, jeden z jego liderów, człowiek o najwspanialszej karcie opozycyjnej, powiedział wtedy: „Nie palcie komitetów! Zakładajcie własne!” Założyliśmy. I dlatego, że zagrożenie demokracji w moim kraju jest realne, w krótkim czasie KOD stał się tak masowym ruchem. Ruchem, który nie tylko nie kwestionuje wyniku demokratycznych wyborów, ale wręcz je szanuje. Nie będziemy palić komitetów. Nie jesteśmy agresorami. To my stajemy przeciw agresorom, by ich zatrzymać. Mateusz Kijowski, lider naszego ruchu‎ – Komitetu Obrony Demokracji napisał 20 listopada nasz manifest:
„Demokracja w Polsce jest zagrożona. Działania władzy, jej lekceważenie prawa oraz demokratycznego obyczaju zmuszają nas do wyrażenia stanowczego sprzeciwu. Nie chcemy Polski totalitarnej, zamkniętej dla myślących inaczej niż każe władza, nie chcemy Polski pełnej frustracji i żądzy rewanżu. Chcemy, żeby w Polsce było miejsce dla wszystkich Polaków, równych wobec prawa, z ich przekonaniami, opiniami, etyką i estetyką. Nie godzimy się na zawłaszczanie państwa, dzielenie Polaków na lepszych i gorszych, pogardę dla „innego”. Nie ma też naszej zgody na poglądy godzące w zasady demokracji i prawa człowieka. Jesteśmy zdeterminowani otwarcie i zdecydowanie, pełnym głosem mówić o przyzwoitości, prawie i wzajemnym szacunku. Wyrażać swoje zdanie nie tylko w domu czy w Internecie, ale też na ulicach i placach naszych miast i wsi, jeżeli zajdzie potrzeba gromadząc się tam dla wyrażenia swoich opinii i żądań. Zapraszamy do współdziałania wszystkich, dla których ważne są wartości demokratyczne, bez względu na poglądy polityczne i wyznanie. Nie zgadzamy się na łamanie Konstytucji i wprowadzanie – z nadużyciem mechanizmów demokracji – rządów autorytarnych. Są wśród nas ludzie różnych poglądów i orientacji politycznych od prawa do lewa, ludzie wierzący, agnostycy i ateiści. Łączy nas to, że jesteśmy ludźmi wolnymi i chcemy nadal mieszkać we własnym, demokratycznym kraju, w którym nikt nie będzie nam nakazywał jak mamy żyć i jakie wartości wyznawać. Komitet Obrony Demokracji”
W grudniu 2015 r. BBC pytało prezydenta Polski Andrzeja Dudę o antyrządowe manifestacje, które Komitet Obrony Demokracji zorganizował w wielu miastach Polski. – „Te demonstracje składają się przede wszystkim z tych, którzy ostatnio rządzili Polską i zostali odsunięci od władzy przez polskich wyborców w wyborach parlamentarnych” – powiedział Andrzej Duda. Jak dodał, te osoby nie chcą zaakceptować tego faktu, więc – mówił prezydent – podburzają społeczeństwo i organizują demonstracje. (Cytuję za dziennik.pl). Taka jest narracja obecnie rządzących Polską. Tak wypowiada się Jarosław Kaczyński, prezes partii, która utworzyła rząd. Sam jest szeregowym posłem i formalnie za nic nie odpowiada. Ale to on mówi o nas: Polacy gorszego sortu. To on mówi – komentując protesty – o Polakach, że jedni współpracowali z gestapo (sic!), a drudzy z Armią Krajową, polską armią podziemną w czasach II wojny światowej. Jego partyjni towarzysze nazywają nas „komunistami i złodziejami”, odrywanymi od koryta. Ludźmi, którzy nie potrafią się pogodzić z utratą władzy. To kłamstwa! Nikt mi, ani tysiącom ludzi z Komitetu Obrony Demokracji, czy innym uczestnikom demonstracji, nie odbierał żadnej władzy. Nigdy jej nie miałem. Jestem zwykłym Polakiem, dumnym z sukcesów mojego kraju, cieszącym się z jego rosnącego do tej pory prestiżu, ceniącym sobie niezwykle wywalczoną przed laty wolność i gotowym jej bronić. Ten brutalny język służy dzieleniu Polaków, budowaniu murów. Prezes obecnie rządzącego ugrupowania usiłuje zrealizować swoją polityczną wizję. Nie ma władzy, by zmienić Konstytucję. Dlatego usiłuje osłabić wszelkie mechanizmy kontrolne, strzegące prawa i demokracji, z Trybunałem Konstytucyjnym, wolnymi mediami, niezawisłymi sądami i niezależną prokuraturą. W połowie grudnia 2015 r. Lech Wałęsa powiedział w Radiu Zet: „Tu dojdzie do nieszczęścia, to się skończy źle, bijatyką, oni prowadzą do wojny domowej i dlatego też, żeby tego uniknąć trzeba przygotować się strukturalnie i organizacyjnie i już trzeba zacząć zbierać podpisy pod referendum. Jeśli w referendum będzie więcej głosów za skróceniem kadencji Sejmu, niż oddanych na PiS w wyborach, to dojdzie do fizycznych przenosin”. Wielu – wśród nich politycy z obozu rządzącego obecnie Polską – twierdzi: Przecież jest demokracja, skoro możecie demonstrować na ulicach. Odpowiem im: Jeszcze jest, choć zadajecie jej ciosy. Ale póki jest, to jej bronimy, byście jej nam nie odebrali. Bo nie chcemy znów o nią walczyć, jak przez długie lata przed 1989 rokiem. Nie chcieliśmy zakładać Komitetu Obrony Demokracji. Ale musieliśmy. Bo nie chcemy zakładać Komitetu Walki o Demokrację. Chyba, że będziemy musieli. Wtedy założymy.  ]]>
3367 0 0 0 Krzysztof Łoziński: Trzeba założyć KOD]]>
Więcej stopni oddalenia https://www.ruchkod.pl/wiecej-stopni-oddalenia/ Tue, 19 Jan 2016 01:10:19 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3409 Rafał Tomański Po środowej debacie Komisji Europejskiej wiadomo, że Polska stała się właśnie pierwszym krajem w historii objętym tzw. procedurą kontroli praworządności. Wytyczanie nowych szlaków nie zawsze wychodzi na dobre. Przed nami żadne państwo w historii nie wywołało tak ostrej reakcji ze strony Brukseli i choć uruchomiony mechanizm może pełnić rolę międzynarodowego straszaka, z powodu całej sytuacji cierpi reputacja Polski. Od końca grudnia wiadomo było, że KE przygląda się zmianom wprowadzanym przez nową parlamentarną większość. Niepokój budziło tempo zmian, ich kierunek i uliczne protesty ludzi, którzy coraz częściej demonstrowali pod hasłami mówiącymi o zagrożeniu demokracji. Pomimo telefonicznych rozmów z premier Beatą Szydło KE podjęła decyzję o przeniesieniu kontaktu z naszym krajem na poziom tzw. dialogu kwalifikowanego. Co to w praktyce oznacza? Mechanizm unijnej kontroli składa się z trzech etapów. Pierwszy z nich polega na wyjaśnianiu sytuacji poprzez korespondencję, spotkania i zbieranie opinii o tym, co naprawdę zawierają zmiany wprowadzane przez PiS. Jednym z kluczowych elementów tej wstępnej układanki danych ma być dla Brukseli raport Komisji Weneckiej oceniającej ustawę o Trybunale Konstytucyjnym. Po dwóch miesiącach prac, w połowie marca Komisja Europejska zbiera się ponownie, by ocenić zebrane materiały. Jeżeli wyjaśnienia strony polskiej są wystarczające i nie budzą wątpliwości, wówczas procedura zostaje zamknięta i sytuacja wraca do normy. W razie gdy jednak KE stwierdzi naruszenie praworządności, wówczas Warszawa zostanie poproszona o odpowiednie zmiany. Scenariusz negatywny bierze pod uwagę niewykonanie przez Polskę ustaleń Unii i niestety istnieje wówczas możliwość poddania pod głosowanie państw członkowskich pozbawienie naszego kraju głosu na forum unijnym. Bruksela może ostatecznie na kraj nałożyć sankcję, o której mowa w 7. artykule Traktatu o Unii Europejskiej, czyli zwrócić się do Rady o stwierdzenie "poważnego ryzyka naruszania wartości UE przez kraj unijny". Ta ostatnia możliwość to najczarniejszy scenariusz, jednak po spotkaniu Jarosława Kaczyńskiego z Viktorem Orbanem Warszawa dostała zapewnienie o węgierskim sprzeciwie, wobec takiego ubezwłasnowolnienia Polski. Szybko jednak okazało się, że węgierski komisarz, Tibor Navracsics odpowiedzialny za edukację, kulturę, młodzież i sport, nie był przeciwny wszczęciu procedury kontroli praworządności wobec Polski. Nieformalnie takie rozwiązanie zawieszenia kogoś w pełnych prawach członka Wspólnoty nazywa się bombą atomową. Komisja Europejska ma kilka powodów do zmartwienia. Wybiórcze podejście do wyroków Trybunału Konstytucyjnego, przyspieszone zmiany w ustawie medialnej, reformy prokuratury oraz być może także uchwalona w czwartek ustawa o rozszerzeniu uprawnień do inwigilowania obywateli przez odpowiednie służby - lista zastrzeżeń do poczynań nowego rządu PiS może ulec wydłużeniu w najbliższym czasie, jednak w obecnej chwili pod lupę będzie brana jedynie sytuacja związana z Trybunałem. Sam mechanizm kontroli jest obecny w Europie dość krótko, bo dopiero od marca 2014 roku, jednak jego wcześniejszy brak nie oznacza, że KE nie miała zastrzeżeń do innych państw. Kwestionowano stan praworządności także na Węgrzech. Przed świętami, 16 grudnia ub. r. przyjęto rezolucję dotyczącą praworządności i poszanowania praw podstawowych na Węgrzech. Zdaniem Komisji powinno się niezwłoczne rozpocząć proces monitorowania stanu demokracji, praworządności i praw podstawowych wśród tych wdrażanych ostatnio przez Budapeszt, niepokój wywołuje cykl pospiesznie podejmowanych decyzji węgierskiego rządu o ograniczaniu niektórych organizacji społecznych oraz nierespektowaniu praw osób należących do mniejszości, w tym praw Romów, Żydów czy osób LGBT. W tle pozostają także nasilające się nastroje antyimigranckie, które niestety zaczynają ogarniać coraz więcej krajów Europy. W polskiej sprawie pojawia sie ciekawy wątek. Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji, komisarz odpowiedzialny za kwestie prawne oraz przy okazji adresat nieprzyjaźnie nastawionych listów ministra Zbigniewa Ziobry rugających Brukselę za wtrącanie się w sprawy naszego kraju, już w 2006 roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. W postanowieniu jako powód przyznania odznaczenia wymieniono "wybitne zasługi w promowaniu spraw Polski". Wnikliwego spojrzenia Unii Europejskiej nie ma co się obawiać. Można z niej zawsze wystąpić samodzielnie, teoretycznie nie można zostać karnie usuniętym (choć to już jest dość zawiły problem prawa międzynarodowego) i na razie też nawet wspominana "bomba atomowa" nie ma tak katastroficznych skutków, jk można by się spodziewać. Jednak cierpi przede wszystkim wizerunek Polski na świecie. Pierwsze oznaki, że galimatiasu wywoływanego przez PiS przestraszą się także zagraniczni inwestorzy, widać już po obniżeniu ratingu czyli gospodarczej wiarygodności kraju przez jedną z trzech najważniejszych agencji. Być może z czasem, gdy problemy na Węgrzech i w Polsce staną się jeszcze bardziej poważne, Bruksela dostosuje swoje prawo i pozbawi prawa weta tych, wobec których sama będzie miała wątpliwości. Są już odpowiednie projekty takich rozwiązań. Warszawa nie będzie mogła liczyć na wsparcie Budapesztu, Węgrzy także nie dostaną wsparcia od nas, gdy ich praworządność zostanie ostatecznie zakwestionowana. Jednak ani jedna, ani druga sytuacja nie powinny mieć miejsca. Rządy powinna cechować powagą, szacunek wobec obywateli i chęć do tworzenia ciągłości ze swoimi poprzednikami. Inaczej współpracę zastąpi coraz większe oddalenie.  ]]> 3409 0 0 0 Europarlament, Polska, wrogie media i zakłamywanie rzeczywistości https://www.ruchkod.pl/europarlament-polska-wrogie-media-i-zaklamywanie-rzeczywistosci/ Wed, 20 Jan 2016 01:16:32 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3451 Anna Izabela Nowak Czasy są niełatwe dla osób nerwowych, sercowych, czy nadciśnieniowców. Codzienny spektakl odwracania kota ogonem, właściwie wielu kotów, upartego nazywania białego czarnym, a czarnego białym oraz bezczelnych kłamstw w żywe oczy zdrowego może doprowadzić do palpitacji, a co dopiero nerwusów. Pani, która dziwnym zrządzeniem losu została premierem Polski, jest dziś w Strasburgu i wyobraża sobie, że spotkanie będzie polegało na tym, że będzie znużonym głosem opowiadała te same bajki o dobrej zmianie, o tym, że w Polsce demokracja na się świetnie i że nic, zupełnie nic złego się nie dzieje a sprawy idą w dobrym kierunku. Te bajania, które, owszem, kupuje na pniu jej elektorat, bajania, które powtarzają setki razy każdego dnia posłowie PIS, w nadziei, że ukorzenią się w głowach reszty społeczeństwa, otóż te bajania dla rozsądnego człowieka są czystą propagandą i zaklinaniem rzeczywistości. Według posłów partii rządzącej przyczyną tego, że Parlament Europejski pogroził nam palcem, a właściwie nie "nam" tylko "im", i że chce się dowiedzieć co się w Polsce dzieje, nie są ich - rządu - działania, ale to, że te działania są dostrzegane i oceniane. To jest takie prostackie, absurdalne myślenie, że aż niewiarygodne, ale do niewiarygodnych tłumaczeń wygłaszanych ze śmiertelną powagą powoli się już przyzwyczajamy. To jakby mieć pretensje do policjantów, że weszli do domu, z którego dobiegały dzikie wrzaski i uratowali żonę z rąk pijanego, okładającego ją męża. Bo wywlekli na światło dzienne brzydkie rodzinne sprawki. Zgarbiona z wściekłości posłanka Kempa odgrywa scenkę oburzenia na “donosicieli z Polski”, którzy mieli sprokurować całe zainteresowanie tym, co się w niej dzieje, i to jest najlepszy przykład, w jaki sposób myślą posłowie PIS-u. Bo sytuacja tak naprawdę przedstawia się następująco: “wrogie zachodnie media” inspirowane przez “banki”, “finansjerę” i “grupy obcych interesów”, podjudzane przez “targowiczan”, “zdrajców”, “przedstawicieli określonych grup”, “beneficjantów poprzedniego systemu” oraz “mainstremowych dziennikarzy” kreślą w owych zachodnich gazetach “całkowicie fałszywy”, “zmanipulowany” obraz Polski, w której wszak “nie ma zagrożeń demokracji”, “nic złego się nie dzieje”, “jest przywracana normalność” a “sprawy idą w dobrym kierunku”. Frazy te powtarzane są przez wszystkich polityków PIS-u z taką częstotliwością, że pozwalają na przypuszczenie graniczące z pewnością, że jest to odgórny przekaz naczalstwa z poleceniem jak najszerszego rozpowszechniania. Ma rację Jadwiga Staniszkis, że PIS nie rozumie Zachodu. Nie rozumie, że w dobie swobodnego przemieszczania się dziennikarzy i ich samodzielności, w dobie korespondentów będących tu na miejscu i przyglądających się temu co się dzieje wcale nie potrzeba “donoszenia polityków opozycji” na Polskę, nie trzeba im wskazywać palcem i objaśniać. Zachodni dziennikarze to nie elektorat PIS-u. Obserwują i oceniają samodzielnie, nie potrzebują wskazówek i wykładni. Spiskowe teorie o inspiracjach tajemniczej, wrogiej “finansjery” przedrą się pewnie do głów czytelników portalu niezalezna.pl, ale nie do dziennikarzy na przykład New York Timesa. Posłowie partii rządzącej nie przypuszczają, że pogawędki pana Kaczyńskiego wygłaszane do swojego ludu na miesięcznicach smoleńskich są słuchane nie tylko przez ten lud. Że te wszystkie ekstatyczne wrzaski o komunistach i złodziejach przeznaczone do rozentuzjazmowanego ludu pisowskiego trafiają również do agencji prasowych i idą w świat. A ludzie potrafią ocenić co to znaczy, jak się własnych rodaków dzieli na lepszy i gorszy sort, na prawdziwych i nieprawdziwych Polaków. To nie są czasy telegrafu i okrojonych informacji. Nie potrzeba żadnego donoszenia, niepokój Europy o to co się dzieje w Polsce nie jest spowodowany działalnością Tomasza Lisa, Bieńkowskiej, Tuska, Szejnfelda i innych, a działalnością Kaczyńskiego, Szydło, Dudy, Waszczykowskiego czy Macierewicza, ot co. Ułaskawienie nieskazanego, nie zaprzysiężenie sędziów TK i ustawa paraliżująca jego działanie, obsadzanie najwyższych stanowisk “swoimi” choćby ich kompetencje były zerowe, zamach na służbę cywilną, kneblowanie opozycji w Sejmie, zawłaszczenie mediów publicznych i groźby wobec mediów prywatnych, wprowadzenie możliwości inwigilacji bez sądu każdego obywatela, zapowiedzi zmiany ordynacji wyborczej tak aby partia rządząca mogła wygrać następne wybory... te wszystkie działania są zwyczajnie odnotowywane w Europie i nie tylko, i jakoś nie trafia do zachodnich mediów uparty przekaz, że to nic złego, albo, że to dobra zmiana. Politycy PIS-u chcą byśmy wierzyli, że “podnoszą Polskę z kolan” i że swoimi działaniami sprawiają, że zyska ona większy szacunek i poważanie w krajach Unii, bo właściwie to robimy łaskę UE, że w niej jesteśmy. Wielki, mocarny kraj, pełen patriotów i bohaterów, bez żadnych ciemnych plam w historii, wierny jedynie słusznym tradycjom chrześcijańskim, kraj, którego nie ma prawa nikt skrytykować bo przecież jest bez skazy, żaden urzedniczyna brukselski, nie mówiąc już o jakimś Niemcu. Ale ani nieporadna polityka zagraniczna Waszczykowskiego, ani buńczuczne i świadczące o niekompetencji listy Ziobry, ani dziecinne wyobrażenia Szydło, że będzie mogła snuć swoje pozytywistyczne gawędy w Europarlamencie z pewnością nie doprowadzą do wzrostu znaczenia Polski, a jak przekonują wydarzenia ostatnich dni - wręcz przeciwnie. Czytając zagraniczne artykuły oceniające wydarzenia w Polsce niemal widzimy uniesione w wielkim zdumieniu brwi dziennikarza, który próbuje zrozumieć co się w tej Polsce dzieje. Posłowie PiS najpierw uparcie deklamowali, że decyzja Europarlamentu o przyjrzeniu się wydarzeniom w Polsce to zupełnie nic takiego, dialog, rozmowa, pogawędka. Potem, że obniżony raiting to również jakaś błahostka, no i spisek, nie ma się czym przejmować. Potem wymyślili, że to wina wrogich mediów i polskich donosicieli. Potem pomyśleli, że zreperują sytuację opłacając w zagranicznej prasie artykuły chwalące zmiany w Polsce. Potem wpadli na pomysł, że w EU wszyscy, również opozycja muszą “bronić Polski”, wspierać rząd, mówić jednym głosem, tłumaczyć się wraz z rządem. Te infantylne, chaotyczne działania mające w zamierzeniu sytuację naprawić wciąż ją pogarszają. Rzeczywistość dawno przerosła wyobraźnię i doprawdy trudno przewidzieć do czego to doprowadzi. Sprawca całego bałaganu, jaki się zrobił w tak krótkim czasie w kraju, który był uważany za przewidywalnego prymusa, siedzi soobie w cieple, bezpieczny, bezkarny, nie ponoszący za nic odpowiedzialności, a rzesza posłusznych mu jak bogowi ludzi wykonuje bez szemrania wszystkie jego polecenia, nawet najbardziej niedorzeczne. Z kompleksów i niezrealizowanych marzeń o wielkości jednego człowieka wyrosło ogólnonarodowe szaleństwo, które konsekwentnie realizowane doprowadzi Polskę do klęski. Do klęski na wielu polach, do takich błędów, które latami trudno będzie odkręcić. To nie czas na neutralność - powiedział Andrzej Blikle. Podzielam jego zdanie. To jest czas na działanie i udaremnienie planów zniszczenia Polski. To nie jest tak, że nic nie możemy zrobić. Naród, suweren - to również my!  ]]> 3451 0 0 0 „Raport” z 1936 roku, czyli Tuwim wiecznie żywy https://www.ruchkod.pl/raport-z-1936-roku-czyli-tuwim-wiecznie-zywy/ Wed, 20 Jan 2016 13:59:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3465 Dorota Reczek To jest taka nikczemna niewdzięczność, że nie mam słów. Wprowadzają zmianę, wiadomo jaką, starają się jak mogą, rozdają komu tylko można i kto tylko chce wziąć. Będą podsłuchiwać zgodnie z prawem, a nie jak poprzednio niezgodnie. Nawet sam nowy komendant policji już będzie mógł być podsłuchiwany, bo zrezygnuje z bizantyjskiego gabinetu, który zbudował sobie jego poprzednik, gdzie podsłuchiwać nie można było. Taka równość wszystkich obywateli. Nawet minister sprawiedliwości bierze na siebie dodatkowe brzemię i będzie nadzorował prokuraturę, za friko. Ani grosza więcej do pensji za to nie chce. Popierają rodzinę, bo przecież biorą przykład z bratanków. Telewizja będzie narodowa a nie, (fe) publiczna. (Wiadomo z czym słowo publiczne się kojarzy.) Nie będę nawet takich świństw tu pisać. Jeszcze dzieci przeczytają, na szczęście dopiero, gdy skończą 7 lat, a to już ulga wielka, że nie w niewinnym 6 roku życia. Nauczyciele zwolnieni z godzin karcianych poświęcą się krzewieniu patriotyzmu. Wiadomo – rodzice sami nie nauczą. Zmieniają politykę kulturalną na narodową, będą kręcić wielkie hollywoodzkie filmy. I co?
O film, panie ministrze, Obrazili się wachmistrze; O wiersz, panie generale, Obrazili się kaprale; O artykuł w tygodniku - Ordynansi, panie pułkowniku; O piosenkę, panie majorze, Żony sierżantów w Samborze; W radio była audycja: Obraziła się policja. Dalej - studenci Są do żywego dotknięci; Dalej, księża z Płockiego Dotknięci są do żywego. Następnie szewcy w Kutnie Obrazili się okrutnie. Następnie - związek akuszerek Ma ciężkich zarzutów szereg: Że to swawolność, frywolność, Bezczelność, moralna trucizna, Że w ten sposób ginie ojczyzna!... ...A po za tym - jest w Polsce wolność.
Bo na całe szczęście okazało się, że to wszystko spisek, obca inspiracja i kalanie własnego gniazda. Jak tylko obłożyliśmy słusznym podatkiem banki, to oni nam wbrew. Obniżyli rating. Nieprzypadkowo tego samego dnia. Podwyższyli kurs franka i euro w stosunku do złotówki, że o dolarach nie wspomnę. Sfinansowali w ten sposób front przeciw, po prostu. Tak sobie myślę, że sprowadzili tych uchodźców do Europy też specjalnie, żeby zamknąć przed nami granice, chociaż kto by tam do nich w tej sytuacji epidemiologicznej z własnej chęci jeździł. Skłócili nas i donieśli do Komisji Europejskiej, żeby na tych pieniądzach, co to z Europy dostajemy słusznie, bo się należą, zaoszczędzić. A najgorszy to ten Timmermans, co to dostał odznaczenie porządne i zamiast na tym poprzestać, to wziął następne i teraz musi się odwdzięczać za to drugie. I nawet Obama w swoim ostatnim przemówieniu twierdzi, że to Ameryka jest najważniejsza na świecie i ani słowa o tym, że to my jesteśmy Chrystusem narodów. Czarna niewdzięczność.  ]]>
3465 0 0 0
Korespondencja urzędowa https://www.ruchkod.pl/korespondencja-urzedowa/ Wed, 20 Jan 2016 12:55:45 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3470 Janusz Kotarski Szanowny Panie Namiestniku Śpieszę poinformować, że – pod pretekstem dokonania koniecznej naprawy – wtargnął do mnie hydraulik. Zachowywał się dziwnie. Na początku zażądał kluczy do mieszkania. Kiedy odmówiłem, zdjął je z wieszaka i schował do kieszeni. Zadzwoniłem po policję, ta zabrała mu klucze, ale je zdeponowała. Nawet byli mili. – Sąd rozstrzygnie – powiedzieli – ale nie wiadomo kiedy, bo się kłócą, w jakim składzie orzekać. Hydraulik zaś zakręcił mi wodę i zaczął ją wydzielać według swego uznania. – Panie – powiedział – dzieci brudne chodzą, położnym wody przy porodach brakuje, a pan chcesz się kąpać 2 razy dziennie. W godzinę później zalał mi łazienkę. Potem przyszło pismo z MPWiK o 5 proc. podwyżce. On zaś oświadczył, że właśnie jedzie na spotkanie hydraulików do Jachranki. – Po instrukcje jadę – powiedział – bo coś mi ciężko idzie. Jakby woda wysychała, czy co? Obiecał, że wróci za dwa dni i wszystko urządzi mi „po swojemu”. – To będzie dobra zmiana – zobaczysz Pan – powiedział. – Ale na razie wody Pan nie odkręcaj, bo jeszcze nie skończyłem. Wyszedł. A ja siedzę jak głupi. Ani się wykąpać, ani z domu wyjść, bo może zalać i klucze policja zabrała. Proszę o wyjaśnienia i interwencję. Z wyrazami szacunku JK
Panie JK, Pański list jest jaskrawym dowodem malkontenctwa, defetyzmu i braku zaufania do WIELKIEGO NACZELNIKA. Jego jedynie słusznych i realizowanych z woli NARODU przedsięwzięć. W związku z tym uprzejmie informuję, że obniżam pańską wiarygodność kredytową z „pozytywna” na „negatywna”. Ponadto na podstawie ustawy o dobrej zmianie w mediach odwołuję Pana ze stanowiska redaktora profilu Facebook o nazwie JK, ponieważ nie reprezentuje Pan linii naszego rządu, a zatem jest Pan obiektywnie szkodliwy. W przypadku prowadzenia dalszej defetystycznej i wrogiej działalności na zamówienie rewanżystów z Brukseli i Berlina, zostaną zastosowane wobec Pana odpowiednie środki przewidziane w ustawie o policji. Proszę traktować to pismo jako pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. W przeciwnym razie Pana sytuacja będzie mogła ulec poprawie wyłącznie wtedy, gdy nawiąże Pan dialog... z gołębiami. Namiestnik JR
Szanowny Panie Namiestniku, Z pokorą przyjmuję druzgocącą krytykę mojej wypaczonej świadomości oraz decyzje, które uświadomiły mi kompletnie nieprzystający do jedynie słusznej rzeczywistości, wrogi i destrukcyjny jej stan. Spieszę poinformować, że niezwłocznie dostosowałem się do zaleceń i – we własnym zakresie – podjąłem dialog z gołębiami. Niestety, ze względu na pozbawienie mnie zdolności kredytowej, nie będę mógł go kontynuować. Rzeczone gołębie bowiem, odfruwają niezwłocznie po spożyciu przekonujących argumentów. W tej sytuacji jedynym wyjściem wydaje mi się pobyt w Centrum Edukacji Ideologicznej. Mam nadzieję, że niebawem, w ośrodku FWP „Lech”, dojdzie do prywatnego spotkania WIELKIEGO NACZELNIKA z NOWYM WÓDZEM WSPANIAŁYM NARODU KOREAŃSKIEGO i KRÓLEM PORANNEJ GWIAZDY – KIM DŻONG UN. Z utęsknieniem oczekuję więc na uruchomienie – opartego na sprawdzonych wzorcach – wspomnianego wyżej Centrum, które pomoże mi zostać prawdziwym Polakiem i zmazać z czoła piętno człowieka najgorszego sortu. Chyląc uniżenie czoła przed WIELKIM NACZELNIKIEM, pokornie dziękuję za próbę nawrócenia mnie na ścieżkę DOBREJ ZMIANY. JK
Panie JK, Przeanalizowaliśmy Pana publiczne wypowiedzi. Nie wierzymy w szczerość Pana intencji, wyrażonych w ostatnim piśmie i nie damy się zwieść. Wyjaśnijmy sobie jedno: krytyka, którą Pan redaktor uprawia, jest destruktywna i nieuzasadniona. Nasza biało-czerwona ekipa jest otwarta na różne opinie, ale nie może tak być, że w dyskusji używane są argumenty merytoryczne. Nasze służby nie są na to przygotowane. Gdyby pan redaktor postępował fair, tak jak to czyni nasza propaganda i używał argumentów ad personam, obrzucał przeciwnika błotem, kłamał, rzucał przekleństwa i wyzwiska, to wiedzielibyśmy jak reagować. Ale Pan – panie redaktorze – złośliwie używa argumentów, które w ramach normalnej politycznej gnojówki są nie do odparcia. Tak się nie robi, nie ma na to zgody. To nie jest poważna debata, tylko jakiś pieprzony lewacko-wegetariański klub dyskusyjny. Tak więc podtrzymujemy postanowienie: najpierw sztuka dialogu w ramach pracy własnej, potem reedukacja. Pan jeszcze nie jesteś gotowy na reedukację. Namiestnik JR
   ]]>
3470 0 0 0
D. BeATA https://www.ruchkod.pl/d-beata/ Wed, 20 Jan 2016 17:04:26 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3521 Manula Kalicka Zdaje się, że nie tylko nam Polskę trzeba ratować, ale i Europę. Ja oczywiście o wczorajszej debacie. Był to spektakl żenujący i przygnębiający zarazem. Nikt z zabierających głos nie był w stanie wypunktować posunięć PIS w sprawie Trybunału, o działaniach prezydenta nawet się nie zająknęli. Pani premier zaś głośno krzyczała, że w Polsce dzieci głodują i no i Unia powinna wspomóc górników, rzecz jasna, bo źle im się dzieje. Gdzie była Platforma? Mamy wszak kilku posłów w parlamencie. Widziałam Julie Piterę zasiadającą na ławach z otwartym komputerem. Co tam robiła? Grała w Zombie vs Plants? Tuż przed debatą mignął w kamerze Janusz Lewandowski z zapałem coś piszący. O, przygotowuje się, przemknęło mi przez myśl. Jakoś jednak się nie przygotował, bo głosu nie zabrał. Co pisał? Pewnie Pamiętniki. Przedstawiciel ludowców, do których to ugrupowania, o dziwo, należy PO uzasadniał, że nie oddano im ani Niemcom głosu, by nikt nie wykorzystywał pretekstu narodowości. No, cóż to równie głupie jak zabawne. PO dała się sparaliżować bredniom o donoszeniu do europarlamentu, ale Niemcy? Więcej odwagi panowie! Zabrał udział w debacie słownie jeden poseł PO Jan Olbrycht tłumacząc cichutkim głosikiem, że to PiS odpowiada za wizerunek Polski w Europie i na świecie i za to, że w PE odbywa się debata na temat Polski. Tłumaczył się. Tłumaczył. Zaznaczył, że Platforma nie inicjowała i nie chciała tej debaty. Tak, to nie oni. To inni. To my. Miedzy innymi. My, Polacy chcieliśmy by ktoś nam pomógł. Bo chodzimy co tydzień na demonstracje, i jesteśmy zwyczajnie przestraszeni. Ławy PO świeciły pustkami. Pytanie jakie sobie zadawałam, zapewne nie tylko ja, było gdzie oni są? Poszli na mule? Tłumy europejskich oszołomów chwaliły i broniły bohaterskiej pani premier. Najdziwniejszy plankton krzyczał głośno, bardzo głośno. Aż dreszcz przebiegał po plecach. Europo, ty też jesteś w opałach. Za chwilę polecą rządy Angeli Merkel w Niemczech, we Francji może zacząć rządzić Le Pen. Marina Le Pen. Cameron usiłuje wyprowadzić Wielką Brytanię z Unii. A Putin płaci. Wszystkim? Niektórym? Wielu. Porażka sił postępowych, kompletne nieprzygotowanie i zlekceważenie tej debaty może się odbić czkawką na długie lata. Miło, że wszyscy porządni komisarze w ostatnich minutach debaty zabrali głos i usiłowali coś tam ratować. Były dwie przytomne panie i dwóch zachwyconych swoim intelektem panów. Ale to nie ich głos się przebił do opinii publicznej w Polsce i bratnich jej krajach. Przebił się głos Beaty Szydło. Przebiła się informacja, że można kłamać - w Polsce nie dzieje się nic złego, przyjęliśmy milion uchodźców z Ukrainy i w ogóle jest super, tylko dzieci głodują, a Schultz powinien przeprosić. Przebiła się informacja – możemy dalej robić to co robimy, a wy idźcie za nami. Węgrzy, Słowacy, Czesi i kto tam jeszcze sobie życzy. Za naszym przewodem. Nowa Angela ma na imię Beata, a to co widzieliśmy to była d.beata. Unio! Europo! Obudź się! Nie wiem czy damy radę. Uratować Cię.  ]]> 3521 0 0 0 CO MA PIERNIK... do spadkobierców i Beaty S. https://www.ruchkod.pl/piernik-spadkobiercow-beaty-s/ Thu, 21 Jan 2016 22:47:42 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3550 Janusz Kotarski Między wiatrakiem a piernikiem korelacja jest raczej niewielka. Tak mi się w każdym razie wydawało. Ale okazuje się - nieprawda. Wychodzi bowiem na to, że śpiewanie podczas manifestacji wiersza Natana Tenenbauma (Modlitwa o zachodzie słońca) jest łamaniem praw autorskich... Przemysława Gintrowskiego i oburza jego spadkobierców. Ciekawe, czy spadkobiercy Czesława Niemena czują się oburzeni słysząc jak ktoś – bez ich zgody – śpiewa: „Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz...”. Przecież - po prawykonaniu - każdy, kto próbowałby zaśpiewać ów Rapsod, mógłby być uznany za artystycznego profana. Pani premier Beata Szydło, proszona przez Parlament Europejski o odpowiedź na kilka pytań nie odpowiada na żadne. Wygłasza przemówienie w stylu „większość ma rację”, nie zająknąwszy się ani słowem, że owa większość reprezentuje niespełna 18% wyborców. Zapewnia, że członkostwo w UE ma dla Polski fundamentalne znaczenie i... z entuzjazmem bije w dłonie, kwitując wystąpienia tych parlamentarzystów, których partie najchętniej rozwaliłyby w drobny proch wspólnotę. W rezultacie oprócz eurosceptyków w PE powstaje i utwierdza się w swoich przekonaniach spora grupa "szydłosceptyków". Tak wygląda przysłowiowy „wiatrak”. „Piernik” jest natomiast okazały. Jawi się jako gigantyczny sukces kulinarny, co pozwala min. Waszczykowskiemu radośnie oświadczyć, iż właśnie na strasburskim forum pojawił się nowy, charyzmatyczny lider zjednoczonej Europy. Propaganda PiS nie jest niczym nowym, ani nieznanym. Ma silne umocowanie w mądrości ludowej. Oprócz wspomnianego „co ma piernik do wiatraka” mamy jeszcze „ni z gruszki ni z pietruszki”, „kowal ukradł, cygana powiesili”. Niestety, posługuje się ona też zmodyfikowanymi wersjami reguł - empirycznie przez wieki sprawdzonej – racjonalności. Ergo - zachęca do zachowań kompletnie irracjonalnych. Modyfikacja polega na wykreśleniu przeczenia. Tak więc otrzymujemy: „kupuj kota w worku”, wszystko złoto, co się świeci”, „chwal dzień przed zachodem”. W rezultacie ta narracja, kreowana w myśl zasady „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”, pasuje do rzeczywistości „jak wół do karety”. Chciałoby się powiedzieć: „póki się ucho nie urwie”. Ale kto by się tam „dzbanem” przejmował, zwłaszcza gdy niebawem nie będzie czego z niego nalać.]]> 3550 0 0 0 Odpowiedź na list rodziny Przemysława Gintrowskiego https://www.ruchkod.pl/odpowiedz-na-list-rodziny-przemyslawa-gintrowskiego/ Thu, 21 Jan 2016 23:34:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3566 Szanowni Państwo, przyznam, że ze zdziwieniem i smutkiem odczytałem Państwa list. Jestem pomysłodawcą, autorem artykułu, od którego zaczął się ruch KOD, jednym z tego ruchu założycieli i aktywistą. Do postaci i twórczości Przemysława Gintroskiego zawsze czułem wielki szacunek. Dlatego ze zdziwieniem czytam, jakobym jego pamięć profanował. Muszę tu pokrótce, abyśmy się dobrze rozumieli, wspomnieć kim jestem. A więc ja, Krzysztof Łoziński, rocznik 1948, jestem wnukiem Leonarda Wawrzyńca Żaczkowkiego, pułkownika „Leonarda”, dowódcy jednej z formacji Powstania Warszawskiego, po wojnie żołnierza WiN-u, więźnia bierutowskich katowni, w których mało nie umarł. Jestem synem Jerzego Łozińskiego, żołnierza „Kedywu” (Komendy Dywersji) Armii Krajowej, w okresie stanu wojennego działacza podziemia „Solidarności” w strukturze MRKS. Jestem synem prof. Danuty Łozińskiej, lekarza, w czasie okupacji hitlerowskiej hufcowej Szarych Szeregów, podczas Powstania Warszawskiego, jako ppor. „Danusia”, dowódcy sekcji łączności płk „Radwana”. Co do mojej działalności, to uczestniczyłem i byłem za to represjonowany dość poważnie, w wydarzeniach marca 1968, byłem współpracownikiem KOR (choć nie jakoś wybitnym), uczestnikiem strajków sierpnia 1980 roku, nawet przewodniczącym jednego z komitetów strajkowych. Później byłem działaczem „Solidarności” na szczeblu regionu (Mazowsze), w stanie wojennym i później działaczem podziemia „S”. Byłem wielokrotnie i brutalnie represjonowany, skazany na 1,5 roku więzienia, pozbawiany pracy. Grożono mi zastrzeleniem, przystawiając do głowy nabity i odbezpieczony pistolet, zgniciem na Syberii, porwaniem i zabiciem dzieci, zgwałceniem żony itp. Dziś czytam w państwa liście, że „nie mam pojęcia o elementarnych standardach moralnych” i „szacunku dla drugiego człowieka i jego rodziny”. Pytam więc: na jakiej podstawie wysuwacie Państwo takie oskarżenia? Przykre to dla mnie, bo piosenki Przemysława Gintrowskiego śpiewaliśmy podczas strajków, manifestacji ulicznych stanu wojennego, a także „pod celą” Mokotowskiego Więzienia, w tym samym pawilonie, w którym siedział kiedyś mój dziadek, tyle że przemianowanym z dziesiątego na trzeci. Jakoś nie przyszło mi wtedy do głowy, że „nie mam pojęcia o elementarnych standardach moralnych”. Piszecie Państwo:
„Prezentowanie twórczości Gintrowskiego na Waszych zlotach uwłacza Jego pamięci. Wasze celebryckie, medialne, wymuskane twarzyczki, krzyczące o zamachu na wolność słowa w polskich mediach czy zagrożeniu prawa do prywatności… Śmiechu warte… gdzie byliście, kiedy bliski Wam obóz władzy uchwalił tzw. ustawę 1066?”.
Szanowni Państwo, nie bardzo rozumiem, na jakiej zasadzie śpiewanie lub odtwarzanie piosenek Przemysława Gintrowskiego, człowieka który zawsze stał po stronie wolności i demokracji, na demonstracjach w obronie wolności i demokracji ma „uwłaczać Jego pamięci”. Rozumiałbym, gdyby to robił były komunistyczny prokurator Stanisław Piotrowicz, były komunistyczny sędzia Kryże, który skazywał moich kolegów, były sekretarz PZPR w okresie stanu wojennego Marcin Wolski, lub parę innych podobnych postaci (obecnie w PiS). Ale co jest uwłaczającego, gdy czynią to ludzie walczący w obronie demokracji, przeciw partii, która chce przywrócić wszystko, co było za komuny najgorsze, zniewolone media, cenzurę, podległe politycznie prokuratury i sądy, państwo policyjne? Partii, której główną metodą uprawiania polityki jest notoryczne kłamstwo na niemal każdy temat? Oczywiście, jeśli Państwo sobie tego nie życzycie, to my to uszanujemy. Ale chciałbym, byśmy sobie parę rzeczy wyjaśnili. Piszecie państwo: „Wasze celebryckie, medialne, wymuskane twarzyczki”. Nie rozumiem, skąd tyle agresji. „Celebryckie twarzyczki”? Szanowni Państwo, do naszego komitetu należy dziś 55,5 tysiąca ludzi, na „fanpage’u” zarejestrowało się 130 tysięcy, blisko sto tysięcy ludzi bierze udział w demonstracjach (najbliższe, 23 stycznia, odbędą się w 40 miastach) pomimo zimy i mrozu. Według badań sondażowych, podobne lub identyczne zdanie co my ma ponad połowa społeczeństwa. I co, ci wszyscy ludzie mają „celebryckie, medialne, wymuskane twarzyczki”? Bardzo bym prosił, byście zauważyli państwo, iż my, mimo bardzo brutalnych oszczerstw z drugiej strony, nikomu nie ubliżamy. My nie zatrudniamy kilku tysięcy trolli do pisania obelg w Internecie. Na naszych demonstracjach nie spotkają państwo obelg pod niczyim adresem. I bardzo bym prosił, by nie używać obelg wobec nas, nawet jeśli mają państwo zupełnie inne poglądy. Pytacie państwo: „gdzie byliście, kiedy bliski Wam obóz władzy uchwalił tzw. ustawę 1066?” (chyba chodzi o ustawę 1064, o TK, bo 1066 dotyczyła zupełnie czego innego). Po pierwsze „bliski nam obóz władzy”, bliski komu? Tym stu tysiącom ludzi, którzy nie należeli do żadnej partii politycznej, którzy mają najróżniejsze światopoglądy, najróżniejsze polityczne preferencje, a łączy ich tylko sprzeciw wobec dążenia jednego ugrupowania, a nawet jednego człowieka, do ustanowienia dyktatury (z czym zresztą on się nawet specjalnie nie kryje – patrz: projekt konstytucji PiS)? A gdzie byliśmy? Każdy gdzie indziej. Nie byliśmy politykami, posłami, senatorami. Myślę, że większość z nas nawet nie wiedziała, że jest taka ustawa, bo żadnej wrzawy, także ze strony PiS, wówczas nie było. PiS oczywiście głosował przeciw, bo rutynowo głosował przeciw wszystkiemu, co wnosiła strona rządowa, ale żadnego głośnego larum nie ogłaszał, wcale głośno nie protestował. To, że ta ustawa może być pretekstem do robienia politycznej awantury, PiS wymyślił dopiero kilka miesięcy później. Warto, by Państwo zauważyli, że KOD nie jest kontynuacją żadnej partii politycznej, nie jest z żadną partią związany i nie powstał z inicjatywy żadnej partii (o czym wiem najlepiej, bo powstał z inicjatywy mojej). KOD tworzą zwykli ludzie, który nie utracili żadnej władzy, żadnych przywilejów, bo nigdy żadnej władzy i żadnych przywilejów nie mieli. Ja też nigdy nie miałem żadnej władzy i żadnych przywilejów. Byłem emerytem i jestem emerytem. Wybaczcie państwo, ale czynienie jakiejkolwiek organizacji zarzutu z tego, że czegoś nie zrobiła, gdy jeszcze nie istniała, jest absurdalne. Tak samo absurdalny jest wniosek, że jeśli zwykli ludzie, niezajmujący żadnych stanowisk rządowych, niebędący politykami, posłami, senatorami, nie występowali przeciw poczynaniom władzy, to znaczy, że popierali wszystko, co ta władza robi. Od niezajmowania się polityką do popierania działań polityków jest jeszcze daleko. To jest twierdzenie wewnętrznie sprzeczne: z tego, że ktoś nie zajął stanowiska, wcale nie wynika, że jest po konkretnej stronie. Z niezajęcia stanowiska wcale nie wynika ani to, że jest się za, ani to, że jest się przeciw. Nie zajmowanie się czymś wcale nie oznacza, że się to popiera. Piszecie Państwo:
„nie szargajcie pamięci i twórczości osoby nam najbliższej. Nie staliście po jednej stronie, nie doświadczyliście tego, czego on musiał doświadczyć będąc po prostu patriotą i poruszając w swych pieśniach tematy dla Polski najważniejsze”.
Wybaczcie Państwo, ale chyba prawda jest inna. Nikt z nas nie szarga pamięci, ani twórczości Przemysława Gintrowskiego. Wręcz odwrotnie, używaliśmy jego utworów, bo podzielamy TE SAME co on wartości. Wbrew temu, co Państwo piszą, STALIŚMY PO TEJ SAMEJ STRONIE. Chyba Państwo nie zauważyli, jak wielu ludzi dawnej „Solidarności” tworzy nasz komitet, w tym większość przywódców strajków sierpnia 80, „Solidarności” i podziemia lat 80. Są z nami tacy ludzie, jak Lech Wałęsa (przewodniczący „S”), Bogdan Borusewicz i Jerzy Stanisław Borowczak (organizatorzy i inicjatorzy strajku w Stoczni Gdańskiej), Zbigniew Bujak (przewodniczący Regionu Mazowsze, członek TKW w podziemiu), Władysław Frasyniuk (przewodniczący Regionu Dolny Śląsk, członek TKW w podziemiu), Bogdan Lis (uczestnik strajku w Stoczni Gdańskiej, członek TKW w podziemiu), Janusz Onyszkiewicz (rzecznik prasowy „S”, członek zarządu Regionu Mazowsze), Henryka Krzywonos (uczestniczka strajku w Stoczni Gdańskiej, członek MKS) i wielu, wielu, innych czołowych działaczy S”. Trudno mi wymieniać wszystkich, ale prawie wszystkich kolegów z okresu „S” lat 1980-81 spotykam w KOD, także kolegów z podziemia i z komunistycznych więzień. Piszą Państwo, że „nie doświadczaliśmy tego co on”. Chyba są Państwo w głębokim błędzie. O ile wiem, Przemysław Gintrowski, którego, jeszcze raz powtarzam, bardzo za jego twórczość i postawę szanuję, nie był ani więziony, ani torturowany, a większość z kolegów, których tu wymieniłem, i ja też, była. I naprawdę wiemy, co to jest dyktatura i dlatego nie chcemy jej w Polsce ponownie. Piszecie Państwo: „Ani nam witać się, ani żegnać, żyjemy na innych archipelagach KOD-owicze”. Trudno, to Państwa wybór. Z poważaniem
Krzysztof Łoziński
 ]]>
3566 0 0 0
Być jak Pinokio https://www.ruchkod.pl/byc-jak-pinokio/ Fri, 22 Jan 2016 12:34:43 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3586 Małgorzata Szafrańska Gdyby w Parlamencie Europejskim zamiast polskiej premier przemawiał Pinokio, to drewna z jego nosa wystarczyłoby na postawienie solidnego płotu. Płotu wokół zaścianka, jakim usiłują uczynić Polskę jej obecne władze. Nos Beaty Szydło nie urósł. W miarę jak szefowa polskiego rządu bez zająknięcia recytowała kolejne „nieścisłości”, wzrastał jednak poziom niesmaku. Że tak można: na europejskim forum, w imieniu Polaków. Bezmyślnie i krótkowzrocznie, a może wręcz cynicznie. I bez cienia refleksji, że ktoś może powiedzieć „sprawdzam!”. Najbardziej jaskrawe kłamstwo – bo trudno nazwać je pomyłką, przejęzyczeniem czy brakiem wiedzy – które padło podczas wtorkowego wystąpienia premier Szydło, była informacja o tym, że Polska przyjęła około miliona ukraińskich uchodźców. Szefowa polskiego rządu, podając tę liczbę pomyliła się zaledwie o… milion. W ostatnich latach Polska przyjmowała najwyżej po kilkunastu uchodźców z Ukrainy. Owszem – tysiące, a nawet setki tysięcy Ukraińców mieszkają w naszym kraju. Są to jednak imigranci ekonomiczni, którzy nie otrzymują żadnej pomocy socjalnej. Najmniejszym kłamstewkiem, które wymsknęło się pani Szydło w reakcji na próbę zdyscyplinowania przez służby porządkowe PE zebranych na galerii hałaśliwych przedstawicieli Klubów Gazety Polskiej, była informacja, jakoby „w polskim parlamencie publiczność mogła klaskać, wyrażać emocje”. Tymczasem na stronie internetowej Sejmu można przeczytać, że: „osoby przebywające na galerii obowiązane są zachować ciszę i powagę”. Ot, niewiedza. Poza tymi dwoma przykładami minięcia się z prawdą, uważni słuchacze naliczyli w wystąpieniach polskiej premier jeszcze tuzin ewidentnych nieprawd. Co ciekawe – kłamstwami naszpikowane były dwa pierwsze wystąpienia. W trzecim – o dziwo – ich nie było. „Nikt nie zachęcał PiS-u do przesłania ustawy o TK do oceny przez Komisję Wenecką” – powiedziała Beata Szydło, chcąc przekonać PE o transparentności poczynań swojej partii. Tymczasem kolejność działań była zgoła inna – najpierw polskie organizacje pozarządowe zwróciły się do Komisji Weneckiej, a ustawa została przesłana po tym, gdy to Komisja wyraziła zaniepokojenie manipulacjami przy „bezpieczniku” polskiej demokracji. Co więcej – początkowo szef MSZ Witold Waszczykowski przesłał do Komisji Weneckiej dwa druki sejmowe, które nie miały nic wspólnego z uchwalonymi zmianami w ustawie o trybunale. MSZ przesłał tekst całego aktu normatywnego dopiero wtedy, gdy ta manipulacja ujrzała światło dzienne. „Obywatele polscy zagłosowali za zmianami omawianymi na sesji w PE” – przekonywała europarlamentarzystów polska premier. Czy aby na pewno? Przecież wyborczy program PiS nie obejmował drastycznych zmian w funkcjonowaniu Trybunału Konstytucyjnego, nie wspominał też o podporządkowaniu mediów publicznych rządowi. Co więcej – żaden racjonalnie myślący obywatel nie zgodziłby się na zmiany, które godzą w podstawowy porządek ustrojowy Rzeczpospolitej. W kolejne dwie tezy, które brzmiały: „Wprowadzamy zmiany szanując Konstytucję” oraz „TK działa normalnie” – trudno uwierzyć pewnie nawet zwolennikom partii rządzącej. Konstytucyjność zmian wprowadzanych przez większość parlamentarną jest wątpliwa, a stwierdził to już Trybunał Konstytucyjny, orzekając, że wszystkie przepisy tzw. Pierwszej Noweli Ustawy o TK są niekonstytucyjne (sprawa K 35/15). Tymczasem sam Trybunał nie może rozpatrywać innych spraw, dopóki nie zajmie się ustawą PiS, która de facto blokuje działania TK. Ustawa z 22 grudnia 2015 roku narzuca TK rozpatrywanie spraw w kolejności ich wpływania. Ze stwierdzeniem, że „wprowadzane przez PiS rozwiązania dotyczące TK są znane w Europie”, można by się od biedy zgodzić. Druga nowela do TK nie zawiera żadnego, nieznanego przepisom europejskim rozwiązania. Szkopuł w tym, że jak zauważył przewodniczący grupy liberalnej w PE – Guy Verhofstadt – w żadnym sądzie konstytucyjnym Europy i świata wszystkie tego rodzaju rozwiązania nie są stosowane jednocześnie. „Musieliśmy zmienić ustawę o TK, bo TK zakwestionował ustawę przyjętą w czerwcu przez PO/PSL” – przekonywała dalej premier Szydło. Warto jednak wiedzieć, że żadne zmiany nie były konieczne. Niekonstytucyjny okazał się bowiem tylko jeden punkt ustawy, i tylko w zakresie dotyczącym 2 sędziów, których kadencje miały się zacząć po zakończeniu kadencji starego Sejmu. Zgodnie z wcześniejszą retoryką, Beata Szydło tłumaczyła: „Prezydent podjął decyzję o nieprzyjmowaniu ślubowania od 5 niepoprawnie wybranych sędziów” oraz „Sejm uchwałami unieważnił wybór 5 sędziów wybranych niezgodnie z prawem”. Prawda jest inna – prezydent nie przyjął ślubowania od żadnego z sędziów, mimo że 3 z nich było wybranych poprawnie. I tutaj rzecz niezmiernie istotna: to nie prezydent decyduje, co jest zgodne z prawem, ale oceniają to sądy i TK. Dalej w temacie Trybunału premier przekonywała, że „grudniowe wyroki TK nie wymagają od rządzących żadnych działań”. Tymczasem prawda jest zupełnie inna – zgodnie z oceną TK, przepis, na podstawie którego stary Sejm wybrał 3 sędziów, jest zgodny z Konstytucją. Wynika z tego, że wybór przez PiS 3 kolejnych sędziów na ich miejsce był bezprawny. Prezydent powinien zatem przyjąć ślubowanie od trzech sędziów wybranych w czerwcu i dwóch wybranych w grudniu. „Zgadzamy się, aby 8 z 15 sędziów było wybranych przez opozycję” – oświadczyła na forum europarlamentu premier Szydło. O takiej ofercie dla opozycji wspomniał też w wywiadzie dla Rzeczpospolitej prezes PiS. Trudno uznać tę propozycję za gest dobrej woli – warunkiem jest bowiem zgoda opozycji na zmiany w Konstytucji. O jakie zmiany chodzi – tego Jarosław Kaczyński nie sprecyzował. Równie niełatwo jest uwierzyć w dwukrotnie powtórzoną deklarację: „Chcemy wspólnego z opozycją rozwiązywania spraw Polaków”. Trudno mówić bowiem o współpracy z opozycją, jeśli jej przedstawiciele nie są dopuszczani do głosu, a nowe ustawy są przyjmowane w ekspresowym tempie, często pod osłoną nocy i bez zasięgania opinii opozycji. Podobnie niewiarygodnie brzmi zapewnienie, że „zmiany dotyczące mediów mają na celu większą apolityczność”. Gdy media publiczne będą bezpośrednio podległe rządowi (Ustawa o zmianie ustawy o radiofonii i telewizji, 30.12.2015, art. 27: "Członków zarządu, w tym prezesa zarządu, powołuje i odwołuje minister właściwy do spraw Skarbu Państwa."), będą bardziej podatne na wpływy polityczne. Trudno uwierzyć, że dziennikarze w tej sytuacji zachowają niezależność i odważą się krytykować rządzących. Premier Szydło po wizycie w europarlamencie nos nie urósł. Nie wzrosły też słupki poparcia społecznego dla kierowanego przez nią rządu. Wiarygodność Polski jako partnera dla europejskich sojuszników – też nie.
 ]]>
3586 0 0 0
Zaklinanie rzeczywistości https://www.ruchkod.pl/zaklinanie-rzeczywistosci/ Fri, 22 Jan 2016 18:40:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3596 Dorota Reczek Skromny, lekko wycofany, może trochę oszołomiony. Wysoki na tyle, że musi pochylać się rozmawiając prawie z każdym rozmówcą. Ciepły i na pierwszy rzut oka bezbronny. Delikatny nawet gdy zostanie zaatakowany. Otwarty i zażenowany jednocześnie. Ma się wrażenie, że znalazł się w tym miejscu przypadkowo póki nie zabiera głosu, kiedy okazuje się, że ma wyrobione zdanie na tematy, na które się wypowiada. Ma społecznikowskie korzenie i przyzwyczajenia, które pchają go do nierównej walki. Nie mówi rzeczy odkrywczych, nie piętnuje, jest raczej pojednawczy, choć stanowczy. Spotkać go można w różnych miejscach. Nie odmawia wywiadów, spotkań, bo każda z organizacji za i przeciw, i różnych redakcji chce, by to właśnie on zabrał głos. Tak naprawdę ten, który znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie. I za tę odwagę i bezkompromisowość atakowany. Wypowiada się na temat praworządności, demokracji, Trybunału i praw obywatelskich, co powoduje, że zadaje mu się pytania na temat alimentów, kłopotów rodzinnych, kariery zawodowej. I wytyka spóźnioną reakcję, bo od lat powinien już reagować na niedociągnięcia i błędy, a jeśli robi to teraz, to z pewnością za poduszczeniem. Bez związku? Skutek konsekwencji działania, odwagi wypowiadania własnych poglądów. Będzie musiał bronić się sam i wybierać własną drogę. Jeśli zwycięży, będzie bohaterem jednych i wrogiem drugich. Jeśli polegnie, szybko zostanie wyszydzony lub zapomniany. Na razie dobrze, że jest, bo stanowi opokę dla tych, których uwiera rzeczywistość. Mityguje, zapewniając sobie dozgonnych wrogów i zwolenników. Nie chciałabym być na jego miejscu w tej chwili. Chciałabym być na jego miejscu, jeśli to jego będzie na wierzchu. To oczywiście bardzo osobiste wrażenia. Mgliste przeczucia i być może niewiarygodne, osobiste oceny. Dwa spotkania i szczypta cynizmu wynikających z życiowego doświadczenia dziennikarza. Stoi na czele obywatelskiego ruchu, który wyprowadza na ulice tysięczne tłumy. Jest ignorowany i oskarżany, podobnie jak sam KOD, dość konsekwentnie przez rząd i opozycje. Rząd woli nie zauważać, opozycja próbuje przynajmniej wykorzystać, jednocześnie chełpliwie twierdząc, że sama wyprowadzi miliony. Błąd jednej i drugiej strony, a także tych z Razem, którym wydaje się, że utworzą trzecią siłę. Błąd strategiczny, bo jednoczyć się trzeba w tej chwili, a różne możliwe drogi wybierać później. Abstrahując od jednostkowych osobistych ambicji, KOD to ludzie, którzy bronią swoich wolności i ich gwarancji. Wbrew temu, co twierdzą ci u władzy, nie składa się z ludzi, którzy związani byli z byłym establishmentem. (Ci stanowią niewielki procent i skupiają się wokół swoich partii, teraz w opozycji.) To ludzie otwarci, Polacy i Europejczycy z pochodzenia i wyboru, na tyle pewni siebie i swoich racji, że nie obawiają się o swoje tradycje, kulturę, wiarę, potrafiąc sami się o nie zatroszczyć. Nie wstydzą się pochodzenia, ale też nie muszą udowadniać, że są od innych lepsi. Krytyki z zachodu nie przyjmują do siebie, bo nie mają kompleksów ani poczucia winy. Nie kierują się strachem o przyszłość europejskiej cywilizacji, lecz troską o nią. Nie nienawidzą sąsiadów ani im nie zazdroszczą, patrząc na świat w szerszej perspektywie. Nie myślą, że są przez innych wyłącznie oszukiwani. Jeżdżą samochodami i rowerami, mają różne gusta kulinarne i odmienną wrażliwość na inne kultury. Wcale nie są do siebie podobni pod tym względem. Nie głosują na te same partie, lubią odmienne programy telewizyjne i filmy, ale są dla siebie tolerancyjni i cenią sobie wolność wyboru. Nie przyglądają się swoim nosom i zdarza się, że wybierają na małżonków ludzi innych nacji. Są ciekawi świata i czują się na tyle silni, że poznając inne zwyczaje nie boją się ich wpływu na własną tożsamość. Mają te same ułomności, jak wszyscy ludzie, ale sukces innych ich mobilizuje, a nie skłania do zawiści i niechęci. Mają różną wrażliwość, toteż dzielą się i pomagają na jej miarę, i w miarę możliwości. Nieraz zagarniają zbyt wiele dla siebie. Z drugiej strony wielu przyda się 500 złotych na dziecko i mogą pracować krócej, ale nie za wszelką cenę. Jedni nie głosowali, inni zmieniali zdanie, jeszcze inni chcieli dać szansę. Widzą i krytykują rzeczywistość wedle temperamentów i siły przekonań. Nie zaklinają jej. Nie wierzą, że gdy zamkną własne granice, to będą żyć w szczęśliwości i bogobojności, nietknięci przez inne cywilizacje do końca świata i o jeden dzień dłużej. Do pewnego momentu bywają dość bezwolni, póki nie przekroczy się granic ich praw i wolności. Nie życzą sobie jednak, i tu już jednym głosem, by ktoś meblował ich życie i poglądy według jedynej obowiązującej sztancy. Większość zbyt dokładnie jeszcze pamięta konieczność chodzenia na pasku jednej słusznej opcji. Nawet wtedy byli najweselszym barakiem demoludów i teraz także to, co odróżnia ich od pozostałych, to nie tylko kredyt zaufania do swoich i obcych, nie tylko niezdolność do wyznania wiary w rząd i partię, ale poczucie humoru i radość życia, która każe im podskakiwać w rytm: kto nie skacze ten jest smutas, hop, hop, hop… Niemniej do protestu podchodzą poważnie i lubią Mateusza Kijowskiego.  ]]> 3596 0 0 0 Słowa w sieci, czyli nici z Bieszczad https://www.ruchkod.pl/slowa-w-sieci-czyli-nici-z-bieszczad/ Fri, 22 Jan 2016 19:10:47 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3598 Janusz Kotarski Dostałem zamówienie na tekst. Redaktor napisał (cytuję): „A może by tak w Bieszczady”, czyli felieton pokazujący absurdy pracy funkcjonariusza monitorującego sieć (czat, FB, korespondencję e-mail) z pozycji jego samego. Słodko-gorzko”. Szanowny Redaktorze. Proszę nie wymagać ode mnie rzeczy niemożliwych. Nie mogę napisać tego tekstu z pozycji absurdu. Nie wyklepię go z klawiatury, zaprzeczając samemu sobie. Skończyłem studia w Pradze Czeskiej w 1967 r. Niecały rok później zgarnęli mnie nocą do wojska. Ale nie wsadzili w BTR[1] – na szczęście – i nie wysłali na drugą stronę Sudetów w celu „utrwalania normalizacji i bratniej wspólnoty”. W Warszawie, w pałacyku przy Alei Sobieskiego, dali słuchawki i kazali tłumaczyć nagrane rozmowy czeskich i słowackich radioamatorów. Na piętrze siedział sztab analityków, którzy pisali raporty. Jednego z nich – socjologa z wykształcenia – spotkałem po latach. Długo rozmawialiśmy. Była to ciekawa rozmowa, chociaż odbyła się jeszcze za komuny, a ja dokładnie wiedziałem, z kim rozmawiam i gdzie on pracuje. Wtedy, na Sobieskiego, nie zajmował się informacją sensu stricto. W zaciszu owego pałacyku pisał o nastrojach, poziomie determinacji, rozbieżnościach, oczekiwaniach, lękach, skali oportunizmu, o solidaryzmie, przywództwie i jego charyzmie oraz dynamice tych zjawisk. Był analitykiem. Dużo pamiętał, a jego ocena – w świetle późniejszych wydarzeń – była precyzyjna. Radioamatorom nie odbierano licencji, nie nachodzono ich w domach, nawet nie utrudniano kontaktów z zagranicą. W końcu, jak stwierdził, oni sami się zorientowali, czemu w istocie ta ich swobodna gadanina służy. Przez korelację między treścią i klimatem ich rozmów, a nurtem i akcentami oficjalnej propagandy. Zamilkli, a ja wróciłem do cywila. Po półtora roku, wyjętego z życiorysu. Jak dzielić Nie napiszę więc śmiesznego felietonu o znudzonych chłopcach, którzy monitorują internet i podsłuchują rozmowy komórkowe. Nie napiszę, bo wiem, że tak się buduje najważniejsze przekazy płynące nie do, ale od dyktatorskiej władzy. Rozsadzające opozycyjną społeczność od środka, zmiękczające, dezintegrujące, uderzające w precyzyjnie wybranym momencie w najsłabszy punkt, opakowane w celofanik wiarygodności, ze skrzętnie zakamuflowaną starą rzymską dewizą – divide et impera. Przekazy będą powstawać (jak mogę domniemywać), po dokładnej analizie naszych internetowych komunikatów, ocenie skali emocji, nastrojów, rozbieżności. W sieci jesteśmy przeźroczyści. Mamy nazwiska, imiona, często wiek i zawód, a także rodzinę, przyjaciół. Wszystko to można poddać statystycznej obróbce i uzyskać poprawny, przeciętny obraz społeczności. Zrobić jej SWOT[2]. Potem już tylko pozostaje elastycznie konstruować propagandową strategię i taktykę. Możliwość inwigilacji przekonań, poglądów i więzi, to nie tyle środek lokalizowania „oponentów ideologicznych” i poddawania ich restrykcjom. To potężne narzędzie socjotechniki i propagandy. Stąd to łączenie: media i ustawa o policji. Nie sądzę, aby ci prawdziwi funkcjonariusze wiadomych służb mieli poczucie absurdu tego, co robią. Ubek z filmu „Wielka wsypa” to egzemplarz unikatowy w tym środowisku. Inteligentny, przewidujący, cyniczny i umiejący spadać na cztery łapy w każdych okolicznościach. Nauka o typach A co do sieciowych listonoszy. Służą do wysyłania profesjonalnie przygotowanych treści, najczęściej również prowokujących, aby wywołać jak najszerszą i emocjonalnie autentyczną reakcję. Taka robota. Ponoć jest ich już 3000. Czasem się któremuś znudzi, albo się zestresuje, że puszczone przez niego „dzieło” zostało rozszyfrowane lub – co gorsza – olane. Wtedy się wkurza i wali na oślep. Ale nie trwa to długo. Szefowie czuwają. I znowu trzeba mozolnie zakładać nowe strony, nowe skrzynki pocztowe. Wklejać i klikać, wklejać i klikać... Do znudzenia. Jak się ma pełny etat, to należy jeszcze śledzić reakcje, kopiować i przesyłać do sztabu. Praca żmudna, ale kasa nie do pogardzenia. Są jeszcze hejterzy z przekonania. Przekonanie najczęściej polega na tym, że im więcej inwektyw się komuś pośle, tym lepiej się człowiek czuje. No bo na czym tu oprzeć własne ego, skoro się własnych fundamentów nie zbudowało. Trzeba je komuś zawłaszczyć. Dla „Centrali” jednak tacy „zaangażowani” to tylko kłopot. Wcinają się bez ładu i składu w mozolnie wypracowaną strategię zmiękczania ideologicznego, wsadzania kija w mrowisko, antagonizowania i dezintegracji. Najlepiej byłoby ich posłać w Bieszczady, bez laptopów, komórek i Wi-Fi. Problem w tym, że kierdel będzie wędrował tam dopiero na wiosnę. Aby jednak (zgodnie z zamówieniem) była też szczypta absurdu... Otóż zimą 1982 roku mój 13-letni syn przygotowywał się do egzaminu teoretycznego na patent żeglarski. Siadaliśmy wieczorami w jego pokoju i rozmawialiśmy z latarkami w rękach alfabetem Morsa. Po latach, jako poszkodowany, wyciągnąłem swoją teczkę z IPN. Na 100 stron donosów, 77 stanowiły zapisy naszych świetlnych rozmów oraz próby rozszyfrowania ich zakamuflowanej treści. Ilu ludzi musiało nad tym pracować? Czasami bywa więc „i smieszno, i straszno”. I słodko, i gorzko.
Janusz Kotarski

Przypisy: 1 Bojowy transporter opancerzony (przyp. red., za: wikipedia.org)[Wróć] 2 SWOT – jedna z najpopularniejszych heurystycznych technik analitycznych, służąca do porządkowania informacji (przyp. red., za: wikipedia.org)[Wróć]]]>
3598 0 0 0
Marsze lęku i odwagi https://www.ruchkod.pl/marsze-leku-i-odwagi/ Tue, 26 Jan 2016 10:18:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3847 Znów na ulicę wyszły tysiące ludzi, wzburzonych rządami obecnej ekipy i efektami „dobrej zmiany”. Komitet Obrony Demokracji rozesłał zaproszenie, na które odpowiedziały tłumy. W sobotę, 23 stycznia 2016 r. odbyły się manifestacje KOD w 36 miastach Polski oraz 12 poza granicami kraju. Pod hasłem „W obronie Twojej wolności” protestowano przeciwko ustawie o inwigilacji oraz zawłaszczaniu mediów publicznych. Demonstracje rozpoczęły się samo w południe. Symbolicznie. Tradycją się staje pomniejszanie w oficjalnych komunikatach liczby uczestników, ponadto media publiczne, zawłaszczone przez PiS, przedstawiają manifestacje KOD w taki sposób, by zdewaluować ich znaczenie oraz skrzywić przekaz i ośmieszyć uczestników. Mimo, że w manifestacji brali udział ludzie z różnych środowisk i pokoleń – zarówno młodzi, z dziećmi w wózkach, jak i w średnim wieku oraz starsi (charakterystyczne, że w wuwuzele najgłośniej, najliczniej i z największym zaangażowaniem dęły starsze panie), czyli reprezentowany był pełny przekrój społeczeństwa – prawicowe, jak też publiczne media nie pokazały tego, że opór wobec obozu rządzącego jest powszechny. Nie było szerokich ujęć, pokazujących liczebność i zaangażowanie demonstrantów. Tego już doświadczyliśmy podczas ostatniego wydarzenia KOD. Jest jakaś tendencja do oszukiwania, zakłamywania, wybiórczego pokazywania rzeczywistości oraz nadmiernego rozdmuchiwania pseudosukcesów ekipy rządzącej, i staje się ona coraz powszechniejsza. Efekt prawicowej propagandy odczuliśmy w momencie, kiedy manifestacja zatrzymała się przed pałacem prezydenckim. Przez tłum agresywnie przepychała się pani w średnim wieku i krzyczała do zgromadzonych: „Na Sybir was wszystkich wywieźć!”. Jako pierwszy o manifestacjach KOD poinformował Polsat News. Co nie umknęło uwadze telewidzów – reporter zapowiadając pikietę, przejęzyczył się uroczo: „Na ulice wyjdzie dzisiaj Komitet Obrony demonstracji”. Kolejne manifestacje KOD-u, które zgromadziły tysiące sympatyków społecznego ruchu, były i są skierowane przeciwko ustawom naruszającym wolność, niosą też wsparcie dla sędziów TK. Relację na żywo można było też śledzić na antenie TVN24. Na zdjęciach w Internecie, a także na antenie TVN24, widać wyraźnie, że protesty zgromadziły w zależności od miejsca setki, tysiące i dziesiątki tysięcy osób. Mimo, że demonstracje zaczęły się w południe, w TVP Info pojawia się tylko informacja na pasku. Obok dwóch panów, rozmawiających o „bilansie eurodebaty o polskich prawach”, prezentują obrazek z demonstracji w Warszawie. Bez głosu, bez przedstawienia mówców i treści wystąpień… Ot, takie tam łażenie warszawiaków po ulicach… Ktoś bardzo się postarał, aby „media narodowe” pokazały najmniej reprezentatywny fragment wydarzenia. Przyszło mnóstwo ludzi (oficjalne komunikaty podają, że w Warszawie było 10 tys. uczestników, tymczasem biorący udział w zabezpieczaniu demonstracji policjanci przyznają prywatnie, że uczestników jest 3-4 razy więcej). Wniosek – całe ekipy pracują nad tym, aby nie pokazać prawdy o sile wydarzeń organizowanych przez KOD. Mróz niestraszny, kiedy PiS zabiera wolność Demonstracja w stolicy rozpoczęła się punktualnie. Ludzi nie powstrzymał 5-stopniowy mróz; przybywali z różnych stron i na różny sposób – komunikacją miejską, własnymi autami, sporo osób dotarło spoza Warszawy. Na ulicy Bagatela ruch zaczął się już po godz. 11. Zbiórkę miał m.in. KOD z Piaseczna, a także obcokrajowcy – Anglicy, Niemcy, Żydzi – z flagami. Dostrzec też można było inne grupy uczestników, które wyznaczyły sobie spotkanie w okolicy Alej Ujazdowskich. Podobnie jak na poprzednie wydarzenia, tak i w sobotę trudno było dojechać, nawet autobusem lub tramwajem, auta trzeba było zostawiać daleko od miejsca zgromadzenia. Mnóstwo ludzi z plakietkami „Obywatel drugiej kategorii", „Gorszy sort”, samodzielnie wykonanymi transparentami. Przemawiały one swoim językiem do osób odczytujących napisy: „Demokracja tak, wykonanie – nie”, „Mszczą się ludzie mali, nie powyrastali”, „Nie wierzę, że 25 lat później muszę demonstrować w tej samej sprawie”, „Dno jest dnem nawet jak jest odwrócone”, „Europa przeprasza za nich – i tutaj zdjęcia Kaczyńskiego, Szydło i Dudy”, „TVPiS kłamie”, „Dosyć cyrku marionetek”, „Beata wielka ściema”, „Polska to nie PiS”, „Kto rżnie Puszczę Białowieską”, „Nie damy się piętnować, będziemy protestować”, „Pani Szydło dość zabawy, zabierz łapy od Warszawy”, „Kłamstwo grubym Szydło szyte”, „Konstytucja obowiązuje bez względu na wynik wyborów”, „Nie pozwolimy odmienić naszych serc, nie damy im się kantować, nie damy im wkładać ich myśli w nasze głowy”, cyrylicą - „Kaczyński – spasiba. Putin”, „Wspieraj Pocztę Polską” (podobno zgodnie z ustawa o inwigilacji nie można czytać przesyłek listowych). „Nie chce takiej zmiany, przyzwyczaiłam się do demokracji”, „Demokracja tak, wykaczenia nie”, „Kaczor to dyktator”, „Ludzie pobudka”, „Je suis profesor Rzepliński”, „Polska to nie PiS”, „Wierzę w dobrą Polskę”, „Chcemy kultury bez cenzury”, „Mieliście słuchać, nie podsłuchiwać”, „Partyjny bełkot to nie informacja”. Manifestację otwiera lider KOD – Mateusz Kijowski. Zapewnia zgromadzonych, że to nie protestujący są rewolucjonistami. „Są nimi ci, którzy demontują państwo. My jesteśmy spokojnymi ludźmi, którzy przyszli bronić wolności oraz swobód, jakie daje nam konstytucja” – mówi i podkreśla zagrożenie dla wolności instytucjonalnej. Zaznacza, że PiS ma prawo rządzić, ale nie ma prawa zmieniać podstaw ustroju demokratycznego państwa. „Demokracja to taki system, w którym różne elementy - instytucje współpracują ze sobą, kontrolują się, obserwują, ustalają kierunki działania. Tymczasem mamy w Polsce jeden ośrodek władzy, kierujący innymi. Nie ma możliwości kontroli, weryfikacji – to jest groźne dla naszej wolności”. Kijowski przypomniał, że wolność to także wolne media. Publiczna telewizja i radio, przejęte przez PiS stały się tubą propagandową jednej partii. „Z powodu przekształcenia publicznych mediów w tubę propagandową rządu, wkrótce nie będziemy wiedzieli co się dzieje” – ostrzegał zgromadzonych. Lider KOD nadmienił, że przyjęta niedawno ustawa o policji zagraża naszej prywatności, która może być naruszana bez żadnej kontroli. Zagrożona jest nasza prywatność, intymność, tak w domach jak i w Internecie oraz wolność osobista. Dlatego musimy jej bronić. Podobnie jak niezależności prokuratury i służby cywilnej. Jednak – jak zauważył – największym zagrożeniem jest pomysł zmiany ordynacji wyborczej, zapowiadany przez władze. Manipulacje przy ordynacji mogą sprawić, że już nie będziemy mogli tak swobodnie wybierać nowych władz, jak pozwala nam aktualna ordynacja. Na koniec wystąpienia jeszcze raz podkreślił, że KOD to spokojni obywatele, którzy jedynie bronią swoich praw i przywilejów. Zaczyna się jeszcze bardziej podniosły moment – przekazanie idei od przedstawicieli KOR dla młodych KOD-owiczów. Na scenie pojawia się grupa młodych oraz starszych osób, na czele z Henrykiem Wujcem. Pani Lilka (tak się przestawia) mówi: „Nie sądziłam, że na starość będę musiała władzy mówić znowu „nie”. Wierzę jednak, że zbudujemy społeczeństwo obywatelskie i nikt już nie odbierze nam naszej wolności i demokracji. My, nasza wiara w zwycięstwo – to ta siła bezsilnych, o której pisał Vaclav Havel. Uwierzmy w tę siłę!”. Potwierdził to Henryk Wujec: „Trzeba być pełnym wiary i nie ustawać w pracy. Zapraszam do tej pracy, bo może przynieść nieoczekiwany sukces. W 1976 r. nawet nie pomyśleliśmy, że 4 lata później powstanie 10-milionowa „Solidarność”. W tym momencie Wujec zwrócił się do młodych KOD-owców: „Młody KOR przekazuje młodemu KOD-owi to, co udało się nam osiągnąć!”. Młody przedstawiciel KOD odpowiedział: „Młodzi będą walczyć tak, jak to robili młodzi KOR-u. Jarosławie Kaczyński nie zatrzymasz wolności, są wegetarianie i rowerzyści panie Waszczykowski! Przyłączcie się do nas, młodzi!”. I tłum znów śpiewa pieśń; tym razem „Mury”, z tekstem i wykonaniu Jacka Kaczmarskiego. Tysiące rąk wzniesionych w geście Victorii, tysiące gardeł, i emocje sięgające nieba… W tym samym czasie, kiedy w Warszawie idee walki o wolność i demokrację w symbolicznym akcie wędrują od starszego pokolenia do młodych, a tysiące ludzi śpiewa „…mury runą, runą…” trwają manifestacje w innych miastach Polski i za granicą. W telewizyjnych migawkach widać, jak Warszawa radośnie skacze, Szczecin maszeruje, Wrocław, Poznań falują morzem polskich i unijnych flag. Demonstracja KOD odbywa się również w Brzeszczach – mieście rządzonym niegdyś przez premier Beatę Szydło. Mocne słowa o rządzie Na sobotnich manifestacjach wypowiedziano wiele mocnych słów. W Krakowie duże wrażenie zrobiło bardzo emocjonalne wystąpienie pani prawnik – Anny Dulęby, członkini Szarych Szeregów, uczestniczki Powstania Warszawskiego. Wspominając uroczystości warszawskie, zorganizowane w czerwcu 2014 r, w 25 rocznicę odzyskania wolności przypomniała, jak pięknie mówiono wtedy o Polsce. Prezydent USA Barack Obama powiedział, że transformacja to był cud nad Wisłą, że Polska to wspaniały, wolny, demokratyczny kraj. „A dzisiaj jeden człowiek steruje Polską i to jest demokracja? Minęło kilkanaście miesięcy, mamy nowy rząd, który kłamie, łamie wszelkie zasady praworządności, niszczy instytucje, media, służbę cywilną, wielki dorobek Polski, łamie ludziom kręgosłupy. To jest parodia demokracji i wolności. Przyszliśmy dzisiaj z potrzeby serca, żeby zaprotestować. Ale jest w nas optymizm, że zmienimy to” – mówiła starsza pani, która jako świadek i uczestnik naszej historii ma nadzwyczajną legitymację do oceny obecnej polityki rządu. Padło też wiele słów o wolności. W Łodzi profesor uniwersytecki, który ma wykłady dla studentów dziennikarstwa, mówił o wolności słowa: „Kręgosłup to nasze ciało, a kiedy wstrząsa się kręgosłupem człowieka, to on się budzi. Swoim studentom mówiłem, że nie wszystko im wolno. Bluzgi i pomyje to nie są przyzwoite słowa, trzeba uważać, co się pisze i mówi, zawód dziennikarza to misja, służba i tak powinien być traktowany. Nie wolno kłamać, nie wolno zafałszowywać rzeczywistości. Tymczasem „oni” o KOD-zie piszą z wielką nienawiścią. To jest fałsz, to jest hejt, tak nie wolno. KOD nie sieje nienawiści, nie używa agresywnych słów, nie przekłamuje; jego zwolennicy uśmiechają się, są życzliwi. Im chodzi o wolność. A wolność jest jak powietrze, potrzebujemy tego powietrza. W czasach PRL-u mieliśmy smutne twarze, bez wyrazu. Bo inni „oni” nas niszczyli. I teraz ci nowi „oni” też chcą nas niszczyć, ale ten hejt nie przejdzie. Musimy walczyć o wolność, ponieważ bez wolności słowa nie ma wolności myśli, a bez wolności myśli nie ma wolności sumienia”. I takich wystąpień, i takich słów było na manifestacjach dużo więcej… W stolicy bardzo mocne było wystąpienie Jarosława Kurskiego, pierwszego zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Mówił: „Władza liczy, że się zniechęcimy. Ale my się nie zniechęcimy, my zwyciężymy! Za czasów „Solidarności” mówiono, że nie da się jej podzielić ani zniszczyć. My też nie damy się zniszczyć! W Stoczni radzono: rozważnie, ale z odwagą. I my tak zrobimy!”. Kurski powiedział, że nad Wisłą realizuje się program ułożony w Budapeszcie. Punktował posunięcia nowej władzy, wskazując, że dąży ona do autorytaryzmu. Przypomina obelgi ze strony PiS, kierowane do obrońców demokracji i przeciwników demolowania kraju. Podkreśla, że są one rzucane po to, żeby złamać opór: „My naprawdę zwyciężymy i oni mają powód by się nas bać! („ZWYCIĘŻYMY! ZWYCIĘŻYMY!” – krzyczy tłum KOD-owiczów). Każda władza autorytarna odwraca znaki i zmienia fakty, obraża i gardzi nami, ale nie ma słów, którymi nowa władza jest w stanie nas obrazić! Kradną nam państwo i chcą nam ukraść język. Powinni na swoich wiecach krzyczeć DYK-TA-TU-RA. DEMOKRACJA to jest nasze hasło („DEMOKRACJA! DEMOKRACJA!” – odkrzykują manifestujący). Nie damy zawrócić nas do PRL-u. Białe jest białe, a czarne jest czarne! Prawda zwycięży i my zwyciężymy! („OBRONIMY DEMOKRACJĘ! WOLNE MEDIA, WOLNA POLSKA!” skandują za Jarosławem Kurskim zebrani). Mówca na koniec stwierdził: „PiS stworzył nowy gatunek człowieka: HomoPiS”. Dwa bratanki Ogromny entuzjazm wywołało wystąpienie węgierskiego opozycjonisty, przedstawiciela organizacji „Dwa Bratanki”. Swoją wypowiedź rozpoczął po polsku, od słów: „Dzień dobry i dziękuję! Nie jestem wegetarianinem, ale jestem rowerzystą!”. Przypomniał powiedzenie, że „Polak, Węgier – dwa bratanki, i do szabli i do szklanki”, aby po chwili przejść na język angielski i z pełną powagą powiedzieć o wspólnym przez oba narody umiłowaniu wolności. „Warszawa nie będzie drugim Budapesztem! Węgrzy bardzo szanują i kochają Polaków. Podziwiamy Polskę, jej osiągnięcia w ostatnich 25 latach, a także Wasze dziedzictwo. Przyjaźń między naszymi narodami to jest coś więcej niż przyjaźń między Wiktorem Orbanem a Jarosławem Kaczyńskim”. Te słowa wcześniej padły na manifestacji w Budapeszcie zorganizowanej przez „Dwa Bratanki”, na która przyjechał KOD. Gość z Węgier ze smutkiem stwierdził, że jesteśmy na początku drogi, którą oni już idą od sześciu lat. Kiedy zaczynała się „orbanizacja”, PKB na Węgrzech było wyższe niż obecnie w Polsce. Teraz jest odwrotnie. W 2010 r. ubóstwo dotykało 18 proc. społeczeństwa – tak na Węgrzech jak i w Polsce, dzisiaj na Węgrzech 27 proc. żyje w ubóstwie, podczas gdy w Polsce wskaźnik spadł do 12 proc. Węgrzy ostrzegają – jeśli Polska się cofnie w dotychczasowym rozwoju, to wzrośnie ubóstwo. „Węgrzy cofają się już sześć lat i jest coraz gorzej” – mówi gość z Węgier i wykazuje analogie pomiędzy tym, co robi w jego ojczyźnie Orban, a działaniami Jarosława Kaczyńskiego wraz z ekipą rządzącą: „Orban broni wolności rządu, a nie wolności narodu! Orban podziwia Putina! Wielu Węgrów liczyło na to, że Obama i Unia powstrzymają Orbana. U was jest to samo. Tylko Wy możecie powstrzymać Kaczyńskiego i jego marionetki! Dobra wiadomość – Orban pod naciskiem tłumów musiał wycofać się z części swoich pomysłów, a jego partia straciła poparcie i większość w parlamencie… To zwycięstwo nie jest łatwe, ale nie jest niemożliwe. Pokazaliście, że umiecie bronić swoich praw” – dodaje i na koniec, znów po polsku woła: „WOLNA POLSKA ­ DEMOKRACJA!”, a tłum odpowiada: „WOLNE WĘGRY, WOLNE WĘGRY! OBRONIMY DEMOKRACJĘ! WOLNE MEDIA ­ WOLNA POLSKA!” Jednym z ostatnich mówców pod KPRM, był obecny po raz kolejny na manifestacji KOD prof. Wiktor Osiatyński, który powiedział m.in.: „PiS wygrał, może i powinien rządzić, ale nie powinien zmieniać ustroju państwa. Istotą demokracji jest mechanizm, który zabezpiecza możliwość przeprowadzenia kolejnych wyborów. Niech ci, którzy je wygrali, nie majstrują przy prawie tak, żeby następnych wyborów już nie było. Demokracja to wolność.” Tymczasem, w studiu Polsat News prof. Henryk Domański, socjolog, próbuje znaleźć źródła rozłamu w polskim społeczeństwie. Podkreśla, że dotyczą one głównie spraw światopoglądowych, a przyczyny gospodarcze i brak wykształcenia leżą u ich podstawy. Po godzinie 13 w całym kraju nadal trwają manifestacje i marsze pod szyldem KOD-u. W Poznaniu manifestanci – w tym sporo rowerzystów – ruszają z placu Mickiewicza. W Gdańsku pikietuje około 10 000 osób. Ponad głowami tłumu powiewają flagi – polskie, unijne i tęczowe. Manifestacji towarzyszy atmosfera happeningu. „Stop inwigilacji 2016” W imieniu grupy „Stop inwigilacji 2016” na demonstracji przemawiał Tomasz Piątek, któremu towarzyszyła Agata Czarnacka z tej samej organizacji. Mówca wspomniał o znajomych, z prawicowymi poglądami, którzy również przyszli na manifestację, ponieważ uważają, że nowa ustawa uderza w prywatność i wolność wszystkich ludzi, o różnych poglądach. „Nawet najwięksi miłośnicy PiS nie chcą, aby Jarosław Kaczyński zaglądał im do domów, głów i sprawdzał, co robią w Internecie” – mówił. Poinformował, że razem ze stowarzyszeniem Panoptykon, stowarzyszeniem Society Poland oraz Fundacją Nowoczesna grupa opracowała apel, zebrała bardzo dużo podpisów i przekaże to wszystko pani premier oraz ministrowi cyfryzacji i spraw wewnętrznych. Organizatorzy akcji są przeciwni ustawie, która otwiera drogę mafii, pozwala na nieograniczony dostęp do naszych informacji (komendant wojewódzki policji może nawet upoważnić swoją ciotkę, aby nas inwigilowała i będzie to zgodne z nowym prawem – zażartował). „Ta ustawa to pasztet i niezwykły szwindel. Nie pozwólmy, żeby nas zastraszano, ograniczano, podglądano, czy nie mamy zbyt drogich myśli…”. Inicjatorzy akcji opracowali 11 zasad, które powinny obowiązywać służby specjalne i które powinny znaleźć się w ustawie. Oto nasz skrót tych punktów: 1. Inwigilacja – tylko w przypadkach uzasadnionych, kiedy są bardzo ważne powody. 2. Zasada ostateczności (najpierw należy wyczerpać inne sposoby pozyskiwania informacji). 3. Niezależna kontrola (zgoda sądu, a także monitorowanie poczynań służb). 4. Spójne standardy (dane muszą być odpowiednio chronione). 5. Prawo osoby inwigilowanej do informacji o tym, że jest sprawdzana. 6. Obowiązek niszczenia danych. 7. Jak najkrótszy czas inwigilacji (nie dłużej niż 6 miesięcy). 8. Jasne zasady. 9. Sprawozdawczość. 10. Nie dla trojanów (służby mogą infekować nasze urządzenia programami, które nas „podglądają”. 11. Odpowiedzialność. „To jest nie do pomyślenia, co oni chcą nam zrobić. Prywatność to wolność” – podsumował Tomasz Piątek. Apel do prezydenta Dudy Po zakończeniu przemówień warszawska manifestacja przemaszerowała wyznaczoną wcześniej trasą: Alejami Ujazdowskimi do placu Na Rozdrożu, dalej do placu Trzech Krzyży, Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem – aż do Pałacu Prezydenckiego. Tymczasem uczestnicy manifestacji z entuzjazmem informowali: „Fantastyczny kontakt z policją, z obsługą medyczną. Świetna organizacja – KOD ma mobilne punkty informacyjne. Atmosfera kapitalna! Ludzi jak okiem sięgnąć – nieprzebrane tłumy, mieszkańcy Warszawy pozdrawiają nas z balkonów, na chodnikach tłumy, pełna solidarność! Człowiek przy człowieku, widać flagi z całego świata, kolorowe parasole, transparenty i pikietówki. Dodatkowy klimat robią wuwuzele, które zagłuszają nawet myśli. Przekrój idących od dzieci w wózeczkach z rodzicami do starców pod opieką młodszych. Ludzie w „wypasionych” płaszczach i moherowe berety, ubrania drogie obok ubogich… W samej stolicy minimum 35 tysięcy ludzi. JEST MOC!. Na zakończenie, przed siedzibą Andrzeja Dudy Mateusz Kijowski apelował do zebranych i prezydenta (oto nasz skrót): „Bardzo chcemy, żebyśmy byli wspólnotą, żebyśmy wspólnie budowali demokrację. Musimy o nią walczyć, gdyż po 25 latach jest rozmontowywana. Musimy bronić naszej wolności, walczyć o nas wszystkich. Panie prezydencie, zawsze można wrócić na drogę demokratyczną. Wystarczy, aby przyjął pan ślubowanie trzech sędziów TK, wybranych zgodnie z prawem. Obiecywał pan, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. A tutaj jest wielu Polaków”. Pan Kijowski przypomniał, że KOD złożył u marszałka Sejmu projekt ustawy o TK, będący inicjatywą obywatelską. Jak tylko marszałek wpisze ten projekt, KOD zacznie zbieranie podpisów. Przyjęcie tej ustawy pozwoli na rozwiązanie konfliktu wokół TK. „Nie możemy legitymizować władzy, która niszczy demokrację” – zakończył. Podziękował wszystkim za udział i spokojne, kulturalne zachowanie. Demonstracje i incydenty Podczas sobotniej manifestacji zdarzyło się kilka incydentów. Jak doniósł Onet, podczas manifestacji na Krakowskim Przedmieściu doszło do takiego zdarzenia: „Na chodniku zgromadziło się kilka osób protestujących przeciwko manifestacji. Od razu zostali oddzieleni kordonem policji. W pewnym momencie jakiś mężczyzna próbował przedostać się przez kordon i wyrwać flagę jednej ze stojących tam osób. Błyskawicznie zareagowali jednak policjanci, obezwładniając i zatrzymując mężczyznę” – poinformował reporter Piotr Halicki. W Brzeszczach, rodzinnym mieście premier Beaty Szydło zdarzył się poważny, sprowokowany incydent. Na manifestację stawiło się kilkadziesiąt osób. Nagle pojawiła się kontrmanifestacja (podobno nigdzie nie zgłoszona) większa, aniżeli liczba legalnego zgromadzenia. Wg świadka grupa „napastników” zachowywała się skandalicznie. Osoba ta opisuje: „Byli chamscy, wykrzykiwali obraźliwe hasła m.in: „sowieckie pachołki”, „Komitet Obrony Deutschland”, „zdrajcy ojczyzny”, „do Niemiec, k..., do Niemiec”, „cała Polska z Was się śmieje / komuniści i złodzieje”, „czerwone dynastie”, „raz sierpem, raz młotem, czerwoną hołotę”, rzucali w KOD-owców jajkami i bryłkami lodu. Ich agresywnemu zachowaniu przyglądała się policja, która wkroczyła dopiero na wyraźną prośbę prowadzącego manifestację KOD. Czy policja nie powinna sama sprawdzić legalność kontrmanifestacji i rozpędzić ich na cztery wiatry? Nie rozumiem, dlaczego w Brzeszczu pozwolono, by legalnie zgłoszoną manifestację KOD-u traktowano gorzej niż nielegalnie i agresywnie „manifestujących” chuliganów.” Podobnych zdarzeń odnotowano więcej. Jedna z uczestniczek na stronie KOD na Facebooku opisała zdarzenie, świadczące o prowokacji Telewizji Republika w czasie manifestacji w Warszawie. Pani ta stała w pobliżu taśmy, ogradzającej scenę z mówcami. Nieoczekiwanie poczuła, że ktoś siłą napiera na nią i popycha w stronę taśmy. „Poinformowałam tego pana, że za taśmę nie wolno wchodzić, a ja nie ma gdzie się usunąć. Tłok w tym momencie był okropny, tak, że chwilę wcześniej musiała interweniować straż KOD, aby nie doszło do jakiegoś nieszczęścia. Tymczasem ten młody człowiek popychał mnie i dociskał do taśmy. Interweniował mój kolega stojący nieopodal, krzyknął na niego i zażądał uspokojenia. Jednak agresor siłowo przecisnął się przeze mnie, znalazł się pod drugiej stronie taśmy i dopiero wtedy triumfalnie obwieścił, że jest z telewizji Republika (chcę podkreślić, że w trakcie popychania mnie ani razu nie dał znaku, że jest z mediów). Za jego plecami wyrósł drugi mężczyzna, który natychmiast zaczął mnie nagrywać. Uznałam, że jest jakaś forma prowokacji, spowodowania zamętu i niepokoju. Nagrano mnie, kiedy podniesionym głosem oskarżyłam ich o prowokację”. Pani zamieściła zdjęcia, dokumentujące to wydarzenie. Świadkowie potwierdzili, że kojarzą tych panów z podobnymi incydentami na wcześniejszych demonstracjach (w tym jednej KOD). Prowokują ludzi w tłumie, przepychają się, na jednej z demonstracji popchnęli kogoś, ten ktoś odpowiedział tym samym, a główny bohater widoczny na zdjęciach, zawiadomił policję. „Umieszczam te zdjęcia, żeby Was uprzedzić i uczulić zarówno na tych ludzi, jak i na ich działania. Wydaje się, że celem takiego zachowania może być wywołanie wrażenia, że uczestnicy demonstracji KOD są agresywni wobec prawicowych mediów, co – oczywiście – nigdy nie ma miejsca” – napisała. Zofia Bohdanowicz z Ochoty z kolei opisała na FB zdarzenie osobiste: „Jestem maksymalnie wściekła. Jechałam na manifestację (w Warszawie) z Ochoty. Przy ul. Bitwy Warszawskiej wsiadłam do tramwaju nr 9. Jakiś sympatyczny chłopak (na oko ok. 20-tki) ustąpił mi miejsca (co w tramwajach nie jest codziennością). No cud, wspaniała młodzież. Przy placu Narutowicza chłopczyk z uśmiechem zerwał mi z głowy czapkę (ze znaczkiem KOD) i ze słowami „babuniu masz swój KOD”, wysiadł z tramwaju i puścił się biegiem w kierunku pomnika Narutowicza. W tramwaju grobowa cisza. Wysiadając z tramwaju na następnym przystanku ogłosiłam pasażerom, że to nie był mój wnuczek, albo ja czegoś nie pamiętam. Ludzie się roześmieli, ja wróciłam do domu. Łzy ciurkiem mi płyną. Czuję się jak zgwałcona. Życzę Wam wszystkim wspaniałej atmosfery na manifestacji i mam nadzieję zjawić się na następnej. A znaczka mi szkoda jak licho. Dobrze, że mam kocicę, która siedzi mi na kolanach i od czasu do czasu zlizuje słoną wodę lecącą mi z oczu. Obronimy i zwyciężymy!”. Janusz Nagiecki z Łodzi na FB podzielił się innym spostrzeżeniem: „Byłem dzisiaj, z trzema osobami, w centrum Łodzi kolportować ulotki o sobotniej manifestacji i idei KOD-u. Mróz, śnieg, wiatr, a w naszych głowach fantazja i pieśń swobody w sercach. Wybraliśmy takie skrzyżowanie w centrum Łodzi – Radwańska i Al. Politechniki, gdzie jest największa migracja studentów, bo do nich szczególnie chcieliśmy trafić! Staliśmy od 12:00 do 14:30 i rozdaliśmy blisko 600 ulotek. I co...? I wróciłem do domu z „dołem” w duszy i postanowieniem, że o tym napiszę! Zderzyliśmy” się z ok. czterystoma młodymi osobami, z których 6-ciu, 7-miu - na dziesięciu, nie miało pojęcia o KOD-zie, o tym co dzieje się w Polsce, o Trybunale, mediach, służbie cywilnej... W większości przyjmowali nas z pogodną akceptacją i ciekawością, choć zdarzały się i takie komentarze, że jesteśmy opłacani przez Niemców albo, że bronimy komuny! Z tych czterystu młodych ludzi tylko jedna – młoda dziewczyna, kiedy ją zatrzymało uliczne światło, wróciła do nas ze słowami: „Dziękuję”. Czułem się, jakbyśmy byli jakimiś starymi krasnalami, które bronią swojego muchomora przed rozdeptaniem... Po co o tym piszę? Ano po to, by uświadomić tym wszystkim, dla których przestrzeń internetowa jest najważniejsza, że tak nie jest. Że jest ważna, ale nie najważniejsza, że młodzi ludzie - studenci, którzy niby siedzą nocami na necie i FB – mają o nas, o KOD-zie i naszej idei blade pojęcie. Żeby uświadomić nam wszystkim, że jeśli nie będziemy w realnej przestrzeni publicznej, to zostaniemy kanapową formacją inteligentów, z kontrolowanym dostępem do sieci. W kontekście przejęcia przez PiS mediów publicznych, to fundamentalne wyzwanie i lekcja, którą musimy pilnie odrobić!”. Przed nami kolejne marsze – lęku i odwagi. Lęku o siebie, naród i kraj. Odwagi, by ten lęk przełamywać mówiąc odważnie o jego przyczynach.
Walentyna Rakiel-Czarnecka Małgorzata Szafrańska Ewa Szaniawska Magda Topińska
 ]]>
3847 0 0 0
PiS pod eurolupą https://www.ruchkod.pl/pis-pod-eurolupa/ Mon, 25 Jan 2016 17:11:57 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3851 Walentyna Rakiel-Czarnecka Dwie daty – 13 i 19 stycznia 2016 roku – przejdą do historii Polski jako początek procesu psucia reputacji i wizerunku w Europie i na świecie. W tych dniach Unia Europejska wezwała polski rząd na dywanik i przypomniała, jakie wartości przyświecają wspólnocie i jakie obowiązują w niej zasady. Komisja Europejska wskazała na spór wokół Trybunału Konstytucyjnego i podkreśliła, że postrzega niebezpieczeństwo zagrożenia zasady państwa prawa. Podobnie widzi zagrożenie naruszenia praw podstawowych w przypadku ustawy medialnej. Po raz pierwszy zostaje wszczęta przez Komisję procedura, „postępowania na rzecz umocnienia praworządności”, która w efekcie może przynieść Polsce trudne do obliczenia straty. Debata w Parlamencie Europejskim wykazała, że Unia martwi się o Polskę, która będąc okrętem flagowym ekspansji UE w Europie Wschodniej staje się jej wielkim kłopotem. Po tym, co pokazała i powiedziała premier polskiego rządu – Beata Szydło widać, że PiS nie ustąpi ani milimetr, Unia również zostaje przy swoim stanowisku. Owszem, zapewniła, że rząd pochyli się na decyzją Komisji Weneckiej i bardzo wnikliwie ją rozpatrzy, ale mimo dociskania przez byłego premiera Belgii, szefa liberałów Guy’a Verhostadt’a – nie powiedziała „tak”, posłuchamy rekomendacji Komisji. Jeśli opinia Komisji będzie negatywna, a Polska nie zechce jej respektować, KE będzie zmuszona potwierdzić łamanie praworządności przez Polskę. Nieposłuchanie Komisji Weneckiej przyniesie też ogromne straty wizerunkowe. Zaniepokojenie efektami rządów PiS wyrażają też Stany Zjednoczone. Do Warszawy przybył Daniel Fried – jeden z najwyższych rangą dyplomatów, koordynator ds. sankcji w Departamencie Stanu i były ambasador USA w Polsce. Spotka się z ministrem MSZ Witoldem Waszczykowskim. Czy sugestie amerykańskiego dyplomaty, aby PiS nie rujnował podstaw państwa prawa i nie dążył do konfliktu z Unią będą brane pod uwagę? Sądząc po tym, jak zachowuje się prezydent, Sejm i rząd, biegający po instrukcje do Wielkiego Prezesa – PiS nadal będzie realizował swój twardy kurs całkowitego zawłaszczenia państwa. I to w bardzo fatalnym stylu, co widzimy na przykładzie naszych relacji z Unią. Tak oto Polska pod rządami PiS wstaje z kolan, zrywa z „ze starym układem”, tak broni naszej godności. Europa już wie PiS był przekonany, że po cichutku, nocami zdemontuje demokrację w Polsce i nikt się nie dowie. Tymczasem już w grudniu, kiedy Sejm w błyskawicznym tempie przyjął ustawę „naprawiającą” Trybunał Konstytucyjny – przyszły pierwsze zapytania. Ustawa o mediach przyspieszyła tempo korespondencji. Europie i światu wystarczyło kilka tygodni rządów PiS-u, aby najpierw dziennikarze, a za chwilę politycy zaczęli wyrażać swoje zaniepokojenie. Na temat reform, przeprowadzanych z Polsce wypowiedział się kilkakrotnie Martin Schulz, polityk niemieckiej SPD, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. W wywiadzie dla niemieckiego radia Deutschlandfunk powiedział, że wydarzenia w Polsce „mają charakter zamachu stanu i są dramatyczne”. Powiedział, że o Polsce będzie rozmawiał PE w styczniu. Radził, aby sprawą zajmować się ostrożnie i nie dawać prawicowym populistom argumentów, że inne kraje próbują mieszać się w wewnętrzne sprawy Polski. Schulz w wywiadzie dla „Franfurter Allgemeine Zeitung” powiedział: „Polski rząd uznał swoje zwycięstwo wyborcze za mandat pozwalający na podporządkowanie pomyślności państwa woli zwycięskiej partii, zarówno merytorycznie, jak i personalnie. To jest sterowana demokracja à la Putin, niebezpieczna putinizacja polityki”. Krytycznie o sytuacji w Polsce mówił także komisarz UE Günter Oetinger. W rezultacie PiS odczytał to jako atak ze strony Niemiec, podczas gdy obaj panowie są unijnymi dyplomatami i wyrażają opinie z perspektywy Unii, a nie tylko Niemiec. Unia to 28 państw. Również w grudniu Guy Verhofstadt napisał w Internecie: „Biorąc pod uwagę determinację Władimira Putina w próbach niszczenia europejskiej jedności i praworządności, obecny rząd polski wykonuje tę pracę za niego”. „W realizacji swego celu Kaczyński i jego pomocnicy nie zawahają się naruszyć systemu demokratycznego, który przywiódł ich do władzy” – ocenił. Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, przed Nowym Rokiem (23 grudnia 2015 r.) napisał do ministra spraw zagranicznych Witolda Waszczykowskiego oraz ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobro. Zwrócił się z prośbą o informacje na temat szczegółów projektu ustawy medialnej i tego, w jaki sposób zostały w nim uwzględnione europejskie przepisy o konieczności zachowania pluralizmu mediów. Pan wiceprzewodniczący KE wysłał też drugi list, w sprawie zmian wokół Trybunału Konstytucyjnego. Adresaci długo, jak na unijne standardy, nie odpowiadali na te listy, za to głośno je komentowali. I tutaj historia korespondencji między rządem PiS i Unią zamienia się w groteskowy teatr pt. „Niech Europa widzi, jakimi jesteśmy ważnymi Polakami”. Waszczykowski poprzez media skarży się, komisarze UE mają odwagę krytykować Warszawę bez wiedzy nt. kontekstu przyjmowanego prawa. Jego wiceminister wysłał e-maila z informacją, że minister pracuje nad odpowiedziami. Minister co prawda na list od razu nie odpowiada, za to od razu wzywa w trybie pilnym ambasadora Niemiec Rolfa Nikela w związku z „antypolskimi wypowiedziami polityków niemieckich”. Jak stwierdzono po spotkaniu – rozmowa przebiegała w przyjaznej atmosferze, pan ambasador powiedział, że wzajemne relacja z Polską są dla Niemiec „skarbem”. Po spotkaniu minister Waszczykowski mówił o „problemach komunikacyjnych” z Niemcami, przypomniał, że zaprosił ministra spraw zagranicznych – Franka-Waltera Steinmeiera do odwiedzenia Polski. Wg ministra PiS wystarczy, że jak politycy przyjadą do Polski, to zaraz zobaczą, że demokracja ma się dobrze. I zapewne nie omieszka podkreślić, że zablokowanie działalności Trybunału Konstytucyjnego służy jego naprawie, a naruszanie konstytucji „to standard państwa prawa”. Zaś nominowanie przez ministra skarbu szefa mediów publicznych i wsadzenie na ten fotel polityka PiS – służy odpartyjnieniu mediów i zmianę ich na wiarygodne. Witold Waszczykowski zasłynął w tym czasie, kiedy tak wciąż zajęty był redagowaniem odpowiedzi na listy – ze swoich dyrdymałów, wygłoszonych w niemieckim tabloidzie „Bild”: „Poprzedni rząd wdrażał lewicową koncepcję, jak gdyby świat musiał zgodnie z marksistowskim wzorcem poruszać się tylko w jednym kierunku: w stronę mieszanki kultur i ras, świata rowerzystów i wegetarian, który stawia jedynie na odnawialne źródła energii i zwalcza wszystkie formy religii. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami”. Powiedział też, że „nowa ustawa medialna ma uzdrowić państwo”. Minister lekceważąco ociągał się z odpowiedzią na zapytanie KE, jakby świadomie podkręcał temperaturę. I jakby chciał coś utargować. W wywiadzie dla Reutersa wyznał, że chciałby zasiłki dla Polaków w Wielkiej Brytanii zamienić na pomoc Londynu we wzmacnianiu obecności NATO w Polsce. Potem, ostro skrytykowany, rakiem wycofywał się ze swoich słów. Kiedy wreszcie polscy ministrowie odpisali, znów trzeba było się wstydzić. Waszczykowski poinformował, że w kwestii TK rząd zwrócił się do Komisji Weneckiej i czeka na wynik, zaś Zbigniew Ziobro wygarnął co myśli o Niemcach i pochwalił się, że jest synem oficera AK, który walczył „z niemieckim nadzorem”. Mariusz Błaszczak, tak „przy okazji” przypomniał Niemcom, że zniszczyli Warszawę i są winni Polsce ogromne odszkodowanie. Nasi politycy swoją reakcję na listy z KE wystawili sobie świadectwo głupoty, ignorancji połączonej z arogancją oraz braku znajomości reguł dyplomacji. Zachowali się tak, jak nigdy nie powinni się zachować. Okładki prawicowych gazet Zachowanie prawicowych polityków ma swoje zwierciadło. Kiedy panowie ministrowie redagowali listy do KE, prawicowe pisemka nakręcały polsko-niemiecką zimną wojnę. Na okładkach niemieccy politycy albo przewracają słupy graniczne, albo występując w mundurach hitlerowskich, obradują nad kolejnymi rozbiorami Polski. Styl zbliżony do stanu wojennego, kiedy to Kohl i Reagan przedstawiani byli w płaszczach Krzyżaków lub mundurach SS. Po raz kolejny sprawdza się teza, że PiS kwitnie poprzez wskazywanie wroga, przed którym może bronić swojego Suwerena. Tak więc – na tle owych okładek i artykułów, rozbudzonej historii antyniemieckiej PiS prezentuje się jako obrońca polskiej racji stanu. W odpowiedzi na tego typu okładki Guy Verhofstadt przygotował projekt swojej okładki. Był to montaż sylwetek tańczących Flipa i Flapa z twarzami Kaczyńskiego i Orbana. Takie zachowanie świadczy o dużym dystansie do siebie i klasie polityka. Tymczasem pani Beata Szydło dała wyraz swojej klasie. W programie „Jeden na jeden” powiedziała, że wiceszef UE Frans Timmermans został odznaczony przez Bronisława Komorowskiego i być może dlatego nie sympatyzuje z rządem PiS. – Pana Timmermansa odznaczał też Lech Kaczyński, razem pracowaliśmy w ten sposób na jego stosunek do Polski – powiedział w wywiadzie w TVN24. Komorowski. Stwierdzenie pani Szydło prezydent odebrał jako pochwałę swojej pracy. – Dać order i mieć za to, jak się pani premier wydaje, poparcie polityka europejskiego tej rangi to osiągnięcie ogromne – mówił. Podkreślił, ze tego rodzaju podejrzenia sformułowane przez polskiego premiera są obraźliwe dla pana Timmermansa i psują opinie o Polsce. PiS nie rozumie Unii? Reakcja PiS na krytykę rządu przez zachodnich polityków i prasę oraz na niepokoje Unii była rodem jakby z innego kręgu cywilizacyjnego. Przyjęcie narracji typu: „dosyć jarzma urzędników z Brukseli, co oni będą nam się wtrącać i rozkazywać” świadczy o tym, PiS pewnie zapomniał, że Polska należy do Unii Europejskiej z własnego wyboru, nikt jej nie zmuszał do wstąpienia do tego elitarnego klubu. Za Unią opowiedziało się w referendum społeczeństwo. Wstępowaliśmy, aby wzajemnie strzec się przed łamaniem prawa przez demokratycznie wybrane rządy. Wszystkie rządy skupione w UE muszą poruszać się w ramach prawa, zaś członkostwo w Unii wiąże się ściśle z przestrzeganiem zasad demokratycznych. Wydawać by się mogło, że są to oczywiste oczywistości i nie ma sobie czym zawracać głowy. Jednak działania i zachowanie obecnych władz sprawia, że bardzo szybko po sformowaniu się rządu i jego pierwszych decyzjach zaczęliśmy się zastanawiać, czy Polska nadal chce i może należeć do Unii. Nie tylko Polacy o tym myślą. Niszczeniem demokracji w Polsce zaniepokojony też jest europoseł Guy Verhofstadt. Wg niego, „czystki w służbach specjalnych i policji, działania osłabiające Trybunał Konstytucyjny, zdymisjonowanie menadżerów mediów publicznych – to wykreowało toksyczną atmosferę w Polsce i rozpacz poza Polską”. Warto przypomnieć artykuł 2 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE): „Unia opiera się na wartościach poszanowania godności osoby ludzkiej, wolności, demokracji, równości, państwa prawnego, jak również poszanowania prawa człowieka, w tym praw osób należących do mniejszości. Wartości te są wspólne Państwom Członkowskim w społeczeństwie opartym na pluralizmie, niedyskryminacji, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności oraz na równości kobiet i mężczyzn”. Artykuł ten wywodzi się z tzw. Kryteriów kopenhaskich z 1993 r., w których określone zostały polityczne i ekonomiczne warunki dla przyjęcia nowych krajów członkowskich. Wśród kryteriów politycznych wymagane było istnienie instytucji gwarantujących stabilną demokrację. Te kryteria Polska musiała spełnić wchodząc do UE w 2004 r. Kiedy w styczniu 2016 portal politico.eu zapytał „Czy Polska to upadającą demokracja?” cytowany już kilka razy Guy Verhofstadt, przewodniczący Sojuszu Liberałów i Demokratów w Parlamencie Europejskim napisał: „Gdyby Polska teraz starała się o akcesję do Unii Europejskiej, nie zostałaby przyjęta. Po tym, co zdarzyło się na Węgrzech, myśleliśmy, że to już wszystko. Ale w ciągu ostatnich tygodni polski prezydent Andrzej Duda i premier Beata Szydło zdołali wprowadzić swój kraj na rujnującą ścieżkę”. Prasa zagraniczna niepokoi się o Polskę Pani Szydło oraz inni politycy wciąż powtarzają, że zainteresowanie Polską ma źródła w donosach opozycji, przy czym często wskazują tutaj na Schetynę. Te ich wywody i opinie świadczą o tym, że w ogóle nie wiedzą, co piszą zachodnie media. Czy to jest możliwe? Tymczasem w zachodnich mediach już w kilka tygodni po objęciu rządów przez PiS dało się dostrzec bardzo wysoki poziom krytyki i zaniepokojenia. Już 5 grudnia 2015 r. niezależny brytyjski tygodnik „The Economist” napisał: „Europa ma nowy ból głowy”. „Geniusz demokracji polega na tym, że wyborcy mogą usunąć rząd nie niszcząc przy tym państwa. Ale czasem nowy rząd, któremu nie wystarczy wymiecenie poprzedniego z podium, używa młota, żeby zainstalować samego siebie” – tak napisał o PiS. Dalej – punktuje wszystkie działania rządu, sprzeczne z prawem i konstytucją, ostrzega, iż przechył w kierunku populizmu zaszkodzi Polsce, ale też i Europie”. „Spiskowe teorie, którym sprzyja PiS, grają na polskich uczuciach martyrologicznych, które są bardzo głębokie i bardzo pobłażliwe dla samych siebie. Fakty mogą wydawać się oczywiste, ale muszą być nazwane jeszcze raz. Pokojowy upadek komunizmu był triumfem, a nie spiskiem. Katastrofa smoleńska była wypadkiem. Przez 25 lat Polska stała się europejskim krajem wagi ciężkiej…”. bo Polska dotąd była „okrętem flagowym ekspansji UE na wschód, dowodem, że demokracja i rządy prawa mogą się rozprzestrzeniać”. Wg „The Economist” obywatele Polski powinni powiedzieć PiS-owi stop. Negatywnie o zmianach w Polsce wypowiedział się m.in. publicysta „Washington Post” Jackson Diehl. Wyraził zaniepokojenie działaniami PiS i przestrzegł, ze mogą one sygnalizować odejście Europy od politycznego umiarkowania. Polska przechyla się w prawo – ostrzegał: „Jarosław Kaczyński, podobnie jak premier Węgier Viktor Orban, to wytwór ohydnego, przedwojennego populizmu, będącego mieszanką ksenofobii, antysemityzmu, prawicowego katolicyzmu i ciągot autorytarnych”. 7 grudnia Fareed Zakaria w programie „GPS” „Wydarzenia w Polsce przybrały bardzo brzydki obrót” na antenie CNN jako jeden z pierwszych zagranicznych dziennikarzy wyrażał obawy o przyszłość Polski, cytując m.in. opinie prof. Andrzeja Zolla na temat zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego. Dziennikarz porównywał też wydarzenia w Warszawie do tych na Węgrzech pod rządami Wiktora Orbana. „Ostatnie wydarzenia w Polsce obrały bardzo zły kierunek, odkąd władzę przejęła prawicowa partia PiS, które ruszyła do wielkiego, błyskawicznego przejmowania władzy, co doprowadziło do pojawienia się porównań do zamachu stanu”. Oprócz „Washington Post”, naszym krajem zajmuje się też kilka innych opiniotwórczych tytułów amerykańskiej prasy. „New York Times”, nawiązując do debaty nad Polską na forum UE radzi: „Niemniej należy jasno dać do zrozumienia polskiemu rządowi, że odchodzenie od fundamentalnych wartości demokracji liberalnej jest naganne i niemądre”. Gazeta stwierdza, że polityka Jarosława Kaczyńskiego jest „szkodliwym odejściem od demokracji, którą Polska tak entuzjastycznie przyjęła 25 lat temu”. „The Nation” publikuje artykuł politologa Davida Ost pt. „Bezkompromisowa rewolucja Kaczyńskiego”. Pisze on:”…ten nowy rząd osłabia Trybunał Konstytucyjny, a następnie przyjmuje w niezwykłym tempie wiele zmieniających system ustaw – i to jeszcze w czasie świąt, gdy uwaga publiczna jest gdzie indziej – to wtedy zasadne jest mówienie o zmianie reżimu, a nie zwycięskim przejęciu władzy”. Walka z TK, jak ocenia Ost, objawiła „zabójczą kombinację cynizmu, hipokryzji i determinacji”, które od dawna należą do „arsenału Kaczyńskiego”. I że ustawą medialną „PiS nie próbuje nawet ukrywać swych intencji, by wyeliminować krytykę” – dodaje. „Foreign Affairs” apeluje: UE musi „pomóc Polsce zachować liberalną demokrację”. Profesor politologii Daniel Keleman wyraża obawę, że Europa, przytłoczona problemami (potencjalne wyjście Wielkiej Brytanii i kryzys z uchodźcami) może przeoczyć „wewnętrzna batalię konstytucyjną” w Polsce. Ostrzega: „To byłby wielki błąd. Jeśli UE poniesie porażkę w obronie demokracji i rządów prawa w Polsce, tak jak miało to miejsce na Węgrzech, to straci wiarygodność jako związek pluralistycznych demokracji i ryzykuje wywołanie fali regresu demokracji w innych państwach członkowskich”. Przez kilka tygodni po objęciu władzy przez PiS tak niemieccy politycy jak i dziennikarze na ogół przyjmowali stanowisko, że to, co się dzieje, to wewnętrzna sprawa Polski. Jednak kolejne, realizowane w ekspresowym tempie poczynania większości sejmowej wyostrzyły słuch i wzrok naszych sąsiadów. „Suddeutsche Zeitung” z 11 grudnia 2015 r. zarzuca polskiemu rządowi konsekwentne łamanie prawa. Komentator pisze o dramatycznych wydarzeniach w Polsce i zaskakującym braku reakcji Europy. Szef działu zagranicznego SZ Stefan Kornelius napisał, że prawicowy populizm może zagrozić zachodniej demokracji. „W Warszawie partia rządząca popadła w tych dniach w odurzenie władzą, które wykazuje do głębi niedemokratyczne cechy i wręcz woła o ukaranie przez UE”. W „Neue Ruhr/Neue Rhein Zeitung” napisano o błyskawicznym tempie niedobrych zmian. Tygodnik „Die Zeit” negatywnie ocenił czystkę w administracji państwowej oraz ograniczenie wolności prasy publicznej. Frankfurter Allgemeine Zeitung (FAZ) zwrócił uwagę na brak dyskusji wśród konserwatywnych parlamentarzystów. Z kolei w „Suddeutsche Zeitung” napisano: „Polska zdradza wartości europejskie – UE musi działać”. SZ zarzuca polskiemu rządowi, że niszczy państwo prawa. „Władze definitywnie przekroczyły Rubikon między systemem wolnościowym a autorytarnym” – pisze tamże Stefan Ulrich. Dalej pisze: „Władze przeforsowały w Sejmie ustawę, której celem jest zablokowanie TK za pomocą nowych reguł postępowania”. „Zwycięstwo wyborcze legitymizuje sprawowanie władzy tylko w granicach państwa prawa, Kto idzie dalej, ten nadużywa woli narodu, by podporządkować naród swojej dyktaturze. (…) Unia musi szybko odpowiedzieć”. W „Suddeutsche Zeitung” szef działu zagranicznego gazety Stefan Kornelius stwierdza: „Populizm zagraża demokracji. Rząd w Warszawie wręcz woła o ukaranie przez Unię”. Pisze też: „W Warszawie partia rządząca popadła w tych dniach w odurzenie władzą, które wykazuje do głębi niedemokratyczne cechy i wręcz woła o ukaranie przez UE”. Do głosów domagających się ingerencji UE w sprawy polskie dołącza też „Die Welt”. W komentarzu Dietrich Alexander pisze: „W Polsce grozi ni mniej nic więcej, jak dyktatura, tym razem nie komunistyczna, lecz narodowo-konserwatywna”. „To bardzo źle dla Polski, a w dodatku jest naigrywaniem się z odwagi i ofiarności ludzi, którzy walczyli i zginęli w walce o polską demokrację”. W opiniotwórczej Frankfurter Allgemeine Zeitung z 29 i 30 stycznia Reinhard Vesera napisał, że Polska, po Rumunii i Węgrzech jest trzecim krajem, gdzie rząd, wybrany w wolnych wyborach usiłuje podporządkować sobie instytucje państwowe, naruszając przy tym fundamenty państwa prawa. Mimo, że polski rząd ma słabszą legitymizacje wyborczą od węgierskiej, Jarosław Kaczyński realizuje swoją wizję znacznie brutalniej niż Orban, stąd jego działania można porównać do postkomunisty Victora Ponta. Ponieważ Polska jest krajem dużym – to, co się w niej dzieje, ma wpływ na Unię. Autor podkreśla, ze dla Kaczyńskiego ważniejsze od polityki gospodarczej jest rozbicie „układu”, i że u prezesa PiS „granica między racjonalnie przeprowadzoną analizą i teorią spiskową jest dość płynna”. Krytyków swoich postępowań Kaczyński oskarża, że są sterowani z zewnątrz i kierują nimi niskie motywacje. 4 stycznia 2016 r. na portalu „Spiegel Online” ukazuje się felieton Jakoba Augsteina, który pisze, że Polska zaczyna przypominać Rosję i jest „autorytarna, ograniczona, rasistowska”. „Czy nie potrzebujemy raczej nowej UE, bez Wschodu?” – pyta. Dalej pisze: „Od wyborów powszechnych na jesieni zegary w Polsce zaczynają się cofać”. I dokładnie opisuje to, co dzieje się w naszym kraju. Autor stwierdza: „ Między Wschodem i Zachodem rozgorzał Kulturkampf. I nadszedł czas na gorzką refleksję: obecnie następuje zderzenie zachodnich wartości: liberalizmu, tolerancji, równouprawnienia ze wschodnimi: rasizmem, ignorancją, tępotą”. 4 stycznia 2016 w blogu BBC Inside Europe ukazał się tekst Adama Eastona o konflikcie, dotyczącym mediów, którego stronami są polska partia rządząca i Unia Europejska. Wg autora najpoważniejszą konsekwencją wprowadzanych zmian będzie ostry podział nie tylko mediów, ale i społeczeństwa. Pośpiech wprowadzania nowej ustawy stawia pod znakiem zapytania poszanowanie przez Polskę prawa i demokratycznych procedur. Wg nowych przepisów media publiczne w całości poddane będą kontroli rządu, co spowodowało protest – tak wewnątrz kraju, jak i poza. Dalej autor przedstawia szereg zmian, jakie wprowadził nowy rząd, wszystkie w błyskawicznym tempie. Zwraca uwagę, że reformy rządu zwiększają podział społeczeństwa – tysiące ludzi manifestuje na ulicach poparcie dla rządu lub przeciw niemu. Po spotkaniu Kaczyńskiego z Orbanem „Sueddeutsche Zeitung” pyta: Jak daleko posunie się Kaczyński? Gazeta stwierdza, że tylko Polacy mogą zmusić Kaczyńskiego do zmiany kursu i ze są powody do niepokoju. „Financial Timesa” zwraca uwagę, że rząd PiS wzoruje się na Orbanie i jeśli nie zmieni kursu, może się narazić na takie samo, co Węgier traktowanie. Autor, Tony Barber podkreśla, że PiS to nie jest zwykły ruch konserwatywny, że „polityczny styl to zastraszanie i podejrzliwość”, a partie jest przekonana, że państwo polskie potrzebuje gruntownej odnowy. Ponadto PiS wykazuje „niezdrową skłonność do teorii spiskowych”. Dziennikarz zauważa, że partia sprawującą rządy „niewątpliwie szkodzi reputacji Polski jako wzorcowi postępu w postkomunistycznej Europie Środkowo-Wschodniej”.
„Polacy powrócili na Wschód” – rosyjskie „Wiedemosti” opublikowały artykuł o wymownym tytule.
Jeśli przeanalizuje się chociażby wymienione artykuły (ukazało się ich więcej, ale nie sposób pisać o każdym), to na tle tej wiedzy do absurdu urastają wypowiedzi przedstawicieli rządu jak i polityków PiS, że Europa nie wie co u nas się dzieje i nie rozumie zachodzącej „dobrej zmiany”. W obronie mediów O przejmowaniu mediów publicznych przez PiS pisała także wymieniana wcześniej prasa. W obronie wolności mediów stanęła również Organizacja Reporterzy bez Granic (RsF). Organizacja zwróciła się do Komisji Europejskiej, by zajęła zdecydowane stanowisko wobec Polski, jeśli rząd PiS nie zrezygnuje z ustawy medialnej, która została przyjęta. W komunikacie z dnia 5 stycznia 2015 r napisano, że „ustawa daje rządowi pełną kontrolę nad publicznymi nadawcami, naruszając tym samym podstawowe wartości Unii Europejskiej”. Szefowa biura RsF ds. UE i Bałkanów w Brukseli, Alexandra Geneste powiedziała: „Ta nowa ustawa, dająca rządowi pełnię władzy w kwestii powoływania i odwoływania szefów publicznych nadawców, stanowi rażące naruszenie wolności mediów i pluralizmu”. Zainteresowanie się Unii Polską Sprawą zagrożeń dla polskiego państwa prawa w Polsce postanowił zająć się Parlament Europejski. O włączeniu tego tematu do porządku obrad PE na styczeń zdecydowała w grudniu Konferencja Przewodniczących Europarlamentu. Termin ustalono na 19 stycznia 2016 r. Komisja Europejska, jako „strażnik traktatów Unii Europejskich postanowiła, przestraszona tempem fatalnych zmian w Polsce Bruksela ogłosiła 3 stycznia 2016 r, że zajmie się sytuacją w Polsce. Na zamkniętym posiedzeniu 13 stycznia 2016 r postanowiła, o czym poinformował przewodniczący Komisji – Jean-Claude Juncker, że obrady są początkiem postępowania „na rzecz umocnienia praworządności w Polsce”. Jest to pierwszy przypadek w historii UE zastosowania procedury, wprowadzonej w marcu 2014 r., po doświadczeniach z Wiktorem Orbanem i reform przeprowadzonych na Węgrzech. Powodem rozpoczęcia procedury ochrony państwa prawa jest nieprzestrzeganie wiążących orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego w sprawie jego składu i wyboru sędziów, a także wątpliwości co do reformy TK, uchwalonej 23 grudnia ub. roku. Pierwsza faza procedur polega na dialogu i wymianie informacji z polskim rządem. Decyzja Komisji to początek drogi, która może się zakończyć pozbawieniem Polski prawa głosu w Radzie Europejskiej oraz zawieszeniem niektórych praw. Wcześniej Komisja będzie prowadziła dialog z Polską zgodnie z zasadami dotyczącymi „ochrony państwa prawnego w UE”. Celem tej procedury jest umożliwienie Komisji Europejskiej porozumienia z danym państwem członkowskim, aby zapobiegać „wyraźnemu ryzyku poważnego naruszenia” przez państwo unijne m.in. wartości demokratycznych. Zasady te są uzupełnieniem art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej. Wszczęta procedura może oznaczać sankcje, które jak dotąd nigdy nie były zastosowane wobec oskarżonego kraju. Aby jednak zastosować ten artykuł, musiałaby zapaść jednogłośna decyzja, że dany członek poważnie naruszył podstawowe wartości. Jarosław Kaczyński zadbał już o to, aby podczas spotkania z Wiktorem Orbanem w Niedzicy ustalić, że Węgry staną w obronie Polski. Czy Orban dotrzyma słowa? Wszak na posiedzeniu KE komisarz Węgier nie protestował… Już sam fakt znalezienia się na cenzurowanym w Brukseli wpływa na osłabienie pozycji Polski, która od czasu wstąpienia do tego europejskiego klubu wypracowała sobie silną pozycję. Osłabienie – w dłuższej perspektywie – przekłada się na budżet, na wiele innych dziedzin życia, grozi np. tym, że nasi rolnicy nie doczekają się zrównania dopłat z rolnikami starej Unii. W Brukseli pilnie śledzą sytuację w Polsce i utrzymują kontakty z Komisją Wenecką – organem doradczym Rady Europy, do której polski rząd zwrócił się o ocenę zmian w polskim Trybunale. Unijni politycy wiedzą, na przykładzie Węgier, jakie chwyty może stosować polski rząd. Orban chętnie przyjeżdżał, wyjaśniał, udawał, że współpracuje, ale w rezultacie tempo i skala przeprowadzanych przez niego zmian przytłoczyła KE. Tempo prac w Warszawie jest znacznie szybsze, więc Komisja przygotowuje się na szybsze reakcje. Frans Timmermans oraz inni komisarze unijni, europosłowie i politycy z ogromnym niepokojem i troską przyglądają się wydarzeniom w Polsce. Robią to, gdyż Polska jest dla nich ważnym i cennym partnerem. Timmermans jasno powiedział, że zależy mu, aby proces monitorowania praworządności odbywał się we współpracy z polskim rządem. Zadeklarował gotowość przyjazdu, w każdej chwili do Warszawy, aby sprawę wyjaśniać na miejscu. Rozpoczęcie unijnej procedury przeciwko Polsce poparli socjaliści, liberałowie i Zieloni. Politycy PiS oraz ich sojusznicy z frakcji EKR twierdzą, że stało się to w wyniku działania partii opozycyjnych, w tym głównie PO. Taka ocena sytuacji, wiara w moc donosicielstwa jest kolejnym dowodem, że PiS nie ma kompletnie wiedzy o tym, jak funkcjonuje świat w XXI wieku. Jak powiedziała europoseł Róża Thun – w PE nasila się krytyka, że Europarlament zbyt łagodnie traktował Fidesz oraz premiera Wiktora Orbana i słuchać coraz częściej głosy, by wrócić do tematu Węgier, i by Polskę i Węgry traktować w podobny sposób. Fidesz wycofał się z wielu decyzji, jakie wcześniej podjął, przez co usunął podstawy zastosowania art. 7. Warto przypomnieć, ze jak Orban robił rewolucję – nie było wtedy procedury „drogi pośredniej”. Orban przejął rządy po katastrofalnych rządach socjalistów, a wyniki ekonomiczne Fidesz na początku swoich rządów wyraźnie poprawił. Za bardzo jednak się rozpędził i zaczął łamać zasady demokratyczne. Obecnie jednak w Unii coraz częściej mówi się, że stan demokracji na Węgrzech powinien zostać poddany przeglądowi przez instytucje UE. Takie zdanie wypowiedziano też podczas debaty 19 stycznia. Wg europarlamentarzystki Thun finał kroków podjętych przez UE wobec Polski w 100 proc. zależy od rządu Beaty Szydło. To do polskiego rządu należy wyprostowanie obecnej sytuacji. Rząd polski zaskoczony Podczas gdy o Polsce zagranicą jest coraz głośniej, PiS nie przebiera w słowach i rzuca oskarżeniami o donosicielstwo i porównuje partie opozycyjne, w tym głównie PO, do Targowicy. Początkowo rząd lekceważy zainteresowanie ze strony Unii, oskarża europosłów o „histerię” i lekceważenie „polskiego suwerena”. Pani premier uspokaja twierdząc, że prowadzi dialog, który wszystko wyjaśni. Bieg wydarzeń jednak wpływa na zmianę tego myślenia. Decyzja Komisji Europejskiej jest dużym zaskoczeniem dla rządu PiS. Najpierw we wtorek, 12 stycznia w rozmowie telefonicznej premier Szydło usłyszała od Jeana-Clauda Juncker’a, szefa Komisji Europejskiej, że spotkanie komisarzy unijnych nie zakończy się żadną decyzją. Komisja miała czekać na opinię m.in. Komisji Weneckiej, ciała doradczego Rady Europy. Politycy PiS spodziewali się, że postępowanie zablokują Węgry. Kiedy tak się nie stało i – rząd był kompletnie zaskoczony. Rzecznik rządu Rafał Bochenek, powtarzał, że „nic się nie stało”, jednak szefowa kancelarii premiera Beata Kempa wyglądała na zdenerwowaną powiedziała: „teraz powinni przeprosić ci, którzy donosili na Polskę”. W przeddzień posiedzenia KE, 12 stycznia, pani premier po raz pierwszy spotkała się, w Kancelarii Rady Ministrów z przewodniczącymi klubów parlamentarnych. Słodziła, jak podczas kampanii, prosiła, aby o sprawach Polski mówić w Polsce, a na zewnątrz – bronić kraju przed zarzutami. Politycy wskazywali, że im też zależy na dobrym wizerunku Polski, ale to nie Polska jest oskarżana, tylko polityka PiS. Mimo, że pani Szydło zastawiła na nich pułapkę, zapraszając do siebie i próbując wymusić deklaracje, że będą chwaliły polską demokrację i poprą rząd w staraniach na rzecz poprawy wizerunku na forum Unii. Swoje opinie potwierdzili następnego dnia w Sejmie. Podczas posiedzenia wyraźnie wskazywali i winy rządu, przytaczali listę naruszeń prawa i Konstytucji, mówili, że „Polska to nie PiS”. Partie owszem, są za budowaniem, podtrzymywaniem dobrego wizerunku Polski, jednak – wyraźnie to podkreśliły – Komisja Europejska nie Polskę krytykuje, tylko działania PiS. Obrona Polski nie oznacza bronienia dobrego imienia PiS – mówili. Obniżenie ratingu Polski Dopełnieniem obrazu faktów i wydarzeń rozgrywających się w ostatnim czasie w Polsce jest kolejna historyczna decyzja. 14 stycznia 2015 r. pierwsza z trzech wielkich agencji ratingowych – Standard&Poor’s – obniżyła ocenę wiarygodności Polski. Stwierdziła, że działania PiS wobec Trybunału mogą zaburzyć równowagę instytucjonalną w polskiej demokracji. W rezultacie kurs euro skoczył do 4,50 zł. Było to pierwsze w historii naszej transformacji obniżenie. Agencja zmniejszyła rating z A- na BBB+, a jego perspektywę określiła jako negatywną. W komunikacie agencja napisała: „Obniżka odzwierciedla naszą opinie, ze system kontroli równowagi (ang. checks and balances, czyli system zapewniający instytucjonalną i polityczną stabilność) został istotnie naruszony, a niezależność i efektywność kluczowych instytucji, jak Trybunał Konstytucyjny i media publiczne, zostały osłabione”. Tą decyzją agencja negatywnie oceniła działania rządu. Obniżenie ratingu przełoży się na stan finansów polskich obywateli. PiS oczywiście zaraz dopatrzył się w tej decyzji zemsty banków i innych firm i instytucji. Ma to być odpowiedź na ustawę o opodatkowaniu banków oraz projektu ustawy prezydenckiej o frankowiczach. Minister zapowiedział interwencję. Jakoś nie mogą uwierzyć, że jest jednym z czynników analizy jest ryzyko zmiany prawa i przewidywalność tego ryzyka… czy to jest za trudne? Profesor Ewa Łętowska tak skomentowała decyzję agencji: „Umieli wyciągnąć wnioski z informacji o tym, jak (podkreślam: bardziej "jak", a nie "jakich") dokonywano ustawowych zmian przy wykręcaniu bezpieczników spowalniających impet ustawodawczy. Bo taka w założeniu jest idea podziału władzy. Na Zachodzie, generalnie rzecz biorąc, z uwagi na historyczne uwarunkowania, analitycy ekonomiczni, dziennikarze, politycy lepiej rozumieją niż nasi, jaki jest hamujący sens tego podziału. Zatem nie dziwi, że zapaliło im się czerwone światełko: bank centralny też jest bezpiecznikiem w systemie i prawne gwarancje zachowania przezeń tej pozycji są podobne. Dla chcącego, dysponującego większością parlamentarną, nie ma tu nic trudnego”. Budowanie ciepłego wizerunku PiS zareagował dopiero na wiadomość o podjęciu procedury monitorującej praworządność. Z kopyta ruszył z ofensywnym PR-em. Rozpoczęła się też akcja przekonywania o tym, jak w Polsce pięknie. Eurodeputowani PiS w płatnych oświadczeniach w zagranicznych mediach i portalach przekonywali o kwitnącej demokracji w Polsce. Skrzynki wielu europarlamentarzystów zapchały e-maile z Polski od obrońców rządu, którzy zapewniali, że wszystko u nas w porządku z demokracją. Wszystkie były jednakowe, oczywiście po angielsku. Eurodeputowani z PiS – z kasy unijnej opłacili wiele artykułów w zachodniej prasie. Wizerunek PiS miały też poprawić artykuły, które Andrzej Duda opublikował w zachodnich mediach. W „Financial Times” zapewnia o proeuropejskości Polski, krytykuje poprzedni rząd, natomiast w wywiadzie w „Franfurter Allgemeine Zeitung” broni swoich decyzji w sprawie Trybunału. W USA, a także w Brukseli, 19 stycznia – demonstrowali sympatycy PiS. Do Strasburga „Gazeta Polska” wysłała trzy autokary (z Warszawy i Krakowa) z przedstawicielami Klubów „Gazety” oraz stowarzyszenia Solidarni 2010 oraz twierdziła, że chętnych było znacznie więcej. No cóż, na darmową wycieczkę … Zabrali ze sobą banery w języku angielskim, które rozstawili w pobliżu gmachu PE. Zawierały hasła typu: „Demokracja w Polsce jest w doskonałym stanie”, „nie martw się, Polska jest wolna i demokratyczna”, „Chroń kobiety, nie demokrację w Polsce”. Uczestnicy wycieczki zasiedli na trybunach Parlamentu i próbowali oklaskami zagrzewać panią premier i pisowskich europosłów. Przewodniczący Martin Schulz kilkakrotnie uciszał podekscytowaną publiczność, pani premier nie omieszkała powiedzieć, że w polskim Sejmie publiczność może klaskać. Z tą rozdmuchaną propagandą nie zgadzało się wiele osób. I nie kryły się z tym. „Jest coś fałszywego w zapowiedzi premier Szydło, że jedzie do Brukseli bronić dobrego wizerunku Polski. Polskie osiągnięcia ostatniego ćwierćwiecza bronią się same” – mówił były unijny komisarz Janusz Lewandowski. Jak ocenił, jedynym powodem objęcia Polski procedurą monitorowania praworządności „jest nadużycie władzy przez PiS”. Dziennikarka Jola Sacewicz w artykule pt. „Do Brukseli jedzie pani jako oskarżona – list otwarty do premier Beaty Szydło”, opublikowanym w „Gazecie Wyborczej” 13 stycznia 2016 r. napisała: „Szanowna Pani Premier, jedzie pani do Brukseli jako pierwszy premier polskiego rządu, który doprowadził do takiej sytuacji w kraju, że Unia Europejska zdecydowała się interweniować, zanim Polska obróci się w dyktaturę. Takiego wstydu nie przyniósł Polsce żaden rząd, odkąd upadł komunizm. Zdążyliście to osiągnąć w osiem tygodni (…) Pani premier! Polska jest dziś Ukrainą Europy. Do Brukseli nie jedzie pani jako obrońca Polski przed inwazją świń odrywanych od koryta. Do Brukseli jedzie pani jako oskarżona”. Ani miś, ani chłód Tak ocenił spotkanie z Donaldem Tuskiem prezydencki minister. Poprawie image’u miało też służyć spotkanie z Donaldem Tuskiem. Dzień przed posiedzeniem PE – 18 stycznia, prezydent Duda przyjechał do Brukseli na spotkanie z szefostwem NATO w sprawie szczytu Sojuszu, jaki planowany jest latem w Polsce. W planie tej wizyty było też spotkanie z przewodniczącym Rady Europejskiej. Było to pierwsze spotkanie Dudy z Tuskiem od czasu wyboru nowego prezydenta. Rozmowa w cztery oczy zamiast 20, trwała 40 minut. Po spotkaniu odbyła się konferencja prasowa. Obaj politycy starali się stonować spór miedzy Warszawą a UE, dotyczący Trybunału i mediów. Duda zapewniał, że nie dzieje się nic wyjątkowego, że są zmiany, bo zmienił się rząd i wezwał do spokojnej debaty. Tusk podkreślił, że nie wierzył w możliwość uruchomienia procedury dotyczącej ochrony państwa prawnego rozpoczętej przez KE i prosił o unikanie histerycznej retoryki. Powiedział, że widzi zagrożenie dla polskiej reputacji w toczącej się dyskusji nad nowymi ustawami dotyczącymi wymiaru sprawiedliwości i mediów. Negatywnie ocenił obniżenie ratingu i wyraził zadowolenie, że rząd PiS bardzo dobrze ocenia stan polskiej gospodarki (od Autorki: a zgodnie z narracją pisowskiej kampanii wyborczej miała być w ruinie). Na koniec Tusk zwrócił uwagę Andrzejowi Duda, że zawsze jest czas, aby stanąć po dobrej stronie mocy. Debata w PE Pani Szydło przyleciała do Strasburga dzień wcześniej, aby spotkać się z przewodniczącym PE oraz polskimi europosłami różnych frakcji (tzw. Klubu polskiego w PE). W Strasburgu została przyjęta z należnymi honorami – na posiedzenie parlamentu szła po czerwonym dywanie, przewodniczący zaprosił ją o wpisanie się do Księgi Gości. We wtorek rano spotkała się z przewodniczącym PE Martinem Schulzem. Pani Szydło, w towarzystwie szefa MSZ Witolda Waszczykowskiego i wiceministra tego resortu Konrada Szymańskiego zjadła z Schulzem śniadanie. Na konferencji po spotkaniu pan przewodniczący podkreślił, że swoje zdanie zawsze podtrzymuje. Powiedział: „Naszym największym zmartwieniem jest, żeby jeden z najważniejszych krajów UE nie był na peryferiach Europy, tylko w środku – zaznaczył. Podkreślił, że atmosfera była miła, rozmowa dotyczyła debaty w PE. Podkreślił, że będzie to interesujący dzień dla Polski i parlamentu, atmosfera jest napięta, ale trzeba merytorycznie i w spokoju przeprowadzić debatę. Pani Szydło tuż przed debatą skierowała do eurodeputowanych list, wyjaśniający działania jej gabinetu. Koncentruje się na sprawie Trybunału i ustawie medialnej. Zapewnia, że działania rządu w Warszawie „w żadne sposób” nie odbiegają od standardów europejskich, są oparte na zasadach demokratycznego państwa prawa i w pełni szanują konstytucyjne wartości. Podkreśla, że przeprowadzane zmiany były elementem programu wyborczego, który Polacy poparli i oczekują jego wdrożenia. TK trzeba było naprawić, zawinił poprzedni rząd, złamał Konstytucję. Zapewniała, że celem zmian w mediach jest przywrócenie „autentycznego charakteru apolityczności i bezstronności”. Zadeklarowała, że rząd jest gotowy do rozmowy i wyjaśnienia wszystkiego, co budzi wątpliwości. W swoim liście pani Szydło nie podała żadnych faktów. Winnym „za zło” uczyniła poprzedni rząd. Nie podała informacji, na czym miała polegać naprawa TK, co popsuł poprzedni rząd, nie wspomina nawet o tym, że w wyborze sędziów uczestniczył też PiS, który twierdzi, że niemal wszyscy są z wyboru PO. Nic nie pisze o mechanizmie wyboru sędziów itd. Nie podaje też, na czym polega „dobra zmiana” w mediach, nie wspomina o zmianie w służbach cywilnych, o ustawie o policji i służbach, która całkowicie zignorowała zeszłoroczny wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, dotyczący gromadzenia i wykorzystania danych telekomunikacyjnych. Wyrok jest ważny, gdyż wyznacza unijny standard, z którym proponowane przez PiS przepisy są drastycznie sprzeczne. O planach identycznego traktowania danych internetowych też nie wspomina. List pani premier to żywa propaganda. Mniej więcej to samo powtórzyła w parlamencie. Mówiła płynnie, dużo, o wszystkim, ale nie o tym, czego dotyczyła debata. Swobodnie przechodziła od jednej manipulacji do drugiej. Znaczną część wystąpienia poświęciła „głodnym dzieciom” i „emerytom wydającym połowę emerytury na leki” – tak, jakby to miało związek z tematem debaty. Zapewniała, że rząd realizuje to, za czym głosowali obywatele, że „Trybunał Konstytucyjny ma się dobrze”. W konsternację wprawiła oświadczeniem, że Polska przyjęła milion uchodźców z Ukrainy, co natychmiast zostało zdementowane jako kłamstwo przez Janinę Ochojską. Powiedziała ona: „Ukraińców przyjechało do Polski ok. 400 tys., ale to są emigranci ekonomiczni. Przyjechali do Polski na długo przed konfliktem w Donbasie”. I takich manipulacji było więcej. Pani Szydło nie przyjechała do Strasburga aby coś wyjaśnić. Swoje wystąpienie wykorzystała do powtórzenia propagandowego przekazu, skierowanego do swoich wyborców w kraju. Wręcz kuriozalne było stwierdzenie, że Polska chce być czempionem Europy – podczas gdy toczy się procedura przestrzegania zasad praworządności. W sumie debata zamiast planowanej 1,5 trwała 3 godziny. Padło wiele wypowiedzi, zwróciłam uwagę na kilka istotnych. Bert Koenders, szef MSZ Holandii 19 stycznia tego roku podczas debaty o Polsce w Parlamencie Europejskim. Podkreślił: „Demokracja i poszanowanie prawa są pierwszoplanowe. Powinniśmy się tego trzymać”. Timmermans przedstawiając stanowisko KE stwierdził, że odpowiedzi, jakie otrzymał na swoje dwa listy z Polski nie były pełne i nie wystarczyły do rozproszenia naszych uwag”. Podkreślił: „Potrzebujemy triady: państwo prawne, demokracja, poszanowanie praw człowieka, bo bolesna historia nauczyła nas, że bez jednego z tych elementów dwa pozostałe nie mogą dobrze działać”. W swoim drugim wystąpieniu powiedział, że nie można ukrywać się za parawanem suwerenności narodowej… (…) Pod adresem profesora Legutko skierował słowa: „…ma pan pełne prawo do własnej opinii. Ale nie do posiadania własnych faktów”. Esteban Gonzalez Pons, Europejska Partia Ludowa (EPP): „Mówiliśmy prawdę rządowi greckiemu, włoskiemu, tak teraz chcemy mówić sobie prawdę. (...) Nie chodzi o prawo, ale o wartości., Pani premier może zmienić ustawy, ale nie może nigdy zmienić podstawowych wartości. Nigdy do tego nie dopuścimy”. Gianni Pittella, przedstawicielka Socjalistów i Demokratów powiedziała m.in.: „Jesteśmy z tysiącami Polaków, którzy wyszli na ulice bronić demokracji. (…) Może pani rządzić w swoim kraju, ale z poszanowaniem wartości europejskich. (…) Decyzje pani rządu negują piękną historię Polski w walce z totalitaryzmem”. Guy Verhofstadt: „Niepokoi to, że za pomocą większości chcą państwo rozmontować równowagę władz w Polsce. Podstawą demokracji jest system równowagi władz. (…) „Naród polski pamięta o Solidarności, która walczyła z represjami. Dlatego wiem, że Polacy nigdy nie zaakceptują odejścia od demokracji”. W drugiej turze wypowiedzi europoseł był wyraźnie podenerwowany. Próbował wydusić z pani premier odpowiedź na pytanie, czy wykona opinię Komisji Weneckiej w sprawie TK. Beata Szydło obiecała, że ta opinia „na pewno będzie przez nas wnikliwie rozpatrzona”. Rebecca Harms z Grupy Zielonych przywitała lidera KOD – Mateusza Kijowskiego. Przypomniała, że walka Polski przyniosła w sierpniu 1989 r nie tylko wolność Polsce, ale stanowiła też wartość dodaną dla całej UE. Zaznaczyła, że PiS podejmuje nocą decyzję, nad którymi powinno się dłużej debatować. W drugiej turze pani Harms przypomniała, że była z polskimi politykami na Majdanie w Kijowie. Dlatego boli ja, że pani Szydło podczas debaty bije brawo tym posłom, którzy wypowiadają się za zniszczeniem Unii Europejskiej, finansowanym przez prezydenta Putina. „Niech się pani zastanowi, w jakim aliansie pani jest” – apelowała. Sophie in ’t Veld z Holandii: „Nie jestem pewna, czy państwa przywódca partyjny (Kaczyński), który bierze przykład z Orbana, nie przyjmuje jako idola Putina”. Günter Oettinger, komisarz europejski przypomniał, że w UE media mają swoistą rolę, dlatego Komisja zbada, czy niezależność i pluralizm medialny są w Polsce chronione i wzmacniane, czy też zagrożone. Jan Olbrycht (PO) z EPL zwrócił uwagę, ze PiS, jako zwycięska partia odpowiada za zmiany dokonywane w państwie prawa. „Bierze także odpowiedzialność za tę debatę”. I ta wypowiedź – bardzo stonowana, została bardzo skrytykowana w kraju. PO zarzucano, że nie stanęło, jako opozycja, na wysokości zadania. Eurodeputowani tłumaczyli, że mieli tylko 1,5 minuty i nie chcieli szkodzić Polsce. Pytanie – czy bardziej szkodzili milcząc, czy też gdyby wypunktowali nadużycia rządu PiS wobec państwa prawa? KOD w Brukseli i Strasburgu Kiedy Andrzej Duda pojawił się na spotkaniu z Donaldem Tuskiem, czekały na niego dwie manifestacje – jedna zorganizowana przez KOD, druga – przez „Gazetę Polską”. KOD był obecny także w Strasburgu. Pojechał tam lider KOD – Mateusz Kijowski oraz inne osoby. „Jutro ważny dzień dla Komitetu Obrony Demokracji! Nasza delegacja będzie rozmawiać z najważniejszymi osobami w Parlamencie Europejskim” - napisał w przeddzień debaty, późnym wieczorem na Facebooku. Spotkał się m.in. z Guy'em Verhofstadt’em, liderem Porozumienia Liberałów i Demokratów na rzecz Europy. Rozmowa dotyczyła konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Delegacja KOD rozmawiała też z innymi frakcjami w Parlamencie Europejskim. Ze współprzewodniczącą Zielonych Rebeccą Harms, Javierem Moreno Sanchezem z frakcji Socjalistów i Demokratów, z przedstawicielami Zjednoczonej Lewicy Europejskiej oraz innymi. Dzień po debacie Donald Tusk po obradach PE powiedział, że z premier Beatą Szydło zgadza się trzech sprawach: że Polacy to bardzo dumny naród, że Polska to piękny kraj i zgadzam się, że Polska dobrze się rozwija i ma szansę zostać championem Europy. Zaznaczył jednak, że „nie zmienia to faktu, że jest to dość smutny dzień”. Ponieważ pierwszy raz w historii obecności Polski w UE kraj nasz jest przedmiotem raczej smutnej debaty. O wystąpieniu pani premier powiedział: „ Wydaje się, że w ocenie tego, co się dzieje dzisiaj w Polsce, zarówno w polskiej opinii publicznej, jak i w oczach Europy trzeba czegoś więcej niż dobrze wygłoszone przemówienie. Potrzebne będą pewne fakty”. Powiedział też: „Bardzo bym chciał, żeby w Polsce podejmowano takie decyzje i rządzili tacy ludzie, którzy nie powodują takich smutnych zdarzeń, jakim jest dzisiejsza debata w parlamencie”. Unia Europejska nie uwierzyła przesłodzonej pani premier pisowskiego rządu. Guy Verhofstadt – Belg, który wyrósł na obrońcę polskiej demokracji stwierdził, że pani Szydło nie odpowiedziała na żadne pytanie. „Nie zauważyłem także, by sparaliżowanie TK było elementem programu wyborczego PiS. A patrząc na protesty i sondaże, nie sądzę, by PiS wygrało wybory, jeśli odbyłyby się one dzisiaj” – stwierdził lider frakcji ALDE. Wypowiedzi pani Szydło oceniono jako gładkie, ale jałowe, że pani premier powiedziała to, co PiS głosił podczas kampanii, że UE nic nie wie, co dzieje się w Polsce, bo wiedzę ma z mediów, a one kłamią. Szydło pokazała, że nie wie co to jest Unia i na jakich zasadach działa. Nawet nie wiedziała, komu klaszcze, bo niewiele wie o frakcjach, poglądach jakie prezentują ani o „europejskim folklorze” w osobach skrajnych konserwatystów czy rodzimego Janusza Korwina-Mikke. „Sprawa, która została poruszona wczoraj w Parlamencie Europejskim, nie została jeszcze zakończona. Są następne kwestie, dyskusje będą trwały. Wczorajsza debata nie była potrzebna, dlatego wystąpienia naszych polityków były stonowane. Ale skoro spotkaliśmy się z donosem na Polskę, bezkarnym oskarżaniem rządu PO-PSL, to musimy reagować. Nie pozwolimy na to” - zapowiedział Grzegorz Schetyna. Z kolei towarzyszący Schetynie na konferencji prasowej Rafał Trzaskowski przyznał, że obawia się konsekwencji wczorajszej debaty. „Zamiast być nadal partnerem dla UE, zamiast ustawiać się w pierwszym szeregu, stajemy się dla Unii problemem. A idą ciężkie czasy” – powiedział były wiceszef MSZ. „Dojdzie do przeglądu budżetu unijnego, są już zakusy, żeby pieniądze wywalczone przez rząd PO-PSL przeznaczać na inne cele. Trzeba szukać sojuszników, by obronić dobre rozwiązania dla Polski. A tymczasem w jakim towarzystwie my się ustawiamy jako Polska? Stoimy obok największych eurosceptyków. Koszty mogą ponieść wszyscy Polacy” – ostrzegał Trzaskowski. „Niech Jarosław Kaczyński publicznie powie, że jego celem nie jest opuszczenie przez Polskę szeregów Unii Europejskiej”– zaapelował na konferencji prasowej Ryszard Petru. Dodał, że jest zażenowany po wystąpieniu Beaty Szydło w Parlamencie Europejskim. Dużo o efektach debaty w PE mówią tytuły zachodnich gazet: „Debata w sprawie Polski w Parlamencie Europejskim to dialog głuchych” – pisze „Le Monde”. „Beata Szydło nie odpowiedziała na żadne z krytycznych pytań” – twierdzi „Süddeutsche Zeitung”. „Dla Beaty Szydło debata była stratą czasu” – „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. „Wall Street Journal”: „Pod koniec debaty Szydło traciła cierpliwość”. Tymczasem polska prawica z ogromnym zachwytem obwieściła światu, że oto w Strasburgu urodził się nowy lider – Szydło. Pani premier zyskała też przydomek Beaty Wielkiej. Jedno z prawicowych pisemek napisało: „Unia Europejska ośmieszona i na kolanach! Debata udowodniło, że obecna wspólnota to bezwartościowy twór”. Bez komentarza…  ]]>
3851 0 0 0
Społeczeństwo obywatelskie obroni demokrację https://www.ruchkod.pl/spoleczenstwo-obywatelskie-obroni-demokracje/ Tue, 26 Jan 2016 12:28:13 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3897 Czegoś takiego nie widziałem od 1980 roku. Powrót tego ducha solidarności jest ogromnie ważny dziś, gdy demokracja w Polsce potknęła się i chyba przewróciła. Razem musimy zrobić, co się da, żeby zdołała się podnieść - mówi o nas prof. Karol Modzelewski
W epilogu do wydanej w 2014 roku autobiografii napisał pan, że nie będzie już towarzyszył młodym rewolucjonistom na ich ciernistej drodze, bo jest za stary i nie ma siły ani zdrowia na barykady. A jednak spotkaliśmy się 19 grudnia na manifestacji Komitetu Obrony Demokracji pod Sejmem. Było nas tam kilkanaście tysięcy. Ale żadnej barykady nie było. Niektórzy uczestnicy tej demonstracji pewnie trochę czuli się, jakby byli na barykadzie. Zdecydowałem się przyłączyć, bo bardzo spodobało mi się to, co zobaczyłem w telewizji tydzień wcześniej, 12 grudnia, podczas demonstracji KOD-u. Nie mam na myśli przemówień polityków, ale to, co mówili do kamer telewizyjnych ludzie z tłumu. Zobaczyłem w ich oczach i usłyszałem w ich słowach, że zrzucili z karku bierność i poczuli się – osobiście i we wspólnocie – panami siebie i swojego kraju. Czegoś takiego nie widziałem od 1980 roku. Powrót tego ducha solidarności jest ogromnie ważny dziś, gdy demokracja w Polsce potknęła się i chyba przewróciła. Razem musimy zrobić, co się da, żeby zdołała się podnieść. A co, jeśli większość Polaków chce takiej właśnie przewróconej demokracji? Nie liberalnej, ale demokracji, w której naczelną siłą sprawczą jest „wola suwerena”, definiowana codziennie przez lidera partii mającej większość? Myślę, że to fałszywa diagnoza. Po pierwsze, o jednopartyjnej większości PiS-u w parlamencie nie przesądziła większość Polaków, tylko niespełna 38 procent ważnie oddanych głosów. Zadziałała ordynacja wyborcza, notabene przyjęta swego czasu z inicjatywy Unii Wolności po to, żeby móc „poprawić” wolę narodu w taki sposób, by zwycięzcy wyborów zawsze było łatwiej zbudować koalicję rządzącą. No i mamy: jak się chce poprawiać wolę narodu przez ordynację wyborczą, to może się zdarzyć, że 38 procent głosów daje większość sejmową, jednopartyjną. I bardzo zdeterminowaną. Ta większość sejmowa dzisiaj ustami swoich polityków codziennie mówi, że została wybrana w sposób demokratyczny, reprezentuje Polaków i ma prawo przeprowadzać w ich imieniu „dobre zmiany”. To, co oni mówią, jest mało istotne, bo to propaganda. Ciekawe jest, co oni myślą, zwłaszcza ich przywódcy. Możemy dość łatwo odcyfrować to z ich wystąpień. Uważam za plus, że Jarosław Kaczyński nie bardzo kamufluje swoje zamiary – i podobnie jak Viktor Orbán mówi o innej demokracji. Nieliberalnej. Tyle tylko, że taka nie istnieje. Demokracja „suwerenna”, albo jak kto woli „narodowa”, to coś takiego jak „demokracja socjalistyczna”. A ja dobrze pamiętam, jak „demokracja socjalistyczna” wygląda. Oglądałem ją zza krat więzienia na Mokotowie, w Barczewie, Wołowie i na Białołęce. Demokracja liberalna to potoczne wyrażenie. W rzeczywistości jest to inna nazwa demokracji konstytucyjnej, czyli demokratycznego państwa prawa. W takim państwie większość parlamentarna nie może sprawować swojej władzy w sposób samowolny, bo ogranicza ją konstytucja. A na straży konstytucji stoją Trybunał Konstytucyjny, niezawisłe sądownictwo – trzecia władza – wolne media, czyli te wszystkie bezpieczniki, które dziś większość sejmowa w Polsce chciałaby zlikwidować, skasować po prostu. Proces likwidacji bezpieczników trwa. W sprawie Trybunału Konstytucyjnego chyba nie warto już spierać się z krętaczami. Niech sobie mówią, co chcą, każdy i tak widzi, co się dzieje. Co do sądów: obawiam się, że jest plan skasowania ich niezawisłości. Bo jak nazwać zamiar robienia sędziom dyscyplinarek przez kogoś, kto jest ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w jednej osobie? Wreszcie media. Przejęcie mediów publicznych przez jednego z ministrów rządu jednopartyjnego to koniec medialnego pluralizmu. Do tej pory w mediach słychać było wielogłos. Zobaczymy, czy on pozostanie, czy może jednak będziemy skazani na monolog propagandowy w tych mediach, które oni teraz chcą konstruować właściwie od zera. Chcą przyjąć zasadę, że minister tej jedynej partii rządzącej będzie mógł każdego prezesa radia, telewizji czy czego tam jeszcze odwołać bez uzasadnienia – i na jego miejsce wyznaczyć nowego. Zmuszanie obywateli do słuchania wyłącznie rządowego monologu będzie dopełnieniem tego, co w sumie składa się na obraz władzy samowolnej. Może jeszcze nie dyktatury, ale władzy autorytarnej. Mieliśmy jej przedsmak w latach 2005–2007, w czasach budowy tak zwanej IV Rzeczypospolitej, gdy były stosowane na przykład „areszty wydobywcze”. Po co to wszystko, po co ta chęć wprowadzenia władzy samowolnej? Znów pozwolę sobie oddać głos prezesowi Kaczyńskiemu: według niego chodzi o to, żeby uzdrowić, zbawić Polskę. „Jarosław Polskę zbaw”. Od czego? Od „układu korupcyjno-złodziejskiego”, który został zainstalowany po Okrągłym Stole i po upadku komunizmu, a który w oczach prezesa jest kwintesencją III Rzeczypospolitej. Jarosław Kaczyński jest przekonany, że ten układ zdemoralizował nie tylko kadry państwowe i świat biznesu, ale także całe społeczeństwo. Ono jest chore i wymaga uzdrowienia. Społeczeństwo jest zdemoralizowane i trzeba je umoralnić, muskularne państwo musi je umoralnić przy pomocy środków władzy. Trzeba mocną ręką przymusić społeczeństwo do tego, żeby było dobre. Oni idą po pełnię władzy i nie należy się spodziewać, żeby sami z siebie się zatrzymali. Mogłoby się to zdarzyć tylko w sytuacji, gdyby zostali przyparci do muru. Na razie takiej siły nie ma, ale być może się pojawi. Dlatego oni tak się spieszą ze zmianami – bo chcą zdążyć, zanim ta siła ewentualnie wyrośnie. Co to miałaby być za siła? Społeczeństwo. Politycy zazwyczaj nie dostrzegają takiej kategorii, ale ona istnieje. Dziś rządzący przekonują, że mówią w imieniu społeczeństwa. Politycy zawsze tak twierdzą. Ale nie wiedzą, na czym to polega. To jest choroba polityków, w naszym kraju szczególnie nagminna, bo my mamy słabo zakorzenione życie polityczne. Nasza demokracja w ogóle powstawała przy bardzo niskim poziomie aktywności społecznej. On nadal jest niski, ale zaczyna rosnąć. Swoją drogą, powinniśmy za to podziękować Jarosławowi Kaczyńskiemu, bo dzieje się to za jego sprawą – i być może jest to jeden z powodów, dla których część grzechów powinna zostać mu kiedyś odpuszczona. A powinniśmy odpuścić te grzechy? W 2007 roku, gdy Platforma Obywatelska przejmowała władzę, jedną z zasad był brak radykalnych rozliczeń. Do tego stopnia, że premier Donald Tusk zdecydował się pozostawić Mariusza Kamińskiego na stanowisku szefa CBA. I do dziś broni tej decyzji, choć część komentatorów upatruje w tym jednej z praprzyczyn obecnej sytuacji. Chuligani poczuli się bezkarni. Nie wiem, czy wypada mi to mówić, ale spróbuję. W 2007, a może na początku 2008 roku, gdy byłem wiceprezesem Polskiej Akademii Nauk odpowiedzialnym za kontakty z władzami politycznymi, udałem się do Sejmu na rozmowę z marszałkiem Bronisławem Komorowskim. Czekałem przed jego gabinetem w towarzystwie jednego z czołowych parlamentarzystów PO. Od słowa do słowa, zaczęliśmy rozmawiać o polityce. Powiedziałem mu, cytuję z pamięci, że jak się odpycha rewolwerowca od kasy, to trzeba mu zabrać rewolwer. On mi na to: „Co pan ma na myśli?”. Odpowiedziałem: „Mam na myśli Mariusza Kamińskiego jako szefa CBA”. On się żachnął i powiedział: „Mówiliśmy to panu premierowi, ale nie chciał nas słuchać”. Były premier, dziś przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk, konsekwentnie przekonuje, że polityka nie powinna polegać na rozliczeniach tych, którzy rządzili wcześniej. Nie powinna, ale polega. Załóżmy, że w 2019 roku społeczeństwo będzie na tyle zmęczone „dobrą zmianą”, że postanowi odsunąć PiS od władzy. Przyjmijmy, że rządy przejmuje dzisiejsza opozycja. PO, Nowoczesna, inne partie. Co powinny zrobić? Odwrócić wszystko to, co PiS robi dziś, zrobić zmiany w mediach, w aparacie państwa à rebours, odsunąć tych, którzy dziś będą nominowani z klucza politycznego? Odsuwać dziennikarzy, którzy teraz, w nowym zaciągu, wejdą do mediów publicznych? Czy naprawdę jesteśmy skazani na to, żeby co cztery lata odbijać się od ściany do ściany? Bardzo optymistyczny scenariusz. Bo zakłada pan, że wyborcze wahadło będzie w ruchu. Zakłada pan możliwość, że ktoś będzie mógł wygrać wybory przeciwko PiS-owi. A pan nie zakłada? Jestem przekonany, że oni chcą się przed takim scenariuszem zabezpieczyć. Nie po to dziś tyle robią, żeby na to pozwolić. Ja bym więc rozważał także inne scenariusze niż ten, który pan kreśli dla roku 2019. Warto się zastanowić. Mamy już uczyć się technik podziemnego drukowania ulotek? Po naukę techniki może pan pójść do Andrzeja Seweryna, dyrektora Teatru Polskiego. To on (albo ktoś z jego zespołu) wynalazł w sierpniu 1968 roku pierwszy podziemny środek masowego przekazu używany przez opozycję studencką. Przedtem używano tylko maszyny do pisania – mało wydajnej. Natomiast oni pierwsi użyli jako powielacza wyżymaczki od pralki Frania. O szczegóły proszę pytać Andrzeja Seweryna, ja już tego wtedy nie zobaczyłem, bo siedziałem w więzieniu. Żarty na bok. Nie możemy być pewni, że nie będzie takiej ordynacji, jaka została wprowadzona na przykład na Węgrzech. Polska to nie Węgry. Sytuacja w obu krajach nie jest podobna. Premier Viktor Orbán cieszy się w swoim kraju dużym poparciem społecznym. Tak, cieszy się. Tyle że prawdziwym poparciem społecznym cieszy się też prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka. Ogromnym, faktycznym poparciem w Rosji cieszy się prezydent Władimir Putin. Na własne oczy to widziałem, goszcząc w Rosji przy okazji promocji mojej książki. Rosyjska opozycja jest dziś kopią „dysydencji” z czasów Breżniewa, tak samo jak tamta jest izolowana społecznie, powiedziałbym nawet – społecznie wyobcowana. Pytanie więc: czy mamy pewność, że istnieje mechanizm, który zagwarantuje, że orędownicy „dobrej zmiany” odejdą wskutek czerwonej kartki otrzymanej w wyborach? Może gwarantem jest to, że przez ostatnie 25 lat polskie społeczeństwo zasmakowało w demokracji. Tej liberalnej, prawdziwej. Polacy są mobilni, jeżdżą po świecie, nie dadzą się nabrać na podróbkę demokracji. Ale to jest opowieść o tym, jak wygląda społeczeństwo, a ja mówię o tym, jak wygląda mechanizm, jak można sprawić, żeby wybory wygrywał ten, kto liczy głosy, albo ten, kto konstruuje ordynację. Próba ustawienia wyborów przez zmiany w ordynacji musiałaby być tak grubymi nićmi szyta, że społeczeństwo by się zorientowało. Ano właśnie! Czyli wracamy do oceny stanu społeczeństwa. I do jego aktywności. Jeśli ta aktywność się wzbudzi, „dobra zmiana” nie zajdzie. Jeśli obywatelska aktywność się nie zbudzi albo uda się strachem lub czymś innym ją przydusić, zadusić – no to wtedy, jak mówi pani premier Beata Szydło, dadzą radę. Tylko w pierwszym przypadku pytanie, jak naprawić to, co jest psute dziś, ma jakikolwiek sens. W pierwszej kolejności trzeba będzie odbudować Trybunał Konstytucyjny, bo państwo prawa nie może funkcjonować bez autentycznego sądu konstytucyjnego. Trzeba będzie odbudować niezawisłe sądownictwo. Krótko mówiąc: pojawi się mnóstwo strasznych problemów. Osobiście wierzę w to, że w jakichś kolejnych wyborach uda się wyłonić inną niż dziś reprezentację polityczną, która będzie dobrze odzwierciedlać poglądy społeczeństwa. Myślę, że utopistami są ci politycy, którzy w siłę polskiego społeczeństwa nie wierzą. Im się może wydawać, że ludzie to martwe klocuszki, że można je przekładać jak w grze w warcaby, bo już nawet nie w szachy. Tymczasem nie można. Społeczeństwo jest żywym organizmem i nie da się go uśmiercić takimi metodami, jakimi może dysponować u nas autorytaryzm. Ergo, nie przewiduję, żeby w Polsce system autorytarny mógł zagościć w sposób trwały. Tyle tylko, że ja już mogę nie dożyć jego upadku. Mam prawie 80 lat. W każdym razie chciałbym, żeby ta odnowiona demokracja liberalna, kiedy już podniesie się z obecnego upadku, bardzo mocno przemyślała powody, dla których dziś utraciła część społecznego poparcia. Powtarzam to w ostatnich latach jak mantrę: najważniejszym powodem dzisiejszych kłopotów Polski była utrata wystarczającego poparcia społecznego wskutek budowania wolności przy jednoczesnym porzuceniu dwóch innych wartości, które wolności muszą towarzyszyć: równości i braterstwa. Przez 25 lat nowej Polski zostawiliśmy za burtą tak duże grupy społeczne, że one wykraczają poza to, co jest opisywane jako twardy elektorat PiS-u. To są na przykład sieroty po likwidacji wielkiego przemysłu socjalistycznego, dziś także ich dzieci – oni widzą się w sytuacji pariasów. Ich ojcowie i matki mieli bezpieczeństwo, prestiż i przynajmniej oficjalnie deklarowany szacunek. Dziś ich potomkowie widzą, że zostali wyrzuceni na mieliznę. Chcą odwetu. W 2007 roku młodzież esemesami nawoływała się, żeby głosować na Platformę Obywatelską. Uwierzyli w na ogół prostacką legendę kapitalizmu liberalnego. Dziś 70 procent z nich pracuje na śmieciówkach, nie mają zdolności kredytowej, a więc szans na mieszkanie, nie mogą założyć rodziny. Poczucie zawodu pchnęło ich do głosowania na Kukiza, Korwina i PiS. Celowo pozwoliłem sobie na takie uproszczenie. Polska demokracja przewróciła się, bo stała na jednej nodze. Trwała demokracja musi mieć swoją podstawę, swój fundament w pewnym zrównoważeniu społecznym. Tak było na Zachodzie w latach siedemdziesiątych XX wieku. Przecież nasza transformacja ustrojowa po 1989 roku w dużej mierze była mniej lub bardziej udaną próbą naśladownictwa tego, co wcześniej realizowały kraje zachodnioeuropejskie. Tyle że naśladowaliśmy to, co dominowało na Zachodzie w latach osiemdziesiątych: zachłysnęliśmy się skrajnie liberalnym modelem gospodarczym. Poza tym my się czasem wysforowywaliśmy. Podam przykład: Otwarte Fundusze Emerytalne. Tego rozwiązania w Europie Zachodniej nikt nie przyjął, z tej prostej przyczyny, że to było budżetowe samobójstwo, oczywiste nawet dla kogoś, kto nie jest ekonomistą. Oto bowiem z systemu, w którym emerytury bieżące pochodziły ze składek bieżących (naszego systemu ZUS-owskiego), postanowiono przejść – ze względów doktrynalnych! – na system, w którym ludzie będą zbierali na własne emerytury. W związku z tym połowę składek przekazano do OFE. Tymczasem emerytury bieżące nadal trzeba było wypłacać. Tak. I oczywiście zaczęło brakować pieniędzy. Ten niedobór narastał z roku na rok i trzeba było dosypywać coraz więcej pieniędzy z budżetu. To wtedy Leszek Balcerowicz postawił przy placu Defilad w Warszawie licznik lawinowego wzrostu długu publicznego. Co ciekawe, nie opamiętał się ani rząd SLD (widocznie obawiał się, że będzie pomówiony o niedostatek „poprawności politycznej”), ani rząd PiS w latach 2005–2007. Może pani profesor Zyta Gilewska odradziła prezesowi. Odważyła się dopiero PO, bo umiała pójść po rozum do głowy. Muszę powiedzieć, że nigdy nie byłem ideowym, jak by to powiedzieć, admiratorem PO, ale tę decyzję bardzo szanuję, ponieważ była pragmatyczna i odpowiedzialna. Podobnie jak druga decyzja emerytalna tego rządu… Stopniowe podwyższenie wieku emerytalnego do 67 lat. W obu wypadkach PO zebrała za to straszne baty. Za OFE dostało jej się od liberalnych mediów, doktrynerów i lobbystów. Dlaczego rząd PO się nie bronił, nie umiał wytłumaczyć tej decyzji? Na miłość Boską, ona była konieczna. Tej obrony, ku mojemu zaskoczeniu, zabrakło. Przypuszczałem, że PO będzie sprawna medialnie, a nie była. Myślę, że dzisiejsza pozycja Nowoczesnej na tej niesprawności do pewnego stopnia wyrosła. Z kolei za wydłużenie wieku emerytalnego PO zapłaciła politycznie – musiało tak się stać. Jasne było, że związkowcy będą przeciw, nawet trudno mieć o to do nich pretensję, bo taki jest mechanizm działania związków zawodowych. Upieranie się przy niższym wieku emerytalnym to szykowanie dla całego systemu emerytalnego w przyszłości katastrofy, głodowych emerytur, ba, niemożności wywiązania się z już zaciągniętych zobowiązań wobec przyszłych emerytów. Mam nadzieję, że PiS się opamięta w tej sprawie. W kampanii wyborczej obiecało, że obniży wiek emerytalny, przywróci 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet. Mam nadzieję, że tej obietnicy nie dotrzyma. I jeśli nie dotrzyma, nie będę wrzeszczał, że oszukali ludzi, tylko przyklasnę, że cofnęli się ze złej drogi. W jakim stopniu obecnie rządzący zdołają utrzymać poparcie społeczne dla swojej wizji państwa, swojej wizji przyszłości Polski, poprzez różnego rodzaju zabiegi socjalne? Jak znaczące ograniczenia wolności Polacy byliby gotowi zaakceptować w zamian za, przykładowo, 500 złotych na dziecko? Nie ma takiego prostego przełożenia. Dzięki realizacji tej polityki socjalnej w jakiejś mierze, na jakiś czas nastąpi rozładowanie napięcia społecznego wynikającego ze zwykłej biedy. W rezultacie programu „500+” (który popieram, żeby nie było wątpliwości) część społeczeństwa dozna jakiejś poprawy losu, poprawy sytuacji. Pamiętajmy, że tacy ludzie do tej pory żyli w przekonaniu, że funkcjonowanie demokracji, czyli głosowanie w wyborach, nie przekłada się w żaden sposób na poprawę ich losu w życiu codziennym. I teraz, jeśli doznają choćby nieznacznie odczuwalnej poprawy, to mogą być przez jakiś czas zadowoleni. To normalne. Ale na pewno w znacznej części społeczeństwa odejście od demokracji będzie powodowało gniew, społeczny gniew. Już powoduje. Dziś nie umiem odpowiedzieć, czy i w jakim stopniu ten gniew wciągnie także najbiedniejszą część Polaków. Co w takim razie powinny dziś mówić i robić partie, które chcą bronić liberalnej, konstytucyjnej demokracji? Platforma Obywatelska, Zjednoczona Lewica, Nowoczesna lub partia Razem? W demonstracjach KOD dostrzegłem coś, czego nie widziałem od 1980 roku. I dla mnie to jest ważne, bo moja emocjonalność jest na oparta na doświadczeniu „Solidarności”. Dla mnie lata 1980–1981 były przeżyciem formującym. Ruch obywatelski, taki jak KOD, to nie jest partia polityczna. Nie sądzę, żeby partia polityczna, na przykład PO, mogła dziś w podobny sposób poruszyć aktywność i nastroje społeczne. Gdzie indziej widziałbym aktywność partii politycznych. Platforma Obywatelska powinna się na nowo zorganizować. Jednym z jej grzechów, przynajmniej w ostatnich latach, był brak sprawnej obrony przed takim ubeckim w stylu numerem, jakim była afera taśmowa. Ona bardzo tej partii zaszkodziła. Dziś PO służy PiS-owskiej propagandzie za czarnego luda, takich imperialistów amerykańskich, odpowiadających za wszystko, co złe. Aż się wzdrygam, jak bardzo język PiS-u jest podobny do sztanc propagandowych PRL… To amerykańscy imperialiści stali rzekomo za robotnikami buntującymi się w Poznaniu. Za robotnikami buntującymi się w Berlinie Wschodnim w 1953 roku stali oczywiście imperialiści zachodnioniemieccy, a za Praską Wiosną 1968 roku – zarówno imperialiści amerykańscy, jak i zachodnioniemieccy. Dziś partia polityczna Platforma Obywatelska musi umieć na taki język odpowiedzieć. Poza tym powinna zrobić rachunek sumienia za niedoróbki społeczne III Rzeczypospolitej. To może zabrzmi dziwnie, bo sytuacja jest frontowa, a w ogniu walki zazwyczaj nie robi się rachunków sumienia, ale w sferze politycznej trzeba wiarygodnie nawiązać kontakt z tymi ludźmi, których rozgoryczenie, uczucie zawodu i porzucenia wykorzystał PiS. Wydaje mi się, że bez tego nie odwojuje się utraconego terenu. Więcej rad dawać PO nie mogę (choć dwukrotnie na nią głosowałem w wyborach parlamentarnych i dwa razy głosowałem na jej kandydata w wyborach prezydenckich), bo jestem outsiderem. Patrzę z boku. Nowoczesna walczy dzielnie. Ryszard Petru okazał się dobrym mówcą, ale – szczerze mówiąc – prędzej by mi ręka uschła, niżbym zagłosował na gospodarczo-społeczny program Nowoczesnej. Nie za bardzo też widzę szansę na odbudowanie się lewicy wokół SLD czy Zjednoczonej Lewicy, choć taką szansę zdawała się dawać pani Barbara Nowacka. Rozpad SLD, który mnie wydaje się prawdopodobny, oznacza, że zwolni się miejsce, w którym może zaistnieć jakaś formacja lewicowa, i być może właśnie partia Razem zdoła coś w tej przestrzeni politycznej zająć. Ale żeby tak się stało, ona musi dopiero stać się siłą zdolną do aspiracji parlamentarnych. Dziś trzeba więc spoglądać zapewne w stronę PO. Do jakiego stopnia polskiej demokracji może pomóc Unia Europejska i jej instytucje? One są zobligowane do obrony fundamentalnych wartości zapisanych w europejskich traktatach. Przestrzeganie zasad państwa prawa jest jedną z nich. A po drugie, Polacy kochają Unię Europejską. Jest im w niej dobrze… … i nie chcą dać się zapędzić do wschodnioeuropejskiego narożnika? Nie umiem powiedzieć, czy unia może nas, Polaków, jakkolwiek wyręczyć w zmianie sytuacji, w której dziś jesteśmy. Raczej nie dowierzam we wspólnotę pod tym względem. Uważam, że dziś Unia Europejska jest zbyt osłabiona wewnętrznymi dramatami i kryzysami, przede wszystkim kryzysem uchodźców, terroryzmem i populizmem, który wszędzie narasta. Nie sądzę, żeby była zdecydowana na tyle, żeby posunąć się do tego, co zrobiła w latach 1999–2000 wobec autorytarnych zapędów Jörga Haidera w Austrii. Nie zareagowała tak w 2010 i 2011 roku, gdy swoje porządki na Węgrzech zaczął wprowadzać Viktor Orbán. Czy „Budapeszt w Warszawie” ją obudzi? Jestem dosyć sceptyczny. Raczej liczyłbym na polskie społeczeństwo, polski typ kultury politycznej. Ono ma wiele słabości, ale także silną stronę: trudno je okiełznać. Każda próba okiełznania tego społeczeństwa kończy się porażką. My co do zasady powinniśmy liczyć na siebie, niezależnie od tego, co zrobi Unia Europejska. Zresztą niedługo zaczną mówić, że każdy, kto interweniuje na forum unijnym czy wypowiada się w zachodniej prasie, jest zdrajcą. To klasyczna PRL-owska, komunistyczna zagrywka. Tak mówili w Związku Radzieckim, tak mówi się dziś w Rosji i na Białorusi. Czy powinniśmy bronić pomysłu debatowania o Polsce na forum, przykładowo, Parlamentu Europejskiego w Strasburgu lub w Brukseli? Mówić, że tak bardzo wrośliśmy w Unię Europejską, a ona w nas, że Strasburg stał się dla nas takim samym miejscem, jak Warszawa? Być może takiego rozumowania trzeba bronić. Unia to nowa całość, nie narodowa, bo wciąż mamy swoje państwa narodowe, ale pewnego rodzaju wspólnota. I trzeba uznać za rzecz normalną, że w ramach tej wspólnoty debatuje się o sprawach, które dla wszystkich są ważne. Przede wszystkim jednak trzeba mieć tyle wstydu, żeby nie powtarzać sztancy komunistycznej propagandy, jakoby nie wolno było o sprawach wewnętrznych debatować na zewnątrz. Swoją drogą, jako były rzecznik Komisji Krajowej „Solidarności”, to właśnie dziś doradziłbym opozycji: przypominajcie, pokazujcie, jak bardzo język dzisiejszych rządzących przypomina propagandę PRL. Ale taki argument nie przekona dwudziestolatków, dla których PRL to bajka o żelaznym wilku. Trzeba pracować nad tym, żeby zrozumieli. Skoro PiS potrafi żywić się narracją historyczną, opowiadając o powstaniu styczniowym, powstaniu warszawskim, niezależnie od tego, czy to są banialuki, mity… Co jeszcze opozycyjne partie polityczne mogą zrobić? Czy słuszną drogą jest zachęcanie obywateli do protestów? Rządzący już mówią, że opozycja nie umie pogodzić się z porażką w demokratycznych wyborach i dlatego chce wyprowadzać ludzi na ulice. Kryterium uliczne to ostatnia instancja demokracji i nie wolno mówić, że ta forma protestu jest niedemokratyczna. Ale powtórzę: w naturze partii politycznych, przynajmniej niektórych, chyba nie leży wyprowadzanie obywateli na ulice. Partie takie jak PO powinny zainwestować w odbudowę relacji ze społeczeństwem obywatelskim, z organizacjami pozarządowymi. Dam przykład: moi studenci, obecnie wykładowcy akademiccy, niektórzy już z habilitacjami, mówią mi, że dzisiejsza młodzież studencka jest w znacznej mierze opanowana przez formacje prawicowe, a nawet radykalnie prawicowe. Co jest dla pracowników uczelni szokiem, bo oni w czasach, gdy ja ich uczyłem, w ogóle nie byli (i nadal nie są) prawicowi. Trzeba mieć zrozumienie i umieć trafić do środowisk sfrustrowanych. Trzeba próbować je przekonać.
Karol Modzelewskiprofesor historii, mediewista, były wiceprezes Polskiej Akademii Nauk. Od połowy lat sześćdziesiątych jeden z liderów rodzącej się opozycji antykomunistycznej, za swoją działalność wielokrotnie skazywany na więzienie. Członek władz pierwszej „Solidarności”, rzecznik prasowy Komisji Krajowej „Solidarności”. Laureat Nagrody NIKE za autobiografię „Zajdźmy kobyłę historii. Zapiski poobijanego jeźdźca” (Warszawa 2013).

Wywiad pochodzi z portalu instytutobywatelski.pl  ]]>
3897 0 0 0
Awantura https://www.ruchkod.pl/awantura/ Tue, 26 Jan 2016 13:10:26 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3907 Dorota Reczek U Dulskich, tych co mieszkają na tej samej klatce, była straszna awantura. Zaczęło się, jak tylko Dulski wrócił z psem ze spaceru. Okazało się, że nie wyrzucił śmieci, tylko przyniósł z powrotem do domu i Dulska miała o to do niego pretensje. Na całej klatce było słychać jak krzyczała, że on, to znaczy Dulski, już nic w domu nie robi. A on jej na to, że on żadnym pedałem nie jest, żeby śmieci wyrzucać, na dodatek wcześniej posegregowane. I dalej z worka z papierem wyszarpał jakąś gazetę i na cały głos czytał że... ..."Kampania pod hasłem "Segregujesz… i śmiecisz mniej!" powstała w 2014 r. na zlecenie poprzedniego kierownictwa w Ministerstwie Środowiska. W krótkich, 30-sekundowych spotach emitowanych w telewizji i Internecie, bohaterowie kampanii tłumaczyli małemu chłopcu zasady segregacji śmieci. Teraz nowe władze ministerstwa wycofują wspomniane spoty z emisji, jak tłumaczą, z dwóch powodów: ekonomicznego i "ideologicznego". - Na ten spot i na jego emisję wydano 4 mln złotych. My będziemy każdą złotówkę bardzo roztropnie wydawać - tłumaczył w piątek podczas konferencji prasowej wiceminister środowiska Sławomir Mazurek. - Jednocześnie, my nie musimy tego ukrywać, że osoby, które biorą udział w tym spocie (...) są jednak w pewnym ruchu, który promuje ideologię, która jest jakby sprzeczna z tradycją i jest to ideologia gender. Ona w miękki sposób jest tutaj lokowana - dodał Mazurek. Jak przekonywał, w przypadku ministerstwa "nie będzie zgody na jej wprowadzanie". I Dulski potem tłumaczył żonie, że Szyszko i jego zastępca w Ministerstwie Środowiska zauważyli, że jednym z bohaterów kampanii edukacyjnej jest krytyk kulinarny i teatralny, Maciej Nowak, który otwarcie przyznaje się do swojego homoseksualizmu. Dulska głupia nie jest, więc zaraz męża chwyciła za frak i do domu wciągnęła i co było dalej bym nie wiedziała, ale na szczęście przyjaźnię się z Hanką, uciekinierką z Ukrainy, jedną z tego miliona uchodźców, o których wspominała premier w Strasburgu, jak pojechała nas tam godnie reprezentować. Wspomniała tam o tym mimochodem, bo tak ogólnie to zapewniła, że u nas nikt nie sparaliżował Trybunału i nic się złego nie dzieje poza głodnymi dziećmi i emerytami, którzy wszystko wydają na leki. Waszczykowski potem mówił w telewizji, że narodził się nam nowy lider europejski. Ale ja nie o tym chciałam. Hanka opowiedziała mi, że Dulska za zamkniętymi drzwiami, bo brudy należy w domu prać, nakrzyczała na męża, że on nie powinien na klatce mówić o tym, że jest pedałem i że ona coś z życia musi w końcu mieć. Dulski ją zapewniał, że nie jest, bo takich przecież do UB nie przyjmowano, kariery partyjnej też by nie zrobił, nie mówiąc już o dzieciach, na które teraz pieniądze będą brali. Ale Dulska dała się przekonać dopiero wtedy, gdy jej obiecał, że na następne demonstracje drugie futro jej kupi. I ma kobieta rację, bo na poprzednich dwa razy już w tym samym była. W telewizji pokazywali, ale w to bym może nie uwierzyła, bo Joachim Brudziński sam mówił nie tylko o tych futrach z norek, ale i to, że od Jacka Kurskiego nie oczekuje bezstronności, co widziałam przez okno. Ja sama, niestety nie chodzę, bo mąż - ze skąpstwa oczywiście - mówi, że nie należeliśmy do elit, a to podobno warunek sine qua non uczestnictwa.  ]]> 3907 0 0 0 Dlaczego w obronie demokracji? https://www.ruchkod.pl/dlaczego-w-obronie-demokracji/ Wed, 27 Jan 2016 16:32:41 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3945 Jacek Wiśniewski Bo demokracja to coś więcej niż prawo do demonstrowania na ulicach i wyrażenia swojego zdania poprzez rozmaitość mediów. Gdy przedstawiciele rządzącej partii argumentują „demokracja w Polsce ma się doskonale” i na dowód przywoływane są manifestacje KOD – ujawniają jej płytkie rozumienie. Doskonale widać to w działaniach wobec Trybunału Konstytucyjnego. Wybór kolejnych sędziów bez czekania na decyzje TK w spornej kwestii, ilu ich mógł powołać poprzedni sejm. Naruszające konstytucję nie odbieranie przez Prezydenta RP przysięgi od trzech prawidłowo wybranych. Wreszcie ustawa o Trybunale, praktycznie uniemożliwiająca wykonywanie jego zadania: oceny konstytucyjności uchwalanego prawa. Argumentowanie, że w ten sposób jest to trzecia, niewybierana przecież w wyborach, izba parlamentu. Tymczasem w demokracji sądy odgrywają rolę trzeciej władzy – sędziowie mają rozstrzygać spory, ważyć kwestie, oceniać, czy działania są zgodne z wolą narodu wyrażoną w konstytucji. Konstytucję można zmienić mając wystarczającą liczbę głosów. Bo w gruncie rzeczy chodzi o to, by jak najlepiej chronić interesy wszystkich. Władza sądów jest słaba, wyrok czasem trudno egzekwować, ale gdy sądy spychane są na margines – rządzący mają zbyt dużą swobodę. I łatwo mogą się zagalopować. A to już widać. Mieliśmy urzędniczą służbę cywilną. Bezpartyjnych, z zasady apolitycznych fachowców. Rządy się zmieniały, oni pozostawali w cieniu stanowisk obsadzanych przez polityków. To czy tamto można było poprawić – np. konkursy na stanowiska, wymagania stawiane kandydatom. Rząd „dobrej zmiany” służbę upolitycznił, teraz ważne jest, aby dyrektor departamentu czy wydziału realizował linię rządu. Nie prawo, nie dobro obywatela – tylko zalecenia polityków. Mieliśmy media publiczne. O ich poziomie można różnie mówić. To, czy zawsze równoważnie przedstawiały wszystkie racje bywało przedmiotem sporu. Ale było widać, że się starają. Teraz mają być narodowe, ale nie zmieniono niczego poza błyskawicznym przejęciem władzy w centralnym radiu i telewizji przez nominatów rządzącej partii. W programach informacyjnych słyszymy głównie zdanie rządu oraz polityków Prawa i Sprawiedliwości, przedstawiane jako wysiłki na rzecz Polski. I opinię opozycji, sprowadzoną do krótkich wypowiedzi – „dziennikarz” i tak powie, kto ma rację. Metody propagandowe które wydawały się już historią… Za chwilę minister sprawiedliwości znów będzie prokuratorem generalnym. Będzie pilnował oskarżających. Z drugiej strony nadzorował sądy – już przygotowywane są zmiany mające ten wpływ zwiększyć. Minister ochrony środowiska przymierza się do zgody na wycinanie drzew w Puszczy Białowieskiej. Nie rozumie, że takiego naturalnego bogactwa jak wspomniana Puszcza nigdzie już nie ma. Ale to przecież nie koniec. Trwają prace – za chwilę w Senacie – nad ustawą o policji. Gdyby nie doświadczenia innych „nocnych zmian” można by mieć nadzieję. Zapisy ustawy są kuriozalne. Policja będzie miała prawo gromadzić dane internetowe. Co to takiego? IP – powiązanie imienia i nazwiska internauty z jego indywidualnym numerem połączenia sieciowego. Wykaz odwiedzanych stron i czasu korzystania z nich, wykaz internetowej korespondencji. Obowiązek udostępniania informacji o użytkownikach będzie miał każdy właściciel portalu internetowego (aukcyjnego, randkowego, społecznościowego – bez różnicy). I ma to robić na własny koszt. Więksi dostawcy internetu mają zapewnić służbom tzw. sztywne łącze: stały, nieprzerwany dostęp do danych internetowych. Kontrola? Raz na pół roku sprawozdanie z gromadzenia danych ma ocenić sąd. To nie kabaret, to propozycja zapisana w przyjętej przez sejm ustawie. Organizacje pozarządowe i Rzecznik Praw Obywatelskich podnosili rozmaite zastrzeżenia, ale je pominięto. Słynna ACTA to przy tych propozycjach dziecinada. Konieczność gromadzenia danych czy tworzenia sztywnych łącz oznacza koszty dla operatorów – i podwyżkę cen Internetu dla użytkowników. Jedna z agencji ratingowych oceniających sytuację obniżyła swoją rekomendację dla chcących inwestować w polskie papiery dłużne czy w spółki. Momentalnie osłabiła się – znacznie – złotówka. Drożej trzeba będzie zapłacić chcącym pożyczać Polsce, więcej zapłacą mający kredyty w obcych walutach. Podniosły się zarzuty o manipulacje, o niesprawiedliwe oceny polskiej gospodarki. Tymczasem owa agencja, Standard & Poor's, powołała w swej ocenie głównie ryzyka polityczne. Zwróciła uwagę, że blokowanie Trybunału Konstytucyjnego oznacza łatwość uchwalania złego prawa, a to zagraża inwestorom. Pani premier pojechała do Strasburga przed Parlamentem Europejskim wyjaśniać, co robi rządząca koalicja – jej zdaniem nic złego się w Polsce nie dzieje. Znów pokazała, że rozumie demokrację bardzo płytko. Jako prawo do realizowania woli parlamentarnej większości. Zapominając, że było to mniej niż 19% możliwych do uzyskania głosów, że mechanizmy przeliczania ich na mandaty mające zapewniać krajowi stabilne rządy nie upoważniają zwycięzcy do pomijania woli innych. Ci inni obdarzani są epitetami, mówi się o odsuniętych od koryta, o ludziach „gorszego sortu”, przez stygmatyzowanie językiem próbując ich unicestwić. Typowe dla reżymów totalitarnych. Już słychać o zmianach w ordynacji wyborczej. Nie wiadomo jakich, ale przecież łatwo się domyślać, że chodzi o zmniejszenie prawdopodobieństwa utraty władzy. W tej nawałnicy zdarzeń widać wyraźnie, że kurs Komitetu Obrony Demokracji może być tylko jeden: gromadzić tych, którzy też widzą konieczność jej bronienia. Odnajdują się przez internet. Na wspólnych manifestacjach. W coraz większej liczbie miast. Robią to z własnego wyboru – wbrew opowieściom prawicowych dziennikarzy. Powoli tworzą zręby organizacji, zaczynają rozmowy o potrzebnych w Polsce zmianach. Dyskutują nad potrzebą postaw obywatelskich. Ten ruch powoli dociera do coraz mniejszych miejscowości, z czasem będzie widoczny w każdej gminie. Dając znak rządzącym: widzimy Was, dostrzegamy prawdziwe skutki „dobrej” zmiany, sianie nienawiści, osłabianie Polski. Tyle możemy. I tyle powinniśmy zrobić. Na początek.  ]]> 3945 0 0 0 Histeria i wszystko jasne https://www.ruchkod.pl/histeria-i-wszystko-jasne/ Thu, 28 Jan 2016 16:19:40 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=3972 Dorota Reczek Tak się ostatnio zaczęłam zastanawiać po co ci ludzie na te ulice wychodzą. Bo przecież nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzy, że im o demokrację chodzi. Ta - jak wiadomo - ma się dobrze, a dowodem na to jest właśnie fakt, że ludzie na ulice wychodzą. Ostatnio mróz był taki, że wyszli wszyscy, którzy mają futra, co oznacza, że jak się ociepli wyjdzie ich więcej; nawet ci co futer nie mają. Tym bardziej pytanie "dlaczego wychodzą" stanie się aktualne. Od tych, co wychodzą wiele się już nie dowiem, bo oni tylko o tej demokracji. Albo ich nie ma, bo wyszli. Tak więc zaczęłam słuchać tych drugich, którzy nie wychodzą. I wiecie państwo, oni wszyscy jednym głosem i każdy z osobna mówią, że to histeria. Postanowiłam więc sprawdzić i wzorem byłego prezydenta sięgnęłam do Wikipedii . Nie mogę się wzorować na obecnym, ponieważ wiem tylko, że nie czerpie wiedzy z uniwersytetu, a skąd czerpie, nie wiem. Histeria jest to dawne określenie zaburzeń dysocjacyjnych, konwersji. Dalej już cytuję, żeby czegoś nie pomylić: „Cechuje ją nadmierna ekstrawersja, emocjonalność, płaczliwość, demonstracyjność zachowań, które są spowodowane nieuzasadnionym lękiem o funkcjonowanie danej części własnego ciała”. Jakiej - nie napisano. Dla dociekliwych uściślam: zaburzenia określane niegdyś jako histeryczne, to jeden z ostrzejszych, znanych w psychologii, mechanizmów obronnych. Na wszelki wypadek sięgnijmy do historii. Pojęcie, jak się okazało bardzo stare, pochodzi z XX w p.n.e. Uważano wtedy na przykład, że macica (po grecku hystera) wędrując uciska różne części ciała. Były też koncepcje, że to opętanie przez złe moce, gromadzenie się w głowie czarnej żółci lub wapory nasienne. Freud za podstawowy czynnik w powstawaniu histerii uznawał urazy psychiczne. Słowo histeria ma w języku polskim - sprawdziłam w odpowiednim słowniku i policzyłam - 81 synonimów, że wymienię niektóre: ferwor, gorączka, niepokój, podekscytowanie, podniecenie, poruszenie, psychoza, rozgorączkowanie, wrzenie, wzburzenie, irytacja, napięcie, nerwowość, trwoga, zgroza, fobia, panika, a nawet frenezja, poryw, trans, uniesienie, że nie wspomnę o upojeniu, zachwycie i euforii. Po pierwsze więc podpowiadam: żeby niewychodzący wzbogacili język, a jest z czego wybierać. Po drugie, dobrze byłoby uściślić, żeby wychodzący wiedzieli, dlaczego wychodzą. Sami Państwo przyznacie bowiem, że jest zasadnicza różnica, czy wychodzi się na przykład z powodu poruszenia. Wtedy znów nie ma końcowej odpowiedzi, bo od razu nasuwa się pytanie – co ich tak poruszyło. Gdyby z kolei byli rozgorączkowani, to z pewnością nie wychodziliby w futrach. Nie chcę też podpowiadać, że to trwoga; logika wskazuje, że wtedy by ze strachu nie wychodzili, choć to koncepcja najbliższa wspomnianym mechanizmom obronnym. Waham się jeszcze między transem a porywem, ale ilość na to nie wskazuje - za dużo wychodzi na raz. Wychodzi mi więc, że to upojenie, zachwyt. A już na pewno euforia.  ]]> 3972 0 0 0 Tropem ministerialnych kroków – wprost do Puszczy Białowieskiej https://www.ruchkod.pl/tropem-ministerialnych-krokow-wprost-do-puszczy-bialowieskiej/ Fri, 29 Jan 2016 15:43:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4002 Magda Topińska Puszcza Białowieska. Ostatni pierwotny las, narodowy skarb wpisany na listę Światowego Dziedzictwa Przyrody UNESCO. Ostoja wielu chronionych i ginących gatunków, w tym endemicznych, czyli występujących tylko na danym terenie. Dom największego z naszych ssaków – żubra i największego z naszych drapieżników – wilka. Miejsce o olbrzymiej wartości przyrodniczej, edukacyjnej i kulturowej. Ostatnio arena politycznych potyczek. Najmniejszym z małych bohaterów Ciemnej Strony Mocy polskich realiów został malutki chrząszcz. Kornik drukarz, maleńkie stworzenie o ciekawych zwyczajach, zyskał nagłą sławę. Bynajmniej nie z powodu swojej zdolności do żłobienia korytarzy tak artystycznych, że nie powstydziłby się ich współczesny twórca filigranów. Rozgłos zyskał dzięki swojemu trybowi życia, odwiecznemu i niezmiennemu od czasu swego pojawienia się na Ziemi. Otóż mama kornikowa w trosce o swoje potomstwo ryje korytarze ułatwiające larwom zdobywanie pożywienia. Tata kornik dłubie okazałe komory godowe. Ich potomstwo wierci małe dziurki wokół siebie, żywiąc się łykiem osłabionych, umierających drzew. W naszym klimacie korniki żerują głównie na świerkach, a kiedy nie ma ich w pobliżu, atakują, choć niechętnie, inne drzewa iglaste: jodły, modrzewie i limby. Korniki zajmują drzewa zatrute zanieczyszczonym powietrzem, osłabione suszą, lub zamierające naturalnie, ze starości. Praktycznie nie zdarza się, żeby atakowały zdrowe, silne okazy. Wojnę kornikom wypowiedział znacznie większy, choć nie tak okazały jak żubr-Król Puszczy, minister ochrony środowiska z ramienia PiS – profesor Jan Szyszko. Postać znana polskim przyrodnikom i ekologom od lat. Zapalony myśliwy, leśnik, nauczyciel akademicki, polityk, minister w rządach Jerzego Buzka, Kazimierza Marcinkiewicza, Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło. Pomiędzy tymi okresami był sekretarzem stanu w Ministerstwie Środowiska i kierownikiem tego resortu. W każdej ze swoich ministerialnych kadencji wykazał się znaczną dynamiką posunięć, którą zarażał tłumy. I tu dochodzimy do zaskakujących zwrotów akcji. Prawy do lewego… W czasach, kiedy Jan Szyszko po raz pierwszy piastował stanowisko ministra ochrony środowiska, w latach 1997–1999, w rządzie Jerzego Buzka, wydał całkowite moratorium na wycinkę ponadstuletnich drzew w Puszczy Białowieskiej. Objął całkowitą ochroną polską populację wilków i przyznał kilka nagród obrońcom przyrody, w tym Adamowi Wajrakowi. W kolejnej swojej kadencji, w latach 2005-2007, wrócił jako krwawy myśliwy. Swoje urzędowanie rozpoczął od konfliktu z Unią Europejską, domagając się zezwolenia na wiosenny odstrzał słonek. Te niewielkie, długodziobe ptaki brodzące są u nas nieczęstym gościem. Niewiele par decyduje się na gniazdowanie w Polsce. Większość tylko przez nasz kraj przelatuje. Te, które wychowują młode w naszym kraju, właśnie wiosną przystępują do zalotów i lęgów. Nisko latające, wabiące buczeniem samce są wtedy wyjątkowo łatwym łupem dla wielbicieli krwawych rozrywek. Na szczęście dla słonek i przyrody – Unia ten bój zwyciężyła. Kadencję w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza zakończył Jan Szyszko wyłączeniem z obszaru Natura 2000 własnych gruntów, które były miejscem zbierania się żurawi, bardzo nielicznych ptaków lęgowych. Liczba par tych pięknych ptaków szacowana jest w Polsce na zaledwie około 5000. Żurawie objęte są ścisłą ochroną gatunkową ze statutem ochrony czynnej, co oznacza, że należy dbać również o ich środowiska – miejsca zlotów i lęgów. Minister zapraszał tam znajomych przyrodników i ekologów. Jeden z nich, dr Przemysław Chylarecki, ornitolog z PAN wspominał : „Byłem tam w ubiegłym roku (2006 – przyp. aut). Gospodarz podkreślał, że teren zasługuje na unijną ochronę. Miał tam nawet tablicę z napisem Natura 2000”. Skąd zatem ta kuriozalna decyzja osoby stojącej na straży polskiej przyrody? Nie było to jedynym pożegnalnym prezentem odchodzącego ministra. Kiedy nie udało się przeforsować wiosennej hekatomby słonek, postanowił zrobić prezent drogowcom i mieszkańcom podwarszawskiego Halinowa. Wydał decyzję o przeprowadzeniu wschodniej obwodnicy Warszawy. Początkowo miała iść przez Starą Miłosną z tunelem pod Wesołą. Pech chciał, że tam mieszka sam Jan Szyszko i jego bliższa i dalsza rodzina. Nakazał więc poprowadzenie trasy przez gminę Halinów, co będzie wymagało wycięcia ok 50 ha lasu, wyburzenia niektórych domów i wydłużenia trasy o połowę. Minister argumentował swoją decyzję ochroną stanowisk rzadkich chrząszczy. Nic dziwnego, przecież chrząszcze, z rodziny biegaczowatych wprawdzie, to jego pasja od lat. Posiada wielką ich kolekcję... Co ma zatem do biednego kornika drukarza? Obwodnica ma być gotowa w roku 2020... o ile minister Szyszko nie zechce znów wprowadzić jakiś „udogodnień”. Przypomnijmy też decyzję o środowiskowych uwarunkowaniach realizacji obwodnicy przecinającej Dolinę Rospudy, wydaną w lipcu 2006. Sprawa Doliny Rospudy poderwała tłumy porównywalne niemal z demonstracjami KOD-u. Decyzją ministra unikatowe w skali europejskiej pierwotne torfowiska Doliny Rospudy mają zostać zniszczone, wybetonowane, wyasfaltowane i zmienić się w obwodnicę Augustowa. Minister, przecząc naukowym doniesieniom, twierdzi uparcie, że torfowiska są antropomorficzne, czyli wykonane przez człowieka (sic!) i nie stanowią żadnej wartości przyrodniczej. To kolejna zadra nie tylko dla obrońców Rospudy, którzy masowo protestowali, ale również i Komisji Europejskiej, międzynarodowych ekspertów, a nawet partyjnego kolegi pana Szyszki, ówczesnego Rzecznika Praw Obywatelskich, Janusza Kochanowskiego. Ufff... znów się udało, torfowiska ocalały. …lewy do prawego Przy tych dokonaniach sprawa żubra zastrzelonego przez nieoficjalnego przyjaciela od dwururki i kielicha, jak to określają znajomi ministra, zniknęła niemal niezauważona. Niemal, co nie oznacza, że umknęła uwadze mediów i obrońców przyrody. Henryk Stokłosa, były senator i biznesmen znany głównie z toczenia wytrwałych bojów z organizacjami społecznymi, oskarżającymi jego firmy o zatruwanie środowiska, to podobnie jak Jan Szyszko, zapalony myśliwy. W roku 2007 dostał zgodę na zastrzelenie zdrowego, kilkunastoletniego żubra, który odwiedzał jego posiadłość. Wiceminister podpisał, jak mówi z upoważnienia pryncypała, byk zginął, biznesmen zrobił sobie z nim zdjęcie, po czym chronionego prawem żubra zjadł. Niesmak i niejasności pozostały do dziś dnia. Trop politycznej działalności Jana Szyszki prowadzi nas z powrotem do punktu wyjścia – Puszczy Białowieskiej. Właśnie od niej zaczął swoje działania w najnowszej kadencji Minister Ochrony Środowiska. Jego decyzją, według aneksu do „Planu urządzania lasu”, który trafił do Ministerstwa Środowiska, pozyskiwanie drewna w nadleśnictwie Białowieża miałoby się zwiększyć pięciokrotnie. Minister motywuje swoją decyzję walką z gradacją, czyli masowym nasileniem występowania kornika drukarza, niszczącego puszczańskie świerki. Jak mówi nauka, gradacja kornika w starych monokulturach świerkowych jest zjawiskiem całkowicie naturalnym i nie ma w niej niczego niepokojącego. Takie są prawa przyrody – co żyje, w końcu umiera. Zdaniem ekologów i znacznej części naukowców, bez partyjnych powiązań, decyzja ministra jest wywołana jedynie próbą poprawienia materialnego statusu deficytowych leśnictw z Białowieży i Hajnówki. Profesor Jerzy Gutowski z Instytutu Badawczego Leśnictwa, oraz dr hab. Bogdan Jaroszewicz w obszernym raporcie udowadniają, że działalność kornika drukarza jest zjawiskiem naturalnym i niezbędnym dla zachowania bioróżnorodności ostatniego lasu Europy. Tak – ostatniego lasu, bo pozostałe to już niestety tylko uprawy drewna. Z kolei ekspertyzy zwolenników wycinki Puszczy Białowieskiej wskazują straty z powodu zaniechań w pozyskiwaniu i sprzedaży drewna. Straty te wyliczył poseł PiS Jarosław Zieliński, podając ich wartość w wysokości 500-700 mln PLN rocznie. Jakie zyski przyniosłaby zatem nowemu rządowi pięciokrotnie większa wycinka? „Oni nie są Polakami” Jan Szyszko znany jest z bliskich powiązań z Tadeuszem Rydzykiem i radiem Maryja. Na spotkania często przychodzi w towarzystwie barwnych postaci, takich jak kapelan myśliwych diecezji drohiczyńskiej, Tomasz Duszkiewicz, przekonujący, że Biblia nakazuje wszystkiemu, co otacza człowieka, służyć mu. Przeciwników polowania eliminuje z grona rodaków. Mówi krótko: „Oni nie są Polakami”. Inną osobą z bliskich kręgów ministra jest kierownik jednego ze zbiorników wodnych, Leon Chlabicz, który zasłynął przekonywaniem leśników w czasie oficjalnego spotkania, że drzewa umierają, bo straciły sens życia. Znany jest też ze swojego agresywnego antysemityzmu. W obliczu powyższych dokonań, drobiazgi takie jak oficjalne domaganie się wyjaśnień dotyczących chemtrails, czy dopuszczenia do polowań dzieci bez ograniczeń wiekowych, oraz strzelanie w odległości 100 m od zabudowań, czego domagał się Jan Szyszko, przestają dziwić. Puszcza Białowieska, ostatni pierwotny las. Życie w niej toczy się własnym rytmem. Rytmem przyrody, odległym od politycznych, personalnych i materialnych rozgrywek. Rośnie od tysięcy lat, pomimo ataków kornika drukarza i innych roślinożernych stworzeń. Pomimo chorób atakujących jej faunę i florę. Nie zniszczyły jej gradacje szkodników, ani zawieruchy historii. Jan Szyszko przeminie, Puszcza pozostanie. Może uszczuplona, pozbawiona części wiekowych drzew i jakże potrzebnego każdemu lasowi martwego drewna, ale przetrwa. Tak jak od początku, kiedy jej najstarsze drzewa były zaledwie małymi siewkami, będzie żyła w naturalnym kole życia i śmierci, wraz z kornikami, żubrami i innymi zamieszkującymi ją gatunkami roślin i zwierząt, po kres.  ]]> 4002 0 0 0 Przestępstwo prawem się stało i rządziło między nami https://www.ruchkod.pl/przestepstwo-prawem-sie-stalo-i-rzadzilo-miedzy-nami/ Sun, 31 Jan 2016 09:59:57 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4023 Krzysztof Łoziński
„Najsamprzód mieszkańca wysłuchać trzeba, gdyż bicie go i poniewieranie bez wysłuchania okazać się może nadaremne” Sałtykow Szczedrin – „Ustawa o właściwej rządcom miasta dobrotliwości”
  Przestępcy zawsze mieli jeden odwieczny problem – jak dokonywać przestępstw bezkarnie? Całe pokolenia zbójców, mafiosów, Szpicbródek i innych podobnych postaci nie potrafiły go rozwiązać. Aż tu w Polsce znalazła się partia, która wpadła na pomysł genialny: trzeba tak zmienić prawo, by to, co było wcześniej przestępstwem, stało się legalne, a nawet było przez prawo ustanowione. I tak, zaczęto od nieuznawania wyroków Trybunału Konstytucyjnego i takiego zmieniania ustawy, by przestały obowiązywać, lub by Trybunał nie mógł ich wydawać. Ujawniła się przy tym specyficzna logika antyprawa. Prezydent, który na pytanie: kiedy wykona swoje konstytucyjne obowiązki, odpowiada, że ich nie wykona „bo złamałby Konstytucję”. Szefowa gabinetu premiera głosi, że nie może opublikować wyroku TK, bo uważa go za niezgodny z prawem, czyli, mówiąc inaczej: podsądny dokonuje oceny wyroku sądu. Sejm kwestionuje ustawę uchwałą. To tak jakbym ja unieważniał mandat felietonem. Świat prawa został postawiony na głowie. Nastało to, o czym w 1968 roku pisał Antoni Słonimski: „słowa, jako te antypody, głowami chodzą na dół nogi mając w górze”. Sejm uchwalił nową ustawę o służbie cywilnej. Ta stara ustawa znacznie utrudniała korupcję i kumoterstwo oraz ustawianie „swoich” na wysokich stanowiskach. W nowej zlikwidowano konkursy na stanowiska kierownicze, uzasadniając to tym, że „zdarzało się ustawianie tych konkursów”. Czyli, tłumacząc z polskiego na nasze: ponieważ zdarzały się przestępstwa fałszowania konkursów, by wsadzać „swoich”, trzeba zlikwidować konkursy, by bez nich wsadzać „swoich”. Innym uzasadnieniem jest: „trzeba dać szansę młodym”. Co to znaczy? Trzeba móc wsadzać na stanowiska „swoich” ludzi, którzy wcześniej nie spełniali wymaganych kryteriów. To, co wcześniej było przestępstwem, staje się legalną praktyką. Ale to jeszcze nie wszystko. Szykowana jest nowa ustawa o prokuraturze, która ma umożliwić prowadzenie tak zwanej „polityki karnej”. „Polityka karna” to taka praktyka, w której o ściganiu i karaniu konkretnych osób nie decyduje prawo, lecz politycy. W krajach praworządnych jest to poważne przestępstwo przeciw prawu. „Polityka karna” jest na przykład w Chinach, gdzie przed rozprawą zbiera się „komitet polityczno-prawny” złożony z sędziego, prokuratora i sekretarza partii. Ten komitet przed rozprawą uzgadnia wyrok, a rozprawa w sądzie jest tylko przedstawieniem. „Polityka karna” stosowana była też w PRL. Poznałem to na własnej skórze. Oficer SB, który był obecny na mojej sprawie, w piśmie do swoich przełożonych napisał: „z punktu widzenia obiektywnego obserwatora wina nie została udowodniona:”, zaś w piśmie do sądu napisał: „zdaniem komisji śledczej wyrok jest za niski”. I sąd miał się poprawić. Zaś sędzia tak uzasadnił wyrok bezwzględnego wiezienia: „w czasie rozprawy nie udowodniono czynu karalnego, ale oskarżony działał z dużym natężeniem złej woli”, i dalej: „sąd wziął pod uwagę, że braki w materiale dowodowym wynikają z uporczywego uchylania się od zeznań oraz arogancji oskarżonego świadków”. Tak właśnie wygląda „polityka karna”, która jest jednym z ważniejszych punktów programu PiS. I tak ma teraz być. Ustawa nie tylko łączy funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, ale i daje politykowi prawo do ręcznego ingerowania w śledztwa, czyli robienia tego, za co Zbigniew Ziobro i Jarosław Kaczyński mieli stanąć przed Trybunałem Stanu, a Mariusz Kamiński został nawet nieprawomocnie skazany. Do tej pory było to przestępstwo z art. 231 kk – przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. Dotąd prokurator miał się kierować wyłącznie prawem, a ingerencja przełożonego w jego decyzje była przestępstwem. A wiec tak zmienia się prawo, by ingerencja szefa była legalna. Co więcej w jednym z artykułów nowej ustawy zapisano, że prokurator łamiący prawo ma być bezkarny, jeśli działa „w interesie społecznym”. Jest oczywiste, kto będzie o tym „interesie społecznym” decydował i że ma na imię Jarosław. Ten zapis jest oczywiście na wszelki wypadek, gdyby przy nowelizacji ustawy zapomniano jakiegoś prokuratorskiego przestępstwa zalegalizować. Arkadij i Borys Strugaccy opisali w powieści „Trudno być bogiem” trzy „obywatelskie cnoty” w warunkach dyktatury: „lojalność, wykonywanie rozkazów i wzajemna obserwacja”. Te trzy „obywatelskie cnoty” mają obecnie przyświecać polskiej prokuraturze. Pomysł nie jest nowy, ale ciągle żywy. W 2000 roku Lech Kaczyński oświadczył: „bez podległości politycznej prokuratury państwo nie będzie mogło realizować polityki karnej”. Ostatnio poseł PiS, dawny komunistyczny prokurator, Stanisław Piotrowicz, powiedział z mównicy sejmowej: „Prokuratura nie może być niezależna, bo jest jedynym narzędziem władzy wykonawczej do wpływania na orzecznictwo sądów”. Cóż za szczerość! Skutkiem prowadzenia polityki karnej za rządów PiS była sprawa Barbary Blidy (rewizja u niej miała być „wyjściem na SLD”, jak to wyraził Jarosław Kaczyński [zeznanie Janusza Kaczmarka], a podstawy do tej rewizji były wysoce wątpliwe), rzekomej willi Kwaśniewskich w Kazimierzu (Kwaśniewscy wcale nie mieli tam willi, ale CBA chciało za wszelką cenę im ją znaleźć i niepotrzebnie kupiło willę, która wcale do nich nie należała) i szereg innych. Sprawy te są na tyle znane, że na razie ich opisywanie pominiemy. Skutkiem polityki karnej były też sprawy doktora Garlickiego i transplantologów, gdyż PiS koniecznie chciał wykazać swoją z góry założoną tezę, iż środowisko lekarskie jest dogłębnie skorumpowane. Za każdym razem działano metodą poszukiwania dowodów na z góry założoną tezę o czyjejś winie. Jest to kompletne odwrócenie metodyki postępowania w normalnym (czytaj: uczciwym) postępowaniu dowodowym, gdzie najpierw bada się ślady, dowody, przesłuchuje świadków a dopiero na tej podstawie typuje podejrzanego, któremu trzeba udowodnić winę. W „polityce karnej” jest odwrotnie. Najpierw na potrzeby polityki wskazuje się „winnego”, a później szuka się na niego „dowodów”, a jak się nie znajdzie, to się fabrykuje (tak na przykład było w „aferze gruntowej”, gdzie sfałszowano dokumenty, by sprowokować z góry wybrane osoby do korupcji). To właśnie za przekroczenie uprawnień na potrzeby „polityki karnej” został skazany na 3 lata więzienia wiceprezes PiS Mariusz Kamiński. Pomysł prowadzenia „polityki karnej” przez to środowisko polityczne jest niezwykle groźny, bo właśnie to środowisko generuje co pewien czas kolejne domniemane winy różnych ludzi, za czyny, które bywają zupełnie urojone (np. „zamach” w Smoleńsku). W dodatku to środowisko preferuje „ekspertów”, którzy nie muszą znać się na przedmiocie sprawy, ale mają to samo zdanie co prezes PiS („po co mi doradcy, z którymi się nie zgadzam?” – Lech Kaczyński, rok 2002, TVP). Jest jeszcze problem z niezawisłością sądów, ale i na to są pomysły. W projekcie nowej konstytucji PiS art. 145 przewiduje, że prezydent (którym raczej nie będzie wówczas Andrzej Duda, bo jego imię nie zaczyna się na „J”)może odwołać każdego sędziego w każdym sądzie za „niemożność lub brak woli” rzetelnego wykonywania obowiązków sędziego. Wniosek w tej sprawie kieruje Rada do Spraw Sądownictwa (nowy organ), którego 80 procent składu powołuje rząd (zależny od prezydenta), Sejm (w takim składzie, jakiego prezydent sobie życzy), a jej przewodniczącym jest sam prezydent. Tak więc prezydent (którego imię będzie się zaczynało na „J”) na czele rady, którą praktycznie w 80 procentach sam powołuje (przecież zależny rząd i zależny Sejm mu nie podskoczą) kieruje wniosek sam do siebie, by konkretnego sędziego pozbawić posady. Co więcej, na mocy art. 144 prezydent też sędziego powołuje na wniosek, jak że by inaczej, Rady do Spraw Sądownictwa, którą w praktyce sam powołuje. Tak wiec prezydent może każdego sędziego powołać lub odwołać, także sędziego w składzie Państwowej Komisji Wyborczej. Smaku temu wszystkiemu dodają niedawne zapowiedzi polityków PiS karania „butnych i aroganckich sędziów”, badania ich wariografem, pobierania od nich moczu do badań… Interesującym projektem jest pomysł powołania „izby wyższej” Sądu Najwyższego, która będzie miała prawo zmieniania prawomocnych wyroków wszystkich sądów i wedle niektórych wypowiedzi pomysłodawców w jej skład będą wchodzić nie tylko sędziowie (czyli jakby „trybuni ludowi”, skąd my to znamy?). Pasowała by dla niej nazwa: „izba linczu”. W lipcu 2015 roku Zbigniew Ziobro (źródło: TVN24) groził ściganiem po dojściu PiS do władzy sędziego Igora Tulei, za to, że ujawnił niedozwolone metody stosowane w śledztwie za rządów PiS. Według Ziobry, sędzia Igor Tuleja złamał wszelkie zasady etyki sędziowskiej. Dlaczego? A no dlatego, że skierował do prokuratury powiadomienie o stosowaniu przez ekipę Ziobry aresztów wydobywczych, wielogodzinnych przesłuchań (tzw. „konwejerów”), i jak najbardziej słusznie porównał je do metod służb stalinowskich. Porównanie było trafne. „Konwejerów” nie stosowano w Polsce od 1956 roku (nawet za komuny), gdy upadły rządy Bieruta. Przywrócili je do metod śledczych dopiero funkcjonariusze i prokuratorzy za rządów PiS, gdy ministrem sprawiedliwości był Ziobro. Przypomnijmy jeszcze, że Państwowa Komisja Wyborcza składa się z sędziów. Teraz tych „butnych i aroganckich” w niej nie będzie. Zacytujmy klasyka: „nieważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy” (Jozef Stalin). Po każdych przegranych wyborach politycy PiS głosili, że były one sfałszowane, oczywiście nie przedstawiając na to żadnych dowodów. Obecnie PiS zaczyna kombinować wokół ordynacji wyborczej, by zmienić ją tak, aby zawsze wybory wygrywać. Znów ten sam tok myślenia: skoro fałszowanie wyborów jest przestępstwem, zmieńmy prawo tak, by zgodnie z nim ordynacja wyborcza generowała wynik fałszywy w stosunku do prawdziwej woli wyborców. Stalin tego nie wymyślił: nie jest ważne tylko kto liczy głosy, ale i jak się je liczy. A zresztą… W projekcie nowej konstytucji według PiS jest tak: prezydent może w każdej chwili, bez podania przyczyn, rozwiązać Sejm (Senatu ma nie być). Ma też teoretycznie ogłosić nowe wybory, ale nie ma na to żadnego terminu, nie ma też zwrotu „bezzwłocznie”. Może więc z tymi wyborami zwlekać ile chce. A gdy skończy się jego kadencja „wybory prezydenckie ogłasza Marszałek Sejmu”. Ale gdy nie ma Sejmu, to nie ma i marszałka. I pozamiatane. I tu znów zacytują klasyka: Ernesto „Che” Guevara: „Wybory? A po co? Już mamy władzę”. Na wszelki wypadek projekt konstytucji daje prezydentowi (którego imię będzie się zaczynało na „J”) prawo użycia wojska „w razie poważnych zamieszek”. „Poważność zamieszek” będzie oceniał… zgadnijcie kto? Na wszelki wypadek projekt nie przewiduje też prawa do strajku. Bardzo nieładnie brzmią też zapowiedzi nowych komisji śledczych, np. w sprawie „afery podsłuchowej”. Przypomnijmy, że przestępstwem było podsłuchiwanie, a nie bycie podsłuchiwanym, że w treści podsłuchanych rozmów nie było nic, co można by uznać za przestępstwo, że głównym beneficjentem tej afery był PiS. Istnieją też podejrzenia, że to w ogóle PiS był prawdziwym jej zleceniodawcą, a na pewno najwięcej na niej skorzystał. Jest tu ciekawa konstrukcja antyprawno-nielogiczna: beneficjenci przestępstwa będą prowadzić śledztwo przeciw ofiarom przestępstwa. I dlatego w nowej ustawie o policji podsłuchiwanie przez służby bez kontroli sądu, praktycznie kogo tylko się zechce, stało się legalne. Dotychczasowy przestępca został oskarżycielem, a ofiara przestępcą. Innym osobliwym pomysłem jest powołanie nowej komisji do zbadania katastrofy smoleńskiej. Aby obalić ustalenia komisji złożonej z fachowców, ma powstać komisja złożona z szarlatanów z dotychczasowej „komisji Macierewicza” (szarlatanem jest każdy, kto podejmuje się roli eksperta w dziedzinie, na której się nie zna). Do tego przydałby się wrak tupolewa. Nie trzeba będzie fałszować dowodów na zdjęciach, można będzie fałszować dowody na obiekcie. Jak mawiał pewien stary SB-ek: „nieważne kto znalazł fanty, ważne kto je przyniósł”. I tak, w ramach „polityki karnej” będzie można wsadzać do więzień niewinnych ludzi na podstawie paranoicznych urojeń i „ekspertyz” inżyniera budownictwa lądowego z Akron. Jak dotąd fałszowanie dowodów i tworzenie fałszywych ekspertyz w sprawie karnej było przestępstwem, teraz na ich podstawie przestępcą będzie niewinny człowiek, a fałszerz będzie oskarżał. A że społeczeństwo się buntuje, jakieś tam KOD-y powstają? Zacytuję Bertolda Brechta: „jeśli społeczeństwo nie spełnia oczekiwań rządu, to rząd powinien rozwiązać społeczeństwo i wybrać sobie nowe”. W artykule wykorzystałem fragmenty własnego tekstu z „Raportu Gęgaczy”. K.Ł.  ]]>
4023 0 0 0
Koniec państwa prawa https://www.ruchkod.pl/koniec-panstwa-prawa/ Wed, 03 Feb 2016 10:30:57 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4037 Krzysztof Łoziński Jeden z najważniejszych artykułów Konstytucji mówi, że Rzeczpospolita Polska jest państwem prawnym. Art. 2. mówi: Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Jeśli nowa ustawa o prokuraturze wejdzie w życie, w praktyce zasada ta przestanie obowiązywać, bowiem ustawa ta w praktyce sankcjonuje działanie niezgodne z prawem, jako dozwolone i możliwe. Najgorsze jest nie to, co literalnie jest w niej zapisane, ale to jakie możliwości w praktyce daje rządzącym. Zwłaszcza, że znamy skłonność obecnej ekipy do lekceważenia lub wręcz łamania prawa i przyjmowania postawy: „no i co mi zrobicie?”. Ustawa daje przełożonym prokuratora, w tym ministrowi sprawiedliwości, będącemu jednocześnie prokuratorem generalnym, prawo do wydawania poleceń prokuratorowi właściwie co do każdej czynności lub decyzji procesowej. W praktyce taką możliwość ma Jarosław Kaczyński za pośrednictwem Zbigniewa Ziobry, który musi wykonywać wszystkie jego polecenia (Ziobro został już uprzednio przeczołgany i upokorzony publicznie przez Kaczyńskiego i wie, że warunkiem niezbędnym w jego funkcjonowaniu jest bezwzględne posłuszeństwo). Minister sprawiedliwości (polityk) może prokuratorowi nakazać wszczęcie postępowania przeciw konkretnej osobie, nawet o urojone przestępstwo (bo praktycznie przed nikim nie odpowiada za swoje decyzje, chroni go immunitet i ta ustawa, oraz Hegemon), może w każdej sprawie polecić umorzenie, odmowę wszczęcia postępowania, wycofanie aktu oskarżenia z sądu i co tylko zechce. Jeśli ktoś z ekipy rządzącej popełni przestępstwo, nawet bardzo poważne, to minister sprawiedliwości (a pośrednio Hegemon) może tak manipulować postępowaniem, aby nigdy nie poniósł on kary (wystarczy nie występować do sądu o żaden środek zapobiegawczy, zwłaszcza areszt i latami zwlekać z zakończeniem śledztwa, a nawet można bezczelnie odmówić jego wszczęcia). Art. 7 ustawy mówi:
§ 3. Polecenie dotyczące treści czynności procesowej prokurator przełożony wydaje na piśmie, a na żądanie prokuratora – wraz z uzasadnieniem. W razie przeszkody w doręczeniu polecenia w formie pisemnej dopuszczalne jest przekazanie polecenia ustnie, z tym że przełożony jest obowiązany niezwłocznie potwierdzić je na piśmie. Polecenie włącza się do akt podręcznych sprawy.
Zwróćmy uwagę, że uzasadnienie potrzebne jest dopiero „na żądanie prokuratora”. Prokuratorzy też są ludźmi i wiedzą, zwłaszcza znając wcześniejsze praktyki Ziobry, że lepiej jest specjalnie się o takie uzasadnienie nie dopominać (przecież ustawa jasno stanowi, że nie jest ono konieczne, bo dopiero „na żądanie”). Co więcej: „Polecenie włącza się do akt podręcznych sprawy”, a więc nie do akt sądowych. A akta podręczne są tylko dla prokuratora, ale nie dla stron i sądu. Włączenie polecenia do tych akt, to tylko dla prokuratora „dupokrytka”, to nie ja, to mój szef, ale nic z tego dla samego postępowania nie wynika. Prokurator praktycznie nie może polecenia nie wykonać. Może co najwyżej:
§ 4. Jeżeli prokurator nie zgadza się z poleceniem dotyczącym treści czynności procesowej, może żądać zmiany polecenia lub wyłączenia go od wykonania czynności albo od udziału w sprawie. O wyłączeniu rozstrzyga ostatecznie prokurator bezpośrednio przełożony nad prokuratorem, który wydał polecenie. § 5. Żądanie, o którym mowa w § 4, prokurator zgłasza na piśmie wraz z uzasadnieniem przełożonemu, który wydał polecenie.
Co to w praktyce znaczy? Prokurator może się dąsać, ale wykonać i tak musi. Nie ma w praktyce żadnej drogi odwoławczej. Żądanie zmiany decyzji kieruje do tego, kto wydał decyzję, a on wcale nie musi tego żądania spełnić. Może prosić o wyłączenie, ale tylko prosić. W praktyce nic nie może, a jak będzie się dąsał to tylko podpadnie, a i tak niczego nie uzyska. Wola przełożonego jest tu ważniejsza, niż prawo. W dodatku:
Art. 8. § 1. Prokurator przełożony uprawniony jest do zmiany lub uchylenia decyzji prokuratora podległego. Zmiana lub uchylenie decyzji wymagają formy pisemnej i są włączane do akt sprawy. Jakiej decyzji? Ponieważ nie określono jakiej, to każdej. Jest też i bat na prokuratorów: § 7. Prokuratorowi, który dopuścił się: 1) istotnego uchybienia w zakresie sprawności postępowania przygotowawczego – prokurator przełożony może zwrócić uwagę na piśmie na zasadach określonych w art. 139; 2) oczywistej obrazy przepisów prawa przy prowadzeniu sprawy – prokurator przełożony wytyka to uchybienie na zasadach określonych w art. 140. § 8. W razie stwierdzenia oczywistej i rażącej obrazy przepisów prawa prokurator przełożony jest obowiązany żądać wszczęcia postępowania dyscyplinarnego przeciwko prokuratorowi, który obrazy się dopuścił.
Ale żeby ktoś nie myślał, jest też i łaska pańska broniąca przed tym batem:
Art. 137. § 1. Za przewinienia służbowe, w tym za oczywistą i rażącą obrazę przepisów prawa i uchybienia godności urzędu, prokurator odpowiada dyscyplinarnie (przewinienia dyscyplinarne). § 2. Nie stanowi przewinienia dyscyplinarnego działanie lub zaniechanie prokuratora podjęte wyłącznie w interesie społecznym. § 4. Za nadużycie wolności słowa przy wykonywaniu obowiązków służbowych, stanowiące ściganą z oskarżenia prywatnego zniewagę strony, jej pełnomocnika lub obrońcy, kuratora, świadka, biegłego lub tłumacza, prokurator odpowiada tylko dyscyplinarnie.
A więc ślicznie. Prokurator może dopuścić się rażącej obrazy przepisów prawa, jeśli działa w interesie społecznym. A co to jest „interes społeczny”? Nie wiadomo. W polskim prawie dotąd nie było takiego pojęcia i nie ma żadnej jego wykładni. Był tylko „interes publiczny”, ale to co innego. W praktyce o tym, co jest a co nie jest „interesem społecznym” będzie decydował zwierzchnik, lub jeszcze ważniejszy zwierzchnik, lub sam Hegemon. To jest klasyczna teoria, że „sprawiedliwość stoi ponad prawem” („o tym kto jest Żydem to ja decyduję” – Herman Goering; „podejrzani to chodzą po ulicy, tu na UBP są winni” – Różański). W dodatku prokurator może zbluzgać podsądnego, jego obrońcę, świadka i jako „działanie prokuratora” (§ 2.) „w interesie społecznym” ujdzie mu to bezkarnie. Nawet sprawy cywilnej nie można mu założyć. Zresztą termin „działanie prokuratora” też jest gumowy i mętny. Jakie „działanie”, każde? Pobicie przesłuchiwanego też? No chyba też. Zwracam uwagę, że wyższym interesem uzasadniano nie raz w historii stosowanie tortur, to czemu nie „interesem społecznym”? Ciekawy jest też:
Art. 12. § 1. Prokurator Generalny, Prokurator Krajowy lub inni upoważnieni przez nich prokuratorzy mogą przedstawić organom władzy publicznej, a w szczególnie uzasadnionych przypadkach także innym osobom, informacje dotyczące działalności prokuratury, w tym także informacje dotyczące konkretnych spraw, jeżeli informacje takie mogą być istotne dla bezpieczeństwa państwa i jego prawidłowego funkcjonowania. § 2. Prokurator Generalny oraz kierownicy jednostek organizacyjnych prokuratury mogą przekazać mediom osobiście, lub upoważnić w tym celu innego prokuratora, informacje z toczącego się postępowania przygotowawczego lub dotyczące działalności prokuratury, z wyłączeniem informacji niejawnych, mając na uwadze ważny interes publiczny. Co to znaczy? Prokuratura może manipulować informacjami ze śledztwa, na przykład nie udowodnionymi oszczerstwami, wymuszonymi zeznaniami. Można oskarżonego opluć w mediach, szantażować jego rodzinę „informacjami z toczącego się postępowania przygotowawczego”. Można w ten sposób napuszczać na kogoś opinię społeczną, sąsiadów, środowisko.
A tego wszystkiego wynika, że: 1. Polityk, minister sprawiedliwości lub Hegemon, któremu minister faktycznie (choć nie formalnie) podlega może uczynić bezkarnym sprawcę każdego przestępstwa, gdy mu się to do czegoś przyda, lub gdy jest to „swój”. 2. Może też przeciwnie, kogoś zupełnie niewinnego nękać, prześladować, manipulować dowodami i zeznaniami świadków (wystarczy dokonać selektywnego wyboru dowodów dla sądu) i nie tylko on, ale i wykonawcy jego poleceń za nic nie odpowiadają. 3. Ustawa daje politykowi możliwość szantażowania prokuratorów, którzy już raz na jego polecenie złamali prawo, bo artykuł o braku odpowiedzialności ze względu na „interes społeczny” jest mętny i jego stosowanie uznaniowe. Na każdego, kto raz złamał prawo na polecenie szefa, szef ma już haka, bo informacja o poleceniu jest tylko w „aktach podręcznych” (o ile w ogóle jest), a tych akt żaden sąd nie widzi, poza prokuraturę nie wychodzą. 4. Każdego można publicznie gnoić ogłaszając nawet kompletnie nieprawdziwe brednie, jako „informacje z toczącego się postępowania”. Takie informacje nie muszą wcale zostać później udowodnione. Ta ustawa daje władzy narzędzie, do dowolnego i bezkarnego łamania prawa. Teoretyczny przykład: Powiedzmy, że działaczowi PiS-u spodobał się dom Jasia Kowalskiego, przyszedł z paroma zbirami i wygonił Jasia z domu, a sam dom zajął. Jasio wystąpił o pomoc do prokuratury, a kolega działacza, Ziobro, polecił nie wszczynać postępowania, lub prowadzić je tak, by nigdy się nie skończyło. I już. Przy okazji w telewizji „ujawniono” zeznanie Ziutka Kapusty (którego Jasio nawet nie znał), że Jasio Kowalski to pijak i złodziej, mąż prostytutki i ateista. Podobnie działało prawo w PRL. Gdy milicjant bez powodu strzelał do Narożniaka – aresztowano Narożniaka.  ]]>
4037 0 0 0
Testament mój https://www.ruchkod.pl/testament-moj/ Mon, 01 Feb 2016 16:41:18 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4058 Dorota Reczek Na słowa Juliusza Słowackiego „żyłem i cierpiałem z wami” powołał się prezydent dziękując za wyróżnienie Klubom Gazety Polskiej. Wygląda na to, że odzyskaliśmy niepodległość wraz z właściwym wyborem. Dla mnie to nowina, bo nie zauważyłam, że ją straciliśmy. No cóż, gapiostwo i niedorozwój. Mea culpa. Będę się od tej chwili przyglądała rzeczywistości z większą uwagą. Dla porządku cytat dosłowny, żebyśmy wiedzieli jak było, jak jest i jak to dalej może się potoczyć: Żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami, Nigdy mi, kto szlachetny, nie był obojętny, Dziś was rzucam i dalej idę w cień - z duchami - A jak gdyby tu szczęście było - idę smętny. Nie zostawiłem tutaj żadnego dziedzica Ani dla mojej lutni, ani dla imienia: - Imię moje tak przeszło jak błyskawica I będzie jak dźwięk pusty trwać przez pokolenia. Lecz wy coście mnie znali, w podaniach przekażcie, Żem dla ojczyzny sterał moje lata młode; A póki okręt walczył siedziałem na maszcie, A gdy tonął - z okrętem poszedłem pod wodę... Romantycy, a przede wszystkim Słowacki ostrzegali nas zresztą wielokrotnie, że znów pozwolę obie zacytować, wzorem prezydenta:
Polsko! lecz ciebie błyskotkami łudzą! Pawiem narodów byłaś i papugą; A teraz jesteś służebnicą cudzą — Choć wiem, że słowa te nie zadrżą długo W sercu — gdzie nie trwa myśl nawet godziny: Mówię — bom smutny — i sam pełen winy!
Ten fragment „Grobu Agamemnona” należy już włożyć bardziej w usta ministra Waszczykowskiego, który ostrzegał nas, i słusznie, przed niewłaściwą, na kolanach prowadzoną polityką zagraniczną. Mnie fascynował w słusznym wieku 14 lat, wiersz Norwida „Moja Piosenka”: Źle, źle zawsze i wszędzie Ta nić czarna się przędzie: Ona za mną, przede mną i przy mnie, Ona w każdym oddechu, Ona w każdym uśmiechu, Ona we łzie, w modlitwie i w hymnie. Potem wyrosłam, nie tyle z Norwida, co z takiego postrzegania świata. Pozostając jednak dalej niejako w objęciach romantyków przerzuciłam się na Mickiewicza, który rozświetlał świat i dawał iskierkę nadziei w Odzie: Niechaj, kogo wiek zamroczy, Chyląc ku ziemi poradlone czoło, Takie widzi świata koło, Jakie tępemi zakreśla oczy. Młodości! ty nad poziomy Wylatuj, a okiem słońca Ludzkości całe ogromy Przeniknij z końca do końca!.... Pryskają nieczułe lody, I przesądy, światło ćmiące… Witaj jutrzenko swobody, Zbawienia za tobą słońce! Na koniec można wrócić oczywiście do Słowackiego, który nie kreśli wprawdzie tak radosnych perspektyw, ale na zakończenie „Mojego Testamentu” pisze: Lecz zaklinam - niech żywi nie tracą nadziei… I tym optymistycznym akcentem…  ]]>
4058 0 0 0
Kto zapłaci nowy podatek bankowy? https://www.ruchkod.pl/kto-zaplaci-nowy-podatek-bankowy/ Mon, 01 Feb 2016 16:42:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4060 Jan Filipowicz W dniu 15 grudnia 2015 r. Sejm RP uchwalił ustawę o podatku od niektórych instytucji finansowych, którą prezydent – jak to ma ostatnio w zwyczaju – niezwłocznie podpisał. Ustawa wchodzi w życie z dniem 1 lutego 2016 r. Celem ustawy jest sfinansowanie części wydatków społecznych, związanych przede wszystkim z realizacją programu 500+, jednej z głównych obietnic wyborczych. Dochody z podatku mają pokryć około ¼ obciążeń z tytułu przypadających na 2016 r. kosztów realizacji programu 500+, tj. dostarczyć budżetowi około 4 mld zł z potrzebnych na ten cel 16 mld zł. Wyborcom, którzy z coraz większą niecierpliwością czekają na realizację danej im obietnicy, należy się wyjaśnienie dotyczące tego, kto faktycznie zapłaci podatek bankowy. W swej historii banki ze środków własnych nie zapłaciły jeszcze za nic, nie licząc okazjonalnego pokrycia kapitałem własnej straty bilansowej, będącej zazwyczaj efektem fatalnego zarządzania. Tak samo będzie i tym razem. Jest naiwnością, o ile nie czymś gorszym, sądzić, że właściciele banków, w tym także Skarb Państwa, będący głównym właścicielem największego banku w Polsce – PKO BP S.A., zrezygnują ze zwrotu z zainwestowanego kapitału, czyli z wypłacanej z zysku netto dywidendy. Jest naiwnością sądzić, że członkowie zarządów banków zrezygnują z części swoich uposażeń. Brak jest zresztą w gospodarce rynkowej, a z taką mamy tu jeszcze – pomimo pojawiających się tu i ówdzie zapowiedzi centralnego planowania – do czynienia, narzędzi oddziaływania „kosztowego” na władze banków, będących w większości własnością prywatną. Inaczej mówiąc, brak takich narzędzi oddziaływania na podmioty prywatne jest jednym z najważniejszych, o ile nie najważniejszym elementem konstytuującym gospodarkę rynkową. I nic tu nie pomoże wzywanie kierownictwa banków na posiedzenie sejmowej Komisji Finansów Publicznych, przewidziane na 9 lutego. Koszty zwiększonych obciążeń podatkowych banki przerzucą na klientów i nie ma nikogo, ani niczego, co im w tym przeszkodzi. Potwierdzeniem tej tezy jest podwyżka opłat i prowizji bankowych wprowadzana przez zarząd PKO BP. Z tego punktu widzenia zapowiedź pani premier: „uderzamy w korporacje finansowe, bo dzisiaj Polacy mają najdroższe opłaty bankowe, najdroższe marże, usługi bankowe są jednymi z najdroższych w Europie” należy traktować wyłącznie jako czysty populizm. W rzeczywistości opłaty bankowe wzrosną! Dla nikogo w środowisku zaznajomionym z funkcjonowaniem banków nie jest tajemnicą, że przerzucanie kosztów na klientów dokonuje się już od dwóch miesięcy – odkąd banki podjęły szeroko zakrojone działania dostosowujące działalność do bieżących i antycypowanych obciążeń. Obciążenia te obejmują nie tylko podatek od posiadanych przez nie aktywów, ale także zwiększone – po upadłości kilku spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych i Spółdzielczego Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie – opłaty na rzecz Bankowego Funduszu Gwarancyjnego oraz opłaty na rzecz tzw. Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Wbrew twierdzeniom posłów-wnioskodawców z PIS i pani premier projekt podatku od aktywów w formie zaprezentowanej w ustawie jest w krajach cywilizowanych nieznany. Jak wskazują analizy przeprowadzone przez Związek Banków Polskich, w Europie, w zbliżonej postaci podatek taki występuje jedynie na Węgrzech, gdzie w istotnym stopniu przyczynił się do zmniejszenia skali kredytowania gospodarki przez banki. Istotne jest także i to, że aby uzyskać dodatkową korzyść, powiedzmy – posługując się zwrotem zaczerpniętym z biografii Księcia Jeremiego Wiśniowieckiego autorstwa Romualda Romańskiego –„ustrzelić dwie kaczki za jednym strzałem”, Sejm wyłączył z opodatkowanych aktywów bankowych obligacje Skarbu Państwa. Zabieg ten ma poprawić konkurencyjność rządowych instrumentów dłużnych wobec innych papierów wartościowych przez to, że od obligacji rządowych nie trzeba będzie odprowadzać podatku. Pomijając inne czynniki, aby uzyskać zbliżoną do papierów rządowych rentowność (obecnie ok. 2,00% dla obligacji trzyletnich) emitent będzie zmuszony zapłacić co najmniej 2,44% (tj. 2,00% plus 0,44% na pokrycie obciążenia podatkowego), co oczywiście zwiększy koszty obligacji emitowanych np. przez organy samorządu (obligacji municypalnych) i przez przedsiębiorstwa (obligacji korporacyjnych). Jednak główną część aktywów większości banków, które podatek obejmie, stanowią pożyczki i kredyty. Utrzymanie dotychczasowego poziomu rentowności, do czego zmuszali będą banki ich właściciele, ale także rząd i nadzór finansowy odpowiedzialne za wdrażanie regulacji UE mających na celu zwiększenie adekwatności kapitałowej, wymagało będzie podniesienia oprocentowania kredytów średnio o 0,44%, albo równoważenia zwiększonych obciążeń wyższymi opłatami i prowizjami bankowymi. Podobny mechanizm kompensowania ciężarów podatkowych zostanie zastosowany w innych instytucjach finansowych objętych podatkiem od aktywów, tj. w firmach ubezpieczeniowych i pożyczkowych oraz w SKOK im. Stefczyka. Część firm ubezpieczeniowych zapowiedziała już zresztą podwyżki stawek ubezpieczeniowych, w tym przede wszystkim ubezpieczeń komunikacyjnych. Wniosek jest prosty. Beneficjenci programów społecznych PIS, o ile zostaną one wdrożone, nie będą niczego zawdzięczać bankom! Nie będą musieli się czuć z tego powodu zażenowani, czy zawstydzeni, ponieważ to oni – dopłaciwszy bankom do miesięcznych odsetek od kredytów, zapłaciwszy wyższe prowizje, zwrócą bankom koszt podatku od aktywów! Rząd zwróci nam podwyższone koszty – albo i nie – w postaci upragnionych pięciu stów na dziecko – chyba że mamy jedno dziecko, albo pracujemy za granicą, albo zarabiamy za dużo (kryterium dochodowe zostanie wkrótce dołączone do pakietu, nie miejmy złudzeń), albo nie głosowaliśmy na PIS, albo jeszcze co innego! Niczego nikomu nie zawdzięczamy! Możemy iść z podniesioną głową! Po prostu wyciągamy z jednej kieszeni i wkładamy do drugiej i sami, nareszcie sami decydujemy co dalej z tym zrobić. Nie musimy 500+ inwestować w dziecko, ustawodawca wcale nie będzie nas do tego zmuszał – choć i tu pojawiają się głosy odrębne, tj. że jednak będzie – możemy równie dobrze iść do baru i wychylić parę głębszych za własne zdrowie i powodzenie w innych sferach. Możemy nabyć od dawna upatrzony 50-calowy telewizor LCD, w którym śledzić będziemy postępy w budowie polskiej gospodarki opartej o rodzimy kapitał – zmodyfikowanej i dostosowanej do wyzwań dzisiejszych czasów – gospodarki planowej. Jest jeszcze jeden wymiar tej sprawy – sternicy obecnej myśli budżetowej ujawnili swoje plany dotyczące zagwarantowania Skarbowi Państwa stałego dochodu ze spółek stanowiących jego własność. Mowa o Ministerstwie Finansów – pani premier, czy tym bardziej pana prezydenta, obiecującego w kampanii wyborczej tylko to, co miał zapisane na karteczce, nie sposób podejrzewać aż o takie subtelności rozumowania. Dość już więc niestabilnych zysków i nieprzewidywalnych dywidend – pomyśleli byli pracownicy Instytutu Sobieskiego i Klubu Jagiellońskiego! Dość już nieuzasadnionego ideologicznie wpływu czynników rynkowych, cen światowych, ocen wiarygodności kredytowej na możliwość realizacji 500+! Niech poziom zysków będzie nareszcie stały! Niech jeszcze lepiej – pomimo zwiększonych obciążeń – rośnie i pozwoli nam zszyć to trzeszczące w szwach, budżetowe sukno. Minister Finansów rozmawiał już z zarządem PKO BP S.A. na temat niedopuszczalności podniesienia odsetek od kredytów po wprowadzeniu podatku. Tego rzecz jasna nie mógł powiedzieć wprost, ale – tylko dopuśćmy taką możliwość – być może utrzymanie poziomu odsetek od kredytów po wprowadzeniu podatku bankowego jest nawet warunkiem pozostania prezesa zarządu tego banku na stanowisku!? ( Zapowiedziano już zmiany w Radzie Nadzorczej) Radzę Państwu śledzić i ten temat. Minister Finansów poinstruował zarząd PKO BP S.A. także o konieczności zapewnienia Skarbowi Państwa stałego i przewidywalnego poziomu zysku w przeciągu najbliższych lat. Jakie stąd płyną wnioski dla pracowników tego banku? Jak państwo myślicie, kto zapłaci za możliwość realizacji tych dwóch sprzecznych celów? Aby temu sprostać PKO BP musi ciąć koszty. Przewiduje się zwolnienie około 800 pracowników oraz sprzedaż niektórych lokalizacji będących własnością banku, między innymi część budynku na ul Sienkiewicza w Warszawie. Wygląda jednak na to, że są to tylko półśrodki, które nie zapewnią bankowi zysków, które pozwolą na sprostanie nowym obciążeniom bankowym. Tak osłabionego banku nie będzie też stać na przejęcie nawet części rynku od banków zagranicznych, czyli nie będzie mowy o zwiększeniu udziału polskiego kapitału w rynku usług bankowych.  ]]> 4060 0 0 0 Skąd my to znamy https://www.ruchkod.pl/skad-my-to-znamy/ Tue, 02 Feb 2016 21:32:30 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4081 Tamara Olszewska Nie potrafię wskazać momentu, w którym to wszystko się zaczęło. Czy to lata 2005 – 2007, czy też wcześniej? Zapewne wiele było już wtedy znaków, jaką drogą podąża PiS, ale może traktowano je lekko, trochę z przymrużeniem oka, może minimalizowano znaczenie, nie dostrzegano. Dla mnie rokiem przełomowym w postrzeganiu PiS jest 2010. Katastrofa smoleńska stała się tą przysłowiową kropką nad i, wydarzeniem, od którego poszła lawina, zasypująca naszą scenę polityczną negatywnymi emocjami i działaniami. Na toczące się wydarzenia nakładają mi się obrazki znane z historii i zaczynam czuć coraz większy niepokój, coraz głębszy lęk. Spójrzcie sami, czyż nie brzmi to znajomo? Kryzys gospodarczy, zróżnicowanie społeczne, mitologizacja własnej historii, narastające przekonanie, że demokracja nie jest w stanie zapewnić ładu wewnętrznego, kryzys moralny, odwołanie do emocji i uczuć, egzaltacja wiary kosztem rozumu, budzenie nienawiści społecznej do realnych i wymyślonych wrogów, aktywizacja znacznej części społeczeństwa, nacjonalizm, podporządkowane media, sprzyjająca atmosfera niestabilności politycznej, radykalizacja nastrojów społecznych. Sięgnijmy tu głębiej w historię, a przypomnimy sobie ideologie, które oparły się na tych właśnie elementach. Pamiętacie faszyzm, nazizm, stalinizm? Czyżby historia zataczała koło? Prawo i Sprawiedliwość, partia w której rolę wodzowską pełni Jarosław Kaczyński. Żadna decyzja, żadne postępowanie, nic nie może być podjęte bez wiedzy prezesa. Twardą ręką trzyma członków swego ugrupowania, obserwując, ustawiając w odpowiednich miejscach, karząc i nagradzając. Trzeba mu przyznać, że jest bardzo przekonywującym mówcą i dobrym psychologiem. Wie jak przekonać tłumy, iż białe jest czarne, jak wmówić im, że świat wokół stanowi zagrożenie, a „inni” czują się lepsi i nie pozwolą odebrać sobie przywilejów. Jest mistrzem w dzieleniu społeczeństwa, świetnym demagogiem i populistą. Prezes Kaczyński akceptuje, a nawet wspiera, radykalne ugrupowania, które odwołują się do symboliki i charakteru nazistowskich Niemiec. Narodowcy, młodzi ludzie z zasłoniętymi twarzami maszerują po ulicach miast z hasłami nawołującymi do nienawiści, antysemityzmu, ksenofobii. To oni są, według PiS, prawdziwymi Polakami, patriotami, którzy chcą uwolnić Polskę od wrogiej narodowi władzy. W zamian za ciepłe słowa i sympatię odwdzięczają się prezesowi pełnym poparciem i wiarą w Jego działania. PiS jest również pupilkiem radykalnej części Kościoła Katolickiego. Księża z ambony przekonują wiernych do poparcia, wskazują wyraźnie, kto powinien kierować państwem, kto jest nadzieją na dobrą, katolicką przyszłość. Na fali narastających nastrojów prezes wyniesie religię na piedestał, przywróci jej właściwe miejsce, podporządkuje prawo państwowe prawu boskiemu. Na to liczy kościół i jestem pewna, że się nie rozczaruje. Gdyby ktoś zapytał mnie, z czym kojarzy mi się PiS, to przed oczami stają mi marsze smoleńskie. Słyszę słowa – „dojdziemy do prawdy”, „będziemy czynić Polaków szczęśliwszymi”, „będziemy nieśli Polskę dalej. Ku sprawiedliwości”, „żadne naciski i pohukiwania, żadne słowa, które nigdy nie powinny paść, zwłaszcza z niemieckich ust, nie zawrócą nas z tej drogi”, „Damy radę, jeśli będziemy zdeterminowani, jeśli będziemy przekonani, jeśli potrafimy pokazać tym wszystkim, którzy dzisiaj, bijąc wszelkie rekordy hipokryzji, krzyczą o łamaniu demokracji, o zagrożeniu dla Polski, że ta droga, którą idziemy jest drogą większości naszego narodu”,” My jesteśmy tu gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”. Widzę te oszalałe z zachwytu tłumy, marsze z pochodniami, bezkrytyczną wiarę w każde słowo prezesa. Czy mamy się już bać? Czy powrócą ciemne karty historii międzywojennej XX wieku? Zawłaszczanie rocznic państwowych, manipulowanie historią, irracjonalne argumenty na poparcie teorii wrogów Polski i zagrożeń, budowanie poczucia wspólnoty narodowej na bazie krzywd i niesprawiedliwości, czysty populizm, to wszystko budzi niepokój, ale mówienie, że to już faszyzm byłoby nadużyciem. Dokąd jednak może nas zaprowadzić PiS, jeśli pozostaniemy bierni, pozwolimy na łamanie zasad konstytucyjnych, przejmowanie każdego obszaru życia gospodarczego, politycznego czy społecznego? W jakiej Polsce obudzimy się za kilka lat? Wciąż demokratycznej czy tej, Jarosława Kaczyńskiego? Czy będzie nam bliżej do totalitaryzmu czy dalej? Oto jest pytanie…  ]]> 4081 0 0 0 Łykacie ściemę https://www.ruchkod.pl/lykacie-scieme/ Wed, 03 Feb 2016 08:31:06 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4085 Kuba Karyś Łykacie ściemę. Czytam Wasze komentarze, słucham Premier, śledzę opinie prorządowych – teraz się mówi mainstreamowych – publicystów i powiem Wam – to niewiarygodne, że tak łatwo łykacie ściemę. Kim jesteście? Inteligentnymi młodymi ludźmi, którzy uważają, że Polska nie jest w tym miejscu, w którym być powinna. Obywatelami, którzy z troski o kraj zażądali zmiany i dali temu wyraz w demokratycznych i wolnych wyborach. A teraz na tę zmianę czekają. Macie do tego swoje święte, demokratyczne prawo. Tylko, że zmiany nie będzie. Kim jestem? Sympatykiem Komitetu Obrony Demokracji, który uważa, że w Polsce łamane jest prawo i nieprzestrzegana Konstytucja, a dzieje się to na najwyższych szczeblach władzy. Mam do tego swoje święte, demokratyczne prawo. I powiadam Wam – nie jest dobrze. Przeczytajcie do końca, nim powiesicie na mnie psy. I nim łykniecie kolejne ściemy. Ściema nr 1. Jest taka metoda zwana bez skrótu – „opluj zawsze coś przylgnie”. Ona jest prosta i nie wymaga specjalnych starań, jeśli się ma dostęp do publiczności. Na przykład mówię, że KOD ma 150 milionów od Sorosa. To jest bzdura jak cholera i Wy o tym wiecie, ale po takiej wrzucie pięćdziesięciu idiotów powtarza, że KOD jest finansowany przez żydowską finansjerę. I tylko po to to jest. Będzie proces wygrany za pół roku i na ostatniej stronie maczkiem padnie sprostowanie. Nikt już nie będzie pamiętał, ale przylgnie. Tak jak do Was, gdy publicznie ktoś powie, że wszyscy jesteście hejterami za pieniądze Szefernakera. A Wy nawet – tak jak ja – nie wiecie kto to, i długo szukałem nazwiska. Do czego zmierzam? Z wielu komentarzy i głównego przesłania pani Premier wynika, że na ulicę wychodzą ludzie, którzy utracili wpływy. Jacyś mityczni „ktosie”. I zaraz Wy się odzywacie, że rząd rozbija klikę. I teraz posłuchajcie – ja nie znam jednej osoby w KOD-zie, która by cokolwiek utraciła, oprócz bezpieczeństwa życia w państwie prawa. A rząd nie rozbija żadnej kliki, bo już to zrobił. Wymienił wszystkich i teraz sam jest kliką, jeśli chcecie ich tak nazywać. Mało tego, zmieniając ustawę o służbie publicznej i pozwalając członkom partii na pracę w administracji państwowej (uwierzycie, że dotąd nie było wolno, a szef musiał być bezpartyjny od pięciu lat?), tworzą kolejne ciepłe posadki dla swoich członków. Tak się buduje klikę, a nie rozwala. Łykacie ściemę. Ściema nr 2. Czekacie na pięć stów na dziecko i mówią Wam, że stary układ to zablokuje. Po pierwsze, stary układ już został wymiksowany. Po drugie, nikt niczego nie zablokuje, tylko najnormalniej w świecie nie ma na to kasy. Myślicie, że po co są te zapowiadane „konsultacje społeczne”? Nie konsultuje się społecznie zmian w konstytucji, ale z troską pochylają nad pięcioma stówami? No bo trzeba to odwlec. Deficyt budżetowy został niebezpiecznie powiększony o 4 mld, ale w międzyczasie przemknęła niezauważona linia kredytowa dla Ukrainy na tę samą kwotę. Nikt tego nie widzi, ale odbijacie piłeczkę i pytacie, gdzie byłem, gdy serwowano ośmiorniczki i padało OFE. A ja pytam, gdzie byliście Wy? Dlaczego, skoro było to tak naganne, nie wyszliście na ulicę, a teraz protestujecie, że inni wychodzą? Bo to nie zagrażało Waszej wolności? Bo mieliście w dupie? Bo nikt wam tego nie podpowiedział? Bo wiedzieliście, że to nie jest w sumie takie ważne? A jak Wam zebrali do kupy to wszystko, to się Wam przelało i nic dziwnego. Znaleźli Wam wroga i skierowali wszystkie działa na niego. Aż łyknęliście ściemę. Ściema nr 3. Mówią Wam, że Trybunał Konstytucyjny konserwuje jakiś mityczny układ. Łykacie ściemę? Ci sędziowie, których wszyscy wybierali wspólnie? Poseł Kaczyński również? Ten profesor Rzepliński, przeciwko któremu protestowała poprzednia władza, bo dostał odznaczenie od papieża i były obawy o jego niezależność? Mówią Wam, że Trybunał powstał w stanie wojennym i łykacie tę ściemę? Się plunie i przylgnie. Kiedyś jeden facet wymyślił, jak powinna demokracja funkcjonować, żeby były bezpieczne rządy ludu. Czyli Wasze i Moje. I tam sąd jest strasznie ważny, a jak nie wierzycie, to Wam zacytuję gościa z Waszej bajki, bo choć nie jest z mojej, to wiele słyszałem o jego uczciwości: „Nawet jeżeli w moim przekonaniu każda władza może podlegać krytyce, a więc także i Trybunał, to jest to władza, której istnienie, kompetencje są co do zasady niepodważalne. To też niezwykle wzmacnia pozycję tych, którzy funkcje sędziów Trybunału objęli. Zdaję sobie sprawę, że między różnymi organami władzy, organami władzy sądowej, władzy wykonawczej, ustawodawczej bywają napięcia. To jest rzecz normalna w demokracji. Jest również rzeczą normalną, że orzecznictwo Pań i Panów sędziów może być przedmiotem dyskusji. Ale nie zmienia to faktu, że ta dyskusja, szczególnie po wydaniu orzeczenia, ma jedynie teoretyczny charakter, ponieważ zgodnie z naszą Konstytucją orzeczenie takie ma moc powszechnie obowiązującą”. Ten facet nazywa się Lech Kaczyński i był prezydentem tego kraju. I on rozumiał, że prawo jest prawem i nikt nad tym prawem stać nie może. Poczytajcie konstytucję. Tam jest wszystko napisane. I jak Wam ktoś powie, że jest „komunistyczna”, to powiedzcie mu że zaakceptował ją cały naród w referendum. W wolnym kraju. I nie wolno jej łamać. Bo to jest podstawa tego, że Wy i ja możemy mówić i się nie zgadzać. Więc Trybunał Konstytucyjny nie będzie się zajmował pięcioma stówami, klikami i elitami. Trybunał będzie się zajmował tym, żeby za cztery lata były wolne i demokratyczne wybory. Takie jak te ostatnie. I na koniec. Myślicie, że jak nagle wszystkie środowiska jakie znacie, protestują przeciwko łamaniu prawa, to one są nasłane przez lemingów? Naprawdę? Wszystkie uniwersytety, sędziowie, organizacje prawników, Komitet Helsiński, rzecznicy praw wszelakich? Jak to, cholera, możliwe, że nie ma tam ani jednego wyborcy obecnie rządzących, który by olał te protesty? A może są? Tylko uczciwie podchodzą do swojej pracy? Może po prostu prawo jest apolityczne? Jakieś dwa miesiące temu Mateusz Kijowski założył grupę na fejsie, która w trzy dni zyskała 30 tysięcy członków. Teraz jest ich grubo ponad 50 tys. Nie ma tam żadnej partii, finansowania i tych wszystkich bzdur, które powtarzacie. I jeszcze jedno. Mam 45 lat. Wychowałem się PRL-u. Od dwudziestego roku życia ciężko pracuję. Mam na głowie całą górę kredytów. Mam też żonę, dwójkę dzieci, psa i czteropokojowe mieszkanie na trzecim piętrze. Nigdy nikogo nie oszukałem. Zawsze stałem po tej samej – dobrej stronie. Jestem po prostu zwyczajny. Tak jak Wy. Nie obrażajcie mnie zatem, bo nie zasłużyłem. Nie jestem gorszego sortu. Nigdy nikomu nie pozwolę, żeby mnie tak nazywał. Tak samo, jak nigdy nikomu nie pozwolę, żeby tak nazywał Was. I nie łykajcie ściemy.  ]]> 4085 0 0 0 Bruce Ackerman, Maciej Kisilowski: Obama jedyną nadzieją Polski https://www.ruchkod.pl/bruce-ackerman-maciej-kisilowski-obama-jedyna-nadzieja-polski/ Wed, 03 Feb 2016 15:32:48 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4093 Kryzys polityczny w Polsce nasila się w zastraszającym tempie. Na początku nowej kadencji parlamentu w listopadzie ub. r., PiS wykorzystał swoją większość do dokonania zamachu na fundamenty demokratycznego systemu kontroli i równowagi władz. To oczywiste i realne niebezpieczeństwo wywołało w zeszłym tygodniu bezprecedensową reakcję Komisji Europejskiej. Po raz pierwszy w historii rozpoczęła ona formalną procedurę sprawdzania, czy działania nowego rządu narażają na ryzyko podstawowe wartości europejskie. Oznacza to wkroczenie na ścieżkę, na której końcu może dojść do zawieszenia prawa głosu sprawdzanego kraju w Unii Europejskiej. Polski rząd odpowiada kampanią na rzecz oczarowania Brukseli. Zarówno premier Beata Szydło jak i prezydent Andrzej Duda próbują przekonać Zachód, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Ta umiejętnie prowadzona kampania PR zwiększa ryzyko, że dochodzenie UE stanie się jedynie bezsensownym gestem. Kontynent stoi przy tym w obliczu kryzysów na wielu frontach: od zagrożenia Brexit – po nasilenie terroryzmu, od kryzysu wspólnej waluty – do masowego napływu uchodźców. Obojętność wobec zdarzeń w Polsce zwiększyłaby wrażenie, że przywiązanie do demokracji na kontynencie się rozpada. Powstaje problem, czy Stany Zjednoczone zaangażują się, aby temu zapobiec. W istocie to jedynie Waszyngton dysponuje siłą zdolną zaradzić strukturalnym słabościom europejskiego prawa, które osłabiają reakcję UE na wydarzenia w Polsce. W krótkim czasie rząd PiS przejął kontrolę nad mediami publicznymi, upolitycznił niezależne instytucje i wyrzucił wielu specjalistów ze służby cywilnej. Ale najgorszą obrazą prawa jest atak na Trybunał Konstytucyjny. Prawo i Sprawiedliwość ma wątłą większość parlamentarną. Brakuje mu większości kwalifikowanej, potrzebnej do zmiany konstytucji. Zaraz po wyborach podjęto więc szybkie działania, aby zapełnić Trybunał Konstytucyjny popieranymi przez władzę sędziami i przekształcić go w pieczątkę, przybijaną na przepisach prawa, które w przyszłości zagrożą podstawowym wolnościom obywatelskim lub stanowić będą narzędzie do zmanipulowania systemu wyborczego na korzyść PiS. Atak na Trybunał Konstytucyjny czyni całkowicie uzasadnioną decyzję Komisji Europejskiej o wszczęciu dochodzenia, które ma odpowiedzieć na pytanie, czy polski rząd zagraża europejskim zasadom wolności, demokracji, poszanowania praw człowieka i podstawowych wolności. Jeśli dochodzenie potwierdzi te domniemania, a jego wyniki zyskają aprobatę co najmniej 23 na 28 członków Rady Unii Europejskiej oraz 2/3 członków Parlamentu Europejskiego, do rządu polskiego może zostać wystosowane oficjalne ostrzeżenie. Ostry lobbying ze strony Niemiec i innych głównych państw europejskich może umożliwić uzyskanie tych kwalifikowanych większości. Jednak taka strategia nieuchronnie pozwoli PiS przedstawić cały konflikt jako kolejny epizod wielowiekowych starań Niemców na rzecz podporządkowania sobie Polaków. W swojej oficjalnej odpowiedzi na pismo Günthera Oettingera – pochodzącego z Niemiec komisarza Unii Europejskiej – polski minister sprawiedliwości przywołał swego dziadka, który dzielnie walczył „z niemieckim nadzorem” jako bojownik ruchu oporu. Dwa prorządowe warszawskie tygodniki na swych okładkach przedstawiają Angelę Merkel jako Hitlera oraz pruskiego króla uczestniczącego w rozbiorze Polski w XVIII wieku. Stany Zjednoczone nie są obciążone takim historycznym bagażem, wręcz przeciwnie. Od pokoleń były one schronieniem dla polskich bojowników o wolność z różnych epok: od Kazimierza Pułaskiego w czasie wojny o niepodległość USA, po Jana Karskiego w czasie II wojny światowej. Biorąc pod uwagę wiodącą rolę Ameryki w transatlantyckim sojuszu wojskowym, jest ona w stanie zapewnić istotne wsparcie dla europejskiej inicjatywy. W lipcu tego roku Warszawa ma być gospodarzem specjalnego szczytu NATO. Nie jest to tylko regularne spotkanie ministrów obrony, ale nadzwyczajne posiedzenie, na którym szefowie wszystkich państw członkowskich mają przedefiniować misję i strategiczne cele Sojuszu. Prawo i Sprawiedliwość traktuje to wydarzenie jako szansę pokazania swoim wyborcom, że jest szanowanym graczem na arenie międzynarodowej, nawet wtedy, gdy niszczy konstytucyjny ład w kraju. Polska ma przy tym konkretne cele dyplomatyczne. Rząd prowadzi kampanię na rzecz trwałego rozmieszczenia wojsk NATO, jako zabezpieczenia przed groźbą ewentualnej agresji rosyjskiej. Administracja Prezydenta Obamy powinna zapobiec tej sztuczce. Powinna ona dać jasno do zrozumienia, że nie będzie szczytu NATO w Warszawie – a przynajmniej Stany Zjednoczone nie będą w nim uczestniczyć – tak długo, jak długo przywiązanie polskiego rządu do wartości demokratycznych będzie przedmiotem dochodzenia Komisji Europejskiej. Polski rząd, jeśli nie chce stać się pariasem na arenie międzynarodowej, ma wciąż możliwość wyjścia z kryzysu z twarzą. Aby zrozumieć zagrożenie wywołane przez PiS, ale też potencjalne rozwiązanie, musimy przywołać tu klika prostych liczb. Trybunał Konstytucyjny składa się z 15 sędziów, wybieranych na dziewięcioletnią kadencję. Siedmiu sędziom kończy się ona nie wcześniej niż w 2019 r., kiedy to odbędą się kolejne wybory parlamentarne. Jeśli zatem Prawo i Sprawiedliwość chciałoby mieć możliwość ignorowania konstytucyjnych gwarancji w obecnej kadencji, musiałoby przejąć wszystkich pozostałych ośmiu sędziów. Na drodze stoi jeden problem prawny. Trzy miejsca z tej ósemki zwolniły się na początku listopada ubiegłego roku, a więc na kilka dni przed rozpoczęciem kadencji nowego Parlamentu. Pozwoliło to odchodzącemu, centroprawicowemu rządowi legalnie te miejsca zapełnić. Niemniej jednak prezydent Andrzej Duda, sojusznik Prawa i Sprawiedliwości, odmówił przyjęcia od tych wybranych sędziów ślubowania, mimo wyraźnych zapisów Konstytucji. Gdy Prezydent zwlekał, jego partia przepchnęła przez Parlament zastępczych sędziów. Prezydent Duda błyskawicznie zaprzysiągł tych zastępców, otwierając tym samym drogę do uzyskania przez PiS przewagi 8-7 głosów jeszcze w tej kadencji. Jednak w orzeczeniach podjętych w ciągu ostatnich 6 tygodni, Trybunał Konstytucyjny jednoznacznie potwierdził ważność wyboru trzech listopadowych sędziów. Trybunał równocześnie otworzył furtkę do kompromisu sugerując, że wybrani przez PiS zastępczy sędziowie mogą zająć miejsca opuszczane przez obecnie urzędujących sędziów, których kadencje kończą się w ciągu najbliższych 18 miesięcy. To zaproponowane w poczuciu odpowiedzialności za państwo rozwiązanie pozwoliłoby nowemu rządowi uzyskać w obecnej kadencji parlamentu znaczne, ale nie przytłaczające, wpływy w Trybunale Konstytucyjnym. Jeśli prezydent Duda zaakceptuje ten kompromis, powinien mieć prawo do przewodniczenia zbliżającemu się szczytowi NATO w Warszawie, przywracając zarazem należną pozycję Polski w Europie. W przeciwnym razie, jest to właściwy moment dla Baracka Obamy, by – korzystając z dominującej roli Stanów Zjednoczonych w Sojuszu – dać jasno do zrozumienia, że NATO jest czymś więcej niż tylko sojuszem wojskowym. Jest też gwarantem transatlantyckiego zaangażowania w obronę demokracji i praworządności. Powinien on też wyrazić pełne poparcie Ameryki dla dochodzenia prowadzonego przez Komisję Europejską w kwestii poczynań polskiego rządu, nakładających się dziś na największy kryzys w historii UE. Powinien zająć jednoznacznie stanowisko, że o ile polski rząd nie rozwiąże stworzonych przez siebie problemów, działając w dobrej wierze, nie będzie uczestniczył w warszawskim szczycie NATO.
opr. Janusz Kotarski
Materiał pochodzi z portalu Foreign Policy  ]]>
4093 0 0 0 Obama Is Poland’s Only Hope]]>
By spać spokojnie i śnić pięknie https://www.ruchkod.pl/by-spac-spokojnie-i-snic-pieknie/ Wed, 03 Feb 2016 15:42:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4099 Dorota Reczek Każdy z nas zna tę starą opowieść o kołdrze. Miłej, dającej poczucie bezpieczeństwa i ciepło, ale trochę przykrótkiej. I o tych, którzy ciągną ją w swoją stronę. Przypowieść stara jak świat. Taką przykrótką kołdrą usiłujemy się przykryć wszyscy. My społeczeństwo, obywatele, ja i ty. Chcemy by nas szanowano, byśmy mieli możliwość wypowiedzenia swojego zdania, byśmy mogli bezpiecznie się odnaleźć w naszych prawach, w naszych finansach, potrzebach i aspiracjach. Wybieramy więc tych, którzy będą o to dbać. Głosujemy na różne partie i ugrupowania, które mają nam to zapewnić. I niekiedy czujemy się rozczarowani. Ktoś pociągnął kołdrę zbyt mocno w swoją stronę. Demokracja jest kluczem do tego, żeby prawa każdego z nas były przestrzegane. Kiedy ci silniejsi zaczną ciągnąć mocniej, dla słabszych kołdry nie wystarczy – naruszenie demokracji zachwieje delikatną równowagą. I tyko o to, i aż o to tu chodzi. Bo demokracja to nie rządy silniejszego i liczniejszego, ale i szanowanie tych, którzy ciągnąć nie mają siły. Człowiek jest ułomny i nawet mając najlepsze intencje, w pewnym momencie może się zapomnieć, o kimś zapomnieć. Dlatego potrzebne są wentyle bezpieczeństwa. Mechanizmy, które umożliwiają, by byli kontrolowani ci, którzy w danym momencie są u władzy. Rządzić może każde ugrupowanie, wprowadzać swoje zmiany, iść swoją drogą, ale kontrolowany, pilnowany także musi być każdy rządzący. A ci, którzy myślą inaczej lub chcą się realizować w odmienny sposób, także muszą mieć swoje prawa. Nie można nikomu siłą narzucać własnego zdania. Należy przy tym pamiętać, że tolerancja nie oznacza relatywizmu moralnego. Przyglądam się KOD-owi i opozycji. Z niepokojem. Każdy głos - obrażonego, myślącego, że jego prawda to objawienie, tego który odchodzi, bo czuje się niedoceniony, bo jego wizja nie jest wiodąca, bo jego aspiracje nie zostały spełnione, a powodujące nim ambicje nie materializują się we właściwym tempie - to głos oddany na tych, którzy są przywiązani do prawd zabraniających innym widzenia świata w odmiennych barwach. Dwustu bierze rozbrat z Nowoczesną – to źle. Wahają się ci z PO – niedobrze. Odeszli z ruchu obywatelskiego – fatalnie; na początek trzeba się zjednoczyć, czas na podziały przyjdzie później. Kiedy? Gdy wróci możliwość opowiadania się za różnymi wizjami jednakowo szanowanymi, gdy nie będziemy oceniani wedle frekwencji na prawdziwie świętych mszach, gdy uznamy prawa ludzi do myślenia osobnego. Komitet Obrony Demokracji to nie ruch przeciw komukolwiek - to ruch za. Za bezpieczeństwem wszystkich i każdego z osobna, prawem do głosowania na kogo się tylko zechce, za możliwością realizowania własnych ambicji, przywilejem pogoni za marzeniami i za tym, by nikt w tych poczynaniach nie przeszkadzał. To dlatego chcemy bronić Konstytucji, która zapewnia nam te prawa i Trybunału Konstytucyjnego, który stoi na jej straży. Gdyby rząd realizował swoje plany, nie niszcząc w takim tempie Trybunału, gdyby w sejmie wysłuchany był każdy poseł - nasz przedstawiciel, gdyby media publiczne były reformowane stopniowo, pluralizm - jeśli nie był respektowany - wprowadzany nie poprzez wyrzucanie ludzi na bruk, a dobre zmiany oznaczały li tylko 500 złotych na dziecko; nikt by nie wyszedł na ulicę. Komitet Obrony Demokracji nie broni żadnej partii i za żadną się nie opowiada. Razem z nami mogą iść ludzie z PiS, Platformy, Nowoczesnej, Razem, PSL i Zjednoczonej Lewicy oraz jakiejkolwiek innej formacji. Kto chce pójdzie z nami. Jednak musi opowiedzieć się „za”: za wolnością słowa, za demokracją, za zmianami w konstytucji - jeśli taka będzie wola całego narodu, za praworządnością. Także i za tym, by każdy z nas mógł sobie wybrać swoje miejsce na Ziemi. Jesteśmy Polakami, ale i Europejczykami. To szansa, a nie miejsce zesłania. To możliwości, nie konieczność. Nie jesteśmy ani gorsi, ani lepsi od innych Europejczyków. Rozszerzono nam pole działania, dano wybór, stworzono możliwości i ofiarowano pomoc finansową, by i u nas można było lepiej żyć. I jedynym wymogiem jest przestrzeganie europejskich wartości i prawa. Mamy w Unii tyle samo do powiedzenia, co inni. Nikt nie narzuca nam innej wiary czy ateizmu. Nie namawia do rezygnacji z naszej tradycji i przyzwyczajeń. Możemy chwalić się swoją historią i uczyć jej nasze dzieci. Rezygnować z tych zabiegów i praktyk lekarskich, które są sprzeczne z naszym sumieniem. Jeść jak lubimy i co chcemy. Pomagać małym dzieciom, osobom w podeszłym wieku i chorym, opodatkowywać się na schroniska dla zwierząt lub zachować wszystko dla siebie. Dlaczego więc tak usilnie dążymy do tego, by decydowali za nas inni, dysponujący jedyną właściwą receptą na szczęśliwe życie? Jeśli nawet w tej chwili założymy, że działają w dobrej wierze, to kto nam zaręczy, że nie znajdą gorszych, groźniejszych następców? Nadwyrężone prawa, bez dodatkowej ochrony sądów stojących na straży Konstytucji, nie będą gwarantowały naszego bezpieczeństwa, naszych swobód obywatelskich. Kołdra zostanie przeciągnięta na jedną, jedynie słuszną stronę i nie będzie już strażnika, który w majestacie prawa stanąłby w naszej obronie.
 
]]>
4099 0 0 0
Podobno śmierdzi, ale nie wiem z której strony… https://www.ruchkod.pl/podobno-smierdzi-wiem-ktorej-strony/ Wed, 03 Feb 2016 18:30:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4104 Grażyna Olewniczak 29 stycznia pan Rafał Ziemkiewicz na stronach INTERII.pl zamieścił felieton „Wszystkie smrody KODu”, którego treść mnie zdumiała. Był czas, kiedy czytywałam felietony pisane przez tego autora i nie zgadzając się z tezami, które prezentuje – byłam pełna szacunku do jego opinii czy przekonań. Czytając ten felieton poczułam się rozczarowana. Miałam wrażenie, że na ring wyszedł bokser wagi ciężkiej i zamiast kierować precyzyjne ciosy wali na oślep. Na przestrzeni całego tekstu manipuluje faktami. Tam gdzie jest to dla niego wygodne – opisuje świat zero jedynkowo, ale już za chwilę mówi, że demokracja ma wiele odcieni. Mam nieodparte wrażenie, że redaktor Ziemkiewicz napisał ten tekst tylko po to, by siebie samego przekonać, że KOD jest „be”. Sam tytuł z partykułą wzmacniającą „smród” już jest takim sygnałem. Wchodzę od czasu do czasu do perfumerii chcąc kupić perfumy i co… Te, które mi najbardziej odpowiadają są po prostu za drogie, a więc sama sobie udowadniam, że to nie jest taki znakomity zapach, że już gdzieś go czułam i wcale mi się nie podobał. Zacznijmy jednak od początku. W pierwszych słowach felietonu „Wszystkie smrody KODu” w dość dziwny sposób potraktowane jest słowo demokracja i obrona tej demokracji przez KOD. Autor twierdzi, że propagandowo ustawiony został entuzjazm dla demokracji by bronić tego, co było. Są to szczyty manipulacji. Fantastycznie brzmi bowiem przeciwstawienie demokracji ośmiorniczkom, czy szachrajstwom politycznym (nie jest to przypisane jednej opcji politycznej). Fantastycznie brzmi przeciwstawianie demokracji najściom funkcjonariuszy ABW na Antykomora i redakcję Wprost czy, według redaktora, putinowskie użycie „narzędzi właścicielskich” do spacyfikowania „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Robi to wrażenie – nie przeczę, ale już dziś można powiedzieć, że obecnie rządzący również wkroczyli do mieszkania internauty, a znowelizowanie ustawy o służbie cywilnej zalegalizowało nepotyzm, nie ma co już pisać o takich sprawach jak władza ministra sprawiedliwości w połączeniu z prokuratorem generalnym, a szczególnie jeden z passusów tej ustawy mówiący o tym, że jeszcze na etapie śledztwa prokurator może ujawniać akta sprawy, nie mówiąc już o ręcznym sterowaniu prokuratorami. Czy to jest republikańskie jak woli mówić redaktor Ziemkiewicz? Przypomnę: Republikanie sprzeciwiali się w szczególności wszelkim formom władzy arbitralnej oraz takiej, w której rządzeni nie mieli wpływu na rządy. Redaktor Ziemkiewicz słusznie zauważa, że demokracji (ja wolę używać tego słowa) nie da się zadekretować, można tylko zadekretować procedury, które jej służą albo szkodzą, promują lub kompromitują. KOD nie broni tego, co było kompromitacją i tego, co demokracji szkodziło. KOD podobnie jak wiele osób, również głosujących na PiS chciało by te procedury udoskonalać. I słusznie zauważa, że potrzeba zorganizowanej społeczności, która jest w stanie kontrolować władzę. I tu przechodzimy do sedna sprawy. Może po tych 26 latach wolności i niedoskonałej demokracji w obliczu sankcjonowania rządów jednej partii a raczej, w mojej opinii, rządów jednego satrapy – przyszedł czas na społeczny ruch, który spowoduje, że będziemy się poczuwać do wspólnego dobra. Może zamiast pisać o tym, że KOD brzydko pachnie – należy się do tego KODu przyłączyć, bo wytłumaczenie tego, dlaczego brzydko pachnie jest mocno naciągane. Może przyszedł ten moment kiedy to, co zostało zaniechane nabrało realnych kształtów, by nie pisać o tym, że nie umiemy wybierać, że jesteśmy, jak pisze redaktor Ziemkiewicz, „nadwiślańskimi murzynami”. Redaktor Ziemkiewicz pisze również, że zgadza się z tezami, które stawia Mateusz Kijowski, że jest za pozytywnym działaniem na rzecz struktur lokalnych, ale uważa to za pic. Redaktor Ziemkiewicz uważa ruch KOD za kontrrewolucję. Jeśli tak, to znaczy, że rewolucję rozpętuje obecna władza. Ja przynajmniej to słowo tak rozumiem, jako działanie przeciw rewolucji. Jeżeli natomiast to PiS rozpętuje rewolucję, to znaczy, że chce obalić jeszcze niedoskonały system demokratyczny czy, jak woli redaktor Ziemkiewicz, republikański by wprowadzić co? Dalej w swoim felietonie redaktor Ziemkiewicz posuwa się do kolejnej manipulacji. Chodzi o inwigilację. Podaje tu przykład dwóch wypowiedzi: generała Adama Rapackiego i Andrzeja Barcikowskiego, którzy w przeszłości zajmowali się służbami specjalnymi nie przytaczając wypowiedzi Sądu Najwyższego, Biura Rzecznika Praw Obywatelskich czy Fundacji Helsińskiej. Zwracają oni również uwagę, że ta ustawa w konfiguracji z kolejną o prokuraturze stanowi mieszankę wybuchową. Do tego redaktor Ziemkiewicz pisze, chyba ironicznie, że PiS wykonał zlecenia Trybunału Konstytucyjnego. Nie będę przytaczać wyroku, bo kto chce to do niego sięgnie, ale na pewno nie ma ta nowelizacja ustawy nic wspólnego z tym wyrokiem. Oczywiście, można mieć pretensje do poprzednio rządzącej koalicji o to, że wcześniej nie zajęła się jego wykonaniem. 18 miesięcy to długo i nie ma tu usprawiedliwienia ale, między innymi dlatego nie była ona procedowana, bo Senat umieścił w niej przepisy jawnie naruszające prawa człowieka a PiS z rozkoszą niemal ją przepisał, tyle tylko, że wśród posłów tej partii nikt nie przeciwstawił się treści. Najciekawsze w niej jest to, że Sąd post factum może dowiadywać się o czynnościach operacyjnych. To nie jest poddanie inwigilacji procedurom i kontroli. Wcześniej może się dziać wszystko, a raport kierowany do sądu może być taki jak się chce. Czym innym jest rozbijanie siatki pedofili, a czym innym buszowanie po internecie w nadziei, że coś się wydarzy. Jak się nie wydarzy – odpuszczamy, a jak się wydarzy to post factum informujemy sąd. Hasło, że „Kaczyński chce podsłuchiwać wasze mejle”, które cytuje redaktor, znów służy do manipulacji. Hasło fatalne, bo podsłuchiwać mejli nie sposób, ale dalej chodzi o to, że KOD kłamie wywołując atmosferę zagrożenia i chce w ten sposób przyciągnąć młodzież, bo wiek uczestników demonstracji, czyli również mój, ocenił redaktor na kremlowski. Panie redaktorze, może i jest on kremlowski i może właśnie dlatego pamiętamy rządy jednej partii, rządy ludu i Radiokomitet. To właśnie może z tego powodu takie „leśne babcie i dziadki” pojawili się na ulicy, bo już zasmakowali, może nieudolnej i nieco wypaczonej demokracji i wolności, ale posmakowali. Tu nic nie śmierdzi, ja naftaliną też nie śmierdzę, ale wiem, że popełniłam i ja i wielu innych grzech zaniechania. Pan również i proszę o tym pamiętać. Wydawało nam się, że wolność i demokracja obronią się same, a okazało się, że nie. Okazało się, że niektórym się marzy taki PRL pis. Nikt z nas też nie kradnie. Redaktor Ziemkiewicz pisze, że kradniemy oporniki, piosenki i jeszcze coś tam. Oporniki, które zaczęliśmy nosić wyciągnęliśmy z pudełek, w których trzymane są pamiątki, z tych pudełek wyjęliśmy też pieśni Jacka Kaczmarskiego. Jedno i drugie daliśmy w darze KOD-owi, a autor tekstu „Modlitwy” też ten tekst podarował.. Tak, kiedyś taki opornik miał inną wagę i pieśni Jacka też. Inna była też cena oporu. A tak na marginesie. Wszyscy przyjaciele Jacka są po tej stronie, która wychodzi na ulicę i myślę, że gdyby Jacek żył – grałby dla nas, a my dla niego byśmy śpiewali. Redaktor Ziemkiewicz czuje smród KODu, a ja czuję już zapach tego PRL pis, choć może należałoby inaczej taką Polskę nazwać. Nie chcę jednak tego robić, żeby nie oskarżono mnie o nienawiść, bo nienawiść, to podobno największy grzech KOD-u. Hasła, które widziałam podczas manifestacji może grzeczne nie były, może personalne ale przecież sam prezes 10 lat wstecz kpił z nich, więc dlaczego nie kpi teraz? Wracając do haseł - gdy porównamy je z hasłami na transparentach niesionych podczas manifestacji organizowanych przez PiS to są one niemal jak ciepłe bułeczki. Gdzież im tam do zdrajców narodu, morderców, współpracowników (tu można włożyć dowolną organizację), porównywania Uni Europejskiej do obozu koncentracyjnego, wywieszania truchła lisa itd... Tu mowa o tłumie, o ludziach, w których emocje czasami biorą górę. Nie ma jednak równoległości w złym mówieniu o drugiej stronie sporu. Może tylko dodam, że nie tylko pięści ale krzyża można używać jako broni, co udowodniono podczas miesięcznicy nie tak dawno temu. Creme de la crème jest za to język używany przez polityków partii rządzącej o uczestnikach demonstracji KOD-u i o tych, którzy głos przeciwny działania partii rządzącej zabierają. Przystawką były „Resortowe dzieci”. Taki sowiecki sposób myślenia. Teraz nie tylko sięga się do trzeciego i dalej pokolenia, teraz wprost mówi się o nas tak jak się mówi. Kto nie z nami ten przeciw nam. Redaktorowi Ziemkiewiczowi to nie pachnie brzydko. Przeglądając jeszcze raz felieton redaktora Ziemkiewicza, poza manipulacją, z częścią jego tez się zgadzam. Potrzebna jest praca nad tym by demokracja funkcjonowała prawidłowo i mam propozycję. Proszę przystąpić do KOD, bo jeśli z felietonu zostaną wykreślone te fragmenty na które zwróciłam uwagę wyżej – możemy wspólnie powalczyć o wolność, biorąc odpowiedzialność przynajmniej o najbliższe otoczenie. Powalczyć o wolność biorąc odpowiedzialność za słowa, które się mówi i pisze.  ]]> 4104 0 0 0 Jaki Jaki? https://www.ruchkod.pl/jaki-jaki/ Fri, 05 Feb 2016 19:00:07 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4151 Gdy tylko uzyskamy niezbite dowody, że pan X jest pedofilem, nie omieszkamy ich narodowi przedstawić. A może tak: „mieszkańcy okręgu pana posła Kropiwnickiego skarżą się, że pan poseł Kropiwnicki w swoim mieszkaniu prowadzi agencję towarzyską”. Opluj zawsze coś przylgnie. Umarłbym ze wstydu. Albo to. Trzy miesiące po triumfalnym zwycięstwie w wyborach – staję wobec kilkunastu tysięcy ludzi, którzy zaczynają gwizdać. Też bym umarł. Jak mi się to udało? Co spieprzyłem? Dlaczego mówią, że wszystko? Gwizd przeciągły kłuje w uszy, a ja nie wiem, gdzie podziać oczy. Nie mogę nikogo zapytać. Stoję w świetle setek kilowatów lamp, więc bezładnie i drżąco ruszam w akompaniamencie tego zgrzytliwego szumu. Tych gwizdów potwornych. Zimny pot spływa po kręgosłupie, a mnie męczy jedno pytanie: dlaczego? A gwizd narasta. „Kołuje jękliwie.” Miażdży. Potem wytłumaczą, że to Niemcy, bo gwizdali z niemieckim akcentem. Matko Boska, jest jakiś szczyt obciachu? Co ja tu robię? Wiać. Gwiżdżą w agencji towarzyskiej, na stadionie, w gazetach, na ulicach…. Coraz dłużej, coraz przenikliwiej, coraz… Uff, obudziłem się, dzięki. Na szczęście. To nie ja. Kawę robię, jadę do pracy, w windzie wydrapane kluczami: Polska. Wczoraj nie było.
Kuba Karyś
 ]]>
4151 0 0 0
Między młotem gospodarki a kowadłem władzy https://www.ruchkod.pl/miedzy-mlotem-gospodarki-a-kowadlem-wladzy/ Sat, 06 Feb 2016 08:30:33 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4153 Janusz Kotarski Szanowni Oponenci, którym nie było dane zaznać efektów gospodarczego sukcesu: nie stoimy po drugiej stronie barykady, nie bronimy własnych interesów. KOD jest dziś Wam tak samo potrzebny i przyjazny, jak nam, którzy - również w Waszym imieniu i w Waszym interesie - tupiemy na mrozie odziani w kurtki i płaszcze. Klęska w objęciach sukcesu Kiedy zadajemy sobie pytania, jakim cudem PiS wygrał wybory i co będzie dalej, warto zająć się żmudnym szperaniem. Po chwili można zdumieć się jeszcze bardziej, porównując średnią roczną dynamikę wskaźników makroekonomicznych za czasów rządów koalicji PO-PSL i za wcześniejszych PiS. Średnioroczna dynamika wskaźników ekonomicznych PiS miał w „głębokim poważaniu” nakłady na naukę i rozwój. Stały w miejscu. Za czasów PO rosły one w tempie 6,58% rocznie. Za rządów Jarosława Kaczyńskiego w rankingu państw zdolnych zapewnić sobie długookresowy wzrost gospodarczy (Wskaźnik Globalnej Konkurencyjności - GCI) spadliśmy w ciągu dwóch lat z 45 miejsca w roku 2006 na 51 miejsce rok później. Pierwszy rok władzy PO przyniósł dalszy spadek na 53 miejsce. Gdy jednak PO kończyło swoje rządy, w 2015 roku, byliśmy na 39 miejscu. Udział wyrobów wysokiej technologii w eksporcie za rządów PiS-u spadał co rok o 3,13%, za PO wzrastał średnio o 18,55%. PO, mimo wszelkich problemów z wykonawcami, budowało średnio na rok prawie dwa razy więcej km autostrad, niż PIS. PiS owi udawało się zwiększać co roku udział naszego PKB na jednego mieszkańca w PKB najbogatszego kraju UE w tempie 2,94 proc rocznie. Za rządów PO tempo było niemal dwa razy szybsze (5,88% średniorocznie). Dodamy, że PO zmagało się z kryzysem, zaś rządy PiS trafiły na okres koniunktury. Dlaczego więc wyborcy wydali dziwny wyrok? Odpowiedź na to pytanie również można znaleźć w GUS. Nosi ona nazwę „wskaźnik deprywacji materialnej” Odzwierciedla on odsetek (w całej populacji) ludzi, którzy nie mogą sobie pozwolić na kupno rzeczy uważanych przez większość ludzi za niezbędne do godnego życia. Im wyższy, tym gorzej. Za czasów rządów PiS zmniejszył się on w ciągu 2 lat z 17% do 15,9% czyli w tempie -3,24% rocznie. Za Platformy wzrósł z 16,4% do 22,2% czyli w tempie 4,42% rocznie. Kraj się bogacił – ludzie czuli się coraz biedniejsi. Wskaźnik ten jest wprawdzie „skażony” subiektywizmem (porównanie z innymi), ale przecież to właśnie suma subiektywnych odczuć, decyduje o tym, na kogo głosujemy. PO szermowało „sukcesem gospodarczym”, który bardzo wielu ludziom był nieznany z autopsji. Rodziło się pytanie: gdzie się ten sukces podział i/lub kto go zagrabił? Reminiscencje tego odczucia widzimy do dziś. Propaganda PiS nadal na nich żeruje, wmawiając np., że demonstracje KOD to parada bogatych, emerytowanych modelek w futrach z norek. Stereotypy bywają silne i łatwo nimi zakłamywać rzeczywistość. Brak korelacji Istotnym czynnikiem był także brak korelacji między wskaźnikiem rozwoju społecznego (Human Development Index - HDI) a makroekonomicznymi wyznacznikami rozwoju gospodarczego. HDI jest syntetyczną miarą rozwoju człowieka. Mierzy średnie osiągnięcia w podstawowych wymiarach ludzkiego rozwoju: długie i zdrowe życie (zdrowie), dostęp do wiedzy (edukacja) oraz godziwy poziom życia (dochody). HDI wyrażony jest jako wartość między 0 a 1. Za rządów PiS rósł on średniorocznie w tempie 0,56% rocznie, (z 0,803 do 0,812) a za PO niewiele szybciej, bo 0,62% rocznie (od 0,803 do 0,843). Było to tempo niemal ponad 9 krotnie wolniejsze od tempa wzrostu (za rządów PO) udziału naszego PKB (na jednego mieszkańca) w mierzonym podobnie PKB najbogatszego kraju UE (5,88% średniorocznie). Jest więc niewątpliwie statystyczną prawdą, że polityka ekonomiczna koalicji PO-PSL skutkowała szybkim rozwojem gospodarczym, który jednak nie przekładał się na poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa dokładnie co 5-tego Polaka. Przekroczona została polityczna masa krytyczna. Wyniki wyborów (18% głosujących na PiS) są wyraźnie zbieżne z poziomem wskaźnika deprywacji materialnej, którym PO-PSL kończyły 8 letnią kadencję (22,2% ogółu Polaków uważało, że może sobie pozwolić na kupno rzeczy uważanych przez większość ludzi za niezbędne do godnego życia). Klęska w objęciach obietnic sukcesu Warto jednak zwrócić uwagę, że PiS „grając” tym wskaźnikiem w kampanii wyborczej postawił swój rząd pod jego presją i groźbą utraty elektoratu, o ile nie obniży go w krótkim czasie. Rzecz w tym, że w „krótkim czasie” oznacza rozdawnictwo sukcesu makroekonomicznego Platformy. Zapowiedziane w wyborach populistyczne zamiary budziły od początku poważne obawy ekonomistów. Najnowszy pomysł min zdrowia K. Radziwiła likwidacji składek zdrowotnych i objęcia opieką medyczną - finansowaną z budżetu - wszystkich obywateli, w połączeniu z Programem 500+ i podniesieniem kwoty wolnej od podatku grozi widmem ekonomicznego upadku państwa, gigantycznego zadłużenia i szalejącej inflacji. Długofalowe odwrócenie dalszego wzrostu wskaźnika deprywacji materialnej wymaga bowiem subtelnych i sukcesywnych zmian systemowych, głównie w systemie podatkowym i pobudzania inwestycji. Na rezultaty trzeba poczekać. PiS nie ma jednak czasu. Jest między młotem a kowadłem. Dlatego zawłaszcza władzę i niszczy demokrację. Nie w obawie przed owymi 67,8 % ludzi, którzy jeszcze „mogą sobie pozwolić na kupno rzeczy uważanych przez większość ludzi za niezbędne do godnego życia”, ale przed tymi 22,2%, którym obiecał, że do nich dołączą. Jeżeli jednak mieliby dołączyć natychmiast (czego oczekują), za rok, najdalej dwa wskaźnik deprywacji - zamiast zmniejszyć się o połowę - zdecydowanie wzrośnie, w akompaniamencie wzrostu cen, kursu euro i dolara oraz bezrobocia. Nie dajmy się podzielić Ale wtedy będzie już dyktatura. I o to Jarosławowi Kaczyńskiemu przede wszystkim chodzi. O władzę. Za wszelką cenę, jaką miałoby za nią zapłacić społeczeństwo. Po równo: i to tupiące i to klaszczące. Dlatego działania na rzecz ludzi są w długotrwałych konsultacjach i kontestacjach przez znających się na gospodarce ministrów. Natomiast zawłaszczanie Trybunału Konstytucyjnego, mediów, wymiaru sprawiedliwości idzie pełną parą i zmierza do zmiany ordynacji wyborczej. Odbywa się to w akompaniamencie dyszącej żądzą zemsty propagandy, upadlającej tych, którzy własną pracą zapewnili sobie godne życie i których wsadza się do jednego worka z establishmentem III Rzeczpospolitej, który zlekceważył cynicznie wymowę wskaźnika deprywacji i wskaźnika rozwoju społecznego. I dlatego Szanowni Oponenci, którym nie było dane zaznać efektów gospodarczego sukcesu: nie stoimy po drugiej stronie barykady, nie bronimy własnych interesów. KOD jest dziś Wam tak samo potrzebny i przyjazny, jak nam, którzy - również w Waszym imieniu i w Waszym interesie - tupiemy na mrozie odziani w kurtki i płaszcze.  ]]> 4153 0 0 0 Jak koń pod górkę https://www.ruchkod.pl/jak-kon-pod-gorke/ Fri, 05 Feb 2016 14:30:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4159 Dorota Reczek Widok ministra rolnictwa, który nie wytrzymuje tempa sejmowych prac, skłania mnie do rozważań na temat właściwych pór dojenia parlamentarzystów i rolników, że o krowach nie wspomnę. Sama będąc sową, a nie skowronkiem, jestem całą duszą za nocnymi obradami. Dochodzę nawet do wniosku, że minęłam się z powołaniem. Jako posłanka tej kadencji mogłabym wykazać niezbicie, że poświęcenie dla ojczyzny nie ma granic, tyle że nie przyszło mi to na myśl i okazja przeszła koło nosa. Oczywiście zawsze mogę lunatykować indywidualnie, ze stratą dla polskiego społeczeństwa. Dla PiS natomiast, takie odpuszczenie nocy to ileś tam (17?) głosów poselskich w plecy. Nie mieliby ich w ciągu dnia, bo rząd wtedy odwiedza miejscowości bez wodociągów, wykupuje węgiel i naprawia inne niedociągnięcia poprzedników. Nie zawsze się udaje. Jak z tym wodociągiem, na który znów zabrakło. A propos wodociągów: z niektórych będzie ciepła woda płynąć, choć chwalić się nie ma znów tak bardzo czym, bo w całej Polsce płynęła ciepła właśnie i ludzie się do niej zniechęcili. Z tego powodu nie głosowało się na PO, że niby oni to tylko tę ciepłą wodę w kranie załatwili, a może są jak ciepła woda. Nie pamiętam. Ale niesmak jest. No, ale teraz będzie ta właściwa ciepła woda. W Toruniu. Ojciec Rydzyk będzie ją puszczał za 27 milionów, ale z odsetkami. Nie w wodzie, tylko z odsetkami dostanie na tę wodę, bo obiecywali mu już 8 lat temu, pod koniec pierwszej IV Rzeczpospolitej, a ponieważ teraz jest druga IV, to ciągłość będzie w wodociągach, ciepłej wodzie i odsetkach. Ojciec dostanie także na dzieci, takie wyrośnięte trochę, aczkolwiek uczące się. Ma ich sporo, trzyma w szkole, ale wyżywić musi, lokum zapewnić powinien i do życia przygotować. Mają skończone 18 lat, jest ich — co łatwo obliczyć — 40 001 . Z programu 500 plus wyszło, że mu się na te jego dzieci należy 20 milionów. Gdyby miał tylko 40 tysięcy, to dostałby 19 mln 999 500. Nie wiadomo jeszcze, od kogo te dzieci pieniądze dostaną, bo ministrowie skąpi i każdy tylko do siebie ciągnie. Wicepremier Gliński ma, ale nie da , bo potrzebuje na teatry, Gowin, bo mu przepisy nie pozwalają, jakby to do tej pory było przeszkodą. Harpagon jeden. Na całe szczęście Terlecki się uparł i zobowiązał. Wie z własnego doświadczenia, że takie luzem chodzące dzieci kończą jako hipisi i potem kariery żadnej medialnej nie robią, co najwyżej marszałkami zostają. Teraz poważniejsze jeszcze zadanie, bo chodzi o ponad 3 miliony. Nie pieniędzy, ale dzieci. Pracują całymi dniami — oczywiście nie dzieci, tylko posłowie — i mogą to robić wydajnie, bo nie muszą głosować nocą. Wcześniejszymi nocami już przegłosowali, że Trybunał Konstytucyjny nie będzie przeszkadzał, a podobno bardzo się do tej kreciej roboty palił. Na tyle, że 2 sędziów sobie wziął za wcześnie. Na całe szczęście mamy bystrego Prezydenta i ten dał odpór. Poprzednich nocy zwolniono też dziennikarzy, którzy chcieli bruździć, wymieniono służbę cywilną, bo stara nie dawała gwarancji dobrej współpracy w ministerstwie rodziny. W innych ministerstwach też zmieniono — na wszelki wypadek. Wybrali prokuratora, co to ma unię z ministrem sprawiedliwości, czyli daje gwarancję, a na koniec, bardzo przewidująco, nadano służbom i policji większe uprawnienia, zatem teraz wyśledzą każdą przeszkodę na drodze do dobrej zmiany. Pole zostało przygotowane jak się patrzy. Rzecz w tym, że nadal bardzo przeszkadza opozycja, a tej dotychczas nie udało się zlikwidować. Różnie przeszkadza, a zawsze jak może. W związku z tą niekorzystną sytuacją, radomscy parlamentarzyści zwołali nawet konferencję prasową pod hasłem: "Pozwólcie nam pracować" "Mamy do czynienia z próba obalenia demokratycznie wybranej władzy i uniemożliwienia pracy rządowi przy użyciu międzynarodowych instytucji, szerzenia nieprawdy, wyprowadzania jednocześnie ludzi poprzedniej władzy, która przegrywa, na ulice" - mówił poseł PiS, Marek Suski. - "Polska jest szkalowana na arenie międzynarodowej przez opozycję. To, co w normalnych krajach demokratycznych jest uważane na pewną normę cywilizacyjną, czyli pierwsze 100 dni, podczas których daje się rządowi szansę na przeprowadzenie pierwszych kroków i dopiero się ocenia, w Polsce nie zostało uszanowane. Dziś można powiedzieć, że ulotki KOD-u były drukowane na drugi dzień po przegranych przez opozycję wyborach" - perorował Suski. -"Apelujemy do opozycji, by pozwolili nam pracować" - Suski mówił też, że atak na Polskę ze strony PO i Nowoczesnej został odebrany przez wiele krajów jako coś złego, co nie powinno mieć miejsca. – "Zwracamy się opozycji, a szczególnie do obywateli, żeby nie popierali tych ruchów, które próbują podważać wynik demokratycznych wyborów. Opozycja będzie protestować, ale obywatele powinni być spokojni, nie ma tutaj żadnej groźby obalania demokracji, wręcz przeciwnie" - zapewnił Suski. I sporo w tym racji. KOD na przykład wychodzi na ulice w niektóre soboty, choć nie we wszystkie, jak to bystro zauważyły ostatnio wyzwolone Wiadomości. Nie wiadomo, co zrobił z ulotkami, bo wydrukował, jeśli tak twierdzi Suski – i… wyrzucił, oddał na makulaturę, żeby zarobić, no w każdym razie zmarnował, a to nie jest dobrą prognozą na przyszłość. Tak szybko wydrukował i nie potrafił wykorzystać? Może żądał w nich 500 złotych na pierwsze dziecko, co okazało się postulatem nieaktualnym. Nie wiadomo, bo nikt tych ulotek na oczy nie zobaczył. Sprawa protestów może być prosta i da się ją jasno wyjaśnić po przeprowadzeniu adekwatnych badań. Wygląda na to, że opozycjoniści mają z reguły jedno dziecko, na które, jak wiadomo, 500 plus się nie należy i dlatego brużdżą, kłody rzucają, donoszą jak mogą i na kogo mogą. Prawdopodobne też jest, że gdy nie mogą, to też to robią. Konsekwencja jest taka, że władza musi naprawdę kombinować jak koń pod górę, tym bardziej, że wedle zapowiedzi premier Szydło, jak już rozda 500 plus, to będzie rozdawała mieszkania. Kupa pracy.  ]]> 4159 0 0 0 Komprador z profesorskiego nadania https://www.ruchkod.pl/komprador-z-profesorskiego-nadania/ Fri, 05 Feb 2016 17:00:35 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4164 Janusz Kotarski Jako jeden z 10 milionów popleczników „Solidarności” (od 1981 r.) musiałem czekać 35 lat, aby wreszcie się dowiedzieć, że komuniści mieli rację. Okazało się, że od tamtych czasów, do ostatnich wyborów parlamentarnych byłem sługą zachodniego imperializmu i zdrajcą narodowych interesów. Co gorsza, nie chcę z tej haniebnej roli zrezygnować. Oświecił mnie w tym względzie - z wysokiego stołka telewizji „Republika” - prof. Bogusław Wolniewicz. Jak można wnioskować - jego zdaniem - Joanna Szczepkowska nie sprawdziła się w roli prowadzącej dziennik telewizyjny. Powiedziała bowiem: „proszę państwa 24 czerwca 1989 skończył się w Polsce komunizm”. Gdyby chciała być rzetelna i powiedzieć całą prawdę, powinna dodać „i zaczął kolonializm”. „Polska po 1989 r. stała się kolonią Trój-sojuszu, – stwierdził autorytatywnie Profesor - porozumienia trzech sił: międzynarodowego lewactwa, międzynarodowej plutokracji i polskiej biurokracji, a potem biurokracji unijnej”. Ja zaś, jako członek „Solidarności” zostałem kompradorem, czyli człowiekiem na usługach owego kolonizatora.
Nie wiem wprawdzie do końca, której z owych trzech sił służyłem. Czy plutokracji – czyli zdaniem profesora – „potędze pieniądza”, czy „lewactwu, czyli – jak zdefiniował – „próbie naprawiania, czy ulepszania świata, która nie liczy się z realiami natury ludzkiej”, czy też wspomnianej biurokracji.
Potęgę pieniądza wykluczyłem od razu, ponieważ jest mi ona kompletnie nieznana. A szkoda, oj szkoda. Biurokrację też. Nie mogłem bowiem skutecznie służyć czemuś, czego od dziecka nienawidzę, a wypełnienie jakiegokolwiek formularza przyprawia mnie o mdłości. Pozostawało lewactwo, bowiem istotnie, nie jeden raz w życiu usiłowałem przełamać swą nienajlepszą ludzką naturę, a i chęć ulepszania świata nie była mi obca. Okazało się jednak, że – zdaniem profesora – lewacy, to ludzie którzy chcą mnie przekonać. że „czuję się niedostatecznie wolny, niedostatecznie równy i niedostatecznie multi – kulturalny”. Tymczasem ja - od czasu słynnej informacji, przekazanej przez Joannę Szczepkowską, aż po dzień, w którym Prezydent Andrzej Duda złamał Konstytucję nie przyjmując ślubowania od konstytucyjne wybranych 3 sędziów Trybunału, czułem się dostatecznie wolny, dostatecznie równy i dostatecznie multi – kulturalny. Ergo do głowy mi nie przyszło, aby służyć jakiemuś "trój-sojuszowi" i wspomagać kolonizowanie mojej ojczyzny. Nawet gdybym miał taką fanaberię, nie wiedziałbym jak to zrobić. Gdzie został ów sojusz zawarty, kiedy i przez kogo konkretnie? Tego od Pana Profesora się nie dowiedziałem. A szkoda. Być może służyli inni. Tego wykluczyć nie mogę. Więc po co w ogóle się tym przejmuję, skoro rzecz mnie nie dotyczy – pomyślałem radośnie – patrząc na ascetyczną sylwetkę Profesora i jego szlachetne rysy. Przyszło mi do głowy, że gdyby nie był wybitnym naukowcem, filozofem, logikiem, autorem pracy magisterskiej zatytułowanej: „Krytyka subiektywnego idealizmu w „Materializmie i empiriokrytycyzmie” W.I. Lenina” , mógłby być aktorem. Idealnym odtwórcą roli najsłynniejszego rabina wszechczasów Jehudy Löw ben Becalell. Problem w tym, że stworzony przez Rabina system filozoficzny opierał się na założeniu, iż filozofia potwierdza jedynie prawdy zawarte w religii. Żydowskiej wprawdzie, ale zawsze religii. Prawdy jakiej religii potwierdza praca magisterska Profesora - trudno wskazać. Ludzie się zmieniają i mają do tego prawo. Niestety ta „dobra zmiana” Pana Profesora sprawia, że jego filozoficzne wywody mnie również dotyczą. Jako członek KOD stałem się – w opinii Pana Profesora - z automatu - kompradorem. Od tak, z dnia na dzień. Przyszło mi to, jego zdaniem, łatwo, bowiem w istocie byłem nim od dawna, jako członek „Solidarności”, który zaprzedał Polskę "trój-sojuszowi" przed 34 laty. Ale byłem szary, jak myszka i malutki. Kto zatem należał do elity kompradorów? Odpowiedzi na to pytanie próbowałem poszukać w Alfabecie „Solidarności”. Długo można by wymieniać. Na tej liście nie znalazłem - co oczywiste - prof. Bogusława Wolniewicza. Zapewne był w tym czasie „z innej bajki”. W takim razie, skąd czerpie wiedzę o swojej bajce, którą - z taką emfazą i pewnością siebie - opowiada nam dzisiaj? Profesor o kompradorach wie wszystko. Tyle, że wcześniejszych. Z czasów, gdy Polska była rzeczywiście quasi kolonią i gdy z zapałem pisał magisterium o światłych i jedynie słusznych myślach twórcy - gnębiącego nas - imperium. Myśli te widać pokochał miłością pierwszą i to uczucie wciąż go nie opuściło. Jest tak dojmujące, że próby przekonania go przez prowadzącą wywiad Ewę Stankiewicz, że w Smoleńsku doszło do zamachu, zorganizowanego przez Putina, nie wytrzymuje i wychodzi. Też bym wyszedł, ale z zupełnie innych powodów, choć zapewne "trój-sojuszowi", gnębiącemu Rosję sankcjami, by się to nie spodobało.  ]]>
4164 0 0 0
Co jest karmą dla dyktatora? https://www.ruchkod.pl/co-jest-karma-dla-dyktatora/ Sat, 06 Feb 2016 15:00:19 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4207 Janusz Kotarski Zapragnąłem poczytać sobie w Internecie archiwalia. Poprzez felietony A. Słonimskiego (lubię klasyków), dotarłem do - zamieszczanych w Ilustrowanym Kurierze Codziennym - reportaży korespondentów z Berlina w 1933 r. To ciekawa i pouczająca lektura. Pozornie nic się nie dzieje. Żadnych problemów na granicy. Niemieccy towarzysze podróży pomagają rosyjskiemu Żydowi przesiąść się w pociąg do Amsterdamu. Miasto żyje normalnym rytmem. Uderza tylko wszechobecność symboli. Wszędzie flagi i swastyki. Tylko noc jest dziwna. Puste ulice, zamknięte kawiarnie i restauracje. Problem zaczyna się w momencie, gdy reporter usiłuje dotrzeć do niektórych swych znajomych. Ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Panuje zmowa milczenia. Nawet Ci, którzy odnajdują się po jakimś czasie, pobici, okaleczeni, kobiety zgwałcone – milczą, nie chcą rozmawiać. Zachowują się jak napiętnowani. którzy chcą ukryć swoje znamię i przetrwać. Uderzająca jest też lektura prasy. Wszystkie gazety powtarzają to samo. Jeden motyw jest wiodący. Nienawiść. Skierowana precyzyjnie. Przede wszystkim w Żydów. Ale również w niedowiarków, sceptycznie nastawionych wobec nacjonalistyczno-faszystowskiej idei. W tym drugim przypadku nienawiść nasycona zostaje pogardą i sarkazmem. Dominuje publiczne poniżanie zarówno jednostek, jak idei. Celem jest wykluczenie, izolowanie od wpływu na bieg wydarzeń. Czytam i ogarnia mnie przerażenie. Wyłania się obraz spokojnego jeziora, w którego głębi szaleje potwór z Loch Ness. Widać tylko skutki. Ale nikt nie widział potwora. A wiec go nie ma. To złudzenie, omam. Nieszczęśliwy jednostkowy wypadek. Każdy z osobna. A ofiary nie wnoszą pretensji do nikogo konkretnie. Czytam i zastanawiam się nad mechanizmem tworzenia dyktatury. Dochodzę do wniosku, że podstawowym warunkiem jest wykreowanie wroga. Karmą dyktatury jest nienawiść. W każdym społeczeństwie kapitalistycznym mamy ludzi, którym udało się wziąć własne życie w swoje ręce. Jeżeli nawet nie zawędrowali na wyżyny, nie trafili na czołówki gazet, do elit politycznych, finansowych czy kulturalnych, to zapewnili sobie poczucie egzystencjalnego bezpieczeństwa, jakąś satysfakcję z własnych dokonań. Jest jednak też druga grupa. Ludzi, którzy sobie nie poradzili. Z różnych przyczyn: ustawienia ich w dalszych szeregach na starcie; lenistwa; zbiegu niesprzyjających okoliczności; niefrasobliwości; złej „lokalizacji” (likwidowane fabryki, PGR –y)... Długo można by wymieniać. Człowiek niechętnie obwinia sam siebie za życiowe porażki, zwłaszcza gdy istotnie padł ofiarą „transformacji”. On sam, a zwłaszcza jego dzieci. Tym trudniej mu to przychodzi, gdy jego życiowa sytuacja stanowi jaskrawy kontrast z sytuacją sąsiada, znajomego. Dąży więc do złagodzenia swojego dysonansu poznawczego. Szuka winnych na zewnątrz. Jeżeli w skali społecznej ów podział na dwie grupy staje się jaskrawy, ostry, dojmujący - potrzebny jest już tylko "winny". I wtedy pojawia się ktoś, kto owego winnego wskazuje i definiuje. Więcej – obiecuje, że go ukarze, zniszczy, wyeliminuje. Bo to przecież on jest za wszystko odpowiedzialny. Również za naszą nieudolność, ospałość, chęć życia na koszt innych. Warunek jest jeden: ślepa wiara, posłuszeństwo i bezwzględna lojalność. Ów ktoś przedstawia również wizję powszechnej szczęśliwości, jaka zapanuje, gdy oczyścimy nasz dom z tych, którym się powiodło, naszym kosztem oczywiście, gdy ich ograbimy, sprowadzimy do parteru. Wizja ta jest oczywiście kompletnie irracjonalna. Niemożliwa do zrealizowania. Destrukcyjna dla państwa, a przede wszystkim dla tych, którzy ślepo w nią uwierzą. Ale to nie istotne w początkowym etapie tworzenia dyktatury. Karmą jest wspólny wróg, precyzyjnie skierowana nienawiść i pogarda. Tak to wyglądało w Niemczech, tak wyglądało w Rosji, Tak rodziło się na Kubie i w Korei Płn. Podzielić społeczeństwo i znaleźć wroga. Reszta przyjdzie sama, choć z góry wiadomo, że na końcu tej drogi stoi widmo Stalingradu i gułagów. Jednakowe dla wszystkich. Tak samo zaczyna to wyglądać u nas. Podział jest coraz głębszy. Gorzej z karmą. Platforma Obywatelska to zbyt mało. Elity biznesowe są nietykalne, bo mogą się przydać, wiec trzeba je przeciągnąć na swoją stronę. Zresztą same przejdą (podobnie jak w Niemczech). Sygnał z krynickiego Forum był wyraźny. Ale oto pojawia się karma. Powstaje grupa ludzi, którzy sobie w życiu poradzili. Zakładają Komitet Obrony Demokracji. Wyszli na ulicę. Zamanifestowali swą niechęć. Jest przeciw komu skierować nienawiść. Co za ulga. Czy stajemy się dla Kaczyńskiego tym, czym dla Hitlera byli Żydzi i liberałowie i elity intelektualne? Czy budowane przez PiSowską propagandę nasze oblicze wrogów „dobrej zmiany”, nie staje się spoiwem dla jej naiwnych zwolenników? Czy za chwilę nie zostaniemy obarczeni winą za to, że rzucaliśmy kłody pod nogi. Jednym słowem, czy konsolidując się we własnych szeregach, nie stajemy się pośrednio mimowolnym stymulatorem procesu przekształcania Polski z państwa demokratycznego w dyktaturę? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, ale patrząc z perspektywy korespondenta Ilustrowanego Kuriera Codziennego, akredytowanego w 1933 r. w Berlinie, muszę je postawić.  ]]> 4207 0 0 0 831 0 0 Pan Nikt https://www.ruchkod.pl/pan-nikt/ Sat, 06 Feb 2016 19:00:48 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4209 Manula Kalicka Andrzej Duda wydaje się być idealnie takim prezydentem, jaki jest potrzebny prezesowi Kaczyńskiemu. Skrojony na miarę marzeń kobiety z prowincji o synu idealnym, co to i ministrantem jest, i w rękę pocałuje ciocię albo sąsiadkę, złapie hostię w locie… Jak żywcem ze starego dowcipu: Ratujcie, bo mój syn tonie, ten doktor! Andrzej Duda nam się udał. Ma 182 cm wzrostu, waży 85 kg, garnitury na nim leżą (acz nadużywa niebieskiego koloru zalecanego przez PR-owców Mattela dla Kena, partnera Barbie), doktor praw po UJ, niebrzydka żona germanistka, ładna córka. Z rodziny prostej i tradycyjnej, w pierwszym pokoleniu inteligenckiej. Triumf projektu „ Andrzej Duda” zaskoczył, jak sądzę, nawet jego patrona, Jarosława Kaczyńskiego. Do sukcesu AD przyczyniły się rozliczne gafy i zaniedbania sztabu konkurenta, ale też na pewno wizerunek młodego, sprawnego, wykształconego faceta, z ładnie prezentującą się rodziną. Nie zaszkodziły mu wieści o tym, że od dziesięciu lat blokuje etat na uczelni, równocześnie zarobkując na innej. Polacy, no cóż, przyzwyczaili się od czasów zaborów, poprzez okres komunizmu, że takie zachowania nie hańbią. Co przykre, lewe hotele i przejazdy do Poznania też niewielu gorszyły, mimo że wciąż prowadzone jest w tej sprawie śledztwo, bowiem naciągany był także sam europarlament. Andrzej Duda kombinował, a nie musiał. Pensja europosła to drobne osiem tysięcy euro, a jak wykazały zeznania majątkowe, ten 44-letni polityk ma nieruchomości warte milion złotych i ponad sto tysięcy oszczędności. W sumie – pracowity młody człowiek, skoro w polityce pojawił się zaledwie jedenaście lat temu, w roku 2005 i to jako szeregowy działacz Unii Wolności. Zmiana orientacji W 2005 zmienił orientację, rzecz jasna polityczną, i przeniósł się do PIS. Tu trafił we właściwe dla siebie środowisko. Już po roku, na wniosek kolegi ze studiów, Zbigniewa Ziobry, został podsekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości. PIS zawsze cierpiał na dotkliwy brak kadr, wykształconych kadr (dziwnym trafem inteligencja się nie garnęła), więc młody, ambitny i bez skrupułów Andrzej Duda miał otwartą drogę do kariery. W wyborach do sejmu w 2007 roku jeszcze kandydował z ostatniego miejsca na liście PiS. Taka mała przymiarka. Nie powiodła się, ale w zamian został błyskawicznie wiceministrem, rzecz jasna, u kolegi Ziobry. Ministrowanie nie trwało nazbyt długo, szybko Jarosław Kaczyński powołał go w skład Trybunału Stanu, w którym zasiadał od 2007 do 2011. Prezydent zna się z tą instytucją dokładnie, co, rzecz jasna, cieszy… W styczniu 2008 r., można powiedzieć równolegle, Lech Kaczyński mianował Andrzeja Dudę podsekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP, więc znów świetna okazja, by się zapoznać z pracą, którą teraz wykonuje. Poza bliskim kontaktem z urzędem prezydenckim, dokonał wówczas pierwszego, kontrowersyjnego ułaskawienia, niezwykle podobnego do tego, od którego zaczął swoją prezydenturę. Uczestniczył mianowicie w ułaskawieniu Adama S., wspólnika zięcia Lecha Kaczyńskiego znanego wszystkim Marcina Dubienieckiego, przebywającego obecnie w areszcie śledczym pod zarzutem kierowania zorganizowaną grupą przestępczą, wyłudzenia ponad 13 mln zł z PFRON i prania brudnych pieniędzy. Co ciekawe, ułaskawiono Adama S., któremu postawiono wówczas w zasadzie identyczne zarzuty jak obecnie Dubienieckiemu. Sprawie nadano bieg już po 15 dniach od wpłynięcia do prezydenckiej kancelarii. Zwykle w takich przypadkach występowano o opinię sądu. Tu nikt się nikt nawet nie pofatygował. Błyskawicznie rozpatrzono wniosek. Pozytywnie. Po czterech miesiącach Adam S. był wolnym człowiekiem, mimo że w normalnym trybie procedowania na decyzję trzeba czekać mniej więcej rok. Warto może też wspomnieć, że adwokatem Adama S. był ojciec Marcina Dubienieckiego, też prawnik. Dużo w życiu naszego Kena prawników. Taka widać karma… Znikające dokumenty Dokumenty z podpisem Andrzeja Dudy dziwnym trafem zniknęły, a on do niczego się nie przyznawał. Tygodnik „Newsweek” przytacza tekst decyzji o umorzeniu: „Jedyną osobą, która ewentualnie mogłaby mieć interes w tym, aby dokumenty ukryć, usunąć lub zniszczyć, byłby Andrzej Duda, ale tylko w sytuacji, gdyby zanegował swój udział w procedurze ułaskawienia Adama S. Tymczasem Andrzej Duda oświadczył, że, co prawda, nie pamięta, czy podpisał wyżej wymienione dokumenty, to jednak biorąc pod uwagę ich treść, podpisałby się pod nimi, mając na względzie wytyczne, jakie przekazał mu w tej sprawie prezydent Lech Kaczyński”. Miał widać dobrego prawnika. „Dziennik Bałtycki” informował później, że po ułaskawieniu Adam S. robił interesy z zięciem głowy państwa, Marcinem Dubienieckim, jak okazuje się, identyczne. Rutyna bywa zgubna. Rejtan w pałacu prezydenckim Po dwóch latach miłego w pałacu pobytu, urząd prezydenta objął Bronisław Komorowski, zmieniono skład kancelarii i Andrzej Duda musiał szukać innego zajęcia. Wszedł zresztą wtedy do rejestru „rejtanizmu” polskiego – nie chciał wpuścić do pałacu prezydenckiego następcy, żądając rosyjskiego aktu zgonu. Czyli – gdyby Rosjanie go nie wydali – mielibyśmy bezkrólewie i sprawne działanie państwa znów byłoby zależne od Rosjan. Andrzej Duda kandydował (bez powodzenia) na stanowisko prezydenta Krakowa, PiS wyłożyło spore pieniądze na jego kampanię, plakaty ze zdjęciami wisiały w całym mieście. Stał się rozpoznawalny, został krakowskim radnym i dzięki temu wszedł do sejmu z bardzo dobrym wynikiem. Założył wraz partyjnymi kolegami stowarzyszenie Ruch Społeczny im. Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Nie był politykiem znanym w kraju. Działał lokalnie lub na zapleczu. Niemniej w strukturach PiS się liczył, więc wystawiono go, z niezłego miejsca, do europarlamentu i w 2014 roku znów przesunął się w strukturze – został europosłem, co nie przeszkadzało mu nosić torby za Martą Kaczyńską, udającą się na Wawel, i utrzymywać dobre stosunki z jej wujem. Andrzej Duda na prezydenta! Taka ścieżka kariery spowodowała, że idealnie się nadawał na kandydata w wyborach prezydenckich, które właśnie nadeszły. Jarosław Kaczyński przez chwilę się wahał. Miał wszak jeszcze w zanadrzu profesora Glińskiego, wiecznego rezerwowego, ale poza nim chyba już nikogo innego, kto by mógł uwieść wyborców. Ostatecznie prezes zdecydował postawić na młodszego, bardziej dynamicznego Andrzeja Dudę. I był to strzał w dziesiątkę. Konkurencja, jak gogolowska wdowa po podoficerze, sama siebie wychłostała szeregiem niefortunnych posunięć. Nadmierną pychą i jeszcze kilkoma grzechami głównymi, zaś kandydat Duda klękał, wstawał, kłaniał się, całował w rękę kobiety, biskupów i prezesa. Żonę ubrała dobra stylistka, takoż i córkę. Słowem udał się ludziom ten doktor Duda. Nie zaszkodziła mu też reklama; najwięcej w kampanii wydało na nią PiS: drobne 2,5 mln złotych, ale na ich złotego chłopaka nie było szkoda. Mama kandydata zachęcała swoich studentów, by podpisywali listy poparcia dla niego z uroczą dezynwolturą mówiąc: nie wolno mi tego robić, ale sami państwo rozumieją – i wspominała o podchodzeniu do egzaminów w czwartym nawet terminie. Brak szacunku do prawa, już wówczas widoczny zarówno u kandydata jak i w jego rodzinie, nie przestraszył zwolenników. Może wręcz wzruszył? Taka zaradna mama, taka polska, taka prawdziwa matka gastronomiczna, którą zdefiniowała polska działaczka feministyczna, Sławomira Walczewska. Ideał. Dziadek z wąsami, wnuczek ze świecą komunijną, ojciec porządności. To się podobało. 24 maja 2015 roku Andrzej Duda został wybrany na urząd prezydenta RP. Nie był kandydatem wymarzonym, ale był kandydatem do przyjęcia. Jednak atrakcje zaczęły się zaraz po 6 sierpnia 2015 roku. Po zaprzysiężeniu. Ciąg dalszy – nie mam wątpliwości – nastąpi.  ]]> 4209 0 0 0 312 0 0 Siła bezsilnych i inne eseje Václava Havla https://www.ruchkod.pl/sila-bezsilnych-i-inne-eseje-vaclava-havla/ Sun, 07 Feb 2016 08:30:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4211 Da Opolska Przed paroma dniami wydano książkę "Siła bezsilnych i inne eseje". Jest to wznowienie esejów Vaclava Havla znane już wcześniej polskim czytelnikom. Dla mnie osobiście to bardzo ważny tytuł, bo poniekąd splątany z moim życiem zawodowym sprzed paru lat. I stąd pomysł, by przypomnieć myśl historiozoficzną znanego i uznanego na całym świecie dramatopisarza, prezydenta naszych południowych sąsiadów w trudnych dla Europy Środkowo-Wschodniej czasach. Mój tekst powstał jednak w pewnym sensie post factum… I przykro mi z tego powodu, i smutno zarazem. Żegnaj zatem Szanowny Panie Prezydencie. Będziemy pamiętać o wszystkim, co zrobiłeś dla nas jako polityk i jako pisarz! Esej Siła bezsilnych zaliczany jest do klasyki literatury dysydenckiej. Po polsku ukazał się sześciokrotnie, biorąc pod uwagę wydanie najnowsze. Po raz pierwszy w Krytyce, później w Zeszytach Edukacji Narodowej z polemiką Jana Walca zatytułowany Słabość wszechmocnych, następnie w wyborze esejów Thriller oraz w Berlinie ze wstępem Adama Zagajewskiego. Esej porusza istotne zagadnienia związane z kwestią ustroju politycznego Czechosłowacji i jego następstwami. Pisarz w poszczególnych rozdziałach szkicu wyjaśnia mechanizmy funkcjonowania systemu nazwanego przez niego posttotalitaryzmem, z tym, że post- nie oznacza tu, że system ten totalitarny już nie jest, ale jest w inny sposób. Najistotniejsze jednak dla niego zdają się być jego konsekwencje dla życia jednostki. Koncentruje się również na postawie dysydentów – uznanych za obywateli drugiej kategorii, tytułowych bezsilnych. Warunki, w jakich przyszło im żyć, oraz charakter władzy określa mianem dyktatury, ale rozumianej odmiennie od dyktatury tradycyjnej. System ten jest wszechobecny, wszędzie ma tę samą strukturę i opiera się na tych samych założeniach. O jego trwałości decyduje również solidny grunt oraz logiczna ideologia. Inne są również sposoby sprawowania władzy – precyzyjniejsze, doskonalsze. W dalszej części eseju Havel, dla dokładniejszego zobrazowania mechanizmów działania systemu i obrony przed nim dysydentów, posługuje się prostym przykładem zaczerpniętym z życia codziennego. Zakłada istnienie kierownika sklepu, „zmusza” go do różnorodnych poczynań i wyjaśnia różne ich konsekwencje. Jest to jednocześnie pretekst służący mu do stawiania często skomplikowanych pytań i próby uzyskania na nie odpowiedzi, a w rezultacie do głębszej analizy współczesnej autorowi rzeczywistości. Niżej prześledzę zagadnienia, o których szeroko pisze autor eseju. 1. Kierownik sklepu, na wystawie między cebulą a marchewką, umieścił tabliczkę z napisem: „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się”. Jeśli zrobił to, bo tak wypadało w ówczesnym systemie zrobić, to hasło to staje się ZNAKIEM, czyli uzyskuje konkretny sens i znaczy dokładnie tyle, co: „Ja, kierownik sklepu wiem, co powinienem zrobić, zachowuję się tak, jak się tego ode mnie wymaga, jestem posłuszny, chcę żyć w spokoju”. Jest ono równoznaczna z informacją: „Boję się i jestem posłuszny”, ale takie dosłowne jej sformułowanie pozbawia kierownika godności osobistej. Znak pomaga więc ukryć przed innymi ludźmi prawdziwe powody postępowania. Dzięki ideologii, kierownik sklepu może usprawiedliwić samego siebie. Świadczy to również o ślepym podporządkowaniu człowieka systemowi, dla którego staje się on sługą. Zaatakowany zostaje autentyzm życia, przez co kłamstwo proponowane przez system staje się dla jednostki prawdą. Musi ona udawać, że wierzy w owo kłamstwo, że pochwala życie w nim. Zostaje wciągnięta do gry, staje się składnikiem systemu. Spoiwem owego systemu jest przede wszystkim ideologia, która nie tylko powoduje jego ciągłość, ale również interpretuje rzeczywistość na potrzeby władzy i sama staje się rzeczywistością. Prowadzi to do paradoksu, ponieważ jednostka faktycznie przeciwna ideologii, zaczyna jej służyć. 2. Dlaczego sklepikarz umieszcza tabliczkę z owym hasłem na wystawie? Takie publiczne wypowiadanie się ma ukryty sens, ponieważ to, jak i identyczne hasła znajdowały się wszędzie i nie były nawet już zauważane przez tłum. Dzięki temu stawały się PANORAMĄ CODZIENNOŚCI, tworzyły rzeczywistość, jednocześnie cały czas przypominając człowiekowi, gdzie żyje i co powinien robić. W ten sposób każdy z osobna zostawał wciągany w system, stawał się jego ofiarą i jednocześnie wykonawcą nakazów tegoż systemu. Ludzie, realizując dyktat systemu, potęgują go, stają się jego ofiarami i instrumentami tworząc SAMO-TOTALIZM SPOŁECZNY. Spowodowało to KRYZYS TOŻSAMOŚĆI, ponieważ człowiek był zmuszany między kłamstwem a godnością wybierać to pierwsze. 3. Sklepikarz ściągnie z wystawy tabliczkę. Będzie to próba powrotu do życia w prawdzie, za którą przyjdzie zapłacić surowy rachunek: szykany, problemy zawodowe, osobiste. Ów bunt ma wymiar – człowiek powraca do siebie, moralny – jest przykładem dla innych, poetyczny – pokazuje tę prawdziwą rzeczywistość. Największym zagrożeniem dla systemu posttotalitarnego jest życie w prawdzie, do którego zawsze dąży sumienie i świadomość człowieka. Jest to siła wewnętrzna, która, gdy raz zostanie odkryta, demaskuje świat pozorów, narusza go i przyczynia się do zburzenia systemu. 4. Próbą obalenia porządku politycznego w Czechosłowacji było pojawienie się Karty 77. Należała ona do życia w prawdzie. Przyczyną jej ukazania się był proces sądowy muzyków zespołu The Plastic People of the Universe. Walka o wolność muzyki rockowej jest utożsamiana z walką o wolność człowieka. Została ona zapoczątkowana przez tych, którzy chcieli żyć swobodnie, śpiewać, marzyć, przez tych, którzy mieli dość czekania. Dzięki nim społeczeństwo zrozumiało, że atak na czeską grupę był atakiem na wolność powszechną. Karta 77 dowodziła również tego, że przyczyny buntu nie muszą być koniecznie polityczne, a mogą się pojawić w tych dziedzinach, gdzie życie w prawdzie styka się z życiem w kłamstwie. Impulsy do jej powstania narodziły się w sferze ukrytej. 5. W systemie posttotalitarnym zmienia się również zakres semantyczny słowa OPOZYCJA. Jak wiadomo, w systemie demokratycznym opozycję stanowią ugrupowania, które wchodzą w system z innym programem, rywalizują o władzę zgodnie z regułami gry, działają legalnie lub na granicy legalności. W Czechosłowacji „opozycja” tożsama jest do „dysydenci” – to grupy, które stale dają wyraz swym nonkonformistycznym poglądom, dążą do życia w prawdzie, naruszają integralność władzy, stąd stanowią dla niej największe zagrożenie. Ich działalność jest nielegalna i podlega szykanom. 6. Kim są dysydenci? To ludzie żyjący w prawdzie; pochodzą najczęściej z kręgów intelektualnych, nie mogą publikować w kraju, choć najczęściej orężem ich walki są teksty pisane i publikowane za granicą. To ludzie, o których często słyszało się na Zachodzie. Sami nie lubią być nazywani „dysydentami”, ponieważ określenie to może mieć konotacje negatywne – „odszczepieńcy”. Tymczasem oni nie odszczepili się od niczego, może tylko od życia w kłamstwie. Dysydentyzm jest to pewna postawa, którą przyjęli wobec życia, postawa, w której za priorytet uznaje się równość praw, wolność człowieka i poszanowanie jego godności. Ponadto horyzont krytycznego spojrzenia ludzi z kręgu dysydentów wykracza poza grupę czy otoczenie i nabiera charakteru POLITYCZNEGO. I to jest punkt zwrotny, który pozwala na bieg dziejów zgodny z sumieniem i przekonaniami każdego normalnie myślącego człowieka. Havel nie tylko w tym eseju dokonuje oceny ustroju Czechosłowacji. Temat ten przenika całą jego twórczość przede wszystkim z powodu próby osobistego rozrachunku. Przecież on sam został przez system doświadczony boleśnie – nie tylko nie mógł podjąć wybranych przez siebie studiów, ale również wypowiadać się w kraju poprzez swoje utwory (np. Audiencja, Wernisaż). Havel mówi w nich wyraźnie o rozkładzie tożsamości ludzkiej w systemie politycznym, w którym przyszło mu żyć. Bohaterowie jego utworów często rezygnują z wartości duchowych i z życia w prawdzie, są „nadgorliwi i krzykliwi”, ale demaskują się w końcu, jeśli nie wobec swoich partnerów, to w oczach widza teatralnego. Podobnie dzieje się z systemem posttotalitarnym, którego prawdziwe „oblicze” również zostaje odkryte, jeśli tylko napotka opór i bunt ze strony obywateli. W konsekwencji trwałość tego systemu jest utrzymywana tylko wtedy, gdy jednostka dobrowolnie się nań godzi, wybierając życie w kłamstwie. 18.12.2011 Tekst powstał w dniu śmierci Vaclawa Havla. Pierwodruk: tekturaopolska.pl
Literatura:
  • Havel V., Teatr, przeł. A.S. Jagodziński, Bydgoszcz 1991.
  • Hrabal, Kundera, Havel… Antologia czeskiego eseju, oprac.: J. Baluch, Kraków 2001.
]]>
4211 0 0 0
Polacy, nic się nie stało? https://www.ruchkod.pl/polacy-nic-sie-nie-stalo/ Sun, 07 Feb 2016 15:00:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4222 Walentyna Rakiel-Czarnecka Polska wielokrotnie musiała przeżywać traumę niszczenia wartości, Polacy wiele razy musieli o nie walczyć, a także o wolność, godność i prawo do decydowania o sobie. Kiedy wydawało nam się, że wreszcie mamy spokój i możemy zająć się sobą, okazało się, że znowu żyjemy w przełomowym, historycznym momencie i trzeba wykonać ważne dla narodu zadania. Wygrana PiS podczas ostatnich wyborów odmieniła naszą rzeczywistość, nasze prawo oraz nasze życie. Większość z nas, wskutek przeprowadzanych często nocną porą zmian, straciła poczucie bezpieczeństwa, bowiem każdy dzień przynosił nowe niespodzianki, przyprawiał o lęki. Wciąż na nowo musimy porządkować świat i odnosić się do niego. Dokonuje się podział kraju na plemiona polityczne, wzrasta poziom nienawiści i agresji, co zmienia postrzeganie otaczającego nas świata – zarówno w wymiarze indywidualnym (dla wielu zachodzące zmiany są permanentnym testem) jak i ogólnym – narodowym. To co było miesza się z tym co jest i w tym koktajlu rodzi się to co będzie. Na nowo definiowane są pewne pojęcia, słowa, analizie poddawane są socjologiczne zjawiska; coraz więcej ekspertów, filozofów i publicystów dostrzega te zmiany i pisze oraz mówi o nich. Jak w tym wszystkim odnajduje się „polska dusza”? Według definicji PWN dusza to „całokształt dyspozycji psychicznych, uczuciowych i intelektualnych człowieka składających się na jego osobowość”. Zgodnie z kanonem religii chrześcijańskiej słowo dusza decyduje o samoświadomości osoby. Nasza „polska dusza” jest w istotnym obszarze odzwierciedleniem tego, co wspólne w świadomości, a głównie w podświadomości większości Polaków. A co dzisiaj – w kontekście zachodzących zmian – wpływa na tę naszą „polską duszę”, czy i w jaki sposób ją zmienia? Nie wymyślono ustroju lepszego od demokracji Podczas dotyczącej Polski styczniowej debaty w Parlamencie Europejskim, mówcy kilka razy przypominali tragiczne doświadczenia związane z drugą wojną światową. Podkreślali, że po upadku ideologii faszystowskiej doszło do fantastycznego rozkwitu demokracji. Paliwem dla tego rozwoju był strach przed powtórką katastrofy. Krzewieniu demokracji pomogło też włączenie się USA do spraw europejskich – wszak z ogarniętej wojną Europy właśnie do Ameryki zbiegli Żydzi oraz wybitni Niemcy i rozwinęli nauki humanistyczne. Demokracja jest dla europejskiej wspólnoty wartością pryncypialną, dlatego Unia niepokoi się tym, co dzieje się w Polsce od czasu przejęcia władzy przez PiS. Czy Polakom znudziła się demokracja liberalna? Połowa uprawnionych nie poszła 25 października na wybory, 37 % zagłosowało na PiS, a wcześniej większość wybrała Andrzeja Dudę – kandydata PiS na prezydenta. Jedna partia przejęła władzę ustawodawczą i wykonawczą. Efektem tej wygranej jest gwałtowne zawłaszczanie państwa, rozmontowywanie demokracji oraz naruszanie ustroju. Jak do tego doszło? Dlaczego wygrał PiS? Bo nie ceni się powietrza, którym się oddycha? Bo nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakich fantastycznych czasach żyjemy i że wskutek naszej obojętności nagle może się to skończyć? Bo jesteśmy zbyt leniwi, aby kupić gazetę, przemyśleć jakiś temat, porozmawiać z sąsiadami o polityce, wyjść ze swojej egoistycznej skorupki, zainteresować się czymkolwiek? Rozleniwiliśmy się również umysłowo. Ludzie robią biznesy, bogacą się, kupują telewizory o coraz to większej przekątnej ekranu, nowoczesne meble i inne gadżety, ale nie mają w domu ani jednej książki. Tam świadomość kształtuje telewizja, radio, ksiądz, sąsiedzi. I ewentualnie internet. Większość stała się bierna społecznie, zajęła się konsumpcją, życiem rodzinnym. Przysnęliśmy, znudziła się nam „ciepła woda w kranie”. Według socjologów duża część społeczeństwa wiejskiego nie została nigdy przystosowana do życia w demokracji obywatelskiej. Na wsi czy w małych miasteczkach ludzi nie obchodzi demokracja, a głosowali na Dudę bo jest przystojny, ładnie się uśmiecha i ma reprezentacyjną żonę. Ci ludzie nie chcą wchodzić do obiegu obywatelskiego, nie chcą, żeby cokolwiek się zmieniało w ich życiu i otoczeniu. Kraj pęknięty na pół Czy słusznie zarzucano PO ideowe rozmycie, koncentrację na rozwoju gospodarki? Donald Tusk stwierdził, że nie ma z kim przegrać. Władza cieszyła się dobrym samopoczuciem, a przeciętna Kowalska i Kowalski dostrzegali, że dobrze to tak do końca nie jest. Widzieli, że sądy nie działają jak należy, że latami trzeba czekać na sprawiedliwość, że zapadają kuriozalne wyroki. Brakuje pracy, a jak jest umowa, to śmieciowa, że publiczna służba zdrowia nie działa tak, jak ludzie tego oczekują, a z miasteczka można wyjechać tylko jednym autobusem i wrócić też jednym. Lista takich codziennych, prawdziwych pretensji wydłużała się, co sprawiało, że ludzie czuli się ignorowani. W Polsce stopniowo dokonywały się podziały. Na tych, którym w III RP się powiodło i na tych, którzy poczuli się zlekceważeni i odrzuceni. Podziały te stawały się coraz silniejsze, w miarę jak zróżnicowanie ekonomiczne stawało się coraz bardziej widoczne. Momentem, w którym społeczeństwo pękło na pół, była tragedia smoleńska. O ile w tragicznych dniach tuż po katastrofie Polacy byli jednością, to potem podzielili się na tych, którzy uwierzyli w zamach i tych, którzy przyjęli wyniki komisji badających tragedię. Drugi podział dotyczy często tych samych ludzi, ale ma szersze znaczenie i związany jest ze światopoglądem. Jedni myślą bardziej liberalnie, jak – w znacznej mierze – dzisiejsza Europa zachodnia: demokratyczne państwo prawa i wolny rynek promowany przez państwo. Drudzy uważają, że w tym wszystkim brakuje wspólnoty, historycznej tożsamości, głębszego zakorzenienia i pielęgnowania tradycyjnych wartości. Świadomość drugiej grupy w znacznej mierze została ukształtowana w wyniku różnych działań sił konserwatywno-narodowych. Dali się uwieść PiS I kiedy PiS wyszedł z ofertą dobrej zmiany, wiele osób, głównie z tej drugiej grupy, to kupiło. PO wyraźnie skręciła w lewo, tymczasem PiS przebrany w owczą skórę skradał się do prawicowego elektoratu. Spokojna Beata Szydło z broszkami w klapie, obiecująca konsultacje i słuchanie obywateli, uśmiechnięty Andrzej Duda, który dużo mówił o potrzebie budowania wspólnoty między Polakami. Nie pokazywano wtedy ani Antoniego Macierewicza (chyba że w memach, gdzie siedział w jakiejś komórce i wciąż pytał, czy może wyjść), ani Jarosława Kaczyńskiego. I dużo ludzi dało się zwieść tej uwodzicielskiej poetyce PiS-u. „PiS dał ludziom intensywne przeżycia, także przyjemność obrażania i kłamania” – pisał w „Gazecie Wyborczej” z 23/24 stycznia 2016 r. Marcin Król, filozof, historyk idei, działacz opozycji w PRL. Widać ludziom, a szczególnie elektoratowi PiS, brakowało silnych emocji, skoro im się to spodobało. Czas pokazał, że partia była przygotowana i miała wyraźnie określony cel. „PiS umie grać na złej stronie ludzkiej duszy” – mówił w tym samym wywiadzie Marcin Król – „Ileż po jego stronie zawiści, szyderstw, hejterów! PiS wydobył zło z człowieka i społeczeństwa, ukazał ciemną twarz ludzi. Kiedy brakuje przeciwstawnych sił, łatwo to można zrobić i wykorzystać. Ciepła woda nie obroni się przed taką nawałnicą”. Po co PiS wydobył to zło? Dlaczego chce zawłaszczyć polską duszę? Odpowiedź nasuwa się sama: bo chce „naprawić Polskę”. Tylko jak? Mylna diagnoza PiS zdiagnozował Polskę i Polaków po1989 roku. Nawiązuje w niej w wielu przypadkach do najgorszych wzorców systemów totalitarnych i naraża nasze państwo na degradację. Stworzył też własny „wzór narodu polskiego”, w którym chce zamknąć społeczeństwo i przejąć rząd nad naszymi duszami. Zmierzając do tego celu podejmuje różne działania. Wypracował odpowiednią narrację, właściwy dla swojego „projektu” język i stosuje technikę zniesławiania wszystkich i wszystkiego - zabiegi skutecznie praktykowane w dyktaturach. Problem polega na tym, że PiS postawiło fałszywą diagnozę i stosuje fałszywą terapię. Niestety, rachunek zapłaci cały naród. Anna Wolf-Powęska w „Gazecie Wyborczej” z dnia 16/17 stycznia 2016 r. opublikowała artykuł pt. „Jak gardzą ludzie Kaczyńskiego”, w którym opisała dokładnie, w jaki sposób PiS, kierując się „miłością do ojczyzny”, niszczy ją. Autorka wskazuje, że PiS ma pojemną definicję wroga. Mieści się w niej cała III RP, w tym „elity pookrągłostołowe”, „mutacja posttotalitarna” oraz lewactwo. „Obrońcy jedynej absolutnej prawdy w Polsce postrzegają naszą przestrzeń publiczną wyłącznie w kategoriach dychotomicznych. Mamy więc lewactwo i szlachetny konserwatyzm. III RP jako „magnaterię z oligarchicznym układem władzy” i „zwycięski szlachecki rokosz”, w którego wyniku Andrzej Duda został wybrany na prezydenta RP, budzący się po nocy okupacyjnej „polski habitus” i upadłą zachodnią cywilizację, kulturę imitacji i wierną cnotom chrześcijańskim, system i zdradzone oraz umęczone masy, kulturę narodową i multikiulti” – pisze Anna Wolf-Powęska. Uzasadnieniem dla „dobrej zmiany” jest tragiczny – wg PiS – bilans ostatniego 25- lecia. I to jest powodem, że profesor Piotr Gliński czuje się zobligowany do głębokich reform, ponieważ – jego zdaniem – lewackie elity „zaprzepaściły kulturę moralną narodu”. Swoje diagnozy stawiają też inni prawicowi „eksperci”: prof. R. Legutko stwierdza, że po 1990 r. nastąpiło „zbiorowe zgłupienie i otępienie”, wykładowca z UKSW – Przemysław Dakowicz diagnozuje, że jako zbiorowość po Okrągłym Stole zostaliśmy poddani „operacji wymiany mózgów”. Antoni Macierewicz przekonywał, że III RP kazała się wyzbyć patriotyzmu. I, zgodnie z zasadą totalitarnych reżimów, propagandowe hasła i slogany, powtarzane wielokrotnie są ostatecznie przyjmowane jako prawda. Wszystkie te wymienione powyżej i poniżej słowa, zdania, stwierdzenia i opinie narobiły w wielu głowach niezłego bałaganu. W świadomości osób niechętnych do samodzielnego myślenia, spowodowały ogromne spustoszenie. Wielu ludzi wchłonęło te wszystkie kłamstwa jak gąbka wodę. Co robiła w tym czasie „polska dusza”? I na nią przyszedł czas – ostry atak medialny. „Prawicowe media i wydawnictwa rozpoczęły zmasowaną agitację na rzecz budzenia ducha polskiego od redefinicji podstawowych pojęć do tzw. „kanonu patriotycznego” – czytamy w artykule Anny Wolf-Powęskiej. Zgodnie z tym kanonem, patriotą jest np. ten, kto bierze udział w „smoleńskich miesięcznicach”, słucha i wspiera Radio Maryja, a także prawicowe tytuły, należy do Klubu „Gazety Polskiej”. Tak rozrasta się nowy gatunek polskich patriotów. Autorka artykułu pisze, że kilku profesorów, księży, a nawet biskupów w tym chórze „konfederacji niepodległych Polaków” stawia diagnozy, a wraz z tymi diagnozami włosy na głowie racjonalnych obywateli. Według ks. abp Józefa Michalika „dziś umieramy jako naród”, media zaś trzeba zmienić, gdyż „chodzi im o oderwanie od korzeni i zawłaszczenie rzeczywistości”. Biskup doszukuje się w nich ukrytej chęci narzucenia obcej Polsce hierarchii wartości. Wielu autorów artykułów i polityków straszy uchodźcami. Prof. Andrzej Nowak w odpowiedzi na politykę uchodźczą premier Kopacz twierdzi, że ta polityka oznacza „zdradę łańcucha pokoleń” i jest drogą do „ostatecznej ubojni polskości”. Ks. arb prof. Marek Jędraszek w wyborze nowego prezydenta – Dudy – dostrzega nadzieję na zwycięstwo w zmaganiach z Europą, która „popełnia na naszych oczach samobójstwo”. Wg autorki omawianego artykułu PiS na nowo „opisuje” kulturę, historię, naukę, oczywiście wszystko negując, fałszując, opluwając. „Każda dyktatura kieruje się sprawdzonymi wzorami propagandowymi” – pisze autorka. – „Nauka nie poszła w las. Powtarzane od lat slogany ugruntowały się w świadomości sporej części pokolenia urodzonego w wolnej Polsce. Przekazywana mu treść stanowi interpretację naszej rzeczywistości, która jest nadużyciem, nieznanym w debacie publicznej i naukowej po 1989 r.”. Fałszywa recepta PiS W tym samym artykule Anna Wolf-Powęska podaje też, jakie rozwiązania ma PiS na opisaną powyżej chorobę Polski i Polaków. Otóż „partia ustali nowy kanon kultury: oryginalnej, wolnej od zewnętrznych wpływów, ulepszy też polską naukę, w kulturze i nauce ustali odgórnie, co jest wybitne i zaordynuje, kto jest autorytetem, przeprowadzi dekomunizację w kulturze i edukacji oraz reformę wyobraźni historycznej”. Autorka przestrzega, że – jak pokazuje historia – łamanie prawa i standardów zaczynało się zawsze od indoktrynacji. Stwierdza, że stoimy przed największym od 1945 roku zagrożeniem, jakim jest zawładnięcie umysłów młodych ludzi, zainfekowanie ich wrogością i nacjonalizmem. „W wolnym, demokratycznym kraju wyrasta na naszych oczach formacja, która opluwa najszlachetniejszych demokratów tworzących zręby wolnej Polski; degraduje nauczycieli akademickich, którzy w trudnych warunkach ideologizacji życia publicznego zachowali wewnętrzną oraz naukową suwerenność i pozostali dla nas największymi autorytetami; szerzy wrogość do wszystkiego i wszystkich” – pisze. Anna Wolf-Powęska, powołuje się na opinię obserwatora klimatu ideowego w Niemczech – Sebastiana Haffnera, który uznał, iż tragizm Niemców polegał m.in. na fałszywym rozumienia patriotyzmu. „Patriotyzm, który Niemcy, począwszy od utworzenia Rzeszy, przyjęli jako własny, nie był żadną miłością ojczyzny, lecz jej zawłaszczeniem. Jest on uczuciem, które częściowo paraliżuje moralną, duchową i estetyczną odpowiedzialność. Stanowi swego rodzaju ślepą plamę w duchowym oku” – przypomina. Jak przerwać to szaleństwo? Jak zatrzymać zakrojoną na wielką skalę operację na naszych umysłach i „polskiej duszy”? Jak dotrzeć do zainfekowanej przez ideologię PiS części społeczeństwa? Po jakie sięgać argumenty i jakie racje przedstawiać? I wreszcie – czy i jak dalekie zaszły zmiany w naszej „polskiej duszy” wskutek stosowanych na tak ogromną skalę manipulacji, propagandy i indoktrynacji? Przyszedł czas na długie Polaków rozmowy. Na dyskurs, na szukanie wspólnych platform, pól, celów. Wszak mamy tylko jedną Ojczyznę i musimy wspólnie myśleć o przyszłości; współpracować i troszczyć się o nasz kraj. Innej drogi nie ma.  ]]> 4222 0 0 0 Czuj-duch! Jak łatwo zmienić Konstytucję i co z tego może wyniknąć https://www.ruchkod.pl/czuj-duch-jak-latwo-zmienic-konstytucje-i-co-z-tego-moze-wyniknac/ Tue, 09 Feb 2016 12:12:35 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4402 Piotr Rachtan W Sejmie szykuje się zmiana Konstytucji RP, wedle projektu Klubu Kukiz’15, z dołączonymi podpisami pokaźnej liczby posłów Prawa i Sprawiedliwości. Druk Sejmowy nosi numer 166. Zacytujmy tu ten krótki projekt, bowiem czytelnicy powinni wiedzieć, jaki pasztet szykują im na Wiejskiej:
Art. 1 W ustawie z dnia 02 kwietnia 1997 r. – Konstytucja RP wprowadza się następujące zmiany: W art. 183 po ust. 1 dodaje się ust. 1a w następującym brzmieniu: „1a. Sąd Najwyższy orzeka o zgodności ustawy, o której mowa w art. 197 Konstytucji, z Konstytucją oraz z ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, których ratyfikacja wymagała uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie.” W art. 188 pkt 1) i 2) otrzymują następujące brzmienie: „1) zgodności ustaw i umów międzynarodowych z Konstytucją, z zastrzeżeniem art. 183 ust. 1a Konstytucji, 2) zgodności ustaw z ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi, których ratyfikacja wymagała uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie, z zastrzeżeniem art. 183 ust. 1a Konstytucji,” W Art. 194 ust. 1 i 2 otrzymują następujące brzmienie: „Art. 194 1. Trybunał Konstytucyjny składa się z 18 sędziów, wybieranych indywidualnie przez Sejm większością co najmniej 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, na 9 lat spośród osób wyróżniających się wiedzą prawniczą. Ponowny wybór do składu Trybunału jest niedopuszczalny; 2. Prezesa i Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej, spośród co najmniej trzech kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału Konstytucyjnego.” Art.2 Kadencja Sędziów Trybunału Konstytucyjnego, wybranych przed dniem wejścia w życie niniejszej ustawy, wygasa w 60 dniu od dnia jej wejścia w życie. Na ich miejsce zostaną powołani nowi sędziowie, wybrani na zasadach określonych w Konstytucji według jej brzmienia po przyjęciu niniejszej ustawy i w innych właściwych przepisach. Art. 3 Ustawa wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.
Dla zainteresowanych ważne jest tu przypomnienie, że Konstytucja z 1997 roku przewiduje możliwość jej zmiany i opisano to w Rozdziale XII, choć wymaga to trochę większej liczby głosów, niż dla uchwalenia ustawy o budowie sławojek (2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów); w ten oto nieskomplikowany sposób można zmienić ustrój państwa, zasady jego organizacji, zakres praw obywatelskich, fundamentalne instytucje. O czym mówi artykuł 235 KOnstytucji RPJak to, zapyta naiwnie obywatel, przecież Konstytucję przyjmowaliśmy w referendum konstytucyjnym, wszyscy wyborcy mieli w tej sprawie głos. Tak, odpowiemy, to prawda, ale autorzy ustawy zasadniczej z 1997 roku zaniedbali, nie pomyśleli, polenili się i nie zabezpieczyli tego dokumentu przed majsterkowiczami, którzy dla swoich fantazji albo doraźnych celów politycznych zechcą zmienić ustrój. Na przykład, by pozbyć się dokuczliwej muchy będą strzelać szrapnelami, inaczej mówiąc – by unieszkodliwić kłopotliwy Trybunał Konstytucyjny zdemolują całe państwo. Na temat druku sejmowego nr 166 wypowiedziały się Krajowa Rada Sądownictwa, Naczelna Rada Adwokacka i Sąd Najwyższy. Przeciwnie niż Biuro Analiz Sejmowych trzy przywołane instytucje najzwyczajniej w świecie zmiażdżyły projekt Klubu Kukiz’15., artykuł po artykule. Będziemy cytować ich opinie i wnioski, co może nie jest lekturą łatwą, przecież jednak wartą przebrnięcia, bo sprawa jest fundamentalna. SN w swojej opinii pisze, że „cząstkowe zmiany w Konstytucji – a taki właśnie charakter ma przedmiotowa nowelizacja – powinny być zgodne z wartościami i zasadami konstytucyjnymi, a w szczególności z zasadą demokratycznego państwa prawnego (art. 2 Konstytucji, czyli z zasadami przyzwoitej legislacji oraz zasadą racjonalności, a także z zasadą podziału i równowagi władz (art. 10 Konstytucji)… Nowelizacja cząstkowa nie może naruszać spójności ustawy zasadniczej i powodować, że Konstytucja będzie aktem wewnętrznie sprzecznym” Ale co tam, wewnętrzna sprzeczność, zasady przyzwoitej legislacji można odstawić do kąta. O przekazaniu Sądowi Najwyższemu prawa do orzekania o ustawach, dotyczących TK pisze profesor UŁ dr hab. adw. Szymon Byczko, Przewodniczący Komisji ds. Postępowań Konstytucyjnych przy NRA w swojej opinii z 11 stycznia: „Można mieć do tego przepisu dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, łamie on zasadę wyłączności kompetencji do rozstrzygania o zgodności aktów prawnych z Konstytucją, zastrzeżonej dla Trybunału Konstytucyjnego. Ten organ został specjalnie zaprojektowany i umieszczony w Konstytucji właśnie po to, by tego rodzaju sprawy rozstrzygać. Zgodnie z projektem natomiast, jedna kategoria spraw z tego zakresu zostaje wyłączona na rzecz Sądu Najwyższego. Narusza to samą koncepcję sądu konstytucyjnego i otwiera drogę do dalszego ograniczania jego kompetencji. Właściwie, skoro Sąd Najwyższy mógłby orzekać w sprawie zgodności z konstytucją jednej ustawy, to można zastanowić się w ogóle nad zasadnością istnienia Trybunału Konstytucyjnego jako odrębnego, wyspecjalizowanego organu wymiaru sprawiedliwości. Po drugie, nowelizacja nie przewiduje żadnego trybu postepowania przed Sądem Najwyższym i nie poszerza jego kompetencji” Podobnie o tym ustępie art. 1 nowelizacji piszą i KRS, I Sąd Najwyższy. Zajrzyjmy teraz do oceny ust. 3, który zmienia liczbę sędziów, zasady ich wyboru i sposób wyłonienia prezesa TK i wiceprezesa. Najbardziej dosadnie zaopiniowała tę regulację Krajowa Rada Sądownictwa, której opinię w tej części zacytujemy w całości: „Projektodawca proponując zwiększenie do 18 liczby sędziów Trybunału Konstytucyjnego kieruje się wyłącznie chęcią zażegnania istniejącego od początku VIII kadencji Sejmu sporu politycznego. Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Stabilność i niezmienność regulacji konstytucyjnych jest istotną wartością, bowiem na ich podstawie oparty jest cały system prawa obowiązujący w Rzeczypospolitej Polskiej. W państwie prawnym nie jest dopuszczalne dokonywanie zmiany Konstytucji jedynie w celu zażegnania bieżącego sporu politycznego, gdyż oznaczałoby to instrumentalne traktowanie Ustawy Zasadniczej. Zainicjowanie takiej praktyki stwarzałoby zagrożenie dla stabilności polskiego porządku prawnego. Intencją ustrojodawcy, który określił w art. 235 Konstytucji kwalifikowane zasady zmiany Konstytucji, było przeciwdziałanie pochopnym, nieprzemyślanym i podporządkowanym bieżącym potrzebom politycznym zmianom Ustawy Zasadniczej. Ponadto projekt i jego uzasadnienie są w tym zakresie wewnętrznie sprzeczne. Zwiększenie liczby sędziów przy projektowanej treści art. 2 ustawy nie ma żadnego uzasadnienia. Obecny 15 osobowy skład Trybunału jest w zupełności wystarczający i został już historycznie ukształtowany. Negatywnie należy ocenić także propozycję, zgodnie z którą wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego miałby być dokonywany przez Sejm kwalifikowaną większością 2/3 głosów w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Proponowane rozwiązanie nie daje bowiem gwarancji skutecznego wyboru sędziów i może doprowadzić do niemożności obsadzenia Trybunału, a wskutek tego niewykonywania przez Trybunał Konstytucyjny jego zadań. W praktyce wypracowanie kompromisu politycznego gwarantującego obsadzenie wolnego stanowiska sędziego Trybunału Konstytucyjnego może okazać się niezwykle trudne a nawet niemożliwe. Potwierdza to np. trwający obecnie spór polityczny. Brak porozumienia może spowodować destabilizację obowiązującego porządku prawnego, ponieważ zgodnie z art. 2 projektu ustawy projektodawca zamierza jednocześnie wygasić kadencje wszystkich obecnych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Niefunkcjonowanie najwyższego organu właściwego do badania legalności prawa miałoby negatywne konsekwencje społeczne i prawne, z uwagi na zakres i znaczenie dla funkcjonowania państwa zadań wykonywanych przez Trybunał. Projektodawca nie przedstawił w uzasadnieniu projektu żadnych racji, które przemawiałyby za zmianą art. 194 ust. 2 Konstytucji, zgodnie z którym „Prezesa i Wiceprezesa Trybunału Konstytucyjnego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału Konstytucyjnego”. Projektowana regulacja powielałaby treść art. 12 ust. 1 i 5 ustawy z dnia 25 czerwca 2015 r. o Trybunale Konstytucyjnym (Dz. U. poz. 1064 ze zm.), co w ocenie Rady nie jest poprawnym rozwiązaniem legislacyjnym. Ponadto podkreślenia wymaga, że zgodnie z proponowaną zmianą Zgromadzenie Ogólne będzie uprawnione do przedstawienia Prezydentowi większej liczby kandydatów równej nawet liczbie sędziów Trybunału, na co wskazuje użyte sformułowanie „co najmniej trzech kandydatów”. W praktyce wybór Prezesa i Wiceprezesa może zostać pozostawiony decyzji Prezydenta, który jest organem władzy wykonawczej, a to stwarzałoby wprost zagrożenie dla niezależności Trybunału Konstytucyjnego. Nie ma potrzeby regulowania na poziomie konstytucyjnym liczby kandydatów przedstawianych przez Zgromadzenie. W stanie prawnym obowiązującym do 5 grudnia 2015 r. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej dokonywał wyboru Prezesa Trybunału Konstytucyjnego spośród dwóch kandydatów wyłonionych przez Zgromadzenie Ogólne, co oznacza, że na dokonany wybór decydujący wpływ miało Zgromadzenie Ogólne. Organ ten musiał dokonać wewnętrznego wyboru kandydatów, albowiem był uprawniony do przedstawienia Prezydentowi wyłącznie dwóch kandydatów. Na takich samych zasadach jest powoływany Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego (art. 183 ust. 3 Konstytucji w zw. z art. 16 § 1 pkt 3 ustawy z dnia 23 listopada 2002 r. o Sądzie Najwyższym; Dz. U. z 2013 r., poz. 499 ze zm.) oraz Prezes Naczelnego Sądu Administracyjnego (art. 185 Konstytucji w zw. z art. 44 § 1 ustawy z dnia 25 lipca 2002 r. – Prawo o ustroju sądów administracyjnych, Dz. U. z 2014 r., poz. 1647 ze zm.). Powyższe nie wymaga żadnego komentarza. Władza ustawodawcza i wykonawcza obejmują zwierzchność nad władzą sądowniczą. A teraz art. 2 opus magnum posłów z Kukiz’15, których wsparli wcale licznie posłowie Prawa i Sprawiedliwości. Jak wiadomo, wrogiem nr 1 dla obu formacji jest nie tyle sam Trybunał Konstytucyjny, co jego prezes prof. Andrzej Rzepliński. By nie narażać się na oskarżenie, że chcą głowy Rzeplińskiego, projektodawcy i ich alianci usuwają wszystkich sędziów. Pochylił się nad tym artykułem w swojej opinii Sąd Najwyższy pisząc: „Projekt stanowi w art. 2, że kadencja sędziów Trybunału Konstytucyjnego wybranych przed dniem wejścia w życie nowelizacji wygasa w 60 dni od jej wejścia w życie. Rozwiązanie to oznacza, że zakończą urzędowanie zarówno sędziowie wybrani przez Sejm VII kadencji, jak i – dopiero co – przez Sejm VIII kadencji. Art. 2 projektu przewiduje, że na miejsce sędziów, których kadencja ulega zakończeniu – a więc wszystkich sędziów Trybunału – zostaną powołani nowi sędziowie <wybrani na zasadach określonych w konstytucji według jej brzmienia> …zgodnie z art. 2 nowelizacji Sejm powinien wybrać indywidualnie 18 sędziów…… Rozwiązanie przewidziane w art. 2 narusza wewnętrzną spójność Konstytucji, ponieważ godzi w zasadę nieusuwalności sędziów mającą szczególne znaczenie dla zagwarantowania niezawisłości sędziów i niezależności sądów. Rozwiązanie to godzi także w zasadę podziału i równowagi władz (art. 10 Konstytucji), ponieważ narusza równowagę miedzy władzą ustawodawczą a sądowniczą w ten sposób, że władza ustawodawcza usuwa z urzędów wszystkich sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Godzi ono tym samym w art. 173 Konstytucji, w myśl którego Trybunały są władzą odrębną i niezależną od innych władz. Rozwiązanie przewidziane w art. 2 projektu ma arbitralny charakter”, trudny do pogodzenia z zasadą demokratycznego państwa prawa, w którym dotychczas żyliśmy. No i sprowadza „immanentne ryzyko przerwania ciągłości działania Trybunału Konstytucyjnego”. Kukizowo – pisowski projekt przewiduje natychmiastowe wejście w życie nowelizacji, to jest „z dniem ogłoszenia”. Jak w swojej opinii pisze Krajowa Rada Sądownictwa „Zgodnie z art. 3 projektu ustawy, ustawa ma wejść w życie z dniem ogłoszenia. Regulowana materia ma charakter ustrojowy, zaś jej waga dla sprawnego działania jedynego Sądu Konstytucyjnego oraz skutki dla obywateli są na tyle istotne, że obowiązkiem ustawodawcy było wprowadzenie nawet wydłużonego okresu vacatio legis. Zbyt pochopne wprowadzenie zmian dotyczących organizacji Trybunału Konstytucyjnego, w szczególności niezagwarantowanie ciągłości wykonywania przez Trybunał zadań określonych w Konstytucji, może doprowadzić do destabilizacji państwa. Podstawowy okres vacatio legis przewidziany w art. 4 ust. 1 ustawy z dnia 20 lipca 2000 r. o ogłaszaniu aktów normatywnych i niektórych innych aktów prawnych (Dz.U. z 2015 r., poz. 1484 ze zm.) wynosi czternaście dni i to przy założeniu, że w danym akcie normatywnym okres ten nie zostanie wydłużony. Zgodnie z ust. 2 tego przepisu, akt normatywny może wejść w życie z dniem ogłoszenia w dzienniku urzędowym, tylko wtedy, gdy ważny interes państwa wymaga natychmiastowego wejścia w życie aktu normatywnego i zasady demokratycznego państwa prawnego nie stoją temu na przeszkodzie. Projektodawca nie przedstawił żadnych argumentów, które wskazywałyby na ważny interes państwa wymagający natychmiastowego wejścia projektowanej ustawy w życie, w szczególności biorąc pod uwagę, że ustawa może doprowadzić do faktycznego czasowego wygaszenia działalności Trybunału. Brak odpowiedniej vacatio legis stanowi naruszenie wyrażonej w art. 2 Konstytucji zasady państwa prawnego. W motywach wyroku z dnia 20 stycznia 2010 r. w sprawie o sygn. Kp 6/09 Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że „zarówno w świetle dotychczasowego orzecznictwa, jak i poglądów doktryny uznaje się, że instytucja vacatio legis jest elementem koncepcji państwa prawnego wyrażonej w art. 2 Konstytucji i znajduje swe oparcie w zasadzie zaufania obywateli do państwa (zob. wyroki TK z: 10 grudnia 2002 r., sygn. K 27/02, OTK ZU nr 7/A/2002, poz. 92, 22 lutego 2006 r., sygn. K 48/04, OTK ZU nr 2/A/2006, poz. 15; por także S. Wronkowska, Publikacja aktów normatywnych - Przyczynek do dyskusji o państwie prawnym [w:] Prawo w zmieniającym się społeczeństwie, ref. G. Skąpska, Toruń 2000, s. 335-348). W licznych orzeczeniach Trybunał podkreślał także, że nakaz dochowania odpowiedniej vacatio legis stanowi element zasady prawidłowej legislacji (por. wyroki TK z: 27 lutego 2002 r., sygn. K 47/01, z 16 września 2003 r., sygn. K 55/02, OTK ZU nr 7/A/2003, poz. 75, a także T. Zalasiński, Zasada prawidłowej legislacji w poglądach Trybunału Konstytucyjnego, Warszawa 2008, s. 160). Badanie zgodności z Konstytucją sposobu wprowadzenia w życie nowych przepisów polega na ocenie, jaki okres dostosowawczy ma charakter "odpowiedni". Jak wielokrotnie wskazywał Trybunał Konstytucyjny, "odpowiedniość" vacatio legis rozpatrywać należy w związku z możliwością pokierowania przez adresatów norm prawnych - po ogłoszeniu nowych przepisów - swoimi sprawami w sposób uwzględniający treść nowej regulacji. Wymóg zachowania vacatio legis należy bowiem odnosić nie tylko do ochrony adresata normy prawnej przed pogorszeniem jego sytuacji, lecz także do możliwości zapoznania się z nowym prawem i możliwości adaptacyjnych (por. orzeczenie TK z 11 września 1995 r., sygn. P 1/95, OTK w 1995 r., cz. II, poz. 26, oraz wyroki z 25 marca 2003 r., sygn. U 10/01, OTK ZU nr 3/A/2003, poz. 23 i z 16 czerwca 1999 r., sygn. P 4/98). Ocena, czy w konkretnym wypadku długość okresu vacatio legis jest odpowiednia, jest uzależniona od całokształtu okoliczności, w szczególności zaś od przedmiotu i treści unormowań przewidzianych w nowych przepisach, w tym i od tego, jak dalece różnią się one od unormowań dotychczasowych (por. wyrok z 20 grudnia 1999 r., sygn. K 4/99)”.” Wszystkie załączone do projektu opinie (z wyjątkiem pisma Biura Analiz Sejmowych, które zauważa, że prawu Unii Europejskiej nic do tego projektu) bardzo krytycznie odnoszą się także do uzasadnienia projektu, uznając, że ma on charakter polityczny. Dla przeciętnego obywatela zmiany w konstytucji, proponowane przez grupę posłów, nie wydają się istotne. Jakiż bowiem wpływ mają one na codzienną gonitwę za pracą, płacą i lepszymi warunkami życia? Nic bardziej mylnego, Trybunał Konstytucyjny – jako konstytucyjny „nadzorca”, który odsiewa buble prawne, zajmując się czyszczeniem prawa ma wpływ na naszą codzienność. Ustawy, które regulują nasze życie, pisane przez posłów lub wzbogacane ich poprawkami, zawierają wiele nieścisłości, sprzeczności, kardynalnych błędów nawet i ktoś – niezależny od tych posłów właśnie – musi dokonać owego oczyszczenia. Warto przypomnieć, jak wiele wyroków Trybunału zmieniło diametralnie zasady organizacji instytucji, pomocy społecznej, ubezpieczeń społecznych, przywracając zasady równości wobec prawa. Ktoś mógłby powiedzieć, że chodzi tylko o naprawienie nawarstwionych błędów, oczyszczenie pola dla „normalnej” pracy Trybunału. Nie będę przypominać tutaj, kto i dlaczego sparaliżował pracę polskiego sądu konstytucyjnego. Wprowadzenie pod obrady Sejmu projektu zmiany Konstytucji stawia inne pytanie na porządku: czy chodzi tu tylko o tę właśnie, słabą, wewnętrznie sprzeczną zmianę w Konstytucji? Kto zagwarantuje, że po pierwszym czytaniu, gdy projekt znajdzie się w Komisji, nie zostanie tam podmieniony przez jakiegoś byłego prokuratora albo którąś profesor prawa na właściwy, przygotowany wcześniej i gdzie indziej, nie w Sejmie, a na przykład na ul. Nowogrodzkiej, który by oddawał ducha projektu Konstytucji ze stycznia 2010, którego nieukrywanym celem było wzięcie Polaków za mordę? I kto zapewni, że w piątek, już po zakończeniu głosowań, marszałek nie zwoła na sobotę, na godzinę 7 rano kolejnego posiedzenia Sejmu, na które karnie stawią się wszyscy posłowie klubów popierających projekt (234 z PiS i 40 z Kukiz’15; według Konstytucji na sali musi być 231 posłów, z których 2/3 zagłosuje „za”), a pod nieobecność niczego nieświadomych posłów opozycji, śpiących już w domach pod swoimi ciepłymi kołderkami? Niemożliwe? W historii Polski zdarzyło się to 3 maja 1789 roku i 23 kwietnia 1934 roku. Posłowie opozycji – wyposażcie się w wyprawkę biwakowicza: karimatę i śpiwór. I czuj-duch! Niebezpieczeństwo wciąż czyha za rogiem ulicy Wiejskiej. Autor jest publicystą, współautorem „Raportu Gęgaczy”. Redaguje serwis internetowy „Obserwator Konstytucyjny”]]>
4402 0 0 0
Autopsja - wiedza w ramionach bezradności https://www.ruchkod.pl/autopsja-wiedza-w-ramionach-bezradnosci/ Tue, 09 Feb 2016 12:16:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4411 Janusz Kotarski Lęk jest „motorem” wspólnego działania dla większości tupiących dziś na mrozie. Nie z obawy o utratę jakiś „przywilejów”. Wszystkie bzdury na ten temat są wyłącznie propagandową sieczką. Tak naprawdę jest to lęk patriotyczny, czyli uczucie lub przekonanie, że Ojczyzna w niebezpieczeństwie. A jeżeli Ojczyzna – to również my, zwykli, szarzy ludzie. Wszyscy, bez wyjątku. Motorem spontanicznych ruchów społecznych jest lęk. Przede wszystkim egzystencjalny, ale też patriotyczny. Gdy występują równocześnie i stają się udziałem przeważającej części społeczeństwa, pojawia się swoisty „katalizator”. W rezultacie, do poszczególnych jednostek dociera wyraźny sygnał, że nie są oni w tych lękach osamotnieni. Suma lęków - daje siłę. Wówczas wybuchają rewolucje. Związek między „niech zstąpi duch Twój”, na wypełnionym po brzegi placu (wówczas) Zwycięstwa, a powstaniem „Solidarności” jest oczywisty. Jak pokazała historia, tego „trzęsienia ziemi” nie dało się już powstrzymać, nawet stawiając na niej czołgi. Pamięć lęków Lęk jest również „motorem” wspólnego działania dla większości członków KOD. To jednak nie lęk egzystencjalny. Nie obawa przed utratą jakiś „przywilejów”. Wszystkie bzdury na ten temat są wyłącznie propagandową sieczką. Tak naprawdę jest to lęk patriotyczny, czyli uczucie lub przekonanie, że Ojczyzna w niebezpieczeństwie. A jeżeli Ojczyzna – to również my, zwykli, szarzy ludzie. Wszyscy, bez wyjątku. Po wiekach niewoli ( nie licząc krótkiego międzywojennego epizodu), dopiero od czerwca 1989 zaczęliśmy żyć w wolnej Polsce. Lepszej, gorszej, ale wolnej, a potem bezpiecznej. Dojrzało w niej jedno pokolenie, dojrzewa drugie. Tym pokoleniom ów patriotyczny lęk jest obcy i nieznany. Czysta abstrakcja. Mieli swój kraj w pełnym wymiarze, polskie symbole dookoła i okno na świat. Część - i to znaczna - odczuwa jednak lęk egzystencjalny. Pojawia się dramatyczna sprzeczność, ostra linia podziału. Wzajemne niezrozumienie. Oba te lęki, doświadczane razem, dobrze znane są tylko tym, którzy pamiętają ich smak z epoki PRL Nakładły się one na siebie. Na poczucie bezradności i traumę daremnych prób. Aż do pamiętnego sierpnia 1980 r., gdy - zjednoczeni - przestaliśmy się bać. Dziś ponownie się lękamy. Źródłem obu owych lęków są poczynania obecnej władzy. W każdym wymiarze: ekonomicznym, polityki międzynarodowej, dzielenia społeczeństwa. Cena „cukiereczka” W wymiarze ekonomicznym powodem lęku jest wyraźny przerost populistycznych zamierzeń socjalnych nad wydolnością finansową państwa. Lękają się zaś przede wszystkim ci, którzy pamiętają słynne „gierkowskie”, „aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”. Na końcu owej „siły i dostatku” - po zaledwie 8 latach - były puste sklepy, gigantyczne przed nimi kolejki. Kartki na produkty niezbędne do życia, w ilościach, które nie pozwalały przeżyć. Sto zł, które po kwartale warte było dziesięć i zadłużenie państwa, które de facto zbankrutowało. Dla pamiętających tamte czasy związek jest oczywisty. Prawa ekonomiczne są bowiem, jak prawa przyrody. Dla tych, którzy tego nie doświadczyli, celem weekendowych spacerów są - przeładowane dobrem wszelkim - galerie handlowe. W ich korytarzach puste półki to niewyobrażalna fikcja. Wyobrazić nie potrafią sobie nawet ci, dla których oferta tych galerii jest cukierkiem, który mogą polizać przez celofan. Półki więc - w istocie - są też dla nich „puste”. Jednak ich trauma znika ja kamfora, na skutek obietnic zdjęcia celofanu, choćby z jednego cukiereczka. I to jest NAJWAŻNIEJSZE. O skutkach nikt nie myśli. Brakuje na to wyobraźni. Nauczanie historii W wymiarze polityki zagranicznej patriotyczne lęki byłych obywateli PRLu są pochodną wiedzy historycznej. Paradoksalnie za czasów komuny nauczano historii lepiej, choć w szczególny sposób, Miał on uzasadnić tezę, że potęgę Rzeczpospolitej Obojga Narodów zniweczyli sami Polacy, a ściślej mówiąc polska magnateria i „rozpasana” szlachta. Lekceważyła butnie położenie geopolityczne, odtrącając „przyjazną” dłoń bratniego, słowiańskiego narodu, położonego nieco dalej na wschód. Zdaniem radzieckich „życzliwych i zatroskanych” nauczycieli polskiej historii, wniosek należało wysnuć taki: Polska nie miała alternatywy i mieć jej nigdy nie będzie. Za jej zachodnią granicą, bowiem, czyha wraże germańskie plemię, którego połowę (od 1945 r.) trzyma na smyczy owa „bratnia”, „pomocna” dłoń. To, że nadmiernie „opiekuńcza” jest bez znaczenia. Coś – za coś. Po 1989 r. - ogromnym wysiłkiem - udało się nam odwieczną wrogość z germańskim plemieniem zażegnać, Co więcej, odzyskać od owego plemienia solidną rekompensatę materialną (choć oni sami tak tego nie nazywają) Dzięki jego – jako jednego z głównych graczy UE – życzliwemu poparciu wsparto Polskę unijnymi funduszami, a niemieckich przedsiębiorców do zachęcono inwestowania. Dodajmy, że była to rekompensata zapłacona po raz drugi. Reparacje wojenne, po II wojnie światowej, przywłaszczyło sobie „życzliwą dłonią” plemię leżące na wschodzie. Co bardzo ważne Niemcy skutecznie wyciszyły i wygasiły roszczenia ziomkostw. „Albo – albo”, czy „ani – ani” Przed tysiącami lat wielki lodowiec zrobił z terenów współczesnej Polski, Białorusi i Ukrainy płaską „autostradę” dla wojów i czołgów. Ze wschodu na zachód i odwrotnie. W 966 r. Mieszko I przyjął chrzest. Mało kto dziś wie, ( a warto wiedzieć w związku z przygotowywaną fetą tego wydarzenia), że w dogmat słowiańskiego pogaństwa wpisana była możliwość porzucenia własnego bóstwa dla innego, jeśli ten drugi był silniejszy. Mieszko I porzucił słowiańskie bożyszcza dla silniejszego boga Niemców i Czechów. Wpisał część „lodowcowej autostrady” w obręb kultury chrześcijańskiej. Nie na długo. W lipcu 1064 r. Wielka Schizma podzieliła chrześcijaństwo na katolicyzm i prawosławie. Byliśmy pomiędzy. Staliśmy się przedmurzem. Nie chrześcijaństwa jednak, jak się utarło głosić, ale katolicyzmu. Zantagonizowanego kulturowo do dziś z prawosławiem, mimo pojednawczych gestów. Te trzy zdarzenia postawiły na wieki polskie plemię przed dylematem: albo ze Wschodem, albo z Zachodem. Tak jakby w „zamienialnych” pogańskich bóstwach Polan, Goplan, Wiślan, Lędzian i Mazowszan, tworzących zręby polskiej państwowości, tkwiła jakaś fatalna, metafizyczna siła. Dopóki rzeki, bagna, puszcze, porohy i stepy stanowiły naturalną przeszkodę, jakoś sobie radziliśmy. Potem było gorzej, a od końca XVIII w. do niedawna – tragicznie. Z determinacją wybieraliśmy trzecie rozwiązanie „ani ze Wschodem– ani z Zachodem, płacąc przez pokolenia ogromną i krwawą cenę. Ale inaczej nie szło, Jedni i drudzy, chcieli nas zawłaszczyć. W końcu robili to razem. Wielokrotnie. Jaka będzie ta cena teraz, gdy obecna władza wraca do koncepcji „ani – ani”. Buduje na nowo wrogość z Niemcami, promuje eurosceptycyzm w grupie wyszehradzkich, - a w istocie prorosyjskich - państw, chcąc się wybić na ich przywódcę. Zarazem zaognia stosunki z Rosją. Na domiar złego, odgrzewa ksenofobiczne, mocarstwowe aspiracje, pod sztandarem „patriotyzmu”, że o prowokacjach „smoleńskich” nie wspomnę. Jaką cenę zapłacimy za owe kolejne „ani – ani”, chociaż w ostatnich latach „albo” nie było przecież niemieckie, ale zachodnioeuropejskie, unijne i wparte przez NATO. Doprawdy, jest się czego lękać. Podziały źródłem nienawiści - nienawiść źródłem klęski Od pokoleń mieszkańcy „lodowcowej autostrady” byli podzieleni. Wyraźnie, głęboko i antagonistycznie. Upraszczając: wrogi podział przebiegał między szlachtą, a chłopstwem. Był rezultatem egzystencjalnych lęków tych drugich, którzy powstaniem Chmielnickiego zapoczątkowali nasilający się proces upadku Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Antagonizm odciskał się piętnem na kulturze politycznej. Był stymulatorem prywaty magnaterii i części szlachty oraz obojętności chłopów wobec interesu narodowego. Skutki okazały się dla polskiej państwowości i Polaków katastrofalne. Trwałość tego antagonizmu jest, w historii cywilizacji europejskiej, czymś niebywałym i kuriozalnym. Niezrozumiałym dla mieszkańców zachodniej Europy, ale także Rosji, choć z zupełnie innej perspektywy.1 Przetrwał do dziś. Stanowi główną przeszkodę dla zbudowania społeczeństwa obywatelskiego. Pokolenia PRLu były świadkami reminiscencji tego antagonizmu między potomkami ludu, a potomkami szlachty, czyli inteligencją - wielokrotnie. - W czerwcu 1956 r. premier Cyrankiewicz „obcinał ręce” poznańskim robotnikom, którzy – jego zdaniem - „podnieśli je na władzę ludową”. Polska inteligencja siedziała jak mysz pod miotłą. Po październiku 1956 r. Gomułka, krok po kroku, eliminował inteligencję z życia publicznego za próby odkłamania historii i przywrócenia partnerskich, a nie poddańczych, relacji ze Związkiem Radzieckim. Polskim robotnikom i chłopom było to obojętne. W marcu 1968 r. robotniczy aktyw partyjny okładał kijami studentów Uniwersytetu Warszawskiego, a robotnicy ściągani na wiece potępienia „syjonistycznych elementów” uczestniczyli w nich gremialnie i nie wyrażali swego sprzeciwu. Reakcja polskiej inteligencji na mord i prześladowania robotników w grudniu 1970 r., w Stoczni Gdańskiej była więcej niż subtelna, a już na pewno nie masowa, spontaniczna i publiczna. Ostrożna zamiana wzajemnej niechęci lub obojętności na obywatelski solidaryzm nastąpiła dopiero po strajkach w Radomiu i fali represji wobec ich uczestników, w czerwcu 1976 r. Niespełna 3 miesiące później powstał Komitet Obrony Robotników2. Dzięki temu, w sierpniu 1980 r., do ekipy Wałęsy dołączyli intelektualiści, a do robotników - inteligencja i było nas 8 milionów OBYWATELI. Nowo-mowa nienawiści W oficjalnej. komunistycznej propagandzie towarzyszącej -wymienionym wcześniej – wydarzeniom. stosowano powszechnie mowę nienawiści. Odbiorcy komunikatu nie mogli mieć wątpliwości, co jest akceptowane, a co zasługuje na potępienie. Budowano świat pełen dychotomicznych ocen. Takie pojęcia jak „wróg”, „zapluty karzeł reakcji”, „agent na usługach”, „warchoł”, „nieodpowiedzialny element” należały do najłagodniejszych. Propaganda miała odebrać adresatowi szansę swobodnych wyborów. Jak diabeł święconej wody unikała merytorycznej polemiki. Miała upokorzyć, splugawić i wykluczyć. Podzielić na dobrych i złych. Ludzie żyjący w PRLu doskonale ją znają. Dobrze wiedzą, jak dalece była skuteczna, jak kreowała owe podziały, które utopiły Polskę na 44 lata studni sowieckiego komunizmu. Dobrze wiedzą też, że służyła tylko jednemu celowi. Zdobycia i utrzymania władzy. Za wszelką cenę. Wbrew interesom rządzonych, nie licząc się z ich potrzebami, z ich uczuciami i mając w głębokiej pogardzie ich patriotyzm. Dziś słyszą te same słowa. Wierną kopię tamtej narracji, tamtego upiornego kłamstwa. Tylko wachlarz inwektyw się nieco zmienił. Jest bardziej kolorowy. „Ludzie gorszego sortu” „komuniści i złodzieje” „lemingi” a nawet „cykliści i wegetarianie”. Ubrani ( w opozycji do klientów sklepów z odzieżą używaną) w futra z norek. Młodsze pokolenia nie mają tak wyczulonego ucha. Nie rozróżniają. Łykają mocne, krótkie, wyraziste frazy i traktują je jako wyraz siły, stojących za nimi „racji”. Są proste, definiujące jednoznacznie, łatwe do zapamiętania i wykrzyczenia. Do wyrażenia emocji. Bez zastanowienia, bez dostrzeżenia, że nic za nimi nie stoi, żaden argument, żaden fakt. Bez refleksji. Dzieli. Taki jest zamiar autorów tej narracji, lansujących siebie na patriotów, a dążących jedynie do dyktatorskiej władzy: Podzielić. Tak samo jak w czasach zaborów, podczas Powstania Listopadowego, Styczniowego i okupacji sowiecko – niemieckiej, w czasach II wojny światowej, Jak podczas tworzenia pseudo-polskiej PRL. To nie patriotyzm – to zdrada. Największy powód do lęku. Towarzyszy mu bezradność, skojarzona ze sprawdzoną empirycznie wiedzą ludzi, którzy pamiętają.  ]]> 4411 0 0 0 1001 0 0 Infododatek https://www.ruchkod.pl/infododatek/ Tue, 09 Feb 2016 18:00:28 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4419 Jerzy Borecki Kilka dni temu wpadł mi w ręce raport Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji pod nazwą „Różnorodność treści informacyjnych w Polsce z perspektywy użytkownika". Rzecz okazała się ciekawa bo pokazuje, że badania samej tzw. oglądalności nie dają pełnego obrazu wpływu mediów na odbiór informacji w naszym kraju. Kiedy zapytano osoby oglądające telewizję (jest to 98% badanych) o telewizyjne źródła treści informacyjnych okazało się, że najpopularniejsze źródła to: TVN (73%), TVP1 (64%) oraz Polsat (63%). Ponadto często wskazywane są: TVP2 (46%), TVN24 (39%), oraz TVP INFO (25%). Dalej – przeczytałem, że najczęściej wskazywane źródła treści informacyjnych pierwszego wyboru to stacje ogólnopolskie telewizyjne: TVP1 (22%), TVN (21%), Polsat (12%) oraz TVN24 (11%). Dopiero na piątej pozycji znajduje się źródło spoza platformy telewizyjnej - Facebook (7%) I jeszcze jedna informacja, która napełniła mnie raczej smutną refleksją: jedynie 8% badanych nastawia się na czynny odbiór treści informacyjnych ze źródła pierwszego wyboru w różnej formie: komentowania, udostępniania treści innym użytkownikom oraz oceniania. Tak się w ten raport wczytywałem, że jego możliwe konsekwencje przyśniły mi się w nocy. Otóż śniło mi się, że chcąc pomóc rządowi w szukaniu pieniędzy na znany już wszystkim program 500+ - Prezes z Żoliborza zadzwonił do Pani Prezes z Alej Ujazdowskich: „Beata – uchwal podatek od informacji! Nie będzie dotyczył oczywiście wszystkich informacji - opodatkowaniu podlegałby tylko informacje niektóre i nie ze wszystkich przecież źródeł. Tak więc najwyżej będą płaciły stacje telewizyjne bo wiadomo, że ten interes może być najbardziej dochodowy. Media Narodowe będą oczywiście z tej opłaty zwolnione. Dalej - wysokość podatku ma zależeć od charakteru danej informacji. Tę kwalifikację ma przeprowadzać na bieżąco zapowiedziana już Rada Mediów Narodowych – ona będzie oczywiście również monitorować te media, które narodowymi nie są. Najwyżej mają być opodatkowane stacja TVN24 i TVN-owskie FAKTY. Te ostatnie postąpiły zresztą ostatnio wyjątkowo brzydko bo 31 stycznia przyciągnęły o 120 000 widzów więcej niż Wiadomości w TVP. Sama od razu widzisz, że TVN i TVN24 nie tylko nie są narodowe, ale już i nie polskie tylko amerykańskie. Ale ponieważ z Amerykanami nie możemy zadzierać – zaproszę do siebie Prezesa Lowe ze stanu Tennessee.” Po kilku dniach Prezes z Żoliborza czystą polszczyzną mówił mu tak: "Mister Lowe - ja love USA i chciałbym, żeby pański Scripps Networks pokochał dobrą polską zmianę. Pan - Panie Lowe, robi tam w Ameryce takie ładne programy o ogrodach, o podróżach, o architekturze - a Pan kupił tu ten TVN a oni tu Panie Lowe, jątrzą, zmiany dobrej nie dostrzegają tylko dziury w całym szukają. Im Panie Lowe, Niemcy i Unia są bardziej po drodze, niż Wasz piękny kraj ich nowego właściciela. Sam Pan przyzna - Panie Lowe, że tak dalej być nie może. Tak się niefortunnie składa, że w swoim czasie przeszliśmy w Polsce na wyboistą drogę wolności słowa. Ale nikt nie powiedział, że ta wolność ma być bezpłatna - chcecie krytykować - bardzo proszę: krytykujcie, ale to Was, panie Lowe drogo będzie kosztować." Prezes Lowe z Tennessee - jak to każdy pragmatyczny Amerykanin przerwał na chwilę Prezesowi z Żoliborza i zapytał krótko: "Ile?" Odpowiedź nie była podana wprost: "Najwyżej opodatkowana będzie każda informacja poddająca w wątpliwość zamach smoleński, nieco niżej - supozycje, że moja partia jest niedemokratyczna, niekonstytucyjna i antyeuropejska, dalej w tabeli INFODATKU będą wyszczególnione wszelkie news'y dotyczące rzekomego sterowania przeze mnie Prezydentem - potem cały pakiet wiadomości o nieprzemyślanych, nieprzeliczonych i nieskonsultowanych poczynaniach naszego rządu. Im większa oglądalność - tym większy podatek. To proste!" "Ile?" "Na razie pracujemy nad odpowiednią ustawą, którą wprowadzimy którejś letniej nocy... Proszę mi jednak wierzyć, że nie będą to małe sumy, ale przecież każda wolność kosztuje. Mam jednak dla Pana konstruktywną propozycję - jesteśmy gotowi jednym SKOKIEM kupić od Pana TVN24 - Pan będzie miał kłopot z głowy, Pański TVN zajmie się już tylko ogrodami, podróżami, stylami i tymi wygibasami przy muzyce a my może dorzucimy Wam trochę reklam ze spółek skarbu państwa. Od maja Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji będzie już nasza, więc z przedłużaniem koncesji kłopotów nie będzie. W przeciwnym razie - sam Pan rozumie Panie Lowe..." "Ile?" "Panie Lowe - o szczegółach niech już z moimi ludźmi rozmawia ten Pański Szwajcar... Jak mu tam - Tevaenbach? Czy jakoś tak..." "Kiedy?" "Panie Lowe - choćby już!" Po wyjściu od Prezesa z Żoliborza - Prezes z Tennessee pojechał do Prezesa ze Szwajcarii na ulicę Wiertniczą w Warszawie. "Słuchaj Marcus - ile warta jest dla nas CAŁA PRAWDA CAŁĄ DOBĘ?" "A kto chce kupić?" "Nazwisko jest nie do powtórzenia - ale strasznie się zrobił na nas cięty..." "Dla niego - cała prawda jest nic nie warta dlatego można żądać całkiem sporo." "Marcus - ty jesteś dobry szwajcarski menadżer. Oceń, wyceń, negocjuj i w razie czego - sprzedaj! A ja będę czekał na informację już w Tennessee." Kilka dni później Prezes ze Szwajcarii leciał do Sopotu na spotkanie z Prezesem ze Skoków. 10 kwietnia na ekranach dawnej TVN24 a teraz TCP24 (Telewizja Całej Prawdy 24) - pojawiła się gładko wygolona twarz Leszka Szymowskiego z Gazety Polskiej zapowiadającego nowy kanał informacyjny… W kwietniu Prezes z Żoliborza zaprosił do siebie Prezesa z ulicy Ostrobramskiej. Rozmowa była krótka i owocna: "Panie Zygmuncie: tu POLKOMTEL i długi, tam ELEKTRIM i jakieś niedomówienia, ówdzie MUX-4 przejęty od Info-TV-FM, a jeszcze koncesje SFERII! Byłbym zapomniał – rozumiem, że zachowa Pan w Polsacie daleko posuniętą obiektywność informacji. Właśnie pracujemy nad nową ustawą…" W maju przyjechała do Prezesa na Żoliborz czarnowłosa Pani Prezes z ulicy Kasprzaka. Pan Prezes ucałował szarmancko dłoń Pani Prezes i powiedział: „Droga Pani Anno – mam drobny kłopot z Krajową Radą Radiofonii i Telewizji. Co by Pani powiedziała, żeby połączyć konstytucyjny organ Rady z Pani Urzędem Komunikacji Elektronicznej – ale pod ich nazwą. Przeprowadziłaby się Pani na Skwer Kardynała Wyszyńskiego – zawsze to bliżej na Żoliborz… Zachowałby Pani wszystkie swoje prerogatywy i część ich zdań. Przyznawanie koncesji, cofanie koncesji, kary itd. Monitoring programów przejmie Rada Mediów Narodowych. Przed Panią stanie za to nowe zadanie – przyznawanie koncesji na nowe portale internetowe, może nawet strony w sieci… Ale na tym to już Pani zna się lepiej Pani Anno, co można by koncesjonować i potem odpowiednio kontrolować. Wierzę w Panią…” Prezes uśmiechnął się czarująco i znów ucałował dłoń Pani Prezes. W czerwcu Pani Prezes z Alej Ujazdowskich odebrała telefon od PREZESA: „Beata – wstrzymaj ten podatek od informacji. Chyba nie jest już potrzebny…” Obudziłem się spocony i nerwowo sięgnąłem po pilota. Włączyłem telewizor. TVN24 był na swoim miejscu. Na razie…  ]]> 4419 0 0 0 Dziedzictwo poddaństwa https://www.ruchkod.pl/dziedzictwo-poddanstwa/ Tue, 09 Feb 2016 16:00:17 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4429 Walentyna Rakiel-Czarnecka Z chwilą, gdy pani Beata Szydło zajęła gabinet premiera, został zdjęty ze ściany zegar, a w jego miejsce powieszono krzyż.[1] To nie była tylko manifestacja religijności. To była symboliczna emanacja dwóch różnych kultur mentalnych. Poprzedniej ekipie zegar przypominał, że obowiązuje mierzalna chronologia, odmierzał czas określony rytmem cywilizacji wyrosłej z oświecenia i nowoczesności. Krzyż pokazuje, że obecna ekipa żyje w innej czasowości. Że teraz obowiązuje inny czas – symbolu, obrzędu, rytuału, taki „patetyczny czas duchowego stanu wyjątkowego”, jak określił to profesor Zbigniew Mikołejko. W Polsce – co ostatnio często jest podnoszone – doszło do zderzenia dwóch cywilizacji. Dwie cywilizacje w jednym narodzie? Jak to jest możliwe? Rzeczywistość pokazuje, że jednak tak jest. „Podstawą jest tutaj plemienność, która ma bardzo stare źródła, bo wynika jeszcze z podziału między Polskę szlachecką a chłopską, z dziedzictwa Polski pańszczyźnianej. Z drastycznego antagonizmu między chłopskim dziedzictwem Polski jakby zwierzęcej, pozbawionej głosu i historii, a szlachecko – inteligencką opowieścią o „polskich dziejach malowanych”, o bohaterstwie, męczeństwie, wzniosłości czynów” – powiedział prof. Mikołejko w wywiadzie dla „Polska Times” z 22 grudnia 2015 r. Nie jest to odosobniona wypowiedź, podobnie myślą i mówią inni naukowcy, specjaliści, eksperci. W Polsce pozostał trwały układ pan – cham. W szkołach, korporacjach, na uczelniach – w bardzo wielu miejscach. Za dowód mogą posłużyć doświadczenia pana Jacka Santorskiego. Jest on psychologiem, w wolnej Polsce zarzucił praktykę terapeutyczną i zajął się psychologią biznesu. Bo, jak się okazało zachodnie koncerny mają wielkie problemy z zarządzaniem polskimi pracownikami. Kiedy już założyli firmę, zatrudnili ludzi, stworzyli demokratyczne struktury, wolne od hierarchii, po kilku miesiącach okazywało się, że powstawały tzw. silosy. Ludzie przestawali dzielić się informacjami, zaczynała działać fabryka plotek i intryg. Marketingowcy uważali się za lepszych od „prostackich sprzedawców”, ci z kolei uważali, że muszą utrzymywać „snobów z marketingu”. Były jeszcze „ćwoki z prowincji” oraz „lenie z centrali”. Firma przestawała dobrze działać, a nikt nie wiedział dlaczego. I wtedy zatrudniono Santorskiego. I kiedy „wyświetlił świat wewnętrzny pracowników” doszedł do wniosku, że musi wprowadzić hierarchiczność. Zrobił tak i firma zaczęła sprawnie funkcjonować. Przyznaje, że bardzo pomocna w zrozumieniu problemu była wtedy książka filozofa Andrzeja Ledera pt. „Prześniona rewolucja”, która nazwała po imieniu coś, co psycholog obserwował latami w wielu firmach. Publikacja została wydana w 2015 roku, zdobyła kilka nagród. Jest to książka o wydarzeniach, które nas ukształtowały, ale o których wolimy nie pamiętać. Autor bada naszą zbiorową amnezję, tę „niepamięć o przeszłości”, poddając psychoanalizie traumy najnowszej historii: okupację z Zachodu i rewolucję ze Wschodu, zagładę Żydów i likwidację ziemiaństwa, wyparte winy i nieopowiedziane krzywdy. O tym swoim doświadczeniu pan Santorski opowiedział w „Gazecie Wyborczej” z 24 grudnia 2015 r, w wywiadzie przeprowadzonym przez Grzegorza Sroczyńskiego pt. „Głodni szacunku”. Mówił: „Później widziałem ten schemat wielokrotnie. To było jak ze sztancy. Ludzie tworzyli podobny twór, podobny nepotyzm. (…) Było to odtwarzanie struktury szlacheckiego folwarku. Kilkusetletniej”. Oczywiście brało w tym udział także wielu szefów, którzy z braku kultury demokratycznej współuczestniczyli w tworzeniu mieszanki folwarku i patologii korporacyjnej. W sposobie, w jaki kadra zarządzająca traktuje pracowników niższego szczebla, jak w zwierciadle odbija się ów zakodowany w nas schemat „pana i chama”. W polskich oddziałach międzynarodowych korporacji było w miarę dobrze, dopóki zarządzali nimi Niemcy lub Francuzi. Ale jak zastąpili ich Polacy - zrobiło się piekło. W Niemczech podobno mówią, że polscy zarządzający są jak bulteriery - gdy się wczepią, to zagryzą. Na odtwarzaniu takiej struktury folwarcznej jednak się nie kończy. „Ludzie najpierw robią folwark, nawet wokół skandynawskiego demokraty, żeby potem móc się temu przeciwstawić. I odbierać sprawiedliwość, którą on im zabrał. (…) Nieświadomie zawieramy pewien rodzaj porozumienia psychologicznego, które pozwala kontynuować jakiś znany nam wzorzec relacji. Niby czujemy, że on nam nie służy, ale przynajmniej nie grozi niczym nowym” – opisuje pan Santorski. Według psychologa, w Polsce doszło do folwarcznej zmowy społecznej. Chcemy folwark mieć i z nim walczyć równocześnie. Ta walka przejawia się między innymi w tym, że „niewolnik” czerpie różne korzyści, on je sobie organizuje. Zawsze może powiedzieć, że to nie on jest winien, tylko zwierzchnik i w swoisty sposób wymierza sprawiedliwość – nabijając służbową komórkę czy spalając służbową benzynę, drukując na firmowej drukarce. Najbardziej ludzie odsłaniają się w socjalnych pomieszczeniach, gdzie mówią o tym, jak strasznie szef ich potraktował, o mobbingu, a bywa że i o molestowaniu. Ta folwarczna zmowa jest widoczna także w wielu innych sferach życia społecznego. „Narracja folwarczna składa się ze stereotypów i uproszczeń. Dominuje schemat trójkąta dramatycznego, w którym relacje między ludźmi zostają sprowadzone do trzech ról: prześladowcy, ofiary i wybawiciela” – objaśnia psycholog. Brzmi to bardzo znajomo… czy przypadkiem PiS nie nawiązuje do tego trójkąta: niepowodzeniom tych, którzy nie skorzystali na transformacji i przemianach (czyli ofiar) winni są beneficjenci, zaś wybawicielem stanie się… PiS właśnie? „W Polsce łatwo o dyskurs dobrego pana. To jest też cały Kaczyński: tylko my rozumiemy Polaka oszukanego przez bankierów i elity. I my mu damy sprawiedliwość. My damy. Tak jak dobry pan kiedyś dawał” – mówi w wywiadzie psycholog. Zachowanie opisanej struktury jest dla nas niedobre i wręcz niebezpieczne – także dla innowacyjności. Albowiem folwark to obszar gnuśności. Tutaj nie wymyśla się nowych rzeczy, nie ma dynamiki ani rozwoju. Santorski mówi: „Folwark żyje z taniej pracy. Oczywiście można w nim subtelnie grać w różnego rodzaju gry społeczne, i to bywa urocze, hołubić jakąś wykwitną kuchnię, te wszystkie gęste sosy, polowania, rozbudowany obyczaj, wszystko, co jest związane z estetycznym wyrafinowaniem. Ale energia i prawdziwe życie są gdzie indziej”. Właściciel folwarku bywał dobry, ale jego dobroć miała ramy – czasami posłał utalentowane dziecko do szkoły, podarował wdowie coś do jedzenia, choć już nie podniósł stawki za pracę. O podziale społeczeństwa na panów i chamów mówili też goście programu „Tak jest” w TVN24, 7 lutego 2014 r. Rozmowa Pawła Demirskiego z Michałem Żebrowskim o tym, kto jest, a kto nie jest beneficjentem zmian ostatniego 25-lecia, stała się hitem Internetu. Nawiązuje do niej w wywiadzie Grzegorza Sroczyńskiego pt „Folwark polski” w „Gazecie Wyborczej” z 11 kwietnia 2014 roku Andrzej Leder. „Była to dyskusja symboliczna dla całej klasy średniej. Pokolenie przemian to tacy ludzie jak Żebrowski, również ja, chociaż jestem starszy. Myśmy wykonali olbrzymią pracę, wpisaliśmy zacofaną postkomunistyczną Polskę we współczesny świat, w mechanizmy rynkowe. To wcale nie było proste, wymagało ogromnego wysiłku”. No tak – klasa średnia skorzystała, ale Demirski mówił o tych, którzy nie skorzystali. Wg Żebrowskiego skorzystał ten, kto miał entuzjazm, dwie ręce i głowę do roboty. I tak wygląda refleksja społeczna ludzi, którym się w Polsce powiodło. Tymczasem wielu się napracowało i nic z tego nie mieli. Tam, gdzie padł ostatni zakład albo zlikwidowano PGR – nie liczyło się, kto ma dwie ręce i czy jest, czy nie jest alkoholikiem – tam po prostu nie było żadnej możliwości, żeby się udało. Tak widzi to filozof Leder. Ale wróćmy do źródeł podziału na panów i chamów. Jak to się stało, że przez tyle pokoleń nadal nosimy w sobie tę folwarczną strukturę? Wiele kwestii wyjaśnia teoria skryptu Eriki Berne. Wg niej skrypt jest podświadomym planem życiowym, który tworzy się w każdym człowieku w okresie dzieciństwa. Przekonania rodziców i dziadków dziecko przyjmuje jako własne. I skryptem staje się sposób, w jaki zaczyna ono rozumieć otaczającą rzeczywistość, a następnie kierować swoim życiem. Pisze o tym w eseju pt. „Krytyka terapii duszy polskiej”, opublikowanym w „Rzeczpospolitej” Plus Minus z 8-9 sierpnia 2015 roku, Krzysztof Budziakowski. Wyjaśnia, że ostatecznie skrypt objawia się typem charakteru człowieka, zespołem wewnętrznych uwarunkowań, przeważnie ukrytych, mających siłę sugestii hipnotycznych. Skryptowi energię nadają zawarte w nim uczucia. „Ten rodzinny „emocjonalny testament” jest wiedzą, którą się ma, ale o której się nie wie. W dorosłym życiu skrypt ujawnia się poprzez powtarzanie zakodowanych postaw, zachowań, wyborów, i wzorów związków. (…) Międzypokoleniowa, cicha transmisja wartości i wytycznych ciągnie się od pradziadków przez dzieci i wnuki na następne pokolenia” – pisze Budzianowski. Autor podkreśla, że skrypt jako „powtarzająca się opowieść, będzie istniał do momentu, w którym odważymy się posługiwać własnym rozumem, w zaplanowany sposób, poszerzając swoją samoświadomość”. Po tym wyjaśnieniu czas na cytowanego przez Andrzeja Ledera Daniela Beauvois - Francuza z Sorbony, który opisał okrucieństwa polskiej pańszczyzny. Nawet nauczył się naszego języka, żeby przekopać się przez dokumenty, które znajdował w archiwach ukraińskich i polskich. Aż dziwne, że dopiero obcy historyk szczegółowo opisał funkcjonowanie polskiego społeczeństwa stanowego na ziemiach wschodnich. We wspomnianej rozmowie w „GW” filozof Leder mówi: „Cierpienia chłopów są nieobecne w naszej świadomości, mimo że geneza społeczeństwa jest chłopska. Nie mówi się, jak straszne rzeczy robiono naszym przodkom. Nie mamy świadectw, właściwie nie wiemy, kim byli ludzie, którzy przed wojną stanowili 70 procent społeczeństwa. Nie chcemy słyszeć ich głosu. Nie świętujemy też zniesienia pańszczyzny. Oczywiście mamy prace polskich historyków, ale oni są zwykle bardzo ostrożni. Gromadzą na przykład niezłą faktografię, ale prawie nie wyciągają z niej wniosków społecznych”. Andrzej Leder mówi, że to, co opisuje francuski badacz, przypomina brutalne sceny z południowych stanów USA, przybliżone Polakom dzięki popularnym serialom o niewolnictwie. Karbowy za „oćwiczenie kobiety”, która w następstwie umiera - płaci 80 groszy grzywny. „Była to ogromna skala przemocy i okrucieństwa, której w ogóle nie dopuszczamy do świadomości” twierdzi Andrzej Leder. Według naukowca, problem chłopskiej krzywdy jest jednym z wielu bolesnych ”tematów” nieprzepracowanych przez naród polski. „To lekcja historyka Daniela Beauvois, który spojrzał na polski folwark oczami kogoś z zewnątrz i doznał szoku. Szlachta była grupą społeczną żyjącą z brutalnego wyzysku niewolników. W dyskursie postkolonialnym współczesnego Zachodu mówi się, że jeśli jesteś potomkiem plantatorów z południa USA, to musisz wziąć na siebie ciężar przeszłości. I tutaj jest podobnie” – odkreśla Leder. Po tej analizie nasuwa się wniosek, że skoro nadal powtarzamy ten nieszczęsny schemat folwarcznej struktury, to nasze dzieje bardzo głęboko naruszyły tkankę społeczną. I teraz nadszedł czas, aby te głębokie rany uleczyć. Andrzej Leder zwraca uwagę, że polska klasa średnia nie wie, kim właściwie jest, skąd się wzięła. Owszem, coś tam przeczuwa, ale woli nie dociekać, co to jest. Mimo, że między 1939 a 1956 rokiem w Polsce dokonała się rewolucja społeczna, to jednak pozostaje ona nieobecna w zbiorowej świadomości, jest doświadczana jak koszmar senny, a w naszej tożsamości słabo wyrażana. Podobnie było z wcześniejszym okresem. Przed II wojną światową nasz kraj żył w czymś, co można nazwać przedłużonym średniowieczem. Społeczeństwo podzielone na stany, co było przyczyną nienawiści jednej grupy do drugiej. Była nienawiść ludu do „wyzyskiwaczy” - Żydów, mieszczaństwa i ziemiaństwa. Niemcy zabili Żydów, a komuniści unicestwili polski dwór (symbol szlachty i ziemiaństwa). I wtedy doszło do rewolucji społecznej, której (wg Ledera) nigdy jako naród nie mieliśmy odwagi uznać. Mówi on: „W genezie dzisiejszych elit i klasy średniej jest wstydliwa pokątność. Jest wejście do pożydowskich domów, rabowanie dworów, wstępowanie do partii, wszystko moralnie ambiwalentne. Masy idą do wojska, do milicji, zapisują się na studia prawnicze, kończą różne kursy, ''nie matura, lecz chęć szczera''. Zajmują nowe pozycje w sposób, który dla nich samych jest moralnie wątpliwy, bo odbywa się pod osłoną armii radzieckiej, towarzyszy temu niszczenie dawnych przedwojennych elit”. Wg Ledera, jako naród polski udawaliśmy, że tych bolesnych problemów nie ma, nie rozmawialiśmy o nich, nie nazywaliśmy ich. I ta nasza „Prześniona rewolucja”, której realności nie chcemy uznać, blokuje zmianę mentalną. W rezultacie w Polsce powszechnie uznaje się nierówność. Ten omawiany podział na panów i chamów przetrwał w naszym odczuwaniu świata. „Jedni są biedni, nie mają szans, a inni je mają. Bo jest pan na zagrodzie i wyrobnik. Szlachcic i chłop, którego się nie widzi” – podkreśla filozof. Jeśli na ten proces nałożymy wcześniejsze doświadczenia, które sprawiły, że nie przyswoiliśmy głębiej tradycji oświeceniowej – tej nowoczesnej (kiedy inni budowali nowoczesne cywilizacje, my walczyliśmy z zaborcami o przetrwanie), możemy lepiej zrozumieć polską duszę. Kiedy inni przechodzili lekcje oświeconej rozumności, my przerabialiśmy lekcje emocjonalności: w Londynie budowano metro, u nas wybuchło powstanie styczniowe. Ten przykład jest swoistym symbolem warunków, w jakich tworzył się nasz „skrypt”. My zasnęliśmy w starej, folwarcznej strukturze społecznej i obudziliśmy się w wolnej Polsce. Przed nami wielka praca do wykonania, bowiem owo dziedzictwo poddaństwa, te dawne relacje z panem feudalnym, są obciążającym nas rudymentem. Analiza historii powstania tych stosunków, a następnie wytropienie tego schematu w naszej rzeczywistości, to warunek zbudowania „zdrowej” tożsamości Polaków. Aby zrozumieć świat wokół nas, zasady jego funkcjonowania, określić swoje w nim miejsce, musimy określić swoje miejsce w tym świecie. Jeśli nie uświadomimy sobie, tak do końca i w pełni, skąd się wzięliśmy, kim jesteśmy, to każdy odmienny od naszego pogląd będzie dla nas groźny. Każda różnorodność i odmienność będą postrzegane jako niebezpieczne. Podobne mechanizmy zachodzą w społeczeństwie. U nas pokazuje to telewizja, która zaprasza przedstawicieli dwóch odmiennych opcji politycznych. Każdy wykrzykuje swoją prawdę, swoje racje – nie potrafimy się spierać, ale za to znakomicie umiemy się kłócić. Jeszcze na chwilę wrócę do opisanej na początku symbolicznej zamiany zegara na krzyż w gabinecie Beaty Szydło. I że nie był to przypadek, czego dowodzi fakt, że obecna ekipa świetnie się czuje w archaicznej kulturze rytuału, symbolu, mitu. Tak zwany twardy elektorat PiS, to ludzie z mniej lub bardziej spetryfikowanych realiów kulturowych i społecznych. Owszem, akceptują nowe technologie – komputery, pralki, olbrzymich rozmiarów telewizory, komórki, jednak nie asymilują tego, co w nowoczesnej cywilizacji łączy się z mentalnością, sposobem myślenia i odbierania świata. Źle reagują na otwartość, zmienność, różnorodność, wielowymiarowość. Niczym łodzi ratunkowej trzymają się swoich utrwalonych schematów. Świat ze swoim tempem rozwoju, różnorodnością postaw, stylów życia, cały ten postęp, ten zgiełk rozwiniętej cywilizacji, ta mnogość problemów, jawi się jako zagrożenie, zamach na ich świat – powtarzalnych zachowań, utrwalonej struktury, zwyczajów, symboli, obrzędów, religijności. I zapewne w tym właśnie tkwi problem, z jakim przyszło nam się zmierzyć – w tej dwoistości odbioru świata, stylów życia, w tym istnieniu dwóch cywilizacji. Tylko jak teraz – gdy naród podzieliła m.in. tragedia smoleńska, która od 4 lutego tego roku, przez specjalnie utworzoną przez MON podkomisję ma być ponownie badana – zawrzeć jakikolwiek kompromis? Kiedy jedna cywilizacja ma pretensje do drugiej, że jest duszona i ograniczana? Potrzebne nam uspokojenie, wzajemne zrozumienie i wybaczenie. Tylko kto ma to zainicjować? Ten proces zawierania kompromisu?
[1] Krzyż zawieszony w Kancelarii pani premier nawiązuje do średniowiecznej ikony. Jest symbolem wybrania św. Franciszka z Asyżu, który modlił się przed nim w Kościele św. Damiana. Święty miał słyszeć z niego głos Jezusa Chrystusa.  ]]>
4429 0 0 0
Idea KOD, w jaką wierzę: mozolna praca u podstaw https://www.ruchkod.pl/idea-kod-w-jaka-wierze-mozolna-praca-u-podstaw/ Thu, 11 Feb 2016 16:07:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4512 Katarzyna Mortoń "Współczesny kryzys demokracji liberalnej w większości krajów wiąże się bezpośrednio z kryzysem bądź brakiem ruchów społecznych oraz konfliktów społecznych i kulturowych" pisze Michel Wieviorka w tekście "Nowe Wyzwania Demokracji" [1]. Jeśli ma rację, wówczas w kontekście Polski, powstanie Komitetu Obrony Demokracji, jest częściową odpowiedzią na ten kryzys. Idea KOD, w jaką wierzę, to aktywne społeczeństwo obywatelskie, czyli stan, w którym obywatele biorą aktywny udział w życiu publicznym. Wrażliwość społeczna a neoliberalizm Nie jest tajemnicą, że wzrost tendencji nacjonalistycznych nęka całą Europę, nie tylko Polskę. Źródeł tego zjawiska jest wiele. Nacjonalizm jest między innymi skutkiem ubocznym postępującej globalizacji. Ze światem dzielimy nie tylko to, co dobre (dostęp do informacji, dóbr), ale również to, co problematyczne (na przykład odpowiedzialność za konflikty mające miejsce w innych regionach). Wizja "globalnej odpowiedzialności" nie odpowiada wszystkim obywatelom Europy. Niektórzy nie chcą zmagać się z niczym więcej niż to, co dzieje się na ich własnym podwórku. Kolejną przyczyną jest światowy kryzys ekonomiczny. Jak zauważa Nouriel Roubini w swoim artykule "Economic insecurity and the rise of nationalism" brak bezpieczeństwa ekonomicznego dla klas pracujących i średnich w Europie wzmacnia retorykę partii populistycznych — głównie na skrajnej prawej. Michael Freeden w swoim eseju "Neoliberalizm" pisze "Współczesny neoliberalizm polega na rozwijaniu siły gospodarczej, nieodłącznie powiązanej z produkcją i wymianą kapitalistyczną, z otwarciem nowych rynków na rzecz inwestycji oraz na czerpaniu korzyści z wielości dóbr dostępnych konsumpcji. W ten sposób podporządkowano sferę społeczną, polityczną i kulturalną rzekomo samoregulującemu się rynkowi. Wyzbyto się idei naturalnej otwartości i pomniejszono rolę ludzkiej oryginalności jako celu rozwoju społecznego". [2] Z kolei szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Christine Lagarde ostrzega, że "kapitalizm musi się radykalnie zmienić, by przetrwać". Jak się okazuje bogactwo nie do końca skapuje w dół. "Według "The Economist" 1% ludności świata ma 43% aktywów finansowych, a 10% najbogatszych - 83%" - czytamy w artykule Gazety Wyborczej "Sumienie Kapitalizmu". "Sektor finansowy musi służyć gospodarce, a nie sobie samemu, musi się nauczyć wrażliwości i swojej właściwej misji." mówi Lagarde.[3] Z powyższym wiąże się kryzys tożsamości. Dotyczy wartości europejskich, które, o ile umiały zjednoczyć kontynent po traumie wojen XX wieku, nie potrafią odpowiedzieć na kryzysy Europejczyka zlęknionego wyzwaniami świata XXI wieku. Tożsamość zachwiana jest również na poziomie jednostki, która pod wpływem nawału informacji, a nawet nawału wyborów, próbuje na nowo zdefiniować swoją przynależność grupową. Jednostka, która, chociaż w teorii ma dostęp do wszystkiego (możliwości, szans rozwoju), czuje się niejednokrotnie zablokowana i pozostawiona sama sobie. Wydawać by się mogło również, że w świecie pędu, nadmiaru stymulacji, współzawodnictwa i sukcesu, w którym wygrać mieli wszyscy, ale wygrali tylko niektórzy, wrażliwość międzyludzka została zastąpiona polityczną poprawnością. Ma charakter polityczny, a nie międzyludzki. W Polsce reakcją na powyższy kryzys (oczywiście w kontekście wydarzeń specyficznych dla naszego kraju) była wygrana Prawa i Sprawiedliwości, partii o silnych tendencjach nacjonalistycznych i autorytarnych. Jak pisze Michel Wieviorka "Tymczasem co stanowi jedną z bolączek współczesnej demokracji pozostaje fakt, że jest ona wykorzystywana przez partie polityczne promujące społeczeństwo zamknięte, homogeniczny naród, ograniczenie praw obywatelskich jedynie dla niektórych obywateli, wykluczanie imigrantów czy nietolerancję religijną. W tej sytuacji, droga do autorytaryzmu jest krótka". [4] Czy tego jednak chcemy, czy nie, Prawo i Sprawiedliwość dobrze wyczuło nastroje społeczne i zaoferowało polskiemu społeczeństwu iluzję "wrażliwości" i namiastkę "poczucia wspólnoty. Społeczeństwo obywatelskie Po wygranej PiS, niezadowolona z wyniku wyborów część Polaków, analitycy, komentatorzy i publicyści na próżno zaczęli poszukiwać politycznej alternatywy. Oczywiście na arenie politycznej pojawiły się nowe partie. Niemniej jednak polityka w Polsce postrzegana jest (na razie) raczej jako zło konieczne, aniżeli zacna służba państwu czy obywatelowi. Z tej niezagospodarowanej energii i sprzeciwu wobec obecnej kultury politycznej zrodził się KOD, który w swej idei jest reaktywacją społeczeństwa obywatelskiego. [5] Mateusz Kijowski, członek Zarządu i lider ruchu, mówi tak: "Komitet Obrony Demokracji działa w obszarze polityki. Jednak jest organizacją obywatelską i jako taka nie będzie nigdy brał udziału w walce o władzę. Nie będzie tworzył programów partyjnych, nie będzie wystawiał list w wyborach ani żadnych list popierał. Nie jest apolityczny. Jest ponadpartyjny." [6] Idea KOD jest jasna: jest to organizacja, która chce patrzeć na ręce władzy, bez aspiracji do jej sprawowania. To organizacja, której celem jest podnoszenie świadomości Polaków i opinii publicznej na temat istoty partycypacji politycznej oraz stanu demokracji w naszym kraju. Idea KOD odbiega również od koncepcji społeczeństwa obywatelskiego, funkcjonującego w Polsce w okresie transformacji i przed nią. Pisze o niej Adam Podgórecki: "Społeczeństwo obywatelskie znaczyło w Polsce co innego, niż w krajach Zachodu. Na zachodzie działało ono równolegle z państwem. Uzupełniało jego możliwości lub podejmowało działania, do których państwo się nie nadawało. […] państwo i społeczeństwo nie tylko tolerowały się wzajemnie, respektując obustronnie zakreślone granice ich aktywności, ale także wspierały się nawzajem. W Polsce żyły w stanie wzajemnej wrogości." [7] Oczywiście KOD jest intuicyjną reakcją społeczną na zaburzenie mechanizmów równowagi politycznej. Jest formą kontroli władzy. Dodatkowym bezpiecznikiem, który naturalnie wykreował się, zastępując ten, który wyłączyła partia rządzącą. KOD aspiruje jednak do przekształcenia wspomnianej przez Podgóreckiego "wrogości" w konstruktywny dialog. Magdalena Kijowska w swoim eseju dla Studio Opinii "Mam marzenie" pisze o stosunku KOD do władzy: "Wykorzystajmy ten czas na to, żeby wywierać presję na obecną władzę i na opozycję. Niech się organizują, mobilizują, myślą, szukają wizji i wartości. Niech nam wreszcie przedstawią ofertę, którą przywitamy z radością." [8] Komitet Obrony Demokracji nie jest tworem idealnym Według Platona "idea" jest doskonałym bytem. Funkcjonuje ona w świecie metafizycznym i poprzez umysł ludzki dostaje się do rzeczywistości. Człowiek czynem stara się wcielić ją w życie. Platon twierdzi, że w świecie zmysłowym osiągnięcie doskonałej formy idei jest niemożliwe. Człowieczeństwo jest więc procesem dążenia do ideału, zbliżania się do niego. Jak każda idea, również idea KOD jest dążeniem do pewnego wyobrażania. Piotr Gliński mówi tak: "Społeczeństwo obywatelskie, społeczeństwo aktywne, otwarte, demokratyczne, solidarne, wolne i odpowiedzialne zarazem, nie jest strukturą łatwą do ukształtowania, właściwie orbituje gdzieś na granicy utopii, ale jest też jedynym rozsądnym i dającym nadzieję wyjściem z dylematów funkcjonowania współczesnych społeczeństw." [9] Niestety, wielu oponentom czy też krytykom KOD brakuje świadomości tego, że każdy ruch społeczny to nie stała, ale proces. Jan Sowa pisze w swoim artykule dla Gazety Wyborczej o KOD tak: "Masowy zryw w obronie najważniejszych wartości pod sztandarami KOD uważam za wyraz raczej moralnej paniki niż krytyczny ruch polityczny, bo zbyt rzadko towarzyszy mu systemowa, strukturalna i długookresowa analiza takich właśnie problemów." [10] Komitet jest ruchem młodym, dopiero krystalizuje on swoje struktury, komunikację, jak również w pewnym sensie linię ideologiczną. Naturalne jest, że zajmie to trochę czasu. Spójrzmy na KOD przez pryzmat historii: "wielkim problemem okazywał się brak kadr samorządowych, a entuzjazm działaczy, w pierwszej kadencji związanych głównie z Komitetami Obywatelskimi "Solidarność" nie zawsze wiązał się z umiejętnościami doskonalenia zawodowego i profesjonalizmem pracy." [11] Trudno sobie wyobrazić, aby tysiące ludzi zorganizowały się w sposób klarowny i przejrzysty w taki krótkim czasie. KOD na pewno popełni jeszcze wiele błędów, wielu ludzi odejdzie od ruchu, przyjdą nowi. Niektórzy obrażą się na KOD, kiedy zrozumieją, że nie ma on stricte "antypisowskiego" charakteru, a oprócz (ważnych) demonstracji ma on być de facto długoletnią pracą u podstaw, konstruktywną krytyką nie tylko obecnej ekipy rządzącej, ale i każdej innej. "Nie negujemy legalnego wyniku demokratycznych wyborów. Sprzeciwiamy się niekonstytucyjnym działaniom PiSu i apodyktycznemu sposobowi sprawowania władzy." - podkreśla, Marcin Mycielski, koordynator unijny KOD w artykule dla Politico[12] Warto, aby ci, którzy chcą zrozumieć, czym jest Idea KOD, śledzili na bieżąco głosy jego liderów, którzy nieustannie wyjaśniają, dokąd ten ruch zmierza. Wyjaśniają to nawet sobie nawzajem w formie ideologicznych debat na forum publicznym. Tak też Jarek Marciniak, członek Zarządu KOD, podejmuje polemikę ze swoim kolegą z drużyny w swoim tekście dla Studio Opinii "Jackowi Parolowi: ku rozwadze" odnośnie pomysłu zorganizowania referendum przeciw PiS: "Jeśli naprawdę jest tak, jak twierdzisz, tj. że "[…] Suweren może wszystko. Nie ma dokumentu i zasad, które stoją ponad wolą Suwerena", bardziej niż w działalność KOD-u, wpisujesz się w retorykę np. Kornela Morawieckiego." [13] Jarek Marciniak, swoimi słowami i czynem (publiczną konfrontacją popularnej wśród wielu środowisk wizji wystąpienia przeciw rządom Prawa i Sprawiedliwości) przypomina, potwierdza i umacnia ideę KOD. Swoją postawą, prezentuje jej moralny kręgosłup, który wpisuje się w wartości demokracji liberalnej oraz zamyka usta wszelkim oponentom. "Rozumiem tu potrzebę umożliwienia "ujścia" frustracji części społeczeństwa, jednak pomysł referendum jest wysoce nietrafiony. Działalność, którą mógłby zainicjować Komitet obraca w pył państwo prawa, trójpodział władz i cały dorobek europejskiej myśli liberalno-demokratycznej ostatnich dwóch stuleci." [14] Wielu Polaków stawia pod znakiem zapytania przyszłość KOD. Wielu z nich ma trudności z wyłapaniem w szumie informacyjnym, co stanowi siłę tej organizacji i dokąd ona zmierza Innym brakuje po prostu perspektywy globalnej i europejskiej, w której mogliby umiejscowić powstanie tego ruchu społecznego. Ja jednak o Komitet Obrony Demokracji się nie martwię. Jedynym czego KOD potrzebuje to czas. Wszystko inne już ma: wartości, dobre intencje, przyzwoitych i zdeterminowanych przywódców, pracowitych ludzi w szeregach, którym na sercu leży dobro Polski. Kto wie, być może Polska po raz kolejny uruchomi domino przemian? Tym razem w sferze idei społeczeństwa obywatelskiego. Jak historia już pokazała, mamy ku temu potencjał.
(Katarzyna Mortoń jest koordynatorem KOD_UE, grupującej obywateli RP pracujących w instytucjach i organizacjach międzynarodowych)
[1] Przegląd Polityczny, NR 132, str.52 [2] Przegląd Polityczny, NR 132, str.56 [3] Wyborcza.pl, Maciej Stasiński "Lagarde. Sumienie kapitalizmu" [4] Przegląd Polityczny, NR 132, str.52 [5] Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej definuje je tak ''Przestrzeń działania instytucji, organizacji, grup społecznych i jednostek, rozciągająca się pomiędzy rodziną, państwem i rynkiem, w której ludzie podejmują wolną debatę na temat wartości składających się na wspólne dobro oraz dobrowolnie współdziałają ze sobą na rzecz realizacji wspólnych interesów'' [6] Facebook.com - Mateusz Kijowski o KOD [7] Kancelaria Senatu, Biuro Analiz i Dokumentacji "Społeczeństwo obywatelskie i jego instytucje"  str.18 [8] Studio Opinii, Magdalena Kijowska "Mam marzenie" [9] P. Gliński, B. Lebenstein, A. Siciński red., Samoorganizacja społeczeństwa polskiego: trzeci sektor, Wyd. IFiS PAN, Warszawa 2002 oraz w pracy P. Glińskiego, Style działań organizacji pozarządowych w Polsce. Grupy interesu czy pożytku publicznego, Wyd. IFiS PAN, Warszawa 2006. [10] Wyborcza.pl "Kopnęli nam w stolik. Dlaczego lewica nie zyskuje na walce z PiS" [11] Kancelaria Senatu, Biuro Analiz i Dokumentacji "Społeczeństwo obywatelskie i jego instytucje" str.15 [12] Politico.eu "Poland and PiS: a debate" [13] Studio Opinii, Jarek Marciniak "Jackowi Parolowi ku rozwadze" [14] Studio Opinii, Jarek Marciniak "Jackowi Parolowi ku rozwadze"  ]]>
4512 0 0 0
Rozmowy o wolności… https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci/ Fri, 12 Feb 2016 10:26:29 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4526 Grażyna Olewniczak Tym, co napiszę poniżej chciałabym sprowokować wszystkich członków KOD, sympatyków Ruchu i tych „wchodzących” na stronę KOD przypadkowo, czy z ciekawości do dyskusji. Dyskusji o znaczeniu podstawowych słów związanych z demokracją, która kiedyś była dla nas marzeniem, a teraz „jakby nam zostaje odbierana”. To jest cykl rozmów, między innymi z takimi osobami jak: prof. Mirosław Bańko (językoznawca), Andrzej Komorowski (terapeuta), Józef Hen (pisarz). Po październikowych wyborach z przykrością stwierdziłam, że ich wynik to wola większości. Trudno. Może więcej niż z przykrością, bo będąc homo politicus słuchałam uważnie każdego słowa wypowiadanego przez kandydatów na Prezydenta, na Premiera i oczywiście prezesa PiS. Niepokoiło mnie wiele rzeczy. Jedne były związane z ekonomią, drugie – z wizją państwa. Pozbawiona zostałam złudzeń podczas posiedzenia Sejmu, kiedy to zostały wygłoszone dwa expose. To właściwe - Pani Premier. I to ważniejsze - Prezesa. Nie bez powodu Prezes napisałam z dużej litery. Po tym dniu ruszyła lawina. Na moich oczach stawało się zło. Nie respektowanie prawa, wskazywanie na jakieś grupy interesów, lewactwo, zielonych, czy cyklistów. Wiele osób zaczęło wtedy mówić, że przerabiamy teraz przyśpieszony kurs demokracji i obywatelskości. Jest w tym wiele prawdy, ale jest w tym również fałsz. Przyśpieszony, to znaczy „po łebkach”, czyli tak jak do tej pory przez ostatnie 26 lat bezmyślnie i powierzchownie. Może właśnie przyszedł czas by przez chwilę zastanowić się nad tym, czym jest demokracja w tej formie jaka obowiązuje dziś, w XXI wieku. Patrząc historycznie - proces ten był związany z upowszechnieniem idei oświeceniowych oraz ugruntowaniem się liberalizmu politycznego i ekonomicznego. W dziedzinie prawodawstwa decydujące znaczenie miały: stworzenie pisanej konstytucji i reforma prawa wyborczego, polegająca m.in. na zniesieniu wyborczych cenzusów. To właśnie otworzyło drogę do stworzenia wzorca państwa nowoczesnego, w którym prawo nie jest narzędziem przemocy, ale chroni obywatela przed przemocą państwa. Mądrze i encyklopedycznie. Od momentu, kiedy pojawiły się konstytucje (w Wielkiej Brytanii prawo pisane sięga czasów Wilhelma Zdobywcy i może dlatego tego aktu prawnego tam nie ma) stosuje się w nich monteskiuszowski podział władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Tu muszę posłużyć się oryginałem. Tak pisał Monteskiusz w dziele „O duchu praw”: „Kiedy w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele władza prawodawcza zespolona jest z wykonawczą, nie ma wolności, ponieważ można się lękać, aby ten sam monarcha albo ten sam senat nie stanowił tyrańskich praw, które będzie tyrańsko wykonywał. Nie ma również wolności, jeśli władza sądowa nie jest oddzielona od władzy prawodawczej i wykonawczej. Gdyby była połączona z władzą prawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby dowolną, sędzia bowiem byłby prawodawcą. Gdyby była połączona z władzą wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela”. Pojawia się w tym cytacie słowo klucz – wolność. Swietłana Aleksijewicz – laureatka nagrody Nobla pisze, że wiele osób rozumie ją dziś bardzo prymitywnie: mogę mówić co chcę, mogę kupić co chcę, czy wyjechać gdzie chcę. Definicja głosi, że wolność to brak przymusu, sytuacja, w której możemy dokonywać wyborów spośród wszystkich dostępnych opcji. Trzymanie się tej definicji jest mi znacznie bliższe. Do tego można dodać, że Bóg dał nam wolną wolę, a za prof. Tadeuszem Kotarbińskim zacytować: „Rozum w pełni rozkwita pod strażą wolności. Wolność w pełni rozkwita pod strażą rozumu…”, co prowadzi do refleksji, że bardzo trudno jest manipulować wolnym człowiekiem. W konstytucjach większości państw, poza ideą państwa prawa i tym magicznym słowem wolność pojawiają się też takie słowa jak równość, czy braterstwo, u nas bardziej rozumiane jako solidarność. O tym właśnie chcę rozmawiać z osobami, które wymieniłam na wstępie tego „wstępniaka”, o tym chcę rozmawiać z Wami piszącymi komentarze. Może to wszystko stanie się podstawą do nie przyśpieszonej, ale dogłębnej lekcji demokracji. Zacznijmy odrabiać tę lekcję.  ]]> 4526 0 0 0 1414 0 0 Rozmowy o wolności: JÓZEF HEN https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-jozef-hen/ Fri, 12 Feb 2016 10:55:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4532 Rozmowy o wolności - Józef HenNie lubię wolności – (ze zdziwieniem patrzę na mojego rozmówcę , bo przecież w każdym słowie, które napisał czuje się tę wolność. Na premierę swojej książki „Nikt nie woła” czekał 33 lata, w „Dziennikach” opisuje siłę i możliwości człowieka)… Chodzi mi o liberum veto, tak zakorzenione w polskiej tradycji, mówiono wtedy – jednemu wola, a wielu niewola, bo jeden człowiek niszczył całą wolność. To był nadmiar wolności. My nie mamy tradycji demokratycznych. Taka mądra wolność wystrzeliwała w Polsce jak gejzer. Tylko na chwilę. Tak się stało za czasów Stanisława Augusta, kiedy uchwalono Konstytucję 3 maja, a kres reformom położyła Konfederacja Barska i Targowicka inspirowana przez carycę Katarzynę Wielką, tak też było po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, kiedy to budowano kraj od podstaw, a później do władzy doszła endecja i stało się tak, co było już naszym udziałem, po roku 90-tym. Oznacza to, że budowanie demokracji zostawało brutalnie przerwane, ale mimo wszystko niektórzy ludzie nie stawali się konformistami i pozostawali wolnymi. Co to więc znaczy być wolnym? Nie można dać sobie wyprać mózgu, trzeba zachować w sobie wolność wewnętrzną. Leży to może w charakterze. Myślę, że każdy człowiek powinien mieć świadomość samoograniczania się i nie dla władzy, ale dla rzeczywistości. Nie można mówić o wolności kosztem drugiego człowieka. Trzeba stale mieć tego świadomość. Ja wiele zawdzięczam lekturom, przede wszystkim Boyowi-Żeleński i to nie jako autorowi „Słówek”, ale autorowi szkiców i recenzji. Boy zasłynął ze swojego krytycznego stosunku do rzeczywistości, ale lektura jednak nie może tak do końca ukształtować, czy zmienić człowieka? Nie. Człowiek w większości trafia na to, co mu odpowiada: „ On mówi to, co ja myślę – mówi za mnie”. Dla mnie Boy był rzeczywiście wolnym człowiekiem, właśnie dlatego, że oglądał rzeczywistość z różnych stron i wyciągał wnioski. W kilku słowach – uznawał on prymat rozumu nad emocjami. Wolność dla niego oznaczała myślenie. Czy ten związek jest dla Pana nierozerwalny? Na prywatny użytek człowiek może być trochę głupi. W domu w bonżurce, czy w piżamie można gadać głupstwa, ale jeśli chodzi o sprawy szersze i zewnętrzne – to trzeba trochę refleksji. Nie zaszkodzi, kiedy ma się refleksję historyczną. Każda chwila jest inna. W tej chwili hasło wolność jest bardzo ważne, dlatego, że wymyślono coś, żeby nas wziąć za gardło. Nas, czyli społeczeństwo. Właśnie niedawno napisałem, że nie wstydzę się za Polskę. To nie jest mój wybór. Ja w tym nie mam udziału, ale wiem, że to co się dzieje jest bolesne dla wielu ludzi. Także dla mnie. Nie spodziewałem się, że mając powyżej 90 lat – zetknę się jeszcze z czymś takim. Odwracaniem znaczeń słów, propagandą, która ma wytłumaczyć niecne działania, ale ważne jest, że tak wiele osób widzi to i protestuje. Nie tylko chodzi mi o tych, którzy wychodzą na ulicę, ale też aktorów, pisarzy, naukowców. Została w ludziach poruszona struna identyfikacji i odpowiedzenia sobie na pytanie kim ja jestem. Czy można powiedzieć, że jest to taki powrót do PRL-u? Nie. Tam było wszystko racjonalne. Wynikało z układu i otoczenia, czyli Rosji Sowieckiej. To był układ, który wszyscy widzieli i nauczyliśmy się w tym żyć. Do pewnego stopnia mogliśmy się nawet czuć wolnymi ludźmi, bo były znane nam reguły gry, a jak jest z tym poczuciem wolności teraz? U nas, młodzi ludzie znają już wolność. Jest to coś naturalnego, ale czymś naturalnym może być i autorytaryzm, bo oni nie mają z czym porównać. Mogliby taką władzę przyjąć bez zastrzeżeń, gdyby to, co się dzieje było racjonalne, gdyby pokazywano im, że ktoś mądry rządzi „trzymając za twarz”, ale w tych działaniach, które są teraz czuje się, że załatwiane są osobiste sprawy, że jest to jakiś rodzaj zemsty. Mam nadzieję, że młodzi tego nie przyjmą. My, to starsze pokolenie mamy z czym porównywać, dlatego może na manifestacja KOD-u jest nas tak wiele, ale i my i młodzi zastanawiamy się jak należy się w tej sytuacji zachowywać, żeby wolnym pozostać? Każdy z nas powinien dziś sobie codziennie mówić: jestem wolny, nie dam się zniszczyć, nie dam się wpędzić w podległość umysłową. Są bardzo ważne jeszcze takie rzeczy jak właściwe rozumienie słów, krytyczny stosunek do historii naszego kraju, moralność i honor. Dla większości ludzi honor ma wielkie znaczenie. Taką mam nadzieję. (rozmowa przeprowadzona 26.01.2016)
Rozmowy o wolności - Józef HenJózef Hen – (1923) pisarz, publicysta, dramaturg, scenarzysta i reportażysta. Po wybuchu II wojny światowej uciekł z Warszawy do Lwowa, a potem trafił do Samarkandy w Uzbekistanie. W 1944 roku wstąpił do Wojska Polskiego i był korespondentem wojennym. Po powrocie do kraju został redaktorem w tygodniku „Żołnierz Polski”. Na podstawie jego utworów nakręcono m.in. filmy „Krzyż Walecznych”, „Nikt nie woła”, „Kwiecień” oraz „Prawo i pięść”. Później sfilmowano też „Crimen” i „Królewskie sny”. Jest mistrzem zapisu codzienności nie tylko w powieściach. „Dziennik na nowy wiek”, gdzie zamieścił notatki z lat 2000 - 2007 jest ukoronowaniem jego dzieł. Mistrz do dziś pracuje notując luźne myśli, refleksje i gawędy o otaczającej go rzeczywistości.  ]]>
4532 0 0 0
Przed kołchoźnikiem, filmem DVD, pokąsani przez psa https://www.ruchkod.pl/przed-kolchoznikiem-filmem-dvd-pokasani-przez-psa/ Fri, 12 Feb 2016 15:00:48 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4553 Janusz Kotarski Komitet Obrony Demokracji stanął w obliczu poważnego dylematu: Czy ograniczyć się do wyrażanej demonstracjami i skakaniem na mrozie pokojowej perswazji, aby obecna władza nie łamała demokratycznych standardów, czy zapobiegać widocznym już, mającym nastąpić niebawem i łatwym do przewidzenia skutkom owych poczynań? Mówiąc obrazowo, sytuacja rozwijała się tak. Na początku Jarosław Kaczyński i jego świta, za aprobatą prezydenta, zachowywali się jak włamywacze, którzy dorabiają klucz do tych pomieszczeń wspólnego domu, zwanego Polską, które zostały urządzone według konstytucyjnego projektu i miały konstytucyjny zamek. Nie ukrywali przy tym, że chcą je przemeblować i urządzić po swojemu. Twierdzili, że obrabiarkę do dorabiania klucza otrzymali od większości członków spółdzielni mieszkaniowej. Fakt, że owa większość nie uczestniczyła w Walnym Zgromadzeniu, kompletnie ich nie interesował. KOD starał się im się wyperswadować taką interpretację, ale oni perswazję mieli w głębokim poważaniu. Więcej, zaczęli przyklejać członkom KOD-u na czołach całą galerię nalepek: „ludzie gorszego sortu”, „komuniści”, „złodzieje”, „resortowe dzieci”, „lemingi”. A gdy już pomysłów zabrakło, to dodali jeszcze: rowerzystów i wegetarian, nadając – wzorem mistrzów radzieckiej propagandy – pojęciom z natury pozytywnym, konotacje negatywne. W końcu ubrali wszystkich „koderów”- jak leci – w futra z norek. Uznali, że ciepło im i komfortowo, więc niech nie podskakują. Klucza wprawdzie nie dorobili, bo ślusarze z nich kiepscy, zatem wyłamali zamek i zaczęli chałupę urządzać. Najpierw wyrzucili wielozakresowe radio, zastępując je „kołchoźnikiem”. Telewizor wyłączyli. Do ekranu podpięli DVD i zaczęli puszczać „słuszne ideowo” filmy ze swych zasobów. Psa – dotąd życzliwego praworządnym domownikom – uczą kąsać wszystkich, którzy rano i wieczorem nie odmówią pokornie obowiązkowego paciorka i wściekle ujadać na sąsiadów z lewa i z prawa. Dobrali się do sejfu i wspólnych oszczędności. Z dumą oświadczyli, że zaciągną jeszcze pożyczki i urządzą jadłodajnię dla ubogich rodziców, którzy mają jedno dziecko i dla wszystkich, którzy postarali się o dwa, albo więcej. Z wyszynkiem oczywiście. Wcześniej pojechali do siedziby Centralnego Związku Spółdzielni Mieszkaniowych i z dumą oświadczyli, że u nas wszystko w porządku, nic nadzwyczajnego się nie dzieje. Najlepiej, aby dali nam święty spokój i kasę na remont. A co na to komitet domowników, zwany Komitetem Obrony Demokracji? Ano, de facto nic. Trwają dyskusje, czy nadal prosić, aby nie dorabiali klucza na obrabiarce, którą – jak twierdzi szef komitetu - dostali w majestacie prawa, czy zrobić coś, aby przestali buszować po pomieszczeniach, do których się włamali. Problem w tym, że buszować przestaną, gdy się ich wywali. Dyskusje są ożywione i mają tę zaletę, że pozwalają wyładować emocje mieszkańcom pozbawionym wielozakresowego radia, telewizora, oszkalowanym publicznie i pokąsanym przez psa.]]> 4553 0 0 0 A co potem? https://www.ruchkod.pl/a-co-potem/ Fri, 12 Feb 2016 17:00:37 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4555 Jacek Wiśniewski Teraźniejszość, zadania chwili, organizowanie demonstracji, rodzące się powoli płaszczyzny działania w regionach, grupy lokalne – to wszystko jest niesłychanie ważne. Przytłoczeni teraźniejszością musimy jednak zacząć myśleć też o przyszłości. O tym, jak ma wyglądać państwo demokratyczne, w którym chcemy żyć. Instytucje osłabiane przez PiS trzeba będzie odbudowywać – ale jak mają wyglądać? Na jedno z pytań próbujemy już odpowiedzieć: jako KOD mamy sensowny projekt ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Służba cywilna? Proste przywrócenie nie będzie możliwe – część ludzi odejdzie, ulokuje się gdzie indziej. Cel: sprawny aparat urzędniczy, dobrze przygotowany, zabezpieczony przed rozdawaniem posad przez polityków, premiujący fachowców jest chyba oczywisty. Jak to zrealizować? Trzeba będzie znaleźć rozwiązanie usytuowania Prokuratora Generalnego. Ma być niezależny od ministra sprawiedliwości, czy nie? I stopień zależności, i niezależności, podlegają dyskusji. Podobnie trzeba wrócić do problemu orzecznictwa – czekanie na wyrok w Polsce jest zbyt długie, sądy niesprawne i na dodatek źle postrzegane. Inny obszar, także dla KOD: wzmocnienie działań wynikających z uchwalonej niedawno ustawy o dostępie do pomocy prawnej dla osób niezamożnych. Kolejne wyzwanie: media publiczne. Pozbawione skutecznego zasilania finansowego, szukały poklasku na rynku. Po pierwszych latach działania ustawy zdarzały się próby wypracowania kanonu zasad postępowania dziennikarzy, potem w większości mediów tego zaniechano. Komisje etyki piętnują najgorsze zachowania, ale to za mało. W interesie społecznym jest być może zasadnicza zmiana kształtu mediów i samego zawodu dziennikarskiego. Bo media mają pomóc rozumieć rzeczywistość – to wymaga dziennikarzy mających odpowiednie umiejętności, wiedzę, możliwości, warsztat. Obserwujący sytuację wiedzą, że nastąpiła znacząca pauperyzacja, zwłaszcza dziennikarzy szeregowych. Gwiazdy mają się dobrze, nie decydują jednak o poziomie mediów. Inny obszar: rodzina. Populistyczne 500 złotych na dziecko pomaga wygrać wybory, ale nie rozwiązuje prawdopodobnie żadnego problemu. Będzie kosztowne dla budżetu czyli dla społeczeństwa – rząd przecież nie ma innych pieniędzy niż z naszych podatków. Co nie znaczy, że dotychczasowe rozwiązania były wystarczające. Być może trzeba uzgodnić docelowy, długofalowy program wspierania, pozwalający rodzinom na wybór: zajęcie się dziećmi, czy powrót rodzica do pracy – by nie tracić umiejętności czy szans zawodowych. Program powinien także uwzględniać, że mamy samotne matki i rodziny wielodzietne, i patchworkowe, i związki, które w świetle prawa rodzinami nie są. Bardzo skomplikowana materia. Czas uprościć system podatkowy dla przedsiębiorstw. Czas wzmocnić ochronę zatrudnianych na rozmaite umowy (flexibility – elastyczność, to tendencja światowa ), ale tak, by nie osłabić gospodarki. Przykład Holandii dowodzi, że można. Inny problem: działania obecnie rządzących mieszczą się w granicach prawa lub – jak w ustawach o prokuratorze, ministrze sprawiedliwości – zmienia się je tak, aby trudno było postawić go w przyszłości przed Trybunałem Stanu. Jednak tworzenie stanowisk po to, by obsadzić je siostrzeńcem, powstanie komisji, która ma udowodnić tezę polityczną za sowitym wynagrodzeniem jej członków, piętnowanie przeciwników za domniemane czyny ich przodków – to zjawiska, które trudno objąć prawem. Szkody i krzywdy pozostaną. I nauka dla niektórych, że nieprzyzwoitość uchodzi na sucho. W kilkunastu krajach świata próbowano zaradzić temu przez tzw. Komisje Prawdy i Pojednania. Opierały się o prawo, o etykę i dążenie do prawdy. Może trzeba spróbować? Delikatna sprawa, bo trzeba uniknąć kolejnego polskiego polowania na czarownice. Ale też uświadomić nieoglądającym się na nic, że jednak nie wolno. Rozrzucam tropy, stawiam pytania. Dyskusja programowa w KOD dopiero się zaczyna. Jesteśmy ruchem społecznym, chcemy wspierać świadomych obywateli. Nieobecność obywateli przy urnach ma różne przyczyny – wymienione wyżej obszary dotykają niektórych. Jako KOD musimy mieć pozytywny program minimum, podstawę umowy społecznej. Jak w Wielkiej Brytanii, gdzie w latach 30. Partia Pracy i konserwatyści uzgodnili, że owszem – każdy wspina się sam po drabinie sukcesu, ale pod drabiną jest siatka zabezpieczająca spadających. Jak rządziła Partia Pracy, to sieć się rozrastała. Jak konserwatyści, to taką czy inną nić z siatki wyciągali. Margaret Thatcher przeprowadziła rewolucję: wydłużyła drabinę i teoretycznie pomogła nowym grupom włączyć się w wyścig. Też bym chciał, aby gry polityczne ograniczały się u nas do szukania dróg – ale bez naruszania zasad.]]> 4555 0 0 0 Aby troska triumfowała i przyjaźń rządziła https://www.ruchkod.pl/aby-troska-triumfowala-i-przyjazn-rzadzila/ Fri, 12 Feb 2016 19:00:50 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4566 Walentyna Rakiel-Czarnecka Znaleźliśmy się w wyjątkowo trudnej sytuacji – kraj ogarnęło wrzenie polityczne, dzieli nas i polityka, i poglądy, a także wizja państwa, w którym chcielibyśmy żyć i mieszkać. Jako społeczeństwo zgubiliśmy poczucie wspólnoty, tracimy czas i energię na spory, podczas gdy świat zużywa go na rozwój. Wyjścia z tego społecznego pata poszukuje wiele osób, środowisk i instytucji. Problemem interesują się również psychologowie. Tuż przed Bożym Narodzeniem kilkudziesięciu psychologów – specjalizujących się w badaniach relacji międzyludzkich i analizie problemów społecznych – napisało list otwarty do prezydenta RP, premier i marszałka sejmu. Kierując się troską o relacje społeczne i dobro Polaków, wyrazili swoje zaniepokojenie ostatnimi wydarzeniami w kraju, skrytykowali eskalację agresji, łamanie prawa i deprecjonowanie wartości, na których opiera się ład społeczny demokratycznego państwa. Stwierdzili, że nie mogą zaakceptować dzielenia Polaków na gorszych i lepszych. Pojawiające się w wypowiedziach rządzących poniżające etykiety prowadzą – ich zdaniem – do dehumanizacji i wykluczenia znacznej części społeczeństwa polskiego. Bardzo ciekawą inicjatywę podjęła redakcja czasopisma „Charaktery – magazyn psychologiczny”. Otóż zwróciła się do światowej sławy psychologów społecznych z pytaniem: czy i co można zrobić w Polsce, by pokonać narodowe pęknięcie, scalić społeczeństwo? Opracowane przez uczonych diagnozy i rady zostały opublikowane w lutowym wydaniu magazynu (nr 2 z 2016 roku), w artykule pt. „Zszywanie rozdartego”, opracowanym przez Agnieszkę Chrzanowską. W szponach ekstremizmów Ostatnio na całym niemal świecie pojawił się niepokojący trend – podążanie w życiu politycznym w kierunku polaryzacji i ekstremizmu. Język Donalda Trumpa, republikańskiego kandydata na prezydenta USA, jest tak samo skrajny, jak ten, którym posługują się aktualni polscy liderzy. Podsycane są ksenofobiczne nastroje i strach przed imigrantami, a obudzony tą droga lęk jest wykorzystywany do tego, by propagować autokrację i rządy siły. Na to zjawisko zwraca uwagę psycholog społeczny – profesor Arie W. Kruglanski z uniwersytetu w Maryland. Uczony „bada, w jaki sposób ludzie formułują sądy i jak one wpływają na postawy wobec grup zewnętrznych” – czytamy w „Charakterach”. W przygotowaniu analizy i oceny sytuacji w Polsce współpracowała z profesorem dr Katarzyna Jaśko – psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pani doktor „bada relacje międzygrupowe, radykalizację postaw i zachowań społecznych” – informuje czasopismo. Wg tej pary psychologów źródłem radykalizacji postaw w Polsce jest lęk społeczeństwa, spowodowany światem zewnętrznym („kryzys ekonomiczny, nagły napływ uchodźców i zagrożenie terrorystyczne”) oraz wewnętrznym („arogancja i pycha PO, nierówności ekonomiczne i niepewność finansowa, a także obserwowane w całej Europie niepokoje związane z uchodźcami i terroryzmem”). Ludzie, tkwiąc w tej atmosferze zagrożenia, pragną gnębiącą ich niepewność szybko zastąpić pewnością, pożądają też informacji, wyjaśnienia sytuacji – przy czym chwytają pierwszą informację, jaka się pojawi i w oparciu o nią formułują sądy, które zamrażają, nie przyjmując żadnej nowej wiedzy. „Stanowi to podatny grunt dla radykalnych ideologii politycznych. Ich atrakcyjność leży właśnie w prostocie, z jaką objaśniają rzeczywistość; w manichejskim spojrzeniu na świat, gdzie wszystko jest czarno-białe i pozbawione wymagających poznawczo niuansów i subtelności” – piszą autorzy diagnozy. Jako przykład podają rozwój totalitaryzmu w Europie. Początek faszyzmowi, nazizmowi i komunizmowi dała powszechna destabilizacja porządku społecznego. W każdym z tych systemów istniał podział na swoich i obcych. Ten podział nastawia nas („czystych, prawych, autentycznych i sprawiedliwych”) przeciw nim (grzesznym, zdradliwym, zdeprawowanym, mniej ludzkim); „w efekcie oni nie zasługują ani na współczucie, ani na litość, ani na to, by z nimi współpracować” – objaśniają prof. Kruglanski i dr Jaśko. Autorzy zwracają uwagę, że ekstremizmy to miecz obosieczny; przekonani o swoich „jedynie słusznych poglądach” uważają, że mają licencję na przemoc wobec tych, którzy myślą inaczej, a to prowadzi do eskalacji konfliktu i powstania „ekstremizmu wzajemnego”. Strona posługująca się radykalną retoryką (zniewagi, obelgi, upokarzające i poniżające słowa), może wywołać skrajne reakcje do „zwalczania ognia ogniem”. Psycholodzy ostrzegają, że kiedy społeczeństwo jest rozdarte, pokojowe protesty mogą przerodzić się w gwałtowne konfrontacje. Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Tak – wyjściem jest większa świadomość społeczna oraz wiedza na temat psychologicznych mechanizmów, prowadzących do opisanych skrajnych postaw i uświadomienie, do czego prowadzi eskalacja konfliktu. Powinniśmy zacząć koncentrować się na tym, co nas łączy, zwracać uwagę na wspólne cele i wartości. Kluczową rolę do odegrania ma tutaj Kościół. „Może albo łagodzić nastroje, promując akceptację, pokój i otwartość umysłu, albo zwiększyć podziały społeczne. Polska zbliża się do niebezpiecznego zakrętu na swej drodze, zatem wybór kierunku jest niebywale pilny” – pisze para uczonych. Odwaga i zaangażowanie Prof. Daniel Bar-Tal, psycholog społeczny z Tel Aviv University („jego badania skupiają się na źródłach i przebiegu nierozwiązywalnych konfliktów”) zwraca uwagę, że konflikt nabiera ogromnej siły wtedy, gdy spór dotyczy wartości podstawowych. Od tego, jaki panuje klimat polityczny oraz na ile społeczeństwo przyswoiło, zaadoptowało kulturę demokratyczną i jej normy, zależy przebieg tego konfliktu. Uczony podkreśla, że znaczna część Polaków traci grunt pod nogami, widząc skrajne działania władzy. Jakie profesor widzi wyjście? Otóż nie wyobraża sobie, aby w kraju należącym do UE mogło dojść do zastosowania siły i przemocy przez rządzących. Może zdarzyć się, że naród sam, z różnych przyczyn przejdzie na stronę władzy, która „praktykuje rządy totalitarne”. Ważne jest, ile procent społeczeństwa jest przeciw. Uczony dostrzega opór, odnotowuje, że organizowane są manifestacje. Wierzy w naszą świadomość polityczną, ujawnioną już w latach 80. i w to, że nie pozwolimy na zmiany zagrażające demokracji. Ostrzega, że „zagrożeniem byłaby apatia, beznadzieja i eskapizm albo wręcz dostosowanie się i posłuszeństwo”. Prawdziwą klęską społeczeństwa byłoby, gdyby powszechne stało się myślenie – „mnie to nie dotyczy”. I cytuje słowa niemieckiego pastora Martina Niemöllera – „Kiedy przyszli po Żyda, nie protestowałem… (…..) Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo nie było”. Radzi nam, abyśmy byli aktywni i odważni: „Odwaga i zaangażowanie to podstawa zmiany politycznej i społecznej. Gdy rodzi się strach, gdy ludzie wpadają w apatię – sprawa jest przegrana. Ważne, byśmy się troszczyli się o to, co dzieje się wokół nas. Kluczowa jest edukacja społeczeństwa, rozwijająca zdolność krytycznego myślenia”. Nauczyciele winni być odważni, trzeba też wychowywać ludzi otwartych i potrafiących myśleć krytycznie. „Potrzebna jest prasa, która się nie poddaje, telewizja, która się nie boi; ludzie kultury, którzy piszą i mówią, co się dzieje. Przywódcy polityczni nie mogą bać się wyrażania poglądów odmiennych od tych, jakie prezentuje partia dominująca. Niech budują alternatywę, tworzą koalicje, jednoczą siły i przygotowują się do kolejnych wyborów. Niech wyjdą do ludzi i spróbują zrozumieć ich wybory. Nie mogą czekać z założonymi rękami”. A jaką wybrać drogę do zmiany? Wg profesora najlepsze jest droga demokratyczna. Jak nie stracić serca i duszy Profesor Philip G. Zimbardo, psycholog ze Stanford University („prowadzi badania m.in. nad społecznymi mechanizmami zła i orientacjami temporalnymi”) przypomina nasze położenie geopolityczne i tragiczną historię wojen i rozbiorów. Podkreśla, że wielu Polaków w przeszłości wykazało się odwagą, że stawiliśmy opór. Dzisiaj stało się coś niedobrego – wrogowie zewnętrzni zostali zastąpieni wewnętrznymi, kraj podzielił się. Podkreśla, że to Orban stał się wzorem dla partii, która wygrała wybory, a nie Obama. Dziwi się, że Polska przechodzi z demokracji w kierunku „quasi-totalitarnego reżimu, dążącego do osłabienia mediów, kontrolowania sądownictwa, a nawet zastąpienia powołanych urzędników funkcjonariuszami partyjnymi”. Profesor pisze: „Martwimy się, że Polska może traci swe serce albo swą duszę, a może jedno i drugie”. Zimbardo wspomina o swojej działalności w Polsce (wykłady, utworzenie Centrum Zimbardo i Centrum Rozwiązywania Konfliktów Zimbardo), którą darzy wielką sympatią (jego żona jest z pochodzenia Polką). Uważa, że oprócz nowych miejsc dobrze płatnej pracy, w tym głównie dla nauczycieli (aby polskie dzieci „mogły poczuć się akceptowane i szanowane, a nie wykluczone społecznie”) Polsce niezbędna jest także zmiana orientacji temporalnej, tj. „wyjścia z przeszłości negatywnej, która sięga korzeniami czasów niemieckiej i radzieckiej okupacji, i przyjęcia bardziej optymistycznej perspektywy, czyli orientacji przyszłej pozytywnej”. Wg profesora sprawą pilną jest utworzenie „zastępów bohaterów”, które będą filarem nowej Polski, „w której Troska triumfuje nad Konfliktem i w której rządzi Przyjaźń, a nie Wrogość”. A skąd wziąć tych bohaterów? Profesor Zimbardo twierdzi, że trzeba nam kształtować codziennych bohaterów, którzy „kierują się życzliwością i współczuciem wobec innych, otwarcie prezentują szacunek wobec ludzi” i takie codzienne wzorce pokazywać dzieciom i dorosłym. Przyszłość oznacza postępMusimy mieć nadzieję, że demokracja jest silna i nie da się powstrzymać” – pisze w swoim opracowaniu profesor Susan Fiske, psycholog społeczny z Princeton University, która bada poznanie społeczne, stereotypy i uprzedzenia. Pani profesor z trwogą obserwuje rozkwit natywistycznych ruchów prawicowych na całym świecie. W USA przykładem jest Donald Trump. Według uczonej, tego typu reakcje „odzwierciedlają poczucie zagrożenia rdzennych społeczności, które zdają sobie sprawę, że ich hegemonia nie będzie trwać wiecznie”. Profesor wierzy, że demokracja się obroni, a przyszłość oznacza postęp. Co może zrobić zwykły obywatel Beata Petkowa, polska studentka ze Stanford University, opracowała trzy rady dla zwykłych obywateli, którzy chcą coś zrobić dla łagodzenia konfliktów, z jakimi borykają się Polacy. Oto rady:
  1. Zacznijmy od naszych rodzin. Nauczmy się rozmawiać bez nienawiści, pielęgnujmy za to wzajemne zrozumienie. Pomimo różnic w poglądach starajmy się szukać porozumienia.
  2. Dbajmy o nasze relacje w społeczności lokalnej, o codzienne kontakty z sąsiadami. Organizujmy lokalne wydarzenia (np. festiwale uliczne), które pomagają budować poczucie wspólnoty w miejsce anonimowości czy wrogości.
  3. Zachęćmy dzieci i młodzież do angażowania się w inicjatywy społeczne i w ten sposób rozwijajmy u nich postawę obywatelską. Tak też przyczynimy się do odbudowania wizerunku Polski jako kraju pełnego konstruktywnej siły twórczej.
Czy skorzystamy z powyższych rad – zależy od nas samych. Ważne, abyśmy starali się zrozumieć, co się stało, jak odbierać i wydarzenia, i zjawiska i słowa, wypowiadane lub pisane przez przedstawicieli, sympatyków, liderów partii sprawującej władzę, aby nie naruszyć swojej polskiej duszy. Nie milczmy, nie wpadajmy w depresję – idźmy „do ludzi”, rozmawiajmy, bierzmy udział w manifestacjach, innych wydarzeniach organizowanych przez KOD. Starajmy się wyrażać swoje „nie” i róbmy coś – każdy swoje.]]>
4566 0 0 0
To nie jest kraj dla meteopatów https://www.ruchkod.pl/to-nie-jest-kraj-dla-meteopatow/ Sat, 13 Feb 2016 11:04:31 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4575 Doman Domański Meteopatia. Kiedyś nie wiedziałem, co to pojęcie oznacza. Ba! Nie miałem pojęcia, o takiego pojęcia istnieniu. Teraz halny w Tatrach, albo co gorsza na Żoliborzu, przewiduję na dwa dni na przód. Zanim tam zaduje, ja w Radomiu już to odczuwam. Łupie w kościach, bolą mięśnie, pęka głowa. Staję się - ja! z natury człowiek spokojny i optymista! - agresywnym pesymistą, tzn. lepiej do mnie nie podchodzić, lepiej ze mną nie zadzierać, nie drażnić. I - uprzedzam - najlepiej omijać mnie wtedy szerokim łukiem. W pogodzie lubię pewność, stabilność, przewidywalność. Obojętne, ciepło czy zimno, wiatr, deszcz czy słońce i flauta. Wysokie czy niskie ciśnienie. Byle bez gwałtownych zjawisk, nagłych zmian i zwrotów akcji. Pewność, stabilność, przewidywalność. A tu tak się porobiło, że ani pewności, ani stabilności, ani przewidywalności nie ma. Taki mamy teraz klimat, bo poprzedni nam nie pasował. Długo nie wierzyłem, że to ludzie odpowiadają za te anomalie pogodowe, topnienie lodów, susze i gwałtowne burze, a okazuje się, że może je wywołać jeden człowiek! Wziął się za majstrowanie przy pogodzie i sieje wiatr! Wiatr "dobrych zmian". Oto pewnego dnia akurat przy goleniu śpiewałem: Kołysał nas zachodni wiatr, Brzeg gdzieś za rufą został. I nagle ktoś jak papier zbladł: Sztorm idzie, panie bosman! [1] Nagle coś pisdnęło, a ja się wystraszyłem, że to może przez to moje śpiewanie, że może fałszuję. Wyszedłem przed dom z pianą na brodzie. Wiatr wiał akurat na Wschód, w stronę Białorusi i dalej, dalej, dalej... Patrzę w górę, a tam potężny Cumulonimbus stratus o dziwnym, acz znajomym dobrze kształcie, przypominającym twarz Prezesa Polski, albo wielką D. Nagle zatrzęsła się ziemia. Wracam szybko do domu i włączam telewizor. Słyszę, że epicentrum wstrząsu było w Alei Szucha. I to tak zatrzęsło, że aż fundament Trybunału Konstytucyjnego wziął i pękł. Dach jeszcze się trzyma, mury stoją, ale szyby z okien zaczynają wypadać. Nie wiadomo jeszcze, kto wypadnie przez okno, a kto do środka wleci przypadkiem, niesiony owym wiatrem od strony Wiejskiej. Wróciłem się golić, ale ciepłej wody w kranie już nie było... Wyraźnie poddenerwowany zanuciłem: A bosman tylko zapiął płaszcz I zaklął: - Ech, do czorta! Nie daję łajbie żadnych szans! Dziesięć w skali Beauforta! [2] W kolejnych dniach było tylko gorzej. Wiało i grzmiało. Nadwerężony gmach Trybunału trzeszczał w szwach coraz bardziej. Zjawisko to, absolutnie w klimacie typowo europejskim nieznane za wyjątkiem Budapesztu, ściągnęło w okolice tysiące zaniepokojonych obywateli, cierpiących najwyraźniej tak jak ja na meteopatię. I już się zawiązali spontanicznie komitet Klimat Obronimy Dobry i podpierali gmach jak tylko mogli. Byłem i ja. Głowa nieznośnie bolała, ale gardło jeszcze bardziej, bo w niebogłosy się darłem: Do-bry kli-mat! O-bro-ni-my! Do-bry kli-mat! O-bro-nimy! Jakiś nieznany mi facet o dobrym sercu podszedł do mnie i dał mi opornik, bym wpiął sobie w klapę. - To pomaga! - powiedział. Faktycznie, poczułem się znacznie lepiej i pewniej. To był jednak zaledwie początek gwałtownych zmian klimatycznych o wciąż nieznanych i trudnych do oszacowania konsekwencjach. Od tej pory ich dynamika znacznie jeszcze wzrosła. Nie było żadnych szans na to, by organizm w jakimś stopniu się przystosował. Bo oto noc zmieniała się w dzień, a w dzień było coraz ciemniej i ciemniej. Nocą bowiem za majstrowanie przy pogodzie brali się ci z Wiejskiej. Temperatura tak wzrosła, że grilla sobie urządzali i smażyli opozycję, wolno ją obracając i podlewając jakimś cuchnącym sosem. Czuć było zapach siarki, co niektórzy z manipulantów interpretowali jako swąd szatana, ale krucyfiks wisiał przecież na ścianie, więc widocznie inni szatani byli tam czynni. A co nocą uregulowali, to w dzień bardziej wiało, grzmiało, lało, a ciemności jeszcze się wzmagały. Izobary brały się za bary z izotermami i wykręcały w przedziwne znaki. Na nic protesty i ostrzeżenia, na nic mowy ekspertów i profesorów znających się na rzeczy. I tych z kraju, i tych z zagranicy. Majstrowie od pogody na wszystko mieli jedną i tę samą śpiewkę: To my mamy mandat do ustawiania pogody! I nic nas nie przekona, że lepszy wyż, niż niż. Czy może na odwrót: lepszy niż, niż wyż. Z tego wszystkiego już nie pamiętam, bo spodziewając się najgorszego, zacząłem kopać schron. Taki jak na filmach z Ameryki, gdzie tajfuny zdmuchują w mgnieniu oka te ich spokojne na co dzień osiedla. Tak, popatrzyłem na swój dom i ogród. Jak tu spokojnie było, jak fajnie się żyło! A teraz? Eh, szkoda gadać. Zniosłem do schronu konserwy saperskie, latarkę i starą maszynę do pisania Łucznik, bo tej podobno nie da się inwigilować. Z żoną zaczęliśmy rozmawiać na migi, ale jak sobie uświadomiliśmy, że przecież zasłon w oknach nie mamy, a na drzewach wokół domu liści nie ma, to komunikacja ustała. W razie konieczności rysujemy sobie jakieś znaki w kociej kuwecie i zaraz zacieramy. Sąsiad, na ogół człowiek spokojny, bogobojny i życzliwy, zaczął patrzeć na mnie z ukosa. Już od paru dni nie odpowiadał na dzień dobry, wydawało mi się, że nawet spluwał, gdy przechodziłem ulicą a on stał z miejscowym proboszczem. Raz nawet jak zrobiłem sobie przerwę w budowie schronu i się nieco oddaliłem, to z ukrycia widziałem, jak mi pluskwy do środka podrzucał. Uwierzycie?! Sąsiad - sąsiadowi! Polak - Polakowi wilkiem! (Tu przepraszam wszystkie wilki, bo ich się w tym klimacie boję najmniej!) Tymczasem temperatura, mimo zimy, rosła nieustannie. Przewietrzona telewizja pokazywała topniejące lody na Grenlandii i w Arktyce, do czego już wcześniej był czas przywyknąć. Ale nie pokazywała topniejącego WIG-u. W kilka miesięcy raptem wyparowało z giełdy parę miliardów złotych i nikt nie wie gdzie się one skroplą, kiedy i komu spadną. Podobno tym, co mają drugie dziecko, ale jeszcze nie wiadomo. Bo to drugie może być pierwsze, jak to pierwsze przestanie być pierwszym. Nie rozumiecie tego? Ja też nie, wiec nie wymagajcie, bym wam wytłumaczył. Na wszelki wypadek poczekajcie z tym mnożeniem się, jeśli mieliście robić to dla kasy, a nie z miłości. Wytryśnie też parę groszy pod Toruniem. Z ziemi, choć to dar niebios. No ale wszystko jest teraz na opak. Na razie pińcet złotych wyparowało mi z domowego budżetu i ma parować co miesiąc tyle, a może i więcej. Drożej mi liczą banki za franki, właściciel lokalu za euro, a nie wiadomo jeszcze ile sobie dodatkowo wezmą fiskusy, ZUSy i inne zgrywusy. Kalendarz nawet zbzikował. Wydawało mi się, że jest 2016, a w telewizji słyszę, jakby przemawiał towarzysz Wiesław, tyle, że jak widzę, nadają na żywo. Innym razem gotuję obiad i słyszę jakby ktoś cytował rzecznika rządu Jerzego U. Lecę do telewizora, a tam przemawia pan poseł prokurator. Przełączam na inny kanał, a tam dopiero kanał! Całkiem nowa, kur...ska telewizja narodowa. Myślę sobie: ne wyTrwam! Położyłem się spać już nad ranem, gdy upewniłem się, że tego nocodnia już nic nie zrobią. Od razu zapadłem w głęboki sen. Śniło mi się, że to wszystko o czym piszę mi się śniło. Że znów jest pewność, stabilność, przewidywalność. Że mogę się spokojnie ogolić bez niespodzianek z brakiem ciepłej wody i wstrząsami tektonicznymi. Że nawet jak zacznie padać, to wyjdę przed dom i zaśpiewam: Ja śpiewam, kiedy deszcz piosenkę śpiewa też, bo spotkało mnie szczęście i serce się rwie. Naśmiewam się z chmur, mam słońce u stóp, apetyt na miłość ogarnia mnie znów.[3] Obudziłem się gwałtownie spadając z łóżka. Grzebią dalej przy klimacie, czyli przy Konstytucji. Oj, będzie grzmiało!
[1], [2] "10 w skali Beauforta", tekst: Janusz Kondratowicz [3] "Deszczowa piosenka" (I'm singin' in the rain), tekst: Arthur Freed, tłumaczenie: Daniel Wyszogrodzki  ]]>
4575 0 0 0
Legenda dla Amerykanów… https://www.ruchkod.pl/legenda-dla-amerykanow/ Thu, 18 Feb 2016 11:05:12 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4710 Jola Sacewicz ...czyli objaśnienia dotyczące najistotniejszych osób i pojęć z artykułu ministra Waszczykowskiego opublikowanego w „New York Times”. W przeddzień spotkania w Waszyngtonie z Johnem Kerry, amerykańskim sekretarzem stanu, minister spraw zagranicznych Polski, Witold Waszczykowski opublikował artykuł w „New York Times”. Artykuł traktuje w głównej mierze o stosunkach polsko-amerykańskich i konieczności wzmocnienia obecności wojsk NATO na wschodniej flance, wzmiankuje jednakże kilka zagadnień z bieżącej polityki – sytuację w Trybunale Konstytucyjnym i media publiczne. Wspomina też lunch Andrzeja Dudy przy stole z prezydentem Obamą i Putinem podczas sesji ONZ w Nowym Jorku oraz przywołuje postać Lecha Kaczyńskiego, jako politycznego patrona obecnego prezydenta Polski i Tadeusza Kościuszkę, jako bohatera naszych obu narodów. W celu ułatwienia czytelnikowi „New York Times” orientacji „ kto jest kim” i „co jest co” w artykule naszego ministra warto dodać legendę do tegoż materiału. Odnosi się ona do najważniejszych pojęć i postaci przywołanych w artykule ministra Waszczykowskiego.

Legenda

> Witold Waszczykowski, autor artykułu, minister spraw zagranicznych Polski:
  • Zdobył popularność w Polsce uznając protestującą na ulicach opozycję obywatelską za wrogich polskiej katolickiej tradycji przedstawicieli wegetarianizmu i cyklizmu.
  • W odróżnieniu od prezydenta Obamy, którego plan zakłada zwiększenie w US naturalnych źródeł energii do roku 2030 do 50 proc., minister Waszczykowski uznaje naturalne źrodła energii za przejaw szkodliwej ideologii lewackiej.
  • W odróżnieniu od senatorów McCaina, Carbina i Durbina, którzy przesłali list do rządu Beaty Szydło zatroskany o stan polskiej demokracji, wolność mediów, przestrzeganie praw człowieka i konwencji miedzynarodowych, minister Waszczykowski uznaje premier Szydło za liderkę Europy.
  • Sam list zasłużonych dla Polski senatorów minister Waszczykowski ocenia, jako zainspirowany przez ludzi wrogich Polsce, obarczony nieznajomością realiów i nasączony błędami faktycznymi.
> Prawo i Sprawiedliwość – formacja rządząca
  • Przedstawiciele formacji politycznej ministra Waszczykowskiego uznali Baracka Obamę za kryptokomunistę, a jego prezydenturę za koniec cywilizacji białego człowieka.
  • Lider formacji uznaje uchodźców z Syrii za źródło niebezpiecznych chorób, roznosicieli pasożytów i pierwotniaków.
  • Czołowi politycy formacji ministra Waszczykowskiego w publicznych wypowiedziach nazywają ludzi protestujacych na ulicach przeciwko polityce ich rządu: świniami odrywanymi od koryta, komunistami, złodziejami, gestapowcami i ludźmi gorszego sortu.
> Andrzej Duda, prezydent Polski:
  • Zasiadł przy stole prezydenta Obamy podczas zgromadzenia ONZ dzięki zabiegom polskiej dyplomacji z poprzedniej ekipy rządzącej.
  • W wielu sprawach dotyczących praw człowieka, dyskryminacji ze względu na pochodzenie, religię i orientację seksualną prezydent Duda stoi po tej samej stronie, co siedzący przy tym samym stole podczas lunchu w ONZ prezydent Putin.
  • Wspomniany Lech Kaczyński, polityczny wzór prezydenta Dudy, jako prezydent Warszawy zakazał marszu w obronie praw człowieka mniejszości seksualnych.
  • Pierwsza ustawa, którą zawetował po objęciu urzędu dotyczyła ucywilizowania regulacji dotyczących sytuacji osób transpłciowych w Polsce, czym doprowadził do przywrócenia poniżających godność człowieka uregulowań dotyczących procesu zmiany płci.
  • Używał dyskryminacyjnych i poniżających sformułowań dotyczących środowisk LGBTQ – zarówno w tweetach, jak i w wypowiedziach medialnych.
  • Według opinii wszystkich gremiów prawniczych w Polsce, łącznie z prestiżową Alma Mater prezydenta, dopuścił się wielokrotnego złamania konstytucji.
  • Uniewinnił kolegę partyjnego, skazanego nieprawomocnym wyrokiem sądu.
  • Nie wykonał wyroku Trybunału Konstytucyjnego i nie zaprzysiągł trzech, legalnie i prawomocnie wybranych sędziów .
  • Zaprzysiągł pod osłoną nocy sędziów wybranych do Trybunału z naruszeniem prawa i procedur parlamentarnych.
  • Donosił na kraj podczas wizyt zagranicznych.
  • Podczas konferencji w Monachium eskalował napięte stosunki z Rosją w stopniu, który wymagał łagodzących akcji gospodarzy.
  • Usunął z tła swoich wystapień publicznych flagi Unii Europejskiej.
  • Rozważa odebranie wysokiego odznaczenia państwowego zasłużonemu profesowi Janowi Tomaszowi Grossowi, badaczowi Zagłady i stosunków polsko-żydowskich, za upowszechnianie bolesnej prawdy o tych stosunkach, która jest niezgodna z oficjalną propagandą obozu prezydenta, kwestionującą współudział i odpowiedzialność Polaków w udokumentowanych zbrodniach dokonywanych na Żydach.
  • Nie zareagował słowami potępienia, gdy nacjonaliści palili podczas swojej demonstracji kukłę Żyda i demonstrowali rasistowskie hasła wobec imigrantów muzułmańskich.
> Trybunał Konstytucyjny – polski sąd konstytucyjny, badający zgodność stanowionego prawa z konstytucją:
  • Sytuacja w polskim TK jest źrodłem zatroskania Rady Europy i przedmiotem badania Komisji Weneckiej.
  • Komisja Europejska wszczęła procedurę badania praworządności w Polsce. Bada nie tylko sytuacje z Trybunałem, mediami publicznymi ale i służbą cywilną, którą obecna ekipa zastąpiła mianowanymi bez konkursów urzędnikami pochodzącymi z ich partii
  • Parlament Europejski odbył debatę nad zagrożeniami demokracji, trójpodziału władzy i wolności słowa w Polsce.
  • Rządząca formacja od objęcia władzy dążyła do paraliżu trybunału przez: – zwlekanie z publikowaniem wyroków Trybunału, – niezaprzysięganie prawomocnie wybranych sędziów Trybunału, – nielegalne, powtórne wybieranie sędziów na miejsca już obsadzone, – uchwalanie noweli do ustawy o Trybunale, która zmusza Trybunał do orzekania według kolejności wpływu spraw i w pełnym składzie, – dezawuowanie sędziów i prezesa Trybunału, – grożenie aresztowaniem prezesa Trybunału, – obcięciem budżetu Trybunału.
  • Parlamentarna opozycja i wszystkie instytucje prawne upoważnione do składania wniosków do Trybunału kwestionują konstytucyjność prawa stanowionego przez rządząca ekipę i wnoszą do Trybunału o jego zbadanie.
> Media publiczne – radio i telewizja współfinansowane ze środków publicznych:
  • Rządząca ekipa wprowadziła ustawę, która zlikwidowała publiczny charakter mediów. Zarzadzający mediami publicznymi są obecnie politykami mianowanymi przez rządowego ministra.
  • Sekretarz generalny Rady Europy bezskutecznie apelował do prezydenta Dudy, by ten nie podpisywał nowej ustawy o mediach i raczył skonsultować ją z ekspertami Rady Europy.
  • Przeciw zmianie ustawy o mediach publicznych, dokonanej przez rządząca ekipę, protestowały międzynarodowe organizacje nadawców i dziennikarzy, m.in. Stowarzyszenie Dziennikarzy Europejskich, Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy, Europejska Unia Nadawców oraz amerykańska Freedom House, Grupa Europejskich Regulatorów ds. Usług Mediów Audiowizualnych (ERGA) oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka.
  • Wolność słowa i sytuacja w mediach publicznych są badane przez Komisję Wenecką na wniosek Rady Europy.
  • Kilkudziesięciu dziennikarzy mediów publicznych zostało poddanych czystce politycznej i pozwalnianych lub odsuniętych od prowadzenia programów. W ich miejsce zatrudniono dziennikarzy katolickich mediów ultraprawicowych, ocenianych najniżej w badaniach obiektywności mediów przez niezależne instytucje badawcze.
> NATO w Polsce:
  • Żołnierze amerykańscy, którzy mogliby stacjonować w Polsce powinni mieć na uwadze: – istniejące niebezpieczeństwo doświadczenia przejawów agresji rasistowskiej wobec osób czarnoskórych, pochodzenia muzułmańskiego i żydowskiego, – dyskryminacyjne prawo polskie, które nie będzie uznawać stacjonujących w Polsce rodzin i współmałżonków żołnierzy homoseksualnych, – fakt, że prawo polskie nie ściga z urzędu przestępstw popełnionych na tle nienawiści wobec osób homoseksualnych.
> Thaddeus Kosciuszko – polski i amerykański bohater narodowy polskiego pochodzenia:
  • Jako bliski przyjaciel Tomasza Jeffersona i obrońca praw człowieka byłby w opozycji politycznej do rządzącej obecnie ekipy, którą reprezentuje minister Waszczykowski i która poddaje w wątpliwość samo istnienie praw człowieka.
 ]]>
4710 0 0 0
„Statek szaleńców” Hieronima Boscha, czyli dlaczego demokracja liberalna w Polsce jest zagrożona https://www.ruchkod.pl/statek-szalencow-hieronima-boscha-czyli-dlaczego-demokracja-liberalna-w-polsce-jest-zagrozona/ Thu, 18 Feb 2016 11:18:26 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4714 Jarosław Płuciennik Bardzo często pisowskie media reagują śmiechem na słowa o zagrożeniu demokracji w Polsce – że niby KOD-erzy to taka histeria, że to „kwik świń odrywanych od koryta” itp. Jednak ustawa policyjna, która właśnie weszła w życie i strategia propagandowa, która każe nazywać zdrajcą, folksdojczem i inną świnią każdego krytyka obecnych władz, może prowadzić do autocenzury, do niebezpiecznej zasady życia publicznego: nie wychylać się. Jest taki piękny wiersz Czesława Miłosza, który wspomina czasy, kiedy ta zasada była regułą. Pozwolę sobie przytoczyć go w całości: Zadanie W trwodze i drżeniu myślę, że spełniłbym swoje życie, Tylko gdybym się zdobył na publiczną spowiedź, Wyjawiając oszustwo, własne i mojej epoki: Wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów, Ale czyste i dostojne słowa były zakazane Pod tak surową karą, że kto jedno z nich śmiał wymówić, Już sam uważał się za zgubionego. Berkeley, 1970 (z tomu „Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada” 1974, [w:] Czesław Miłosz, „Wiersze wszystkie”, Znak, Kraków 2011, s. 605) Wolność słowa jest obecnie w Polsce zagrożona. Nie dlatego, że aresztuje się kogoś za wydawanie prasy, konkretne wypowiedzi czy za satyrę. Za to (jeszcze) nie zamykają, pomimo sprawy filmiku z prezydentem Dudą składającym kwiaty. Wolność jest zagrożona dlatego, że z oponentami i opozycją władza nie dyskutuje i nie przekonuje argumentacją, tylko wyłącznie obelgami, pomyjami, piętnowaniem, hejtami trolli. Rozum i racjonalność (np. taka jak w teorii Richarda Rorty‘ego) dominują w demokracji liberalnej. Przeciwnicy tej demokracji nie posługują się jednak rozumem, tylko symbolami, emocjami, językiem pełnym obraźliwych epitetów. Miłosz pięknie rzecz nazywa, kiedy pisze: „wolno nam było odzywać się skrzekiem karłów i demonów”. To jest obrazek może i lekko groteskowy, a może i apokaliptyczny, jednak wcale nie będzie przesadą przypomnieć dziś w pięćset lat od śmierci Hieronima Boscha, że groteska jego obrazów np. „Statku szaleńców” jest natury apokaliptycznej. Skrzek karłów i demonów to język zakłamany i język nacechowany negatywnymi emocjami. Jednak kiedy zestawić ten skrzek karłów i demonów z faktem, że wciąż nie domykają się tzw. reformy i „dobra zmiana”, że rysują się już pęknięcia polityki gospodarczej, to nie będzie przesadą stwierdzenie, że Polska w erze Kaczyńskiego przypomina statek szaleńców i nieuchronnie zmierza ku katastrofie. Wolność słowa, sumienia i wyznania to podstawa do panowania rozumu i racjonalnego dyskursu, ale tylko pod warunkiem poszanowania dla prawa i praw innych jednostek. Taki obraz można znaleźć nie tylko u Kanta, ale także u Johna Stuarta Milla („O wolności”). Popieranie skrajnych opinii rasistowskich, bazowanie na pogardzie w relacjach międzyludzkich, łamanie prawa konstytucyjnego to tylko początek prawdziwego ataku, który da o sobie znać pod rządami superprokuratora Ziobry. Nazwijmy wreszcie rzecz po imieniu: to kłamstwo jest podstawą symboliki katastrofy smoleńskiej, kłamstwo leży u podstaw nazwy własnej partii Prawo i Sprawiedliwość, kłamstwo leży w twierdzeniu, że PiS czy prezydent Duda szerzą wartości chrześcijańskie. Wszyscy oni używają symboliki i obrzędowości wywodzącej się częściowo z chrześcijaństwa. David Ost świetnie puentuje w artykule z 8 stycznia w „The Nation”: „Trujące połączenie cynizmu, hipokryzji i zdeterminowania Kaczyńskiego było wyraźnie widoczne podczas bitwy o Trybunał Konstytucyjny”. (D. Ost, „Regime Change in Poland, Carried Out From Within”, The Nation 8.01.2016). Ta władza bazuje na języku karłów i demonów nie dlatego, że się z karłów i demonów składa, ale dlatego, że poetyka języka partii PiS jest poetyką apokaliptyczną, poetyką zniszczenia. Ci ludzie nie potrafią budować, dlatego posługują się cynizmem, hipokryzją i siłą. Nadchodzi czas wielkich wyborów, część społeczeństwa w tej atmosferze wybierze emigrację wewnętrzną i zamieni się w karłów. Z demonami jednak nauczył nas walczyć np. Dietrich Bonhoeffer, który umarł zamordowany przez hitlerowców za to, że do końca jako chrześcijanin odmawiał kooperacji z demoniczną władzą. Bonheoffer zostawił bardzo trafny opis Tyrana-Demona: „Tyran, gardząc człowiekiem, wykorzystuje z łatwością nikczemność ludzkiego serca żywiąc ją i nadając jej odmienne nazwy: lęk nazywa odpowiedzialnością, żądzę gorliwością, niesamodzielność staje się solidarnością, a brutalność szlachetnością. Tak też w tym kokieteryjnym wykorzystywaniu słabości ludzkich nikczemność jest ciągle na nowo wytwarzana i pomnażana... Im nikczemniejsza staje się nikczemność, tym bardziej giętkie i chętne narzędzie znajduje się w ręku tyrana. Niewielka liczba prawych jest obrzucana błotem. Ich męstwo nazywa się buntem, ich zachowanie faryzeizmem, ich samodzielność samowolą, ich szlachetność pychą. Tyran gardzący człowiekiem traktuje swoją popularność jako wyraz najwyższej ludzkiej miłości, swój skryty i głęboki brak zaufania wobec wszystkich ludzi chowa pod fałszywymi słowami o prawdziwej społeczności... Ludzi ma za głupców i oni stają się głupcami; ma ich za słabych i oni stają się słabymi; ma ich za zbrodniarzy i oni stają się zbrodniarzami... Im bardziej w swojej głębokiej pogardzie dla człowieka zabiega o względy pogardzanych, tym pewniej przyczynia się do ubóstwienia własnej osoby przez masy” (E. Bethge, „Dietrich Bonhoeffer świadek Ewangeliii w trudnych czasach”, przeł. B. Milerski, Augustana, Bielsko-Biała 2003, s. 72). Jest jednak nadzieja: Jarosławowi Kaczyńskiemu wiele razy mnóstwo rzeczy się nie wychodziło tak, jak on chce. Przecież aż osiem razy przegrywał kolejne wybory, a jego masy to tylko 18 proc. społeczeństwa. Musimy walczyć o tych pozostałych. Prawością, sprawiedliwością, ale także łagodnością. Tak jak w walentynki. Teraz czeka nas wielki marsz „My, Naród” – 27 lutego 2016. Miejmy nadzieję, że policzymy się i że wewnętrzna emigracja nie stanie się udziałem większości. To, co się dzieje, powinno bowiem obchodzić nas wszystkich. Statek szaleńców to także my… Niestety.  ]]> 4714 0 0 0 „My, Naród!"? Tak! My, Naród https://www.ruchkod.pl/my-narod-tak-my-narod/ Mon, 22 Feb 2016 17:30:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4821 Lidia Stanisławek  

Naród ginie, gdy znieprawia swojego ducha, naród rośnie, gdy duch jego coraz bardziej się oczyszcza i tego żadne siły zewnętrzne nie zdołają zniszczyć (Jan Paweł II)

27 lutego 2016 r. Komitet Obrony Demokracji organizuje kolejną manifestację opatrzoną dumnie brzmiącym hasłem:„My, Naród!”. Bez względu na wszystkie inne możliwe skojarzenia, hasło manifestacji KOD ma bardzo ścisły związek z historycznymi słowami wypowiedzianymi przez Lecha Wałęsę w amerykańskim Kongresie. 15 listopada 1989 roku przewodniczący „Solidarności” tymi oto słowami rozpoczął swoje wystąpienie: „Stoję przed Wami jako trzeci w historii cudzoziemiec, niepiastujący żadnych wielkich funkcji państwowych, którego zaproszono, aby przemówił przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych”. W odniesieniu do pierwszych słów Konstytucji Stanów Zjednoczonych Ameryki i wspaniałej zasady amerykańskiej demokracji o rządach ludu, przez lud i dla ludu Lech Wałęsa uzasadniał swoje ku temu prawo i wypowiedział słynne: „My naród”. Przypomniał też wydarzenia, jakie targały polskim społeczeństwem dążącym do wolności, mówił o dramatycznej walce, jaką musieliśmy podjąć, by tę upragnioną wolność odzyskać.
„Wtrącano nas do więzień, bito, czasem zabijano, a my nigdy nikogo nawet nie uderzyliśmy. Niczego nie zburzyliśmy, nie wybiliśmy nawet jednej szyby, ale byliśmy za to uparci, bardzo uparci. Wiedzieliśmy, czego chcemy i nasza siła okazała się większa.(...) Kiedy myślę o drodze jaką przebyliśmy, często wspominam, jak przeskakiwałem przez ten płot. Teraz inni przeskakują płoty i burzą mury. Czynią tak, bo wolność jest prawem człowieka” – przypominał Wałęsa.
Z trybuny Kongresu amerykańskiego padły też pełne wdzięczności słowa pod adresem obywateli polskich, bez których zwycięstwo nie byłoby możliwe. Podkreślał mówca: „To oni wspierali nas w trudnym okresie stanu wojennego i prześladowań. Oni słali nam pomoc, oni protestowali przeciw przemocy. Dziś, kiedy z tak znakomitego miejsca mogę, w sposób tak swobodny mówić do całego świata, im przede wszystkim gorąco za to dziękuję. To dzięki nim słowo ”Solidarność” przekroczyło granice i ogarnęło świat, a ludzie "Solidarności" nigdy nie byli samotni”. Kończące to zaszczytne wystąpienie słowa, wypowiadane z pewnością jako ponadczasowe i niepodważalne, były jednocześnie życzeniem i wołaniem o wolność po wsze czasy:
„Runął już mur, który był granicą wolności. Mam nadzieję, że narody świata już nigdy nie pozwolą na budowę takich murów”.
Tak się jednak nie stało! Minęło zaledwie 26 lat, a naród znów podejmuje działania broniące zasad demokratycznego państwa. Nie przebrzmiały jeszcze pieśni gloryfikujące powalone mury, a na manifestacjach rozbrzmiewają od nowa słowa:” Wyrwij murom zęby krat”. To samo pokolenie, ci sami ludzie, którzy ćwierć wieku temu z narażeniem własnej wolności o wolność walczyli, są ponownie wśród manifestujących, a nawet stanowią przeważającą liczbę zdeklarowanych obrońców demokracji. Czy mamy prawo wypowiadać się w imieniu narodu ? Tak! Bo – zgodnie z definicją socjologiczną - naród to powstała w toku historycznego rozwoju wspólnota ludzi, którzy obiektywnie i w swej świadomości uznają dany język za swój język ojczysty, uznają określone terytorium za swoją ziemię ojczystą, są przekonani o wspólnocie swego pochodzenia, tworzą własną kulturę i posiadają lub dążą do posiadania uznawanej za swoją organizacji politycznej czyli państwa. Jeżeli ktokolwiek chciałby zarzucić manifestantom KOD - u nadużywanie kategorii znaczeniowej odwołującej się do całego narodu, podkreślamy nasze obiektywne odniesienie do dwóch koncepcji narodu: politologicznej i kulturowej. Politologiczny aspekt naszego stanowiska wyraża się poprzez manifestowanie obywatelskiej proweniencji opartej o wykładnię państwa i prawa. Dla KOD–u i jego zwolenników, nie wystarczy być obywatelem państwa, mieć obywatelstwo państwowe, by reprezentować cały naród. Dla nas, tej części narodu pretendującej do nazwy „naród”, naczelną zasadę tworzy poczucie niezależności politycznej, wolności osobistej i poszanowania prawa. I choć świadomi jesteśmy, że prawo międzynarodowe nie narodowi nadaje osobowość prawną, a państwu, to jednak fundamentalne jest i uznane powinno być przez każdego obywatela, że jedynie narody posiadają prawo do samostanowienia. I z tego prawa my korzystamy, w imię samostanowienia, respektowania demokratycznych zasad i poszanowania godności każdego człowieka. Naszym kulturowym podłożem do reprezentowania narodu jest wspólna przeszłość historyczna i ideologiczna. Przez 123 lata rozbiorowej niewoli i niemal pół wieku komunistycznego zniewolenia naród polski, doświadczany tragizmem historii walczył o wolność i niepodległość. Rozwijała się kultura i rodziła świadomość narodowa za sprawą patronów: poetów, artystów, myślicieli, polityków. Wykształciła się ideologia narodowa – szczególny czynnik integracji narodowej i wychowania wielu pokoleń, powstały mity, które stały się naszą narodową opowieścią. W obronie chwalebnej narodowej tradycji występujemy i tychże wartości bronimy, a wołamy o nowoczesny patriotyzm, wyrażający się umiłowaniem ojczyzny i własnego narodu, pełnym troski o dobro wspólne, ale przede wszystkim respektujący poszanowanie godności jednostki. Nasze rozumienie patriotyzmu nie pozwala na deprecjonowanie nikogo i nie zezwala na kategoryzowanie i sortowanie obywateli. Pragniemy nasze dziedzictwo narodowe zachować w jego nietkniętej treści, niepoddanej zabiegom manipulacji ani światopoglądowej, ani językowej. Jako reprezentanci narodu odrzucamy kosmopolityzm, szowinizm i narodową ksenofobię. Przestrzegamy przed nakłanianiem do nacjonalistycznych zachowań, wyzwalających agresję i rozbudzających nienawiść. Jesteśmy dumni ze swojej ojczyzny, ale nie hardzi. Nie akceptujemy tym samym manifestacji autorytaryzmu rządzących wobec innych państw. „My, Naród!” pójdziemy na naszą manifestację z uśmiechem na ustach w imię Konstytucji RP, w obronie Trybunału Konstytucyjnego, z wołaniem o wolność mediów, o sprawiedliwość i rozsądek rządzących. Legalnie i w majestacie prawa będziemy domagać się uszanowania (naszego tj. ok. 70 % narodu) paradygmatu polskiej demokracji.
Tekst pochodzi z portalu naTemat.pl  ]]>
4821 0 0 0
Nie chce się Ż https://www.ruchkod.pl/nie-chce-sie-z/ Mon, 22 Feb 2016 21:59:50 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4835 Dorota Reczek Centrum dopasowane do indywidualnych potrzeb. Konto za 0 złotych. Odkryj piękno skóry bez zmarszczek. Teczka TW „Bolek” dostępna od poniedziałku. Trzeba wyczarterować samolot, by przewieść Kajetana P z Malty. W wieku 84 lat zmarł Umberto Eco. Jako jedyny żel działa aż do 12 godzin. Przypominamy o obowiązku opłacania abonamentu RTV. Chce się Ż. Informacja o śmierci twórcy „Imienia róży” przemknie niepostrzeżenie. - Echo? - Nie, Eco, pisarz. - Dziwne jakieś nazwisko? Kto to był? - Pisarz, filozof, profesor semiologii na uniwersytecie W Bolonii. - I co? - Napisał "Wahadło Foucaulta" – sataniści, psychopaci i pseudo magowie próbują wydrzeć tajemnicę władzy nad światem jego domniemanemu odkrywcy. - Ciekawe. Co jeszcze napisał? - "Imię róży". - A ten film, kiedyś oglądałem. Też chcą zdobyć władzę? - Nie, chcą zrozumieć świat, w wielu jego aspektach. - I zrozumieli? - Tak, poprzez umiłowanie wiedzy i tolerancję. - E tam. - Umberto Eco podaje też główne wyznaczniki faszyzmu, takie jak między innymi: silny nacjonalizm, pogarda dla praw człowieka, obsesja na punkcie bezpieczeństwa narodowego, bliskie związki pomiędzy religią i elitami, kontrolowanie mediów, podejrzliwy stosunek do intelektualistów, rasizm, skłonność do tradycjonalizmu. - A co jest złego w szanowaniu tradycji? - Niczego złego w tym nie ma. On pisze jeszcze o irracjonalizmie, uznawaniu odmiennych poglądów za przejaw zdrady, o wierze w teorie spiskowe. - E tam nudy. To już wolę ten film, „Imię róży”. Teraz sobie przypominam, fajny kryminał. Otóż nie chce się Ż. Szczególnie oglądając serial o niszczeniu autorytetów, symboli i odwracaniu znaków. Serial o niszczeniu Człowieka tout court. Tak więc niepotrzebne będą witaminy, konto za 0 złotych, skóra bez zmarszczek, samolot dla psychopaty ani tym bardziej abonament, żeby obejrzeć narodową telewizję, która podaje od rana do wieczora te kuszące reklamy lub wywołujące niezdrowe rumieńce wiadomości.  ]]> 4835 0 0 0 Jak nas widzą, tak nas piszą, czyli między Idaho a Londynem https://www.ruchkod.pl/jak-nas-widza-tak-nas-pisza-czyli-miedzy-idaho-a-londynem/ Tue, 23 Feb 2016 17:32:38 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4855 Janusz Kotarski Świat patrzy na nas. Co widzi, dowiedziałem się ostatnio z listu opublikowanego w Internecie i z „The Guardian”. Zacznę od listu: „Dear Polish Friends, jako prosty, lecz w pełni świadomy Amerykanin, obywatel stanu Idaho, absolwent college'u w Boise, muszę stwierdzić, że jesteście jakimś bardzo dziwacznym narodem, z równie dziwacznym państwem. Oto dowiaduję, że ta cała wasza heroiczna walka z komunizmem to oszustwo. Organizowały ją wasze tajne służby, sterowane przez sowiecką Rosję. A rzekomą walkę o wolność prowadził tajny agent Lech Wałęsa (chyba trzeba mu odebrać nagrodę Nobla?). Co więcej, czytam, że kilka lat temu zamordowaliście własnego prezydenta. We współpracy z obcym mocarstwem! I zamiast się tego wstydzić, rozgłaszacie ten fakt na cały świat, ściągając nawet zagranicznych ekspertów, żeby to potwierdzili. To wszystko znaczy, że tak naprawdę, ta cała wasza Polska to tylko tajna republika rosyjska. Więc nie będę sobie wami zawracał głowy. Dobrze, że nie znieśliśmy wam wiz. A jakby ktoś chciał posłać naszych marines do waszej puszczy, napiszę do prezydenta, aby tego nie robił. Wy pierwsi powiecie Putinowi o nich wszystko i podłożycie trotyl w ich bazie. To by było na tyle. Mike H. Tyle „w pełni świadomy absolwent” amerykańskiego college'u w Boise. „The Guardian” – uznawany za opiniotwórczy dziennik brytyjskiej wyższej klasy średniej – próbuje przybliżyć czytelnikom genezę obecnych wydarzeń. Przypomina, że "pod koniec stycznia 1993 roku, trzy lata po zniesieniu, narzuconej Polakom przez sowietów Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, pięciotysięczny tłum demonstrantów przemaszerował obok warszawskiej rezydencji Lecha Wałęsy. (...) Jarosław Kaczyński, jako jeden z przywódców demonstracji, gniewnie krzyczał o Wałęsie przez megafon: "Miał być naszym prezydentem, ale stał się ich prezydentem. Prezydentem czerwonych". Demonstranci spalili kukłę noblisty, skandując "chcemy prezydenta, nie chcemy agenta!"". Dziennik zwraca uwagę, iż mimo, „że bracia Kaczyńscy uczestniczyli w 1989 r. w obradach Okrągłego Stołu (Lech Kaczyński był również uczestnikiem rozmów w Magdalence – dop. autora), to obaj budowali swoje kariery na fundamentalnym argumencie: Wałęsa i liberalni intelektualiści Solidarności zdradzili przejście Polski do demokracji, umożliwiając komunistom utrzymać dźwignię władzy w swoich rękach w zamian za uzyskanie wysokich urzędów”. Ludzie, którzy piastowali wspomniane urzędy, już ich nie piastują. Wielu z nich odeszło, zapisując się w polskiej historii złotymi zgłoskami i budując wizerunek Polski – jak podkreśla „The Guardian” – jako narodu, którego „najnowsza historia jest jednym triumfem. (...) Ten nadal – pisze brytyjski dziennik – stosunkowo biedny (w relacji do zachodnich, europejskich standardów) naród, ma dziś bardziej dynamiczną gospodarkę, niż jakikolwiek kraj byłego bloku komunistycznego. Po wiekach okupacji i obcego nadzoru, Polska jest dziś niezależnym państwem, zakotwiczonym w zachodnich instytucjach politycznych, gospodarczych i bezpieczeństwa, takich jak UE i NATO. Polacy nigdy, w ponad 1000-letnich dziejach, nie byli tak dostatni i bezpieczni. O korzystaniu z praw indywidualnych i zbiorowych ich przodkowie mogli tylko pomarzyć”. Między sposobem postrzegania Polski przez „prostego, lecz w pełni świadomego” Amerykanina a czytelnika „The Guardian” jest podobna różnica, jak między sposobem postrzegania naszej rzeczywistości i najnowszej historii przez zwolenników PiS a opozycję i KOD-owców. Dramat polega na tym, że odbiorców akceptujących treści i formy przekazu w stylu „The Guardian” – jak na lekarstwo, Natomiast chętnych do kształtowania swych opinii, analogicznie, jak czyni to „obywatel stanu Idaho”, co niemiara... Dlatego właśnie poseł Jarosław Kaczyński uparcie od lat buduje własną karierę na dogmacie narodowej zdrady, adresując swój przekaz do „prostych i w pełni świadomych”. Niestety robi to skutecznie, nawet wtedy, gdy sięga po zleżałą amunicję. Byle tak dalej, a wrócimy tam, skąd wyszliśmy w 1989 roku. Nasz wizerunek w Idacho kompletnie PiS nie obchodzi. Problem w tym, że „prości i w pełni świadomi” absolwenci amerykańskich college'ów mogą mieć znaczący wpływ na przyszłe decyzje, co do marines.  ]]> 4855 0 0 0 Patriotyzm a la polonaise https://www.ruchkod.pl/patriotyzm-a-la-polonaise/ Fri, 26 Feb 2016 22:13:02 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=4985 Janusz Kotarski Licząc od końca XVIII w. mamy drugi – trwający niespełna 30 lat - „oddech wolności”. I tak jak wielokrotnie wcześniej, zamiast budować RACJĘ STANU i wzmacniać nią – jakże kruchą nadal – OJCZYZNĘ, kruszymy ją na sprzeczne RACJE. Pod pierwszym balkonem wieży Eiffla, we wszystkich czterech jej częściach, wyryte są nazwiska 72 naukowców, inżynierów i przemysłowców. Wszyscy - z wyjątkiem dwóch - są Francuzami. W Polsce nikt nie wpadł dotychczas na taki pomysł, Mamy za to liczne tablice z nazwiskami poległych bohaterów. Mamy pomniki poetów, zwłaszcza romantyków. Polityków, zrzucanych z cokołów i przywracanych, zależnie od tego, jak toczy się koło historii. Zdarza się nam również „odbrązawiać” bohaterów i kreować na ich miejsce nowych, za życia jeszcze. Owa labilność oceny dzieł i czynów ludzi - raz zasłużonych, raz znów potępianych - szokuje świat, Relatywizm ocen stawia nasz naród w rzędzie irracjonalnych, kierujących się chwilowymi emocjami, niezdolnych do zbudowania stabilnego państwa. Nieodpowiedzialnych, nieudolnych, którzy przez wieki nie potrafią sformułować jednolitej RACJI STANU. Wspólnej i akceptowanej przez wszystkich Polaków. Uwikłani od zarania dziejów w wewnętrzne spory, tracimy bezsensownie czas i energię. Zamiast budować i umacniać, to co wspólne, zawłaszczamy Ojczyznę. Na przemian jedni, bądź drudzy, Osłabioną, zawłaszczają inni. W rezultacie mamy groby i bohaterów. Lecz nie takich, których nazwiska zdobią balkon wieży Eiffla, Nie budujących, lecz ginących. Pora zadać sobie wreszcie pytanie. Czyimi są ofiarami? Gdy dobrze się zastanowić sami skazaliśmy ich na śmierć, nazywając ją następnie bohaterską i na tej kanwie budując stereotyp polskiego patriotyzmu. Licząc od końca XVIII w. mamy drugi – trwający niespełna 30 lat „oddech wolności”. I tak jak wielokrotnie wcześniej, zamiast budować RACJĘ STANU i wzmacniać nią – jakże wątłą nadal – OJCZYZNĘ, kruszymy ją na odrębne i sprzeczne RACJE. Od początku. Od 1989 r. Nie potrafiliśmy odczytać znaczenia GRUBEJ KRESKI niezapomnianego Tadeusza Mazowieckiego. Nie zdążył dopowiedzieć swoich słów, a już rzuciło się na nie stado żądnych zemsty wilków. A przecież Wielkiemu Premierowi nie chodziło tylko o czas bieżący. Miałem zaszczyt i szczęście słuchać nie tylko Jego przemówień, ale głębokich refleksji. Mówił wolno, z namysłem, ważąc każde słowo. Odnosząc się do swojej „KRESKI” miał na myśli odgrodzenie Polski i Polaków od owego fatalnego w skutkach lekceważenia przez wieki dobra wspólnego, Liczył na zmianę mentalności. Liczył na to, że wreszcie, po wiekach, „Solidarność” ludzi zjednoczonych pragnieniem wolności stworzy warunki do zbudowania POLSKIEJ RACJI STANU, Wspólnej i jednakiej. W jej wyniku na Panteon trafią – jak na wieżę Eiffla - budowniczowie, nie bohaterowie. Minęło zaledwie 26 lat. Już się wydawało, że stawiamy fundamenty owej RACJI STANU. Mozolnie. z trudem, może nawet bardziej kosztem jednych i mniej drugich, Wtedy do władzy doszedł Jarosław Kaczyński. Postawił na tych pierwszych. Podzielił, Historia Polaków zatoczyła kolejny krąg. Nadzieje premiera Mazowieckiego siedzą smutne i zasłuchane w pieśń z Bronowickiej chaty. „Miałeś chamie złoty róg,......” I myślą o Lechu Wałęsie.  ]]> 4985 0 0 0 Trzy historie z TW w tle https://www.ruchkod.pl/trzy-historie-z-tw-w-tle/ Mon, 29 Feb 2016 18:30:11 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5111 Janusz Kotarski Te historie są prawdziwe. Znam też ich zakończenie. Ale go nie ujawnię. Imiona są zmienione. Miejsca i daty też. Niektórzy z bohaterów tych opowieści jeszcze żyją. Inni odeszli. Są lub byli moimi przyjaciółmi. Mają dzieci i wnuki. Wszyscy mieli też swoją odrobinę wolności. Dziś ją tracą. Niektórzy z nich mówią mi: Zapewne gdzieś w IPN jest moja teczka z napisem „Tajny współpracownik”. Mówią o tym z lękiem. Boją się o swoją człowieczą godność. O pamięć, która po nich pozostanie. Boją się wziąć do ręki gazetę. Otworzyć telewizor, aby nie usłyszeć od wiceministra sprawiedliwości, że krzywdzili bliźnich. Bo taka jest dziś miara sprawiedliwości, odmierzana przez Prawo i Sprawiedliwość. Toporem, bez procesu. Bez dania możliwości „winnym” powiedzenia swojej prawdy. Są różni. Jedno ich łączy – są z pokolenia Lecha Wałęsy. Historia pierwsza Książeczkę mieszkaniową rodzice założyli mi po maturze w 1965 r. Piotra poznałam po drugim roku studiów. Na obozie ZSP. On studiował fizykę, ja historię. W marcu 1968 r. jego złapali. Wywieźli do lasu i zrobili ścieżkę zdrowia. Leżał potem dwa tygodnie u mojego ojca w szpitalu. Odbite nerki, wstrząśnienie mózgu. Mnie się udało. Dostałam kijem, zemdlałam, upadłam. Odzyskałam przytomność w laboratorium. Nie wyrzucili nas ze studiów. Piotra wybronił dziekan. Chciał go zatrzymać na uczelni. Ja nie figurowałam na listach. Dwa lata później skończyliśmy studia. Pobraliśmy się. Pełnomocnik do spraw zatrudnienia postawił sprawę jasno: – Dla Pani mam coś w Warszawie. Dla pana niestety nie. Rozumie pan dlaczego. Przykro mi. Po prostu nie mogę. Takie polecenie mam. – Jesteśmy małżeństwem – usiłowałam protestować, mieszkamy w Warszawie. U moich rodziców. Mamy od roku pełen wkład na mieszkanie. – Jedyne, co mogę zrobić, to wysłać was gdzieś razem. Liceum w P. mieściło się w starym, poniemieckim budynku. W klasach były jeszcze piece. W naszej klitce też. Ubikacja i łazienka na szkolnym korytarzu. Obiady w stołówce. Pod koniec 1972 roku dostaliśmy tzw. lokalizację. Pojechaliśmy do Warszawy. Zobaczyliśmy tylko żelbetonowy szkielet. W dziesięć miesięcy później urodziłam bliźniaki. Zaczął się koszmar. Wrzask na korytarzu w czasie przerw, budził moje dzieci co 45 minut. Pieluch nie było gdzie powiesić. Szkoła nie zgodziła się na gaz z butli, trzeba było gotować na maszynce elektrycznej. Piotr jeździł do spółdzielni mieszkaniowej co dwa tygodnie. Minęły trzy lata, studia już odpracowaliśmy. Wreszcie przyszło zawiadomienie, że możemy wybrać lokal. Chodziliśmy po trzech pokojach jak po raju. Były już okna i drzwi. Kończyło się kładzenie PCV na podłodze. Montowano windę. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy się zjawił. Wysoki, szczupły, uśmiechnięty, z aktówką w ręku. – Kiedy oddacie ten blok? – zapytał Piotr. – Myślę, że za pięć miesięcy. Może pół roku, może więcej. Robią klatka po klatce. Materiałów brakuje, rozumiecie państwo. Musiał zobaczyć nasze twarze. Wyczekał. Potem się ożywił. Wyciągnął rękę w kierunku okna, pokazał sąsiedni blok. – Tam zwolniło się takie samo mieszkanie – zniżył głos do szeptu. – Wybrali Zachód, sami rozumiecie. Chodźcie, pokażę wam. Mieszkanie było identyczne Tylko miało klepkę na podłodze. W dużym pokoju stała meblościanka. W małym siedział w kącie wielki, pluszowy miś. – Jeszcze nie sprzątnięte. – Nie szkodzi, sprzątniemy – wyrwało mi się. Spoważniał. – Ma pan już pracę? – zapytał Piotra. – Myślę, że wrócę na uczelnię. Mam otworzony przewód doktorski, ale jakby zawieszony. – No właśnie – powiedział. – Słyszałem, że jest pan bardzo uzdolniony. – Skąd pan słyszał? – My wszystko słyszymy. Pan też powinien posłuchać, jeśli pan chce tu zostać. A warto, bo z tamtym blokiem, sam pan rozumie, może być różnie. Przydziału państwo w ręku jeszcze nie macie, prawda? Historia druga Tego lipcowego dnia 1967 roku zobaczyłem ją po raz pierwszy. Jej oczy, spod zmrużonych powiek, przebiegały szybko listę nazwisk na tablicy za barokową bramą uniwersytetu. Uśmiechnęła się i wyrzuciła w górę obie dłonie. Podskoczyła. Loki czarnych włosów pofrunęły do góry, odsłaniając smukłą szyję i spłynęły wolno jak czasza spadochronu. Poprawiła kosmyk, który spadł jej na czoło i rzęsy. Nagle mnie olśniło. – Cześć, dostałaś się – raczej stwierdziłem, niż zapytałem. – Tak – odpowiedziała zaskoczona. – Na filologię klasyczną? – Nie, na anglistykę. Skąd się znamy? – Nie znamy się, ale powinnaś studiować filologię klasyczną. – Dlaczego? – A co może studiować Nefretete? – Może archeologię śródziemnomorską. A ty? – zapytała – Dziennikarkę. – Widzisz, a powinieneś studiować polonistykę, poeto. – Uśmiechnęła się. W jej głosie nie było sarkazmu, ani ironii. Skąd ona to wie, pomyślałem...

* * *

Wtedy, owego majowego popołudnia miałem ją zabrać z akademika na pierwszy rodzinny obiad. – Pan do kogo, legitymacja – zza szyby portierni świdrowały mnie przenikliwe oczka osadzone w nalanej twarzy. Wyciągnął dowód. – Co to? Już się nie studiuje? Manifestować się zachciało. Wszystko wiedzą, wszędzie są, pomyślałem. – Do kogo, pytam? – portier podniósł głos. – Do Sary Rosner, pokój 123. – Nie ma. – Jak to nie ma, jestem umówiony. – Wymeldowana. Odwróciłem się i powlokłem do wyjścia. – Jasiu! Jasiu! – głos Anki zadudnił w tunelu klatki schodowej. Zbiegała, zapinając w pośpiechu bluzkę. – To dla ciebie – podała złożoną na czworo kartkę. – Przeczytałam, wybacz, nie był zaadresowany. Tak mi przykro. Trzymaj się. Przyjdź na dworzec. Wszyscy tam będziemy. Niech ich szlag trafi, skurwiele. „Nie mogę Ojca zostawić. Ma tylko mnie. Szykanują go partyjniacy w instytucie. Sponiewierali. Nagonka. Jest załamany. Nie chce wyjeżdżać, a chyba nie ma wyboru. Nie przyjeżdżaj do Radomia. Nie dzwoń. Proszę. To byłoby dla mnie za trudne. Pociąg odchodzi z Gdańskiego w niedzielę 2 czerwca o 11.20. Chciałabym Cię pocałować. Sara”. Nie mogłem uwierzyć. Ojciec Sary był w AK na Wileńszczyźnie. Cudem przetrwali. Wlokłem się Krakowskim. Nawet nie poczułem jak ktoś mnie klepnął w ramię. Byliśmy na jednym roku, ale nie znałem go zbyt dobrze. – Cześć, coś ty taki zmarnowany? – Sara wyjeżdża... – Chce czy musi? – zapytał. – Chyba musi. Ojca jej z instytutu wywalają. – Albo wywalają, albo nie wywalają. To się jeszcze okaże. Chodź na piwo. Weszliśmy do Staropolskiej. Przy stoliku siedział jakiś facet. Tak koło czterdziestki. Przedstawił się od razu. Odwróciłem się i wyszedłem. Mariusz dogonił mnie na ulicy. – Sp.....laj! – wrzasnąłem. – Ty wiesz, że Sara jest w ciąży? Mariusz nie wrócił już na uczelnię. Podobno skończył studia w Moskwie. Historia trzecia To miał być zwyczajny dzień. Szykowałem się do pracy. Bożena była na nocnym dyżurze. Pracowała przy Emilii Plater w klinice rządowej. Pobraliśmy się trzy lata wcześniej. Mieszkaliśmy u jej rodziców w domku, w Aninie. Basia miała dwa latka. Zadzwonił dzwonek. Przed furtką stał jakiś mężczyzna. – Ja do pana inżyniera B. – To ja, o co chodzi? – Panią doktor aresztowali – szepnął. – Mogę wejść? Weszliśmy do domu. To jakaś prowokacja, pomyślałem. – Skąd pan wiedział, gdzie mieszkam? – Jestem kierowcą dyrektora kliniki. Czasem panią doktor podwoziłem. Opowiedział, że w nocy, w izolatce, umarł we śnie jakiś wysoki partyjniak. Zabrali Bożenę i dwie pielęgniarki. – Dyrektor prosi, aby pan na razie nie przyjeżdżał. Sam się boi, że go za chwilę zamkną. Na mnie już czas. Do widzenia. Niech pan się trzyma, inżynierze. Nie wiem, ile czasu upłynęło. Z odrętwienia wyrwał mnie kolejny dzwonek. Przed furtką stał milicjant w mundurze i jakiś facet w cywilu. – Mamy nakaz rewizji – powiedział ten w płaszczu. Zamarłem. W piwnicy miałem jeszcze schowane jakieś ulotki z marca 1968 r. Na półce kilka książek paryskiej „Kultury”, powielonych w Bibliotece Narodowej przez moją teściową. W biurku 300 dolarów na czarną godzinę. W barku stały gęsto „koniaki wdzięczności”. Wpuściłem ich. Mundurowy został na dworze. – Wiemy, co pan tu ma. Pana teściowa nie jest dobrą konspiratorką. Pewnie coś jeszcze by się znalazło. Podczas dyżuru pana żony zmarł nagle, we śnie, towarzysz J. W szpitalu. Rozumie pan – w rządowym szpitalu! A pana żona też sobie spała. Tak po prostu – spała. Została zatrzymana. Ale możemy o tym zapomnieć, albo możemy pamiętać. To zależy od pana. Nastroje, które panują w pana instytucie bardzo nas interesują... Bożenka wróciła następnego dnia. Wiesz, kto nas uratował? Pan Włodzio. Kierowca dyrektora. Myślę, że ubek. Zadzwonił do nich anonimowo i powiedział, że jak nas nie wypuszczą, zawiadomi zachodnie ambasady i korespondentów. Powie, że J. zamordowano w szpitalu, na polecenie towarzyszy. Lekarka i pielęgniarki zostały aresztowane. Poda nasze nazwiska i adresy.  ]]>
5111 0 0 0
Trybunał Konstytucyjny https://www.ruchkod.pl/trybunal-konstytucyjny-1/ Mon, 29 Feb 2016 21:41:39 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5119 Krzysztof Kiełbicki O sporze dotyczącym Trybunału Konstytucyjnego powiedziano już wiele i spodziewać się należy, że powstaną nawet specjalistyczne monografie czy opracowania, które roztrząsać będą zaistniały problem, zarówno przez pryzmat prawa polskiego jak i europejskiego. W tym miejscu chciałbym przedstawić jak kwestia Trybunału Konstytucyjnego wygląda z perspektywy praktyka prawa i zwykłego obywatela. Trybunał Konstytucyjny jest ustanowiony dla każdego z nas Na początku, warto zastanowić się, czym jest Trybunał Konstytucyjny i jakie jest jego znaczenie w naszym kraju. Każda zainteresowana osoba niewątpliwie z łatwością zgłębi wiedzę na temat funkcjonowania Trybunału Konstytucyjnego. Na potrzeby niniejszego artykułu wypada przybliżyć jedynie generalne, praktyczne aspekty działania TK. Po pierwsze, Trybunał Konstytucyjny orzeka w sprawach zgodności aktów normatywnych powszechnie obowiązujących każdego z nas z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. W praktyce oznacza to, że każda ustawa, umowa międzynarodowa, przepisy prawa wydawane przez centralne organy państwa przed nadaniem im mocy powszechnie obowiązującej mogą zostać zbadane pod kątem zgodności z Konstytucją czy ratyfikowanymi umowami międzynarodowymi. Trybunał Konstytucyjny zajmuje więc pozycję gwaranta konstytucyjności norm prawnych, jakie są uchwalane i jakie mają nas wszystkich obowiązywać. Dla przykładu, jeżeli więc ustawodawca będzie forsował ustawę naruszającą prawa i wolności obywatelskie określone w Konstytucji RP (np. wolność, równość, zakaz dyskryminacji czy ochronę życia) liczyć się musi z faktem, że na straży tych praw stoi Trybunał Konstytucyjny, który zbada zgodność nowych przepisów z Konstytucją. W efekcie zaś uznania przez TK danego przepisu prawa za niezgodny z Konstytucją zostaje on pozbawiony mocy obowiązującej ze skutkiem wobec wszystkich – erga omnes. Po drugie, zgodnie z art. art. 79 ust. 1 Konstytucji każdy, czyje konstytucyjne wolności lub prawa zostały naruszone, ma prawo, na zasadach określonych w ustawie, wnieść skargę do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z Konstytucją ustawy lub innego aktu normatywnego, na podstawie którego sąd lub organ administracji publicznej orzekł ostatecznie o jego wolnościach lub prawach albo o jego obowiązkach określonych w Konstytucji. Każdy więc z nas ma prawo do wszczęcia kontroli konstytucyjnej przepisu prawa na podstawie którego sąd lub inny organ administracji publicznej orzeka i podejmuje decyzję w naszej sprawie. Nie ma więc Konstytucji bez Trybunału Konstytucyjnego. Każdego dnia, każdy z nas funkcjonując w życiu codziennym korzysta z ochrony zagwarantowanej przez Konstytucję, jednak gdy Trybunał Konstytucyjny pozbawiony jest możliwości działania Konstytucja RP stanowi tylko pustą deklarację, której przestrzegania nic i nikt nie gwarantuje. Trybunał Konstytucyjny jest ustanowiony dla poszanowania demokracji Trybunał Konstytucyjny jest również gwarantem zachowania i respektowania zasad demokratycznych w państwie prawnym. Trybunał bada czy nowe prawo jest zgodne z podstawowymi fundamentami demokracji, której rdzeń zakłada trójpodział oraz wzajemną kontrolę i równoważenie się władzy ustawodawczej, wykonawczej oraz sądowniczej. TK gwarantuje więc również i to, że reguły demokratycznego państwa prawnego, w jakim żyjemy nie zostaną zmienione w bezprawny sposób. Spór o skład Trybunału Konstytucyjnego Sam spór o skład TK urósł do rangi niezwykle skomplikowanego, wielopłaszczyznowego zagadnienia prawnego, choć analiza ostatnich orzeczeń TK nie pozostawia większych wątpliwości w tej materii. Poprzedni Sejm 8 października 2015 r. dokonał wyboru pięciu sędziów TK. Tymczasem kadencja dwojga z sędziów TK kończyła się w grudniu, czyli w czasie, gdy kadencję rozpoczął już Sejm obecnej kadencji i to on był umocowany do wyboru dwu nowych sędziów; pozostała trójka sędziów została wybrana w sposób zgodny z Konstytucją (wyrok TK z dnia 3 grudnia 2015 r. K 34/15). W międzyczasie 25 listopada 2015 r. Sejm podjął uchwały o stwierdzeniu braku mocy prawnej uchwał o wyborze całej piątki sędziów TK oraz dokonał wyboru nowej piątki sędziów, którzy wkrótce zostali zaprzysiężeni przez Prezydenta RP. Przedstawiciele większości sejmowej oraz prezydent RP uznali za obowiązujący i wiążący wybór właśnie tej nowej piątki sędziów, a swoje stanowisko podtrzymują do dziś. Kluczowe znaczenie ma w niniejszej sprawie znaczenie uchwał stwierdzających brak mocy prawnej uchwał o wyborze trójki sędziów Trybunału Konstytucyjnego przez poprzedni Sejm. Nie mają one bowiem żadnej mocy prawnej i są tylko deklaracjami większości sejmowej. 7 stycznia 2016 r. Trybunał Konstytucyjny rozpoznał sprawę i stwierdził wprost, że „uchwały z dnia 25 listopada 2015 r. i zawarte w nich stwierdzenia (oświadczenia) z definicji nie wpłynęły zatem na moc prawną uchwał Sejmu VII kadencji w sprawie wyboru sędziów Trybunału”. Oznacza to jednoznaczne stwierdzenie ważności wyboru trzech sędziów przez poprzedni Sejm. Zgodnie z art. 190 ust. 1 Konstytucji orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego mają moc powszechnie obowiązującą i są ostateczne. Pod względem prawnym powyższe orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego kończą spór dotyczący jego składu. Obecnie zgodnie z prawem wybrano 15 sędziów Trybunału, przy czym prezydent RP bezpodstawnie i wbrew Konstytucji odmawia odebrania ślubowania od trzech sędziów wybranych za poprzedniej kadencji Sejmu, uniemożliwiając im sprawowanie urzędu. Ustawa „naprawcza” Spór związany z Trybunałem Konstytucyjnym spowodował po stronie większości sejmowej wolę „naprawy” Trybunału w drodze stosownej nowelizacji ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. W związku z tym zaproponowano aby TK orzekał w pełnym składzie 13/15 sędziów co do zasady oraz orzeczenia pełnego składu zapadać miały większością 2/3 głosów, a rozpatrywanie spraw następować miało według kolejności ich wpływu. Tak ukształtowanie funkcjonowania TK w praktyce oznacza jego sparaliżowanie. W konsekwencji kontrola konstytucyjności aktów normatywnych, jaką sprawuje TK zostałaby wyłączona. W przypadku uchwalenia aktu prawnego naruszającego Konstytucję nie istnieje w Polsce żaden organ czy instytucja poza TK, który mógłby ochronić Polaków przed skutkami działania takiego prawa. Co znamienne, nowelizacja ustawy została podjęta bez okresu vacatio legis (okres między publikacją aktu prawnego a jego wejściem w życie), co miało na celu pozbawienie Trybunału Konstytucyjnego możliwości zbadania zgodności z Konstytucją przepisów ustawy nowelizacyjnej przed ich wejściem w życie zgodnie z dotychczasowymi zasadami. Stanowisko przeciwko nowelizacji o Trybunale Konstytucyjnym zajęły przy tym organizacje pozarządowe Amnesty International, Fundacja Batorego, Fundacja ePaństwo, Fundacja Panoptykon, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, INPRIS – Instytut Prawa i Społeczeństwa, Instytut Spraw Publicznych, Sieć Obywatelska Watchdog Polska oraz Stowarzyszenie Interwencji Prawnej. Dalej opinie przeciwko tej nowelizacji wyraziły wszystkie najważniejsze gremia prawnicze: Pierwsza prezes Sądu Najwyższego, Krajowa Rada Sądownictwa, Naczelna Rada Adwokacka, Krajowa Izba Radców Prawnych, Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iusitia”, Rzecznik Praw Obywatelskich, Komitet Helsiński. Krytyczne opinie łączy wspólny mianownik dobitnie wyrażony prze Naczelną Radę Adwokacką: projekt ustawy wraz ze zgłoszonymi do niego poprawkami w istocie prowadzi do rażącego naruszenia niezależności Trybunału Konstytucyjnego, niezawisłości jego sędziów oraz godzi w sprawność postępowań przed Trybunałem Konstytucyjnym, ograniczając prawo do rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki przez właściwy, niezależny, bezstronny i niezawisły sąd. Przyjęcie projektu ustawy z uwzględnieniem poprawek przyjętych na posiedzeniu Komisji Ustawodawczej w dniu 21 grudnia 2015 r. może prowadzić do uniemożliwienia Trybunałowi Konstytucyjnemu wywiązania się ze swoich konstytucyjnych kompetencji i obowiązków w zakresie rozstrzygania powierzonych mu spraw. Opinia Komisji Weneckiej Obecnie nie sposób komentować sytuacji TK z pominięciem ujawnionego w ostatnim czasie projektu Komisji Weneckiej w kwestii praworządności w Polsce. Najwybitniejsi prawnicy z Europy i USA wskazali jednoznacznie, że Sejm obecnej kadencji powinien wycofać się z uchwał, mocą których powołał kolejnych trzech sędziów w miejsce prawidłowo wybranych sędziów przez Sejm poprzedniej kadencji. [1] Dalej Komisja Wenecka stwierdziła, że wyniszczający dla skuteczności Trybunału efekt ustawy naprawczej podważy wszystkie trzy podstawowe zasady Rady Europy:
  • zasadę demokracji, bo eliminuje wzajemną kontrolę i równoważenie się władz,
  • zasadę praw człowieka, bo drastycznie spowalnia możliwość rozpatrywania skarg konstytucyjnych pojedynczych osób przez Trybunał,
  • zasadę sprawiedliwości i praworządności, ponieważ sprawia, że Trybunał Konstytucyjny, który jest centralną instytucją sądownictwa w Polsce, stanie się nieefektywny.
Z tak stanowczym stanowiskiem Komisji Weneckiej doprawdy nie sposób nawet polemizować. Reasumując, nie ma Konstytucji bez Trybunału Konstytucyjnego, który nie jest powołany dla takiej czy innej opcji politycznej, lecz dla nas – obywateli Polski. Paraliż Trybunału Konstytucyjnego pozbawia każdego z nas ochrony przewidzianej w Konstytucji RP oraz jest sprzeczny z interesem każdej grupy społecznej.
[1] W zakresie Komisji Weneckiej, Autor opiera się na ujawnionych informacjach przez Gazetę Wyborczą, a dotyczących wstępnej opinii o stanie praworządności w Polsce.  ]]>
5119 0 0 0
Anders na białym koniu https://www.ruchkod.pl/anders-bialym-koniu/ Wed, 02 Mar 2016 10:02:40 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5192 Manula Kalicka W tym okręgu możemy jak rzymski cesarz Kaligula wystawić konia i też zostanie senatorem – uważają PiS-owcy i być może mają rację. Podlasie to miejsce, gdzie głosuje ich najtwardszy elektorat.   Wybory będą bułką z masłem, bowiem opozycja, sparaliżowana niczym zajączek hipnotyzowany przez kobrę, nie walczy. Propozycją PiS do senatu jest Anna Maria Anders. Co o niej wiemy ? Wiele i niewiele. W życiu osiągnęła dużo – urodziła się jako córka Władysława Andersa. Jak na wybawiciela czekali na niego Polacy po 1945 roku, licząc, że przyjedzie na białym koniu i uwolni ich od jarzma komunizmu. Cuda się nie zdarzają. Toteż i Anders się nie pojawił. Czemu taka myśl tkwiła w ludzie ? Prawdopodobnie dlatego, że generał wykonał kawał dobrej roboty wyciągając żołnierzy z łagrów, więzień i Syberii, zbierając polskie dzieci i wyprowadzając je z Sowietów. Miał też do pewnego momentu armię. Część tej armii zdezerterowała w Palestynie, część poległa pod Monte Cassino. Generał miał poglądy odległe od schematów, które PiS wdrukowało w swoich wyborców. Przede wszystkim – nie popierał Powstania Warszawskiego. Jak mówił, „wywołanie powstania w Warszawie w obecnej chwili było nie tylko głupotą, ale wyraźną zbrodnią”. Tymczasem pod Monte Cassino, podobnie jak w powstaniu, Polacy szli na zgubę. Była to największa lądowa bitwa w Europie, najcięższa, najkrwawsza z walk z niemieckim Wehrmachtem na wszystkich frontach drugiej wojny światowej. Alianci starali się ochronić swoich żołnierzy, wysłali więc do walki Gurków, Marokańczyków, Tunezyjczyków, Nowozelandczyków i Polaków, którzy o masyw Monte Cassino bili się trzynaście dni. W natarciu zginęło 923 żołnierzy, 2931 zostało rannych. Andersowcy pierwsi zdobyli górę i zawiesili polską flagę. Trębacz odegrał hejnał z kościoła Mariackiego. Opisał to wszystko z emfazą Melchior Wańkowicz, tworząc, tak, prawie sielankę, bo wszak my, Słowianie, tak sielanki lubimy. Była to jednak rzeź. Oczywiście bohaterska, bo wszak my dawne bohatery... Anders był z pochodzenia spolonizowanym Niemcem, wyznania ewangelickiego, a matką Marii Anny Anders-Costa (ostatnio zgubiła nazwisko męża,) piosenkarka, młodsza od generała o lat 28 Irina Jarosiewicz, z kolei Ukrainka, grekokatoliczka, występującą pod pseudonimem Renata Bogdańska. Romans zasłużonego i żonatego generała z dwudziestoletnia mężatką był skandalem, który wstrząsnął do tego stopnia jego żołnierzami, że aż sprowadzili żonę generała do Ancony, gdzie przebywał z kochanką, no i wojskiem, przy okazji. Nic to nie dało, żona została odprawiona, a para kochanków przez długi czas bojkotowana przez część emigracji brylowała na salonach. On grał w karty, a ona śpiewała. Jak powiedział Hemar, Anna Maria to córka karciarza i szansonistki. Hemarowi jednak wszystko wolno. Poza tym generał był posądzany o mnóstwo rzeczy, w duchu PiS-owskim, który dominował na emigracji. Oskarżano go nawet o Gibraltar, czemu nie – można. Sama Anna Maria Anders-Costa, poza tym, że ukończyła studia wyższe i krótko pracowała, była żoną i matką. Powieliła w pewien sposób los własnej matki – związała się z amerykańskim attaché, starszym od niej o 20 lat i z trójką dzieci. Z tego małżeństwa urodził się jeden syn, który zresztą nie mówi po polsku. Ale za to jest żołnierzem. Pierwszy raz do kraju przyjechała na początku lat 90. Wtedy mogła. Owdowiała i znalazła dopełnienie życia w Polsce. Tu można wszystko – otwierać i zamykać, chrzcić działa, występować, ściskać ręce, być. Jej matka, Irena Anders, była w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego. W 2012 roku przy wsparciu PO i ambasady polskiej w Uzbekistanie stworzyły fundację opiekującą się młodzieżą pochodzenia polskiego na terenach b. Związku Radzieckiego. Bardzo pięknie. Ale czy to dosyć, by zostać senatorem ? W pewnym momencie generalska córka znalazła kontakt z PiS-em, jak twierdzi przy pomocy Ryszarda Czarneckiego, i PiS wystawił ją w wyborach do sejmu. Przepadła w Warszawie z Barbarą Borys-Damięcką, ale Warszawa, Śródmieście, Żoliborz to trudne dzielnice, świadomy elektorat. Na pocieszenie Beata Szydło powołała ją na stanowisko przewodniczącej Rady Ochrony Pamięci i Męczeństwa. Dodatkowo jeszcze została sekretarzem stanu w Kancelarii Rady Ministrów i pełnomocnikiem ds. dialogu międzynarodowego. Dużo? Widać nie dość, bo PiS przesunęło senatora wybranego na Podlasiu na stanowisko wojewody i zarządziło nowe wybory. Za 1,3 mln zł, tylko dlatego, że chce mieć panią Anders w senacie. Ponieważ ma być twarzą wizerunkową PiS dla celów propagandowych. Andersen by tego nie wymyślił. PiS może. Za nasze podatki.  ]]> 5192 0 0 0 Dlaczego język Wałęsy zachwyca https://www.ruchkod.pl/dlaczego-jezyk-walesy-zachwyca/ Wed, 02 Mar 2016 22:22:47 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5222 Jarosław Pośpieszny-Nowina W 1990 r., po odejściu PRL-u, pisano także elegie na odejście nowomowy. Nazywano tak „dialekt biurokracji partyjnej”, który panoszy się wtedy, gdy jedna partia chce być partią całego narodu. Prof. Zdzisław Łapiński pisał wtedy: „Najlepszym lekarstwem na demagogię jest […] trzeźwość, krytycyzm, samowiedza”. Piękne zaiste i ponadczasowe to słowa. W tym samym czasie językoznawca prof. Jerzy Bralczyk pisał o języku Lecha Wałęsy. I paradoksalnie zachwycał się nim, za odróżnienie się od abstrakcyjnego, statycznego, szablonowego językowo PRL-u. Wałęsa mówił spontanicznie, w nieuporządkowany sposób, popełniając często błędy językowe. Bralczyk wprost pisze, że „ten język zda się nie kłamać głosowi”. Jest to formuła romantyzująca i na wskroś romantyczna. Idealizm Wałęsy widać w tym, że uznaje, iż mówi złym językiem. Ale jego prosty przeniknięty czasownikami język działa znacznie lepiej aniżeli abstrakcyjna nowomowa PRL-u. Wałęsa miał też ulubione, zmysłowe metafory; za takie wehikuły służyli mu sportowcy, kolarze, piłkarze, czy robotnicy: była budowla, droga, ale także samochód i kierowca — to wszystko służyło mu, aby opisywać otaczającą go rzeczywistość. Parafrazując samego Wałęsę z przemówienia do Kongresu amerykańskiego można śmiało powiedzieć, że język Wałęsy był i jest językiem skutecznym. Warto podkreślić, że prof. Bralczyk chwali Wałęsę także za nadzwyczajną świadomość wielości języków i ich względnej aktywności, ich wymienności w zależności od kontekstu. Rzadkie to u kogoś, kto przecież naokoło miał monolit nowomowy i monolit robotniczego, zamkniętego w subiektywności języka. Język Wałęsy na tym tle jest dialogowy. Językoznawca podkreśla także niesamowity optymizm językowy i poznawczy Wałęsy, bo świat istnieje, da się go poznać i można się na jego temat porozumieć. Ten optymizm jest niezwykle skuteczny. Inni autorzy, jak Marek Czyżewski i Sergiusz Kowalski pisząc o retoryce Wałęsy, opisują charyzmę prezydenta. Stwierdzają, że Wałęsa jest w ciągłym ruchu, szybko podejmuje decyzje, także językowe, i sam jest praźródłem i praprzyczyną wywoływanego przez siebie ruchu. Tak więc w późniejszych miesiącach roku 1990 pisano o Wałęsie, jego języku i retoryce z nieukrywanym podziwem i z zachwytem. Powie ktoś, że to pisanie intelektualistów o Wałęsie było podlizywaniem się władzy, ale przecież prezydent Wałęsa to nie była już władza wszechmocna i jakkolwiek zagrażająca obywatelom, bo lata 90. XX wieku to początek demokracji w Polsce. Dominował podziw dla autentycznych dokonań, dla skuteczności Wałęsy. I my dzisiaj – z perspektywy tych wielu jakże bogatych lat – z wdzięcznością wspominamy początek jego przemówienia przed zgromadzeniem Kongresu amerykańskiego w 1989 r. „My, naród!”. Wałęsa to autentyk. Wałęsa może boleć, ale Wałęsa to autentyk. Dzięki językowi i wbrew niemu. Zmiana języka to zmiana świata, a zmiana świata to zmiana radykalna. To nie jest idol, bo idole zastygają w narcystycznym bezruchu, Wałęsa pędzi przez czas, nieustająco zajmuje coraz to nowe pozycje. Ale pozostaje ciągle autentykiem. Dlatego ma mój szacunek w czasach hipokryzji, oszustwa, kłamstwa i pogardy.  ]]> 5222 0 0 0 466 0 0 Jak współczesny Zagłoba z małpami wojował https://www.ruchkod.pl/wspolczesny-zagloba-malpami-wojowal/ Thu, 03 Mar 2016 02:29:42 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5232 Janusz Kotarski
„Obserwując marsz KOD w ubiegłą sobotę....., zastanawiam się, czy to nie jest posunięcie w wojnie hybrydowej – oświadczył w TVN 24 - prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta Andrzeja Dudy d/s bezpieczeństwa”
Tyle poszukiwań, tyle dyskusji. Godziny na Internetowych forach. Czym jest KOD, do czego dąży, co dalej i jak ? I co się okazuje? Wszystko ściema. Demonstracje to kamuflaż. Przykrywka dla ćwiczeń wojskowych piechoty. To nie szkodzi, że większość uczestników przeszła już do rezerwy. Nadają się - co najwyżej - na zupaków albo do intendentury. Za to markietanki – „Grom” po prostu. Jak zapewne przypuszcza wybitny specjalista od bezpieczeństwa, nazwa Komitet Obrony Demokracji – w skrócie KOD - jest przykrywką. Tak naprawdę to też KOD, ale Korpus Odzyskania Demoludów. Tajna armia, złożona z ludzi najgorszego sortu. Andrzej Zybertowicz zastanawia się, czy przypadkiem nie trwają przygotowania do hybrydowej wojny. Nie wyklucza zapewne, że niebawem - przy cichym wsparciu Putina i Łukaszenki - białoruscy separatyści zaatakują siedzibę PiS w Białymstoku. Akcją pokieruje koordynator regionalny KOD w tym mieście. Oddziały KOD w woj mazowieckim i podlaskim kraju rozkręcą tory. Stutysięczny tłum zablokuje drogę krajową Warszawa – Białystok. Dwa, trzy dni...... i białostockie stanie się.... niezależną republiką Białorusi. Równolegle, pod pretekstem ocalenia przeznaczonych do wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej - współpracująca z KOD - Partia Zieloni przetnie graniczne druty i wpuści zielone ludziki w BTR-ach. Tajny współpracownik Bolek „zaprosi” do Gdańska rzekomych „turystów” z obwodu kaliningradzkiego. Wyposaży ich w Kałasznikowy pozostawione przez wojska radzieckie, które ostatecznie wygonił z Polski 17 września 1993 r. Okaże się, że kałasznikowy zakopane były na działce Floriana Siwickiego. Przez nieuwagę w wykopie pozostanie teczka następcy Siwickiego na stanowisku Ministra Obrony – Janusza Onyszkiewicza, psd. Lolek. W niej zaś koncepcja hybrydowej wojny, uzgodniona przy Okrągłym Stole. Słuchając prof. Zubertowicza obawiam się wojny biologicznej. Zmutowany wirus paranoi, rozprzestrzeni się na cały kraj. Ocaleje tylko ten, u którego ostre objawy pojawiły się najwcześniej. Schroni się w Pałacu Kazanowskich i - jak Onufry Zagłoba - będzie dzielnie walczył z małpami.  ]]>
5232 0 0 0
Dwaj „agenci” https://www.ruchkod.pl/dwaj-agenci/ Thu, 03 Mar 2016 07:30:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5237 Janusz Kotarski Dziwne są losy Polski. Historia być może oceni, że przywróciło nam wolność i demokrację dwóch agentów: jeden rzekomy, drugi rzeczywisty. Jeśli jakakolwiek woda leje się na propagandowy młyn Prawa i Sprawiedliwości przypadkiem, jeżeli dzieje się to pod wpływem jakiegoś zdarzenia, ulokowanego – na pierwszy rzut oka – poza jego strukturami, zawsze wtedy jestem gotów postawić garść piasku przeciwko garści diamentów, że o żadnym przypadku nie ma mowy. W listopadzie 1989 Lech Wałęsa rozpoczął swoje przemówienie w Kongresie Stanów Zjednoczonych od zacytowania pierwszych słów preambuły amerykańskiej konstytucji – „My, naród”. 16 grudnia 2015 r., w czasie gdańskich obchodów 45-lecia masakry robotników Stoczni Gdańskiej, Lech Wałęsa powiedział: „Dojście do wolności naprawdę nas drogo kosztowało. I krew popłynęła, i straty wielkie. Dlatego jesteśmy zobowiązani szanować tę wolność, a przy takich rocznicach wspominać tych, co zapłacili tę cenę. I przypominać, aby to się już nie powtórzyło... Jeśli się nie opamiętamy, jeśli nie zrozumiemy, że trójpodział władzy jest niezbędny, będę musiał jeszcze raz stanąć na czele i poprowadzić ten bój”. 12 lutego 2016 r. na stronach internetowych KOD i na Facebooku ukazało się wezwanie do wzięcia udziału w manifestacji pod hasłem „My, naród”. 16 lutego IPN prokurator Instytutu Pamięci Narodowej w asyście funkcjonariuszy policji, podjął w miejscu zamieszkania wdowy po Czesławie Kiszczaku czynności mające na celu zabezpieczenie dokumentów podlegających przekazaniu do Instytutu Pamięci Narodowej. Potem zaczęła się wściekła nagonka. Wspólny mianownik dla pierwszych słów, jakie padły z ust Lecha Wałęsy w amerykańskim Kongresie ponad 26 lat temu i hasła marszu Komitetu Obrony Demokracji jest oczywisty. PiS musiało zrobić wszystko, aby splugawić ikonę Solidarności wcześniej. Na wypadek gdyby Lech Wałesa się na tym marszu pojawił. I zrobiło. Nie licząc się zupełnie z uczuciami Polaków, przelaną przez nich krwią, życiem za więziennymi kratami. Kalając nasz wizerunek w świecie i poniżając wielkiego Polaka.
Nawet gdyby Jan Paweł II wstał z grobu i zaświadczył – PiS się nie wycofa.
Życie jest jednak pełne paradoksów. Bo oto wieczorem 21 lutego człowiek, który w PiS-owskiej hierarchii lokuje się poniżej „najgorszego sortu Polaków”, były oficer Służby Bezpieczeństwa „prowadzący” Wałesę, dał świadectwo prawdzie na kilkanaście godzin przed tym, gdy zgodnie z zapowiedziami IPN, miała się wylać prawda PiS-u, by zatruć nasze umysły i podzielić jeszcze głębiej. Opluć ikonę „Solidarności”. IPN natychmiast zasugerował, że były oficer SB być może cierpi na starczą demencję. Nikogo to nie dziwi. Nawet gdyby Jan Paweł II wstał z grobu i zaświadczył – PiS się nie wycofa. Nie ma wyboru. Z tej drogi nie może już zawrócić. Dokumenty zostały opublikowane. Dziwne są losy Polski. Niewykluczone, że historia oceni, iż przywróciło nam wolność i demokrację dwóch agentów: Jeden rzekomy – drugi rzeczywisty. Pytanie tylko, czy wcześniej koło historii nie zawróci i nie cofnie nas do sierpnia 1980 r. Jeśli zawróci, być może nadal będą wśród nas przekonani, że Lech Wałęsą był tajnym agentem i pewni, że nie był. Natomiast wszyscy – jak jeden mąż – będziemy wtedy wiedzieli, kto był zdrajcą narodu. Wtedy (może wreszcie) będziemy zdolni znowu razem powiedzieć „My, naród”. I zacząć wszystko od początku.  ]]>
5237 0 0 0
Balon nienawiści https://www.ruchkod.pl/balon-nienawisci/ Thu, 03 Mar 2016 10:21:06 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5256 Janusz Kotarski

„Rząd zachowuje się jak zarządca fabryki, który wyrzuca wszystkich kontrolerów do spraw jakości, a następnie ogłasza, że przecież do jakości produkcji nie ma żadnych zastrzeżeń” Leszek Balcerowicz

  Od października ub.r. oddychamy kurzem. Wznieca go napompowany nienawiścią balon. Lata nisko. Kurz przesłania otaczającą nas rzeczywistość. Wypacza jej obraz. Jedni się radują. Pasuje do ich puzzli. Innych bolą oczy. Wrażliwi zaczynają kasłać. Odpornym to nie przeszkadza. Płyniemy przez życie jak nadmuchany balonik. Nadmuchany emocjami. Im więcej w nim radosnego optymizmu, życzliwości i tolerancji dla bliźnich, dobrych myśli i koncentracji na tym, co naprawdę ważne – tym wyżej latamy. Im więcej złości, nienawiści, podejrzliwości, koncentrowania na wadach bliźnich, zawiści – tym więcej kurzu wznieca nasz balonik. Od października ub.r. oddychamy kurzem. Wcześniej – w czasie kampanii wyborczej – Jarosław Kaczyński się schował. Po polskim niebie latały baloniki napompowane kobiecym ciepłem, które miało dokonać dobrej zmiany. Męskim, optymistycznym uśmiechem, zrozumieniem utrapień bliźnich (którym wszak można zaradzić), altruizmem i życzliwością. Baloniki doleciały gdzie trzeba i już się wydawało, że żadnego kurzu nie będzie. Niestety. Jarosław Kaczyński baloniki przekłuł i wypuścił swój. Napompowany żądzą zemsty za wszelkie zło w najgorszym na świecie siedlisku – Polsce. Nadęty nienawiścią balon sprawił, że najszybciej w Europie rozwijający się kraj został „obrócony” w ruinę. Przez spiskowców „Okrągłego Stołu” i oportunistyczną „grubą kreskę” Tadeusza Mazowieckiego. Przez agenta Bolka i nocny zamach stanu w Belwederze. Przez terrorystyczny spisek, który doprowadził do narodowej tragedii w Smoleńsku. Przygotowany skrycie i perfidnie przez Donalda Tuska, w zdradzieckim porozumieniu z Putinem. Przez cynicznych i wulgarnych polityków PO, handlujących stanowiskami i publicznymi pieniędzmi, przy ośmiorniczkach. Przez siedzącego pod żyrandolem prezydenta Rzeczpospolitej, któremu trzeba było podpowiadać, że kobietę na wózku inwalidzkim należy zaprosić do pałacu. Balon Jarosława Kaczyńskiego wzniecił kurz. Kurz zasłonił wypieszczone domki z pełną infrastrukturą komunalną, wyrosłe na miejscu wiejskich chałup, pokrytych azbestem. Osiada na autostradach. Na ocalałych z wojennej pożogi – współcześnie odrestaurowanych – secesyjnych, warszawskich kamienicach. Na zapyziałych, brudnych do niedawna, a dziś cieszących oczy renesansowym pięknem ryneczkach małych miasteczek. Przykrył grubą warstwą opustoszałe budynki celników i straży granicznej na zachodnich, południowych i północnych rubieżach. Wdarł się nawet do lśniących czystością (po raz pierwszy od czasów Mieszka I) publicznych wychodków. Najgrubsza warstwa opadła jednak na Główny Urząd Statystyczny. Nie sposób już wyczytać, że po 8 latach rządów „zjadaczy ośmiorniczek” mamy ( po kolei): o 397 % więcej żłobków, o ponad 83% większe wydatki na aktywizację zawodową bezrobotnych, o 76 % większy eksport i o tyleż samo większą płacę minimalną. Przeciętną emeryturę większą o ponad połowę, przeciętną płacę o 40,6% i wreszcie PKB większe o 1/3. Kurz spod balonu Jarosława Kaczyńskiego zasłania też mniejsze płaszczyzny, zbudowane w 100 dni. Przede wszystkim na – nie mający precedensu – spadek wartości akcji w rękach skarbu państwa. 16 listopada 2016 r przekraczała ona 92 miliardy złotych. Dziś jest o 10,7 miliarda złotych niższa. To dużo więcej niż połowa kosztów programu 500+ w 2016 r. (17,2 mld zł). Same straty PGNiG pokryłyby w tym roku finansowanie programu przez 2 miesiące. Spółki skarbu Państwa zbiedniały do tego stopnia, że władze LOT rozważą obniżkę cen biletów dla członków ich zarządów. Czy tylko na Wyspy Kanaryjskie, na Hawaje i do Dubaju, czy gdzieś jeszcze? Nie wiadomo. Za moment poziom zadłużenia budżetowego przekroczy unijne normy. Co kilka tygodni spada rating kolejnego banku. Przez ostatnie 100 dni wartość złotego w relacji do euro, franka i dolara spada każdego dnia. W przestrzeni zawłaszczonych mediów publicznych fakty te pokrywa gruba warstwa kurzu z balonu unoszonego nienawiścią.. Nienawiść ma jedną wadę. Zżera sama siebie. Balon się kurczy. Już nie starczają „niecne czyny” byłych kolegów z „Solidarności”, zwłaszcza jej przywódcy. Zaczyna brakować „komuchów” do odsądzenia ich od czci i wiary, Po „paliwo” trzeba udać się do wdów. Wyciągnąć dokumenty z szafy gen. Wojciecha Jaruzelskiego. To bez znaczenia, że jego ewentualna współpraca z informacją wojskową w latach 50–tych ma taki wpływ na obecną rzeczywistość, jak śnieżyca na Kamczatce na porost moich włosów. Ważne, aby się kurzyło. Cała nadzieja w tym, że nienawiści do napompowania balonu J. Kaczyńskiemu wreszcie zabraknie. Pytanie tylko, czy – kiedy z mozołem zaczniemy odkurzać Polskę – nie zobaczymy ruin.  ]]>
5256 0 0 0
Rozmowy o wolności: ANDRZEJ KOMOROWSKI https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-andrzej-komorowski/ Fri, 04 Mar 2016 11:55:11 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5323 Rozmowy o wolności Czy to co się w tej chwili dzieje w Polsce jest przyśpieszonym kursem demokracji i wolności? Nie. Zyskujemy tylko świadomość, ale na jej ugruntowanie zawsze potrzeba czasu. Ludzie są mniej lub bardziej dojrzali. Musimy zdać sobie sprawę z z czego wolność z czegoś się bierze. Wolność bierze się ze świadomości i z woli. To jednak nie wystarczy. Wielu ludzi mówi, że coś zrobi, ale wystarczy takiej osobie powiedzieć – zrób to … I okazuje się, że nie zrobi. Często się boi. Człowiek zawsze się czegoś boi. Nie wie, którą stronę wybrać, żeby podjąć decyzję. Mówię tu o faktycznej decyzyjności. Chcesz coś zrobić, to zrób to. „Ja tam się nie boję” – słyszymy często, ale są to tylko słowa, tylko deklaracja. Wolność zależy od świadomości, woli dokonania czegoś, a także zależy od faktycznej decyzji. Mamy więc szansę na to, by wolność stała się dobrem powszechnym… Nie jest tak, że z wolności trzeba korzystać. Są ludzie, którzy są wolnymi od tak sobie, są tacy, którzy są wiecznymi niewolnikami i tacy, którzy niewolnictwo wybierają. Przypomnijmy sobie postać ze Starożytności. Seneka Starszy – on wybrał lizusostwo wobec cesarza Cezara. Wolno mu było, ale też musimy pamiętać, że inna jego postawa mogła by się skończyć śmiercią. Dla wielu ludzi sytuacja taka jest ponad siły. Ogólnie rzecz ujmując możemy tu mówić o wolności społecznej i publicznej. Żyjemy w końcu w społeczeństwie i pełnimy w nim różne funkcje. Dokonujemy wyborów dbając o swoją wolność. Społeczność to uczestnictwo, publiczność oznacza coś więcej – znaczy, że jestem wyżej „na świeczniku” i muszę się liczyć z tym, co robię. Oznacza to, że wolność publiczna przed wszystkim, ale nie tylko ona, jest związana z odpowiedzialnością. Wolność zdeterminowana jest bardzo wieloma czynnikami. Jej obraz przyjmujemy według naszych kanonów. Dziedziczymy pewne kanony, choćby chrześcijańskie, bo przecież żyjemy w kręgu chrześcijaństwa. Podobnie jest z młodymi ludźmi. Im przekazuje się treści, które wypełniają słowo wolność. Ale mimo tych kanonów wolność nie jest terminem względnym. Na dachu stoczni Gdańskiej w 1980 roku napisano: Człowiek rodzi się i żyje wolnym. To jest coś głębszego … To właśnie wiąże się z odpowiedzialnością. Jasno jest to wyłożone w Biblii, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, stworzył go wolnym, ale i odpowiedzialnym. Człowiek bardzo często nie chce tej odpowiedzialności. Wielu młodych ludzi bierze to teoretycznie, nie biorąc odpowiedzialności w praktyce. Przykładem tego jest choćby hejt. Istniał zawsze. Kiedyś pisało się na murze „Zosia jest głupia”, albo „Zdziś jest chamem”. Funkcjonowało to w relacjach społecznych i mówiło o tym, że ktoś kogoś kocha lub nie, ale również pisano anonimowe donosy, gdzie efektem mogło być nawet więzienie. Dzisiejszy hejt w internecie pozwala człowieka na większą skalę pochwalić lub zniszczyć. Ponieważ w pisane słowo jesteśmy skłonni łatwiej uwierzyć i ludzie w to wierzą. Czyli istnieje strach przed odpowiedzialnością? Tak, istnieje, ale w wielu wypadkach zrzucamy winę na innych unikając odpowiedzialności. Często zaprzeczamy czemuś, co jest oczywiste, niemal po „złapaniu na gorącym uczynku”. Człowiek nie przyznaje się do tego, co zrobił złego. To jedna strona medalu, a druga? Wolność determinuje też lęk. Boimy się strat, jakie możemy ponieść w imię wolności. Przychodzą jednak takie momenty, kiedy trzeba się zadeklarować. Są to często wybory moralne… Nie zawsze jesteśmy w stanie spełnić te wymogi. Wolność musimy dać sobie, ale i przeciwnikowi. On ma prawo do tego samego. Jeśli nie możemy się przekonać i dojść do kompromisu powinniśmy się rozejść, albo żyć obok siebie nie czyniąc sobie krzywdy. Kiedy jednak jedna z tych osób uzurpuje sobie prawo do głoszenia „jedynej prawdy” to zaczyna być niebezpieczne. Wolność pozwala też dokonać wyboru sposobu walki w sytuacji, którą człowiek uzna za zagrażającą. I to znów jest związane z decyzją. Trzeba samemu zadecydować, czy to jest ten moment i jak to zrobić. Czując opresję – walczymy, ale i ponosimy konsekwencje tej walki. To koszt jaki trzeba ponieść. Człowiek jest istotą rozumną, ale czy rozsądną? Część ludzi unika prezentacji swojego stanowiska, a o tym w wielu przypadkach decyduje rozsądek . Przychodzi czas próby i wtedy okazuje się kim jesteśmy, czy jesteśmy ludźmi wolnymi i decydującymi o sobie, czy nie. Czy chcemy być Seneką Starszym, czy … Podsumowując mógłbym pokusić się o taką oto definicję wolności: „Wolność – to zarazem świadomość, wola i faktyczna decyzyjność korzystania, albo nie, ze swoich praw i powinności społecznych oraz publicznych. W demokracji to również odnoszenie tych samych zasad do innych ludzi, nawet gdy mają odmienne poglądy. Wolność powinna się bowiem z samej istoty swojej zasady łączyć ze sprawiedliwością i humanistyczną etyką społeczną. Nie wyklucza to odmienności przekonań religijnych ani obyczajowości kulturowej, jednak zawsze trzeba to podporządkować ogólnym zasadom zgodnej, kompromisowej egzystencji społecznej. Należy przy tym zachować i kultywować wewnętrzne prawo posiadania nadziei, na wspólną i osobistą wolność, aż do walki o nią, gdy jest zniewalana przez kogokolwiek w imię prawa wypaczanego lub odrzucanego”. (rozmowa przeprowadzona 2.02.2016 r.)
Rozmowy o wolności - Andrzej KomorowskiAndrzej Komorowski – jest doradcą rodzinnym, terapeutą i seksuologiem klinicznym. Zajmuje się też elementami mediacji, a ważnym elementem jego pracy jest popularyzacja w dziedzinie seksuologii. Jest też wykładowcą akademickim i autorem lub współautorem wielu opracowań naukowych związanych z seksuologią i problemami rodziny. Ostatnią jego publikacją jest poradnik „Miłość ci wszystko wypaczy”, w której pisze między innymi o tym jak miłość potrafi opętać człowieka, odebrać rozsądek, przesłonić świat i wszystko wypaczyć. Jego credo życiowe opiera się na maksymie Fiodora Dostojewskiego, że „życie to raj, którego klucze są w naszych rękach”.  ]]>
5323 0 0 0
QUO VADIS – Panie Prokuratorze Generalny? https://www.ruchkod.pl/quo-vadis-panie-prokuratorze-generalny/ Fri, 04 Mar 2016 19:19:12 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5343 Janusz Kotarski Mało kto zdaje sobie sprawę w jakiej rzeczywistości się dzisiaj (4 marca) obudziliśmy. Wyjaśnię to na przykładzie. Kilka dni temu otrzymałem prawomocne postanowienie prokuratora o umorzeniu postępowania, z powodu braku znamion przestępstwa. Taki był finał zdarzenia sprzed półtora roku. Wtedy stało się nieszczęście. Z nieoświetlonej wysepki, we mgle i mżawce, wtargnęło mi prosto pod koła dwoje ludzi – kobieta i mężczyzna. Na szczęście jechałem bardzo wolno. Zatrzymałem się jeszcze na pasach. Poszkodowanym nic poważnego się nie stało. Potłuczenia i złamana ręka. Ale wyglądało do groźnie. Mnie nie postawiono zarzutu. Prawo jazdy wyrokiem sądu odzyskałem po miesiącu. Było to jednak traumatyczne przeżycie. Mężczyzna był człowiekiem niedowidzącym, choć nie używał ani białej laski, ani odblasków. Teraz wyobraźmy sobie, że dzieje się to dziś. W fazie wstępnej postępowania ktoś „sprawdza” moją publicystyczną i facebookową działalność. Uznaje ją za politycznie „niepoprawną”. W „jedynie słusznych” mediach ukazuje się następująca informacja. Aktywista KOD – piratem drogowym W prokuraturze rejonowej Warszawa Mokotów toczy się postępowanie przygotowawcze przeciwko JK (73 lat) - emerytowanemu dziennikarzowi. W dniu 15 listopada na ul. Szolc–Rogozińskiego, prowadzony przez niego samochód brutalnie uderzył na pasach niedowidzącego mężczyznę i towarzyszącą mu kobietę. Uderzenie było tak silnie, że odrzuciło poszkodowanych na kilkadziesiąt metrów od pasów. Zostali oni przewiezieni do stołecznych szpitali. JK jest aktywnym działaczem KOD. Jego krytyczne artykuły znaleźć można zarówno na stronie internetowej KOD, jak i na portalu Studio Opinii. Następnego dnia sąsiad pyta mnie: To ty przejechałeś wczoraj niewidomego na pasach? Pod moim tekstem ukazuje się komentarz: „Głupoty piszesz piracie drogowy. Ostatnie na szczęście. Do więzienia z tobą”. Kolejnego, ktoś przebija opony w samochodzie. Ktoś dzwoni domofonem i obrzuca mnie stekiem wyzwisk. Ale co najważniejsze w świadomości społecznej utrwala się negatywny wizerunek KOD. I o to przecież chodzi. Jestem przekonany, że od dziś wszyscy prokuratorzy zobowiązani zostaną do sprawdzania przekonań politycznych i przynależności organizacyjnej posądzanych (nie podejrzanych, co wymaga postawienia zarzutów) o dokonanie jakiegokolwiek przestępstwa. Będą wszczynane pozorne, nie mające żadnych podstaw postępowania wobec politycznych oponentów, tylko po to, aby owe wyimaginowane czyny upubliczniać. Wszczęcie postępowania przygotowawczego otworzy drogę do inwigilacji i czynności operacyjnych. Na pierwszy „ogień” pójdą dziennikarze niezależnych mediów, politycy i działacze opozycji. PiS wypowiedziało bezpardonową wojnę wszystkim, którzy usiłują zapobiec wprowadzeniu dyktatury. Na wiele lat. Od etapu wyborczego omamienia naiwnych, przechodzi do etapu zastraszania. Oddaje w ręce jednego człowieka narzędzia umożliwiające ingerencję w naszą codzienność, preparowania strachem naszych – wyrażanych publicznie – przekonań, wzbudzania egzystencjalnego lęku, kreowania oportunizmu. Jeden z reporterów Ilustrowanego Kuriera Codziennego, w 1933 r. akredytowany w Berlinie, takim stwierdzeniem kończył swoją korespondencję: „Niemcy są podzielone ostro i zdecydowanie. Na winowajców recesji i ofiary. Podział jest jaskrawy, ostry, dojmujący. Ale to nie wystarcza. Potrzebny jest "winny" jednoznacznie określony, łatwy do identyfikacji, do wyładowania agresji, która stanie się spoiwem dla „pokrzywdzonych”. Hitler wskazuje więc Niemcom winnego – to Żydzi. Można ich bezkarnie ukarać, zniszczyć, wyeliminować. Historyczny paradoks – Żydzi cementują faszyzm. Kto stanie w ich obronie jest wrogiem. Ludzie znikają w tajemniczych okolicznościach. Nikt nie wie, co się z nimi stało. Panuje zmowa milczenia. Nawet Ci, którzy odnajdują się po jakimś czasie, pobici, okaleczeni, kobiety zgwałcone – milczą, nie chcą rozmawiać. Zachowują się jak napiętnowani. którzy chcą ukryć swoje znamię i przetrwać.” QUO VADIS – Panie Prokuratorze Generalny ?  ]]> 5343 0 0 0 Mój list otwarty do Pani premier https://www.ruchkod.pl/moj-list-otwarty-pani-premier/ Sat, 05 Mar 2016 22:15:27 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5375 Jola Sacewicz Szanowna Pani Premier, Pozwolę sobie zaapelować do Pani: Napiszmy odpowiedź do Komisji Weneckiej już teraz. Nie czekajmy na jej opinię. Przecież już wszyscy wiemy, jakie będzie stanowisko strony rządowej w tej sprawie. Po prostu więc napiszmy ten list, gdyż stan zawieszenia bezproduktywnie eskaluje sytuację. Pozwalam sobie zasugerować, by projekt odpowiedzi oprzeć na czterech filarach: 1. Pierwszy filar: Suwerenność. W tej części powinniśmy uwypuklić nasze przywiązanie do z trudem odzyskanej suwerenności i niepodległości naszego kraju. Warto zilustrować to czterema istotnymi etapami naszego wybicia się na niepodległość:
  • wkładem Żołnierzy Wyklętych w wyzwolenie Europy spod okupacji niemieckiej.
  • walką legendarnego Lecha Kaczyńskiego, który stanął na czele ruchu Solidarności i przyczynił się do przywrócenia wolności krajom bloku wschodniego
  • powstaniem z kolan polskiego narodu i zwrócenia mu Ojczyzny w ostatnich wyborach
  • rekalibracją naszej polityki zjednoczeniowej z Unią Europejską według zasady: "razem finansowo, ale osobno odpowiedzialnościowo".
2. Drugi filar: Absurd zaleceń prawnych. W tym punkcie powołajmy się na opinie ekspertów prawa, którzy poddali druzgocącej krytyce projekt opinii Komisji Weneckiej i przytoczmy wypowiedzi prof. Krystyny Pawłowicz, dr Jarosława Kaczyńskiego, dr Andrzeja Dudy, dr Witolda Waszczykowskiego, mgr Beaty Kempy i mgr Zbigniewa Ziobro. Wszyscy oni jednoznacznie wykazali, iż sprawa Trybunału Konstytucyjnego została zamknięta po zastosowaniu działań naprawczych. Musimy też zaznaczyć, że Komisja w swojej opinii nie odniosła się do zgłaszanego jej przez stronę rządową problemu prezesa Rzeplińskiego i nie wskazała sposóbu usunięcia go ze stanowiska. 3. Filar trzeci: Spisek polityczny Powinniśmy wskazać wątpliwą proweniencję członków Komisji Weneckiej, którzy przygotowali projekt opinii:
  • Michael Frendo, jest honorowym przewodniczący banku na Malcie więc reprezentuje interesy banków, zwalczających rząd PiS za wprowadzenie podatku bankowego
  • Sarah H. Cleveland praktykowała u sędziego Louis Falk Oberdorfera, który pracował dla demokraty (czyli lewaka) Roberta Kennedy i reprezentował moralnie wątpliwą postać Jaqueline Kennedy
  • Językiem ojczystym Christopha Grabenwartera jest język niemiecki
  • Kaarlo Tuori urodził się w Helsinkach, dokładnie w tym samym roku, w którym zawarty został pakt fińsko-sowiecki dający komunistom wpływ na Finlandię, co musiało odcisnąć się na jego sympatiach politycznych
  • Jean-Claude Scholsem sam przedstawia się jako kolaborant i rojalista (Membre de l'Académie royale de Belgique, Collaborateur de l'Université)
  • Veronika Bilkova, pochodzi z kraju, którego prezydentem był bliski przyjaciel redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej"
Rozesłanie projektu opinii w dniu marszu KOD, przeciek projektu do "Gazety Wyborczej" i członkostwo Hanny Suchockiej w Komisji (byłej premier III RP desygnowanej na to stanowisko przez tajnego współpracownika SB o pseudonimie "Bolek") ostatecznie dyskredytują wiarygodność Komisji, Rady Europy i Stanów Zjednoczonych, które są częścią Komisji. 4. Filar czwarty: Nieznajomość realiów Polski. Opracowany projekt nie uwzględnia nowej sytuacji ujawnionej w trakcie prac Komisji nad opinią. Odkryty fakt utworzenia III RP przez tajnych współpracowników i komunistyczne służby bezpieczeństwa powoduje konieczność całkowitej eliminacji instytucji państwa III RP - w tym Trybunału Konstytucyjnego - i stworzenia ich od nowa.
Prezes Jarosław Kaczyński proroczo wskazywał, że rząd PiS zwrócił się do Komisji Weneckiej przedwcześnie. Dalekosiężność i przenikliwość oceny Jarosława Kaczyńskiego została potwierdzona, co niniejszym czyni bezzasadnym procedowanie nad wydaniem opinii.
Pani Premier, list zawierający te elementy powinien być niezwłocznie przekazany do Komisji Weneckiej i Rady Europy, co zakończy pochopnie wszczęte kontakty z tymi instytucjami, które zaowocowały licznymi nieporozumieniami i spotęgował wątpliwości wokół korzyści z przynależności Polski do Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie. Pozostaję w nadziei na szybkie wygaszenie sprawy Komisji Weneckiej i skoncentrowanie wysiłków rządu na zażegnaniu kryzysu zapoczątkowanego przez Stany Zjednoczone wysuwające groźby pod adresem Polski za nasze stanowisko wobec opinii Komisji. Nasz list oświadczający, że opinia Komisji Weneckiej jest zbędna walnie przyczyni się do jego rozwiązania.   Tekst pochodzi z portalu naTemat.pl.  ]]>
5375 0 0 0
„Ocal mnie od pogardy Panie…” https://www.ruchkod.pl/ocal-pogardy-panie/ Sun, 06 Mar 2016 18:18:29 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5416 Walentyna Rakiel-Czarnecka Poziom niedobrych emocji, głównie w przestrzeni medialnej i publicznej stał się wręcz zabójczy. Są media, które żywią się konfliktami i niektórym to odpowiada. Coraz więcej też jest dowodów, że obóz władzy zbudował swój elektorat na propagandzie, kreowaniu wrogów, ekshibicjonizmie zła, deprecjonowaniu osób, wartości, historii i wielu aktualnych wydarzeń oraz zjawisk, a także że zarządza złymi emocjami i zabiega, aby ich poziom był wysoki. Można odnieść wrażenie, że żyjemy w atmosferze pewnego przyzwolenia, na agresję, gniew, nienawiść, pogardę, okazywaną drugiemu człowiekowi i tę zgodę na taki styl i metody dała sobie strona rządowa. Niektórym to się podoba, pozostali jednak bardzo cierpią z tego powodu. Coraz więcej osób ma poczucie, że są ofiarami przemocy, że jest dokonywany na nich gwałt moralny i etyczny. Ludzie są zestresowani, sfrustrowani, oburzeni i zaniepokojeni. Czują się odzierani z godności i szacunku. Możliwe, że dopiero po latach historycy i naukowcy odpowiedzą, co było przyczyną nasycenia naszego życia społecznego tak silną agresją i pogardą oraz innymi negatywnymi emocjami, które obserwujemy i których doświadczamy. Czy jest to proces samoistny, oparty na brzydkich cechach ludzkiego charakteru, od których nikt z nas nie jest wolny? A może ten tzw. przemysł pogardy został uruchomiony przez fachowców od manipulacji ludźmi, aby wywołać pożądane reakcje i w tak stworzonej sztucznej aurze przeprowadzić plan, którego celu i sposobu realizacji możemy się jedynie domyślać? Tylko czy to jest jeszcze nasza Polska? Pogarda i nienawiść mogą zabijać tak samo jak kula. Czy ci, którzy je „produkują” zastanawiają się na ceną, jaką płacimy my wszyscy? Modlitwa o wschodzie słońca Od początku istnienia KODu „Modlitwa o wschodzie słońca”, do której słowa napisał, a przed śmiercią dał prawo ich używania KODerom – Nataniel Tenenbaum – jest bardzo chętnie śpiewana i słuchana podczas różnych wydarzeń. Ten hymn „Solidarności” staje się powoli też hymnem KODu, ale już z nową melodią, napisaną specjalnie dla stowarzyszenia. Serca i emocje KODerów szczególnie mocno poruszają słowa o pogardzie i nienawiści, powtarzane przez uczestników zgromadzeń jak modlitwa: „Ale chroń mnie, Panie, od pogardy/Od nienawiści strzeż mnie, Boże. Ale zbaw mnie od nienawiści/Ocal mnie od pogardy Panie...”. Przy tej piosence ludzie podnoszą do góry prawą rękę, a palce układają w kształcie literki „V”. Ta pieśń i ten gest stają się wymowne. Oto znów jesteśmy pogardzani, znów okazywana jest nam nienawiść. Fala złych słów i emocji Po wypadku samochodowym prezydenta RP Andrzeja Dudy pod adresem KODu wylała się ogromna fala hejtu. W telewizyjnych „Wiadomościach” reporter Marcin Tulicki poinformował o agresywnych komentarzach, zacytował też wpisy, podkreślił, że były one także na stronie KOD. Warto dodać, że „Wiadomości” już od dłuższego czasu prowadzą wrogą kampanię przeciwko KOD. Tak było i 4 marca, kiedy w TVP – zawłaszczonej przez PiS ukazały się relacje z otwarcia Muzeum im. Generała Andersa w Suwałkach. KODowi przypisano (Panorama TVP) „atak na pamięć o bohaterze narodowym”. Telewizja wyraziła też opinię, że „nie ma takiego bohatera, którego by nie opluli” (Wiadomości TVP1). Zarząd KOD zaprotestował przeciwko przypisywaniu ruchowi niezamierzonych intencji. Podkreślił, że KOD „ma ogromny szacunek dla pamięci o Generale Władysławie Andersie”. Nie zgadza się natomiast na wykorzystywanie Muzeum i pamięci o Bohaterze do doraźnych celów politycznych, w kampanii wyborczej. „Grupa KODerów protestowała w Suwałkach przeciwko wykorzystywaniu państwowych środków w kampanii wyborczej kandydatki PiS w wyborach uzupełniających do Senatu pani Marii Anders. A za takie należy uznać zorganizowanie spotkania z kandydatką w Muzeum gen. Władysława Andersa” – napisał Zarząd KOD. Kilka dni wcześniej spłynęła na KOD kolejna, potężna dawka tych niedobrych emocji. Stało się to po manifestacjach w obronie dobrego imienia Lecha Wałęsy – 27. lutego w Warszawie i 28 lutego w Gdańsku. W demonstracjach wzięło udział bardzo dużo ludzi – w stolicy w. miasta 80 tys. (organizatorzy mówią i o 200 tys.), w Gdańsku – 25 tys. Janusz Śniadek, były szef „Solidarności” stwierdził: „Stare broni się i krzyczy”. To prawdziwy chichot historii, że osoba, która powinna rozumieć zachodzące w Polsce zjawiska – nie przyjmuje do wiadomości faktu, że PiS niszczy demokrację. I zamiast stanąć w jej obronie – atakuje KOD. Poseł Polski Razem Jacek Żalek poszedł dalej: „Jeżeli to jest naród, to rozumiem, że to jest ten naród, który miał krępująca przeszłość w SB i UB. Ale to nie jest naród polski” – powiedział ze szklanego ekranu do rodaków biorących udział w demonstracjach. Profesor Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP Andrzeja Dudy w programie „Jeden na jeden” TVN24 wyznał: „Obserwując marsz KOD w ostatnią sobotę, niezależnie od najlepszych intencji większości pewnie uczestników, myślę, czy to nie jest kolejne posunięcie Moskwy w wojnie hybrydowej”. Tę wypowiedź skomentował w „Kropce nad i…” Marek Magierowski, dyrektor Biura Prasowego Kancelarii Prezydenta RP. „Nie zgadzam się ze słowami pana profesora, które traktuję jako pewien konstrukt teoretyczny” – powiedział. „Nie twierdzę, że KOD jest finansowany przez służby rosyjskie. Mówię tylko o tym, że Rosja słynie z tego typu zabiegów, o których mówi profesor” – mówił. I dodał, że „czołowe postacie WSI były przez wiele lat związane z Rosją”. Z dalszej wypowiedzi doradcy prezydenta RP wynikało, że „Kreml poszerza wpływy w opinii publicznej” – itd., a w podtekście chodziło o to, że skoro Kreml „poszerza”, to przecież profesor może jednak mówić prawdę… I kto to mówi? Dyrektor z Kancelarii Prezydenta RP. Czy to oznacza, że pan prezydent też tak myśli? KOD odebrał te wszystkie wypowiedzi jednoznacznie – jako kolejny, ohydny, nienawistny i pogardliwy atak na stowarzyszenie. Kiedy oglądałam relację z manifestacji KOD w Chicago, szok wywołało zachowanie osób biorących udział w kontrmanifestacji, przygotowanej przez Klub „Gazety Polskiej”. Uczestnicy manifestacja KOD byli spokojni, merytorycznie wyjaśniali, dlaczego zorganizowali demonstrację – w sumie w 12 miastach USA. Tymczasem odpowiedzi osób z kontrmanifestacji były naładowane agresją i nienawiścią. Starsza pani wykrzykiwała do kamery: „My jesteśmy prawdziwi. Cieszymy się, że nareszcie mamy polski rząd. Bolek do piekła!”. Pan w wieku ok. 40. zapytany, czy w USA toczy się wśród Polonii jakaś dyskusja na temat wizji przyszłości Polski odparł, że nie ma takiej dyskusji. Do kamery dobiega jeszcze jedna kobieta i głośno mówi, żeby Wałęsa wyjął Matkę Boską, którą nosi w klapie i oddał im – Polonusom. „Matka Boska jest nasza” – krzyczała ta pani. Zebranych mobilizowała Anna Wójtowicz, córka Wojciecha Seweryna, który zginął w katastrofie w Smoleńsku. Skandowała: „Bóg, honor, ojczyzna”. I mówiła tak: „Nas jest więcej i mamy prawo do obrony dobrego imienia Polaka. Przyszliśmy, żeby pokazać że KOD to nie jest cała Polonia”. Zastanawiające jest, dlaczego ci ludzie mają taki pogardliwy stosunek do KOD? Skąd czerpią informacje o stowarzyszeniu i dlaczego ta opinia jest negatywna? Można przypuszczać, że pogląd Polonii został uformowany przez prawicowe media, znane z manipulacji i uprawiania propagandy zamiast dziennikarstwa. Z podobnymi reakcjami Polonii można zetknąć się na portalach internetowych, prowadzonych przez sympatyków i wyznawców PiS. Poziom agresji, jaki widać w wielu postach, nadużywanie słowa „lewak” wobec każdego, kto próbuje przekazać prawdziwą, a nie zmanipulowaną informację, umieszczanie materiałów „na nowo odkrywających historię”, przedstawianie ideologii PiS jako tej najlepszej i niosącej wolność Polsce, a przy tym – otwarte manifestowanie krytyki i nienawiści pod adresem KOD. To jest kilka zaledwie przykładów z ostatnich dni, pokazujących jak bardzo nienawidzą KODerów wyznawcy PiS i jak wielką czują do organizacji pogardę. Podczas programu „Kawa na ławę”, nadawanego po manifestacji KOD „My, naród” politycy PiS – Marek Magierowski z Kancelarii prezydenta RP i Bartosz Kownacki, wiceminister obrony narodowej wspierani przez posła Kukiz15 - Stanisława Tyszkę wznieśli się na szczyt arogancji i bezkulturza, wypowiadając się o ludziach uczestniczących w marszach KOD-u. Wymienieni politycy przyszli na rozmowę z góry założonym postanowieniem, by okazać pogardę, poniżyć uczestników i tym samym pogłębić podziały wśród Polaków. Nie zdarzyło się w ostatnich latach, aby politycy sprawującej rządy partii z tak nieukrywaną satysfakcją demonstrowali swoją pychę i lekceważenie wszystkiego i wszystkich, co znajduje się poza ich formacją polityczną. I dodam, że są to politycy z wysokich szczebli. Starsza pani o omawianym programie tak pisze na FB: „Politycy PiS-u coraz częściej zachowują się jak zewnętrzni najeźdźcy, a nie jak przedstawiciele narodu. Wczoraj u Magierowskiego i Kownackiego nie było widać żadnych emocji. Przypominali oni żołnierzy „mafii”, którzy otrzymali rozkaz, żeby przyjść, opluć, obrazić, obrzucić błotem – to było ich zadanie, które potraktowali jako kolejny punkt wspierający ich polityczną karierę. Wystarczyło 100 dni, żeby buta, pycha i arogancja stały się znakiem firmowym szkodzącej Polsce, antyeuropejskiej PiS-owskiej partii Kaczyńskiego”. Polacy „gorszego sortu” Pierwsze, mocne jak pocisk słowa pod adresem KODu padły 11 grudnia 2015 roku, podczas występu Jarosława Kaczyńskiego w TV Republika. Odnosząc się do tych, którzy „donoszą na Polskę” powiedział: „To powrót do metod 2005-2007, a także z czasów rządu Jana Olszewskiego – też naszych, to był też rząd PC. To się powtarza. Ten nawyk donoszenia na Polskę zagranicą. W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej. I to jest właśnie nawiązywanie do tego. To jest w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków. Ten najgorszy sort Polaków jest niesłychanie aktywny, bo czuje się zagrożony. Wojna, komunizm, transformacja temu typowi ludzi dawała szanse”. Fraza „najgorszy sort Polaków” zdobyła błyskawiczną popularność, część rodaków poczuła się mocno urażona. Utworzyła się grupa, która zebrała podpisy i złożyła pozew do sądu o naruszenie dóbr osobistych. KODerzy odebrali te wszystkie wymienione słowa jako adresowane do nich. Od tej chwili wiedzą, że są uważani za Polaków „gorszego sortu”. Wiele osób tę nazwę drukuje na koszulkach, umieszcza na transparentach i prezentuje podczas zgromadzeń. Jest to pewnego rodzaju manifestacja przeciwko swoistemu segregowaniu Polaków. Ale też i swoistą terapią, bo przecież nikt nie chce być tym kimś gorszym – nawet wg skali wartości osób co do których mamy swoje odrębne zdanie. Po marszu 12 grudnia 2015 roku, kiedy na ulice Warszawy, pod hasłem „W obronie demokracji” wyszło 50 tys. osób. KODerzy „nabawili się” nowego określenia. Podczas manifestacji PiS, odbywającej się następnego dnia - 13 grudnia, Jarosław Kaczyński pod siedzibą Trybunału Konstytucyjnego powiedział: „Cała Polska z was się śmieje…” a usłużny głos (podobno Joachima Brudzińskiego) uzupełnił „komuniści i złodzieje”. KOD zracjonalizował tę potwarz i 19 grudnia 2015 roku organizuje manifestację pod Sejmem pod hasłem ”Cała Polska dziś się śmieje, zaczynamy mieć nadzieję”. Swoje określenie dla KODerów wymyśliła też pani premier. O naszych manifestacjach powiedziała, że jest to „kwik świń odrywanych od koryta”. Minister Witold Waszczykowski z kolei ma za złe KODerom, że są cyklistami i wegetarianami, czego dał wyraz w wywiadzie w niemieckim „Bildzie”. Kolejne tsunami hejtu, pogardy, agresji i nienawiści spadło na KOD w połowie lutego. Bezpardonowy atak na Lecha Wałęsę, jaki przeprowadza prawica od chwili upublicznienia „teczek Kiszczaka” jest wprost niewyobrażalny. Bez sprawdzenia przez ekspertów znalezionych materiałów wiele osób wypowiada się z ogromną pogardą, nienawiścią o ikonie „Solidarności", spirala moralnego „hejtu” wciąż jest podkręcana przez wysokiej rangi polityków PiS. Ta mina Witolda Waszczykowskiego oraz jego słowa, kiedy mówi w TVN24, że „zgromadzone w teczkach materiały mogą oznaczać, że przemiany demokratyczne w Polsce po 1989 r. były sterowane przez służby specjalne” są jak strzała zbudowana z pogardy, wymierzona w serca Polaków, dumnych z sukcesów wolnej Polski, uważających Lecha Wałęsę za bohatera i sprawcę obalenia komunizmu. Waszczykowski mówi też, że pan prezydent Wałęsa mógł być sterowaną marionetką i „to należy wyjaśnić”. „Być może cały projekt wolna Polska był sterowany. Dlatego, że niektóre decyzje wtedy podejmowane ciągle rzutują na współczesność” - tłumaczył i wzywał do opublikowania wszystkich dokumentów na ten temat, bowiem „sytuacja nie jest czarno-biała”. Niszczenie polskiej marki Podobnych wypowiedzi ze strony PiS było wiele, i nie miało dla ludzi z tej partii żadnego znaczenia, że świat szeroko otwiera oczy ze zdumienia i nie może wprost pojąć, jak Polacy mogą niszczyć własną legendę. Dla PiS jednak wiedzionego „pragnieniem postawienia narodu w prawdzie, która wszystkich oczyści” nie jest ważne, że Wałęsa jest obok Chopina i Jana Pawła II najbardziej rozpoznawalną marką Polski. Dla obozu sprawującego władzę nie liczy się nic, co nie jest zawarte w ich wizji zmiany historii Polski i planie wymazania bohaterów, aby zrobić miejsce dla PiS-owskich bohaterów. W drodze do swojego celu – zanegowania dorobku i fundamentów III RP i zbudowanie IV RP - niszczą wszystko i wszystkich, różnymi – i słownymi i psychologicznymi narzędziami, ale najbardziej widoczna jest pogarda, okazywana wszystkim „inaczej myślącym i czującym”. Konsekwentnie, nie patrząc na koszty PiS dąży do podporządkowania wszystkich trzech sektorów władzy jednemu ośrodkowi, czyli do „kierowania całością”, czyli „do państwa autorytarnego, do państwa z ograniczonym zakresem wolności, państwa narodowego. Do tego dochodzi wewnętrzna cenzura wszystkiego, co nie mieści się w katolicyzmie, definiowanym głównie przez opcję ojca Rydzyka” – mówi profesor Ireneusz Krzemiński na portalu wSensie.pl. Na początku roku przeżywaliśmy wszyscy dramatyczny atak prawicy i Kościoła na Jurka Owsiaka i Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Prawica, zamiast zbudować coś własnego woli zniszczyć to, co zbudowali inni, zamiast własnego, pięknego życia – woli zniszczyć piękne życie innych. Motywacja prawicy jest prosta: akcja Owsiaka jest zbyt piękna i szlachetna, ona burzy negatywny obraz „tych, co nie z PiS”, a którzy przecież wg PiS powinni być źli, byle jacy, wredni, podli, leniwi. Tylko prawica jest źródłem prawdziwych wartości i sprawcą dobrych uczynków. Nie warto cytować wypowiedzi wspaniałych i znakomitych przedstawicieli PiS, przypomnę tylko noworoczny felieton Marcina Wolskiego w „Gazecie Polskiej”, który napisał: „Jest szansa na pozbycie się dokuczliwych Owsiaków i innych glist ludzkich”. Mimo, że od Wielkiej Orkiestry minęło kilka tygodni – zapał prawicy do hejtowania nie zmalał. Po lutowej manifestacji KOD pt. „My, naród” Krzysztof Szczerski, minister z Kancelarii Prezydenta RP w Radiu ZET powiedział: „Takie demonstracje zagrażają demokracji. Jeśli zbieramy ludzi, żeby zbiorowo nienawidzić, i mówimy, że to jest obrona demokracji, to jest coś, co przeczy demokracji”. W tej wypowiedzi wyraźnie zawarte jest ostrzeżenie – KODzie, niszczysz demokrację! Kolejny przykład „odwracania znaków”. Metoda odwracania znaków jest powszechnie stosowana przez prawicę. Jest to zmiana energii słów oraz ich znaczenia. Konstytucja broni naszej godności Już w Preambule do Konstytucji RP jest zapewnienie, że nasza godność jest chroniona. Są w niej słowa: „Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczpospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczpospolitej Polskiej”. Art. 30 Konstytucji mówi: „Przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela. Jest ona nienaruszalna, a jej poszanowanie i ochrona jest obowiązkiem władz publicznych”. Ten, kto nie szanuje najważniejszej umowy, jaką jest Konstytucja – sam sobie wystawia świadectwo. Słowa, które mają nas splugawić świadczą o tych, którzy nas chcą poniżyć, a nie o nas. Anatomia pogardy Prawica już dawniej nie kryła swoich negatywnych emocji wobec innych osób i opcji politycznych. Jednak dopiero z chwilą wygrania wyborów i przejęcia władzy ta postawa stała się bardziej wyrazista i widoczna. Nawet osoby tak utytułowane jak profesor Krystyna Pawłowicz używają słów z poziomu magla. Pani Pawłowicz napisała niedawno na Twitterze „Bydło KODowskie”. Prawdę mówiąc bydło to ja lubię, ale nie lubię języka pani profesor. Od listopada 2015 roku wciąż się zastanawiam, o co chodzi z tą totalną agresją, pogardą i nienawiścią. Co kieruje tymi ludźmi, skąd w nich tyle nieprzyjaznych uczuć i emocji? Może pomocna będzie tutaj wiedza psychologów i psychiatrów? Wg tych specjalistów pogarda to negatywny i niebezpieczny stan uczuciowy, jest połączeniem braku szacunku oraz niechęci. Pogarda przypomina nienawiść, przy czym ta pierwsza zawiera w sobie „moduł” poczucia wyższości i dominacji wobec tych, którymi gardzimy. Jest też „brudniejsza” i niższa. W pogardzie obdziera się pogardzaną osobę z szacunku i odczuwa się do niej zdecydowaną niechęć. Pogarda jest emocją zalegającą. Rośnie w człowieku długo, ale skutecznie i zaczyna dominować nad jego życiem. Pogarda często łączy się z ksenofobią i strachem przed czymś obcym. Jest też przykładowym wyrazem niedojrzałości psychicznej. Można pokusić się o stwierdzenie, że PiS i jego liderzy długo musieli hodować w sobie pogardę do nas – do tzw. reszty społeczeństwa. Jak jednak zdołali zarazić nią innych i przekonać ich do stosowania wobec „wszystkich nas” hejtu? Karen Horney, dziś niemal legenda współczesnej psychiatrii i psychoanalizy, wskazuje na kilka rodzajów pychy, które dotyczą relacji z innymi oraz mają źródło w wyidealizowanym „ja”. Otóż uczona stwierdza, że pogarda połączona z mściwością jest rodzajem pychy budowanej w oparciu o relacje z ludźmi. Wszystko zaczyna się w dzieciństwie, w którym dana osoba doznała upokorzeń. Z tego powodu nie akceptuje siebie i własnej historii, dlatego wciąż porównuje siebie i innych. Karen Horney uważa, że przyczyną tego rodzaju pychy (tutaj warto przypomnieć, że pycha w chrześcijaństwie to jeden z siedmiu grzechów głównych) są „impulsywne pragnienia pomszczenia własnych upokorzeń doznawanych w dzieciństwie”. Pogarda wobec innych spowodowana może być ciężkimi przeżyciami, jak również trudnymi czasami oraz niedojrzałością. Jako ewidentny przykład podaje Adolfa Hitlera, który sam doznał upokarzających doświadczeń i poświęcił całe swe życie fanatycznemu pragnieniu triumfowania nad ludzkimi masami. Osoba z niskim poczuciem wartości nadrabia swoje braki poniżając innych. W rezultacie takie osoby żyją w ciągłym napięciu i przyjmują postawę bojownika są niespokojne i nieufne. Muszą bronić swoich „zagrożonych obszarów”, gdyż w każdej chwili ktoś może im zagrozić (J. Augustyn). Nie mają poczucia humoru i nie potrafią cieszyć się życiem. Wszystkich podejrzewają o złe zamiary i intencje, a w najprostszych przypadkowych sytuacjach dopatrują się celowego upokorzenia. Podejrzewają innych o to, co sami robią. Mówią, że nienawiść jest łatwiejsza od miłości, bo opiera się na wrodzonym, prostym mechanizmie odwetu, który zaobserwować można u większości zwierząt. Dlatego, żeby pokonać nienawiść, trzeba wzbić się ponad naszą zwierzęcą naturę – a to wymaga pewnej dojrzałości i siły wewnętrznej. Osoba pogardzająca nigdy nie potrafi obiektywnie ocenić własnej osoby, nie dostrzega w sobie wad, wybacza sobie każde potknięcie i życiowe błędy, brutalnie zaś rozlicza innych ludzi, wyśmiewa ich wady, podważa zalety, kpi z ich ogólnej prezencji czy dokonań. Laura Stemplewska z kolei pisze: „Osoba pogardzająca kimś lub czymś nie jest w stanie nauczyć się niczego nowego, ponieważ jej życie polega tylko na ciągłym ocenianiu i wyśmiewaniu. Osoba taka nie docieka prawdy, nie próbuje jej poznawać, nie doświadcza innych uczuć, jak tylko niechęci i braku szacunku”. Osoba prowadzącą agresywną walkę z innymi, odmiennymi, za wszelką cenę chce udowodnić sobie, że jej sposób życia, wizja świata jest najlepsza. Wielcy mędrcy kościoła - św. Augustyn, czy św. Bernard zdawali sobie sprawę z wielkiej mocy grzechu pychy. Dlatego też przestrzegali i uczulali wierzących na te wstrętne Bogu uczucie. Wydawało by się, że każdy katolik powinien mieć swoją pychę na silnej smyczy i panować nad nią. Niestety, jak pokazuje nasza rzeczywistość - pycha, narcyzm, mania wielkości, arogancja, nienawiść, brak szacunku, pogarda i wstręt mają się wspaniale i zamiast zanikać w naszych zachowaniach, coraz bardziej przepełniają relacje pomiędzy nami, Polakami. Dlatego szacunek potrzebny nam jest pilnie i natychmiast. Bo szacunek to zrozumienie, że inni mogą się różnić. To zgoda na nasze prawo do odmienności ale i jednocześnie prawo do stawiania granic. Na zakończenie, jako pointę zostawiam Czytelnikom indiańską bajkę jako materiał do refleksji. Otóż pewien chłopiec zapytał dziadka: - Co sądzisz o sytuacji na świecie? Dziadek odpowiedział: - Czuję się tak jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój. - Który zwycięży? – chciał wiedzieć chłopiec. - Ten, którego karmię – odrzekł na to dziadek.  ]]> 5416 0 0 0 Różne miary patriotyzmu i Ewangelii https://www.ruchkod.pl/rozne-miary-patriotyzmu-ewangelii/ Mon, 07 Mar 2016 00:13:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5421 Janusz Kotarski Kilka ohydnych wypowiedzi, które trafiły do Internetu w związku z wypadkiem prezydenckiego samochodu i zostały bezpodstawnie [1] przypisane członkom KOD, wywołało reakcję kipiącą od nienawiści. Anna Dąbrowska opublikowała w „Warszawskiej Gazecie” tekst, w którym tak pisze o co najmniej 100.000 swoich rodaków: „Choć oni sami już leciwi, mają przecież siostry, braci, dzieci, wnuki... A wszyscy wychowani w nienawiści do Polski i Polskości. Słowa: Bóg, honor, patriotyzm - jedynie odrazę w nich budzą. Wyzwala strach każdy odkryty dół śmierci, każde odzyskane dla pamięci nazwisko, miejsce kaźni.[2] Skąd Anna Dąbrowska czerpie tę wiedzę – nie wiadomo. Można natomiast z dużą dozą prawdopodobieństwa domniemywać skąd się biorą jej przekonania i zdiagnozować sposób, w jaki je wyraża. Mówiąc krótko, czerpie wprost z Ewangelii i z przesłania pozostawionego przez Jana Pawła II. Autorka tego tekstu jest bowiem zarazem Prezesem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. W jego deklaracji ideowej możemy przeczytać m.in: „Dziennikarze prasy, radia i telewizji - świeccy i duchowni pracujący zarówno w redakcjach znajdujących się instytucjonalnie pod opieką Kościoła, jak i innych, kierujących się wskazaniami Magisterium Kościoła w sprawach wiary i moralności, czują w czasach obecnych szczególnie wymowne wyzwanie stawiane przez wydarzenia historyczne ich profesjonalnemu powołaniu we współczesnym świecie. Świadectwo, jakiego słusznie mogą oczekiwać środowiska społeczne, do których kierujemy słowa naszych publikacji oraz przykład życia, stanowiący wymowne potwierdzenie słuszności wyznawanych przez nas ewangelicznych wartości... W ten sposób stajemy się uczestnikami misyjnej posługi Kościoła i rzecznikami praw człowieka. Jakkolwiek zdajemy sobie sprawę, że służąc w ten sposób ogłoszonej przez Jana Pawła II nowej ewangelizacji Europy zrodzonej z chrześcijańskich korzeni, nie dokonujemy wyborów politycznych, to jednak przyczyniamy się do oświecania działalności politycznej i gospodarczej światłem Ewangelii oraz szanujemy i popieramy polityczną wolność i odpowiedzialność obywateli opartą na prawdzie i prawdomówności.[3] Tekst Anny Dąbrowskiej jest wymownym przykładem publikacji stanowiącej o słuszności wyznawanych przez autorkę „ewangelicznych wartości, [...] oświecania światłem Ewangelii działalności politycznej oraz popierania politycznej wolności i odpowiedzialności obywateli, opartej na prawdzie i prawdomówności.” Ciśnie się na usta pytanie, w której z Ewangelii świętych - Mateusza, Marka, Jana, czy Łukasza - napisano, że należy „ewangelicznie” kamienować rzesze bliźnich i na podstawie chybionych domniemań usiłować splugawić ich godność. Anna Dąbrowska pielęgnuje swoiście patriotyczny wizerunek ojczyzny. W artykule zatytułowanym „Biskupa Pieronka odkrywanie św. Jana Pawła II po nowemu. Takiej herezji dawno nie było w polskim kościele” nazywa Polskę z ostatnich 8 lat „zakłamaną, pełną brudnych słów i czynów, okradaną z godności, kokietującą sąsiadów niczym lafirynda z podłej knajpy”. Nie wiem, od kogo Prezes Katolickiego Stowarzyszenie Dziennikarzy czerpie wzorce łamania ustawy zasadniczej, ale chciałbym Pani Redaktor przypomnieć art. 133 Konstytucji w brzmieniu: „kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. Zastanawia mnie także, czy Katolickie (sic!) Stowarzyszenie Dziennikarzy nie przypisuje sobie przypadkiem uprawnień Stolicy Apostolskiej do rozstrzygania, co jest herezją, a co nią nie jest. Pani Prezes, nazywając herezją wypowiedź biskupa Pieronka, bez wątpienia przypisuje te uprawnienia sobie. Sądząc po stylu, w jakim napisana jest deklaracja ideowa Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, z dziennikarstwem nie ma ona wiele wspólnego - wymaga porządnej redakcji. Choć to nie mój kłopot. Problem mam z tym, że red. Anna Dąbrowska zaliczyła mnie do bandytów - ze względu na moją przynależność do KOD, a rzekomo w oparciu o przykazania ewangelii. Bandytą jest więc - jej zdaniem – Polak, który dzieckiem będąc patrzył na łzy Zońki Rodowiczowej na pogrzebie jej syna Janka Rodowicza „Anody”. To ktoś skatowany w 1968 roku przez Ubecję, członek Solidarności. Syn żołnierza września (Krzyż Walecznych) i siostrzeniec dwóch bohaterów (pośmiertne VM): jeden poległy w obronie warszawskiej Woli w 1939 r., zaś drugi w Powstaniu Warszawskim. Bandytą jest więc siostrzeniec jednego z najmłodszych więźniów Sachsenhausen (trafił tam za stemplowanie murów „Kotwicą”). Nie wiem, jakie geny odziedziczyła pani redaktor Anna Dąbrowska. Ja patriotyzm wyssałem z mlekiem matki. I dlatego jestem w KOD, bez względu na to, jakimi inwektywami obrzucają mnie „ludzie najlepszego sortu”, do których Anna Dąbrowska bez wątpienia się zalicza. Nie wiem, w jaki patriotyzm wpisuje się Pani Prezes Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy, pisząc że KOD to ruch podejmujący nieustannie działania uderzające w interes narodowy, działający destrukcyjnie, podżegający do przestępstw. Ale jeśli tak wygląda patriotyzm w katolickim i ewangelicznym wydaniu - biada patriotyzmowi.
[1] Wszystko wskazuje na to, że nie pochodziły one od osób wcześniej powiązanych z KOD. [2] Link do strony Gazetawarszawska.pl [3] Link do strony Link do strony Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy  ]]>
5421 0 0 0
Minister Ziobro bez osłonek https://www.ruchkod.pl/minister-ziobro-bez-obslonek/ Mon, 07 Mar 2016 10:01:47 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5438 Piotr Rachtan 5 marca w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego Naczelna Rada Adwokacka zgromadziła na konferencji poświęconej „Niezależności sądów i trybunałów, jako gwarancji praw i wolności człowieka” liczne grono osób, zainteresowanych działaniem prawa, konstytucji i sądów w naszym państwie. Sędziowie, konstytucjonaliści i publiczność zostali na wstępie zapoznani ze stanowiskiem ministra sprawiedliwości, który w wigilię konferencji stał się też prokuratorem generalnym. Minister/prokurator skierował – na ręce prezesa NRA mec. Andrzeja Zwary list, którego fragmenty warte są odnotowania i upublicznienia, nie tylko ze względu na pozycję autora, ile przede wszystkim z powodu jego poglądów na niezawisłość sądów i niezależność sędziów. Oraz na zamiary, których w liście nie ukrywał. Dodatkowego znaczenia nabierają te poglądy w kontekście trwającego kryzysu państwa spowodowanego przez władze wykonawcze i ustawodawcze, które nie respektują wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Fragmenty, które zacytuję, nie nadają się do komentowania, pozwalam sobie jedynie wytłuścić najistotniejszy refleksje ministra Zbigniewa Ziobry, a niektóre – dodatkowo podkreślić. Po wstępnej, grzecznościowej części pisze Zbigniew Ziobro: „Niezależność Sądów i Trybunałów stanowi fundament demokratycznego państwa prawnego, jakim jest bezsprzecznie Rzeczpospolita Polska, dlatego też polski Rząd i większość parlamentarna respektując i chroniąc odrębność trzeciej władzy publicznej, w tym sądu konstytucyjnego w systemie trójpodziału władz, domaga się przestrzegania standardów i wartości konstytucyjnej, jaką jest pluralizm tego organu.” Zwróćmy tu uwagę, że w konstytucji z 1997 roku jej autorzy nie domagali się „pluralizmu tego organu”. Nie ma śladu takiej normy. Dalej jest już z górki i bez obsłonek: „Niezależność Sądów i Trybunałów oraz niezawisłość sędziów jest niewątpliwie kardynalną zasadą funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Niemniej jednak konieczne są mechanizmy kontrolne gwarantujące takie działanie tej władzy publicznej, aby faktycznie urzeczywistniała i chroniła prawa i wolności obywatelskie. Służebna rola, jaką w tym zakresie odgrywają sądy i trybunały wymaga zatem jednoznacznie właściwego systemu kontroli i równowagi pomiędzy władzą sądowniczą, a wykonawczą reprezentowaną przez Ministra Sprawiedliwości. Chodzi o takie uformowanie stosunków, aby sądy nie występowały wobec Ministra Sprawiedliwości w roli petentów. Z drugiej strony, aby Minister Sprawiedliwości, który odpowiada politycznie za stan wymiaru sprawiedliwości, dysponował narzędziami pozwalającymi korygować te działania sądownictwa, które w odbiorze społecznym budzą sprzeciw. Rolą Ministra Sprawiedliwości jest podejmowanie wszelkich działań prawnych, aby zapobiegać takim zdarzeniom i postawom w funkcjonowaniu władzy sądowniczej, które podważają zaufanie obywateli do polskiego wymiaru sprawiedliwości. Takie podejście, w tym projektowane zmiany legislacyjno-organizacyjne i próba walki z patologiami nie mogą zostać uznane za sprzeczne z regułami państwa prawnego, w szczególności jeśli służą przywróceniu społecznego poczucia sprawiedliwości. Przyjmuje się, że niezawisłość sędziowska to zasada wymiaru sprawiedliwości, zgodnie z którą sędzia rozstrzygając sprawę podlega wyłącznie Konstytucji i ustawom. Celem winien być zatem taki model urzędu sędziego, w którym sędzia dysponując i kierując odpowiednim zapleczem urzędniczym, odpowiadał zarazem bezpośrednio za wyniki swojej pracy. Rzecz w tym, aby ograniczyć do niezbędnego minimum wpływ czynników zewnętrznych a zarazem zapewnić sprawny i efektywny system wymiaru sprawiedliwości z gwarancjami, że podmioty, które go sprawują nie zostaną oderwane od ich podstawowej misji, to jest służby obywatelom. Trzeba pamiętać, że każda władza publiczna to ludzie, którzy swoimi działaniami i postawą etyczną kształtują obraz sprawowanego urzędu w oczach obywateli. Od sędziów wymaga się nieskazitelnego charakteru, bo to sędzia musi gwarantować swoją osobą bezstronność i obiektywizm w rozpoznawaniu spraw. Należy zatem chronić sędziów przed negatywnymi wpływami zarówno zewnętrznymi jak również tymi, które generowane są wewnątrz struktury sądowej, zapewniając transparentność wymiaru sprawiedliwości. Temu właśnie zadaniu ma się poświęcić Minister Sprawiedliwości tworząc nowe rozwiązania, w tym np. wprowadzenie żelaznej zasady losowego przydzielania sędziów do rozpoznawania poszczególnych spraw. Kiedy mówimy o niezależności sądów powinniśmy pamiętać, że także sądy mają swoje władze. Są to zgromadzenia i zebrania sędziów, kolegia, prezesi, przewodniczący wydziałów. Władze te podlegają takim samym mechanizmom jak wszystkie pozostałe. Trzeba zatem chronić sędziów przed alienowaniem się struktur administracji sądowej, pokusami korporacyjnego podejścia do sprawowanej władzy, zapewniając między innymi przejrzystość procedur zarządczych, w tym nadzorczych, awansowych czy też dyscyplinarnych. Taki również cel przyświecać będzie Ministrowi Sprawiedliwości w dążeniu do powstania odpowiedniego systemu kontroli i równowagi wewnątrz trzeciej władzy, co zapewni, że niezależność będzie rzeczywistym przymiotem sądów, a nie wyłącznie fasadą chroniącą alienację ich organów. Ważne jest przy tym, aby uniknąć także niebezpieczeństwa alienacji sędziów, którzy korzystając z atrybutu niezawisłości mogą postrzegać swą rolę jako swoistej klasy, wyobcowanej ze społeczeństwa. Istotne jest zatem, tym bardziej jeśli uświadomimy sobie, że decyzje sędziów dotykają codziennie wielu tysięcy osób i podmiotów stanowiąc o ich prawach i wolnościach, aby istniały realne mechanizmy kontrolne, przeciwdziałające takim tendencjom. Najważniejsze jest jednak to, aby sami sędziowie mieli świadomość znaczenia zajmowanego urzędu oraz unikali w toku pełnionej służby, jak również poza nią wszelkich zachowań sprzecznych z prawem, nieprzejrzystych i niegodnych, gdyż podważają one zaufanie obywateli do polskich Sądów i Trybunałów.” Polityczna publicystyka ministra Ziobry nie budziłaby takiego niepokoju, gdyby nie wspomniane już okoliczności. Na tym tle jego pomysły, a może już – projekty – nabierają złowrogiego znaczenia, gdy mają zapewnić – ministrowi sprawiedliwości, naturalnie – „odpowiedni system kontroli” poprzez dysponowanie „narzędziami pozwalającymi korygować te działania sądownictwa, które w odbiorze społecznym budzą sprzeciw”. Wszystkie środowiska, nie tylko prawnicze, powinny te refleksje i pomysły ministra sprawiedliwości, dziś najpotężniejszego po szefie partii rządzącej polityka w Polsce, bacznie śledzić i nie powstrzymywać się przed wyrażaniem obaw i przestróg, co zresztą przewijało się w czasie konferencji NRA. Opinia publiczna zawsze chętniej słucha fałszywych szeryfów niż ekspertów, publiczność nie rozumie, że niezależny sędzia i niezawisły sąd to najmocniejsza tarcza chroniąca obywatela przed ekscesami władzy. Nie władzy sądowniczej, a władzy politycznej, jaką jest ustawodawca, rząd i prezydent. Kiedy obywatel to zrozumie, może być już za późno. Czuj-duch!   Artykuł pochodzi z portalu Studio Opinii]]> 5438 0 0 0 1208 0 0 Z wyrazami https://www.ruchkod.pl/z-wyrazami/ Mon, 07 Mar 2016 22:09:06 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5468 Jolanta Sacewicz Do Jarosława Kaczyńskiego - ze znakiem pokoju... Szanowny Panie Pośle, Piszę do Pana, by przekazać Panu znak pokoju i parę przyjaznych słów. To jest i będzie moja odpowiedź na wszystkie słowa, którymi Pan mnie obdarzał, obdarza i zapewne będzie obdarzał. Tadeusz Mazowiecki powtarzał zawsze, że politycznie możemy się różnić, ale nie wolno się nienawidzić.
Wybrałam Pana na adresata tego listu nie tylko dlatego, że stoi Pan na czele obecnej koalicji rządzącej, ale również dlatego, że Pana osoba wzbudza we mnie najsilniejsze negatywne emocje. Postanowiłam więc zacząć od tego najtrudniejszego zadania.
Oddzielam dziś Pana od Pana poglądów politycznych, z którymi się całkowicie nie zgadzam. Ja popieram zjednoczoną Europę bez nacjonalizmów, prawa człowieka, demokrację, trójpodział władzy z systemem zabezpieczeń i równowagi. Popieram liberalną gospodarkę z osłoną dla ubogich i słabych. Jestem za prawem kobiet do decydowania o swoim życiu, popieram rozdział religii od państwa i uznaję "prawa LGBTQ za prawa człowieka a prawa człowieka za prawa LGBTQ" - jak głosi Hillary Clinton i prezydent Barack Obama, w kraju w którym mieszkam ze swoją żoną. Jestem bezpartyjnym członkiem KOD.
Rozumiem, że zarys Pana poglądów politycznych byłby kompletnym negatywem mojego. Chcę to podkreślić: różnimy się co do poglądów. To jest nasze prawo.
Rozumiem, że zarys Pana poglądów politycznych byłby kompletnym negatywem mojego. Chcę to podkreślić: różnimy się co do poglądów. To jest nasze prawo. Naszym wyborem jest sposób, w jaki będziemy się różnić. Pozwolę sobie zaproponować Panu, byśmy różnili się pięknie i praktycznie czyli skonstatowali nasze różnice bez nadawania im ocen wartościujących. Pozwoli to skupić proces polityczny na osiąganiu kompromisów lub wdrażaniu w życie poglądów politycznych jednej strony z zachowaniem kultury i efektywności oraz praw mniejszości, która ma inne poglądy. Przesyłam więc Panu znak pokoju i słowa pozdrowienia, jako człowiekowi. Jako ludzie różnimy się również wieloma rzeczami, ale podstawowe cechy mamy wspólne. Unikamy bólu, dążymy do szczęścia, odczuwamy głód, smutek, niepokój, bolą nas zęby, plecy, przeżywamy podobnie zdrady, radości i depresje. Każdy z nas zakończy swój pobyt tu, na Ziemi, wydechem. Dlatego oddzielam Pana od Pańskich poglądów, z którymi się nie zgadzam i którym będę się przeciwstawiać i przesyłam Panu życzenia dobrego dnia, pogody ducha, spokoju wewnętrznego, radości z nadchodzącej wiosny, zdrowia i satysfakcji z wykonywanej pracy. I czynię to bez szyderstwa choć i bez wielkiej nadziei na cokolwiek. Proszę po prostu przyjąć ode mnie dobre słowo. Pokój i miłość, Panie Pośle.   Tekst pochodzi z portalu naTemat.pl  ]]>
5468 0 0 0
Panem et circenses - ofiary już pokazano https://www.ruchkod.pl/panem-et-circenses-ofiary-juz-pokazano/ Wed, 09 Mar 2016 07:30:41 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5526 Janusz Kotarski Narracja Jarosława Kaczyńskiego wpisuje się (na razie w sferze propagandowej) w proces izolowania inteligencji od życia politycznego i społecznego. Jeszcze nie fizyczny, nie represyjny, ale poprzez deprecjonowanie społecznej roli tej warstwy - znamienny dla wszystkich dyktatur. Zwłaszcza faszyzmu i komunizmu. Skala tego zjawiska i nienawiść jaka mu towarzyszy nakazuje postawić pytanie: kiedy izolowanie przekształci się w eliminację? Haniebne czyny ludzi najgorszego sortu Wyniki wyborów uzupełniających do Senatu, wygranych przez Annę M. Anders, nie zmienią układu sił w parlamencie. Na kandydatkę PiS głosowało 30 661 wyborców, a wiec niespełna 8% uprawnionych. Wynik dwa razy gorszy niż wyborach parlamentarnych. Wystarcza jednak, aby Jarosław Kaczyński tryumfalnie obwieścił powszechne "poparcie społeczne" dla programu swej partii. To jest podstawa do tego - powiedział - by iść dalej i zmieniać Polskę.
  1. Nie czekał ani chwili i kontynuował zmiany. Zaczął w swoim stylu od sądów ostatecznych. Obwieścił wszem i wobec, że ci, którzy tworzą dziś Komitet Obrony Demokracji zajmowali się głównie w swoim życiu:
  2. wmawianiem, iż Polska to anachronizm,
  3. uprawianiem "pedagogiki wstydu" (cokolwiek to oznacza)
  4. nie uznawali Katynia za ludobójstwo
  5. ograniczali liczbę godzin historii w szkołach,
  6. złamali reguły przyzwoitości po katastrofie smoleńskiej i "lżyli tych, co zginęli" [1]
Jak można się domyślać, pracowite służby pod wodzą dwóch ministrów Mariuszów - Błaszczaka i Kamińskiego, przejrzały dokładnie życiorysy ponad 100 000 osób. Wiedzą o zwolennikach KOD wszystko. Mam więc, jako jeden z nich, osobistą prośbę do posła Jarosława Kaczyńskiego. Proszę (i wyrażam na to zgodę) o poinformowanie opinii publicznej, że parałem się w swoim życiu którąkolwiek z w/w czynności. W jaki sposób i w jakim zakresie? Chciałbym, aby prezes rządzącej Polską partii zdobył się na minimum odwagi cywilnej. Dodam, że jeśli zdoła mi te czyny udowodnić, uklęknę przed nim i będę błagał o przebaczenie. Z pokorą przyjmę chłostę. Stanę się najwierniejszym jego admiratorem, pokornym sługą. Będzie mi mógł - z pełnym zaufaniem - powierzyć obowiązki doglądania wszystkich opon, od których zależy jego i jego zauszników bezpieczeństwo. Chciałbym - jako wolontariusz - żmudną, nudną i niewdzięczną pracą odpokutować za grzechy przeszłości. Pod warunkiem, że je popełniłem. Może mam amnezję, ale nie pamiętam. Dlaczego KOD to wróg A wracając do istoty sprawy. Jeżeli jest coś, co "statystycznie" łączy ludzi KOD-u, jest tym czymś współczynnik IQ. Piszą dobrą polszczyzną, mają sporą wiedzę, są kreatywni, z wyższym - w większości - wykształceniem. Słowem - inteligencja. Jeżeli spojrzeć z tego punktu widzenia, narracja Jarosława Kaczyńskiego wpisuje się (na razie w sferze propagandowej) w proces izolowania inteligencji od życia politycznego i społecznego. Jeszcze nie fizyczny, nie represyjny, ale poprzez deprecjonowanie społecznej roli inteligencji - znamienny dla wszystkich dyktatur, a zwłaszcza faszyzmu i komunizmu. Skala tego zjawiska nakazuje postawić pytanie: kiedy izolowanie przekształci się w eliminację? Towarzyszy tej narracji opluwanie autorytetów. Celują w tym pisowskie media i portale internetowe. Inwektywy i ohydne oskarżenia spływają na groby Mazowieckiego, Bartoszewskiego, Kuronia, Giedroycia. Na Wałęsę, Frasyniuka, Nowaka-Jeziorańskiego. Na ludzi, którzy rozsławili Polskę i jej kulturę w świecie: Wajdę, Holland, Jandę. Dotykają nawet Jana Pawła II. Dosięgają każdego, komu autorytet, wiedza i wynikające z niej wnioski, każą przeciwstawić się dewastacji przez PiS państwa, jego pozycji w świecie i jego bezpieczeństwa. Autorytety rodzą się w społeczeństwach z potrzeby wzorca. W jakimś sensie ucieleśniają uniwersalny sens i sposób życia. Społeczeństwa pozbawione autorytetów zostają odarte z tożsamości. Z tego, co w sensie moralnym i etycznym stanowi ich spoiwo. Pozbawione tego spoiwa jak drzewo korzeni, tracą tożsamość i stają się łatwym łupem. Polska wielokroć podnosiła się z popiołów dzięki autorytetom właśnie. Ale ten oczywisty fakt nie ma znaczenia dla powołującego się na patriotyczne wzorce PiS-u. Granica nienawiści Jarosław Kaczyński przekroczył granicę nienawiści. Nie zdaje sobie sprawy, że ludzie żyją w zintegrowanych środowiskach. Wspólnie pracują, wspólnie jeżdżą pociągami, spotykają się na ulicach i w parkach. Co najważniejsze jednak, są sobie wzajemnie potrzebni. Jeżeli uda się odizolować inteligencję, upokorzyć, zdeprecjonować, sprawić, że przestanie utożsamiać się z Państwem - biada Państwu. Rozgoryczeni, pozbawieni wpływu na procesy społeczne i polityczne, a zarazem świadomi polskiej racji stanu, stracą chęć do kreatywnego jej wspierania. Zwłaszcza, gdy władze będą postępować sprzecznie z tą racją. Kontestowanie przełoży się na zanik motywacji, na emigrację wewnętrzną... Bo nie tylko chlebem inteligencja się karmi. Już dziś widać jak na dłoni skutki izolacji inteligencji od wpływu na losy państwa. Szczególnie jaskrawo w polityce zagranicznej i kreowaniu naszego wizerunku w świecie. Za chwilę zobaczymy je wewnątrz. Kiedy ludzie KOD-u dojdą do wniosku, że perswazja i demonstracje nie przyniosły oczekiwanych rezultatów, zamilkną. Będzie to groźna cisza - każda nachalnie i brutalnie narzucona rewolucja, która uruchomiła gilotynę dla inteligencji i autorytetów, kończyła się klęską. Niektóre pociągnęły za sobą miliony ofiar. Może powtórzyć się historia Neron zmusił do samobójstwa swego nauczyciela Senekę. Głoszona przez jednego z największych rzymskich filozofów etyka, nakazywała eliminowanie uczuć w działalności publicznej, zwłaszcza najgroźniejszych z nich - gniewu i nienawiści. Był on także przeciwnikiem walk gladiatorów. Neron winą za podpalenie (na własne polecenie) Rzymu obarczył chrześcijan, których zasady etyczne były zbieżne z poglądami Seneki. Następnie mordował ich na cyrkowych arenach, bo plebs domagał się panem et circenses. "Intelligenzaktion" była jedną z pierwszych akcji ludobójstwa hitlerowskich Niemiec na terenach okupowanej Polski. "Tylko naród, którego warstwy kierownicze zostaną zniszczone, da się zepchnąć do roli niewolników" - oświadczył w 1939 r. Adolf Hitler. W ciągu dwóch lat zesłano do obozów koncentracyjnych, bądź zamordowano 100 000 naukowców, pisarzy, działaczy społecznych, nauczycieli, księży i przedstawicieli wolnych zawodów. "Kastrowanie" narodu polskiego z warstwy inteligenckiej było - w czasie wojny (Katyń) i po wojnie - kluczowym zadaniem NKWD i Urzędu Bezpieczeństwa. Przewrotność pisowskiej propagandy jest niebywała. Z jednej strony potępia te haniebne poczynania i oddaje hołd ich ofiarom - z drugiej stara się przekonać Polaków, że polska inteligencja to zdrajcy, ludzie najgorszego sortu, wrogowie ojczyzny. Quo vadis, panie prezesie?  
[1] Chyba "którzy", panie pośle - to ludzie, nie rzeczy. (dop. aut)  ]]>
5526 0 0 0
Kraina absurdu czy grozy? https://www.ruchkod.pl/kraina-absurdu-grozy/ Fri, 11 Mar 2016 07:30:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5723 Janusz Kotarski Jak żyć w krainie absurdu rządzonej przez ludzi, którzy najprostszą logikę mają za nic? Lekceważą polskie i międzynarodowe autorytety prawnicze, a ich projekty opinii traktują niczym papier toaletowy, którego rolka wypadła komuś z siatki – wprost pod nogi dziennikarza. Gdybyśmy byli zmuszeni odpowiedzieć tylko na to pytanie, może poczulibyśmy się jak w cyrku, gdy na arenę wkraczają klowni. Niestety nie jest to jedyna kwestia. Nie zważając na nic i na nikogo, PiS oraz prezydent idą w zaparte. Odpowiedź rządzących na – łatwy do przewidzenia – wyrok TK padła, zanim rozpoczął on postępowanie. W rezultacie lista pytań pęcznieje. Jak żyć w kraju, w którym:
  • nie znamy dnia i godziny, kiedy my, nasi rodzice i dziadkowie zostaniemy publicznie, acz bezpodstawnie zelżeni, a nasza zwyczajna, ludzka godność podeptana. Prokurator zaś umorzy postępowanie, wykonując polecenie przełożonego,
  • pracując dla organów państwa, będąc rzetelnymi, stosującymi prawo, profesjonalnymi urzędnikami, musimy mieć zawsze z tyłu głowy, że nasza kariera może z dnia na dzień wylądować na bruku, zwalniając miejsce dla czyjegoś kumpla
  • aby móc porozmawiać swobodnie z przyjacielem, trzeba się będzie wybrać na spacer do lasu, zaś wysyłając e-mail, będziemy się zastanawiać nad każdym słowem
  • rozmowy biznesowe toczyć będziemy w pomieszczeniach „czystych” i przypominających klatkę Faradaya, zaś adwokaci w swoich kancelariach umieszczać będą napisy „Sprawdzono. Nie ma podsłuchu"
  • nad ranem spać będziemy niespokojnie, w obawie, że ktoś wpadnie na pomysł, iż pod podłogą trzymamy „teczki” i wtargnie do naszego domu, nie pukając, nie bacząc na małe dzieci i nasz stan zdrowia
Jak żyć w kraju?
  • pozbawionym jakiegokolwiek wpływu na decyzje zapadające w UE
  • odciętym od unijnych dotacji
  • wyrzuconym ze strefy Schengen
  • z którego zagraniczni inwestorzy uciekną gdzie pieprz rośnie, niepewni, jak władza potraktuje któregoś dnia ich własność. Bo dla tej władzy konstytucja jest takim samym rodzajem papieru jak ekspertyzy prawnicze
  • który lada dzień utraci wiarygodność kredytową na skutek przekroczenia 3% progu udziału długu publicznego w PKB
  • w którym wartość rynkowa spółek skarbu państwa zmniejsza się w tempie 2,5% na miesiąc, a kurs waluty słabnie z szybkością niewiele mniejszą
Jak żyć w kraju?
  • którego „dyplomaci” co najmniej raz w tygodniu obrażają wpływowe osobistości
  • izolującym się od globalnych problemów współczesności, w imię wyimaginowanej wizji „suwerenności”, za którą stoi wyłącznie irracjonalna buta
  • bezbronnym i pozbawionym silnych militarnie sojuszników
Czy w takim kraju matki powinny rodzić dzieci? Po co i dlaczego? Dla 500 zł miesięcznie?  ]]>
5723 0 0 0
„O pięknej Pulcheryi i szpetnej Bestyi” https://www.ruchkod.pl/o-pieknej-pulcheryi-szpetnej-bestyi/ Sun, 13 Mar 2016 21:34:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5928 Paweł Szydłowski Chcecie bajki? Oto bajka: Dawno, dawno temu, kiedy Ogród Saski zamykał się na zatrzaski na miękkim kamieniu w gorącym cieniu siedziała stojąc osiemnastoletnia staruszka. Bez sensu? A skąd! Proponuję prześledzić dyskusję o Trybunale Konstytucyjnym na dowolnym portalu. Zaryzykuję, niech będzie wpolityce.pl! Wyślijcie to zdanie do jakiegokolwiek posła PiS-u, niech to będzie „wyznawca” pokroju pana Tułajewa czy pani Kruk albo ktoś, kogo do niedawna uważaliśmy za osobę przynajmniej zrównoważoną, weźmy pana Sprawkę. Dostaniecie elaborat udowadniający, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, demokracja nie jest zagrożona, a wrogów ustroju – pokonamy! Jest tylko jeden mały szczegół. Niewielka, maksymalnie kilkutysięczna grupka ludzi najgorszego sortu - szpetna Bestyja - jątrzy, wątpi, dokazuje i polemizuje. Dobra zmiana w toku, zwolenników nie ubywa, choć chwilowo nie przybywa, media spluralizowane, służba cywilna już nie sabotuje rządu, a konie źrebią się w godnych warunkach pod okiem najlepszych specjalistów-hobbystów, tylko ten Kijowski ze swoimi koleżkami w nutriach żrą marchewy i chodzą. Jakby domu nie mieli! Jarosław Wielki prawdę głosi od lat. Prawdziwą prawdę, bo przecież prawd jest wiele, pisał o nich pewien sympatyczny ksiądz-poeta. Jarosław w głoszeniu prawdy jest niestrudzony, choć swoją prawdę kieruje zasadniczo do najlepszego sortu; żaden inny sort nie jest w stanie prawdy Jarosława ogarnąć. Aby gorszy, niezbyt rozgarnięty, sobolowy sort był w stanie sobie prawdę przyswoić, należałoby mówić językiem prostszym. Ale badania pokazały, że już 470,000 ludzi nie rozumie Wiadomości, a przecież podawane są w najprostszy możliwy sposób! W przypływie geniuszu (nie pierwszym!) Wódz Wodzów poprosił o radę giermka Patryka Z. oraz trefnisia Zbigniewa J. lub odwrotnie. Wierni słudzy bezzwłocznie przystąpili do inwigilacji i poprzez wiernych sobie zauszników podsłuchali, że szpetną Bestyję da się spacyfikować, paragrafy są, a jak nie ma, to będą, ale trzeba dać ostatnią szansę, bo Naczelny Szaman UE patrzy złym okiem. Wysłano więc jedynego dostępnego dyplomatę, Witolda z Wąsem, z misją do Naczelnych Szamanów UE i USA, by sprawę załatwić. I choć Witold pukał i stukał, dzwonił i wołał - nikt mu nie otworzył! Nic to, skoro nie działają pięćset złotowe aluzje, skoro najlepszy z dyplomatów nie dał rady, skoro lud niepokorny neguje nienegowalne - trzeba prawdę wyłożyć łopatologicznie. I tu na scenę wkracza Jędrzej Pulcheryja… Jędrzej, zmęczony wprowadzaniem dobrej zmiany i ofensywą wizerunkową, od wielu tygodni szusował po zaśnieżonych stokach. Wcześniej trochę latał, trochę się uśmiechał, wręczał ordery [niewdzięcznym!] profesorom, pocił się i męczył. A jeszcze [oczywiście!] niewielka grupa szpetnych darła mu się pod oknem i rozbolała go głowa! Jędrzej się poświęcił, robił wszystko, co mu nakazano, ani razu się nie wyłamał (!), przytył nieco w sobie i kupił nowe pióro, bo poprzednie już się wypisało. „Szepnij, brachu, słówko czy dwa” – mówił Ukochany Przywódca – „daj odpór, pokaż, gdzie raki zimują! Motyla noga! Kurcze pióro! Ale wiesz, jakoś tak, żeby dotarło, daj szansę, bo mi trawnik koło domu zadepczą!”. Jędrzej Pulcheryja posłuchał. Pojechał uprzednio sprawdzoną karocą za miasto, niedaleko. Zwołano klaskaczy. I przemówił. Że jest jeszcze szansa, że co prawda to on jest ten pierwszy sort, ale każdy może się zeszmacić i przyłączyć, że on nic nie sugeruje, bo dowodów brak, ale wybory sfałszowano, że Komisje są, ale najlepsze są te poborowe, że jak szpetni nie chcą być w Polsce gośćmi, to mogą być wrogami – wolny wybór, że w stadninach to nie stołki – to konieczność, że wszędzie tylko wilki i złodzieje… Morał? Szpetna Bestyja okazała się przystojnym księciem, tyle, że zaczarowanym. Głównie apatią. Czar prysł. Szpetnych się namnożyło. Piękna Pulcheryja jeszcze się wdzięczy, warknie tu i tam, smrodek przyperfumuje, pryszcze przypudruje, dziurę w sukni załata… Zostają jeszcze brudne paznokcie i szczerbaty uśmiech, których zatuszować się nie dało… I kto tu jest szpetny?  ]]> 5928 0 0 0 Moja Ojczyzna murem podzielona... https://www.ruchkod.pl/moja-ojczyzna-murem-podzielona/ Mon, 14 Mar 2016 17:57:32 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=5994 Anna Izabela Nowak Smutno mi. Często ostatnio pojawia mi się w głowie pytanie, które zadał kiedyś Tomasz Lis: Co z tą Polską? Pytanie dziś dramatyczne. I to dramatyczne w sposób, jakiego nie przewidzieliśmy. To, że w Polsce dzieją się rzeczy bardzo niedobre, w gospodarce, w polityce zagranicznej, w dziedzinach takich jak media, służby cywilne, rolnictwo a nawet w stadninach koni, o tym, że coraz więcej stanowisk obsadzanych jest ludźmi bez kwalifikacji za to lojalnymi krewnymi i znajomymi, o tym wszystkim wiemy dobrze, czytamy o tym i piszemy każdego dnia. Od trzech miesięcy. Nic nie umyka. Protestujemy przeciwko złej zmianie kilka razy w miesiacu. Mamy nadzieję, że to coś da, ze ten pęd ku zrujnowaniu kraju w jakiś sposób zdołamy powstrzymać. Ale jest jeszcze inny dramat, który odbywa się na naszych oczach. To dramat takiego podzielenia społeczeństwa polskiego, że nie można już mówić o jednym narodzie. Są już w Polsce dwa wrogie plemiona. Zaczyna się wprost już mówić i pisać o wojnie domowej, i to nie cichej, jak ją dawno temu nazwałam, ale głośnej, prawdziwej wojnie domowej, w której tylko kwestią czasu jest, kiedy dojdzie do prawdziwych tragedii. I to nie my ją rozpętaliśmy. Nie nasze plemię, choć właśnie nas się o to w perfidny, haniebny sposób oskarża od bardzo długiego czasu. Nie wódz naszego plemienia od lat podburza, napuszcza, oskarża, wyzywa. Nie nasz wódz każe swojemu plemieniu wierzyć, że ludzie z drugiego plemienia to sami zdrajcy, złodzieje, komuniści, zwyrodnialcy, ubecy, a w najlepszym razie dzieci ubeków lub ludzie niepełnosprawni umysłowo. Nie my odwołujemy się do najniższych uczuć i najprymitywniejszych żądz,do potrzeby poniżenia kogoś, upokorzenia, do pogardy, do pragnienia zemsty za urojone krzywdy. Wódz tego plemienia zadaje sobie od lat wiele trudu by nienawiść rosła, nabrzmiewała, by domagała się ujścia. I dopiął swego. Zaindukował swoja nienawiść i pogardę milionom ludzi. Wyeskalował agresję tak, że strach zajrzeć w komentarze na “niezależnych” portalach. Doprowadził do tego, że wielu jego zwolennikom wydaje się, że jedynym wyjściem jest wyeliminowanie nas, tego drugiego plemienia, z życia. Pozamykać, ukarać, wyeliminować, powywieszać a na koniec “naszczać na grób”. Wojna domowa już trwa. Wiemy, komu ją zawdzięczamy. I nie zapomnimy.  ]]> 5994 0 0 0 Rozmowy o wolności: EWA ŁĘTOWSKA https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-ewa-letowska/ Mon, 14 Mar 2016 23:31:44 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6013 Rozmowy o wolnościRozmowę z panią profesor Ewą Łętowską rozpoczynam od słów, które powiedziała w momencie rozpoczęcia swojej działalności jako Rzecznik Praw Obywatelskich, przypomnijmy, pierwszy Rzecznik w demokratycznej Polsce (1988 – 1992): „Na świecie jest tak, że jeśli mam rację, jeśli coś mi się należy, powinnam to dostać. W Polsce nikt o to nie dba, więc jeśli powinnam coś dostać, mam rację, coś mi się należy, to muszę sama iść do sądu i to przewalczyć”. Powiedziała Pani też rozpoczynając pracę Rzecznika, że jej credo, to zrównoważenie sankcji przymusu państwowego ze skuteczną możliwością przeciwstawienia się temu przymusowi. Porównała to Pani do miecza i skutecznie przeciwstawiającej się mu tarczy. W Polsce , w tej chwili, po tych dwudziestu paru latach transformacji można bez wahania powtórzyć tę samą pesymistyczną refleksję. I to zrobiłam. W księdze pamiątkowej dla profesora Adama Zielińskiego, czwartego rzecznika praw obywatelskich, po mnie, Tadeuszu Zielińskim, Andrzeju Zollu. Napisałam tam rozprawkę: „Wirtualizacja ochrony sądowej”. Opisywałam bieżące zjawiska, potwierdzające, tę właśnie niewesołą konstatację z początków mojego rzecznikowania. Z tym, że tylko przyczyny tego są trochę inne, ale źródło ich jest takie samo: to wynika wszystko z niedostatku jakości życia społecznego. Nie chcę powiedzieć, że brak nam społeczeństwa obywatelskiego, bo wtedy mamy zwykle na myśli społeczeństwo, które w świadomy sposób bierze udział w życiu publicznym. Ja myślę w tej chwili o społeczeństwie, które jest empatyczne, każdemu daje to, co się mu należy, itd. Więc dba o pewien poziom wzajemnej przyzwoitej relacji, gdy idzie o traktowanie ludzi, poszanowanie ich godności, również odpowiednią werbalizację różnych emocjonalnych ocen, dyskursu publicznego itd. Naszemu społeczeństwu zbywa na tej empatii, a sądy, które są nieodrodną częścią naszego społeczeństwa też tego nie potrafią. I dlatego z dużą przykrością stwierdzam, że u nas sprawiedliwość trzeba sobie wyszarpać. Dlaczego tak się dzieje? Bo jesteśmy źle poinformowani, więc nie wiemy, co się nam należy. Wyszarpać, bo wszystko samo „nie chodzi” , trzeba to uruchomić. Wydreptać sobie, wyprosić, wyjednać., wyreklamować, wykrzyczeć, czy jak tam sobie to chcemy zrobić. Chociaż powinno to iść płynnie , samoistnie, jeżeli raz zwrócimy się o wymierzenie sprawiedliwości. I dlatego, przyznam, że gdy idzie o diagnozę z naszych bolączek, to ja wcale nie jestem taka entuzjastyczna w ocenie naszej transformacji. Jest mnóstwo ludzi, grup, środowisk które mają prawo czuć się niezadowolonymi. Kompletnie nie zgadzam też z tą biegunową wizją, że tzw. to - w tej chwili jest taki slogan „ dobra zmiana”- polega na zmianie środowiska politycznego, zmianie kadr, ze wszystkimi konsekwencjami, które widzimy i które nas w jakiś sposób dotykają. Natomiast jeśli chodzi o diagnozę, to w bardzo wielu wypadkach się zgadzam z krytykami stanu dotychczasowego. I to się wiąże również z pozycją wymiaru sprawiedliwości. U nas prawo nie przychodzi samo do człowieka, wymaga wyszarpania . Jeszcze jedna przyczyna zła. Bardzo mocno uwierzyliśmy w liberalizm ekonomiczny, a liberalizm ekonomiczny jest niesłychanie okrutny. Jeżeli jesteś biedny, jesteś niezaradny, nie masz pieniędzy na fachową pomoc prawną – to będziesz przegrany. Weźmy przykład: u nas niedawno wprowadzono, bo się o to upominano od bardzo dawna, pomoc prawną dla osób niezamożnych. Dobrze. Tylko, że organizacja tego wszystkiego jest rzemiennym sznurkiem do dyszla wiązana. Niewielka liczba miejsc, gdzie się udziela pomocy prawnej, zresztą przy bardzo zbiurokratyzowanym sposobie kwalifikacji ludzi do uzyskania tej pomocy (trzeba spełnić różne kryteria). Obsada. Obsada jest rekrutowana znów tak jak to się u nas robi środkami NGO’sów, a nie personelem zawodowym. Obraz jest więc szary i to w ciemnym odcieniu tej szarości. Z dużą przykrością to mówię. Odfajkowane, nie załatwione w sposób, którego można byłoby oczekiwać mając na uwadze jak to długo załatwiano. Po prawie 25 latach – obserwując to z dystansu – jak dziś wygląda ta sytuacja? Czy wolności i prawa człowieka są dobrze chronione? A może tylko lepiej? Fakt, że teraz rozmawiamy na ten temat i tekst tej rozmowy umieści pani na konkretnych stronach w internecie świadczy przynajmniej o tym, że świadomość ludzi, odbiorców, oczekiwania ulegają ewolucji. Są większe oczekiwania, przy czym te oczekiwania są czasami modelowane przez rzetelną wiedzę. I tak chyba jest, gdy idzie o wyedukowane elity. Tyle, że u nas się bardzo rozciągnęły szeregi. Jest szpica armii – elita. Ale są daleko, hen, tabory, które się gdzieś wloką z tyłu. Te tabory nie dość, że nie bardzo wiedzą, gdzie to wojsko maszeruje, ale co gorzej, są zmęczone. Bardzo zmęczone. Źle zaopatrzone, w to, co jest potrzebne, żeby móc w tym marszu sprawnie towarzyszyć. Są rozgoryczone, ponieważ uważają, ż są pozostawione same sobie. I w związku z tym jaka jest świadomość ? To zależy od tego, w którym punkcie skali tego rozciągnięcia szeregów będziemy pytali. Jeżeli uśrednimy, co jest ulubioną zabawką wszystkich pytających, to obraz pewnie będzie taki średni, gorzej niż na zachodzie, lepiej niż na wschodzie. Trudno się z tego powodu specjalnie cieszyć. I z tego płynie bardzo ważna wskazówka praktyczna . My przechodzimy praktyczną lekcję, że nie udaje się maszerować z wojskiem o zbytnio rozciągniętym korpusie. Smutna konstatacja… Czy ktoś ponosi winę za tę sytuację? Nie kieruję jej pod adresem ani prawników, ani profesorów, raczej pod adresem tych, którzy się mienią przywódcami, niezależnie od tego, z jakiej przyczyny to przywództwo mieli by sprawować. Mamy rzeczników praw konsumenta, rzecznika praw dziecka, praw pacjenta … My, jeśli chodzi o prawo zapewniające pewien komfort życia w społeczeństwie , to mamy wszystko, co się dało wymyśleć. Z tym tylko, że jeżeli rzecznika praw obywatelskich chce się wziąć głodem, bo się mu obcina budżet, to będziemy mieli fasadę. Mieć go mamy, ale jeżeli rzecznik ma zrealizować ileś tam wizytacji w miejscach zamknięcia, co ileś lat, a on tego zrobić nie może, to przepraszam bardzo – trudno się cieszyć. Jeżeli mamy sądy, ale one z różnych względów pracują powolnie - to znów – widzimy szklankę do połowy pustą. Nie mamy w tej chwili (mówimy na początku marca) Trybunału Konstytucyjnego, bo nastąpił jego paraliż. To jest tylko na papierze. Takie papierowe tygrysy. i jeszcze perfidia pozorów. Gdy sprawozdajemy się międzynarodowo, to zawsze mówimy, że wszystko mamy i chwalimy się pięknymi przepisami. Wstydliwie natomiast omijamy prawdę, bo powinniśmy mówić o standardzie ochrony. A standard, to znaczy jaki się osiąga poziom ochrony w mainstreamie. I to jest zawsze gorsze, niż to, co wynika z przepisów. . Odwiecznym polskim problemem, była ponadto egzekucja praw. I tak nam zostało. A więc, co należałoby zrobić, żeby było tak jak być powinno? Przypomina mi się w tym miejscu artykuł 1 „Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka” mówiący, że: ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i swych praw. Są oni obdarzeni rozumem i sumieniem i powinni postępować wobec innych w duchu braterstwa. To taki stan idealny. Od razu powiem, że ludzie są równi, ale nie są równo obdarzeni rozumem. I to jest problem. Powinni postępować w duchu braterstwa, ale nie postępują. Co więc robić? Jak z trawnikami angielskimi. Wałować i strzyc, i siać. Wałować, strzyc, siać. Nie widzę innego wyjścia. Edukacja i robienie na serio wszystkiego. Jeżeli my regularnie co 20, 25 lat przeżywamy rewolucje najrozmaitszych rodzajów, rewolucję aksjologiczną, ideologiczną . Potępiamy w czambuł to wszystko, co było, a nie chcemy wyciągnąć z tego, co było - tego dobrego, co nam stabilizuje sytuację, to my będziemy tylko w kółko się kręcili. Ja określam taki stan, stanem braku przestrzeni psychicznej, czyli widzeniem tylko tu i teraz. Blisko siebie nie dostrzegając konsekwencji. Ludzie mają prawo tak robić, ale nie mają prawa tak robić ci, którzy z jakiejkolwiek przyczyny, czy z racji nominacji własnej, czy nominacji cudzej powinni wiedzieć dalej i szerzej. Niezależnie od tego, czy to jest nauczyciel w szkole, czy to jest ksiądz na ambonie, czy to jest polityk lokalny, albo nie lokalny. Biedą w Polsce, moim zdaniem, tak jak patrzę na przeszkody w przyzwoitym funkcjonowaniu, skąd inąd niezłego prawa jest to, że prawo nie jest traktowane na serio. Jest traktowane instrumentalnie. Jako coś do czegoś. Lenin był wykształconym prawnikiem, ale był przede wszystkim politykiem. Dla niego prawo nie stanowiło żadnej samoistnej wartości, było tyle co warte, jeżeli dawało mu możliwość realizacji polityki i politycznych celów. Jeżeli w ten sposób prawo się traktuje to się fatalną prawną świadomość i kulturę. A widzę na prawo i na lewo mnóstwo tego rodzaju zachowań, co więcej widzę jeszcze, że kiedy się to krytykuje, to się wtedy zaczyna dyskusję w niezwykle gwałtowny sposób, z wykluczeniem tego kogoś , kto krytykuje tego rodzaju zjawiska. No to ja przepraszam bardzo, ale ja jako prawnik nie mam w tej sytuacji nic do powiedzenia. W związku z tym dotąd, dopóki będziemy te same błędy popełniali, no to będziemy mieli to, co mamy co 20, 25 lat. Rewolucję. W kółko to samo, rozmowy. Tak bym nazwała ten proces – „cofamy się z powrotem, nazad, do tyłu”. Te dobrze oddaje sytuacje. Wielosłowie, bez merytorycznego przekazu. Gdyby wszystkie te warunki zostały spełnione, można by powiedzieć, że żyjemy w naprawdę demokratycznym kraju. Demokracja nie jest łatwym ustrojem i trzeba nad nią pracować. W obecnej sytuacji politycznej – faktem jest, że przerabiamy taki przyśpieszony kurs demokracji, a może my jako społeczeństwo nie jesteśmy jeszcze gotowi na taki ustrój? Żadna demokracja nie jest gotowa na samą siebie. Demokracja jest stwarzaniem czegoś. I po prostu demokracja jest taka, jacy są ludzie, którzy tę demokrację budują. Demokracja nie jest czymś, co jest przyniesione z zewnątrz. Demokracja jest czymś , co się społeczeństwom zdarza. Jeżeli się zdarzy na takim etapie rozwoju , że demokracja jest fundowana na marnej tradycji, marnych liderach, niskiej kulturze prawnej, itd., itd. To mamy efekt również marny. Tylko, że nikt nas nie pyta o zdanie. Czy my do tego jesteśmy dojrzali, czy nie. Demokracja jest tak jak deszcz. Przychodzi i pada. I teraz, co my z nią zrobimy, to jest kwestia okoliczności, tradycji. Jeżeli czynimy aluzję do obecnego kryzysu, który jest bardzo głęboki, to on zaistniał w fatalnym momencie całej Europy. I to potęguje nasz dyskomfort. Poza tym my jesteśmy peryferiami. Jesteśmy peryferiami . Jesteśmy troszkę jak na ruchomej skali. Jesteśmy albo peryferyjni w stosunku do Europy Zachodniej, albo jesteśmy peryferyjni do Europy Wschodniej. Przecież czym była Polska w okresie realnego socjalizmu - wymarzoną oazą dla osób z naszego obozu socjalistycznego. Jeżeli jesteśmy peryferyjni, to mamy problem, w którym kierunku ta nasza demokracja będzie nas pchała. Czy w kierunku ucentrowienia i którego ucentrowienia. To jest pytanie, na które każdy musi odpowiedzieć sobie sam – czego chce. Jeszcze raz powiem. Na demokrację nikt nie jest gotowy. To jest to, co z tego wyjdzie. To jest to, co nam się zdarza tak jak w ewangelicznej przypowieści o talentach. Demokracja jest jak talenty, albo się je pomnoży, albo się je zmarnuje. Mówiąc o demokracji, o prawach człowieka, mówimy przede wszystkim o wolności, bo wolność jest nieodłącznym składnikiem tych pojęć. Dla mnie jest Pani przykładem człowieka wolnego. Odważnego, konsekwentnego, poznającego swoje możliwości. Czym dla pani profesor jest wolność. Jakie treści wypełniają to słowo? Ja bym powiedziała, z pewną złośliwością, że jestem typowym produktem poprzedniej epoki. Matura – 56 rok, kończenie studiów - 61. Wiadomo jaka to była epoka. I wtedy wbijano mi do głowy, że wolność, to jest uświadomiona konieczność. To jest marksizm. Oczywiście rozumiany wulgarnie , to nie jest najlepsza rzecz. Lecz refleksja nad kondycją rozumiana, tak trochę bardziej w heglowskim znaczeniu, to już będzie inaczej. Coś jest na rzeczy. Znaj swoje ograniczenia i wykorzystaj te możliwości, które masz w ramach tych ograniczeń. Wtedy będziesz wolny. Brzmi to okropnie. No jakimż to można być wolnym niewolnikiem w kajdanach. Może lekka przesada, ale coś na rzeczy jest. Odważana, konsekwentna, poznająca swoje możliwości? Ja bym powiedziała, że jestem po prostu ciekawa. To powoduje takie, a nie inne akurat moje zachowania. Czym dla mnie jest wolność? Nie wiem. Niczym. Przestrzenią, w której funkcjonuję. Nie wiem. Ja się nigdy nad tym nie zastanawiam. Nie zastanawiam się też nad tym, czy na ziemi jest atmosfera. To wynika z tego mojego pierwszego przekonania. Może też wynika stąd, że czas był dla mnie łaskawy, gdy idzie o formowanie się zawodowe. Jakie treści wypełniają to słowo? Najbardziej, chociaż to zabrzmi okropnie, dydaktycznie, a nawet nie daj Bóg, kokieteryjnie, wie pani z czym mi się kojarzy? Z obowiązkiem. Tak kojarzy mi się wolność. Z obowiązkiem. Dlatego, że to jest korelat, w gruncie rzeczy. Wolność, to nie jest anarchia. Wolność, to jest umiejętność jej wykorzystania. Nienawidzę skrajności . Jestem cała ulepiona z sympatii do złotego środka i chęci szukania rozwiązań, które doprowadzą do tego, że dwie szale, które się kolebią staną w równowadze. Jeżeli tak, to jaką treścią się wypełnia wolność? Obowiązkiem ważenia. (rozmowa przeprowadzona 8 marca 2016 roku)
Rozmowy o wolności - Ewa ŁętowskaEwa Anna Łętowska - prawniczka, specjalistka w zakresie prawa cywilnego, profesor nauk prawnych (1985). Od 1985 profesor w Instytucie Nauk Prawnych PAN; członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk (1997), członek korespondent Polskiej Akademii Umiejętności (1996). Pierwsza polska rzecznik praw obywatelskich (1987–1992),a także pierwszym w państwach Europy Środkowej, W 1992 r., po zakończonej kadencji RPO weszła w skład Komitetu Helsińskiego w Polsce, sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (od 2002 do czasu przejścia w 2011 w stan spoczynku), członkini komitetu redakcyjnego miesięcznika „Państwo i Prawo”. Wykładała w Paryżu na Sorbonne-Pantheon, a także wygłaszała odczyty i wykłady na innych uniwersytetach europejskich. Uczestniczyła w pracach Komisji Ekspertów Komitetu ds. Stosowania Norm w Międzynarodowej Organizacji Pracy, Rady Fundacji Europejskiej Praw Człowieka, Międzynarodowej Komisji Prawników, Académie de Droit Comparé w Paryżu. Wielokrotnie nagradzana za działalność naukową, dydaktyczną oraz w zakresie ochrony praw człowieka. Profesor Ewa Łętowska jest autorką ponad 300 publikacji z zakresu prawa cywilnego, konstytucyjnego oraz ochrony praw konsumentów. W 1996 została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, a w 2011 otrzymała Krzyż Komandorski z Gwiazdą tego orderu.  ]]>
6013 0 0 0 252 0 0 766 0 0 1227 0 0
Alea iacta est https://www.ruchkod.pl/alea-iacta-est/ Tue, 15 Mar 2016 11:14:40 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6025 Janusz Kotarski Rubikon został przekroczony. Z tej drogi – bez utraty twarzy i władzy – Jarosław Kaczyński nie może się już wycofać. Nie mogą się też wycofać ani prezydent, ani pani premier. Andrzej Duda twardo powiedział o konieczności sanacji państwa. Wskazał i zdefiniował wrogów Rzeczpospolitej wśród swych rodaków. Zdeprecjonował Komisję Wenecką i znaczenie opinii europejskich instytucji dla polskiej racji stanu. Beata Szydło oświadczyła, iż nie opublikuje wyroku TK. Oboje podjęli ostateczną i nieodwracalną decyzję. Opowiedzieli się za zamachem stanu i ignorującą konstytucję dyktaturą.
Debata publiczna straciła sens. W każdym wymiarze: parlamentarnym, medialnym i pokojowej aktywności grup społecznych. Słowa popleczników zamachu stanu były od początku pozbawione sensu, a przeciwników – zostały przez nich z sensu odarte. Rozum zasnął, obudziły się demony. 8 marca 2016 roku PiS jednostronnie zerwał rokowania ze społeczeństwem i swoiste „zawieszenie broni”. Zawłaszczył państwo.
Teraz zajmie się jego „naprawą”. Jej osią będzie zemsta. Na wszystkich bez wyjątku, którzy tego zamachu i tego rzekomego w Smoleńsku nie akceptują. „Naprawione” Państwo stanie się reżimem. Żyć w nim będą dwa plemiona. PRAWDZIWYCH POLAKÓW i OBCYCH. PRAWDZIWYMI POLAKAMI będą katolicy, dla których ewangelią są „święte słowa” ojca Rydzyka, jedynymi narodowymi bohaterami Lech Kaczyński i żołnierze wyklęci. Źródłem satysfakcji i pokarmem duszy będą nienawiść i pogarda; w wydaniu samych „władców”, wiernych „publicystów”, spolegliwych „naukowców” i „prawników” – autorów rozpraw na temat marksistowsko-leninowskiej ideologii i prokuratorów stanu wojennego. Wszyscy inni to OBCY. Najbardziej ci, którym obca jest nienawiść, pogarda dla bliźniego, używanie plugawego języka i kłamstwo. OBCY to od dziś ci, którzy przywrócili Polsce wolność, wyzwolili z sowieckiego jarzma, dokonali transformacji systemu ekonomicznego wpisali w europejską wspólnotę gospodarczą oraz w zachodni system globalnego bezpieczeństwa. Otworzyli przed nami granice i zachodnie rynki pracy. Pozwolili każdemu oddychać pełną piersią, kierować samodzielnie swoim życiem i otwarcie, bez obaw, głosić swoją prawdę i tworzyć własne subkultury. OBCY od października do dziś przekonywali i prosili: „opamiętajcie się, nie rujnujcie Polski”. Nadaremno. Bez skutku. OBCY wyczerpali pokojowe środki perswazji harmonijnie współbrzmiące z opiniami autorytetów (prawników, filozofów, historyków i politologów). Z opiniami instytucji wymiaru sprawiedliwości, Rzecznika Praw Obywatelskich, z projektem opinii Komisji Weneckiej. Z OBCYMI nie nawiązano dialogu. Opluto i sponiewierano. WYKLUCZONO. Co mają robić, pytają. Odpowiem krótko – NIC. PRAWDZIWI POLACY, którzy zgotowali im ten los, opluli ich dokonania i usiłują wyrzucić je na śmietnik historii, nie zasługują na dalszy trud i wysiłek. Nie zrozumieli znaczenia słów OBCYCH. Ci NAJBARDZIEJ PRAWDZIWI POLACY, nie zrozumieli, bo nie chcieli zrozumieć. Wypaczyli sens tych słów, a ich autorów sponiewierali. PRAWDZIWI POLACY nie zrozumieli, bo nie doświadczyli. Nie zrozumieją dopóki nie doświadczą. Dopóki sami nie zostaną odarci z godności, tożsamości, odseparowani od wpływu na losy ojczyzny i ostatecznie zakneblowani. Skazani na oportunizm. Dopóki o ich losie, codziennym bycie i awansie nie będzie decydować „aparatczyk” PiS-u – tak, jak niegdyś sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej. Dopóki nie skurczą się miejsca pracy, bo żaden zagraniczny inwestor nie pozostanie w kraju, w którym w jedną noc Sejm może pozbawić go własności, nacjonalizując majątek – tak, jak obecnie chce pokrętnie uwłaszczyć się na ziemi rolników. Dopóki pozbawiona unijnych dotacji Polska nie przestanie budować lokalnych dróg, wspierać inwestycji ekologicznych, edukacyjnych, informatycznych i kulturalnych. Dopóki ich pracodawcy w Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemczech i we Francji nie powiedzą: „Dziękujemy –jesteście z innej bajki, mamy swój problem z uchodźcami – żegnamy”. Kiedy wreszcie – osamotnieni i bezbronni – staną się ponownie suwerenem obcego mocarstwa na wschodzie, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wtedy trzeba będzie wszystko zacząć od nowa. Jawi się pytanie, czy PRAWDZIWI POLACY potrafią temu wyzwaniu sprostać, skoro dziś ich egocentryzm, zaślepienie, nieznajomość historii i brak zdolności przewidywania pozwalają przyklaskiwać zawłaszczaniu państwa w imię żądzy rozprawienia się z tymi, którzy je stworzyli w obecnym kształcie , zbudowali jego pozycję w Europie i zapewnili mu bezpieczeństwo. Ta wątpliwość nie pozwala OBCYM powiedzieć: „swoje zrobiliśmy – dziękujemy”, albowiem właśnie ci OBCY są w istocie najszlachetniejszymi POLAKAMI.  ]]>
6025 0 0 0
Dobra zmiana https://www.ruchkod.pl/dobra-zmiana-2/ Fri, 18 Mar 2016 18:00:13 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6156 AjAWas Nie ukrywam, że do napisania tego tekstu zainspirowało mnie opowiadanie Stanisława Lema, które czytałem bardzo dawno temu, ale które na tyle dało mi do myślenia, że jego przesłanie pamiętam do dziś. W skrócie chodziło o to, że mózgowi elektronowemu (wtedy to się tak nazywało) postawiono zadanie, aby określił jak zwalczyć raka. Mózg pracę wykonał i przedstawił propozycję działania. Do przetestowania metody przeznaczono królika cierpiącego na nowotwór i dokonano wszystkich czynności, zgodnie z wytycznymi przedstawionymi przez mózg. Jakiż szok wywołał widok królika dnia następnego, po wykonaniu tego, co mózg zalecił! Cała klatka, w której trzymany był królik, wypełniona była królikiem. Terapia zalecona przez mózg była bowiem receptą na wyhodowanie tak potężnego raka, który zniszczyłby raka, na którego królik cierpiał. Patrząc z punktu widzenia celu, jaki przyświecał badaczom, cel ten został osiągnięty, czyli raka zwalczono, a ponieważ dokonywano tego w warunkach laboratoryjnych, należało optymistycznie zakładać, że zastosowana metoda nie wyszła poza ramy doświadczenia nie tylko w branży medycznej, ale i jakiejkolwiek innej. Obserwując otaczającą mnie rzeczywistość, mam nieodparte wrażenie, że eksperyment opisany w opowiadaniu Stanisława Lema jest wzorem, który obecnie sprawujący władzę stosują przy wprowadzaniu tak zwanych DOBRYCH ZMIAN. DOBRA ZMIANA odbywa się przede wszystkim nocą. Jest osnuta mgłą tajemnicy, a jej zapowiedź niesie za sobą zapach spisku. Nie podlega wcześniejszej dyskusji, bądź konsultacji i nie cierpi krytyki. Nikt, za wyjątkiem tych, co DOBRĄ ZMIANĘ opracowali, nie zna jej istoty; nawet ogłaszający DOBRĄ ZMIANĘ. DOBRA ZMIANA zawsze niszczy to, co było niedoskonałe, sprawiając, że po jej wprowadzeniu niedoskonałość zostanie usunięta, bowiem wszystko stanie się totalną niedoskonałością. Skąd pomysł aby DOBRE ZMIANY wprowadzać nocą, zamiast za dnia i jeszcze w świetle kamer? Przecież jeżeli są naprawę DOBRE, to należy to nagłośnić, a nie utajniać. Otóż nie wnikając w szczegóły DOBRYCH ZMIAN, wprowadzający je musieliby udowodnić wszystkim, że „białe jest czarne, a czarne jest białe”, na co sprawujący władzę nie mają najmniejszej ochoty. Wystarczy bowiem przesłanie klasyka, do którego wykonawcy jego woli gorliwie się stosują: „nikt nas nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne”, dlatego też wszystkim tym, którzy chcą dowiedzieć się dlaczego dana zmiana jest dobra, musi wystarczyć stwierdzenie, że jest to DOBRA ZMIANA, ponieważ tak to nowa władza określa i nie wolno z tym polemizować.  ]]> 6156 0 0 0 JA się nie boję braci Rojek https://www.ruchkod.pl/ja-sie-boje-braci-rojek/ Sat, 19 Mar 2016 19:30:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6158 AjAWas Ja się nie boję braci Rojek No bo jak się braci bać? Ja w drodze im nie stoję, A dlaczego miałbym stać? Cudowny tekst Gałczyńskiego. A dlaczego mam się dzisiaj bać kogokolwiek? Mogę mówić, co chcę, pisać, co chcę, a że to się niektórym nie podoba, to naprawdę ich problem. Co oni mogą mi zrobić? Nic. Wsadzą mnie do mamra? Nie wsadzą, bo wiedzą, że informacja o tym rozleje się po Polsce i świecie. To co? Nic! Co ja im mogę zrobić? Bardzo dużo. Głosem sprzeciwu, udziałem w manifestacji, okazaniem mojego niezadowolenia, a co najgorsze kartką wyborczą. Wiedzą oni to bardzo dobrze i byłoby wskazane, aby budować struktury kontrolne na najbliższe i dalsze wybory, gdyż krzycząc, że wybory są fałszowane wiedzieli, że będą musieli się do tego uciekać w przyszłości. To nie jest dowcip. To nie jest paranoiczna teoria spiskowa, powstała w oparach absurdu. Tak zaczyna po prostu wyglądać nasza rzeczywistość. I jeżeli ktoś wymyśli coś idiotycznego, to w tempie ekspresu zaczyna to przybierać rzeczywiste kształty. Ja się nie boję i każdy zdrowo myślący obywatel naszego kraju powinien to sobie także uświadomić. Nam oni naprawdę nie mogą nic zrobić. Jest Internet, komórki i inne środki komunikacji, na które władza, choćby nie wiem jak się starała, nie będzie mieć wpływu. Może podsłuchiwać i zapewne to czyni. Natomiast nad przepływem informacji nie zapanuje, chyba że wpisze się we wzorzec chiński, bądź docelowo w północnokoreański. Co zatem robić w tej sytuacji? Nic? Nie! Mówmy głośno o tym, co się nam nie podoba. Piętnujmy niewłaściwe i szkodliwe działania władzy bez skrępowania. Krytykujmy, wytykajmy, wyśmiewajmy. Niech ci, którym wolność dostała się „w prezencie”, dowiedzą się, że prezentów darmowych nie ma i o wolność trzeba się bez przerwy dopominać. Ja się nie boję braci Rojek, choć pozostał tylko jeden i nie nazywa się Rojek. Po prostu się go nie boję. To on się boi mnie. On się boi Ciebie, drogi kolego, on się boi Ciebie, szanowna koleżanko. On się boi, bo po prostu myślicie, używacie swoich komórek mózgowych nie tylko do codziennych czynności, ale także do przemyśleń, analiz i zadajecie pytania, jeżeli Wam się coś nie podoba. Że on, ten niby-Rojek się boi, dokładnie słychać, gdyż język którym się posługuje jest plugawy, pełen pomówień i inwektyw. Takim językiem mówią tchórze. Można dłużej na ten temat, ale szkoda czasu. Nie bójmy się braci Rojek i tego, co po nich jeszcze zostało.  ]]> 6158 0 0 0 Moje pokolenie https://www.ruchkod.pl/moje-pokolenie/ Sun, 20 Mar 2016 18:00:27 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6160 AjAWas Jestem z wyżu demograficznego lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Nas, urodzonych w latach pięćdziesiątych wieku dwudziestego są miliony i dlatego zwracam się do moich rówieśników tym tekstem. Urodziliśmy się w kraju zniewolonym systemem narzuconym przez obce państwo. Nie wolno nam było mówić tego, co myślimy i tak było przez całą podstawówkę, szkołę średnią i studia, niezależnie od tego kto i kiedy swoją edukację zakończył. Trzeba było słuchać ogromu kłamstwa, lejącego się zewsząd. Telewizja, radio, prasa. To na nas nie działało, ponieważ wiedzieliśmy, że kłamią. Czytaliśmy między wierszami, a z czasem pojawiły się ulotki, wydawnictwa podziemne i wreszcie buchnęła SOLIDARNOŚĆ. Mieliśmy wtedy 20+. Wielu z nas uczestniczyło w tym ruchu aktywnie. Wielu przesiedziało w więzieniu w stanie wojennym za tę aktywność. Niektórzy stracili życie. Nic nie wskazywało, że cokolwiek możemy zmienić, aż nadszedł rok 1989. Cudowna, niespodziewana wolność! Możemy mówić, co chcemy, możemy robić to, co chcemy. Nikt nam nie może niczego nakazać. Jesteśmy wolni i mamy 30+! Nie mieliśmy doświadczenia, nabytego z życia w innych systemach, uczyliśmy się sami na własnych błędach. Nikt przed nami tego nie próbował. Bolało jak cholera. Szalona inflacja, wynaturzenia, nadużycia, brak systemu oceny i kontroli zachowań gospodarczych, błędy, błędy, błędy. Ale my sami przecieraliśmy te ścieżki. Z czasem błędy były korygowane. Było coraz lepiej, lecz w dalszym ciągu widzimy, że wiele spraw trzeba naprawić, skorygować, wyregulować. Uczymy się tego, do czego w innych krajach dochodzono dziesiątki lat, a może nawet ponad wiek. Nie mamy przyzwyczajeń do respektowania prawa, gdyż w poprzednim systemie graliśmy przeciw prawu i to w nas w dalszym ciągu, w pewnym stopniu siedzi. To czerwone wlecze się za nami i co i rusz wyłazi słabiej, bądź mocniej. Spieprzyliśmy edukację obywatelską naszych dzieci. One nie wiedzą, bo nie pamiętają, ani nikt im tego nie przekazał, że są wartości, prawdy i zachowania, których trzeba strzec, bo inaczej państwo straci, my stracimy i wszystkim będzie gorzej. Nie oceniać nam, jak każdy dom się sprawdził, nie wiemy, co rodzice z naszego pokolenia swoim dzieciom przekazali. Wiemy, co spieprzyli ci, których wybieraliśmy do władz najjaśniejszej RP. Trochę za późno na to stwierdzenie, ale jest ono prawdziwe. Nasi wybrańcy spieprzyli totalnie edukację obywatelską. Trzeba było nawalać się po pyskach z oponentami politycznymi, czynić podchody, zabiegi, układy, sojusze i inne takie tam, ale nikt nie zadał sobie pytania: jak wychowujemy następne pokolenia? To nie jest pytanie do „onych”. To jest pytanie do nas samych. Nie wdaję się w dalsze dywagacje, ponieważ można byłoby na te tematy rozprawiać bez końca. Nie o to chodzi w tym tekście. Chodzi o to, że urodziliśmy się w kraju zniewolonym, doczekaliśmy się wolności i teraz, na naszych oczach banda oszalałych kretynów, częściowo dzięki nam, robi wszystko, aby to, czego dokonaliśmy przez minione ćwierćwiecze zrujnować, a na dodatek wystawić nasz kraj na pośmiewisko i realne ryzyko wpadnięcia w następną niewolę. Żadne słowa, żadne zapewnienia, bądź gesty nie są w stanie zaprzeczyć widocznym jak na dłoni faktom. Staczamy się jako kraj. Boli to tych, którym dobro kraju jest nieobojętne. Boli to tych, którzy świadomie przeżyli swoje życie i powinno to boleć moje pokolenie. Nie rzucam żadnych haseł. Nie nawołuję do czegokolwiek, ale po prostu pytam, czy mojemu pokoleniu czegoś nie żal? Daliśmy się zwieść, ale możemy to naprawić. Jak? Niech każdy urodzony, każda urodzona w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku odpowie sobie we własnym sumieniu.  ]]> 6160 0 0 0 Właściciel Państwa rzekł https://www.ruchkod.pl/wlasciciel-panstwa-rzekl/ Mon, 21 Mar 2016 18:00:27 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6301 Kilka dni temu, w wywiadzie dla Rzeczpospolitej, objawił się nam Właściciel Państwa i rzekł: wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie może być opublikowany, a wszystkie kolejne wyroki nie będą respektowane przez Właściciela Państwa i będących jego własnością Prezydenta, Premiera i ministrów. Jest to ze strony Właściciela Państwa jawna deklaracja zamachu stanu i ustanowienia dyktatury. Właściciel Państwa powinien za to stanąć przed sądem z artykułu kk mówiącego o obalaniu ustroju państwa, oraz z artykułów o kierowaniu spiskiem (grupą przestępczą) i o nakłanianiu do przestępstwa innych osób. Powinien, ale nie stanie, bo jest już właścicielem nie tylko wyżej wymienionych, ale i całej administracji państwowej, prokuratury, policji i wojska, a także licznych spółek skarbu państwa i państwowych mediów. Właściciela Państwa nie ma kto przed sądem postawić. Właściciel Państwa ma jeszcze parę problemów do rozwiązania. Zapowiedział nawet spec ustawę wobec tych, co będą przestrzegać prawa, a nie woli Właściciela Państwa. Ubolewa też, że jeszcze nie jest właścicielem całego społeczeństwa, a tylko jakiś 30 procent, a co gorsza ta własność społeczna mu powoli, ale systematycznie maleje. Właściciel Państwa chce temu zaradzić i dlatego jego własny minister tworzy „obronę terytorialną”. Ciekawe po co. W starciu z regularną armią taka formacja może tylko zasilić szeregi poległych i nic więcej, ale może mieć inny sens, coś jak ORMO, które wobec przestępców dawało nogę, ale za to biło studentów i literatów. Właściciel Państwa może mieć jednak większy problem. Gdy już znajdziemy się na wylocie z UE, a jeszcze szybciej wylecimy z NATO, może go odwiedzić na czołgu Właściciel Większego Państwa z sąsiedztwa i nikt mu nie przyjdzie na pomoc. Na pociechę jego własny prezydent ogłosił, iż senatorowie z USA nie interesują się tym, co Właściciel Państwa wyprawia, „bo w USA jest podobny problem”. Czyżby tam też pojawił się jakiś Właściciel Państwa? Fama o tym nie głosi, ale jak mawiał pewien klasyk, major K.: „powiedzcie Famie, że kłamie”.
Krzysztof Łoziński
(który nie chce być niczyją własnością)  ]]>
6301 0 0 0
Rąbnęli mi medal https://www.ruchkod.pl/rabneli-mi-medal/ Mon, 21 Mar 2016 18:35:30 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6305 Aleksandra A. Zawisza Za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce przyznano jej w ubiegłym roku Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Do dziś go nie otrzymała. Oto nasza bohaterka – Małgorzata Trembilska. Miłośniczka historii dzielnicy Pogodno w Szczecinie, zainteresowana historią swojego miasta, blogerka pisząca m.in. o zwierzętach, działająca w realnym świecie na rzecz praw zwierząt. W swoim domu opiekuje się wraz z rodziną Karolkiem, Panem Czesiem, Zimą, Maszeńką, Franiem (kotami) oraz stareńkim psem Szopkiem i rozbrykaną, zabraną ze szczecińskiego schroniska suczką Wroną. Znałam ją w internetowej sieci długie lata, ale nigdy nie dowiedziałabym się, że siedziała za kratami, gdyby nie to, że na jednym z forów dyskusyjnych gazeta.pl wspomniano w dyskusji o stanie wojennym i ona zaczęła pisać. Ostrożnie, bo nie lubi się użalać. Za to umie powiedzieć o tym, jak jest, jak było. Pisała na tyle interesująco, że my, uczestnicy forum, chcieliśmy więcej i więcej. Rezultatem było zainteresowanie się wpisami Małgorzaty portalu sedina.pl (portal miłośników dawnego Szczecina) i publikacja wspomnień Małgorzaty Trembilskiej z czasów odbywania przez nią kary za roznoszenie ulotek „Solidarności”. Napisała m.in.: „Spotykam się często z poglądem, że za komuny owszem, prześladowani byli bohaterowie tacy jak Kuroń czy Michnik, ale w końcu to byli bohaterowie, wiedzieli na co się porywają. Zwykli ludzie mogli spać spokojnie, nie było tak źle. Spisałam więc swe wspomnienia, by pokazać, co mogło spotkać właśnie takie zwykłe kobiety, które nie były żadnymi bohaterkami, a tylko próbowały zrobić coś sensownego zgodnie ze swymi przekonaniami”. Jak było w więzieniu? „Przyszła Wigilia. Zbroiłam się na nią, jak żołnierz na wojnę. Ja niespecjalnie jestem wierząca, a już na pewno nie religijna, ale Wigilia to dla mnie najważniejszy dzień w roku. Wszystkie moje dotychczasowe Wigilie były piękne, dawały mi takie poczucie rodzinnego szczęścia i bliskości, że nie wyobrażałam sobie, jak tu sama, bez męża, córki, bez rodziców przeżyję ten dzień. A kiedy Wigilia nadeszła, wszystko w pierdlu było tak, jak zawsze – aż zwątpiłam, czy to naprawdę dziś i… spytałam klawisza. Okazało się, że w ogóle mnie ta cała Wigilia nie rusza i nie miałam się czego bać. Dopiero o północy… Okienko mojej celi wychodziło na plac z pobliskim kościołem i kiedy o północy zaczęły bić dzwony na pasterkę, siadłam pod oknem i jedno o czym marzyłam, to żebym się potrafiła rozpłakać. Ale nie udało mi się uronić ani jednej łzy. Nigdy, ani wcześniej, ani później nie byłam aż tak nieszczęśliwa”. Potem Małgorzatę Trembilską przewieziono ze szczecińskiego aresztu do więzienia w Kamieniu Pomorskim. „Przejechałyśmy więzienną bramę, zaprowadził nas strażnik do jakiegoś malutkiego, obskurnego pokoiku, gdzie stała tylko jedna długa drewniana ława, zamknął drzwi i sobie poszedł. Kilka godzin nic się nie działo. W końcu otworzyły się drzwi i pokazała się strażniczka. Wysoka, postawna tleniona blondyna. Króciutko ostrzyżona, zaciśnięte usta. Typ enerdowski. Ledwo na nią spojrzałam, od razu wiedziałam, że cały ten Kamień jest nie dla mnie. Najpierw wzięła Dankę, po jakiejś godzinie mnie. Następny pokój był już przyzwoity, czysty i zadbany. Nawet jakieś kwiaty stały na parapecie. Enerdówka siadła przy biurku, na stoliku leżała złożona pościel, obok spora sterta ubrań – drelichowych spodni, bluz i chustek na głowę. Na podłodze stał duży kosz. Kazała mi się rozebrać do naga. Wrzuciłam ubranie do przygotowanego kosza, stanęłam, a ona przeciskała mi głowę w poszukiwaniu wszy. Potem musiałam zrobić kilka przysiadów, żeby wypadło to, co ewentualnie „w tym miejscu” usiłowałabym przemycić. Po tym obrządku stałam goła pośrodku pokoju, a klawiszka pogrążyła się w wypełnianiu jakichś papierów leżących na biurku. Trwało to i trwało, zmarzłam trochę i w końcu spytałam – „może pani pozwoli mi się ubrać?” W babę jakby grom strzelił! Zerwała się i się wydarła: „do mnie się mówi OBYWATELKO ODDZIAŁOWA!!!”. Z książki Kingi Konieczny „Matki Solidarności”, gdzie jedną z bohaterek jest Małgorzata Trembilska: „Dlaczego to wszystko robiłam? – Małorzata się chwilę zastanawia. – Nienawidziłam tamtej rzeczywistości". Czemu o tym piszę? Bo nie lubię obecnej rzeczywistości. Bo nie chcę, by ludzie tacy, jak Małgorzata Trembilska, po powięziennych zawałach serca, znów stawali do boju. A ona staje. Uczestniczy w manifestacjach KOD-u, zamiast siedzieć w domu i dać sobie prawo do odpoczynku z rodziną, kotami, psami... Bo mnie boli, oburza i nie zgadzam się, by, także pod jej adresem, padały obelgi, iż jest „zdrajczynią”, „komunistką”, „złodziejką”, „mniej sprawną umysłowo”, „gorszym sortem”. I widzę, jak historia się powtarza – ludzie tacy jak Magorzata Trembilska są obrażani nie tylko przez ludzi z partii rządzącej, ale także przez prezydenta. Kaczyński o KOD: Oni gardzą Polską. Realizują obce interesy. Brudziński o protestach KOD: Starsi mogą wyjść w swoich futrach i poskakać na mrozie. Prezydent Andrzej Duda: W Polsce to my jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii. Widzę też, że jej słów słuchają młodzi. Małgorzata Trembilska znalazła się wśród niewielu osób, o których odznaczeniu za „wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce” zdecydował w ubiegłym roku prezydent Bronisław Komorowski. Ale o odznaczeniu dowiedziała się przypadkiem z Moniora Polskiego, gdzie znalazła informację o decyzji przyznania jej Krzyża Kawalerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Jednak Krzyża Kawalerskiego nie tylko do dziś nie otrzymała, ale nie dostała nawet oficjalnego powiadomienia z Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy o jego przyznaniu. Małgorzata skomentowała to: „Rąbnęli mi medal...”.
Bardzo się poczułam zaszczycona. Taki medal, przez prezydenta Komorowskiego przyznany, przechowywałabym z największym pietyzmem i z dumą bym się nim chwaliła. Gdybym go dostała.
Zaczęłam żartobliwie, ale mi nie do śmiechu... Jakiś czas temu, trochę przed świętami natknęłam się w internecie, całkiem przypadkiem, na Monitor Polski zawierający postanowienie Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 15 lipca 2015 r. o nadaniu orderów i odznaczeń. Pod tymże nagłówkiem napisane było, że na podstawie (tu stosowne paragrafy) za wybitne zasługi w działalności na rzecz przemian demokratycznych w Polsce odznaczeni zostają: tu niewielka lista imion i nazwisk, a wśród nich moje własne! Podpisał Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej B. Komorowski. Nie ukrywam, że przyjemnie mi się zrobiło. Bardzo się poczułam zaszczycona. Taki medal, przez prezydenta Komorowskiego przyznany, przechowywałabym z największym pietyzmem i z dumą bym się nim chwaliła. Gdybym go dostała. Bo szkopuł w tym, że nie tylko odznaczenia nie dostałam, ale również żadna informacja o tym, że w ogóle zostałam odznaczona do mnie nie dotarła i gdybym nie wpadła na ten numer MP przypadkiem, pojęcia bym o tym nie miała. Nic się nie martw, pocieszał mnie mój mąż, na pewno niezwłocznie cię zawiadomią, a ja tłumaczyłam sobie, że kancelaria Dudy, zajęta szukaniem Gęsiarki ma prawo do mojego orderu głowy nie mieć. Ale coraz bardziej tracę nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczę i pewnie przyjdzie mi tylko cieszyć się wydrukowanym numerem Monitora Polskiego, który w pięknej teczce mój mąż mi do upominków świątecznych dołożył”. Daczego to robi – czemu chodzi na manifestacje KOD w Szczecinie, czemu wspiera KOD w różnych miejscach sieci, czemu nie odpuści, nie da sobie prawa do odpoczynku w swym czarownym ogrodzie, z cudną rodziną, zwierzakami. Małgorzata odpowiada: „Popieram KOD i chodzę na manifestacje z tych samych powodów, dla których w latach 80. zaangażowałam się w działalność opozycyjną – w obronie swobód obywatelskich i demokratycznych zasad. Tyle że wtedy swobody obywatelskie, wolność i demokracja to było nasze marzenie, a teraz je mamy i jesteśmy na najlepszej drodze do ich utraty. Często jestem pytana, czy nie żałuję swego dawnego zaangażowania i czy „dzisiaj postąpiłabym tak samo”? Nie, nie żałuję, a nawet dumna jestem, że przyłożyłam trochę własnego trudu do tego, byśmy żyli w normalnym, przyjaznym swym obywatelom państwie. I widząc, że pisowska władza niszczy nasz dotychczasowy wysiłek, właśnie postępuję „tak samo” – wspieram KOD, bo widzę w tym szansę na obronę, przed wpędzeniem nas wszystkich z powrotem w mroczne czasy PRL-u”. Kto zatem naprawdę jest w KOD-zie? Komuniści i złodzieje?  ]]>
6305 0 0 0
Winda https://www.ruchkod.pl/winda/ Tue, 22 Mar 2016 15:00:05 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6330 AjAWas Z racji posiadania mieszkania w budynku wielorodzinnym jestem członkiem wspólnoty mieszkaniowej. W tym roku szczególnego znaczenia dla naszej wspólnoty nabrała sprawa… windy. Aktualnie, jak co roku, nadchodzi okres sprawozdań, udzielania zarządowi absolutorium, względnie wyboru nowego zarządu, ustalania planów oraz podejmowania uchwał, istotnych dla funkcjonowania wspólnoty. Dzięki wieloletnim oszczędnościom mieszkańców nasza winda została dopiero co wyremontowana i wyglądała elegancko i nowocześnie. Odwiedzający nas goście bardzo chwalili naszą wspólnotę i jej zarząd za tak udaną inwestycję, a inne wspólnoty zainteresowane były, jak się taki remont przeprowadza. Natomiast od niedawna ktoś zaczął rysować i pisać różne rzeczy na ścianach windy. Nikt nikogo nie złapał na gorącym uczynku, więc winny pozostawał nieznany, choć co poniektórzy coś tam przebąkiwali. Rysunki i napisy dawały się zmywać, ale wymagało to dodatkowego, choć niewielkiego nakładu pracy pani, która utrzymywała czystość na klatce schodowej. Dla wspólnoty był to dodatkowy wydatek rzędu kilkudziesięciu złotych miesięcznie. Problem napisów w windzie nie zaprzątałby niczyjej uwagi, gdyby nie zdarzenie, do którego za jego sprawą doszło na zebraniu wspólnoty. W trakcie zebrania zabrał głos, prowadzący w suterenie zakład powroźniczy, pan Jarosław i stwierdziwszy, że dewastowanie windy wynika z zaniedbań zarządu wspólnoty, przez co winda jest w ruinie, zgłosił postulat natychmiastowej zmiany zarządu. Poparł go natychmiast pan Andrzej z parteru, któremu jak powszechnie było wiadomo, pan Jarosław załatwił robotę gońca w jednym z urzędów oraz pani Beata z pierwszego piętra, która na co dzień zajmowała się roznoszeniem ulotek reklamujących zakład powroźniczy pana Jarosława. Pan Andrzej zgłosił kandydaturę pana Jarosława jako nowego przewodniczącego zarządu, ale pan Jarosław stwierdził autorytatywnie, że aktualnie najlepszą kandydaturą będzie kandydatura pani Beaty, bo ona doskonale roznosi ulotki. Wspomniał ponadto, że jeżeli pani Beata nie sprawdzi się w roli przewodniczącej zarządu, to on poważnie rozważy inne możliwości. Po krótkiej dyskusji pani Beata została wybrana przewodniczącą, co nie było problemem, gdyż jak zwykle na zebraniu nie było prawie połowy mieszkańców, natomiast spora część obecnych zupełnie nie rozumiała o co chodzi i dlatego głosowała „za”. Nagabywana pani Beata oświadczyła, że ma już plan wprowadzenia zmiany, jeżeli chodzi o zapobieganie dalszemu rysowaniu i pisaniu w windzie i na pewno będzie to dobra zmiana. Niektórych uczestników zebrania wspólnoty mocno zdziwił fakt, że dopiero co zgłoszona kandydatka ma już gotowy plan działania ale nikt, usłyszawszy zwłaszcza słowa „dobra zmiana”, zbyt głośno nie oponował. Po kilku dniach, na klatce schodowej pojawiło się ogłoszenie, że zgodnie z decyzją nowego zarządu wspólnoty, problem windy zostanie definitywnie rozwiązany do rana dnia następnego i w związku z tym z korzystania z windy trzeba się do tego czasu wstrzymać. Rzeczywiście, wieczorem a zwłaszcza w nocy, dało się słyszeć dobiegające z windy chrobotanie świadczące, że coś się z windą dzieje. Wsiadłszy do windy następnego ranka doznałem szoku. Ściany windy zostały dokładnie, gęsto i głęboko poorane ostrym narzędziem, a całość powierzchni została jeszcze dodatkowo pobrudzona jakimś olejem. Obecnie trwają protesty mieszkańców, zwracających uwagę, że w takim stanie kabina windy nadaje się do całkowitej wymiany, co będzie wspólnotę kosztowało dziesiątki razy więcej niż roczny koszt cotygodniowego czyszczenia jej ścian, lecz pani Beata ma na to jedną odpowiedź: nie ma już miejsca w windzie na rysowanie i pisanie, bo ołówek się łamie na rysach, a długopis nie pisze po oleju, zatem mamy dobrą zmianę. Problem dalszej dewastacji windy został rozwiązany. Po skojarzeniu, że kilkakrotnie widziałem pana Jarosława wysiadającego z windy, co dziwiło mnie nieco, gdyż jego zakład powroźniczy znajdował się w suterenie, a dodatkowo z długopisem w dłoni oraz przypomnieniu sobie, że o podobnych spostrzeżeniach słyszałem od innych mieszkańców, skojarzyłem te fakty i teraz zadaję sobie pytanie: po co pan Jarosław mazał w windzie, skoro za jej naprawę wszyscy, łącznie z nim będziemy teraz musieli wiele zapłacić? Trzeba w tym miejscu dodać, że zarówno panu Jarosławowi z sutereny, panu Andrzejowi z parteru i pani Beacie z pierwszego piętra na wyglądzie windy nie zależy, bo z niej na co dzień nie korzystają, a goście chodzą do nich po schodach. Chyba zatem pan Jarosław nareszcie doprowadził do totalnego zdewastowania tego, co do tej pory skrycie dewastować próbował i jest z tego powodu szczęśliwy. Niektórym widocznie przeszkadza, że coś jest ładne, dobrze służy mieszkańcom, a dodatkowo inni nas za to chwalą.  ]]> 6330 0 0 0 Czy Papież Franciszek jest w KOD-zie? https://www.ruchkod.pl/papiez-franciszek-kod-zie/ Fri, 25 Mar 2016 07:30:13 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6467 Aleksandra A. Zawisza Codziennie przeglądam kilkaset powiadomień dotyczących reakcji na wpisy oficjalnego profilu KOD na Twitterze. Nie, nie robię tego z powodu masochizmu. Takie czytanie, wsłuchiwanie się w to, co ludzie piszą, to dobra szkoła socjologii. Kto najbardziej hejtuje /hejtuje, a nie tylko trolluje/ KOD na Twitterze? Otóż są to ludzie, którzy:
  1. Dopiero co weszli na Twittera, nie mają jeszcze swoich awatarów, nie mają swoich followersów, nie mają wielu wpisów. To ludzie, którzy w przeważającej większości piszą anonimowo, bez podawania jakichkolwiek nazwisk. To oni umieszczają takie i podobne wpisy pod adresem KOD: „Jesteście folksdojczami” „Wiesz, ty może nie pisz więcej, bo ci Kaczor jebnie zza winkla i cię na drzwiach poniosą ci od KOD” „Ten cały KOD to jest taka patologia, że gdzie nie dotkniesz to wybija gejzer gówna” „Ale że papież Franciszek jest w KOD, tego się nie spodziewałem. Medal dla prof. Rzeplińskiego jest niezbitym dowodem” „Pajace z KOD-u nie wiedzą, że za pomocą fal elektromagnetycznych niskiej częstotliwości można wpływać na ludzi. Ale lepiej się śmiać” (Wybrałam tweety najłagodniejsze)
  2. Druga grupa hejterska na Tweeterze, to także głównie anonimowi autorzy wpisów i jednocześnie ludzie, których celem zaistnienia na tym portalu wydaje się być atakowanie lidera KOD, Mateusza Kijowskiego i jego rodziny. (Nie ma sensu cytowanie wulgarnych pomówień i obelg.)
  3. I wreszcie grupa trzecia – bardzo liczna – to osoby, które wciąż szukają zaczepki pytaniami, gdzie był KOD, kiedy coś się działo lata temu. Ludzie, którzy nie przyjmują do wiadomości, że KOD ma dopiero kilka miesięcy, a jako stowarzyszenie został zarejestrowany 1 marca. Ci ludzie uważają, że to dowcipne, iż KOD-u nie ma wszędzie i zawsze, i nie było go także w 1410 roku w czasie bitwy pod Grunwaldem. Na pytanie, gdzie oni wtedy byli lub gdzie są teraz nigdy nie odpowiadają.
Każdego dnia na twitterze i oficjalnych profilach KOD polskim  i międzynarodowym przybywa nam około stu obserwujących. I to jest jeden z dowodów na to, że zainteresowanie KOD-em wzrasta. Zarówno wśród tych, którzy tego ruchu nie lubią, jak i wśród tych, którzy odnajdują w nim szansę na powstrzymanie zabijania demokracji.  ]]>
6467 0 0 0
Brońcie nas przyjaciele! https://www.ruchkod.pl/broncie-nas-przyjaciele/ Tue, 29 Mar 2016 21:42:28 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6580 AjAWas Wysłuchawszy ostatnich wypowiedzi pana ministra Macierewicza można dojść do wniosku, że jesteśmy krajem tak potężnym gospodarczo i militarnie, że nikomu nie przyjdzie do głowy nas zaatakować. Nikogo się nie boimy, stoją za nami murem Stany Zjednoczone, chociaż uważamy je za kraj niedorozwinięty politycznie, gdyż w naszym kraju demokracja sięga wieku czternastego, natomiast w Stanach ma tylko dwieście lat. Wypinamy się na kraje zachodniej Europy, które każdy zdrowo myślący obywatel naszego kraju uważałby za naturalnych i najbardziej pożądanych sojuszników. Obrażamy naszego zachodniego partnera, Niemcy. Naszymi sojusznikami jawią się aktualnie: Wielka Brytania, która rozważa wystąpienie z Unii Europejskiej, Węgry, rządzone przez proputinowskiego Wiktora Orbana, może Czechy, ewentualnie Słowacja. Zaiste dość egzotyczna koalicja, a co najgorsze, wyłącznie wirtualna. Sprawa sojuszy wydaje się coraz bardziej istotna w świetle prowokacyjnych wobec Rosji wystąpień ministra Macierewicza. Jeszcze jako poseł pan Macierewicz stwierdził, że tragedia smoleńska jest de facto wypowiedzeniem wojny Polsce przez Rosję, a potem już jako minister Obrony Narodowej określił katastrofę smoleńską jako akt terroryzmu rosyjskiego. Po wypowiedzi posła Macierewicza nie było widocznej reakcji rosyjskiej, natomiast po wypowiedzi ministra Macierewicza Rosjanie stwierdzili, że Macierewicz jest niespełna rozumu i zamilkli. Wydaje się zatem, że pan Macierewicz „chlapiąc” co pewien czas coś obłąkanego jest dla Rosji niezwykle pożyteczny. Niestety tak nie jest. Gdyby w grę wchodziły tylko popisy oratorskie, bazujące na wybujałej fantazji i chwilowych urojeniach, to byłoby to jeszcze do przełknięcia, choć słuchający powinni odczuć przynajmniej dyskomfort, wynikający z „obrazy rozumu”. Rzeczywistość wskazuje jednakże na coś znacznie gorszego. Wypowiedzi ministra Macierewicza nie dają się wytłumaczyć w ten sposób. Nie pasuje określenie „pożyteczny dla nas”. Pasuje tutaj raczej definicja w stylu „nawiedzony, któremu się tylko wydaje, że dba o Polskę, a czyni dokładnie to, co jej szkodę przynosi”. Indywidualny przypadek szaleństwa można jeszcze zrozumieć, jednakże jak można wytłumaczyć fakt, że perorującego o terroryzmie rosyjskim oficjela wysłuchuje minister Spraw Zagranicznych, pan Waszczykowski i na to nie reaguje? Jak jest to możliwe, że prezes Kaczyński wysłuchuje bredni pana Macierewicza i na nie nie reaguje? Odpowiedź na te pytania winien sobie znaleźć każdy, kto nad problemem choć trochę się zastanowił, przynajmniej jako obywatel Rzeczpospolitej Polskiej, który nie poddaje się „obrazie rozumu”. Nikt pana Macierewicza ze strony wschodniej za jego wypowiedzi za bardzo nie atakuje i zachodzi pytanie dlaczego. Czyżby dlatego, że bredzi? Byłoby to najbardziej proste, ale jednocześnie najbardziej fałszywe stwierdzenie. Niestety wnioski nasuwają się same. Ośmieszamy się, gdyż członkowie naszych władz opowiadają brednie. Widać wyraźnie, że dla Europy jesteśmy rusofobami. Odpychamy zachodnich sojuszników, jesteśmy coraz słabsi, coraz mniej liczy się nasz głos w Europie i świecie, i na dodatek, co jest widoczne jak na dłoni, nie jesteśmy zainteresowani tym, co się dzieje na Ukrainie. Na pomoc w razie zagrożenia nie przyjdzie nam Wielka Brytania, bo od wieków prowadzi swoją konsekwentną politykę angażowania się wyłącznie tam, gdzie widzi swój bezpośredni interes. Jako kraj wyspiarski, położony na krawędzi Europy może sobie na to pozwolić. Występowanie jako sojusznik Polski nic jej nie da. Może tylko stracić, zwłaszcza, że Polska ma wyjątkowo paskudną prasę zarówno w Europie, jak i w Stanach Zjednoczonych, a łatwo sobie odpowiedzieć na pytanie na czym Brytyjczykom bardziej zależeć będzie: na dobrych relacjach z USA i innymi, znaczącymi w świecie państwami, czy też na sojuszu z Polską, który nic, absolutnie nic jej nie daje? W sytuacji ekstremalnej, gdy nasze siły okażą się zbyt słabe, aby odeprzeć atakujące hordy, potrzebna będzie nam pomoc sojuszników. Liczyć możemy, że sojusznicy wskazani przez aktualnie rządzących przyjdą nam z pomocą. Rzucimy wtedy hasło: „Brońcie nas przyjaciele!”. I dlatego też ruszą do boju węgierskie pancerniki, czeskie lotniskowce oraz słowackie łodzie podwodne. W krwawym boju zwyciężymy wspólnie, mimo że przeciwnik obłoży nas dwudziestoma siedmioma bombami nuklearnymi. W takim to towarzystwie toczyć będziemy bój straszny z przeciwnikiem, który dla naszych aktualnie rządzących przeciwnikiem nie jest, a raczej wyglądać zaczyna na hegemona. Jak długo zatem polskie społeczeństwo ma przekonywać się, że król jest nagi? Większość otrzeźwieje tylko wtedy, gdy uderzy ich to po kieszeni, jednakże trzeba będzie przedtem wprowadzić tygodniową prohibicję, aby co poniektórzy wytrzeźwieli po przepiciu 500+.  ]]> 6580 0 0 0 O nowych czasach i ich dobrych stronach https://www.ruchkod.pl/o-nowych-czasach-dobrych-stronach/ Thu, 31 Mar 2016 12:45:05 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6620 Dorota Reczek Tak sobie siedzę i myślę. Wiosna, słoneczko, ptaki w ogrodzie. Człowiek wystawiony na działanie przyrody tak przyjaznej z założenia musi się łaskawiej odnosić do otoczenia. Poszerza mu się pole tolerancji, patrzy na otoczenie przychylniej. Z przyjemnością dostosuje się do uspakajających zaleceń prezesa wszystkich prezesów. Bo tak w zasadzie to prezesowi wiele zawdzięcza. Nie, nie posadę, bo na czas się na PiS nie załapał i rodzina też jakaś nie taka. Całkiem możliwe, że drugiego sortu, bo to zakręcić się nie umie, nawet na te liczne posady w energetyce, faktem, że nie ma pielęgniarskich kwalifikacji, ale przecież nie prezesa to wina. Natomiast w ten wiosenny dzień świat stoi otworem. Można przejść się na lokalną manifestację, albo dla zmiany klimatu wyjechać na przechadzkę po ulicach innego miasta. Jak ktoś z tych bardziej aktywnych to w barwach KOD półmaraton po ulicach metropolii lub przełaj w mniejszej miejscowości. Dla intelektualnie rozbudzonych i bardziej wieczorową porą, bo szkoda tej wiosennej aury marnować, odczyty jeden za drugim, a wszędzie wstęp wolny. Można się dokształcić w prawie dowolnej dziedzinie, a już z pewnością w naukach społecznych. O 17.00 o Trybunale, żeby Gliński nie marudził o marginesie społecznym, że niby tylko on wie co to takiego. O 18.00 o Komisji Weneckiej, żeby Jakiego słuchać ze zrozumieniem. O 19.00 o stosunkach międzynarodowych, żeby nas Waszczykowski w telewizji nie zagiął. O 20.00 wolne media czy narodowe, w końcu wybór ważna rzecz, a żeby wybrać trzeba wiedzieć. O 21.00 organizacja w zasadzie nie zaprzyjaźniona, ale z tej samej miejscowości, daje pokaz filmu o Salazarze. Nie prowadzę, ale wiedza to potęga więc może warto wstąpić. Takiego wyboru od lat nie pamiętam. Na dodatek ile nowych fascynujących znajomości. Wcześniej pieszo, rowerem – choć o tym aż wstyd pisać, samochodem czy innym dowolnym środkiem lokomocji przemierzało się ulice, skwery i drogi anonimowo, prawie cichaczem z domu do pracy lub w stronę przeciwną. Po powrocie mąż nudził o niewyprane koszule, dzieci o obiad, kuzynka dzwoniła ze skargą na sąsiada, przyjaciółka z podstawówki wyjechała za posadą do innej miejscowości więc kontakt ewentualnie telefoniczny, na facebooku te same zdjęcia tylko z lekka znów odrobinę podrośniętych pociech znajomych i rodziny a w telewizji Taniec z gwiazdami tylko w soboty. Nudy po prostu. A teraz, dzięki prezesowi oczywiście, dobra zmian pod każdym względem. Teraz to się wręcz tylko na piechotę wracać opłaca, bo i tak co chwila przystanek. Zaledwie 5 minut od biura mieszka Marta, ta która jest w straży. Warto przystanąć i chwilę posłuchać, bo barwnie opowiada o różnych takich, których spotkała na ostatniej manifie, co mówili, jakie transparenty nieśli, jak przewidują. Ociera się o tych z byłych elit i sama teraz zrobiła się tak elokwentna, że bez słownika wyrazów trudno zrozumieć o czym mówi. Zaraz za zakrętem Piotrek, który przewozi flagi, żeby nie trzeba ich było samemu od domu nosić. Bardzo uczynny. Ma duży dostawczy samochód i teraz, po znajomości wszystkim nam wszystko dowozi. Pani Agnieszka , dwie przecznice dalej, zaprasza na kawę. Już się przyzwyczaiła, że herbata i kawa to jej działka i nawet kupiła duży termos z pompką, żeby łatwiej napoje nalewać. Ledwo siadamy, jak od razu zajeżdża Damian, właściciel piekarni, i już z przyzwyczajenia dowozi słodkie bułeczki. Niby nie dzień marszu ale zjeść takie pyszności zawsze warto. A jak ktoś ma jakiś problem prawny to Kasia jest adwokatem i zawsze pomoże, a jak nie ona to Radek, też prawnik. Manula doradzi co czytać, Nika robi śmieszne rysunki , Beata podpowie o czym napisać. Drugi Piotr poradzi jak zrobić własna stronę w internecie. Łatwiej się żyje panie prezesie. Wieczorem przy komputerze mała wymiana myśli i pomysłów z Kubą, poznanym na facebooku z okazji Kod-u. A niekiedy i planów. -”Dzięki za wpis. Jadę pojutrze do Kielc”- wystukuję. -„Jezu koniecznie wal do Radomia. :) Musimy się spotkać. Koderów naszych ściągnę” – brzmi odpowiedź. -„Jeśli pojadę, to tak czy tak przez Radom, bo samochodem. Dam znać. Będzie mi miło się z Wami zobaczyć, zapraszam na kawę z czymś” – odpisuję. -„To raczej ja zapraszam :)”- brzmi odpowiedź -„No to pół na pół. Do zobaczenia.” -„ Jest opcja manifestacji w ra :)” -„No to pójdziemy manifestować” -„Super” – odpowiada Kuba Społeczeństwo, trzeba to sobie uczciwie powiedzieć, dzięki prezesowi właśnie, zintegrowało się jak nigdy. Ludzie nie siedzą w domach tylko spotykają się ze sobą. Poznają innych i ze zdumieniem odkrywają ile ich łączy, jak dobrze się rozumieją, jak podobnie myślą, jakie mają zbliżone poglądy, jak im razem dobrze. Wspólnie działają, wspierają się nawzajem, urządzają burze mózgów i znajdują coraz to nowe, fascynujące pola do zagospodarowania. Odkrywają w sobie nowe zdolności i odczucia, stają się solidarni i otwarci, poznają obcych, którzy stają się bliscy, bo podzielają podobne wartości. Dobrze jest wiedzieć, kim się jest i jak, i z kim chciałoby się żyć. I te czasy dają nam możliwość odkrycia tego wszystkiego. Szymborska pisała: "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Mówię to wam ze swego nieznanego serca”.  ]]> 6620 0 0 0 Szydło a prawo https://www.ruchkod.pl/szydlo-a-prawo/ Sat, 02 Apr 2016 08:59:34 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6660 AjAWas Obserwując scenę polityczną, dojść można do wniosku, że co poniektórzy mają pierze w miejsce mózgu, ponieważ uważają, że inni też pierze zamiast mózgów mają. Kłania się tutaj filozofia Kłapouchego. Jestem obywatelem kraju, w którym mieszkam. Nie jest ważne czy jestem Prawdziwym Polakiem czy Gorszym Sortem, Murzynem, Wietnamczykiem, Żydem, bądź kimkolwiek innym. To nie jest istotne, chyba że aktualnie nami rządzący wprowadzą segregację rasowo-narodowościowo-wyznaniową. Jeżeli zatem jestem obywatelem kraju, w którym mieszkam, to obowiązuje mnie prawo tego kraju. Obowiązuje mnie Kodeks Cywilny. Nie mogę zachowywać się w sposób podpadający pod zapisy Kodeksu Karnego. Winienem poruszać się po drogach zgodnie z Kodeksem Drogowym. Mam płacić podatki, zgodnie z postanowieniami obowiązującego prawa i tak dalej i tak dalej. Pytam się zatem Pani Premier Beato Szydło: co Panią upoważnia do wzorcowego łamania prawa? Ma Pani napisane to, co musi Pani, jako Premier Rządu uczynić z postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego. Ma Pani to napisane w Konstytucji, podstawowym prawie obowiązującym nas wszystkich, którzy w Polsce mieszkamy. Tę Konstytucję uchwalił swego czasu parlament, ale my wszyscy, w ogólnopolskim referendum, ją zatwierdziliśmy. To jest prawo uchwalone przez Obywateli Polski. Nie jest to wynik wyborów parlamentarnych. Nie jest to wynik chwilowego układu sił politycznych. Nie podlega to uchwałom parlamentu. Jeżeli Pani tego nie rozumie, to oznacza, że czyni to Pani z premedytacją, wynikającą z presji buta Prezesa. Na koniec proszę aby mi Pani Premier wskazała zapisy prawa polskiego, które z uwagi na złamanie przez Panią Premier zapisów Konstytucji, wolno mi będzie łamać. Czy wolno mi będzie nie płacić podatków? Czy mogę prowadzić samochód z prędkością 120 km/godz. w terenie zabudowanym i to w dodatku w stanie nietrzeźwym? Bardzo proszę o odpowiedź, gdyż nieśmiało podejrzewając, że jednak nie mam pierza, ale mózg, zachodzę w głowę co Pani ma w tym miejscu i jak to funkcjonuje.  ]]> 6660 0 0 0 Nasze młodsze pokolenie https://www.ruchkod.pl/nasze-mlodsze-pokolenie/ Sat, 02 Apr 2016 14:00:54 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6665 AjAWas Jestem autorem tekstu „Moje pokolenie”, opublikowanego na stronie KOD-u. Pisałem tam m.in. o edukacji obywatelskiej naszych dzieci, czyli dzieci moich roczników 1950–1959. Tekst został opublikowany i zaczęła się dyskusja. Na początek starałem się twardo bronić swoich racji, lecz w miarę napływu rozsądnych opinii polemicznych dochodziłem do wniosku, że nie wszystko jest takie klarowne, jak mi się wydawało. Nie zaliczam przy tym inwektyw, pomówień i insynuacji do rozsądnych opinii polemicznych. Poszło o to, że zaprezentowałem swój tekst mojej młodszej córce (rocznik 1989). Córka skomentowała tekst następująco: „Czy ty sądzisz, że rozumowanie mojego pokolenia ogranicza się tylko i wyłącznie do „michy”? Są oczywiście rzesze takich, którzy „michę” uwielbiają nade wszystko. Czy nie chcesz zauważyć, że nie trzeba za nas myśleć, gdyż myślimy za samych siebie? Jeżeli ktoś nas oszukuje i kłamie, a przy tym innych oczernia, insynuuje, pomawia, to myślisz, że my tego nie widzimy? Tata, my już dojrzeliśmy. Nie trzeba nam wielkiego drogowskazu, lecz korekty kierunku przez was, osoby bardziej doświadczonej. Potrzebujemy podpowiedzi, a nie wytycznych. Wiemy, co przeżyliście i współczujemy, że musieliście przez to wszystko przejść, ale my nie dźwigamy na sobie „czerwonego bagażu”. Wychowaliśmy się dzięki wam w wolnej Polsce, choć obecnie dostrzegamy, że zrobiliście masę błędów. Rozumiemy to, ponieważ nikt przed wami tego nie przeszedł. Dlatego nie musisz mi podpowiadać, na kogo mam głosować w wyborach, ponieważ wiem sama, że na kłamców głosować nie można”. Nie wdałem się nawet w dyskusję, bo miała całkowitą rację. Byłem zadowolony, że córka myśli tak, jak każdy zdrowo myślący obywatel Rzeczpospolitej Polskiej myśleć powinien. Spotkałem się dzisiaj z moją starszą córką (rocznik 1984). Zaczęliśmy rozmawiać o jej dzieciach, czyli moich wnukach, dzięki którym jej rodzina wkrótce otrzymywać zacznie 500 zł miesięcznie. Starsze ma dwa i pół roku, młodsze dwa miesiące. Potem zeszło na politykę i tu doznałem szoku. „Nie obchodzi mnie 500+, ale to, ile lat przyjdzie nam odbudowywać to, co zostało zniszczone i jeszcze to, co jeszcze zostanie zniszczone? Minęło przecież niewiele ponad sto dni od chwili objęcia rządów przez tych szaleńców! Czy naprawdę przyjdzie nam emigrować?” To nie była wypowiedź impulsywna, wynikająca z chwilowych przemyśleń. To było wyartykułowanie obaw nie o Polskę, lecz o rodzinę!!! I tutaj się zagotowałem.
Jeżeli moje dzieci obawiają się o swoją przyszłość, jeżeli widzą bezmiar waszej pychy, arogancji i głupoty, jeżeli one, a nie ja, wskazują na wasze szaleństwo, to ja mówię wam: „Nie ma dla was pomyłuj”
Słuchajcie zatem, wy, którzy chcecie zafundować moim dzieciom spektakl jednego aktora: Jeżeli moje dzieci obawiają się o swoją przyszłość, jeżeli widzą bezmiar waszej pychy, arogancji i głupoty, jeżeli one, a nie ja, wskazują na wasze szaleństwo, to ja mówię wam: „Nie ma dla was pomyłuj”. Zagrażacie pokoleniu moich dzieci i od tej pory nie oczekujcie ode mnie pardonu. Rodzice zawsze będą bronić swoich dzieci i właśnie wkraczacie na ścieżkę wojenną z rodzicami, przynajmniej tymi, którzy z moim pokoleniem identyfikować się zechcą. Nie rzucam żadnych haseł. Nie nawołuję do czegokolwiek, ale po prostu pytam, czy poprzez swoją bierność i brak wsparcia dla naszych dzieci nie fundujemy im egzystencji w czasach jako żywo przypominających epokę kwitnącego socjalizmu? Czy w tym momencie nie przerysowuję? Patrząc na to, co wyprawiają rządzący, chyba nie. Narodowy socjalizm w czystej postaci.  ]]>
6665 0 0 0
„Kompromis”, czyli zespół niespokojnych nóg https://www.ruchkod.pl/kompromis-czyli-zespol-niespokojnych-nog/ Tue, 05 Apr 2016 10:20:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6746 Aleksander Milewski W dniu 31 marca 2016 r. wódz partii rządzącej spotkał się z szefami opozycji w celu wypracowania kompromisu w sprawie Trybunału Konstytucyjnego unieszkodliwionego (chwilowo, mam nadzieję) wcześniejszymi działaniami wodza i jego oddanych, bezbarwnych popleczników. Zapraszając przedstawicieli opozycji wódz kierował się intencjami jasnymi jak słońce w późne, grudniowe popołudnie – rozwiązać pat, jaki „wytworzył się” wokół Trybunału Konstytucyjnego, pokazać państwu i światu oblicze człowieka otwartego na dialog i skłonnego do kompromisu, demokraty, którym kieruje troska o dobro wspólne, prawidłowe funkcjonowanie demokratycznych instytucji, przestrzeganie Konstytucji, itd. Trochę się wcześniej napsuło (he! he!) – mówi wódz, ale w sumie, jak tak się dobrze przyjrzeć, to nie do końca w tym TK wszystko działało jak należy, a i poprzednicy psuli TK ile się da – w imię swoich doraźnych i przyszłych politycznych interesów. Zepsuło się to i owo – mówi wódz, ale nie ma rzeczy, której wspólnym wysiłkiem narodu („suwerena”), a właściwie jego reprezentantów, reprezentantów różnych partii i punktów widzenia, nie dałoby się naprawić. A i zagranica, zdezorientowania i niedoinformowana w tym i nie tylko w tym względzie zobaczyłaby mądrość narodu, który już raz ją okazał, dokonując takiego, a nie innego wyboru swoich przedstawicieli w wyborach parlamentarnych anno domini 2015. Przyszli! Zwabieni możliwością, albo raczej mirażem współdziałania, współudziału, współdecydowania o rozwiązaniach instytucjonalnych, które będą kształtowały kraj, przynajmniej w najbliższym czasie. Przyszli ze wszystkich z stron – z parlamentu i spoza parlamentu, z prawej i z lewej strony tzw. sceny politycznej, od cichych wspólników wcześniejszego dożynania TK aż do opozycji „totalnej”. Całe spectrum reprezentantów różnych opcji, perspektyw i punktów widzenia! Po co przyszli? Czyżby wierzyli w zdolność małego człowieka do kompromisu? W szczerość deklarowanych przez niego intencji osiągnięcia rozwiązania satysfakcjonującego, w mniejszym czy większym stopniu, wszystkie strony? I to w sytuacji, w której nawet sondaże dość jednoznacznie wskazują, że większa część wyborców życzy sobie – i to nie jako warunku wstępnego jakiegokolwiek kompromisu – lecz życzy sobie, powiedzmy, bezwarunkowo – natychmiastowego opublikowania wyroku TK z 9 marca? O ile nie tak bardzo dziwi chęć udziału w spotkaniu przedstawicieli opcji współodpowiedzialnej za wydźwignięcie dobrej zmiany na parlamentarny piedestał, za obecny kryzys, o tyle zastanawiać musi naiwność tych, którzy w tej sprawie mają – póki co – ręce czyste! W tym naiwność i tych, którzy – podobnie jak KOD – odliczają dni, które upłynęły od 9 marca! Tych, którzy wyświetlają liczbę tych upływających dni na rozjaśnionej celowo przez władze – żeby liczby dni nie było widać – fasadzie siedziby wielkiego mogoła!
Nie ma dla polityka nic gorszego niż wmieszanie się w tłum myślących podobnie, niż bezbarwność, półprzeźroczystość, stanie się elementem masy – jednego układu, który coś tam sobie ustala (albo mu się tak wydaje), coś tam sobie negocjuje i na coś ma nadzieję w sytuacji, gdy sprawa jest jasna i prosta!
Politycy. Nie ma dla polityka nic gorszego niż wmieszanie się w tłum myślących podobnie, niż bezbarwność, półprzeźroczystość, stanie się elementem masy – jednego układu, który coś tam sobie ustala (albo mu się tak wydaje), coś tam sobie negocjuje i na coś ma nadzieję w sytuacji, gdy sprawa jest jasna i prosta! Otóż, dla większej części wyborców, dla większości z nas sprawa jest jasna i prosta – należy opublikować wyrok! Należy opublikować go niezwłocznie! Publikacja wyroku nie jest ani wstępem, ani warunkiem czegokolwiek! Publikacja wyroku z 9 marca jest obowiązkiem rządzących! Tyle! I nie jest w tym momencie pokręconych naszych dziejów najnowszych ważne, na ile upolitycznionym, czy na ile nieupolitycznionym organem państwa jest TK. W tej chwili nie ma najmniejszego znaczenia, co można w jego konstrukcji (zmiany dokonane przez dobrą zmianę są, zgodnie z wyrokiem TK, nieważne) poprawić, ponieważ w tych uwarunkowaniach politycznych, przy tym składzie parlamentu, nie da się niczego poprawić! Trzeba szanować i ochraniać podstawy tego państwa takie, jakie są, choćby nawet były niedoskonałe. Tym bardziej, że zeszłoroczne decyzje wyborców i będący ich skutkiem skład Sejmu i Senatu nie tworzą żadnych warunków do poprawiania instytucji państwa! Naród. Życie opiera się na prostych zasadach. Nie trzeba czytać dzień i noc, aby je znać. Trzeba je rozumieć i stosować. Trzeba je umieć dostrzec w danej sytuacji, przy wszystkich zmiennych, jakie się na tę sytuację składają. Nie wszystkie zaproszenia się przyjmuje! Dlatego zapytam liderów partii politycznych, obecnych na spotkaniu w dniu 31 marca tak: jak, Państwa zdaniem, czują się ci, którzy są przekonani, że dobra zmiana ma obowiązek opublikowania wyroku z 9 marca, albo nawet ci, dla których wstępnym i koniecznym warunkiem jakichkolwiek rozmów na jakiekolwiek tematy, powinna być publikacja wyroku z 9 marca? I dalej, co sądzimy o tych, którzy idą coś tam ustalać w sytuacji, gdy ten warunek nie jest spełniony, a wypowiedzi i cała postawa zapraszającego nie pozostawiają cienia wątpliwości, że spełniony nie będzie? Media. Artykuły o wizerunkowym sukcesie małego człowieka napisano przed spotkaniem! Jedyny skutek rozmów w sprawie „kompromisu i dialogu” osiągnięty został w chwili, w której zaproszeni goście wkroczyli do sali obrad i zasiedli na swoich miejscach. W tym momencie spotkanie mogło się już zakończyć, ponieważ wszystko, co potem powiedziano nie miało już żadnego znaczenia. Przygotowane wcześniej teksty dziennikarzy dobrej zmiany dotyczyły obecności liderów opozycji, samej ich obecności na spotkaniu, niczego więcej, a mocodawca ideologiczny, pracodawca hejterów i ludzi dobrej zmiany, mentor i dobroczyńca szeroką autostradą pędzących po swój największy (choćby krótkotrwały) życiowy sukces w postaci władzy, stanowisk, banknotów NBP, przeprowadzek i urządzania się w stolicy, w kopalniach miedzi, w rafineriach, w stadninach aż zacierał rączki z zadowolenia. Nie ma polaryzacji! Tego dnia druga strona politycznej barykady została zlepiona, zlepiła się sama w bezkształtną masę, w niewyraźną ciżbę pragnących kompromisu, pragnących usłyszeć o kompromisie, nie przegapić okazji do usłyszenia o kompromisie i bycia przy zawieraniu kompromisu. Warto zauważyć, że większa część narodu, jak wynika z sondaży na temat zastosowania się do opinii Komisji Weneckiej i opublikowania wyroku TK, nie miała na spotkaniu w sprawie „kompromisu i dialogu” swojego reprezentanta! Na Zachód poszedł sygnał o gotowości do kompromisu, o pierwszych w tym celu podejmowanych działaniach, o tym, że kompromis jest możliwy, ponieważ władze udowodniły, że są otwarte na dialog. Szczyt NATO odbędzie się zatem tam, gdzie powinien się odbyć, Papież będzie na swoim miejscu – w mieście poprzedniego zamieszkania wielkiego wykonawcy, który przeprowadził się z krakowskiego przedmieścia na Krakowskie Przedmieście. Jeśli składa się zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa polegającego na nieopublikowaniu wyroku TK, to negocjować z mocodawcą podejrzanego już nie należy. Nie negocjuje się z kimś odpowiedzialnym za niszczenie instytucji państwa, a co najwyżej żąda się od niego wypełnienia tego, co jest jego obowiązkiem. Politykowanie, pewien jego styl napędzany dążeniem do kompromisu za wszelką cenę, nawet z poświęceniem wartości, których przez ćwierćwiecze udało się dopracować, jeszcze raz zbiera swoje fatalne żniwo. Kogo mamy więc wypatrywać, wyborcy tacy jak ja, wyborcy ze swoim wyborczym, niezagospodarowanym jak dotąd głosem? Czyli większość tych, których znam? Przecież nie kogoś, kto swoją obecnością na spotkaniu daje małemu człowiekowi swobodę i czas na rozwiązanie spraw – po jego przecież, a nie po ich myśli! Daje mu czas na rozmydlenie sposobu postrzegania opinii Komisji Weneckiej, na doczekanie do szczytu NATO, na doczekanie do … końca kadencji obecnego Prezesa TK! Raczej kogoś przywiązanego do elementarnych wartości i zasad, gotowego ich konsekwentnie bronić w każdej sytuacji, nawet wobec kuszenia przez władzę perspektywą, czy iluzją współdecydowania. Kogoś, kto być może, jeszcze się nie pojawił. Naszą rolą, rolą ludzi przywiązanych do demokracji jest, aby ktoś taki się pojawił. A kiedy się pojawi i jego działania będą odpowiadały jego słowom, dostanie mój głos i głos wielu innych. A co teraz? To proste, nie brać udziału w przedstawieniach, które w oczywisty i nieuwiarygodniony rzeczywistą wolą pojednania sposób, poprawiają – w oczach krajowego wyborcy i zagranicy – wizerunek władzy, dają jej pole manewru i czas na dalsze niszczenie instytucji państwa, nie stwarzając przy tym żadnych szans na to, aby obrócić się w społeczne dobro. Robić to solidarnie, ponieważ tylko solidarny nacisk może odnieść skutek i kiedyś – nie mam żadnych wątpliwości – taki skutek odniesie. Uzależnić jakąkolwiek formę dialogu od przestrzegania przez władzę prawa, od wykonania przez nią wynikających z tego prawa obowiązków. Po to chodzimy na demonstracje! Po to stawiamy wymagania rządzącym i postawimy tym, którzy przyjdą po nich.  ]]>
6746 0 0 0
Kwestia zaufania https://www.ruchkod.pl/kwestia-zaufania/ Tue, 05 Apr 2016 16:30:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6759 Przemysław Wiszniewski Autorytarna władza PiS demoluje porządek państwowy w imię tzw. "dobrej zmiany". Zaczyna od relacji społecznych. Niedawno przeczytałem, że z badań ankietowych wynika bardzo niski wśród Polaków poziom społecznego zaufania. Zaufanie jako kategoria psychologiczna czy też socjologiczna stanowi fundament społeczny i podstawę wspólnoty. Brak zaufania doprowadza do zerwania więzi międzyludzkich. Skąd tak niski poziom zaufania w Polsce, możemy się tylko domyślać - pokutuje nasze życie w komunie, a potem, po przełomie manipulacje polityków, chcących poderwać zaufanie do państwa, by zyskać poparcie jako opozycja. Prym w takich działaniach wiódł zawsze Jarosław Kaczyński w kolejnych odsłonach. Teraz, kiedy zyskał pełnię władzy, wciąż manipuluje społecznym zaufaniem jako potężnym instrumentem jej sprawowania. Weźmy taką policję. Ćwierć wieku kosztowało organa ścigania odbudowywanie społecznego zaufania. Policja wielkim wysiłkiem budowała autorytet, zdejmując z siebie odium komuszej "milicji obywatelskiej", będącej w przeszłości aparatem reżimu. Dziś jesteśmy świadkami rujnowania tej pracy. Znów, jak przed dziesięcioleciami, mundurowi są zmuszeni podejmować działania opresyjne wobec opozycji. Filarem społeczeństwa obywatelskiego jest zaufanie społeczne, a jednym z jego przejawów - traktowanie policjantów jako stróżów prawa, nie zaś restrykcyjnego ramienia rządzącej partii. Dziś odżywają fatalne wspomnienia bolszewii, która wraca na nasze ulice. Zaczyna nas otaczać gęsta atmosfera wzajemnej podejrzliwości. Mamy się bać. Taki stan oferuje nam pisowska dyktatura i przeciw niemu walczy KOD. W demokracji policja nas chroni i w ten sposób jej obecność wokół nas pojmujemy. W razie zagrożenia wiemy, do kogo się zwrócić po pomoc. Policja w państwie demokratycznym działa w ramach prawa, zgodnie ze ściśle określonymi procedurami. Znamy to prawo i owe procedury, stąd poczucie przewidywalności działań organów ścigania. Zupełnie inaczej funkcjonuje policja reżimowa, ponieważ realizuje ona pozaprawne zachcianki władzy. Zastrasza obywateli rozmaitymi działaniami, gdyż władzy zależy na tym, żeby obywatele się jej bali. Żeby nie protestowali przeciwko bezprawnemu działaniu władzy i żeby zrezygnowali z postawy opozycyjnej wobec władzy. Dla świętego spokoju. Najlepiej, gdy obywatel wspiera władzę, ostatecznie może nie wspierać, ale też nie występować przeciw bezprawiu. Jeśli mu się nie podoba, niech przyjmie postawę braku zainteresowania, która jest bezpieczna. Policja nie cieszy się w reżimie społecznym zaufaniem, najlepiej jej unikać. Nie wiadomo, czego się można spodziewać, najprawdopodobniej najgorszego. Za komuny milicja obywatelska miała dodatkowe ramię zbrojne w postaci ZOMO. Wszystko przed nami. Inną odmianą budowania zaufania społecznego są urzędy. Dopokąd w urzędach liczą się kompetencje, możemy zaufać urzędnikom, że nie będą się kierować złą wolą, bo ograniczają ich prawa i procedury. Zawsze od niesłusznej naszym zdaniem decyzji urzędowej można się odwołać. Tak się to wszystko dzieje w państwie demokratycznym. W państwie autorytarnym, z którym mamy obecnie w Polsce do czynienia, urzędników rekrutuje się spośród lojalnych wobec władzy działaczy partyjnych. Kompetencje się nie liczą. Urzędnicy stają się ignorantami. Ale nie dość tego. Mogą cechować się nadgorliwością i naginać prawo do realizacji partykularnych interesów własnej partii lub, by pognębić opozycjonistów. Podobnie rzecz się ma z wymiarem sprawiedliwości, ze służbą zdrowia, z nauczycielami, etc. Zaufanie do dziennikarzy także zostało nadwątlone powstaniem telewizji reżimowej vel. "narodowej" z nachalną proreżimową propagandą. Kamera reżimowa filmuje pustkę i nie potrafi odnaleźć kilkudziesięciotysięcznego tłumu. Bodaj najbardziej spektakularny przykład zrywania zaufania społecznego pojawił się dzisiaj, w związku z ustawą antyaborcyjną. Kościół triumfuje, wspierając prokościelny reżim w Polsce. Jak widać jednak, to zwycięstwo iluzoryczne. List biskupów popierający działanie reżimu, opresyjne wobec kobiet, spotkał się z protestem wiernych, którzy nie chcieli go wysłuchać i masowo, ostentacyjnie opuszczali kościoły. Reżim swoim posunięciem doprowadził do zerwania więzi miedzy częścią wiernych a kościołem, polegającej na zaufaniu doń. Widocznie wierni nie życzą sobie, aby kościół sprawował wraz z reżimem władzę autorytarną w Polsce. Kościół jako wspólnota i jako instytucja, obdarzany największym społecznym zaufaniem, poniósł dziś klęskę, którą poniekąd sam sobie zawdzięcza wiążąc się z reżimem. Odbywa się na naszych oczach dewastowanie i tak wątłego społecznego zaufania. Zaufania do państwa i do siebie nawzajem. Kiedy uchwalano ustawę o powszechnej inwigilacji, niektórzy powtarzali jak mantrę, że uczciwy obywatel nie ma się czego bać. Jeśli nie rozrabia w internecie, nie angażuje się w żaden projekt opozycyjny, nic mu nie zagraża. Jest w tym przekonaniu wskazanie, że najlepiej być biernym, a jeśli czynnym, to tylko we wspieraniu władzy, a nie w jej krytyce. Bierny najlepiej na tym wychodzi, swoje może wie, ale nie ujawnia, bo po co się narażać?
Dla własnej wygody władza autorytarna próbuje zastraszyć obywateli, żeby byli biernymi, nie interesowali się jej posunięciami, żeby nie tworzyli społeczeństwa obywatelskiego. Mają się bać.
A my, Komitet Obrony Demokracji, jesteśmy obywatelami nie zgadzającymi się z bezprawiem, więc mamy się bać. Skoro państwo pomiata konstytucją, to równie dobrze może pomiatać każdą inną ustawą czy kodeksem. Czy też normą społeczną. My, KOD-erzy znajdujemy się w tej komfortowej sytuacji, że wytworzyliśmy wobec siebie wzajemne zaufanie. Oczywiście, zdarzają się rozmaite prowokacje, ale przecież nie chodzi o zaufanie bezgraniczne, raczej takie względnie ograniczone. Nie można przecież być naiwnym i ufać wszystkim bezwzględnie. Można przecież wówczas paść ofiarą oszustwa czy zdrady. Ale podstawowe zaufanie społeczne jest konieczne do życia. Ludzie jego pozbawieni, którzy wszędzie wietrzą spisek, są fatalnie okaleczeni i niezdolni do funkcjonowania społecznego. Nie dajmy sobie odebrać tego zaufania, bo wtedy władza zatriumfuje, a my staniemy się ofiarami opresyjnego systemu. Stanowimy siłę, z którą władza musi się liczyć tak długo, jak długo jesteśmy razem i mamy do siebie zaufanie. Pamiętajmy o tym!  ]]>
6759 0 0 0
Do kogo ta mowa? https://www.ruchkod.pl/kogo-ta-mowa/ Wed, 06 Apr 2016 21:50:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6811 Przemysław Wiszniewski Adresatami działań Komitetu Obrony Demokracji są trzy podmioty: po pierwsze obywatele RP, po drugie zła władza i po trzecie - zagranica. Mówię to od początku i będę powtarzał w nieskończoność. Świadomość, do kogo adresujemy nasz przekaz, ma znaczenie fundamentalne dla jego skuteczności. I dla naszej determinacji, ponieważ mamy być długodystansowcami, a nie sprinterami. Jesteśmy wszyscy sfrustrowani. Podlegamy sprzecznym stanom - nosimy w sercu poczucie krzywdy, ale też poczucie winy. Skrzywdzenie nie wymaga tu omawiania - przeczuwamy, że zarówno w wymiarze jednostkowym, jak i społecznym, pod tymi rządami w perspektywie kilku lat będzie nam się powodziło gorzej. Wyrzuty sumienia natomiast wynikają ze spojrzenia wstecz, że nie byliśmy dość zaradni, że nie zdołaliśmy zapobiec złej władzy - naszej klęsce. Wynikają stąd, z huśtawki emocjonalnej, zarzuty, że KOD właściwie nie jest skuteczną organizacją. Faktycznie, jeśli ktoś się spodziewa natychmiastowego efektu, nie tak łatwo go dostrzec. Tym bardziej, jeśli ktoś liczy na efekt radykalny, czyli pozbycie się złej władzy, a przynajmniej zablokowanie jej szkodliwych decyzji i posunięć. Ale efekty - zaręczam - już się pojawiły, i będą kolejne. Spróbujmy zatem razem ich poszukać. Pierwowzór KOD-u, Komitet Obrony Robotników powstał w 1976 roku, w związku z wydarzeniami w Radomiu i Ursusie. Gierek zdecydował się na podwyżki cen artykułów żywnościowych, więc wybuchły tam protesty robotnicze. Wówczas po raz pierwszy w dziejach powojennej opozycji antykomunistycznej, robotników szeroko wsparli dysydenci ze sfer inteligenckich. Wcześniej opór wobec władzy odbywał się na zasadzie mijanki: do strajków robotniczych nie dołączała opozycja demokratyczna, a z kolei od jej akcji protestacyjnych dystansowali się robotnicy. Oczywiście, to duży skrót i uproszczenie, ale jednak właśnie KOR był takim wolnościowym bytem, w którym po raz pierwszy ujrzeliśmy solidarność i jedność wszystkich obywateli tłamszonych przez dyktatorską władzę, niezależnie od pochodzenia. Solidarność właściwa, a więc ta pierwsza, z 80 roku czerpała właśnie z KOR-u i my z niego czerpiemy: wszyscy obywatele RP mogą dołączyć do manifestacji KOD-u. Pikiety i demonstracje, organizowane przez KOD, są adresowane do wszystkich obywateli, ponieważ wszyscy padamy ofiarą rodzącego się autorytarnego systemu bezprawia. Możemy różnić się radykalnie światopoglądowo i w rozmaity inny sposób, ale łączy nas niedola życia w państwie, u którego sterów zainstalował się reżim. Najlepiej tę jedność naszą, pomimo różnorodności, opisał Mateusz Kijowski w słynnym przemówieniu: "My, naród!".
Możemy różnić się radykalnie światopoglądowo i w rozmaity inny sposób, ale łączy nas niedola życia w państwie, u którego sterów zainstalował się reżim.
Od inauguracji pisowskich rządów upłynęło niewiele czasu, ale zadziało się na tyle dużo, że w naszej pamięci być może zatarło się owo dojmujące wrażenie traumy i towarzyszące mu przeżycia strachu, bezradności i wyobcowania. Sytuacja psychologiczna obywateli odbija się na ich funkcjonowaniu w przestrzeni publicznej i prywatnej. Władzy autorytarnej bardzo zależy na tym, ażeby utrzymać taki stan, gdyż człowiekiem zastraszonym, bezradnym i nie mającym oparcia w innych łatwo manipulować i łatwo nim kierować wbrew jego własnym interesom. Kiedy jednak niemal natychmiast pojawił się KOD, wymyślony przez Krzysztofa Łozińskiego i wcielony w życie przez Mateusza Kijowskiego, zyskaliśmy szansę na zmianę tego stanu. Zyskaliśmy nadzieję, że uda się nam ten koszmarny czas reżimu jakoś wspólnie przetrwać. Prysło poczucie alienacji i bezradności. Jesteśmy razem, silni tą KOD-erską wspólnotą. Kto szuka tak potężnego wsparcia, w każdej chwili może dołączyć. Dodam od siebie, że sam początkowo z dużą dozą nieufności podchodziłem do manifestacji KOD-u ze względów charakterologicznych (piszę o sobie, bo mam wrażenie, że jest więcej takich, jak ja): nie znoszę tzw. "owczego pędu", mam irracjonalny lęk przed zbiorowiskiem ludzkim, przed tłumem. Jestem introwertykiem i indywidualistą, a jednak przemogłem się i w imię wyższej idei zacząłem w tym tłumie brodzić. Kiedy przyglądasz się z bliska twarzom, wiesz, że są życzliwe, tłum przestaje być anonimowy, staje się wielotysięczną wspólnotą konkretnych ludzi, takich samych, jak Ty. Drugim efektem istnienia KOD-u jest opór wobec złej władzy. Gdyby władza autorytarna nie napotkała oporu, znacznie szybciej i konsekwentniej wprowadzałaby złą zmianę. Wiemy z doniesień prasowych, że Jarosławowi Kaczyńskiemu, głównemu architektowi złej zmiany, nie w smak nasz KOD. Stanowi bowiem skazę na jego wizji pisowskiego reżimu, któremu wszyscy przyklaskują: czy to ze zwykłej głupoty, czy z wyrachowania, czy wreszcie ze strachu. Ruch obywatelskiego sprzeciwu, jakim jest KOD, to uzupełnienie opozycji parlamentarnej, która, będąc w mniejszości, straciła możliwość skutecznego wpływu na rząd pisowski. Jest zatem KOD niezbędnym czynnikiem stabilizującym poczynania Kaczyńskiego, który zmierza do władzy absolutnej. Przypomnijmy tutaj, że w demokracji kryterium siły jest zastąpione kryterium dobra wspólnego, a więc troski o wszelkich wykluczonych, dyskryminowanych, potencjalnie poszkodowanych. Większość podejmuje wprawdzie decyzje, ale tylko takie, w wyniku których uszczerbku nie poniosą jakiekolwiek mniejszości. Taki stan rzeczy wynika nie tylko ze wskazań etycznych, ale też z pragmatyzmu, ponieważ każdy z nas może w każdej chwili znaleźć się w sytuacji pominiętego (np. bariery architektoniczne należy likwidować nie tylko dla wygody niepełnosprawnych, ale też dla wygody matek pchających wózki, czy osób ze złamaną nogą, etc.). W reżimie mamy do czynienia z odbiciem lustrzanym: obowiązuje kryterium siły. Kto ma siłę, ten wygrywa. Słaby przegrywa i zostaje zmieciony z powierzchni zdarzeń. Kaczyńskiemu wobec tego należy przeciwstawić się wielotysięcznym tłumem niepogodzonym z niszczeniem demokracji, deptaniem konstytucji i sprzeniewierzaniem się naszym wolnościom obywatelskim (np. ustawą o powszechnej inwigilacji). Dlatego powstał KOD, byśmy mogli mocą naszych charakterów i naszą odwagą przeciwstawić się dyktatorskim zapędom Kaczyńskiego. Odwagą, dodajmy, zrazu deklaratywną, którą być może będziemy zmuszeni zamanifestować faktycznie: „Jeśli PiS zmieni prawo o demonstracjach, wyjdziemy na ulice nielegalnie. Mamy doświadczenia z lat 80.” Wreszcie trzecim efektem istnienia KOD-u jest pokazanie całemu cywilizowanemu światu, Europie i Ameryce, że obywatele polscy, to nie to samo, co pisowska władza. Że nie jesteśmy zniewoleni, że nie dajemy przyzwolenia złej władzy, że buntujemy się przeciw jej zakusom stworzenia z Polski autokracji Kaczyńskiego. PiS, rzecz jasna, wymyśla nam (i opozycji parlamentarnej) od donosicieli, że donosimy "obcym" na swój kraj, że brudy należy prać we własnym gronie. Pamiętajmy wszakże, iż to funkcjonariusz reżimu, Waszczykowski wystąpił z zapytaniem do Komisji Weneckiej o opinię. Poza tym, słusznie chyba mniemamy, że zagranica wprawdzie realnie nie jest w stanie nam pomóc, ale ma rozmaite możliwości wpływu, by dyscyplinować autorytarną wadzę i powstrzymywać ją przed demolowaniem państwa. Dlatego z taką nadzieją przyglądamy się delegacji KOD-u w USA oraz pobytowi w Polsce przedstawicieli europejskich gremiów decyzyjnych. Zagranica może nas wspierać i realnie nas wspiera, ale to nie ona ostatecznie upora się z naszym kłopotem. Z nim musimy uporać się my sami, polscy obywatele. I temu także ma służyć nasz KOD. Jak mawiał bowiem nieżyjący Marek Nowicki z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka i Komitetu Helsińskiego w Polsce, obywatel pośród rozlicznych praw i swobód ma tylko cztery obowiązki: płacenia podatków, respektowania wyroków sądowych, obrony ojczyzny przed wrogiem i obalenia autorytarnej władzy w sposób w miarę możliwości demokratyczny, z pomocą wyborczych procedur.  ]]>
6811 0 0 0
Sąsiedzi Beaty S. https://www.ruchkod.pl/sasiedzi-beaty-s/ Wed, 06 Apr 2016 21:55:25 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6814 Dlaczego uparli się, by swoją obecnością dręczyć panią prezes Rady Ministrów? Niech opowiedzą sami…
Andrzej Wiktorowicz
Od prawie miesiąca są sąsiadami pani premier. Czasem machają do niej polskimi i unijnymi flagami, bo Aleje Ujazdowskie nie są szerokie i z drugiej strony ulicy dobrze ich widać. Tyle, że pani Beata woli ich nie dostrzegać. KOD-erzy stróżują przy TABLICY HAŃBY, liczniku, który przypomina, ile dni upłynęło od wydania wyroku przez Trybunał Konstytucyjny, a wciąż go nie opublikowano. Tacy sąsiedzi to wyrzut sumienia, więc pani Szydło tkwi po swojej stronie alej i ani myśli przejść tych parę metrów, by poznać sąsiadów. Niech zatem przedstawią się jej sami: NOCNIK Zaczęło się niewinnie w pewien wtorek od pomocy przy wynoszeniu tego pomarańczowego namiotu z biura. Potem byłem przy jego rozstawianiu… Jako że ostatnie dziesięć lat pracowałem jako nocnik (NOC – network operator center ), zgłosiłem się na nocne dyżury. W pierwszą noc było trochę zimno, ale wtedy byli jeszcze sąsiedzi z partii „Razem”, więc nie było tak źle – bo jak się okazuje, nie zła pogoda jest najgorsza, a nuda. Nie do końca wiadomo, z kim przyjdzie spędzać czas i to jest plus – przychodzą nowe osoby i można porozmawiać, poznać się. Często są to rozmowy o naszej kochanej „waadzy” i – co ciekawe – rzadko pojawiają się w dyskusji niecenzuralne słowa. Taki już jest ten gorszy sort. Panowie (czasem i panie) z policji przechadzają się w parach, zmieniając się co jakiś czas, zależnie od pogody, więc nawet jeśli pojawią się nasi przeciwnicy, to błyskawicznie okazuje się, że policja jest tuż obok. Patrole stacjonują w samochodach zaparkowanych pod KPRM-em, więc pod względem bytowo-socjalnym nie mają lepszej sytuacji niż my pod namiotem. Nocą trzeba się ruszać – nie zdaje egzaminu opatulenie się w koc lub śpiwór, bo po jakimś czasie i tak zaczynają marznąć nogi lub ręce. Mówię tu o ujemnej temperaturze (co nie jest rzeczą najgorszą) i czynniku chłodzącym (wiatr, czasem z deszczem), co jest bardziej nieprzyjemne niż mróz. Zawsze jest polecany namiot sypialny, ale to bardzo rzadko wybierane miejsce. Jeśli ktoś myśli, że noc, temperatura poniżej zera, deszcz, śnieg czy też kombinacja tych warunków zmniejsza ryzyko pojawienia się rowerzystów i biegaczy, to myli się. Kto nie uważa, pod rower może wpaść o dowolnej porze. Gdy nadchodzi ranek, najpierw pojawia się ekipa sprzątająca, potem słychać ptaki, po jakimś czasie robi się szarówka i można podziwiać wolno wychodzące zza namiotu i Parku Łazienkowskiego słoneczko. Przed piątą rano zaczynają kursować autobusy – nocne nie jeżdżą po Al. Ujazdowskich. Niedługo potem przyjeżdżają do kancelarii pierwsze pracownice – czasem podwożone taksówką, a czasem samochodem stającym przed samym wejściem. Przez kilka nocy przed świętami szalał człowiek z dmuchawą, którą oczyszczał z liści chodnik. Trochę absurdalnie to wyglądało, bo liście opadły z drzew jeszcze za czasów premier Kopacz. Czasem sąsiedzi z pikiety obok wpadną porozmawiać i okazuje się, że aż tyle nas nie dzieli. Czasem się zdarzy osoba lub grupa osób z przeciwnej opcji. Godziny mijają szybko. Jak dotąd spędziłem pod Urzędem Rady Ministrów siedem nocek. Z ostatniego dyżuru, który miał trwać do siódmej rano, wyszedłem… prawie dziesięć godzin później. To mówi wszystko o atmosferze przy liczniku. Zresztą robi się coraz cieplej, wiosna idzie… ZA CO NAS KOCHAJĄ Noce o tej porze roku są zazwyczaj zimne, a niekiedy też wietrzne i deszczowe. Większość z nas przy tej pogodzie wolałaby położyć się w swoim łóżku i nie wyściubiać nosa na zewnątrz. A jednak co noc ktoś z KOD-u pełni wartę pod KPRM-em. Tam, mimo chłodu, panuje ciepła atmosfera. Często przychodzą inni ludzie, zarówno zaangażowani w KOD, jak i stojący nieco na uboczu. Tych pierwszych traktujemy jako „swoich”, niejako zobowiązanych do wspierania. Ale nie mniej serdeczni okazują się ci spoza KOD-u. Czasem przynoszą coś ciepłego do jedzenia lub picia, a czasem tylko ciepłe słowo. Pytania powtarzają się: dlaczego gromadzimy się pod kancelarią – nie tylko nocą, ale i za dnia? Dlaczego codziennie zmieniamy cyfry na liczniku ustawionym w Alejach Ujazdowskich? Czekają na odpowiedź, która musi wybrzmieć. Że chcemy i musimy przypominać, czym to się może skończyć. Że poszanowanie Konstytucji jest tym, co odróżnia władzę demokratyczną od dyktatury. Że to Konstytucja i jej strażnicy ograniczają samowolę rządzących, jak hamulec bezpieczeństwa. Łamanie Konstytucji to coś więcej, niż łamanie prawa – to zamach na naszą wolność. I rząd musi co dzień widzieć, że my wciąż o tym pamiętamy. Po rozmowie kiwają ze zrozumieniem głowami: – No tak, naprawdę trzeba. Wielu obiecuje, że przyjdą na następną demonstrację KOD-u i przyprowadzą znajomych. NIE JESTEM WARIATKĄ, a przynajmniej nie za bardzo. Nigdy do tej pory nie spędziłam nocy na ulicy, w namiocie, na trzeźwo i z własnej woli. Mam pracę, mieszkanie, kredyt, obowiązki, od niedawna również zmywarkę. Mam również to szczęście, że moja praca to pasja, którą realizuję. Mój zawód należy do tzw. wolnych, niezależnie od rządzącej opcji politycznej dam sobie radę. Mimo to zaangażowałam się w KOD. Głównie, aby zaprotestować przeciwko naruszaniu pewnego porządku, który znam, i który przez całe życie dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Co mnie przygnało nocą pod KPRM? Przede wszystkim bezradność i lęk. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne są jednoznaczne zasady, na które wszyscy się zgadzamy, co do których jako społeczeństwo się umówiliśmy, których przestrzegania pilnujemy. Dorastałam w demokratycznym kraju i nigdy nie musiałam walczyć o wolność, przestrzeganie konstytucji. Były dla mnie naturalne i oczywiste jak powietrze. Tymczasem los, nieproszony, stopniowo prezentuje mi, jak to jest, kiedy granice przestają być granicami, normy tracą moc porządkującą, a dotychczasowym regułom nadaje się odmienne znaczenie. Teraz ten porządek jest zagrożony, a wraz z nim moje poczucie bezpieczeństwa. Więc chodzę na manifestacje i siedzę nocą w namiocie pod KPRM, bo cóż innego mi pozostało. Czy to działa? Czy coś zmienia? Nie wiem, ale przynajmniej ja nie czuję się już tak całkiem bezradna. Robię coś! Demonstruję swój sprzeciw! To mnie uspokaja, sprawia, że mam poczucie wpływu na rzeczywistość. Nie przyjmuję tej „dobrej zmiany” w milczeniu, ze wzruszeniem ramion czy niemą irytacją. Tam, na miejscu, spotykam ludzi podobnych do mnie. W różnym wieku, z różnym wykształceniem, pracujących i bezrobotnych. Siedzimy razem i wszystkim nam tak samo marzną tyłki. Każdy ma swoją historię. Niektórzy działali jeszcze w Solidarności, inni dopiero co osiągnęli wiek, kiedy mogli po raz pierwszy wziąć udział w wyborach. Gromadzimy się tam z różnych powodów, jednak wszyscy odczuwamy ten sam niepokój, a pomiędzy żartami i śmiechem unosi się niewypowiedziane pytanie „co będzie dalej?”. Czasem o tym rozmawiamy, a czasem nie. Gdy robi się naprawdę zimno, skaczemy w rytm piosenek, zastanawiając się, czy wyglądamy bardzo kretyńsko czy tylko trochę. Bezkarnie wcinamy czekoladę i popijamy herbatą. Zupy gotowane przez naszych smakują lepiej niż ośmiorniczki. Po takiej nocy jestem zmęczona, bardzo. Ale mam też poczucie, że spełniam swój obowiązek wobec tego kraju, a także tych, którzy wcześniej w jego obronie poświęcić musieli znacznie więcej niż tylko nieprzespaną noc i zmarznięty nos. Cieszę się, że okoliczności nie wymagają ode mnie więcej. Wiem też, że z całą mocą będę walczyć o to, aby nikt już nie musiał narażać swojego bezpieczeństwa dla naszego domu. Obecność pod KRPM to niewiele, ale tak naprawdę bardzo dużo. Tyle mogę. Tyle każdy z nas może. KODERÓW ŻYCIE NOCNE KOD-erzy, jak wiadomo od niedawna, to stworzenia animalne. Ich tryb życia i zwyczaje są z punktu widzenia nauki bardzo interesujące i żywiołowo badane. Ostatnie obserwacje wykazały, że część populacji KOD-erów to stworzenia prowadzące nocny tryb życia. Nocni KOD-erzy bytują w norce zwanej też namiotem. Nie polują, mało jedzą, piją więcej herbaty niż kawy. Nie zaobserwowano, żeby jakiś osobnik spał, za to cały czas rozmawiają, a czasem nawet śpiewają. Są to stworzenia łagodne i przyjazne. Niezmordowane w machaniu flagami i pozdrawianiu przejeżdżających samochodów. Badania nad tą grupą trwają i już niedługo dowiemy się więcej o nocnym życiu KOD-erów! Czytała Krystyna Czubówna. Ja też jestem nocnym KOD-erem. Nie futerkowym, raczej czapkowo-kocowo-kalesonowym. Ale już niedługo – nocni KOD-erzy zmieniają szatę zimową na wiosenną i z kalesonów oraz koców można będzie wkrótce zrezygnować. Na pewno nie zrezygnujemy jednak z tego, co jest esencją dyżurów nocnych – z wielogodzinnych rozmów. O polityce, o zwierzakach, polityce, muzyce, polityce, jedzeniu, polityce… Z opowiadania historii i słuchania historii innych. Czasem jest zimno, ale nigdy nudno! Czasem jest kino, czasem gitara, czasem sprzątanie „norki”. Jak zrobi się cieplej, będą nocne turnieje scrabblowe. Na razie palce grabieją. Idzie wiosna i rywalizacja o KOD-erski Nocny Puchar Scrabblowy imienia Nocka Rudego* wkrótce się zacznie! Bronimy demokracji dniami i NOCAMI. *Nocek rudy (Myotis daubentonii) – gatunek ssaka z rzędu nietoperzy, pospolity w całej Polsce POWTÓRKA DLA MŁODYCH Z racji mojego wieku nie mogę pamiętać czasów PRL-u, ale z opowieści i lektury wiem wiele o tym okresie. Mam wrażenie, że dla naszego pokolenia przygotowano powtórkę z historii. Wtedy walczono o demokrację, teraz my musimy walczyć w obronie demokracji. Pod Kancelarię Prezesa Rady Ministrów zaczęłam przychodzić od pierwszego dnia istnienia miasteczka namiotowego KOD. Ludzie „na posterunku” się zmieniają. Jedni przychodzą, inni odchodzą, najczęściej zgodnie z grafikiem, do którego większość z nas się wpisała, wybierając jedną lub więcej trzygodzinnych zmian. Niektórzy wpadają tu bez zapisów, ot tak po prostu, bo chcą, bo mogą, bo czują, że tak właśnie trzeba. Co ciekawe, zawsze i przychodzący, i żegnający się są uśmiechnięci (!), bez różnicy, czy to jest późnym wieczorem, czy w środku nocy, czy o czwartej nad ranem. Świadomość robienia czegoś ważnego dla kraju i wszystkich współobywateli daje nam poczucie ogromnej satysfakcji. Walczymy o demokrację i nie godzimy się na łamanie jej podstawowych zasad! Beata, drukuj ten wyrok natychmiast, nie rób Polsce wstydu!   www.kod-mazowsze.pl  ]]>
6814 0 0 0
Rozmowy o wolności: RAFAŁ OLBIŃSKI https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-rafal-olbinski/ Fri, 08 Apr 2016 10:41:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6883 Rozmowy o wolności - Józef Hen Demokracja… Demokracja ma swoje zakorzenienie. Nie jestem tu pierwszy, który o tym mówi, bo już Simonides o tym mówił, że to miasto jest nauczycielem człowieka. Arystoteles twierdził, że najlepiej skrojone prawa nie będą działać, gdy społeczeństwo nie jest wychowane w miejskim stylu życia. Skąd takie skojarzenie? – z tym pytaniem zwracam się do Rafała Olbińskiego, grafika światowej sławy, który wolność i prawa człowieka czuje nie tylko podświadomie. W 1976 roku, czyli na początku kariery zdobył prestiżową nagrodę Instytutu Praw Człowieka w Strasburgu. Przez 33 lata mieszkałem w Nowym Jorku, wielkiej metropolii i przez to stałem się innym człowiekiem niż ci, którzy stale tu mieszkali(w Polsce), w pewnym sensie na prowincji. Tam ludzie mówią osiemdziesięcioma językami, jest wiele religii. To miasto uczy tolerancji, uczy respektowania innych, uczy kompromisu, a to jest potrzebne w demokracji. Arystoteles miał rację – demokracja działa tylko w mieście. Demokracja nie działa na wsi. A spółdzielnie rolnicze, na przykład -wspólna budowa wodociągów? Mam wrażenie, że tak się dzieje przede wszystkim w Skandynawii, ale tam działanie grupowe funkcjonuje od czasów Wikingów. Oni musieli współpracować płynąc całą wioską na wielkiej łodzi. My się spodziewamy cudów, że w Polsce będzie demokracja, a u nas nie ma takiej tradycji. U nas jest tradycja ziemiańska, czyli jest pan, jest ksiądz, a nie demokratyczna. Nie nauczyliśmy się kompromisów, bo miasta były szczątkowe. I dokąd nie nastąpi prawdziwy rozwój miast, to demokracja w Polsce będzie szczątkowa. Zilustrował Pan trzydzieści esejów największych filozofów i chcąc nie chcąc musiał się Pan zastanawiać nad ich ideami, w których jedną z najważniejszych, jest idea wolności. Czym dla Pana jest wolność. Im więcej mamy wyborów, tym większą mamy wolność. Łączy się to często też z tym, ile mamy pieniędzy. Wolność jest podstawowym składnikiem szczęścia człowieka. Jesteśmy szczęśliwi, kiedy się czujemy wolni. Wtedy już możemy sobie rozszerzać te kryteria wolności. Oczywiście można strywializować, że jesteśmy wolni, bo możemy codziennie spotykać się z kimś innym, często mówi się, że po rozwodzie czujemy się wolni. A bez trywializacji i mitu miasta jako źródła demokracji? Dla mnie, osobiście – wolność to jest to, że mogę robić rzeczy, które tak naprawdę chcę robić. Dla artysty ta wolność twórcza jest bardzo istotna. Jeśli coś robię to , gdy ingerencja mecenasa, czy klienta jest mniejsza, tym większą odczuwam wolność. Ale paradoksalnie jest to trudniejsze. Wolność jest trudna, bo za wolność trzeba płacić. Jeśli możemy zrobić to, co chcemy… Tak naprawdę czyni to z nas lepszych ludzi. Chcemy zaimponować wtedy, przede wszystkim, sobie samym, a nie komuś innemu. Oczywiście niektórym ludziom udaje się oszukać , ale oszukiwanie samego siebie – nie ma sensu. Nie wiem, czy dobrze się z tym czują. Myślę, że chyba nie czują się dobrze, a przynajmniej nie powinni się z tym dobrze czuć. Doskonale wiem, kiedy moja twórczość jest oryginalna i wtedy nie interesują mnie opinie innych, bo wiem, co zrobiłem i co jest to warte. Wolność wymaga też odwagi. To jest chyba najważniejsze. Jeśli nie czuję się wolnym, bo ktoś mi coś każe robić – to mówię dobrze. Robię to. Wtedy jednak nie jestem odpowiedzialny za to, co zrobiłem. Część odpowiedzialności przechodzi na kogoś innego. Ja jestem z tej odpowiedzialności zwolniony. W momencie, kiedy mam tę wolność, to już nie ma kogoś innego, kto dzieli ze mną tą odpowiedzialność. Sam ponoszę odpowiedzialność za to, co robię. Mogę oczywiście pójść na łatwiznę, ale czy to oznacza wolność? Taka wolność nic mi nie daje. Czy to oznacza przekraczanie swoich możliwości? Tak. Dopiero wtedy, kiedy mam odwagę podjąć wyzwanie, które jest trudniejsze od tych do tej pory, trudniejsze niż mi się nawet wydaje . W ten sposób testuję tę swoją wolność. I wtedy, kiedy mi się to uda – to osiągam szczęście. Jest to to, co mówił Arystoteles – życie na „własny potencjał”. Nie możemy żyć na „własny potencjał” nie znając tego potencjału, a możemy go tylko poznać - testując go. A do tego potrzeba odwagi. I to jest ta wolność. Mówił Pan w jednym z wywiadów, że aby coś odrzucić trzeba to najpierw poznać, żeby wiedzieć co tak naprawdę co odrzucamy. Wiele osób nie docenia stanu wolności, bo jest to do pewnego stopnia abstrakcja. Wydaje im się, że jeśli mogą kupować, jeździć, to są wolni. Nie znając wartości tego słowa łatwo mogą stać się niewolnikami. Rozmowy o wolności: RAFAŁ OLBIŃSKIJesteśmy bardzo wygodni. Większość ludzi jest zadowolona ze status quo jakie ma i chciało by, żeby nie było gorzej. Są przyzwyczajeni do tego jak żyli rodzice i dziadkowie. Widzą jak żyją ich sąsiedzi. Jeśli jest im troszeczkę lepiej, to w porządku, ale nie za wiele, bo właściwie nie wiadomo potem, co z tym zrobić. Mamy takie marzenia, żeby wygrać w totolotka. Poszalejemy potem, nakupujemy zupełnie niepotrzebnych rzeczy i okaże się, że za chwilę znów będziemy tacy jak wcześniej. A ci ludzie, którzy chcą sprawdzić siebie, przetestować się w innych okolicznościach, czyli dojść do tego ideału szczęścia, czyli życia na „własny potencjał”… Może inaczej … Chęć odkrycia siebie samego, nie jest znów cechą tak wielu z nas. Na świecie, ale mówimy tu o Polsce, tych ludzi było i jest niewielu. Myśmy nie odkrywali Ameryki, ani Azji. Tu tradycja ziemiańska powodowała, że jedynie powiększane były majątki, a całość opierała się na pracy niewolniczej. Nie było żadnej innowacyjności. To była rzymska tradycja, a do rozumienia demokracji i wolności trzeba tradycji ateńskiej, kiedy sam człowiek musi sobie wypracować szlachectwo, kiedy musi pokonać swoje słabości. To trochę tak jak z Odyseuszem. Musiał pokonać wiele przeszkód. Pokonać samego siebie by zrealizować swój cel. Wolnym jest ten, co może coś zrobić i robi to. Kto odkrywa w sobie rzeczy nieznane. I to jest szczęście i wolność. Chodzi o to, by , wchodząc na najwyższy szczyt, albo odkrywając Amerykę jednocześnie odkrywać siebie. To jest wolność. (rozmowa przeprowadzona 25.02.2016)
Rozmowy o wolności: RAFAŁ OLBIŃSKI Rafał Olbiński, (1943) polski malarz, grafik i twórca plakatów oraz jeden z przedstawicieli tzw. polskiej szkoły plakatu. Jego twórczość jest szeroko nagradzana na wielu konkursach międzynarodowych. W 1995 otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie „New York City Capital of the World” – na plakat promujący Nowy Jork jako stolicę świata. W 1994 został laureatem tzw. Międzynarodowego Oskara za najbardziej niezapomniany plakat na świecie w konkursie „Prix Savignac” w Paryżu, a w 1976 pierwszej nagrody w konkursie Instytutu Praw Człowieka w Strasburgu. Do połowy lat 90. zgromadził około 100 nagród. Postanowieniem z 24 kwietnia 2012, za wybitne zasługi dla polskiej i światowej kultury, za osiągnięcia w pracy twórczej i artystycznej, został przez prezydenta Bronisława Komorowskiego odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.  (Wikipedia.org)  ]]>
6883 0 0 0
Rozmowy o wolności – suplement rzeczywistości https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-suplement-rzeczywistosci/ Mon, 11 Apr 2016 16:47:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6949 Grażyna Olewniczak Kiedy w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele władza prawodawcza zespolona jest z wykonawczą, nie ma wolności. [...] nie ma również wolności, jeśli władza sędziowska nie jest oddzielona od prawodawczej i wykonawczej. Od tego cytatu Monteskiusza rozpoczęło się towarzyskie nieszczęście. Siedzieliśmy przy stole w kilka osób, osób zaprzyjaźniony od niemal 30 lat. Wiemy o sobie wszystko. Różnimy się bardzo. Jest, między innymi, wśród nas praktykujący katolik, jest feministka z tradycjami inteligenckimi, bo z tzw. profesorskiej rodziny, jest też osoba bezkrytycznie pojmująca historię, uważającą, że Polacy wiecznie byli traktowani niesprawiedliwie, a są najlepszym narodem świata. Jest też i całkowicie emocjonalnie odbierający świat aktor, myślący jedynie o braku spektakularnego sukcesu. Rozmowy przy stole bywały zwykle fascynujące, różne opinie, różne widzenie świata. Rozmowy, które może nie prowadziły do tego, że ktoś z nas wychodził z tych spotkań przekonany o racji którejś z obecnych osób, ale wychodził ubogacony argumentami innych. Tym razem nikt z nas się nie ubogacił. Doszło do awantury, a ponieważ jest to towarzystwo dobrze wychowane – nie było rękoczynów, ale i przyjemnej atmosfery też nie było. Oczywiście stało się to wtedy, kiedy któreś z nas podjęło temat tego, co dzieje się w Polsce, a ja - zacytowałam Monteskiusza. W tym momencie ze strony niektórych biesiadników posypały się pytania, bardziej zaczepne niż z ciekawości, a podstawowym było „I co? Nie czujesz się wolna?” Nie, bo nie znam reguł gry. Kiedy jakiś czas temu rozmawiałam z Józefem Henem, znakomitym pisarzem i człowiekiem o wielkiej wrażliwości na rzeczywistość, poza odpowiedziami na moje pytania były też dygresje. Jedna z nich dotyczyła czasu tuż powojennego. Powiedział On, że najbardziej czuł wolność właśnie w tym czasie, a potem nastąpił chaos. To był najgorszy czas. Koniec lat 40-tych i początek 50-tych. Czas nazywany stalinizmem. Z każdej strony czyhało wtedy zagrożenie, bo jedni donosili dla samej przyjemności donoszenia, inni - dla własnych korzyści. Nie wiadomo było jak się zachowywać i z czego można być rozliczonym. Prawo nie było prawem, bo można je było zmienić w każdej chwili, a ten, co się zmianom sprzeciwiał nazywany był wrogiem ludu, kułakiem, zdrajcą. Później nastąpił czas, kiedy reguły gry się ustabilizowały i wtedy jak powiedział mi pan Józef – doskonale wiedział co pisze do szuflady, a co może być opublikowane. Przecież musiał jakoś zarabiać na życie. Dziś czuję się tak właśnie jak być może On się czuł w czasie chaosu. Od razu po tych słowach zostałam postawiona „do pionu”, bo przecież co za porównania robię, żyję wyobraźnią, a nie rzeczywistością. Usłyszałam, że wtedy było UB i przesłuchania, i tortury, a teraz… Teraz tego nie ma. Fakt. Nikt nie wyrywa paznokci, nie bije kijem po piętach. Nikt nie prowadzi przesłuchań przez długi czas pozbawiając snu, ale presja jest inna. Przypadek szefa delegatury CBA z Wrocławia. Nacisk bardziej na psychikę. Przeszukanie, traktowanie jak przestępcę, badanie wariografem. Przypadek prokuratorów, którzy, jako wojskowi trafiają do dywizji czołgów, albo tych, którzy spadają tak nisko w hierarchii, że rezygnują z pracy. To inny rodzaj tortur. „Naciskowy”, albo używając modnego ostatnio słowa „hybrydowy”, ale jest. Zalegalizowanie amatorów, ale swoich, w służbie cywilnej, bo być może wykwalifikowani urzędnicy nas nie lubią? Wystarczyła jedna ustawa. Również jedna ustawa sprawiła, że został stworzony super resort Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego. Ten prokurator może wszystko, wystarczy, że stwierdzi, że mu się nie podobasz i powiedziałeś słowa, które według niego są niestosowne, naruszają czyjeś lub wręcz jego uczucia i to niekoniecznie religijne, a każdy inny prokurator bezkarnie może zrobić wszystko uzasadniając to dobrem ludu i wyższą koniecznością. To właśnie sprawia, że nie czuję się wolna. Oczywiście nikogo z pytających nie przekonuję, bo oni są przekonani, że przesadzam. Według jednego z moich kolegów już dawno należało niektórych wyrzucić, bo przecież są tacy lewaccy i właściwie nic nie potrafią. Dopytuję więc, co według niego znaczy lewacki i dowiaduję się, że to taki nie związany z wiarą, że taki bez zasad, ale dowiaduję się też, że teraz niektóre stanowiska obejmują fantastyczne osoby, do tej pory całkowicie pomijane i niedoceniane i im się to należy. Widzę błysk w oku kolegi aktora, że może teraz uda mu się zagrać Hamleta … Mam wrażenie, że niektórzy siedzący przy stole czekają na propozycje, tak jak czekali do tej pory, gdzieś daleko odsuwając od siebie fakt, że to w dużym stopniu od nich zależy to, co się z nimi dzieje. Opowiadam im o moim spotkaniu z Rafałem Olbińskim. W rozmowie ze mną zwrócił on uwagę na to, że wolność, to jest możliwość poznawania swoich możliwości. Zdobywania więcej i więcej. Nie w sensie materialnym, ale takim szerokim rozumieniu tych słów. Stwierdził, że większość zadowala się jedynie tym co ma i chodzi im o to, by nie było im gorzej niż rodzicom, czy znajomym. Niewielu chce przeskoczyć samego siebie i swoje otocznie ucząc się, wymagając od siebie i od, choćby swoich dzieci tego, co pozornie niemożliwe. Opowiedział mi o emigrantach koreańskich, którzy zamieszkali w Stanach Zjednoczonych. Rodzice mający niewielki sklepik robią wszystko, by ich dzieci zdobyły jak najlepsze wykształcenie. Robią wszystko, by przeskoczyły ich samych i stały się ludźmi mającymi wybór, czyli, by stali się ludźmi wolnymi nie tylko z powodu wiedzy jaką zdobędą, ale poprzez kontakty z ludźmi wolnymi, bo jak to pisał ksiądz Józef Tischner „kiedy niewolnik spotka człowieka wolnego albo go za tę jego wolność znienawidzi, albo sam staje się wolny”. U nas pozwolono na taką bylejakość. Zazdrości się i nienawidzi ludzi, którzy coś mają, którzy są od nas mądrzejsi, którzy są inni. W tym momencie weszła mi w słowo koleżanka, która przytoczyła już znane wszystkim słowa prezesa Jarosława Kaczyńskiego o gorszym sorcie, o ubekach… Dodała jeszcze, że Prezes chciałby by całe społeczeństwo było takie jak On sobie wymyślił. To, co On mówi, to czysty hejt. To znieważanie i brak szacunku. Hejt istniał przecież zawsze… Andrzej Komorowski analizując jego przejawy sięgnął daleko w historię. Kiedyś pisało się na ścianie, że Ewka jest głupia, a Henio to cham. Odbywało się to jednak tylko w obrębie jednego podwórka, może jednej ulicy. Wystarczyło się przenieść gdzieś dalej i już nie było się napiętnowanym słowami pisanymi w emocjach, albo z czystej złośliwości. Teraz ten hejt przeniósł się do sieci. Teraz stał się publiczny, bo cała Polska i cały świat słyszy te słowa wypowiadane przez Prezesa, czy jego akolitów. Jest się gorszym, bo myśli się inaczej. Jest się gorszym, bo jeździ się na rowerze, albo je warzywa, jest się gorszym bo… Można nad tym przejść do porządku dziennego, ale tego wszystkiego zaczyna być już za dużo i wcale nie świadczy o tych, o których się mówi, ale o mówiących. I wtedy usłyszałam, że KOD… Że KOD chce tego, co było, a to co było - było potworne. To całe PO i reszta. Wszystko po znajomości, afery i ta niby ciepła woda w kranie i wreszcie padło sakramentalne „dajcie im rządzić! Nic wam się nie podoba”. Nie interesuje nas ani PO, ani inne ugrupowania polityczne. Każdy z nas ma poglądy, ale teraz nie o poglądy chodzi. Na pewno wiele rzeczy nam nie podoba, ale nie wychodzilibyśmy na ulicę protestować, gdyby to rządzenie odbywało się w granicach prawa. Już Napoleon mówił, że wolność obywatelska istnieje tylko tam, gdzie są silne sądy. Niedawno uczestniczyłam w webinarium z profesor Ewą Łętowską i pozostałam do dziś pod wrażeniem tego, co usłyszałam. Niezwykle barwnie pani Profesor opisała Konstytucję, przypominając mit, kiedy to Odeyseusz, który by nie ulec kuszeniu Syren każe przywiązać się do masztu. Konstytucja jest takimi więzami, dzięki którym nie możemy ulec szaleństwu pod wpływem syrenich śpiewów. Jest ona czymś, co zabezpiecza większą stabilność prawa, kiedy ci, którzy prawo stanowią ulegają podszeptom innych lub chcą zrobić coś, czego robić nie powinni. Konstytucja jest stabilizatorem. Jest prawem nadrzędnym i reguluje prawodawstwo. Zabezpiecza, by w lekkomyślny sposób nie zmienić ustroju państwa. Nie może być tak, że „kupą mości panowie”, jesteśmy wybrani i możemy wszystko, bowiem ustrój państwa polega na podziale i równowadze władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej. To jest trójkąt, w którym każda z władz działa w granicach swoich kompetencji. Aby Konstytucja mogła chronić obywateli przed ekscesami władzy potrzebna jest kontrola stanowionego prawa i sprawianie, żeby było z tą Konstytucją zgodne. To właśnie rola Trybunału Konstytucyjnego, a w innych krajach sądów konstytucyjnych. Myślałam, że ten mój mini wykład uporządkuje wiedzę biesiadników i uspokoi atmosferę, ale nie. Tak się nie stało. Usłyszałam o nadużyciach poprzedniej władzy, wyborze sędziów z wyprzedzeniem… Tym, że sędziowie Trybunału nie działają w zgodzie z ustawą, bo przecież większość sejmowa ją uchwaliła… Bardzo lubię taki rodzaj równoległego widzenia rzeczywistości i często posługuję się takim sposobem analizowania różnych zjawisk historycznych, czy społecznych. Opisałam im, że obecny Sejm nie zaczekał do orzeczenia Trybunału właśnie w kwestii powołania przedwczesnego sędziów. Powołał nowych i w nocy tuż przed posiedzeniem Trybunału, który miał orzekać w tej sprawie, Prezydent ich zaprzysiągł. To mniej więcej tak jakby tuż przed orzeczeniem wyroku, który ma rozstrzygnąć, czy dom, w którym mieszkam jest w całości mój, czy mojego byłego męża, a może tylko jego część należy do kogoś z nas, ale… Ten mój były mąż w nocy „robi zajazd” i stawia sąd przed faktem dokonanym mówiąc, że dom jest jego, a kiedy wyrok nie jest po jego myśli – stwierdza, że sąd się myli i wyrzuca mnie na bruk… A ustawa tzw. „naprawcza”? Bardzo mi się podoba przykład podamy przez profesora Marka Chmaja. Sejm swoją większością uchwala ustawę, że sędziami Trybunału Konstytucyjnego mają być od chwili uchwalenia tej ustawy – barany i… Czy zgodność tej ustawy z Konstytucją mają badać już te barany, czy dotychczasowi sędziowie podlegający jedynie Konstytucji? Tak właśnie Konstytucja stanowi. Sędziowie Trybunału podlegają tylko Konstytucji… Nastąpiła przy stole konsternacja, a na zakończenie dyskursu moja koleżanka zacytowała Georga Orwella: „Wolność oznacza prawo do twierdzenia, że dwa i dwa, to cztery. Z niego wynika reszta”. Nie było to udane spotkanie i obawiam się, że w tym gronie już udanych spotkań nie będzie. 30 lat minęło … A wolność? Każdy z nas powinien odpowiedzieć sobie na to pytanie sam. Kiedy ją czuje i w jaki sposób ją chce osiągnąć, ale dla wszystkich powinno być jasne, że duch prawa i duch wolności są filarami społeczeństwa.  ]]> 6949 0 0 0 Schlebiać gustom czy kształtować https://www.ruchkod.pl/schlebiac-gustom-ksztaltowac/ Tue, 12 Apr 2016 11:48:07 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=6988 Przemysław Wiszniewski Z wielkim żalem dostrzegamy wszyscy wielką przepaść, która na dwoje dzieli nasze społeczeństwo. Dzieli na nas i na nich. Podział ten szczególnie dotkliwy jest teraz, ale widać go było od dawna.Dotkliwy jest nie dlatego, że "my" jesteśmy w opozycji, a "oni" rządzą, ale dlatego, że w ogóle jest, i że jest kultywowany i wspierany przez władzę. Czy my go też wspieramy? Czytałem dawno temu taką udaną nowelkę o ludziach, którym rosły garby. Z czasem okazało się, że to nie garby, ale sobowtóry. Kiedy już osiągnęły ludzkie rozmiary, stawały na nogi i twierdziły, że to nie one są garbami, lecz ich żywiciele. Ludzie prawdziwi byli w tej sytuacji bezradni. Protestowali, że to nieprawda, że to oni są autentyczni, a garby są uzurpatorami ich tożsamości. Trzeba było się jednak rozdzielić i pozbyć garbów. Kto ten pojedynek wygrał? W niedzielę wczesnym popołudniem napotkałem na ulicy Marszałkowskiej pijany tłum kiboli, wrzeszczących przez megafony i skandujących "CWKS" oraz inne hasła. Dookoła mnóstwo wystraszonej policji. Tłum maszerował chyba w kierunku placu Bankowego albo Grobu Nieznanego Żołnierza. Wymachiwali sztandarami. Nie wiem, co to za okazja... Czyżby jakiś mecz wygrali? - tak sobie pomyślałem. Marsze KOD-u, mimo że także tłumne, bardzo się od tego dzisiejszego różnią. Są dostojne, życzliwe, emanuje z nich dobra energia. Wtedy natomiast zobaczyłem dzikie oblicze narodu. Okazało się, co się okazało. Oni szli na spotkanie ze swoim wodzem. "Prowokacja, Czerwona hołota, Targowica, ubecja - policja musiała ochraniać przed reakcją tłumu osoby stojące z transparentem z wypowiedziami Lecha Kaczyńskiego o Trybunale Konstytucyjnym." Sytuacja polityczna, ale i społeczna zmusza nas do "przekomarzania się" z nimi. Oni mówią nam, że jesteśmy "czerwoną hołotą", ale to przecież my w nich dostrzegamy to, co nazwano kiedyś trafnie "homo sovieticus", więc mówimy, że nieprawda, że to właśnie oni przypominają nam komunę. Oni mówią nam, że jesteśmy "Targowica", ale to my w nich dostrzegamy zdrajców w naszych najświętszych ideałów: wolności, konstytucji, demokracji, państwa prawa. Więc im to wytykamy. Oni krzyczą, żeśmy ubecja, choć przecież w ich własnych szeregach są skompromitowani komunistyczni prokuratorzy, konfidenci i członkowie władz komunistycznej partii. Wykrzykujemy wobec tego w ich stronę, że to waśnie oni są ubecja. I tak w nieskończoność. Dziś w Tok FM w swojej wieczornej audycji prof. Wiktor Osiatyński rozmawiał ze swoim gościem o empatii. Że im jej brakuje, a my winniśmy ją mieć. I zazwyczaj ją mamy, po ludzku, choć zmuszani jesteśmy do agresji, wrogości i pogardy. Sytuacja na nas to wymusza. Ktoś złośliwy napomknął niedawno, że KOD jest jak sekta, i że właściwie niczym się nie różni od rodziny radia Maryja, która też jest sektą. Faktycznie, istnieją formalne podobieństwa: skupiamy się wokół pewnych idei, mamy lidera, wychodzimy z nim na ulice, maszerujemy i protestujemy przeciw tłamszeniu owej idei. Stajemy w jej obronie zorganizowani, zupełnie jak te rodziny, tworząc siatkę organizacyjną na wzór parafialny. Skrzykujemy się na kolejne manifestacje. Zapewne też będziemy potem, gdy już nabierzemy wprawy w marszach, wdzięcznym elektoratem, obowiązkowym i niezawodnym dla każdej partii, byle nie tej obecnie u władzy. Zupełnie, jak rodziny radia Maryja. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie chcę tu suponować jakiejkolwiek proporcji - analogie mają charakter formalny i tu się kończą. W sferze treści bowiem zaczyna się przepaść. Ale co jest tą treścią, która nas łączy? Tą treścią jest zupełnie inna od ich wizji nasza wizja społecznego świata. Nasz świat wyklucza wykluczanie, podczas gdy ich świat takie wykluczenie zakłada i gloryfikuje. Nie możemy wykluczyć połowy narodu i oddzielić się odeń murem. Jeśli tak uczynimy, niczym już nie będziemy się od nich różnić. Podkreślam z całą mocą: nie chodzi mi tutaj o jakąś taktykę i udawanie, o fałszywego gołąbka pokoju, tak jak nie chodzi mi o postulat wybaczania, albo nadstawiania drugiego policzka. Chodzi mi o fundament naszej kultury, która odrzuca postawy nietolerancji i odwetu. To, co tu piszę, nie jest receptą na nasze bolączki, nie spowoduje, że się wszyscy pojednają nagle, albo że nagle reżim Kaczyńskiego uzna wyroki Trybunału Konstytucyjnego. Nie jest receptą natychmiastową, jest właściwie tylko apelem, byśmy nie zatracili naszej godności i przyzwoitości, bo tylko one mogą nas uratować. Telewizja publiczna od lat schlebiała tanim gustom - miała mało przychodów z abonamentu, więc ulegała prawom rynku, by przyciągnąć reklamodawców. Reklamodawcy przychodzili pod warunkiem wysokiej oglądalności. Dyktat oglądalności wymuszał obniżanie wartości intelektualnej programu telewizyjnego. Tylko szmira przyciągała szeroką publiczność... "Gwiazdy tańczą na lodzie", etc... Teraz mamy telewizję narodową, która jest tubą propagandową reżimu. Schlebia najtańszym gustom, mimo że do tej pory wydawało się, że tańszym już nie można schlebiać, a jednak można. Gust może być, jak się okazuje, knajacki, rodem z magla. Dowiadujemy się z prasy, że w pogoni za 500+ sierotki z domów dziecka nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, odzyskują masowo zainteresowanie rodziców i krewnych. Sierotka jest na wagę złota, pardon!, na wagę tych 500 zł. Co się z nami porobiło?! Jakie instynkty jeszcze może z nas wyzwolić władza? My, KOD, nie możemy schlebiać tanim gustom i nie schlebiamy. Wiemy, że stoi przed nami wielkie zadanie edukacji obywatelskiej. Ale zanim wycelujemy ją w "nich", musimy zacząć od siebie i pamiętać, że nam nie przystoi, nie wypada, nie wolno zionąć nienawiścią i pogardą. Nie wolno nam stać się takimi samymi, jak oni. To doprowadzi nas  wszystkich do niechybnej klęski. Musimy trzymać poziom.  ]]> 6988 0 0 0 Kultura hejtu. Hejt kultury https://www.ruchkod.pl/kultura-hejtu-hejt-kultury/ Wed, 13 Apr 2016 13:27:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7010 Jacek Sut Nadal autokorekta w komputerze słowo hejt podkreśla na czerwono. To ostatnia flanka zanim nienormalne stanie się normą. Jak do tego doszło? Socjalizm, złośliwie zwany komunizmem, kojarzył mi się - z przeproszeniem szanownych liberalnych sumień - z kulturą. Do podstawówki przyjeżdżała filharmonia, kilka razy w roku byliśmy w teatrze, w Gorzowie lub w Zielonej Górze, były pogadanki i aule. Wiadomo dlaczego i po co. Po latach bezwzględnej represji reżim zwolnił nacisk i wspierał koncesjonowaną, jak twierdzą niezłomni lustratorzy, kulturę i sztukę. Wraz z przemianami ustrojowymi i wszechobecną doktryną „wolnego rynku” padło hasło, że dobra sztuka i wysoka kultura nie potrzebują wsparcia, bo obronią się same. Dziś zastanawiam się jak mogliśmy wierzyć w takie idiotyzmy. Pierwsze pod nóż poszły budżety jednostek kultury, które teoretycznie nie były bezpośrednio związane z główną działalnością danej placówki, ale które w efekcie stały się zalążkiem ich dekonstrukcji. Teatrom na przykład w pierwszej kolejności zabrakło na utrzymywanie mieszkań dla, wtedy jeszcze z samej zasady, wędrujących po Polsce aktorów. Sprzedano je aktualnie zamieszkującym, czego skutkiem stało się skostnienie zespołów i śmierć wędrownego, ożywczego prądu osobowości i talentów przez polskie sceny. Przy każdej okazji słyszeliśmy, że trzeba na służbę zdrowia, na drogi, na koleje, na remonty, na odbudowę po socjalistycznej tandecie. Skubano z kultury. W mniejszych ośrodkach szkoły nie tylko nie widziały teatru i nie spotykały się z artystami innych dziedzin, ale nawet przestały zamawiać przedstawienia edukacyjne, bo zabrakło pieniędzy z tzw. „korkowego” czyli funduszu na rzecz przeciwdziałania alkoholizmowi i uzależnieniom. Dzieci straciły kontakt z żywymi przedstawicielami wolnych zawodów, z osobowościami, niekiedy znanymi w całym kraju. To był rok mniej więcej 2000. 11 lat po Okrągłym Stole kultura umarła śmiercią głodową. Oczywiście byli beneficjenci zmian. Ci jednak, zgodnie z zasadą „nieskończonej kumulacji”, sformułowaną zresztą przez Marksa, skupiali coraz więcej wśród coraz węższej grupy pozostałym, zostawiając nic lub długi. O dziwo nadal rozprawialiśmy o „mecenatach” i „mecenasach”, marzyliśmy o „sponsorach” i turlaliśmy się na głodowych pensjach od wypłaty do wypłaty. A dzieci? Cóż. Te, które w 2000 miały od 2 do 12 lat lat już nie uświadczyły pana aktora czy muzyka w szkole. Grzegorz Miecugow przytacza często anegdotę o tym, że dziś żaden reklamodawca nie odważyłby się na hasło reklamowe „Ociec prać!”, gdyż nikt już nie wie, kto to Kiemlicze, ani nawet Sienkiewicz. Nastoletnia adeptka sztuki teatralnej, „zakochana w teatrze” nie wie kim jest Janusz Gajos. Nic dziwnego, że tępawy osiłek bez żenady wypisuje Krystynie Jandzie obelgi, gdyż dowiedział się o niej niedawno (dzięki „rewelacjom” prawicowej prasy na temat rzekomego wyklaskiwania) i niezbyt kojarzy kim jest. A nawet pewno myśli, że jest jemu podobna. Każdy rząd po 89 roku spychał kulturę i sztukę na margines. Argumentowano, że najpierw trzeba poprawić byt Polaków, a wtedy oni, wdzięczni i syci, sięgną sami po kulturę, chętnie za nią dużo płacąc, bo przecież jest ona „naturalną potrzebą człowieka”. Dotowanie i państwowe subwencje kojarzone były ze sterowaną centralnie gospodarką. Artyści mieli się obronić siłą swego talentu sami, bez pomocy kapitalistycznego państwa, a kto bąkał, że to się nie uda, a wręcz nie godzi, odsądzany bywał od czci i wiary oraz stawiany do kąta razem z (nomen omen) wspólnym kodem kulturowym Polaków. Teraz miało być wolnościowo i bez nacisków. Niech obywatel sam zadecyduje, czy woli wydać na teatr, czy na piwo w kawiarnianym ogródku przy grillu. Jeśli nie kupuje biletów, znaczy sztuka słaba, wystawa nietrafiona, a koncert do bani. Może i po części ta weryfikacja była słuszna, ale wracam do zapomnianych pokoleń, urodzonych między 1990 i 2000, oni nie nawykli do żywego odbioru, więc go nie znali, ergo nie był im do niczego naturalnie potrzebny. Zanim dojdę do „ciepłej wody w kranie” muszę podkreślić, że w wyżej opisywanych dziedzinach kopernikańskie prawo wypierania dobrego pieniądza przez zły działa ze zdwojoną siłą. Eksplozja disco polo powinna dać do myślenia, ale już nie było komu. Panował pogląd, że skoro lud tego chce, to trzeba mu to dać, co się zresztą opłaca. W sumie nic w tym złego pod warunkiem, że ktoś mądry by pomyślał, że skoro lud płaci ciężkie pieniądze za szmirę, to obowiązkiem państwa jest płacić za coś, co tę szmirę zrównoważy. Wtedy wolność miałaby szansę na zaistnienie, bo istniałby rzeczywisty, a nie fikcyjny, dyktowany sprzedażowymi strategiami wybór. Obrazowo mówiąc wybór pomiędzy Coca Colą i Pepsi Colą nie zachodzi. Zachodzi za to między napojami słodzonymi i leczniczymi wodami. Na stanowiska ministerialne w kulturze trafiały osoby (z wyjątkiem ministra Dąbrowskiego, bo Izabela Cywińska mimo wspaniałej proweniencji narobiła szkód wierząc w urynkowienie się kultury i sztuki i ich samoistną zdolność odradzania się) przypadkowe lub „zesłane”. Nikt nie chciał przyznać, że bez budżetu płynącego od państwa, spsiejemy i schamiejemy w ekspresowym tempie. Czego mamy dowody dzisiaj. Partia Kukiza i sam Kukiz reprezentują mentalność parobka z Ferdydurke. Patrząc na Krystynę Pawłowicz konstatuję, że „Świat według Kiepskich” przestał być fantazją. Tylko, że w realu przestał również śmieszyć. Dochodzi do potężnego rozwarstwienia, w którym (trzeba przyznać, że wierni) aktywni odbiorcy kultury i sztuki są jak mitologiczny 1% konsumujący jej 90%. Pozostała część żre post-popkulturowy fastfood wpychany im przez nadawcze koncerny i kompletnie nie rozumie postawy owego 1%. W przeciwieństwie do struktury społecznej nie ma tu żadnego środka. Nie ma „warstwy średniej” odbiorców kultury, warstwy, która docenia artystów, pisarzy i ich dzieła, która szanuje ludzi z dorobkiem i ich podziwia. Warstwy, która raz na jakiś czas „pozwala” sobie na wyjście do teatru, przeczytanie książki, wizytę w lokalnym Klubie Kultury na spotkaniu z malarzem i jego sztuką. Warstwy, w której zaproszenie dziewczyny na wystawę byłoby szarmanckim sznytem. Żebyśmy się zrozumieli, drodzy Czytelnicy, którzy teraz zapewne się wzburzyliście - fakt, że Wy sobie na to pozwalacie świadczy jedynie o tym, że należycie do 1%. W związku z tym statystycznie nie istniejecie. Pardon! Nie istniejemy. Odbiorcy popkulturowego fastfood’u nie rozumieją 1%, a ponieważ nie rozumieją, to się boją, bo to dla nich obcy. O tym, dlaczego obcy zamienia się we wroga napisał pięknie Zygmunt Bauman, więc ja swoich teoriach zmilczę. Wiem jednak jedno: rozwarstwienie i tak duża dysproporcja pomiędzy tymi grupami niczego dobrego również na przyszłość nie wróży. Agresja i hejt są prostymi tego konsekwencjami. Z tym, że nie mówiłbym już o kulturze hejtu, ale o hejtowaniu kultury, jako języka obcej, czyli wrogiej grupy „wykształciuchów”. No i 8 lat „ciepłej wody w kranie”. Nie zapomnę nigdy Donaldowi Tuskowi i Platformie Obywatelskiej jej stosunku do kultury i sztuki, a raczej kompletny jego brak. Minister Zdrojewski miał nadzieję na tekę ministra obrony, ale dali mu kulturę, w której się sprawdzał jak Staszek w biznesie. Pozostałych nawet nie warto wspominać. Indolencja i kompletna inercja. W politycznej narracji edukacja kulturowa i powszechny dostęp do dóbr kultury i sztuki nie wystąpiły nigdy. Premier za to „haratał w gałę” i mamy boisk od pytonga. Do pokoleń urodzonych po 90-tym roku dochodzą następne, w dzisiejszej sytuacji zupełnie ogłupiane narracją katolicko faszystowską, w której można lżyć każdego i niszczyć wszystko jak Talibowie posągi Buddy. Ostatnie miesiące dodały nam konieczność kolejnego pokolenia na powrót do cywilizacji Zachodu. Nawet, gdy ten rząd upadnie, to problem pozostanie, narodowcy z ulic nie zejdą, a Kukiz nie zmądrzeje. KODerzy dyskutują o młodych, dyskutują o poszerzeniu bazy ludzkiej. Nic lepiej nie działa niż własny przykład. KOD powinien ostentacyjnie stanąć za powszechnym dostępem do kultury. Powinien zdobyć dla tego planu Ludzi Kultury i Sztuki pisanych wielkimi literami, których trzeba wozić po gimnazjach i liceach, patronować spotkaniom z młodzieżą. Powiem więcej: KOD powinien zdobyć pieniądze (składki, dotacje), żeby nikt nie musiał do tego dopłacać, a najlepiej, żeby cokolwiek zarobił. Bo za pracę trzeba płacić. Szczególnie artystom. Inne formy okazywania im szacunku zdechły. Celowo nie wymieniam celebrytów, bo oni nie należą do świata kultury, są wytworami biznesu, mają zapełniać okładki i generować sprzedaż. Rzadko są czymś więcej. Niechaj więc zostaną tam, gdzie im najlepiej czyli w „Maglu Towarzyskim”. Tym, którzy obawiają się takiej strategii lub chętnie odłożyliby ją na „lepsze czasy” przypomnę anegdotę o Churchillu, któremu w czasie wojny przedstawiono budżet Wielkiej Brytanii. „A gdzie pieniądze na kulturę i sztukę?” miał zapytać Winston. „Panie premierze, przecież jest wojna!” - „Jeśli nie ma kultury i sztuki, to po cholerę w ogóle walczymy?”  
Jacek Sut jest redaktorem naczelnym portalu sąsiedzi.pl i magazynu „Sąsiedzi”.  ]]>
7010 0 0 0
KOD się liczy https://www.ruchkod.pl/kod-sie-liczy/ Sun, 17 Apr 2016 11:16:54 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7096 Przemysław Wiszniewski Ostatnio Gazeta Wyborcza opublikowała wynik badania społecznego poparcia dla partii politycznych. Sporządzający badanie uznali, że byłoby niepełne, gdyby pominąć pytanie o Komitet Obrony Demokracji. Nie badano wszak preferencji wyborczych, ale preferencje polityczne w szerszy sensie. KOD nie aspiruje do miana partii politycznej, jest ruchem społecznym (obywatelskim) sensu stricto, ale działa w sferze politycznej. Inaczej mówiąc, nie przekształci się w partię polityczną, o czym wielokrotnie zapewniał lider, Mateusz Kijowski, i chce pozostać ruchem ponad politycznym (w prawnej formie stowarzyszenia), zaś sympatycy KOD-u mogą być zwolennikami czy też członkami różnych opozycyjnych partii politycznych, lub osobami bezpartyjnymi.
40% Polaków popiera Komitet Obrony Demokracji, jak wynika z sondażu TNS dla "Gazety Wyborczej". To o 8% więcej niż poparcie dla PiS, partię rządzącą popiera bowiem 32% Polaków.
Okazało się, że "według wyników badań przeprowadzonych dla "Gazety Wyborczej" KOD popiera 40% respondentów, a 28% nie popiera. Co czwarty Polak deklaruje, że o ruchu Mateusza Kijowskiego nie słyszał, a 7% nie ma zdania. Wyborcza pytała także o poparcie dla partii politycznych. Na czele nadal znajduje się PiS, jednak z mniejszym poparciem niż KOD, bo 32%." Można zatem mówić o sukcesie KOD-u, który nie dość, że rozpoznawalny, to w zakresie poparcia zdyskontował nie tylko wszystkie partie opozycyjne razem wzięte, ale i partię rządzącą, pomimo że tej ostatniej wzrosło poparcie po wdrożeniu obiecywanego w wyborach rozdawnictwa środków rodzinom wielodzietnym. KOD, z tej racji, że nie jest i nie chce być partią polityczną, nie rywalizuje ani z rządzącą partią, ani z opozycją. Deklaruje współpracę z opozycją i ją realizuje w tych aspektach życia politycznego, które są zbieżne z jego celami statutowymi. Nie rywalizuje więc z opozycją, ale też z partią rządzącą, której legitymację społeczną uzyskaną w wyborach respektuje - zmierza tylko do ucywilizowania działań tej partii, by były zgodne z prawem. Kiedy przyglądamy się fenomenowi KOD-u, który w ciągu kilku zaledwie miesięcy od zaistnienia stał się rozpoznawalnym zjawiskiem społecznym w kraju i za granicą, nie sposób uniknąć analogii z ruchem Solidarności, który również powstał jako przeciwwaga dla systemu opresyjnej władzy. Jakie są podobieństwa między tymi ruchami, historycznym i współczesnym, a jakie różnice? Podobieństwa, to na pewno skupienie wokół idei Solidarności opozycji antyreżimowej, masowość ruchu (Solidarność dumnie legitymizowała się poparciem na poziomie 10 milionów członków), jego pokojowy charakter (deklarowano respektowanie władzy jako takiej oraz niezgodę na najbardziej niesprawiedliwe jej poczynania). Oczywiście, po wielu latach Marian Krzaklewski przeistoczył Solidarność w partię (Akcję Wyborczą Solidarność), co było politycznym triumfem, ale też początkiem upadku ruchu, który teraz jest pupilkiem władzy o marginalnym znaczeniu społecznym i bardziej karykaturą ruchu znanego nam z historii, niż jego kontynuacją. A jakie są różnice? Solidarność była związkiem zawodowym, który wyrósł z przyczyn głównie ekonomicznych i trzeba się było doń zapisać. KOD nie jest związkiem zawodowym, nie trzeba się tu zapisywać, żeby być sympatykiem KOD-u, a więc KOD-erem, cele statutowe ruchu abstrahują od kwestii ekonomicznych, ponieważ mamy względny dobrobyt odziedziczony po poprzedniej władzy, a w każdym razie trudno mówić, żeby całe społeczeństwo było spauperyzowane, tak jak to miało miejsce za komuny. Jeszcze zatem mamy względny dobrobyt, choć można się spodziewać, i wskazują na to pewne przesłanki, że populistyczne rządy PiS-u "zaowocują" gospodarczą stagnacją, o ile nie kryzysem. Do różnic należy też zaliczyć sposób odnoszenia się władzy do lidera. Lider Solidarności, Lech Wałęsa, był prześladowany przez komunistów w sposób drastyczny, był inwigilowany i internowany. Lider KOD-u, Mateusz Kijowski, na razie cieszy się względnym spokojem, jeśli nie liczyć internetowego szkalowania jego osoby i całego naszego ruchu, choć też trudno udowodnić, że dzieje się to z rozkazu władzy. Ma raczej charakter anonimowy poza kilkoma wypowiedziami polityków (świeckich i duchownych). Zadaniem KOD-u jest skuteczne wywieranie presji na złą władzę, ażeby powstrzymała się przed dalszą dewastacją demokracji w Polsce i zawróciła ze ścieżki niekonstytucyjnej na ścieżkę działań zgodnych z prawem. Zadanie to realizowane jest poprzez manifestacje i pikiety we wszystkich polskich miastach (oraz za granicą). Innym zadaniem KOD-u jest edukacja obywatelska rozumiana jako samokształcenie Polaków, aby rozumieli, czym jest trójpodział władzy, państwo prawa, zła władza, prawo wyborcze, niezawisłość Trybunału Konstytucyjnego, etc. W tym sensie KOD wyręcza obowiązek edukacyjny państwa, ale pojmowany szerzej, niż tylko w odniesieniu do obecnego reżimu, bo jak się zdaje na niewiedzę obywateli nakładają się wieloletnie zaniedbania. Dlaczego w takim razie można mówić o sukcesie KOD-u? Ponieważ poparcie dlań jest tak wysokie pomimo wspomnianego wcześniej braku orientacji Polaków w zawiłościach prawnych władzy i pomimo wiążącej się z tym względnej nieatrakcyjności oferty programowej. Owa nieatrakcyjność wynika z tego, że KOD właściwie niewiele obiecuje poza powrotem do normalności, a w zamian nakłania ludzi do ustawicznych demonstracji ulicznych, od czego obywatele przez ostatnie ćwierć wieku się odzwyczaili, a i za komuny maszerowało ich niewielu. Lider podsumowuje sukces KOD-u: "KOD został zauważony w całym świecie. Nasze postulaty są rozumiane przez przedstawicieli administracji USA, przedstawicieli Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej, polityków i naukowców, liderów opinii światowej i autorytety, dziennikarzy całego świata i wielu obywateli. Żądania czy oczekiwania ich realizacji są kierowane w stronę polskiego rządu ze wszystkich stron. KOD został nominowany do nagrody demokracji w Europie i w USA. Jesteśmy ważnym i nowym zjawiskiem na światowej scenie, komentowanym i obserwowanym przez opiniotwórcze środowiska. A to wszystko po niecałych pięciu miesiącach istnienia Komitetu Obrony Demokracji." Czy KOD musiał powstać? Nie, nie musiał, ale chwała mu za to, że jednak powstał. Tak, jak niegdyś powstała Solidarność. Jerzy Baczyński ładnie podsumowuje to, co wszyscy przeczuwamy, że mianowicie za sprawą PiS-u obecnie mamy w Polsce PRL-bis. "Dla ludzi pamiętających PRL paplanina PiS to rozczulający powrót do przeszłości." Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby nie było wówczas Solidarności? I to ćwiczenie teraz, po wyobrażeniu sobie, proszę rzutować na naszą obecną sytuację. KOD zatem daje nam wszystkim nadzieję, że uda się zawrócić Polskę ze złego kursu. I ta nadzieja jest przyczyną sukcesu sondażowego naszego ruchu.  ]]>
7096 0 0 0 47 0 0 52 0 0 2152 http://faceebok 0 0 2153 2152 0
Czy profesor Zbigniew Jędrzejewski jest sędzią Trybunału? https://www.ruchkod.pl/czy-profesor-zbigniew-jedrzejewski-jest-sedzia-trybunalu/ Sun, 17 Apr 2016 11:05:11 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7103 Piotr Rachtan Awantura zwieńczyła wybór prof. Zbigniewa Jędrzejewskiego, rekomendowanego przez Prawo i Sprawiedliwość, na sędziego Trybunału Konstytucyjnego na miejsce kończącego kadencję Mirosława Granata. Awanturę spowodował poseł Kukiz' 15 – Kornel Morawiecki, który poprosił koleżankę klubową Małgorzatę Zwiercan, by zagłosowała za niego. Jak podaje TVN24, posłanka Zwiercan potwierdza, że zagłosowała za posła Morawieckiego. - Tak, głosowałam za Kornela - z tego względu, że źle się poczuł i rozmawialiśmy o tym wcześniej. Pan Kornel prosił mnie - stwierdziła posłanka. - Prosiłem panią poseł, żeby zagłosowała za mnie - powiedział także sam Morawiecki. - Uważam, że nic specjalnego się nie stało. Większość sejmowa zagłosowała - stwierdził poseł. - Uważam, że jeśli kogoś poprosiłem, to jest wszystko moralnie w porządku - dodał. - Wyjaśniamy tę sprawę. Jeśli rzeczywiście tak się stało, to pani Zwiercan powinna złożyć mandat - powiedział Paweł Kukiz. Było to istotne nie tylko ze względów etycznych, a nawet - prawnych (podobne sytuacje w przeszłości powodowały wszczęcie postępowania przez prokuraurę z powodu "poświadczenia nieprawdy"): cała opozycja - PO, Nowoczesna, Kukiz'15 i PSL - umówiły się, że podczas wyboru sędziego TK nie będą głosować w ogóle. Żeby wybór sędziego był ważny, musi zagłosować co najmniej połowa posłów, czyli 230 - jednak na sali było tylko 227 posłów PiS. Czyli niegłosowanie przez opozycję doprowadziłoby do tego, że nie wybrano by sędziego. Kilku posłów Kukiz '15 wyłamało się. W tym - Kornel Morawiecki. Marszałek Kuchciński, mimo żądań reasumpcji głosowania, ogłosił, że jest ono ważne i że prof. Zbigniew Jędrzejewski został prawidłowo wybrany. Czy na pewno? Komentatorzy skupiają się na liczbie głosów, posłance Małgorzacie Zwiercan i Kornelu Morawieckim. To jednak jest dyskusja o marginalnej wadze. Są sprawy fundamentalne, które każą postawić tytułowe pytanie. I nie jest to także odrażająca awantura w przeddzień głosowania, w trakcie groteskowego przesluchania kandydata w sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, podczas którego skandalicznie zachowywała się posłanka Krystyna Pawłowicz, nie dopuszczając, wspólnie z posłem - prokuratorem Piotrowiczem, przewodniczącym komisji do zadawania kandydatowi istotnych pytań. Posłanka PiS ostro zaatakowała polityków opozycji za to, że... zadają pytania kandydatowi PiS do Trybunału Konstytucyjnego. Kamilę Gasiuk-Pihowicz nazwała "Myszką-Agresorką", mówiła też – co prawda po łacinie, ale wciąż – o atakowaniu "do us***ej śmierci (ad mortem defecatum). Prawdziwie jednak fundamentalne zagadnienie spowodował wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca. Dlaczego? W uznanej za zgodną z konstytucją ustawie z 25 czerwca 2015 o Trybunale Konstytucyjnym w rozdziale 3 „Sędziowie” znajduje się następujący przepis dotyczący wyboru sędziego Trybunału:
„Art. 19, ust. 2. Wniosek w sprawie zgłoszenia kandydata na sędziego Trybunału składa się do Marszałka Sejmu nie później niż 3 miesiące przed dniem upływu kadencji sędziego Trybunału.”
Przed 27 stycznia nikt o kandydacie Zbigniewie Jędrzejewskim nie słyszał. Jego kandydatura pojawiła się dopiero pod koniec marca. A zatem – z punktu widzenia obowiązującej ustawy, wybór jest nieważny. Profesor Zbigniew Jędrzejewski pozostaje nadal profesorem, ale nie sędzią. Oczywiście, obóz rządowy będzie twierdzić, że ustawa „naprawcza” z 22 grudnia, według której rzeczywiście Sejm w terminie wybierał sędziego – obowiązuje. Bo choć 9 marca Trybunał uznał ją za niezgodną z konstytucją, to przecież była to jedynie „opinia kilku sędziów” wyrażona przy kawie i ciasteczkach, na dodatek n ie ogłoszona w Dzienniku Ustaw, no i przyjęta wbrew woli ministra sprawiedliwości. Może sobie Trybunał gadać co chce, jego prezes może wypowiadać się do woli w mediach, że ma rację, prezesi europejskich sądów konstytucyjnych mogą sobie pisać listy, jakaś Komisja Wenecka, grzecznie przecież zaproszona przez ministra spraw zagranicznych może coś sobie też jakieś aroganckie opinie pisać, jakiś Parlament Europejski może głupie i antypolskie uchwały przyjmować, mogą różne autorytety międzynarodowe i krajowe uważać, że wyrok TK z 9 marca wydany został prawidłowo, ale to premier nie musi ogłaszać wyroku, bo ma odmienną opinię, a marszałek Sejmu może łamać prawo – w tym konstytucje, bo właśnie tak uważa, nie mówiąc o prezydencie, który konstytucję złamał już w listopadzie. I co nam zrobicie? No dobrze, niech tak będzie, że – nazwijmy go sędzią Trybunału Konstytucyjnego – sędzia Jędrzejewski zasiądzie w fotelu sędziego i zacznie orzekać. I zagłosuje za wyrokiem w sprawie skargi konstytucyjnej obywatela Paszczaka, który, niezadowolony z wyroku, odwoła się... do sądu powszechnego, bo wykryje istotne uchybienie w postaci niezgodnego z prawem obsadzenia sędziowskiego stanowiska. I sąd powszechny się wypowie nie po myśli sędziego Jędrzejewskiego, posłanki Pawłowicz, marszałka Kuchcińskiego i prezesa Kaczyńskiego. Czy wyrok przyjęty przez Trybunał Konstytucyjny z udziałem Zbigniew Jędrzejewskiego ma jakąkolwiek moc prawną? Odpowiedź powinien znać profesor Jędrzejewski, karnista, który mógłby np. odpowiedzieć na analogiczne pytanie, czy wyrok wydany przez sędziego sądu karnego, który np. jest zawieszony, albo wydalony ze stanu sędziowskiego jest ważny? No właśnie, dobre pytanie: czy prof. Zbigniew Jędrzejewski może na nie odpowiedzieć? Chyba wiadomo, jaka powinna być odpowiedź. Do takiego wyroku w ogóle by nie doszło, bo nie rozpoczęłaby się rozprawa, gdyż taki sędzia nie zostałby w ogóle do orzekania dopuszczony. W sądzie karnym, powszechnym. A w sądzie konstytucyjnym – może? Ponawiam pytanie tytułowe: czy prof. Zbigniew Jędrzejewski jest sędzią Trybunału Konstytucyjnego? Liczę na profesorską odpowiedź. Godną profesora prawa karnego, który rozumie co to jest chaos prawny. I który wie, gdzie jest tego chaosu przyczyna. Może zdąży z odpowiedzią przed złożeniem ślubowania przed panem prezydentem, żeby uchronić głowę państwa przed recydywą.  
Tekst pochodzi z portalu Obserwator Konstytucyjny  ]]>
7103 0 0 0 77 0 0 78 0 0
Nie pytam jakie są prawa, ale jacy są sędziowie https://www.ruchkod.pl/nie-pytam-jakie-sa-prawa-jacy-sa-sedziowie/ Sun, 17 Apr 2016 20:39:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7129 „Nie pytam jakie są prawa, ale jacy są sędziowie” Monteskiusz

 
Adam Grabski
W czasach, gdy władza goni ludzi przed sobą zamiast sprawiać, by podążali za nią, monteskiuszowskie podwaliny demokratycznego porządku drżą w posadach. Kiedy pod koniec ubiegłego roku świat z dumą obchodził 800-lecie wydania Magna Charta Libertatum, rodzima demokracja (nie tak sędziwa jak angielska, za to pozostająca w lepszym o sobie mniemaniu), ustępowała przed samowolą władzy wykonawczej. A jako, że ta z ustawodawczą stanowią zwarty monolit, oddawała pole obu tym władzom. Zatarcie granicy pomiędzy rządem, parlamentem i prezydentem, podporządkowanym w istocie woli jednej partii politycznej, a konkretnie jej wodza, samo w sobie stanowi poważne zagrożenie dla swobód obywatelskich, skutkując brakiem wzajemnej kontroli w przestrzeganiu demokratycznych standardów. Dopiero jednak sforsowanie okopów władzy sądowniczej swobody te ostatecznie pogrzebie. W Anglii początku XII wieku świadomość społeczna była dość dojrzała, aby zakazać królowi „sprzedawania, zaprzeczania lub odraczania komukolwiek prawa i wymiaru sprawiedliwości” oraz, by mu nakazać mianowanie sędziów „tylko spośród takich ludzi, którym znane są prawa królestwa i którzy sumiennie zechcą ich przestrzegać”. Średniowieczni Anglicy przewidzieli w swych swobodach uprawnienie do wezwania ludu, aby zniósł króla z tronu, gdyby postanowień karty przestrzegać nie zechciał. Król uznał swą podległość prawu, a wyroki sądów przyjął za uprawnione władzy swej ograniczenie. W jednym aspekcie echa Wielkiej Karty Swobód pobrzmiewają również we współczesnych polskich realiach. Otóż należne człowiekowi prawa, średniowieczna Karta przyznawała tylko wyższym stanom społecznym. Minęły wieki, a w dzisiejszej Polsce nadal ze szczególnych swobód korzystać mogą wyłącznie wybrani: „prawdziwi” Polacy, lepszego sortu, katolicy (choćby niewierzący, nienawidzący bliźnich i opowiadający się za karą śmierci), mięsożercy, ojcowie patriarchalnych rodzin (najlepiej wielodzietnych, choćby z gwałtu) i antykomuniści (choćby w przeszłości komunie dzielnie służyli, a obecnie jej mechanizmy z równym zapałem wdrażali), połączeni wspólnym węzłem uwielbienia dla wodza, a przynajmniej takowe uwielbienie  manifestujący. PiS już na początku swego niszczycielskiego marszu dał wyraźny sygnał, że poplecznikom swym gwarantuje nietykalność, że nawet wymiar sprawiedliwości ich nie dosięgnie, jeśli tylko dzielnie służyć będą. PiS (monolit) ułaskawił Mariusza Kamińskiego zanim jego proces dobiegł końca. I nie poprzestał na tym. Wyniósł ułaskawionego na urzędy. Urzędy jeszcze bardziej eksponowane, niż te, za nadużycie których stanął on przed sądem. Wkrótce PiS (monolit) ułaskawi też Marcina F., bo ten przecież zapowiedział  (uroczyście, w sejmie), że będzie odbijał ojczyznę z wrogich rąk opozycji. I nie rzuca słów na wiatr. Bić umie, o czym osobiście przekonał się policjant zabezpieczający nielegalny marsz narodowców. Minister Sprawiedliwości już wstrzymał wykonanie kary więzienia prawdziwemu Polakowi i katolikowi. Ułaskawienie przez prezydenta to tylko formalność.
Armia PiS-u musi być bezkarna, aby mogła być bezwzględna i skuteczna. Trzeba tylko przekonać „ciemny lud”, że jej żołnierze to ofiary prześladowań ze strony sędziów – resortowych dzieci.
Armia PiS-u musi być bezkarna, aby mogła być bezwzględna i skuteczna. Trzeba tylko przekonać „ciemny lud”, że jej żołnierze to ofiary prześladowań ze strony sędziów – resortowych dzieci. W obu tych przypadkach sprawa jest oczywista. Wyroki wydał przecież sędzia Łączewski – człowiek wielce skompromitowany, bo tak napisała mało komu znana „Warszawska gazeta” (teraz już bardziej znana), powołując się na poważne źródło – anonimowego internautę. Rozpętała się prawdziwa burza medialna, w której prym wiodła niezależna TVP. Burza przypadkiem zupełnie trafiła na czas, gdy sąd miał zdecydować, co począć z wytworem prezydenckiej kreatywności prawnej (ułaskawieniem nieprawomocnie skazanego). Ciemny lud oburzony. Nie, bynajmniej nie tym, że tu i teraz prowokacja wobec sędziego, stała się rzeczą normalną. I nie tym, że nieznana gazeta zbija kapitał popularności na prowokacji wobec sędziego. To przecież zupełnie inna prowokacja, niż nakłanianie obywatela do łamania prawa przy wykorzystaniu instytucji państwa (za to nieprawomocnie skazano Kamińskiego i jego współpracowników). To prowokowanie do wyjawienia poglądów – niebezpiecznych, bo nieprzychylnych tym, którzy łamią konstytucyjne prawa. Kto staje w obronie prawa, ten polityk. A polityk nie może być sędzią. Hańba i infamia. Sędziowie, którzy mieli się wypowiedzieć, co zrobić z tą prezydencką hybrydą też dostali jasny sygnał. Już tylko krok dzielił ich od  takiej właśnie hańby i infamii.  Kilka artykułów w prawicowej prasie o sędzi ze składu, która orzekała na podstawie dekretu  o stanie wojennym i krok ten stał się już tylko kroczkiem. W jednej sprawie z PiS-em zgodzić się trzeba: Nienaprawialnym błędem poczatkującej polskiej demokracji była rezygnacja z weryfikacji kadry sędziowskiej po 1989 roku. Był to czas, gdy należało jasno powiedzieć, kto jest sędzią, a kto tylko ślepym wykonawcą przepisów, kto sumieniem, a kto narzędziem. Należało ukoronować wartości i napiętnować ich brak. Zabrakło bowiem hańby i infamii, które byłyby nauką i przestrogą dla tych, którzy przyszli potem. Tamto zaniechanie dostarczyło też obecnie rządzącym skutecznego narzędzia propagandy, która godzi we wszystkich sędziów, niezależnie od proweniencji i osłabia ich autorytet w społeczeństwie. Dlatego hańba i infamia dziś spotykają tych, którzy mają czelność samodzielnie myśleć. W ten sposób obecnie ci, dla których niezależność jest tylko wyświechtanym frazesem, zapewnią sobie spokój za cenę konformizmu, za cenę naszych swobód. I dlatego dziś ktoś taki, jak poseł Piotrowicz ustala granicę pomiędzy prawem a bezprawiem. Gdy 30 marca 2016 r. sąd miał zdecydować, czy klęknie przed władzą wykonawczą (przed monolitem, czyli partią, czyli wodzem), wbijając w ziemię pod ciężarem uginających się kolan konstytucyjne zasady trójpodziału władzy, równości wszystkich wobec prawa i dwuinstancyjności orzekania, czy może jednak powie „nie” autorytarnym zapędom - drugi sort z nadzieją wstrzymał oddech…
Czy umorzenie umorzonego postępowania nie jest sprzecznością samą w sobie?
Sędziowie jednak przyznali prezydentowi te prawa, które XII-wieczna Anglia ograniczyła swojemu królowi. Poszli nawet dalej. Uchylili wyrok skazujący i umorzyli postępowanie, choć w umorzeniu prezydent ich przecież wyręczył (ogłosił to nawet w telewizji). Czy umorzenie umorzonego postępowania nie jest sprzecznością samą w sobie? Bubel prawny? Co za różnica. Zdublowanie tej decyzji pozwoliło wysłać wyrok skazujący w niebyt, bo wiązało się z koniecznością uchylenia wyroku skazującego. Wszyscy dostali ten sam sygnał – kto z nami, ten bezkarny. Według profesor Ewy Łętowskiej sprawa zasługiwała na ocenę tęgich głów z Sądu Najwyższego. Czy jednak rzeczywiście aż tęgich głów potrzeba, żeby zrozumieć, że art. 139 Konstytucji to jedna z zawartych w ustawie zasadniczej ogólnych norm, które konkretyzują dopiero akty prawne niższego rzędu, że prawo łaski zostało wyczerpująco określone w przepisach postępowania karnego i dlatego od zawsze odnosiło się tylko do orzeczeń w sprawach karnych, że szersza interpretacja tego prawa oznaczałaby akceptację ułaskawiania przez prezydenta od orzeczeń w sprawach cywilnych, administracyjnych, a może i od wyroków sądów kościelnych. Dlaczego w zasadzie nieograniczone prawo łaski (jak chce monolit i jak pozwolił mu sąd) nie miałoby polegać na zwolnieniu dłużnika z długu (nakaz zapłaty to poważny dyskomfort), na uwolnieniu ustalonego sądownie ojca od ojcostwa (alimenty bywają bardziej dolegliwe niż niejedna kara za przestępstwo). Dlaczego wreszcie prezydent, który może uwolnić od ścigania, miałby nie móc nadać glejtu na dozgonną bezkarność – tak na wszelki wypadek? Otóż dlatego, że nawet w średniowieczu prawa władcy były ograniczone, czego „prawdziwy Polak i katolik” w XXI wieku nie potrafi docenić. I nie potrafi zrozumieć, że im większe ograniczenia ma władza, im bardziej kompetencje władz są rozdzielone, tym więcej swobód przypada obywatelowi. Dziś brak ograniczeń władzy–monolitu przekłada się na większe swobody tych, którzy im jej bezkrytycznie służą.
Pierwyj sort niech świętuje. Niech jednak nie zapomina, że kiedy z jakichś powodów zmęczy  go przynależność do tej swoistej elity, to karta swobód obywatelskich PiS-u jego również przestanie chronić, a innej ochrony może nie być…
Instynkt samozachowawczy powinien więc podpowiedzieć, że lepiej powierzyć swój los niezwisłym sędziom niż kapryśnym partyjnym kacykom. Dla tych ostatnich silni moralnie sędziowie też mogą okazać się zbawienni, na wypadek, gdyby jednak wszyscy ułaskawieni nie zdołali skutecznie pobić oponentów politycznych i gdyby w przyszłości role się odwróciły (tak może się zdarzyć, o ile prezydent nie ułaskawi rządzących od wyborów). Tylko niezawisły sędzia sprawi, że zapłata nie będzie ponad miarę (w niełaskę łatwo popaść, a minister Sprawiedliwości, jak na katolika przystało, pała przecież żądzą przywrócenia kary śmierci, co ogłosił w TVP. Nawet Kościół nie protestował, bo jest na to rada: uzupełni się straty w ludziach bezwzględnym zakazem aborcji). Dlatego niezależne sądy i niezawiśli sędziowie to wspólny interes obu sortów, choć jeden z nich jeszcze tego nie rozumie. Nie widzi też, że każdy kij ma dwa końce – jeżeli orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego to tylko opinia po spotkaniu towarzyskim a nie wyrok, to dlaczego tak samo nie traktować orzeczenia sądu z 30 marca? Nieprzestrzeganie kompetencji wynikających z trójpodziału władzy to droga donikąd, a na pewno nie do zbudowania silnego państwa. Może do anarchii. Sędziowie od lat są łatwym celem polityków, chętnie wspomaganych przez liczne media. Budując demokrację nie pokazano im wszystkim właściwych wzorców, nie uczulono na hańbę i infamię, której źródłem powinno być dla sędziego sprzeniewierzenie się niezawisłości. Nie obronią się, gdy do tej napaści przyłączymy się my, obywatele. Odwaga karmi się aprobatą, a dla nich przyszedł czas sprawdzianu. Dziś mamy obowiązek wspierać tych sędziów, którzy są sumieniem i nie przemilczać prawdy o  tych, którzy ponad prawo przedkładają wolę suwerena, czyli monolitu, choćby z prawem i sumieniem pozostawała w oczywistej kolizji. A będzie co obserwować. Osądzić bowiem przyjdzie tych co strącili samolot, zabójców klaczy z Janowa Podlaskiego, zgwałcone kobiety, którym odmówi się prawa do aborcji, może nawet Prezesa TK, a może i autorów „dobrej zmiany”, gdy wreszcie pojęciom zaczniemy przywracać właściwe znaczenia. Dziś nie jest ważne jakie mamy prawa, bo za przykładem z góry  niewiele one znaczą. Wystarczyło 5 miesięcy. Dziś trzeba pytać jakich mamy sędziów. Wiem tylko, jakich będziemy mieli. Takich na jakich sobie zasłużymy - My Społeczeństwo Obywatelskie.  ]]>
7129 0 0 0
Rekord świata bubla prawnego https://www.ruchkod.pl/rekord-swiata-bubla-prawnego/ Mon, 02 May 2016 11:31:27 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7332 Krzysztof Łoziński Autor omawia nie tylko te skutki wadliwej ustawy rolnej, które opisała już prasa, ale i te, trudne do zauważenia dla mieszczuchów, nie znających różnych kontekstów z realiami życia na wsi Uchwalona przez Sejm i podpisana przez prezydenta ustawa regulująca rynek gruntów rolnych przypomina skutki działania lekarza, który postawił zdrowemu błędną diagnozę w oparciu o mity i zabobony, wmówił mu nie istniejącą chorobę, po czym zaaplikował lekarstwo mogące go otruć, owej choroby nie leczące niemal wcale, a w dodatku wywołujące parę innych. „Ustawa z dnia 14 kwietnia 2016 r. o wstrzymaniu sprzedaży nieruchomości Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa oraz o zmianie niektórych ustaw”, narusza kilka istotnych praw obywatelskich, jak: - prawo własności; - prawo dziedziczenia; - prawo do wyboru zawodu i zmiany zawodu; - prawo do swobodnego wyboru miejsca zamieszkania; - prawo do swobodnego wyboru rodzaju działalności gospodarczej; - prawo do zrzeszania się w spółdzielnie lub spółki; a nawet: - prawo do zawierania związków małżeńskich, bo mogą mieć one niespodziewane konsekwencje majątkowe. W dodatku: ustawa uderza w prawa polskich rolników i innych mieszkańców wsi (kilkanaście milionów obywateli polskich mieszkających na wsi, a nie będących rolnikami), grozi obniżeniem ich dochodów i poziomu życia, godzi w podstawowe zasady UE, narusza nie tylko Konstytucję RP ale i Traktat Akcesyjny oraz prawo unijne, a na koniec wcale nie przeszkadza bogatym podmiotom zagranicznym w nabywaniu ziemi w Polsce w dowolnie dużych ilościach (dzięki poważnym błędom prawnym, jakie zawiera). Przeszkadza natomiast w nabywaniu ziemi niezbyt zasobnym obywatelom polskim, także rolnikom. Uff… nieźle. Zacznijmy jednak od intencji ustawodawcy, bo jest to istotne także wówczas, gdy pojawiają się wątpliwości w interpretacji przepisów. Jak zawsze PiS stosuje dwie narracje: jedną werbalną w mediach, wypowiedziach publicznych (zwłaszcza wobec swoich zwolenników) i drugą: w aktach prawnych i dokumentach. Tak jest zresztą nie tylko w przypadku tej ustawy, to niemal norma.
...skoro nie można zabronić nabywania ziemi tylko cudzoziemcom, to lekarstwem jest zabronienie wszystkim...
Z pierwszej narracji wiemy, iż intencją zmian w zasadach obrotu ziemią były dwie rzeczy: uniemożliwienie nabywania ziemi cudzoziemcom, co jawnie wyraził Jarosław Kaczyński („Jak nikt nie będzie mógł kupić, to Niemcy też” – cytuję za TVN24, grudzień 2015), oraz uniemożliwianie osiedlania się na wsi ludziom z miasta („Rolnik to ma być rolnik, a nie jakieś tam Warszawiaki” – agitator PiS w gminie, w której mieszkam na zebraniu wyborczym, na innych spotkaniach podobnie). Politycy PiS nie raz głosili zresztą, że z ustawą trzeba zdążyć przed 1 maja, gdy kończy się okres ochronny i ma zacząć obowiązywać swoboda nabywania ziemi przez cudzoziemców. Wielokrotnie wyjaśniali też, że skoro nie można zabronić nabywania ziemi tylko cudzoziemcom, to lekarstwem jest zabronienie wszystkim. Nie ma wątpliwości, iż intencją ustawodawcy jest uderzenie w jedną z podstawowych zasad UE. Zupełnie inaczej przedstawia to uzasadnienie w akcie normatywnym: „W celu wzmocnienia ochrony i rozwoju gospodarstw rodzinnych, które w myśl Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej stanowią podstawę ustroju rolnego Rzeczypospolitej Polskiej, dla zapewnienia właściwego zagospodarowania ziemi rolnej w Rzeczypospolitej Polskiej, w trosce o zapewnienie bezpieczeństwa żywnościowego obywateli i dla wspierania zrównoważonego rolnictwa prowadzonego w zgodzie z wymogami ochrony środowiska i sprzyjającego rozwojowi obszarów wiejskich, uchwala się niniejszą ustawę.” Jak się nazywa człowiek, który co innego myśli, co innego mówi a co innego robi? Najdelikatniej rzecz ujmując – krętacz. Najciekawsze jest powoływanie się na Konstytucję w ustawie, moim zdaniem, niekonstytucyjnej.
U podstaw intencji ustawodawcy leży kompletnie błędna diagnoza zagrożeń i kompletna nieznajomość realiów wiejskich.
Po pierwsze, nie ma żadnego poważnego zagrożenia dla „polskiej ziemi”, przed którym trzeba by ją „chronić”. Zainteresowanie nabyciem ziemi rolnej w Polsce przez podmioty zagraniczne ma znikome rozmiary. Dotychczas zgłaszane zainteresowanie (wystąpienia o pozwolenie na zakup) to rząd przeważnie kilkunastu kilometrów kwadratowych rocznie, czasem tylko nieco więcej, a to znaczy, że na wykupienie istotnych ilości ziemi przez te podmioty trzeba by wielu tysięcy lat. Prosta arytmetyka. Mitem też jest wykupywanie przez podmioty zagraniczne ziemi na tak zwane „słupy”. Gdy dobrze się przyjrzeć zjawisku, tymi „słupami” są głównie członkowie rodzin polskich bogatszych rolników, którzy nie mogą kupić więcej niż 300 hektarów, więc kupują na brata, żonę, szwagierkę… Podmioty zagraniczne nie mają takiej potrzeby, mogą obejść polskie ograniczenia w dużo łatwiejszy sposób, i bezpieczniejszy (patrz: link na początku artykułu). Kupowanie na „słupy” jest dla nich ryzykowne, bo prawnie taki „słup” jest właścicielem i może się na szefa po prostu wypiąć praktycznie bezkarnie, a zmuszenie go do uległości wymaga już działań przestępczych. O tym, że diagnoza jest błędna świadczy też fakt, że wolny obrót ziemią obowiązuje już w kilku krajach (np. Czechy, Litwa) i żaden masowy wykup przez cudzoziemców tam nie nastąpił. Co więcej, mitem jest samo myślenie, że zakup ziemi przez cudzoziemców stanowi w ogóle jakieś zagrożenie. Jest to projekcja realiów historycznych, dawno już nie istniejących, na dzisiejsze realia. W czasach historycznych, gdy rolnictwo było dominującą gałęzią gospodarki, posiadanie wielkich obszarów ziemi generowało władzę polityczną. W dodatku ustrój feudalny powodował, iż tylko posiadacze ziemi, mieli prawa obywatelskie i polityczne. Dziś nawet największa własność ziemska żadnej władzy nie daje. Dziś produkcja rolna to zaledwie ok. 4 procent polskiego PKB, a prawa obywatelskie i polityczne mają wszyscy.
Nie ma żadnej realnej potrzeby „chronienia polskiej ziemi” i z tego punktu widzenia ta ustawa jest po prostu zbędna. Ma być lekiem na nie istniejącą chorobę i wynika wyłącznie z mitów i urojeń środowiska, które ją forsuje. Jest natomiast wysoce szkodliwa dla polskiej gospodarki i polskich obywateli.
Ustawa, w części dotyczącej sprzedaży nieruchomości z zasobów Agencji Nieruchomości Rolnych (Zasobu Własności Rolnej Skarbu Państwa) jest, moim zdaniem, możliwa do przyjęcia. Każdy podmiot prawny, także Skarb Państwa, jako właściciel ma prawo sprzedawać swoją własność, lub nie, na takich warunkach, na jakich chce. Gorzej, że państwo chce decydować o warunkach kupna i sprzedaży majątku, który nie jest jego własnością, lecz jest własnością prywatną: Art. 2a. 1. Nabywcą nieruchomości rolnej może być wyłącznie rolnik indywidualny, chyba że ustawa stanowi inaczej. Jeżeli nabywana nieruchomość rolna albo jej część ma wejść w skład wspólności majątkowej małżeńskiej wystarczające jest, gdy rolnikiem indywidualnym jest jeden z małżonków. 2. Powierzchnia nabywanej nieruchomości rolnej wraz z powierzchnią nieruchomości rolnych wchodzących w skład gospodarstwa rodzinnego nabywcy nie może przekraczać powierzchni 300 ha użytków rolnych ustalonej zgodnie z art. 5 ust. 2 i 3. 3. Przepisy ust. 1 i 2 nie dotyczą nabycia nieruchomości rolnej: 1)        przez: a)       osobę bliską zbywcy, b)       jednostkę samorządu terytorialnego, c)       Skarb Państwa lub działającą na jego rzecz Agencję, d)       osoby prawne działające na podstawie przepisów o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej, o stosunku Państwa do innych kościołów i związków wyznaniowych oraz o gwarancjach wolności sumienia i wyznania; 2)        w wyniku dziedziczenia oraz zapisu windykacyjnego; 3)        na podstawie art. 151 lub art. 231 Kodeksu cywilnego; 4)        w toku postępowania restrukturyzacyjnego w ramach postępowania sanacyjnego. 4. Nabycie nieruchomości rolnej przez inne podmioty niż wymienione w ust. 1 i ust. 3 pkt 1 oraz w innych przypadkach niż wymienione w ust. 3 pkt 2–4, może nastąpić za zgodą Prezesa Agencji, wyrażoną w drodze decyzji administracyjnej[…] […] Art. 2b. 1. Nabywca nieruchomości rolnej jest obowiązany prowadzić gospodarstwo rolne, w skład którego weszła nabyta nieruchomość rolna, przez okres co najmniej 10 lat od dnia nabycia przez niego tej nieruchomości, a w przypadku osoby fizycznej prowadzić to gospodarstwo osobiście. 2. W okresie, o którym mowa w ust. 1, nabyta nieruchomość nie może być zbyta ani oddana w posiadanie innym podmiotom. […] 1. W przypadku sprzedaży nieruchomości rolnej, prawo pierwokupu przysługuje z mocy ustawy jej dzierżawcy […] W przypadku braku uprawnionego do pierwokupu, o którym mowa w ust. 1, albo niewykonania przez niego tego prawa, prawo pierwokupu przysługuje z mocy ustawy Agencji działającej na rzecz Skarbu Państwa. […] 1. Za rolnika indywidualnego uważa się osobę fizyczną będącą właścicielem, użytkownikiem wieczystym, samoistnym posiadaczem lub dzierżawcą nieruchomości rolnych, których łączna powierzchnia użytków rolnych nie przekracza 300 ha, posiadającą kwalifikacje rolnicze oraz co najmniej od 5 lat zamieszkałą w gminie, na obszarze której jest położona jedna z nieruchomości rolnych wchodzących w skład gospodarstwa rolnego i prowadzącą przez ten okres osobiście to gospodarstwo. […] „osobie bliskiej” – należy przez to rozumieć zstępnych, wstępnych, rodzeństwo, dzieci rodzeństwa, małżonka, osoby przysposabiające i przysposobione; Co ciekawe, pomysłodawcy ustawy powołują się w wielu wypowiedziach na Konstytucję, z której rzekomo ma wynikać zasada, iż gospodarstwa rolne mają być tylko rodzinne o powierzchni nie przekraczającej 300 hektarów. Tymczasem z Konstytucji nic takiego nie wynika. Art. 23. mówi tylko, że „podstawą ustroju rolnego państwa jest gospodarstwo rodzinne”. Nie ma tam ani twierdzenia, że mają istnieć wyłącznie gospodarstwa rodzinne, ani że nie mogą być większe niż 300 hektarów (o hektarach nie ma tam ani słowa), ani że te gospodarstwa rodzinne ma uprawiać tylko „osobiście rolnik indywidualny” rozumiany tak jak w tej ustawie. To jest po prostu dorabianie Konstytucji gęby własnego nieuctwa i uprzedzeń. Powyższe zapisy dyskryminują ludność wiejską ograniczając jej prawo własności i prawo do dziedziczenia (ograniczając katalog uprawnionych do dziedziczenia). Takich ograniczeń nie mają mieszkańcy miast, którzy swoje nieruchomości mogą sprzedawać i kupować, jak chcą, a w testamencie mogą swój majątek zapisać komu chcą. Ustawa de facto wprowadza dla ludności wiejskiej przymus bycia rolnikiem, jaki na terenie Polski nie obowiązywał od 1864 roku, gdy to dekretem carskim zniesiono w zaborze rosyjskim pańszczyznę. Ustawodawca chce cofnąć cywilizacyjnie polską wieś o 180 lat. Podobnie anachroniczna jest wyzierająca z ustawy wizja wsi, na której mieszkają niemal sami „rolnicy indywidualni”. Na ten anachronizm zwracali uwagę nawet senatorowie PiS, podnoszący że na terenach o słabszych gruntach z samego rolnictwa trudno jest przeżyć, że osadnicy z miasta są tam niezbędni jako pracodawcy i inwestorzy („na piachu uprawy nie rosną”). Niestety, podobnie jak w przypadku innych ustaw tej samej partii, decydująca jest wizja jednego człowieka, który od ponad 20 lat niemal nie wychodzi z domu, Sejmu i partyjnego biura i ma wyobrażenia o rzeczywistości rodem z „Placówki”, „Naszej szkapy” i wozu Drzymały. Ustawa przewiduje wręcz możliwość wywłaszczenia wobec rolnika, który będzie chciał zmienić zawód. Na szczęście spod działania ustawy wyłączono działki o powierzchni do 0,5 hektara, na których stoją budynki i działki o powierzchni mniejszej niż 30 arów, ale niewiele to zmienia (o tym dalej). Zapisy o rolnikach indywidualnych i ograniczeniu do 300 hektarów to po prostu konserwacja biedy i zacofania. Praktycznie uniemożliwiają one zakładanie nowoczesnych gospodarstw rolnych, bo wymagają one albo dużych obszarów, albo zatrudnienia wielu ludzi. Likwidują też takie możliwości jak agroturystyka, przeznaczenia gruntów pod rekreację, wyciągi i stoki narciarskie, pola golfowe, pola namiotowe…
Ograniczenia w handlu ziemią spowodują w dalszej perspektywie zubożenie wielu rolników i innych mieszkańców wsi.
Spadnie wartość ziemi, co utrudni rolnikom zaciąganie kredytów, bo ziemia będzie stanowiła gorsze zabezpieczenie dla banków. Z tego samego powodu znacznie ograniczone zostaną na wsi kredyty hipoteczne i „odwrócona hipoteka” (emerytura od banku w zamian za zapisanie nieruchomości dla banku). Wydaje się , iż „odwrócona hipoteka” może być w ogóle dla mieszkańców wsi niemożliwa, skoro nie można zapisać bankowi nieruchomości w testamencie. Nawet jeśli banki znajdą jakieś obejście, to na pewno ich zapał do udzielania kredytów, zwłaszcza hipotecznych i „odwróconej hipoteki” będzie na wsi znacznie mniejszy. Jest to kolejna dyskryminacja mieszkańców wsi. Wyłączenie spod ustawy działek o powierzchni do 0,5 hektara, na których stoją budynki i działek o powierzchni mniejszej niż 30 arów, brzmi jak złośliwy dowcip. Przez lata nakłaniano ludność wiejską, by powiększać swoje grunty do ponad hektara i płacić wówczas mniejszy podatek gruntowy i podatek od budynków. Dotyczy to zwłaszcza kilkunastu milionów obywateli polskich mieszkających na wsi, a nie będących rolnikami. To też są obywatele Rzeczpospolitej Polskiej! Większość komentatorów skupia się tylko na rolnikach, a rolnicy na polskiej wsi stanowią dziś mniejszość. Większość to emeryci, mieszkańcy wykonujący zawody pozarolnicze (warsztaty, tartaki, sklepy, nauczyciele, lekarze, weterynarze, geodeci, operatorzy maszyn, budowlańcy…) oraz ludzie mieszkający na wsi a pracujący w mieście. Ocenia się, że na wsiach wokół samej Warszawy, tych ostatnich jest kilkaset tysięcy albo i milion. W wielu przypadkach działki, na których stoją budynki są większe niż 0,5 hektara, albo ich właściciele dokupili do nich mniejsze działki rolne, by mieć w sumie ponad hektar. Na tych działkach urządzili sobie ogrody, pobudowali altany itp. Choć geodezyjnie są to oddzielne działki, to jako ogród stanowią całość, a prawnie mają teraz mieć inny status. Właściciel jeden fragment ogrodu może sprzedać, lub przekazać w spadku, a drugi nie. Istnym kuriozum jest zapis o działkach mniejszych niż 30 arów. Według ustawy o gospodarce nieruchomościami takie działki nie powinny istnieć, bo ustawa zabrania wydzielania tak małych powierzchni. Gdyby chociaż zapisano „mniejsze, lub równe 30 arów”, ale jest jednoznacznie „mniejsze”. Niewielka ilość takich działek jednak istnieje. Są to działki wydzielone dawno, gdy nie było takiego ograniczenia, lub wydzielone nielegalnie (a wówczas można zakwestionować prawo własności). Takie działki najczęściej mają dziwny kształt (np. wąskie paski ziemi), albo położone są w miejscach do niczego nie przydatnych (np. na stromych skarpach, bagnach, wykrotach). Nawet jeśli mają optymalny kształt, prostokąt 50x60 metrów, to mogą być nieprzydatne z powodów kolizji z prawem budowlanym i ustawą o ochronie przyrody. Zaznaczam tu, że na wsi obowiązują nieco inne przepisy prawa budowlanego, niż w mieście lub na terenach objętych planem zagospodarowania przestrzennego. Prawo budowlane mówi, że budynek (na wsi) musi stać minimum 6 metrów od pasa drogi, minimum 3 metry od granicy działki, lub 4 metry, jeśli w ścianie są okna. Już samo to wyłącza z terenu pod zabudowę ok. 950 metrów kwadratowych takiej działki, blisko 10 arów, jedną trzecią. Kłopot prawdziwy zaczyna się wówczas, gdy na działce lub w jej pobliżu są jakieś instalacje. Po kilka metrów w prawo i lewo od każdego kabla lub rury w ziemi (z wyjątkiem przyłącza) nie wolno budować. Jeszcze gorzej jest z linią średniego napięcia, wokół której nie wolno budować w takiej odległości, jakiej wysokości jest słup. Typowy słup średniego napięcia ma 8 metrów, co wyłącza z zabudowy pas o szerokości 16 metrów, czyli kolejne 960 metrów kwadratowych naszej przykładowej działki. Jeśli w dodatku na działce rosną jakieś duże drzewa, to ustawa o ochronie przyrody zabrania ich wycinki. Może więc okazać się, że kupiliśmy działkę 50x60 metrów i nie możemy na niej wybudować nic, bo choćby przydomowa oczyszczalnia ścieków potrzebuje pasa ziemi długości minimum 40 metrów, co wynika z przepisów, a na tradycyjne szambo gminy raczej nie wydają już zgody. Tak więc prawo do kupowania działek o powierzchni do 30 arów brzmi jak ponury żart. W mojej gminie jest wielu ludzi, którzy na skutek różnych zaszłości (spadków, małżeństw, itp.) mają 2-3 hektary ziemi, które traktują jako zabezpieczenie na starość, zastaw pod kredyty, lokatę kapitału, albo dzierżawią rolnikom i mają z tego dochód. Obecnie wartość tych gruntów drastycznie spadnie, a są to powierzchnie zbyt małe, by na nich gospodarować. Ich właściciele drastycznie zbiednieją. Wzburzenie wywołała zwłaszcza informacja o wyjątku dla kościoła. Przyznam, że po raz pierwszy na mazurskiej wsi słyszałem ludzi klnących na kościół, co do tej pory było nie do pomyślenia. PiS strzelił tu chyba stopę nie tylko sobie, ale i kościołowi.
Generalnie błędna jest koncepcja „chronienia ziemi” i „rozwijania” gospodarstw rolnych, wbrew faktom ekonomicznym i wbrew kierunkowi zmian cywilizacyjnych.
Fakty mówią, że polska produkcja rolna jest za duża, występuje przewaga podarzy nad popytem, co generuje niskie ceny produktów rolnych i słabą opłacalność gospodarki rolnej. Wyjątkiem są może wielkie nowoczesne gospodarstwa i farmy przemysłowe, ale te akurat ustawodawca postanowił zwalczać, stawiając na chłopa „biedniaka”, ustawowo „małorolnego”. Wiele małych gospodarstw dawno by już padło, gdyby nie dopłaty z UE, której to Unii ustawodawca właśnie pokazuje gest Kozakiewicza. To naprawdę ciekawa koncepcja pokazywać komuś ten gest i domagać się od niego darowizn. Ciekawy był też występ Beaty Szydło na nowojorskiej giełdzie, gdzie mówiąc do maklerów zachęcała inwestorów (może nie wie, że to kto inny) do inwestowania w Polsce, zapomniawszy dodać, że jej rząd będzie z zapałem ich zwalczać zakazami i podatkami. Co ciekawe, ustawa nie dotyczy spółek giełdowych, co w połączeniu z obejściem opisanym przez „Dziennik Gazetę Prawną” (patrz: link n początku artykułu) powoduje, że polski rolnik (którego ustawa podobno miała chronić) ma kłopoty, a wielkie firmy zagraniczne (którym podobno ustawa miała przeszkadzać) z tymi ograniczeniami sobie poradzą: „Art. 3a. 1. Agencji działającej na rzecz Skarbu Państwa przysługuje prawo pierwokupu udziałów i akcji w spółce prawa handlowego, która jest właścicielem nieruchomości rolnej. 2. Przepisu ust. 1 nie stosuje się w przypadku zbywania: 1) akcji dopuszczonych do obrotu na rynku giełdowym w rozumieniu ustawy z dnia 29 lipca 2005 r. o obrocie instrumentami finansowymi (Dz. U. z 2014 r. poz. 94, z późn. zm.” Wspomniane obejście polega w największym skrócie na utworzeniu spółki nadrzędnej nad spółką posiadającą ziemię i sprzedawaniu nie ziemi, tylko udziałów, czego ustawa zabrania tylko w spółce niższej. Rolnik indywidualny spółki nie założy, bo nie ma pieniędzy na kapitał założycielski, a zagraniczny koncern ma całe biuro prawników i kapitał. Nie ma tylko zamiaru polskiej ziemi wykupywać, bo po co? Tak to już jest na ogół, że gdy chce się kontrolować wszystko, to zamiast zamierzonego skutku ma się skutek odwrotny i popsute tym majstrowaniem prawo. Takie są też skutki pisania ustaw bez konsultacji i ekspertyz, naprędce i uchwalanie ich po nocy. Polski obywatel chciałby ziemię kupować, ale ma szlaban, zagraniczny koncern kupować nie ma zamiaru, a szlaban obejdzie i tak, gdy tylko zechce. Ostatnią budzącą zastrzeżenia kwestią jest nadanie Agencji Nieruchomości Rolnych uprawnień policyjnych: "1. Agencja przeprowadza kontrole, zgodnie z przyjętym i zatwierdzonym przez Prezesa Agencji planem kontroli. […] 5. Osoby upoważnione do przeprowadzenia kontroli mają prawo do: 1) wstępu na teren nieruchomości rolnych kontrolowanych podmiotów; 2) żądania związanych z przedmiotem kontroli: a) pisemnych lub ustnych informacji, b) okazywania i udostępniania dokumentów." Jednym słowem, Agencja Nieruchomości Rolnych ma prawo przeprowadzić przeszukanie na prywatnym terenie, niczym policja u przestępcy. Zwolnij mnie czytelniku z wyliczania artykułów Konstytucji RP, Traktatu Akcesyjnego i prawa Unii Europejskiej, z którymi jest sprzeczna ta ustawa, bo musiałbym napisać jeszcze kilka stron tekstu, a i tak „koń, jaki jest, każdy widzi”.  ]]>
7332 0 0 0 87 0 0 112 0 0 114 0 0 115 114 0 225 0 0 243 0 0 254 0 0 255 115 0 258 0 0 340 114 0
Europa https://www.ruchkod.pl/europa/ Mon, 09 May 2016 09:31:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7961 Krzysztof W. Kasprzyk We wrześniu 1971 roku po raz pierwszy w życiu pojechałem za granicę. Od razu na Zachód, choć ten zachód był na północy. Po wielu dniach paszportowej udręki nadeszło 10 dni w Finlandii z z grupą Uniwersytetu Jagiellońskiego, w ramach wymiany między organizacjami studenckimi. 10 dni kulturowego szoku. Wszechobecny uśmiech ludzi, cud fotokomórek spuszczających wodę w toaletach, pomocni policjanci, kolorowe sklepowe półki, zespolenie architektury z przyrodą. Wszystko jakieś łagodne, wyciągające dłoń do zwykłego człowieka. Czy nadejdzie czas, że i u nas tak będzie ? Czy zostaniemy kiedyś normalnym państwem, spokojnym społeczeństwem, które zwolna, ale harmonijnie, w warunkach wolności, buduje swoja pomyślność? Pamiętam jak dzień w dzień w Helsinkach, Tapioli czy w Turku zadawalismy sobie to pytanie. 33 lata później te zuchwałe niegdyś marzenia się spełniły. Nie do wiary, a jednak. Przyjęcie Polski i Polaków do unijno-europejskiej rodziny wolnych i demokratycznych narodów wyznaczyło kamień milowy w narodowych dziejach. Z przyjaciółmi świętowaliśmy przed 12 laty ten dzień na leśnej polanie jak dzieci. My, ludzie starszego już pokolenia, z wrytą w pamięć mizerotą epoki komuny i jej beznadzieją wszechobecnej szarości. Nie, nie uciekam się tutaj do malowania kiczu wolności opartego na haśle „kochajmy się”. Przecież elementarna znajomość historii Europy nie pozostawia cienia wątpliwości, że obecna kontynentalna integracja nie ma precedensu. Nic lepszego, mimo obecnych wstrząsów i trudności sklejania organizmu składającego się z prawie trzydziestu państw, nigdy się dotąd nie zdarzyło. Przenikanie się kultur, wyrównywanie szans, wzajemne uczenie się siebie i od siebie – czyż mogłyby być bardziej przekonywujące filary budowania prawdziwej tożsamości Europejki i Europejczyka? A może ta kontynentalna świadomość nie jest Polakom zbyt potrzebna? Może nacjonalistyczne lepiszcze, która wciska społeczeństwu propaganda sprawujących władzę, wystarczy do budowy pewności siebie i poczucia słuszności zawrócenia z drogi obranej przed 12 laty? Chciałbym wiedzieć ilu Polaków tak myśli, ilu bezwiednie dalo w sobie odcisnąć kalkę Układu Warszawskiego w postaci Unii Europejskiej atakującej znienawidzonymi przez prawicę miazmatami liberalnej demokracji. Zastanawiam się równocześnie, co tym ludziom, zwłaszcza establishmentowi rzadzącemu od pół roku, tak naprawdę przeszkadza w przynależności do unijnej wspólnoty. Gdzie ich to boli, uwiera. Czy to standaryzacja wymiarów banana? Czy brak szlabanów na państwowych granicach? Czy możność osiedlania się gdzie kto chce? Czy wysokość miesięcznych poborów Donalda Tuska? A może właśnie członkostwo rodziny, w której nie sposób istnieć bez kompromisów, bez demonstrowania niezdolności do małych ustępstw narodowego egoizmu na rzecz harmonii współistnienia i pogłębiania integracji? Na pozór diagnoza jest prosta. Oto nadeszła kontrreformacja, zmęczenie dynamiką zmian, kakofonią otwarcia się na wielobarwny świat. Wahadło polskie odbija na prawo, konserwatyzm odzyskuje szańce w konserwatywnym – w gruncie rzeczy – społeczeństwie, zdominowanym przez ciasnotę parafiańszczyzny i wciąż mentalnościowo zamarynowanym w postkomunistycznym postrzeganiu rzeczywistości. Więc lepiej zwierać szeregi, domknąć odrzwia zaścianka, nie pozwalając na wyrywanie po kawałku obolałej duszy narodu. W tym oddalaniu się od świadomości uczestnictwa w europejskiej wspólnocie najtrudniej zrozumieć rezygnację z realnego bezpieczeństwa, które ona daje. Osamotnienie Polski, które PiS-owska władza pogłębia z każdym miesiącem, kłamiąc, że wcale nie psuje zegarka tylko go naprawia, jest traktem państwowo-politycznego samobójstwa. Dokąd ma nas zaprowadzić ideologiczna samowystarczalność, o której ta władza śni - wraz z tandetą fasadowego patriotyzmu – tego chyba oni sami nie wiedzą. Póki co chcą społeczeństwu obrzydzić wspólnotowe pożytki, zaprowadzić je tam, gdzie będzie kisić się w zaduchu własnej fałszywie zmitologizowanej przeszłości i dawno skompromitowanego narodowego mesjanizmu. A Europa, wolniej czy prędzej, z mniejszymi lub większymi turbulencjami, i tak zrealizuje swój najbardziej epokowy eksperyment w historii. Nie o tym myślałem blisko pół wieku temu zwiedzając Finlandię. Cóż, będę musiał z tymi myślami maszerować z Wami 7 maja. Wyjście Polski z Unii? Niedoczekanie!!!  
Krzysztof W. Kasprzyk - współzałożyciel Stowarzyszenia KOD, emerytowany konsul generalny RP w Kanadzie i USA  ]]>
7961 0 0 0 273 0 0
Twarze Polaków – kim jesteśmy? https://www.ruchkod.pl/twarze-polakow-kim-jestesmy/ Mon, 09 May 2016 18:31:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7969 Anna Izabela Nowak Od 3 grudnia 2015 roku, od pierwszej pikiety pod Trybunałem Konstytucyjnym, jestem na każdej dużej manifestacji, marszu czy pikiecie w Warszawie, i na każdej organizowanej w Krakowie. Folder z tytułem KOD ma kilkanaście podfolderów, w każdym około 200 zdjęć. Na każdym zdjęciu ludzie. Twarze. Czasami poważne, czasami zamyślone, zatroskane, ale najczęściej otwarte, przyjazne, uśmiechnięte. Widziałam na tych kilkunastu demonstracjach KOD-u, a także na tej ostatniej, koalicyjnej tysiące tych twarzy. Chciałabym skonfrontować to co oglądam i w czym uczestniczę od prawie pół roku, z tym co od tegoż pół roku czytam i słyszę od ludzi, którzy sami siebie zaliczają do lepszego sortu, do zbioru ludzi wykształconych, dobrze wychowanych, nieposługujących się mową nienawiści. Jasno powiedział to pan Duda, warto na początek zacytować jego słowa: „Wszyscy jesteśmy ludźmi inteligentnymi. Jesteśmy ludźmi dumnymi z naszej ojczyzny. Jesteśmy ludźmi, którzy rozumieją procesy historyczne i jesteśmy także ludźmi, którzy rozumieją, co znaczy, że nasze państwo jest wykorzystywane. A że my jesteśmy traktowani jako ludzie drugiej kategorii - czas najwyższy, abyśmy powiedzieli, że tu, w Polsce, to my właśnie jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii. My". Sortowanie społeczeństwa polskiego, dzielenie na zbiory prawdziwych Polaków, Polaków gorszej kategorii, czy też niby-Polaków, tylko udających Polaków, mających oczywiście złe wobec Polski zamiary, odbywa się nie od czasu gdy powstał KOD, ale od tego czasu bardzo przybrało na sile, i nadal przybiera. Już 13 grudnia w odpowiedzi na demonstrację, która odbyła się 12 grudnia pod Trybunałem Konstytucyjnym sam szef PiS-u najpierw dość łagodnie określił demonstrantów, „ludźmi, którzy nie dość sprawnie myślą”, by w miarę rozkręcania się zrzucić hasłem, którego jednak nie był dość odważny sam zakończyć, co uczynił Brudziński „cała Polska z was się śmieje… komuniści i złodzieje!” Byłam dwunastego grudnia w Warszawie, przeszłam cały marsz, a był to pochmurny, wilgotny i zimny dzień. Widziałam tysiące ludzi, tych nie dość sprawnie myślących, a jednak myślących na tyle, żeby czuć przymus bycia w tym miejscu w ten paskudny dzień.. Dwóch z nich niosło baner ze zdjęciem Władysława Bartoszewskiego i cytatem „Warto być przyzwoitym”. Jeden to na pewno był komunista a drugi złodziej. To był początek, Naczelnik dał znak, że wolno. Zachęcony minister Waszczykowski z właściwą sobie flegmą tłumaczył dziennikowi Bild, że ci, którzy sprzeciwiają się naprawie państwa dokonywanej przez rząd pis, to są ludzie, którzy chcą kultywować wprowadzoną przez poprzedni rząd obcą naszej tradycji koncepcję życia, obcy wzorzec „…nowej mieszaniny kultur i ras, świata złożonego z rowerzystów i wegetarian, którzy używają wyłącznie odnawialnych źródeł energii i zwalczają wszelkie przejawy religii. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi polskimi wartościami…” To fakt, sporo wśród nas rowerzystów, widziałam na własne oczy, sama muszę się przyznać, że od czterdziestu lat kultywuję ten obcy naszej tradycji, lewacki sport. Pewnie są wśród nas także osoby, którym nie smakuje mięso, a także tacy, którym leży na sercu ekologia. Polską tradycją jest fotel, kotlet i śmiecenie po lasach. Dwie młode czarnowłose i szczupłe dziewczyny, które widziałam 7 maja na demonstracji w Warszawie, uczennice albo studentki, odziane w czarne koszulki i niosące flagę Unii, bez wątpienia nie mają nic wspólnego z „tradycyjnymi, polskimi wartościami”. Jest wielce prawdopodobne, że segregują śmieci, jeżdżą na rowerach, możliwe, że się zdrowo odżywiają, a może nawet znają ze dwa obce języki, by móc się porozumiewać z osobnikami „innych kultur i ras”. Wiceminister Jarosław Zieliński nie bawi się w finezyjne określenia jak minister Waszczykowski, demonstrantów z KOD nazwał wprost „zwyrodnialcami” a sam skrót odczytał jako „Komitet Obrony Draństwa”, nie ograniczył się jednak wyłącznie do obelg i zapowiedział przede wszystkim, że „osobnej analizy wymaga jak te osoby są rekrutowane” wyrażając na koniec nadzieję, że „z czasem będziemy wiedzieli o tym więcej” bo „na to są przecież paragrafy w kodeksie karnym”. Cała perora dotyczyła niby to demonstrantów którzy mieli zakłócić przemówienie Anny Anders, ale rozszyfrowania skrótu KOD pozwala mniemać, że epitety dotyczą wszystkich członków KOD. Otóż widziałam takie osoby, które pasują mi do określenia zwyrodnialcy. Dwóch młodych mężczyzn, niestarannie ogolonych, sportowo odzianych, w przeciwsłonecznych okularach. Nieśli na ramionach dwie kilkuletnie córki, które trzymały w dłoniach małe flagi Unii Europejskiej. Poseł Brudziński znany jest ze swojego wyrafinowanego poczucia humoru, strzela bon motami bez najmniejszego wysiłku, a preferuje brawurowe porównania i arcydowcipne powiedzonka. On to właśnie w czarującej przemowie powiedział, że demonstracje KOD są ok ponieważ „Młodzi zamiast siedzieć w starbuniu na kawce czy siedzieć przed kompem wyszli na ulice, starsi mogą wyjść w swoich futrach z szynszyli czy innych zwierzątek, które kiedyś biegały po lesie i poskakać na mrozie”. Jeszcze w grudniu widziałam tych "starszych", państwo w okolicach osiemdziesiątki, oboje w czarnych płaszczach, on w berecie, ona w beżowym kapelusiku, ubrani bardzo starannie, twarze miłe i spokojne, raczej inteligencja pracująca na emeryturach. Nie skakali na mrozie. W dłoniach mieli po dwa kwiaty, biały i czerwony. Widziałam też tą panią, która stała przez cały przemarsz demonstracji trzymając w rękach flagę Polski uszytą z serwetek. Też nie skakała. I nie miała futra. To o tych ludziach z takim humorem perorował Brudziński. To i ich nazywa komunistami i złodziejami. Poseł Szczerski też miał więcej szczęścia ode mnie, on jednak nie widział szynszyli a norki, ale to chyba nie jest tak istotne. Ważniejsze jest to, że dostrzegł, że na manifestacjach KOD-u „absolutny establishment”, jak był się łaskaw wyrazić. Przejrzałam po raz kolejny moje foldery ze zdjęciami. Setki twarzy. Jedne faktycznie należące zdecydowanie do inteligencji, może lekarze, może prawnicy, może nauczyciele. Inne sterane życiowymi troskami, należące do ludzi całe życie ciężko pracujących fizycznie. Twarze mechaników samochodowych, sprzedawczyń, szwaczek. Widziałam bardzo młodych ludzi, widziałam starców i staruszki, widziałam ludzi widocznie chorych, ledwo idących w marszach, a jednak idących z uporem, widziałam też ludzi na wózkach inwalidzkich. I ludzi, którzy tylko stali na trasach marszów i machali demonstrantom flagą, bo nie mieli siły iść. Ci wszyscy ludzie to „absolutny establishment”. A właśnie, a propos flagi. Naszej, polskiej, biało-czerwonej. Okazuje się, że my wszyscy „nie dość sprawnie myślący” aby móc docenić działania obecnego rządu, nie mamy do niej prawa. Tako rzecze on, przez wielu oceniany jako największy polityk, strateg i mąż stanu w dziejach Polski. „Podobno są tu dzisiaj KOD-owcy. Jeśli tak, to niech się pokażą. Dzisiaj idą pod biało-czerwonymi sztandarami i to jest oszustwo.” „Ci, którzy z nami walczą, przybierają barwy ochronne, biało-czerwone. Oni próbują być biało-czerwoni. Deptali wszystko, co w naszej kulturze jest święte. To oni się dzisiaj organizują, to oni tworzą KOD.” „Oni Polską gardzą. KOD-owcy chcą odrzucić polskość!” No, ludzi niegodnych niesienia polskiej flagi, oszustów gardzących polskością to widziałam faktycznie mrowie. Rudą dziewczynę z Konstytucją w jednej i flagą w drugiej ręce. Łysego ale brodatego faceta w czerwonej koszulce i czarnej skórze. Starszego pana w berecie i szaliku w kratkę, wyglądającego jakby w całym życiu nie otarł się nawet o establishment. Licealistę w Krakowa, który wraz z kolegą jeżdżą do stolicy na każdą demonstrację. Nobliwego emeryta w kapeluszu. Emerytkę w lilowym bereciku i fioletowym szaliczku, niosła tylko flagę. Na oko dwunastoletnia dziewczynka o bardzo poważnym wyrazie twarzy dźwigająca dumnie wielką flagę na drewnianym drzewcu. Bardzo schludnie odziane małżeństwo emerytów. Student w koszulce z napisem Dżem. Uśmiechnięta pięćdziesięciolatka w kurtce i wełnianej czapce. Inna pięćdziesięciolatka w biało-czerwonym naszyjniku ze sztucznych kwiatów. Brunet w brązowym kożuszku. Młoda kobieta w czerwonej sukience i czerwonych bucikach. Sześćdziesięciolatek w kurtce i kaszkiecie. Dwaj emeryci na ławce. Mężczyzna w średnim wieku w granatowej czapce. Pięciolatka na ramionach ojca, ciepło ubrana z flagą Polski i Unii. Młode małżeństwo z córeczką w wózku, ona we wzorzystej sukience on z flagą i biało-czerwoną opaską na ręce. Mężczyzna z plecakiem. Młoda blondynka w białej bluzeczce. Starsze małżeństwo w okularach. Uśmiechnięta para w średnim wieku. Uśmiechnięta ruda z lokami w szerokich spodniach. Pani z reklamówką. Łysiejący w kraciastej koszuli. Siwy, bardzo poważny pan z dwiema flagami. Kobieta w biało-czerwonej rękawiczce. Wspomniana już staruszka z flagą z serwetek. Ci wszyscy ludzie to: ludzie, którzy na naprawie Rzeczypospolitej wiele stracą, prominentni działacze Platformy, Nowoczesnej, PSL i SLD, naród który miał krępującą przeszłość w SB i UB, absolutny establishment, ludzie prowadzący działalność antypolską, obcy polskiej tradycji rowerzyści i weganie, nie myślący samodzielnie, ludzie pragnący by Polska stała jak najniżej, ci którzy się dali uwieść propagandzie, otumanieni, głupi, źli, opłacani, depczący wszystko co dla Polaków święte, gorszy sort Polaków, ci, którzy utracili władzę, przywileje i wpływy, ludzie finansowani przez żydowską finansjerę, odspawani od stołków, ludzie którzy mają niesprawne głowy, posiadający gen zdrady, nie naród polski, popiskujący ludzie oderwani od koryta, ci którzy w ostatnim czasie wiele stracili, uprawiający politykę wstydu, gestapowcy, obrońcy korupcji, gardzący polskością, komuniści i złodzieje, oszuści, kolaboranci, targowiczanie, zdrajcy, oprawcy z UB, hołota, zwyrodnialcy. (Wszystkie określenia pochodzą od polityków PIS, z pisowskich portali i mediów.) Tak mówią o tych ludziach, których opisałam, których mam tysiące zdjęć i których widziałam na własne oczy.  ]]> 7969 0 0 0 282 0 0 284 0 0 285 0 0 288 0 0 291 0 0 294 291 0 298 282 0 299 0 0 366 http://bit.ly/1WyqQyA 298 0 373 http://www.ruchkod.pl 0 0 Co robić? https://www.ruchkod.pl/co-robic/ Tue, 10 May 2016 17:06:58 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7980 Manula Kalicka Dziełko pod takim tytułem napisał Lenin w roku 1902. Było ono kontynuacją innego – "Od czego zacząć?" W dużym skrócie: najważniejszy kawałek programowy Lenina przedstawiał koncepcję partii rewolucyjnej, składającej się przede wszystkim z "zawodowych rewolucjonistów", którzy poświęcą cały swój czas pracy partyjnej i propagandowej. Lenin uważał, że należy się oprzeć na intelektualistach skupionych całkowicie na polityce, a to dlatego, że teoria marksistowska jest nazbyt skomplikowana, by mógł ją pojąć drogą samodzielnych studiów robotnik wykonujący równocześnie swój zawód. Drogą do podniesienia świadomości masowej i poparcia dla rewolucji powinna być edukacja teoretyczno-polityczna, dokonująca się z jednej strony w gronie partyjnym, a następnie prowadzona przez przygotowanych działaczy wśród robotników. Dyskurs ideologiczny, jak to bywa niekiedy, przerodził się w rozłam. Jedni chcieli iść wolno, inni szybko, zatem powstały dwa ugrupowania z których nazwa jednego do dziś dnia jest przerzucana żwawo na naszej scenie politycznej. Bolszewicy i Mienszewicy. Ci ostatni, oskarżyli Lenina o dążenie do dyktatury jednostki (lub komitetu partii), która pod płaszczykiem niezbędnego dla skuteczności centralizmu, chce oddać władz w ręce intelektualistów - "zawodowych rewolucjonistów" kosztem robotników. Lenin dowodził, że centralizm i oparcie się na osobach zajmujących się wyłącznie polityką jest jedyną drogą do sukcesu w Rosji. Jak to się ma do współczesności? Jesteśmy jako KOD w centrum rewolucyjnych (w pewnym znaczeniu) przemian i budowania struktur oddolnych.  Rodzi się wiec podobne pytanie jak wówczas – co robić? I jak to robić? Od czego zacząć? Stąd sięgniecie do Lenina – wszak podobno Lenin wiecznie żywy. Czy zadaniem działaczy regionalnych, ma być tylko przyciąganie jak największej grupy ludzi, wciąganie ich do organizacji i dawanie im zadań - na przykład obracania kiełbasek na rożnie w czasie pikniku, powiedzmy - poświęconego demokracji. Zabawy – takie jakie organizują inne podmioty i partie – festyn, śpiewa kapela. Wychodzi facet, coś mówi. Ludzie jedzą kiełbaski i postanawiają się przyłączyć. A może jednak wciągnie ludzi w działalność społeczną serio? Edukacyjną, organizacyjną i społeczną i akcyjną - zgodną z ich talentami, chęciami? To jest realny problem czy budujemy prawdziwie rzetelne struktury czy niby struktury udające pracę społeczną. Łatwo jest zorganizować np. spotkania. Są teraz popularne, są fajne i łatwe. Mają duże i niezaprzeczalne walory. Gdy usłyszymy pewne prawdy od kogoś znanego i z autorytetem – bardziej mu wierzymy, jego autorytet potwierdza nasze wybory i nobilituje. Dyskusja po spotkaniu jest okazją do uporządkowania myśli i poglądów. Przy organizacji – pracują grupy porządkowe akcja i współpraca. Spotkania nie wymagają ani wielkiego wysiłku, kosztów, a efekt jest dobry i spektakularny. Niemniej – moim zdaniem, jest to tylko tymczasowa proteza. Dająca czas grupom oddolnym na zbudowanie funkcjonujących struktur edukacyjnych i przygotowanie własnych sensownych propozycji. Co zrobić z chęcią działania? Autentyczną potrzebą społecznikowską, z zapałem? To jest. Ale może wyparować. Spotkania – ich uczestnicy posiedzą, posłuchają i to im wystarczy? Organizatorzy zaparzą herbatę? Napiszą ulotki? Ktoś się zrealizuje poprawiając przecinki? Bo cóż więcej? Czy działalność grup edukacyjnych powinna się ograniczyć tylko do przyjmowania gości? A medialnych do wrzucania miałkich tekstów aktualności na strony, które w końcu są wartością, o której się bolszewikom ani śniło? Zapełnienie tych potencjalnych miejsc do dyskusji, byle czym? Serce boli, gdy się marnotrawi potencjał, środki i co najgorsze ludzi, ich zapał. Oczywiście na spotkania przychodzą tłumy, KOD staje się czymś w rodzaju klubu, może nawet elitarnego, skoro spotykamy się ze śmietanką polskich intelektualistów – poza karnawałem (tak się kiedyś nazywało okres 80/ 81) raczej niedostępną w bezpośrednim kontakcie dla zwykłych ludzi. Do tej pory mogliśmy sobie z nimi pogadać tylko komentując programy do ekranu telewizora. Teraz mamy okazje zrobić to face to face. Czy uczęszczanie na spotkania zbuduje wspólnotę? Tak. Rozszerzy horyzonty koderów? – tak. Ale czy to będzie wspólnota działań? Nie. To dalej jest dość bierny odbiór podanych na tacy informacji. Z tą różnica – że bezpośrednio. Na dole ludzie rwą się do pracy – czy organizacja spotkań zwiąże entuzjazm większych grup? Rozładuje frustracje – da poczucie spełnienia? Wątpię. To są ważne działania, ale przemawiający ex cathedra profesor, polityk czy dziennikarz nie stworzy poczucia zajebistości, tego, że nam się udało zrobić coś ważnego. Czy zwykły X – szary obywatel czy obywatelka przyjdzie na spotkanie? Na pewno możemy liczyć na rozgarniętych emerytów – jak zawsze Ale czy na przykład przyjdą młode matki, by spotkać się z profesorem Stępniem czy profesor Płatek? Może kilka, ale więcej? Wątpię. To nie jest dla nich oferta. Rolnicy? Młodzież? Czy grupa organizująca spotkanie zwiąże swymi działania wszystkich jej członków, by poczuli się ważni i potrzebni – nie. Przy spotkaniach nie ma wiele roboty – a efekt jest. No to powiedzmy, na przykład: zróbmy piknik demokratyczny w lesie. Co ma w nim do zrobienia edukacja? Przeciąganie liny? Pokrojenie śląskiej? KOD chce przyciągnąć jak najwięcej ludzi. To oczywiste. Co działacze grup Edu poza chodzeniem w pochodach mają robić? Lenin chciał robić i zrobił rewolucję przy pomocy edukujących robotników intelektualistów. Od 1902 do 1918 upłynęło 16 lat. Przez ten czas aktywiści pracowali w pocie czoła jeżdżąc od wsi do wsi, od fabryki do fabryki. Ucząc. Indoktrynując. Mienszewików zmiotła historia. Bolszewicy wygrali. Podobnie uczynił Kaczyński. Każda sala parafialna stała się jego bastionem. Kluby Gazety Polskiej indoktrynowały. Klub Ronin budował think tank, gromadził elity. Jaka ma być rola inteligencji w KOD? Czy tylko ma tuptać w marszach? Intelektualiści spotykają się z ludźmi i to jest ważne, potrzebne, bezcenne. Ale co maja robić inteligenci? Skakać z Giertychem? Wpłacać na konto? Przytupywać na grillu? Stajemy właśnie przed problemem – co i jak budować i po co? Słyszymy: pomysły edukacyjne żmudne i długofalowe są niepotrzebne, bo naszym celem nie jest wydawanie gazety czy biuletynu, robienie porządnej strony netowej, organizowanie grup działających społecznie na poziomie lokalnym. Są celem, do zatrudniania ludzi i przyciągania. Hallo? Serio? Mam wrażenie, że gramy w szachy i przewidujemy tylko dwa doraźne ruchy do przodu. Nie widzę szansy na spólnotę, bo czym ją budować? Gawędami przy ognisku? O czym? To też jest ważne, ale jest puste, jest tylko dodatkiem. Mamy społeczeństwo zabawiać, by stało gotowe w odwodzie? To mi się kojarzy z żeglarzami oferujących tubylcom koraliki. Przez ostanie 25 lat ludzie dostawali koraliki i fast foody – mnóstwo działań pozornych, na UTW, w bibliotekach, i szkołach, a nawet prywatnych uczelniach wypuszczajacych niedoksztalcona inteligencję. Najważniejsze jest odhaczyć i wykazać - było spotkanie. Z kim i po co i dlaczego, to pytanie niezbyt często stawiają sobie organizatorzy. Teraz, jak sądzę, dostaliśmy szansę, aby jako koderzy stworzyć rzetelną ofertę: działające na prowincji kluby, edukacyjne i kulturalne i towarzyskie, w końcu, gromadzące ludzi, edukacyjne czy publicystyczne gazety, na zorganizowane do działań samopomocowych, lokalnych, grup, powiedzmy społeczno–prawnych – taka idea. Nie chcemy serwować ersatzy, podróbek prawdziwej oferty; pikników bez wkładki edu, spotkań tylko dla przekonanych. Mniej efektownie powinniśmy zbudować sieć składającą się z klubów, gazet, działającej strony netowej, na która warto zajrzeć. Tworzenie porządnej oferty nie jest, jeśli się ma dobry zespół trudniejsze niż dawanie byle czego. Oczywiście dawanie koralików jest łatwe, nauczenie tubylca budowy powiedzmy cepa, ciut trudniejsze, niektórzy nie umieją tego nauczyć, ale hasło: weźmy ich, zatrudnijmy, niech się poczują ważni przy rozdawaniu koralików - a i to, że rozdawanie koralików jest łatwiejsze dla organizujących, dużo łatwiejsze niż organizacja przedsięwzięć poważniejszych – ale docierających do na przykład matek z dziećmi, rolników, nauczycieli, bibliotekarzy to chyba zbyt łatwe wytłumaczenie niechęci do działań długofalowych. Nie wiem na którym etapie brakuje wyobraźni. Nie wiem, czy podcinanie wszelkich inicjatyw, nadmierna kontrola, pozwolą nam zbudować coś sensownego. Czy nie powinna powstać grupa szkoląca koordynatorów i liderów ochotników spośród koderów? Kuźnia kadr? Tłumacząca jasno o co chodzi? Jakie są cele? Jak sobie radzić w grupach? Mam wrażenie, że wiedza koordynatorów jest oparta obecnie na dedukcji, doraźnych instrukcjach, intuicyjnych wyborach. Działaczy regionalnych trzeba wziąć w obroty, najpierw nas. Powinien zostać zorganizowany zlot edukatorów, ludzi zajmujących się mediami, powinni na nim się pojawić też koordynatorzy. Powinny odbywać się warsztaty dotyczące pracy w grupach, znajomości reguł, umiejętności wychodzenia z kryzysów, dbania o członków grupy (słynny zielony ołówek), jasne wytyczne co robimy, dlaczego i po co? To nie powinno być intuicyjne, bo różne bywają intuicje. Zdobywanie poklasku prostymi metodami jest krótkotrwałe, ktoś zaraz da więcej kiełbasy na grillu i jeszcze postawi piwo. Oczywiście też zagra kapela. To, co ludzi może związać jest idea. Ale nie idea przewrócenia rządu autorytarnego, ale idea zbudowania społeczności. Jest potrzeba idei – to już widać wyraźnie – tylko ta propozycja wyszła w PiSie – czas na naszą. W końcu podobno, gdy skończy się era kaczyzmu mamy zostać? Dalej recenzować, tym razem kolejny rząd? Będziemy go recenzować na grillach i chodząc w pochodach? Tak do końca świata? Intuicyjnie? Zawierzając jak PISowcy? Jeśli nie zbudujemy albo zniszczymy edukacje, zostawimy odłogiem media, nie zbudujemy grup do działań społecznych, blisko ludzi – a jest taka potrzeba – zostanie nam tylko ulica. Czy tego chcemy? Czy chcemy zmarnować jedyną może szansę na powstanie zorganizowanego i prężnego społeczeństwa? Jego najlepszej i najświatlejszej części? Jeśli KOD okaże się wydmuszką, ludzie przez przynajmniej pokolenie już w nic nie uwierzą.  ]]> 7980 0 0 0 290 0 0 295 290 0 296 0 0 300 0 0 311 0 0 313 0 0 324 311 0 350 300 0 351 296 0 352 311 0 353 313 0 360 324 0 362 352 0 371 0 0 404 371 0 680 353 0 681 0 0 682 0 0 726 0 0 Jesień nowoczesności https://www.ruchkod.pl/jesien-nowoczesnosci/ Tue, 10 May 2016 13:52:23 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=7982 Joachim Rossikoń Koniec listopada był wyjątkowo ciepły i suchy. Czworo gości „Tawerny“ na Wybrzeżu Wyspiańskiego skorzystało z okazji, by napić się piwa na tarasie z widokiem na Odrę. Teoretyk Systemów z przyzwyczajenia rozejrzał się dookoła chcąc dostosować poziom głosu do odległości dzielącej ich od najbliżej siedzących gości, choć poza nimi nie było nikogo. -Wszystko dopięte i skoordynowane – zakomunikował – Europa przystała na termin: 13 grudnia o 15.00 – Pozostała trójka zgodnie zareagowała radością. Wśród śmiechu zamówili piwo. -Strefa Północ to oprócz nas: Niemcy, Skandynawia, Holandia, Czechy, Irlandia, Austria, Szwajcaria i kraje bałtyckie. Decydujemy dziś o wyborze obiektu naszej akcji, ale chyba nie ma wątpliwości – obiekt numer 4 na placu Grunwaldzkim, tam gdzie wprowadziłaś kreta, zgoda? -Zgoda – przytaknęła bez wahania Informatyczka – kret to facet mojej córki, ma tam śmieciową umowę na administrowanie systemem. Swoją drogą, chłopaki, jakby mi trzydzieści lat temu ktoś powiedział że wciągnę do naszej roboty antyamerykańskiego lewaka... Wiecie co? To jest jednak dziwne, zawsze pokolenie dziadków wnukom ubolewało nad upadkiem świata i obyczajów i twierdziło że „tak dobrze jak za cysorza Franca to już nigdy nie będzie”. A dziś stopniowa mineralizacja mózgu objawia się buntem, rozumianym jako sposób życia. Na Zachodzie pokolenie Woodstock zapisuje się na emeryturze do Attacku i prowadzi wnuki na blokady transportów odpadów nuklearnych, a my, choć do emerytury jeszcze dziesięć lat, dalej zwalczamy System, tyle że inny. – Słuchali jej uśmiechając się lekko. Dwa były powody, dla których od zawsze słuchali jej uważnie. Po pierwsze: warto było słuchać tego co mówi. Drugi powód był dla każdego z nich identyczny. Od lat. Wyszła za mąż za gościa, którego prawie nie znali. Co nie przeszkadzało im zgodnie twierdzić że nie dorasta jej do pięt. -Ale, do cholery – ciągnęła, podnosząc głos – jak można pozostać obojętnym wobec czegoś takiego. Patrzcie na to – na ekranie jej i-phona widniał fragment głównej strony „Gazety Wyborczej”. Dział „Kultura” otwierał tytuł „Pippa Middleton napisała książkę”. Nałożyli okulary do czytania i pokiwali głowami. -Taak. Skutek zwycięskiej walki o wolność. – Teoretyk Systemów syknął –Dobra. Z mojej strony wszystko gotowe. – Mogli mu wierzyć. To on w czasie stanu wojennego posyłał swoimi działaniami kolejnych szefów Służby Bezpieczeństwa do kliniki kardiologicznej. Do podręczników weszła wymyślona przez niego akcja „Napisz donos na swego sąsiada-kolaboranta”, która spowodowała całkowity paraliż wrocławskiej SB. Oparta na założeniu, że żadna instytucja biurokratyczna nie jest w stanie pracować normalnie, kiedy stosy adresowanych do niej listów blokują korytarze w jej gmachu, znalazła ostatnio naśladowców w Syrii. -Część artystyczną bieżesz na siebie – zwrócił się do Architekta. -Mam już pomysł, nawiązałem kontakt z ubojnią drobiu. – Wytrzymał ich pytające spojrzenia - Dobrze będzie, ale szczegóły poznacie jak już Matrix będzie musiał sprzątać. – Już się na to cieszyli. Szczytowym osiągnieciem Architekta było przedostanie się w stroju radzieckiego generała na trybunę honorową w czasie pochodu pierwszomajowego w 1983 roku. Częstował zgromadzoną na nim wrocławską elitę władzy „Stoliczną” i rechocąc demonstrował jej zachodnie pisemka pornograficzne. Towarzyszący mu zaprzyjaźniony aktor w mundurze pułkownika KGB dolewał wódki i obściskiwał „polskich towarzyszy” z jawnie homoseksualną serdecznością, a ci w odruchu sojuszniczego instynktu przyjmowali to wszystko z posłuszeństwem. Z jak bardzo zakłopotanym posłuszeństwem widać było później na zdjęciach, z których wyło ze śmiechu pół Polski. Występ zakończyła nieskładna ucieczka aktywu z trybuny – tylko Architekt naprawdę wiedział jak to się stało, że tuż pod nią eksplodował używany przez ZOMO granat z gazem łzawiącym, zadyma miała wszak miejsce dobre dwieście metrów dalej. -Technika gotowa – dodał Elektronik. Nigdy nie mówił dużo. – O, tu – wyjął z torby niewielkie urządzenie z ekranem. Pozostali pochylili się nad nim z ciekawością. -Nawet ładny, zielona obudowa i mieści się w torebce – ucieszyła się Informatyczka – ojej, zapomniałam powiedzieć: język transferu został przetestowany. Nazywa się OTML. -Schowaj to, nie będziesz tu tego palił – Teoretyk Systemów skarcił rozochoconego Architekta. – Kelnerka może wkrótce zdawać u kogoś z nas egzamin. I tak już mówią o nas „nie kwiat Politechniki, ale jej trawa”.

* * *

W coffee-roomie Agencji Kreatywnej A Interaktywnej „Lucy in the sky with banner” („Pieścimy twoją markę w Internecie i Outdoorze”) panowała twórczo rozluźniona atmosfera. Głowa, szef, gwiazda i współwłaściciel firmy, miał nowy „flow kreatywności”. Lubiący sam o sobie mówić, że „marketing ma we krwi”, uchodził za cudowne dziecko Branży. Szczególnie od czasu oświetlenia na żółto Giewontu w Wigilię Bożego Narodzenia. Tłum turystów ujrzał na na ścianach góry buraczkowe logo producenta „Majonezu Kochanki” i poruszające się trójwymiarowe sylwetki rycerzy budzących się by pobiec do najbliższego sklepu po słoik smakołyku. Kreatywny Event uznany został za Obciach Roku, ale zgarnął wszystkie nagrody w konkursach branżowych i przyniósł Agencji sławę oraz kolejkę klientów. Teraz Głowa rozsiadł się wygodnie w fotelu, położył nogi na drugim, stojącym naprzeciwko i z upodobaniem pociągnął dłuższy łyk latte. Z cynamonem i brązowym cukrem, jak zawsze. -Mam nową koncepcję. I nie zawaham się jej użyć. Słuchajcie mnie uważnie, bo powiem wam to tylko raz – współpracownicy kwitowali każdy skojarzony cytat strzelając z palców. –Męczy mnie to od czasu kiedy przeczytałem, że Amazon skasował zdalnie z Kindle’i użytkowników „Rok 1984”. Powiem krótko: e-książki jako kanał komunikacji marketingowej. Nie, Wiesiu – Głowa pokręcił pobłażliwie głową – nie chodzi o wyświetlanie bannerów na tekście książki, jak może ci w ogóle przychodzić do głowy takie buractwo. No, może czasem, e-papier jest cierpliwy. – Zrobił pauzę, by pracownicy Agencji mogli się wyśmiać. – Ale postawcie się w sytuacji producenta miodu. Czy którykolwiek mógłby marzyć, by jego marka pojawiła się w treści „Kubusia Puchatka”? Genialnie proste –po prostu genialne, co nie? Niech oprogramowania czytnika nie daje wyłączyć opcji łączenia się z Internetem i już od strony hardwaru mamy co trzeba. Profil psychosoc użytkownika mamy w czarno na białym. Wiemy, co czyta, wiemy nawet do których fragmentów danej książki wraca. I wplatamy co trzeba. W każdej książce bohaterowie coś jedzą. Co stoi na przeszkodzie by w tą cholerną scenę jedzenia magdalenki z tego cholernego Prousta wrzucić zdanie: „takie magdalenki miała oferować 110 lat później marka XYZ, w sklepach sieci ABC, po jedyne N złotych za paczkę”. No, nie mówcie że tego nie znacie, ten fragment każdy musiał poznać w szkole. W „Solaris” Lema macie te konstrukcje tworzone przez Ocean. Jaki problem porównać je do rozwiązań w nowym Lexusie czy Mercu? Albo wkleić dynamicznie zmieniającą się ilustracje z danym logo jako elementem. – Jednym łykiem opróżnił szklankę latte do samego dna. -Wyobraźcie sobie jaką to daje fleksybilność. W „Millenium” Larssona coraz to kupują nowy sprzęt komputerowy, dając pełną specyfikację techniczną. Można to wykorzystać jako stały banner tesktowy i promować tam coraz to nowe komputery i sprzęt peryferyjny. Idźmy dalej, spróbujmy wykorzystać tkwiące w tym możliwości do samego końca – wydrapywał łyżeczką brązowe kryształki z dna szklanki – przecież można wprowadzać do treści książki krótkie fragmenty tekstu, stylistycznie nieodróżnialne od rdzenia, ale ewangelizujące daną markę. Ten przekaz można dopasowywać do czytelnika i do bieżącej sytuacji na rynku. Czemu bohaterka ma pić cały czas tego samego drinka, kiedy przemysł wchodzi z nowymi produktami. Wreszcie, last but not least – geolokalizcja. Czytelnik siedzi w tramwaju, czyta Ludluma i nagle bohaterowi przypomina się scena z Gdańska, gdzie poznał interesującą dziewczynę w greckiej restauracji, która dziwnym trafem znajduje się naprzeciwko przystanku, na którym zatrzymuje się tramwaj czytelnika. A opis souvlaki z tej knajpki jest baaardzo sugestywny, zbliża się pora lunchu, a czytnik już dawno wie, że czytelnik lubi grecką kuchnię. -A co z prawami autorskimi? – rzuciła brunetka siedząca pod oknem. Głowa skrzywił się. -Tiaaa. No tak, z klasyką nie ma sprawy. Z „Panem Tadeuszem” na użytek uczniów robimy co chcemy. Jak będziemy chcieli w „Hamlecie” reklamować prom do Danii albo firmę pogrzebową, to też nam nikt nie podskoczy. Wydawnictwa, które mają prawa do innych pozycji przyjmą z pocałowaniem ręki nowy kanał sprzedaży. A co do nowych książek to idziemy wzorem Hollywoodu i seriali: product placement i obowiązkowe przerwy na reklamy – uzgadniane już na etapie pomysłu na książkę. Agencje PR wynajmują części rozdziałów na swój materiał do dialogu społcznego. Nie chce pan czy pani autorka –wolna droga, niech wydaje za własne pieniądze. I niech ktoś wymyśli sposób na blokowanie takiej reklamy – przez pokój przeszedł śmiech. - Mówie wam, to będzie rewolucja w literaturze, powieści dynamiczne. Tak myślę że i czytelnikom się to spodoba, wreszcie książka będzie za każdym razem inna. Jeden mały krok człowieka a wielki krok ludzkości. Zapomnijcie o książkach jakie znaliście. I jak sądzicie, dobre to jest? – Odpowiedziały mu brawa na stojąco. Głowa to jednak był tęgi łeb. Wśród ogólnego entuzjazmu nikt nie zwrócił uwagi na montującego kable na korytarzu komputerowca z obsługi, czerwonosinego na twarzy tak, że kolor wydawały się zmienić nawet jego dready.

* * *

Podobnie tydzień później – nikt nie zwrócił uwagi na siwiejącego mężczyznę w stroju firmy kurierskiej, który zjawił się w biurowcu przy placu Grunwaldzkim z dużą, ciężką paczką. Oczekiwali jej z niecierpliwością, kontrakt z nowym klientem był bardzo obiecujący, a nikt w firmie nie wiedział że intensywną korespondencje majlową wymieniają nie z firmą „Obiekt nr 4”, lecz z wynajętym przez siebie sysadminem. -Ja, ja, otworzę! – Głowa zawsze musiał być pierwszy, pozostali zgromadzili się wokół kartonu. Zawartość owinięta była w ładny papier z motywami etnicznymi. Przewiązana jak prezent wstążeczką ściśnięta małą afrykańską maską. Poczuli zapach kurkumy. Głowa szarpnął za maskę i rozerwał wstążkę. Nie była to typowa bomba. Te wybuchają rzeczowo, w jednej chwili i wykorzystują ciśnienie tworzących się w czasie eksplozji gazów do nadania wielkiej prędkości twardym i ostrym przedmiotom. Ta, zanim wybuchła, najpierw zagwizdała wesołą, optymistyczną melodyjkę, potem zaśmiała się wieloma głosami dorosłych i dzieci, na koniec rozbrzmiała dialogiem tam-tamtów. Huknęła dopiero chwilę potem, pokrywając całe pomieszczenie nieszkodliwym nalotem czegoś lepkiego, dość tłustego, ciemnobrązowego, o zapachu przypominającym podroby. Nikomu nie miało prawa nic złego się stać, ale wszyscy byli usmarowani od stóp do głów burą masą. Biuro zajmowane przez „Lucy in the sky with banner” trzeba było potem malować na nowo i zmienić podłogi. Minęło kilka sekund, potrzebnych na to by ustał krzyk i wszyscy zrozumieli że nikt nie ucierpiał, kiedy paczka wydała diaboliczny chichot, a potem, jak diabeł z pudełka, z głośnym „juhuuuu!!” wyskoczył spod jej drugiego dna umocowany na sprężynie niewielki, zielony przedmiot z ekranem. Nieustraszony Głowa wziął go do ręki, przeczytał napis na ekranie i przesunął po nim palcem jak po zwykłym tablecie. Minęła pełna napięcia minuta. Ktoś krzyczał że trzeba dzwonić po policję, ale szef uciszył go ruchem ręki. -O cholera... – powiedział wreszcie, wciąż wpatrując się w ekran, na którym migały coraz to nowe ikony – wiecie co to jest? To jest... – pauza, którą zrobił nie była jego zwykłym środkiem artystycznym, był naprawdę przejęty – to jest czytnik do książek na e-powielaczu i przeglądarka do Internetu drugiego obiegu. Donosi mi, że stoimy tam gdzie stało ZOMO. – Odpowiedzieli mu strzelając palcami, a potem rozległ się paniczny i pesymistyczny szum. - Bez paniki, wy widzicie zagrożenie a ja widzę nowy kanał sprzedaży. Jestem wstrząśnięty, ale nie zmieszany. Środek przekazu jest przekazem. Wejdziemy tam. Wiecie jaką wiarygodność będzie miał marketing w takim ekosystemie? Oczywiście szeptany, a nie ryczany – wrócił mu humor i wszyscy zrozumieli że Głowa ma znów flow kreatywności. Oni tu piszą na ekranie, że przesyłają nam „przepis na kurze móżdzki po barbarzyńsku”, a my ich dorwiemy z naszym przekazem. Dorwiemy ich nawet w kiblu. Odgłos strzelania palcami zmieszał się z okrzykami entuzjazmu.  ]]>
7982 0 0 0 309 0 0
Człowiek nie do śmiechu https://www.ruchkod.pl/czlowiek-nie-do-smiechu/ Sun, 15 May 2016 21:14:07 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8013 Jacek Sut Obserwując zachowanie prezesa partii rządzącej, który na zarzucane mu kłamstwa szeroko się uśmiecha i przekazuje Marszałkowi Sejmu znak do wyciszenia mikrofonu posłance opozycji, jakby to miała być ucieszna krotochwila, pomyślałem, że już jest za późno. Katastrofa jeszcze przed nami, ale z tej drogi zawrócić już nie możemy. Jak w greckiej tragedii - od samego początku zapowiadany jest smutny finał i człowiek mu nie zapobiegnie, bo nie od niego zależy Los. Konfrontacja jest nieuchronna i to chyba wiedzą wszyscy uczestnicy sporu politycznego w Polsce. Myślę też, że przynajmniej jedna ze stron ma w szufladach mocno już dopracowane scenariusze. Reszta po prostu nie wie, czego się spodziewać i jak bardzo źle to się może skończyć. Czy będzie to otwarty konflikt polityczny (obstrukcje sejmowe, zrywanie obrad, wjazd z własnym nagłośnieniem), prawny lub wręcz sądowy, a może światopoglądowy? Myślę niestety, że raczej już chyba tylko siłowy. No może powszechne strajki sędziów lub części przynajmniej lekarzy upuściłyby trochę pary z kotła, ale kierując ją bezpośrednio w twarz tym środowiskom. Nie wiem, czy jest w nich aż tyle determinacji i odwagi. W każdym scenariuszu decyduje kwestia skali i doboru środków, ale nie sądzę, żeby udało się uniknąć interwencji takiego, czy innego aparatu represji. No bo o czym świadczy ten uśmieszek? Myślę, że jest nerwowy, tchórzem podszyty i histeryczny, ale tym bardziej niebezpieczny. Podobnie jak paniczne są gesty Prezydenta próbującego podlizać się swojemu guru. Kategoria szefa już w tej relacji nie jest aktualna, bo prezydent chyba już nie oczekuje poleceń, on pragnie je odgadnąć, wyprzedzić i tym zasłużyć na szacunek. Wykonane polecenie to norma, niepodlegająca ocenie, chyba że krytycznej, gdy nie jest dopełniona należycie. Wykonaniem polecenia nie da się więc na nic zasłużyć. To, jak myślę, z grubsza tłumaczy ostatnie, cokolwiek żałosne, Prezydenta z prezesem rozbieżności mentalne. Wszystko to jednak; zarówno ostentacyjne, upokarzające gesty prezesa wobec Prezydenta, jak i jego śmieszki na sali sejmowej obnażają rosnący lęk. Opozycja tym usilniej powinna myśleć, jak broniąc swoich postaw i światopoglądu, nie zapędzać prezesa do kąta, bo nawet przerażony może pokaleczyć. W sieci krąży dowcip rysunkowy, w którym prezes przedstawiany jest najpierw w czapce z piórem i ze złotym rogiem, a potem bez tych akcesoriów. Dowcip to dla ogromnej rzeszy Polaków już nieczytelny (o utraconym wspólnym kodzie kulturowym pisałem w poprzednim artykule), a dla rzeszy fanatycznych zwolenników PiS-u zapewne nic kompletnie nie mówiący. Promil bowiem z nich zapewne kojarzy frazę: „Miałeś chamie złoty róg” i co ona u Wyspiańskiego oznaczała. Ja jednak uważam, że dowcip ten, oprócz tego, że zacny jest już trochę nieadekwatny. Aby nadać mu aktualności należałoby dorysować trzeci obrazek, na którym prezes siedzi zapędzony w… kozi róg. Trochę gryzie mnie sumienie, że sobie na takie facecje pozwalam, bo sytuacja jest poważna. Obecna władza już wkroczyła na ścieżkę bez powrotu. Pozostaje mieć nadzieję, że jednak są wśród rządzących ludzie, którym zaczyna to już trochę się nie spinać. Zastanawiam się, co myślą sobie młodzi z PiS? Czy biorą pod uwagę perspektywę dalszą niż kilka lat, kiedy będą już na przykład czterdziestolatkami. Czy wyobrażają sobie kraj i siebie? A jeśli tak, to jakimi się widzą: w mundurach? w pasiakach? na podmoskiewskiej daczy? Faktem jest, że przez ponad dwie dekady klasa polityczna najwięce chyba wysiłku włożyła w przekonanie Polaków, że jest bezkarna. Nie oszukujmy się, że brak odpowiedzialności za słowa, a nawet czyny, to ekstrawagancje ostatnich miesięcy (chociaż numer z potłuczonym młotkiem laptopem Ziobry z czasów pierwszej przymiarki do „dobrej zmiany” ma, według mnie, miejsce na podium). Młode kadry PiS i KUKIZ ‘15, wstępujące do polityki, zachłyśnięte władzą, nie mają instrumentów do oceny swoich własnych zachowań. Mają za to dziesiątki przykładów na to, że polski polityk mógł i może bredzić, mijać się z prawdą i prawić androny bez żadnych dla jego kariery konsekwencji. Jak mówi angielskie przysłowie: „Darmowy ser jest tylko w pułapce na myszy”. W taką właśnie pułapkę włazi obecny „lepszy sort” dumnych i prawdziwych, młodych Polaków grzejących się w cieple prezesa i jego podstarzałej pretorii. Przyzwalając na demolkę instytucji prawnych, praktyki niszczące niezależność i niezawisłość sędziów, na cofanie nas cywilizacyjnie w czasy Gomułki (których sami nie kojarzą) ryzykują, że ich własne występki i czyny będą sądzone według „standardów”, które właśnie pomagają wprowadzić. W sumie szczerze tego im nie życzę. To oczywiście może być realną dla nich groźbą tylko w wypadku założenia, że czekają nas następne wolne wybory i że scenariusz w szufladzie Jarosława Kaczyńskiego nie obejmuje czołgów na ulicach. Tego jednak nie możemy być pewni.  ]]> 8013 0 0 0 357 0 0 358 0 0 359 0 0 361 http://facebook 0 0 367 0 0 392 358 0 449 0 0 457 449 0 Mądry Polak po szkodzie https://www.ruchkod.pl/madry-polak-po-szkodzie/ Mon, 16 May 2016 16:00:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8024 Jerzy Gogół Wielu z nas patrząc na odbieranie nam przez PIS praw obywatelskich , na kolejne restrykcje obniżające standardy cywilizacyjne, myśli sobie - gdzie są Ci Polacy co na nich głosowali. Zadajemy sobie pytanie dlaczego słupki sondaży ciągle są na poziomie ponad 30%. Gotuje się w nas wszystkich i emocje sięgają zenitu. Do głowy przychodzą różne pomysły. Godzimy się nawet na odebranie dotacji z UE, zwłaszcza dla rolników, na biedę, licząc, że wtedy my wszyscy pójdziemy pod Sejm i na jakiś czas tam zostaniemy a suweren nas poprze - od małej wioski do zaułków miast z kibolami, kółkami różańcowymi i młodzieżą nie lubiącą ciemniejszego koloru skóry. Oczyma wyobraźni widzimy władzę podającą się do dymisji, jak to już miało miejsce. Mamy wizje, jak znienawidzone czołowe kierownictwo PIS kaja się przed narodem i przeprasza miliony Polaków za biedę, za brak bezpieczeństwa militarnego, za cła na towary przy eksporcie i imporcie, za oszustwa polityczne i za to, że nasze marzenia, że będziemy żyć jak zachodzie odwlekły się znowu na lata świetlne. Ktoś zapyta dlaczego o tym piszę, dlaczego szerzę czarnowidztwo, dlaczego przywołuję scenariusze, które przypominają najgorsze czasy państw zwanych dyktaturami. Piszę bo nie godzę się aby odbierano mi dorobek wielu lat ciężkiej pracy nad wzrostem poziomu życia, nad wprowadzeniem zmian szanujących mnie obywatela a nie petenta instytucji państwowych. Jak wielu jestem człowiekiem, który swobodnie korzysta z opieki zdrowotnej, placówek edukacyjnych, kulturalnych i rekreacyjnych. Chcą mi to wszystko odebrać by korzystanie z tych obywatelskich praw uzależnić od dobrej lub złej woli jakiegoś tam pana z legitymacją partyjną w kieszeni.
Nie godzę się bo zwyczajnie mogą mnie zamknąć za tekst , który właśnie piszę - bez zgody sądu i sprawiedliwego wyroku a decyzja ta będzie uzależniona od woli partii. Nie godzę się bo mój dorobek zawodowy może być oceniany przez pryzmat moich przekonań politycznych i zniweczony w ciągu mgnienia oka przez pana z jedynej słusznej opcji. Nie godzę się, aby grono, często niedouczonych ludzi, decydowało o tym jak będę żył, jaki będzie mój poziom dochodów i co jeszcze można mi odebrać.
Czytając projekt ustawy antyterrorystycznej ciągle zadaje sobie pytanie , czy Polska staje się wielkim obozem w którym doskonały system nadzoru będzie karał i nagradzał według widzimisię Ministra Sprawiedliwości i szefa ABW a rolę nadzorców pełniła będzie policja zaprzęgnięta do pilnowania aby władza czuła się bezpiecznie. Przecież to, co proponuje PIS, to realizacja idei państwa w którym obywatel ma kajdany ograniczające jego każdy krok w internecie, w doborze towarzystwa, tekstów , które czyta i programów, które ogląda w TV. To się dzieje, już dzieje, to już nasza rzeczywistość, a rozwinięcie tych pomysłów ma szansę realizacji zważywszy na aktualną większość sejmową. Musimy walczyć my, wszyscy. Nie ma na co czekać bo odbierają nam pieniądze, godność, nasze prawa, nasz dorobek społeczny , naszych przyjaciół z UE a nawet historię. To okrutni i bezwzględni ludzie , którzy w tym wielkim obozie jakim staje się Polska ani na moment nie zawahają się aby przeciwko Tobie i mnie użyć pałki, gazu i aresztu w imię domniemanej obrony bezpieczeństwa państwa a tak naprawdę w imię utrzymania władzy, którą Polacy zaczynają nienawidzić. Niech nasze będzie państwo, a ich administracyjne w ramach prawa i Konstytucji rządy. To się da zrobić.  ]]>
8024 0 0 0 368 0 0 372 0 0 375 0 0 383 0 0 384 0 0 389 0 0 391 384 0 394 368 0 395 368 0 396 0 0 405 394 0 406 405 0 407 372 0 418 394 0 807 0 0
Co w trawie piszczy i dlaczego https://www.ruchkod.pl/co-w-trawie-piszczy-i-dlaczego/ Mon, 16 May 2016 10:52:42 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8027 Dorota Reczek Czas rozpocząć debatę programową. I w tym kontekście trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, jaki jest cel powstania KOD i naszego w nim zaangażowania. Tu wystarczy sięgnąć do Manifestu: Celem KOD jest budowa społeczeństwa obywatelskiego. Oczywiście można to robić na różne sposoby. Jeśli pozostawimy z boku wielką politykę i działania na górze, to nam, grupom terenowym, przypada największa robota i niemała odpowiedzialność. My, przekonani do konieczności tworzenia społeczeństwa obywatelskiego - członkowie lub sympatycy KOD – widzimy wokół siebie różnych ludzi. Pierwsza grupa, to ci, którzy podzielają nasze przekonania, ale nie widzą potrzeby, by się angażować w działania, lub robią to dorywczo, gdy jakaś sprawa ich poruszy lub dotknie bezpośrednio. Inna grupa to ci, którzy nie cenią sobie metod demokratycznych, widzą świat inaczej, niekiedy uznając potrzebę działania nawet wbrew prawu, choć jak sądzą w imię suwerena, czyli narodu – tych nie przekonamy. Istnieje wreszcie olbrzymia rzesza ludzi obojętnych, nie widzący potrzeby interesowania się sprawami społecznymi, nie biorących od lat udziału w wyborach, często twierdząc, że ich zaangażowanie niczego nie zmieni. I właśnie do tych ludzi, stanowiących około połowy społeczeństwa, powinniśmy trafić. Na początek powiedzmy sobie wyraźnie, że łatwo się jednoczyć z ludźmi o wspólnych przekonaniach. Warto i trzeba z nimi w imię wspólnych i ważnych dla nas spraw demonstrować. Oprócz osiągnięcia celu mamy wtedy również poczucie komfortu. Jest nam miło, że z tyloma podzielamy wartości. Ale przekonywanie przekonanych większego sensu nie ma. O ile na początek, dzięki mediom społecznościowym, zdołaliśmy się połączyć i służą nam one do wymiany informacji i poglądów, o tyle jeśli nie wyjdziemy na zewnątrz, do ludzi, to zostaniemy na zawsze we własnym gronie. Zawsze warto rozmawiać (choć zupełnie inaczej niż w programie telewizyjnym pod takim tytułem) z ludźmi o innych, nawet przeciwstawnych poglądach, ale nie możemy tu oczekiwać spektakularnych sukcesów. Inaczej natomiast może być, gdy pójdziemy w stronę tych obojętnych i niezaangażowanych. Będzie to długa droga i żmudny proces, ale jedyny, według mnie, który zaowocuje. Spróbujmy zacząć od odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się ta obojętność i niezaangażowanie. Z pewnością warto zacząć od przyczyn historycznych. Przeszłość nauczyła nas, że niewiele od nas, pojedynczych ludzi zależy. Jeśli nawet jednostka potrafiła zmieniać bieg historii, to zazwyczaj była to jednostka w jakiś sposób wybitna, nawet jeśli nie zawsze w najlepszym tego słowa znaczeniu. Potrafiła pociągnąć za sobą tłumy, w dobrą i złą stronę. Zostawmy to jednak na boku, bo nie przywódców szukamy. Chodzi nam o normalnych ludzi, którzy dokładali swoją cegiełkę w imię wartości, jakie ich przekonały i uwiodły lub chcą się przeciwstawić siłom, trendom, postepowaniu, które ich odrzucały. I właśnie wtedy kończy się obojętność. Inną przyczyną bierności jest naturalna ludzi skłonność do dbania o własne interesy. Nie ma w takim postępowaniu niczego złego, jeśli przyczyną nie jest zwykły oportunizm. Ludziom często żyje się źle. Nie tylko pod względem finansowym, ale także zdrowotnym, rodzinnych. Mają masę własnych, drobnych i dużych kłopotów. Spraw, z którymi nie mogą sobie sami poradzić. Czują się pozostawieni sami sobie i często są pozostawieni sami sobie. Nic dziwnego, że nie angażują się w sprawy ogółu, szczególnie gdy widzą, że ogół i jego przedstawiciele nie pochylają się nad ich sprawami. Istnieje prawdopodobnie jeszcze wiele innych przyczyn obojętności, ale chciałabym powiedzieć o jednej szczególnej, która dotyczy bardzo wielu współobywateli. Jest nią niewiedza. Najczęściej niezawiniona, wynikająca z systemu edukacji, sprawiająca, że wiele osób nawet nie zdaje sobie sprawy, że mogłoby mieć wpływ na otaczającą je rzeczywistość. Niewiedza wynikająca niekiedy, paradoksalnie, z wiedzy i specjalizacji, sprawiających, że było i jest mało czasu na interesowanie się kwestiami innymi niż te, które stanowiły przedmiot ich nauki czy pracy. Przyczyną naszego niedoinformowania są czasy, w których przyszło nam żyć. Pędzące z szybkością światła. Zmieniające się prędzej niż mentalność ludzi, ich przyzwyczajenia i możliwości. Przeżywamy, często bezwiednie, wieczne rewolucje technologiczne, za którymi trudno nadążyć. Mamy czasy wiedzy obrazkowej, informacji internetowych, wiadomości i sensacji zastępujących fakty. Rezultatem jest wieczne niedoinformowanie, brak możliwości refleksji, przystanków na zastanowienie i przemyślenie. To właśnie do tych ludzi powinniśmy dotrzeć: zabieganych, zafrasowanych swoimi problemami, niedoinformowanych. Bez zniecierpliwienia i ze zrozumieniem, bez poczucia wyższości, bo oni często wiedzą więcej od nas, tyle że w innych dziedzinach. Powinniśmy próbować ich przekonywać na różne sposoby, że ich własne interesy są często zbieżne z interesem ogółu, że warto mieć wpływ na otoczenie, bo stanie się bardziej przyjazne także dla nich, że warto poświęcić czas na abstrakcyjne wydawałoby się sprawy, by nie spadły niedobrymi konkretami na nasze głowy. W mediach, w obiegu publicznym, żagluje się terminami, takie jak demokracja, praworządność, sprawiedliwość czy patriotyzm. A także rozwój gospodarczy, dobrobyt, bogactwo i bieda. Jakże często są przedmiotem manipulacji i zakłamywania, ale przecież każdy z nich da się uczciwie zdefiniować i wypełnić konkretna treścią. Słowem, wszyscy razem manifestujmy pokazując naszą siłę, zdeterminowanie i zjednoczenie wokół wspólnych wartości, ale my, obywatele lokalni, by żyć świadomie i wybierać dobrze powinniśmy się wiele nauczyć. I do wspólnej pracy u podstaw wciągnąć innych.  ]]> 8027 0 0 0 403 0 0 Czy Ty KOD-erze na pewno jesteś w KOD-zie? https://www.ruchkod.pl/czy-ty-kod-erze-na-pewno-jestes-w-kod-zie/ Mon, 16 May 2016 13:30:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8029 Jacek Sut Zacznę od cytatu: „Spośród różnych postaw, jakie myśl ludzka wobec świata i życia zajmować może, najbeznadziejniejszą chyba jest cechujący stan umysłowości polskiej - eklektyzm niemocy. Przyjmuje się każdą myśl, odłamek każdego światoglądu - nie bacząc na to, w jakim stosunku pozostaje on do innych, uprzednio już wyraźnie czy też milcząco zaakceptowanych założeń. /…/ Wytwarza się pewnego rodzaju instynktowna nieomylność, /…/, pewnego rodzaju takt, który pozwala zręcznie, choć bezwiednie lawirować w ten sposób, ażeby nigdy nie wywołać żadnego starcia, żadnego konfliktu między myślami”. [Stanisław Brzozowski - Czynniki postępu i prasa - styczeń 1905 r.] Traf chciał, że ta lektura, od dawna sobie obiecywana, w pierwszym zdaniu bezlitośnie zdzieliła mnie obuchem przez płaty czołowe. Od dawna bowiem zmagam się (głównie na lokalnym gruncie) z nieusuwalnymi zbiorami niedorzeczności w debacie publicznej, wysypem nienawistnych komentarzy, a nade wszystko festiwalem oszustw, półprawd i kłamstwa, o którym w książce pt. „To nie jest dziennik” tak pisze Zygmunt Bauman: „Widmo kłamstwa unosi się nad każdą informacją przekazywaną online lub offline; nad każdą rekomendacją wisi groźba oszustwa. Z wolna (teraz już jednak w szybszym tempie, książka wyszła w 2012 - J.S.), ale konsekwentnie godzimy się z tym stanem rzeczy i przyzwyczajamy do braku szczerości i wszechobecności kłamstwa. /…/ Rutynowe okłamywanie, dementowanie kłamstw i pomawianie o kłamstwa podwyższają jedynie „walory rozrywkowe” polityków. To niewątpliwie niemała wartość w świecie karmionym „inforozrywką” (infotainment) i wiecznie jej spragnionym.” Przełykamy więc, gdy pomawia się o kłamstwo bez żadnych podstaw, bo to gwarantuje ruch na fejsie, uaktywni obrońców „prawdy” lub innego kłamstwa, rozpęta się gorąca dyskusja, w której głosy wyważone szans na przebicie się nie uzyskają żadnych, gdyż z samej zasady pozbawione będą wykrzykników, wersalików i przekleństw. Nader chętnie stosujemy - „ekonomiczne podejście do prawdy”, podkręcanie i „naciąganie” informacji… (Z. Bauman, tamże), bo wymagają tego „wyższe racje”, szczytne cele, racja stanu, potrzeba chwili i obrona wolności. Tak, moi drodzy współmanifestanci, zbyt często godzimy się na uproszczony język debaty, w której wartości „demokratyczne” stają się listkiem figowym dla naszych codziennych, niezbyt już „proobywatelskich” postaw. Mówię tu o istnieniu schizofrenicznej postawy części spośród tej części społeczeństwa, która teraz tak ochoczo manifestuje swoje przywiązanie do demokracji, konstytucji i wartości obywatelskich. Z jednej strony podkreślamy konieczność „obywatelskości” w życiu publicznym, ale jasno stawiamy sprawę, że „moja” ulica, mój pies i moje gumno leżą poza granicami poświęcenia i działają na osobnych prawach. Tu przeważa prostacki neoliberalizm, sarmacka filozofia raz zdobytych przywilejów. Jakże beznadziejną jest walka w gminie o poszerzenie drogi, budowę skweru, poprawę estetyki, stworzenie przestrzeni publicznej dostępnej dla wszystkich. Nazywam to walką, gdyż nawet posadzenie kilku roślin budzi watahy hejterów wkurzonych na to, że nie będą mogli skrótem już deptać trawnika w drodze do przystanku. Mówię o własnym podwórku, bo je znam, ale dotyczy to całej naszej, wiejskiej z ducha i charakteru, Ojczyzny. Sam zresztą tego hejtu doświadczam, a kiedy nie ma się czego przyczepić, to nawet moje starania o kulturę wypowiedzi nagradzane są szyderstwem. Byłem też nazywany kłamcą (!), gdy próbowałem sprowadzić pewną dyskusję z oparów absurdu na ziemię. To wszystko, oczywiście, w mediach społecznościowych i na forach lokalnych. Nie skarżę się. Chcę tylko wskazać, że granica między tym, co „obywatelskie” i „antyobywatelskie” leży jakoś tak dziwnie zawsze poza naszymi płotami, ulicami i nieużytkami, gdzie można wyrzucić worek trawy bezkarnie dopóki jakiś złośliwy urzednik lub organizacja nie zechce zrobić tam publicznego parku. Obywatelskość rozumiemy jako przyzwolenie na niekulturalne odzywki w stosunku do adwersarzy i niewybredne ataki poparte argumentami przedszkolaka („A dlaczego my się musimy na zebranie wyborcze przychodzić dzisiaj? Przecież mógł to być każdy inny dzień. Na przykład miejscowość X miała wczoraj!”). Pomijam żenującą formę tych awantur, ale przeboleć nie mogę, że ludzie, którzy na codzień postępują rozsądnie i mówią niegłupio nagle dają się wciągać w takie jatki. Robią to jednak często, żeby nie opuszczać poziomu czarno-białych podziałów. Wtedy istnieje szansa przeforsowania swojego, partykularnego interesu. W momencie, gdy pojawią się odcienie szarości, gdy nie sposób będzie nie brać pod uwagę szerszej perspektywy i interesów ogółu (rozumianego jako „wszyscy inni”, a nie jako „ja i ci, co podobnie myślą”), stawianie sprawy na ostrzu noża i żądania „kompromisu” rozumianego wyłącznie jako kapitulację drugiej strony nie będą takie łatwe. Awantury służą podziałom, a podziały służą budowaniu murów nienawiści i pretensji. Ze smutkiem obserwowałem wielokrotnie jak „obywatele” zapominają o dobru wspólnym, gdy sprawa dotyczy ich bezpośrednio. O ile oczywiście nie definiowali „dobra wspólnego” jako korzyści dla wąskiej grupki mieszkańców jednej ulicy, lub właścicieli trzech działek, przez które według planów biegnie droga akurat teraz skierowana do realizacji. Z drugiej strony, z jeszcze większa rozpaczą, obserwowałem jak fantastyczne inicjatywy tracą na impecie i świeżości, gdyż nikomu niemal z „obywateli” nie chce się wyrazić (pisemnie, w formie petycji, lub obecności i zabieraniu głosu w dyskusji) dla nich poparcia. Choćby po to, żeby ujawnić się jako druga strona sporu. Za to wszyscy, stadnie jesteśmy za „wolnością, równością i demokracją” i oczywiście stajemy murem za „państwem prawa”. Zapominamy jednak o tym prawie szybko, gdy trzeba wycofać się ze swoim płotem z gminnej działki. Brzozowski we wskazanym cytacie między innymi na to zwraca uwagę (111 lat temu!). Podam następne przykłady: Były sobie kiedyś plany zagospodarowania przestrzeni. Widniały na nich drogi i place publiczne. Przyszła „wolna” Polska, w której wolność zrozumiano przede wszystkim jako samowolę. Deweloperzy korzystając z nieudolności lub uległości (czasem nieczysto motywowanej) władz wprowadzali do tych planów zmiany, często przy tym podszywając się pod - nomen omen - obywatelskie uwagi i wnioski. Place zostały więc wyprzedane, a drogi pocięte jak domowy makaron mojej babci. Kto był bliżej władzy widział ten chaos i jeśli umiał korzystać, to korzystał. Na przykład wykupując od gminy (taniej) działkę, na której od zawsze wyrysowana była droga (dlatego taniej, bo przecież kiedyś będzie tu droga), ale praktyka wskazywała, że chaosu już się nie powstrzyma, a odpowiednio podgrzewane nastroje skutecznie wybiją każdemu burmistrzowi, czy wójtowi, kto by się takiej pracy podjął, wszystkie porządkujące zabiegi z głowy. To samo czynili deweloperzy, zagarniali całe ulice pod osiedlowe parkingi wiedząc, że budowy się skończą, wprowadzą się mieszkańcy i problem „odzyskania” przestrzeni publicznej dla wspólnych, obywatelskich celów będzie bólem głowy innych (niż te, które wydały pozwolenia) władz i przyszłych mieszkańców, słusznie przeżywających frustrację (kupowali mieszkanie z parkingiem, to jakim prawem gmina chce tu budować drogę?!). Bywało jeszcze śmieszniej - deweloper wybudował domy, ale nie zbudował do nich drogi, po czym nie nękany przez nikogo zniknął. Wkurzeni mieszkańcy zbudowali ją sami, ale… jako ślepą uliczkę, zapewniającą jedynie dojazd do ostatnich posesji. Teraz, gdy gmina nieśmiało przypomina, że tam nadal jest wytyczona droga gminna podnoszą się protesty przeciwko jej udrożnieniu, bo to przecież „nasza” droga. Uczucia rozumiem, z argumentacją się zgodzić nie mogę. Fakt, że droga powstała ze środków mieszkańców wynikał z niedopełnienia umów przez dewelopera, droga w planach zagospodarowania nadal istnieje i właśnie w imię „obywatelskiej” postawy i edukacji należałoby wiedzieć, że nie jest prywatną i że kiedyś do jej budowy dojdzie lub przynajmniej powinno. Nie mówię już o tym, że należałoby się tego - dla dobra pozostałych mieszkańców dzielnicy czy wsi - od władz domagać. Tymczasem tu „obywatelskość” się z nagła wyczerpuje i zaczyna chłopska kalkulacja i walka o kargulowe „trzy palce”. Dobrze, że KOD zamierza edukować, bo bez tej edukacji żadna inicjatywa nie zakończy się trwałym sukcesem. Jeśli wybierając sołtysa we wsi oddajemy głos na kogoś, kto jednym tchem wylicza nieswoje zasługi (sołtys niczego we wsi nie buduje, bo to nie jego kompetencje), a przemilcza swoją rolę w wieloletnim psuciu planów zagospodarowania przestrzeni (bo jako były starosta owe pozwolenia wydawał) i wyborcy to przełykają, bo mają nadzieję, że ten sołtys powstrzyma inwestycję, która zagraża „ich” prywatnym interesom, to jesteśmy w czarnej d…. Nic tu się nie zgadza, w takim wybieraniu brakuje elementarnej logiki, dyskusje są bezcelowe, nie na temat i pogłębiają chaos. A nade wszystko demolują - tak chętnie ostatnio przywoływaną - „obywatelskość”. Jeśli chodzi o zabezpieczanie prywatnych interesów, to także nie odniosą skutku, chyba że mówimy o prywatnych interesach takiego czy innego byłego starosty lub sołtysa. Jeśli KOD-erze uważasz, że po Twoim domem nie powinni inni ludzie sobie spacerować nowym chodnikiem lub jeździć przy nowym ulicznym oświetleniu, to nie jesteś w KOD-zie, tylko z KOD-em spacerujesz. Jeśli nie nie sprzątasz po swoim psie - to także. Jeżeli uważasz, że oddanie półmetrowego pasa działki (bo de facto nie Twoja, albo nawet za odszkodowaniem) pod budowę potrzebnego wszystkim chodnika jest bezprawiem i niesprawiedliwością, to nie jesteś żadnym KOD-erem tylko Kargulem broniącym wstążki ziemi w imię chłopskich zasad. Jeśli jednego dnia maszerujesz z flagą, a następnego nie potrafisz wpuścić auta próbującego zmienić pas w korku, przyśpieszasz, żeby się “dziad” lub “baba” nie wepchnęłi i złorzeczysz, gdy ci się to nie uda, to wszystkie te Twoje marsze hucpą są jeno i pozorem. Wyłonimy liderów, część z nich pójdzie pracować na rzecz społeczeństwa, na różnych szczeblach i w różnym charakterze, bo to nieuniknione. Jednak bardzo szybko ci hołubieni liderzy zamienią się we wrogów, kiedy zwrócą tej czy innej grupie, branży czy towarzystwu uwagę, że w imię obywatelskich ideałów powinni sami zrezygnować z części swoich przywilejów. Dobrym przykładem jest opór przed prawem przyznającym pieszym prymat nad samochodami w miejscach przejśc dla pieszych. Klęska na całej linii: “No jak? To ja mam uważać, czy mi się jakiś niedojda pod koła nie właduje?! Niech piesi uważają. Mogą przecież zginąć!”. Jakby zwolnienie i zatrzymanie się przed przejściem nie tylko przekraczały fizyczne i mechaniczne możliwości kierowcy i auta, ale oujmowały mu rangi i honoru. Na koniec obrazek, który chyba mówi za cały powyższy tekst. Mieszkańcy osiedla, które powstało dawniej mieli ulicę wybudowaną właśnie jako dojazd do posesji. To ci po drugiej stronie widocznego płotu. Od strony fotografującego powstało osiedle, które ma dojazd z kolejnej przecznicy, więc obie dojazdowe ulice, niejednolitą nawierzchnią co prawda, ale się połączyły w jedną. Taką, jaka widniała w planie gminnym od zawsze. Mieszkańcy starego osiedla uznali jednak, że to gwałt na ich własności i przegrodzili ledwo co udrożnioną ulicę płotem. Aby jednak coś od życia mieć wstawili w płocie furtkę. Kluczem do furtki nie zamierzają się jednak dzielić z mieszkańcami nowopowstałego osiedla. Co to, to nie! Sytuacja wygląda więc jak z Barei i - śmiem twierdzić - doskonale oddaje naszą chłopsko-polską mentalność. Mieszkańcy starego osiedla mogą spacerować przez osiedle nowe, ale nowi sąsiedzi mają na ICH osiedle wstęp wzbroniony. Argumenty są różnorakie, ale najsmaczniejszy to taki, że posiadacze klucza, płotu i furtki byli tu wcześniej. Ciekawi mnie ilu mieszkańców tego starszego osiedla zza płotu gorąco popiera KOD i chadza na marsze? I jak sobie radzą z tą - moim zdaniem - jawną sprzecznością myślową? I jak rozumieją obywatelskość? Jeśli jej wyrazem jest ten płot, to oni sami stają się personifikacją najgorszej twarzy pewnej partii, która pojęcie obywatelskości umieściła sobie w nazwie.  ]]> 8029 0 0 0 381 0 0 382 381 0 386 381 0 390 0 0 397 0 0 400 390 0 420 http://bialyrasizm.pl 0 0 444 0 0 445 420 0 464 0 0 562 444 0 KOD krzepi https://www.ruchkod.pl/kod-krzepi/ Thu, 19 May 2016 09:11:37 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8064 Przemysław Wiszniewski Komitet Obrony Demokracji jest naszym wspólnym dzieckiem, które od powicia ma za zadanie stać się dorosłym w trudnych warunkach. Dojrzewa w zawrotnym tempie, jakie narzuca bezprecedensowa sytuacja społeczno-polityczna w naszym nieszczęśliwym kraju. O KOD-zie, mimo że ma raptem pół roczku, można by już pisać książki. Tyle się zadziało i nic nie zapowiada, że dziać się przestanie. Wręcz przeciwnie, dramat się rozwija, nieprzyjazne ruchy złej władzy wymierzonej w demokrację i wolności obywatelskie przybierają na sile, przeobrażanie władzy demokratycznej w autorytarne rządy eskaluje z dnia na dzień. O KOD-zie, jego genezie i dotychczasowych poczynaniach, można poczytać już na Wikipedii. Jako ruch społeczny, KOD zmaga się nie tylko z potężnym przeciwnikiem zewnętrznym, czyli z tymi decyzjami złej władzy, która depcze konstytucję i ustrój naszego państwa, ale także z tendencjami odśrodkowymi, czyli rozmaitymi ambicjami obywateli, początkowo wspierającymi ów ruch, by raptownie dążyć do jego zburzenia. Naturalnie, takie tendencje odśrodkowe muszą się bardzo podobać złej władzy, ponieważ osłabiają KOD bez potrzeby zaangażowania czynników oficjalnych. Byt wirtualny Narodziny KOD-u wiążą się z naszą aktywnością obywatelską w cyberprzestrzeni. Najpierw Krzysztof Łoziński zaapelował o jego powołanie na portalu "Studio Opinii", by następnie Mateusz Kijowski odpowiedział na ów apel na Facebooku. Forma internetowa KOD-u przetrwała do dzisiaj, ale została znacząco wzbogacona realnym istnieniem KOD-u. W zalążku KOD był ośmieszany przez oponentów politycznych, czyli zwolenników złej władzy, jako byt właśnie nie rzeczywisty, istniejący tylko w komputerach, kanapowy i dedykowany frustratom tkwiącym przed monitorami. Dodatkowo, był (i jest nadal) atakowany przez hakerów i hejterów. Rychło jednak KOD wyszedł na ulice i odtąd na nich pozostał. Fakt urealnienia KOD-u niesie wielorakie pożytki. Po pierwsze, obywatele dostrzegający skutki złej władzy, poznali się wzajemnie i poczuli moc solidarności, wspólnoty celów. Po drugie, zła władza dostrzegła, że obywateli sprzeciwiających się jej nie jest tak mało (w ostatniej manifestacji ćwierć miliona) i że potrafią sprzeciwiać się aktywnie, a nie tylko klikając lajki w internecie. Wylegają tłumnie na pikiety i manifestacje w obronie naszych wspólnych wartości, wolności, równości i demokracji. W obronie państwa prawa. Po trzecie wreszcie, świat mógł się przekonać, że Polacy nie są stadem baranów prowadzonych na rzeź, lecz ludźmi myślącymi, którzy potrafią krytycznie oceniać władzę, jeśli jest złą władzą. Majdan Od samego początku co bardziej krewkim KOD-erom ciśnie się na usta hasło "Majdan". Chojraczą i pragną pozbyć się złej władzy, zanim całkowicie zniszczy nasze państwo swoimi fatalnymi przedsięwzięciami. Gospodarka bowiem wraz z budżetem trzeszczy w szwach, złotówka pikuje w dół, i w zasadzie każda dziedzina naszego życia społecznego jest zagrożona: zaczęło się od pacyfikacji Trybunału Konstytucyjnego, przy czym władza sędziowska w tym niecnym projekcie ma być zastąpiona quasi sędziami, powolnymi władzy reżimowej, na wszystkich szczeblach, po czym doszło do wrogiego przejęcia mediów publicznych i wszczęcia nachalnej propisowskiej propagandy, dalej mamy do czynienia z psuciem rynku kultury, wsi (obrót ziemią rolną), i tak moglibyśmy wymieniać w nieskończoność. Ci jednak, którzy uparcie szermują słowem "Majdan", nie dostrzegają, że to środek wciąż nieadekwatny wobec obecnych poczynań złej władzy. Że to środek ostateczny. Nie wykluczony, ale jeszcze nadal zbyt brutalny wobec aktualnej sytuacji. Przypomnijmy sobie genezę ukraińskiego Majdanu, i dostrzeżmy, w jakiej desperacji nasi wschodni sąsiedzi powołali go do życia. Przypomnijmy sobie także jego skutki, poza tym jednym, że tamtejszy watażka salwował się ucieczką. Przypomnijmy sobie ofiary Majdanu ukraińskiego. Jeszcze nikt nas nie pałuje, nie rozpędza naszych demonstracji armatkami wodnymi, gumowymi kulami, a tym bardziej amunicją ostrą. Jeszcze nikt nas nie wsadza do więzień (tu pojawiły się wprawdzie pierwsze złowrogie sygnały - toczy się proces polityczny przeciwko KOD-erom w związku z panią Andersową, która w Suwałkach miała kampanię wyborczą). Jeszcze nikt nam nie zabrania demonstracji: KOD-erskie manifestacje mają charakter legalny i są chronione na razie przez policję. Jeszcze nikt nas nie cenzuruje - możemy pisać i publikować, co chcemy, korzystając z przysługującej nam, zagwarantowanej konstytucyjnie, wolności słowa. Ale Majdan ukraiński był wyrazem czegoś więcej, niż tylko buntu przeciwko tłamszeniu demokracji. Ludziom w oczy zajrzała bieda. Drożyzna, bezrobocie, gospodarczy krach. Całkowity brak perspektyw. Poczekajmy więc na rozwój wypadków, zanim zaczniemy szermować słowem "Majdan". Nie dewaluujmy go, pamiętając, że został okupiony ofiarami, krwią, tragedią. Klątwa ośmiu miesięcy Nie tylko jednak w stronę Ukrainy, za sprawą Majdanu, kierujemy nasz wzrok, ale także w stronę Węgier i reżimu Orbana, ponieważ sytuacja zagrożonej demokracji węgierskiej jest analogiczna do naszej, a Kaczyński wzoruje się na Viktorze Orbanie. Orban zdążył znacznie więcej zniszczyć i spacyfikować, zburzył cały ład ustrojowy i zlikwidował szereg instytucji, w tym sądownictwo i prasę, czyniąc z nich instytucje fasadowe, ubezwłasnowolnione. Kaczyński wyraźnie zmierza śladem Orbana, który jest dlań mentorem, a jego reżim objawieniem, że da się go wcielić w życie w XXI wieku. Dlatego gościliśmy na naszych KOD-erskich manifestacjach współczesnego dysydenta węgierskiego, Balazsa Gulyasa, który wówczas opowiedział o dramatycznych doświadczeniach węgierskiego społeczeństwa. Początkowo Węgrzy żywiołowo protestowali przeciwko dyktaturze Fideszu, jednak po ośmiu miesiącach protesty ucichły. To właśnie te osiem miesięcy powtarzają wszyscy niczym mantrę albo klątwę, ostrzeżenie, jeśli są z KOD-em, i przepowiednię, jeśli są za złą władzą w Polsce. My protestujemy dopiero pół roku, niebawem będą wakacje, Polskę odwiedzi papież, w Warszawie odbędzie się szczyt NATO (zorganizowany jeszcze przez prezydenta Komorowskiego). I rzeczywiście, wszystko wskazuje na to, że w okresie urlopowym protesty przycichną. Klątwa się spełni, ale tylko pozornie, bo potem wrócimy z wakacji do smutnej rzeczywistości, która prawdopodobnie nie ulegnie poprawie, a wręcz przeciwnie, dzięki złej władzy będzie znacznie gorsza od obecnej. Dlatego z całą pewnością, jeśli ten efekt się pojawi i spełnią się "pobożne życzenia" obozu rządzącego, to tylko na zasadzie antraktu. Bo przecież scena polityczna, podobnie jak teatralna, musi mieć swoją dramaturgię, a suspensów mamy aż nadto. Histeria KOD to przede wszystkim ludzie, a dopiero potem organizacja i struktura. Całkiem niedawno dopiero Komitet dorobił się osobowości prawnej i został wreszcie wpisany do Krajowego Rejestru Sądowego. Całkiem niedawno opracowano dojrzały statut, dzięki któremu odbywać się będzie nabór członków KOD-u jako stowarzyszenia wraz z wyborem władz zgodnie ze statutowa procedurą. Otóż, ludzie jak to ludzie, mają różne temperamenty i różną odporność psychiczną. Jedni są długodystansowcami, osobami rozważnymi, nie pozbawionymi odwagi, lecz przy okazji starającymi się działać w sposób przemyślany. Drudzy, to sprinterzy, pełni brawury i, niestety, preferujący myślenie magiczne, albo życzeniowe. Rzeczywistość skrzeczy i ma to do siebie, że cechuje ją pewna siła inercji. Ci drudzy natomiast chcieliby zastosować jakieś działanie natychmiastowe, jak dotknięcie czarodziejskiej różdżki. Choćby i brutalne, byle błyskawiczne. Nie mogą zrozumieć, że jedyna droga będzie trwać latami i że musimy przez to wszystko wspólnie przejść. Dlaczego? Ponieważ zła władza wciąż cieszy się sporym społecznym poparciem. To bez znaczenia, jaki jest powód owego poparcia, czy ludzi uradowało 500+, czy też nie dostrzegają zagrożenia demokracji. Fakt pozostaje jednak faktem: władza ma pewne umocowanie społeczne na poziomie 30% i została wybrana w demokratycznych wyborach, zatem próby doprowadzenia do konfrontacji z nią dzisiaj są skazane na klęskę. Władza musi sporo zepsuć, zwłaszcza w sferze gospodarki, by obywatelom, którzy dziś ją popierają, otworzyły się wreszcie oczy. Musi się to zadziać i nie da się tego uniknąć. Przypadek głodówki Działaniem nieadekwatnym jest podjęcie strajku głodowego w związku z nieopublikowaniem wyroku Trybunału Konstytucyjnego w Dzienniku Ustaw. Protest głodowy, jakkolwiek w swojej istocie bardzo szlachetny, musi mieć też wymiar pragmatyczny. Dlatego podejmują go zazwyczaj osoby, które wiedzą, że adresaci będą ponosili konsekwencje moralno-prawne za ewentualne skutki zdrowotne przewlekłej głodówki. Odmowę przyjmowania posiłków podejmują zatem - przykładowo - więźniowie, żeby wymusić na władzach więziennych poprawę warunków bytowych lub analogicznie pacjenci, albo pracownicy na terenie zakładu pracy, etc. Podjęcie głodówki w tzw. szczerym polu jest zatem nieefektywne. Wszelako jest jeszcze inny argument za nie podejmowaniem protestu głodowego akurat teraz. Argumentem tym jest start z wysokiego C bez pytania, co w kolejnych miesiącach i latach. Jeśli teraz miałby być czas na głodówkę, co potem? Samospalenie? Powiadam, protest głodowy jest aktem desperacji i ostatecznością, a mimo to jako świadkowie tego konkretnego protestu podziwialiśmy osobę, która się nań zdecydowała. Tyle tylko że nie przyniósł on żadnych efektów. Zła władza pozostała całkowicie nieczuła na ten protest i go kompletnie zignorowała. Wyrok nadal nie został opublikowany. Zrodziła się "konkurencja" dla naszego KOD-u , którą rozłamowcy nazwali "PP", czyli "przeciw PiS-owi", jak gdyby koniecznie trzeba było to konkretyzować, że nie przeciw globalnemu ociepleniu... Upartyjnienie Innym rodzajem poronnej idei jest niechęć do opozycji parlamentarnej jako sprzymierzeńców naszych działań. Taką poronną ideę prezentują pięknoduchy, których nie brakuje w łonie KOD-u i sam, szczerze mówiąc, do takich się zaliczam. Bardzo mi schlebia towarzystwo znakomitych reżyserów, naukowców, aktorów, artystów, wokalistów, dziennikarzy, natomiast z pewną rezerwą odnoszę się do przedstawicieli partii politycznych. Niestety, mimo tej niechęci stwierdzam, że to ślepa uliczka. Oczywiście, to wspaniale, że kroczą z nami w KOD-erskich manifestacjach celebryci i przedstawiciele świata kultury, lecz to poparcie daleko niewystarczające, żeby osiągnąć nasz cel. Ostatecznie, nie powierzymy ratowania demokracji Andrzejowi Wajdzie ani Agnieszce Holland, owszem, jako reprezentanci środowisk opiniotwórczych bardzo nas wspierają i chwała im za to, niemniej ostatecznie to partie polityczne muszą podjąć efektywne działania rozprawienia się z reżimem. Najlepiej w polskim parlamencie. Dlatego inicjatywa powołania przez Mateusza Kijowskiego koalicji "Wolność - Równość - Demokracja" ma kapitalne znaczenie. Dlatego jego nawoływanie, żeby KOD-owicze zapisywali się do rozmaitych partii zgodnie z własnymi przekonaniami jest nawoływaniem niezmiernie pożytecznym. Dlatego obecność liderów partii opozycyjnych na naszych manifestacjach jest właściwe i konieczne. I nie czyni z KOD-u partii. Nie da się działać w sferze politycznej bez udziału polityków. Nie da się uprawiać polityki abstrahując od partii politycznych i je ignorując. Kijowski podkreśla, że KOD nigdy nie zniknie z powierzchni ziemi i nawet wówczas, gdy uda się zmienić władzę na demokratyczną, KOD nadal będzie istniał, żeby patrzeć tej władzy na ręce. Jednocześnie nigdy nie przeobrazi się w partię polityczną, jak to się kiedyś zdarzyło związkowi zawodowemu "Solidarność" (pan Krzaklewski powołał do życia Akcję Wyborczą). Kościół Z kościołem sprawa jest o tyle delikatna, że szereg KOD-wiczów identyfikuje się z katolicyzmem, a jednocześnie ta hierarchiczna instytucja przyjęła obecnie kurs wspierania złej władzy i piętnowania KOD-u. Niejeden z duchownych posunął się nawet do pogróżek eschatologicznych, że mianowicie KOD-erzy będą się smażyć w piekle. Interweniował w tej sprawie Mateusz Kijowski, próbując dociec, skąd taka nagonka kościelna na KOD. Nie zawsze w przeszłości tak bywało, wręcz przeciwnie - kościół przeciwstawiał się reżimowi, ale i w wolnej Polsce dystansował się od władzy. Teraz jednak postanowił wesprzeć reżim z niewiadomych powodów, choć wiele wskazuje na to, że zawarte zostało jakieś przymierze Kaczyńskiego z kościołem: władza świecka schlebia kościołowi i spodziewa się rewanżu. Pakt ten budzi jednak powszechne zgorszenie wiernych, więc należy się spodziewać, że prędzej czy później kościół zrezygnuje z tego niemoralnego mariażu. W każdym razie, z moich obserwacji wynika, że KOD-erzy nie widzą dysonansu między swoim zaangażowaniem religijnym a zaangażowaniem w KOD, chyba że brać pod uwagę polityczne wypowiedzi niektórych duchownych. Ambicje przywódcze Rozłamowcy zdarzali się, zdarzają i będą zdarzać w przyszłości. Ich pojawianie się jest klasycznym dzieleniem skóry na niedźwiedziu. Być może KOD niektórym jawi się już dzisiaj jako organizacja przynosząca osobisty splendor, władzę, popularność, czy inne korzyści. Tyle że to droga niepewna i długa, i na razie musimy się przygotować na najgorsze. Na prześladowania ze strony władzy, rozmaite szykany i niedogodności, być może kilkuletnie, a być może wieloletnie. Potrzeba nam determinacji, ale też pokory i gotowości do działań zespołowych. Wspólnych, nie rywalizacyjnych. Trudno bowiem, żeby organizacja skupiała samych liderów. Reasumując, jest jeden Komitet Obrony Demokracji. Ma jednego lidera, Mateusza Kijowskiego. Pozostali to fałszywki. Jest mnóstwo ambicyjek i personalnych zagrywek. Małostkowości. Infantylizmu. Zawiści. Potrzeby zbicia irracjonalnego kapitału na cudzym wysiłku. Jest niecierpliwość. Brak rozwagi, histeria. Musimy wspólnie dojrzeć. Jedni przychodzą, inni odchodzą. Zapewne będą chcieli wrócić. Ludzie się zmieniają. Zmieniają się wewnętrznie, zmieniają się jedni na drugich. Jedni się boją, inni chojraczą. Po prostu, jak to ludzie. Jedni psują przez nieuwagę, inni z premedytacją. A jeszcze inni budują. KOD to wszystko przetrzyma. Wierzę w KOD. Bo ma takie osoby, jak Wy!  ]]> 8064 0 0 0 417 0 0 443 0 0 Grzechy KOD? https://www.ruchkod.pl/grzechy-kod/ Fri, 20 May 2016 22:11:39 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8090 Przemysław Wiszniewski Odnoszę się do tekstu Jakuba Nocha (natemat.pl) poddającego krytyce KOD w jego obecnym kształcie. Chciałbym, by moją polemikę potraktowano równie konstruktywnie, jak ja staram się traktować tekst wyjściowy. Jakub Noch w artykule „7 grzechów głównych KOD. Oto, co sprawia, że ruch Kijowskiego może stracić w oczach Polaków”, zamieszczonym na portalu natemat.pl, wylicza: 1. Tylko sprzeciw; 2. Brak programu; 3. Wodzostwo; 4. Kompromitacje wizerunkowe; 5. Hejt; 6. Zamknięcie na inne poglądy; 7. Przekonanie o wielkości. Ponieważ jestem bardzo silnie emocjonalnie zaangażowany w ruch i czuję się jednym z KOD-erów, pozwolę sobie zabrać głos w sprawie tego artykułu. ad 1. „Tylko sprzeciw”? Tylko sprzeciw, czy może zbyt mało radykalny sprzeciw? Komitet Obrony Demokracji bardzo dba o to, aby odejść od retoryki sprzeciwu. Nawet protest wymierzony przeciwko łamaniu konstytucji i ograniczaniu wolności obywatelskich nazywamy protestem w obronie konstytucji i wolności, do tego stopnia, że niektórzy co bardziej krewcy działacze postanowili odejść od KOD-u i jego koncyliacyjnej narracji, i nazwali powołaną przez siebie grupę „KOD PP”, czyli Kodem przeciw PiS-owi. Właściwy KOD nie chce być poczytywany za organizację sprzeciwu. Wielokrotnie podkreślaliśmy, że respektujemy demokratyczny wybór, że nie występujemy przeciwko nim, a jedynie przeciw tym działaniom legalnych władz, które są wymierzone w fundamenty państwa prawa. Fakt, że zdarzają się one coraz częściej nie oznacza, że to KOD jest organizacją sprzeciwu, a oznacza, że to władza rozmontowuje sukcesywnie polską demokrację. Aby nie narazić się na zarzut „tylko sprzeciwu”, pojawiła się w łonie KOD-u obywatelska inicjatywa ustawodawcza dotycząca Trybunału Konstytucyjnego, pod którą zebraliśmy stosowną liczbę podpisów, by mogła trafić do laski marszałkowskiej. Jeśli autor „7 grzechów głównych” uważa, że KOD może stracić w oczach Polaków jako organizacja sprzeciwu, jest to nieporozumienie, ponieważ taką organizacją nie jest, ale paradoksalnie właśnie dlatego może stracić: obywatele tracą cierpliwość i chcieliby prawdopodobnie coraz wyrazistszego sprzeciwu. ad 2. „Brak programu”? Brak programu, czy może zbyt szeroki program zawarty w celach statutowych? Jak rozumiem, to rozwinięcie punktu pierwszego. Dodam tylko, że istotą organizacji pozarządowej, jaką jest KOD, są cele statutowe, a nie program. Program jest istotą partii, natomiast KOD partią nie jest. Posiadanie programu partyjnego ograniczyłoby dążenie do masowości tego ruchu obywatelskiego, ponieważ musiałoby wyeliminować z tego ruchu osoby mające inne poglądy. KOD nie może mieć programu partyjnego, ponieważ stworzył właśnie koalicję „Wolność – Równość – Demokracja”, do której zaprosił wszystkie partie opozycyjne od lewa do prawa i chce pozostać wobec ich programów bezstronny właśnie po to, by to zaproszenie było zawsze aktualne. KOD ustami lidera zachęca swoich sympatyków do wstępowania do różnych partii, aby zwiększyć potencjał obywatelski i intelektualny ugrupowań opozycyjnych. Nawiasem mówiąc, tak jak organizacja pozarządowa nie powinna mieć programu, tak partia powinna, choć ten porządek kontestuje np. Kukiz, który chce być antysystemowy i w swoim proteście nie ujawnia programu, a jedynie artykułuje go ad hoc, w zależności od doraźnych potrzeb. Program partyjny – patrząc w drugą stronę – organizacji obywatelskiej czy ruchu społecznego byłby wstępem do przekształcenia się w partię. Taką metamorfozę przeszedł przykładowo NSZZ „Solidarność” stając się Akcją Wyborczą „Solidarność”. KOD konsekwentnie nie chce być postrzegany jako zalążek partii politycznej. Ma natomiast określone cele statutowe, których zamierza się wiernie trzymać. Można je sobie przeczytać tutaj. Tu mogę się zgodzić z autorem, że cele statutowe nie są tak nośne jak hasła partyjne ukute z programu, ale trzeba być konsekwentnym. Być może Polakom spodoba się taka forma aktywności obywatelskiej, tym bardziej, że wcale nie wyklucza – jak już zastrzegłem – działalności w organizacjach partyjnych, a wręcz ją wspiera. ad. 3. „Wodzostwo”? Wodzostwo, czy może zbyt ustrukturalizowane procedury demokratyczne podejmowania decyzji? Komitet Obrony Demokracji zrodził się z potrzeby chwili, a dopiero od niedawna uzyskał osobowość prawną. Od początku wizja tego ruchu była jasna, a jej depozytariuszem był i jest Mateusz Kijowski, który tę ideę odczytał z tekstu Krzysztofa Łozińskiego, niegdysiejszego KOR-owca i Solidarnościowca. I taki charakter ma mieć KOD, czego strzeże wyżej wymieniony lider, a w czym ustawicznie mu przeszkadzają rozłamowcy i samozwańczy liderzy. Organizacja, aby być rozpoznawalną, musi mieć swoją twarz. W naszym przypadku jest to twarz Kijowskiego. O tym, że organizacja taką twarz mieć musi, niezależnie od tego, czy jest partią, czy nie, przekonała się partia „Razem”, która na przekór temu wymogowi postanowiła wziąć udział  w wyborach bez twarzy. Na jej szczęście, w ostatniej chwili postanowienie to złamał Adrian Zandberg, na nieszczęście za późno, i teraz są poza parlamentem. Więc twarz być musi. KOD jako organizacja świeżo uporządkowana formalnie jest w przededniu wyborów, dotychczas był to spontaniczny ruch obywatelski, nad którym ktoś musiał zapanować, aby nie rozsypał się w powodzi sprzecznych pomysłów i nie odszedł od naczelnej idei, aby nie przekształcił się przykładowo w bojówkę, albo partię, albo majdan. I zapanował Kijowski. Co nie oznacza, że każe się nazywać wodzem. Jest liderem. Są liderzy regionalni. Przyjdą wrześniowe wybory, które to zweryfikują: potwierdzą albo wyłonią innych liderów. Czy jednak akurat wodzostwo – gdyby nawet przyjąć za prawdę, że panuje w KOD, choć tak nie jest – byłoby przyczynkiem do osłabienia społecznego poparcia w Polsce? Tutaj bym polemizował, raczej widziałbym sprawę inaczej – społeczeństwo się zradykalizowało i widać, trochę tęskni za silnym przywództwem, vide: wygrana w ostatnich wyborach parlamentarnych… Znów więc paradoksalnie to właśnie pryncypialne i konsekwentne przestrzeganie przez Kijowskiego demokratycznych procedur może spowodować kontrowersje, a nie odwrotnie. ad. 4. „Kompromitacje wizerunkowe”? Kompromitacje wizerunkowe, czy może przeciwnie, dążenie do perfekcjonizmu? Największym problemem wizerunkowym KOD-u dotychczas było wywleczenie przez adwersarzy KOD-u i przedstawienie w kłamliwym świetle przeszłości osobistej lidera (chodzi o alimenty). Wizerunek KOD-u jest systematycznie budowany, dorobiliśmy się biura prasowego. „Marka” jest społecznie rozpoznawalna i towarzyszą jej pewne charakterystyczne symbole, flagi – państwowa i unijna, etc., oraz hasła: „KOD łączy nie dzieli” z serduszkiem, orzeł z napisem: „Lecę z KOD”, palce w triumfalnym V, opornik. Jeśli nawet zdarzają się jeszcze gdzieniegdzie jakieś potknięcia czy gafy, to trudno je od razu nazwać „kompromitacjami”. Część retoryki jest żartobliwym odbiciem pisowskiej propagandy (gorszy sort, cykliści, norki). Pikieta z licznikiem (Beata, drukuj wyrok!) usytuowana jest w malowniczym zakątku Alej Ujazdowskich u wejścia do Łazienek Królewskich. Słowem, traktuję akapit o kompromitacjach bardziej jako ostrzeżenie, niż odnotowanie rzeczywistych kompromitacji (podane przez autora przykłady jakoś do mnie w ogóle nie przemówiły i przeszły bez echa). Ale znów, paradoksalnie niektóre gafy mogą się podobać opinii publicznej, która pobłaża organizacji nie dlatego, że jest młoda, ale dlatego, że wtedy jest bliżej ludzi, bardziej ludzka, mniej profesjonalna i sformatowana. Ostatecznie, PiS zdobył władzę, choć większość wystąpień jego reprezentantów była i pozostaje nieustającym pasmem gaf i kompromitacji… ad. 5. „Hejt”? Hejt, czy może zbyt łagodny język zgody i budowania? Jeśli gdziekolwiek taki się pojawia, godny jest napiętnowania i nic go nie usprawiedliwia. Jeśli autor „7 grzechów” zetknął się z hejtem ze strony KOD-erów, niech przyjmie wyrazy ubolewania i przeprosiny. Mateusz Kijowski ruguje wszelki hejt i go nie toleruje, jego wypowiedzi są zawsze wyważone i KOD-erzy powinni brać z nich przykład. Administratorzy dyżurni na internetowych stronach oficjalnych KOD-u bardzo dbają o to, aby się na nich hejt nie pojawił, podobnie jak podczas manifestacji nie pojawiał się ani w wykrzykiwanych sloganach, ani na transparentach. Nie ma tolerancji dla języka nienawiści i pogardy.  Wszelako, jako masowy ruch społeczny KOD nie zawsze natychmiast może zareagować na pojawiający się hejt. Drugą sprawą jest eskalacja mowy nienawiści w naszej wspólnej przestrzeni publicznej – lżonym i opluwanym niekiedy zaczynają puszczać nerwy i reagują w sposób niewłaściwy. Wiemy, że nienawiść i pogarda stały się narzędziem politycznym, chętnie wykorzystywanym przez obecne władze, a więc przeciwników KOD-u. Panuje polityczne i społeczne przyzwolenie na chamstwo, obyczaj polityczny karykaturalnie i groźnie się brutalizuje. KOD chce być tamą dla tych tendencji i chce być w awangardzie kontrrewolucji, która przeciwdziała podziałom, wykluczaniu, dyskryminacji, uprzedzeniom i pomówieniom. KOD-erzy muszą taki stan rzeczy zaakceptować. Zważywszy jednak na powyższe niesprzyjające okoliczności, znowu muszę – odnosząc się do tekstu, z którym polemizuję – podnieść, że to nie tyle hejt może odstręczać od organizacji, ile brak dosadności w naszych realiach, gdy wszyscy walą się na oślep, a my idziemy z przesłaniem: „make love, not war”… ad. 6. „Zamknięcie na inne poglądy”? Zamknięcie na inne poglądy, czy też może nadmierne otwarcie na czcze dyskusje? Rozumiem, że jest to powtórzenie punktu 2 „brak programu”? Trudno, żeby opozycja demokratyczna była otwarta na „poglądy” niedemokratycznej władzy… Otóż paradoks tolerancji ma pewną granicę, tolerancja nie może być bezgraniczna. Granica tolerancji sprowadza się do zdania: „Nie ma tolerancji dla nietolerancji”. Gdyby przyjąć inaczej, tolerancja uległaby nietolerancji. Podobnie jak z hasłem „kompromisu wobec sporu wokół Trybunału Konstytucyjnego”. Nie ma sporu, a w kwestii wydrukowania wyroku nie może być kompromisu – albo będzie wydrukowany, albo nie. Ktoś ładnie niedawno spuentował, że nie może być wydrukowany w połowie. Poglądy ma KOD bardzo szerokie i dotyczą przywrócenia państwa prawa. Czy może być otwarty na inne poglądy? A w kwestiach szczegółowych, zarzut zamknięcia może dotyczyć hasła „majdanu”. Niektórzy obywatele chcieliby złej władzy pozbyć się natychmiast, w drodze ogólnonarodowej rebelii. Czy można być otwartym na taki pogląd, który głosi, że tylko w ten sposób przywrócone zostanie państwo prawa? Co nagle, to po diable. Procesy społeczne i zjawiska polityczne charakteryzują się pewną dynamiką i dramaturgią, trudno zatem dawać się ponieść emocjom, gdy trzeba rozwagi, przy całej determinacji. Determinacji, a nie desperacji, bo to jeszcze nie pora. Poglądy? To kwestia wyboru, jaką drogą podążać, zawsze w nieznane. Zawsze ryzykując ścieżkę niewłaściwą. Sytuacja polityczna w Polsce, w jakiej zaistniał fenomen KOD-u jest bezprecedensowa. To jeden wielki eksperyment. Trzeba działać metodą prób i błędów, starając się minimalizować te ostatnie. Z tego, co obserwuję, zarząd KOD-u jest chętny do prowadzenia dialogu i przyjmowania krytyki, aby ta droga była skuteczna i osiągnięcie celów statutowych było możliwe w dającej się przewidzieć przyszłości. ad. 7. „Przekonanie o wielkości”? Przekonanie o wielkości, czy też może nadmierna skromność i pokora? No, to raczej radość, że ludzie przyłączają się do ruchu, że staje się wiarygodny. Tylko silny KOD może być przecież skuteczny. Myślę, że KOD-owi nie brakuje skromności i pokory, ale bez przesady – na swoją wartość, bo jest przekonany o słuszności swoich dążeń. Zarówno cały KOD, jak i poszczególni jego członkowie są deprecjonowani przez przeciwników, i temu procederowi jesteśmy poddawani na co dzień. Ale nawet w ramach odreagowania tej przykrej sytuacji, rzadko się zdarza triumfalizm. Zręby KOD-u, z którym mam do czynienia, tworzą osoby myślące, empatyczne i refleksyjne, którym nieobce są takie stany umysłu, jak wątpliwości, czy chwilowej przynajmniej bezradności. Kolejny raz muszę podnieść, że to właśnie brak przekonania o słuszności naszych dążeń i okazywana zbyt często niepewność byłyby czynnikiem demotywującym dla opinii publicznej… Współczesny świat, w tym i nasz kraj, jakkolwiek wbrew mojej na przykład naturze, opiera się na prymacie siły i nagradzaniu silniejszych. Osobliwie w konfrontacji z obecną władzą, która bardzo popiera ten stan rzeczy, przekonanie o własnej sile i pewność siebie bardzo się przydają. I jeszcze zacytuję autora: „A gdy zostanie tylko „najtwardszy elektorat”, KOD z głównego gracza na polskiej scenie politycznej stanie się jednym z kolejnych stowarzyszeń, które nie stanowią niczego więcej niż koła wzajemnej adoracji.” Otóż, wielka szkoda, że obywatele dotychczas niespecjalnie interesowali się działalnością stowarzyszeń i organizacji pozarządowych, ale wierzę, że właśnie KOD to zmieni. Na koniec powiem, że krytyka autora bardzo była dla mnie inspirująca – w zupełnie innych rejonach upatrywałem (i nadal upatruję) ewentualnych zagrożeń dla KOD-u.  ]]> 8090 0 0 0 424 0 0 429 424 0 434 424 0 441 434 0 447 0 0 450 424 0 451 441 0 454 451 0 455 0 0 Kupowanie ludzi https://www.ruchkod.pl/kupowanie-ludzi/ Sat, 21 May 2016 20:22:01 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8096 Przemysław Wiszniewski Konstatacja, że ludzi można kupić, jednych przyprawia o mdłości i łzy, innych o wzruszenie ramion, a jeszcze innych, zwłaszcza tych, którzy zdecydowali się na kupno, o dreszcz perwersyjnej przyjemności. A jednak ludzi można kupić. Nie chodzi o handel żywym towarem, lecz o politykę zastępowania wzniosłych haseł brzęczącą mamoną. Komercjalizacja polityki jest faktem, ideały przestały być modne. I na nic zda się pohukiwanie na populistów, że uprawiają demagogię, a na ich wyborców, że są roszczeniowi i sprzedajni. To nie ma sensu, bo fakt pozostaje faktem, że najbardziej efektywnie uprawia się politykę, kupując sobie społeczne poparcie. Wyobraźmy sobie, że odwiedzamy jakiś targ. Na jednym straganie handlarz oferuje nam chrupiące bułeczki, na drugim soczyste, kolorowe owoce, na jeszcze innym świeże ryby obłożone lodem. A gdzieś tam w kącie, na skraju tego targu, stoi elegancko ubrany niepozorny pan z walizeczką, na której ma tabliczkę: „Rozdaję pieniądze!”. Jak Państwo sądzą, do kogo ustawiłaby się najdłuższa kolejka? Do pana z pieczywem, pana z owocami, czy pana z rybami? A może do tego pana z walizeczką? A Państwo, do kogo ustawiliby się w kolejce? Święcimy triumf KOD-erskiej manifestacji, która na ulicach stolicy zgromadziła ćwierć miliona Polaków pomimo pięknej pogody, w  sam raz na weekendowy wyjazd za miasto. To jednakże był triumf całej opozycji, politycznej i jak najbardziej wielopartyjnej, bo zjawili się tam członkowie wszelkich partii, a obok lidera KOD-u przemawiali liderzy wszystkich ugrupowań. Tymczasem w łonie samego KOD-u pojawiają się głosy, że mamy zbyt wiele wspólnego z politykami, że raczej powinniśmy od nich stronić, żeby się ludziom nie kojarzyło, że oni przecież walczą o swoje partykularne interesy, że lepiej na nasze manifestacje zapraszać ludzi kultury, celebrytów, aktorów, naukowców, wokalistów, intelektualistów, ale nie polityków! Mateusz Kijowski pozostaje nieczuły na te utyskiwania i zawiązuje koalicję „Wolność – Równość – Demokracja”, i chwała mu za to! To nie ludzie kultury i celebryci koniec końców mogą się uporać z reżimem, owszem, potrafią porwać tłum wygłaszając płomienną przemowę, lecz to nie oni będą walczyć o głosy wyborców. Walczyć będą politycy z opozycji i to właśnie oni muszą być widoczni na naszych marszach! Powróćmy do naszej zabawy z targiem: sytuacja jest dynamiczna. Pan z walizeczką oznajmia, że ponieważ do niego jest najdłuższa kolejka po towar, należy usunąć pozostałe stragany. Ludzie trochę się dziwią, zaczynają szeptać, że przecież po co im pieniądze, skoro niczego za to nie kupią, ale mamieni łatwym zyskiem zgadzają się wypędzić pozostałych handlarzy. Pan z walizeczką wywiesza wielki szyld ze swoim nazwiskiem. Targ jest jego. Tłum domaga się pieniędzy, a sponsor powoli wyjmuje banknot za banknotem i obdarowuje kolejnych chętnych. Renata Kim z Newsweeka przestrzegała, by nie upajać się siłą, tzn. ogromną frekwencją podczas ostatniego Marszu: „Nie wolno się upajać swoją siłą, bo to prosta droga do tego, by nam tej siły kiedyś zabrakło. A tak się stanie, gdy się w końcu zorientujemy, że wychodzimy na ulice w mrozie i w upale, i nic z tego nie wynika – PiS nadal bezkarnie niszczy nasze państwo. To wtedy przychodzi znużenie i apatia”. Złotówka słabnie, kolejne agencje w swoich raportach obniżają ratingi dla Polski, inwestorzy zagraniczni są w odwrocie, na włosku wiszą unijne dotacje. Być może czeka nas inflacja, wzrost bezrobocia, podwyżki cen i opłat. Być może czeka nas bankructwo państwa, zanim nastanie bankructwo reżimu. Ale nadal zła władza legitymuje się znacznym społecznym poparciem. Młodzi inkasują 500 złotych miesięcznie w związku z posiadaniem dzieci. Istnieje zatem pewien kontrakt, pewna transakcja pomiędzy Kaczyńskim a Polakami: ty nam płać, a my damy ci święty spokój… Pan z walizeczką zachęca swoich klientów do brania kolejnych banknotów. Cena nie jest duża. Należy ucałować go w rękę i uklęknąć. Pan z walizeczką wypchaną pieniędzmi oznajmia, że będzie płacił nieprzerwanie, o ile kolejkowicze pozostaną mu wierni. Stawia też inne warunki, np. trzeba rozprawić się z jego przeciwnikami. Poza tym nie należy pytać, skąd wziął tę fortunę, którą teraz lekką ręką rozdaje. Nie należy pytać o nic, wystarczy szczerze podziękować. Bo najważniejsze, to przebić stawkę Kaczyńskiego, ale mądrze: „Opozycja musi nie tylko bronić standardów demokratycznych, ale i przedstawić przekonujący program społeczno-gospodarczy czy emocjonującą wizję rozwoju. Do kolejnych wyborów 3,5 roku, ale już dziś widać jak trudno będzie partiom opozycji w pojedynkę prześcignąć PiS. Tylko współpraca różnych środowisk może jesienią 2019 roku zaowocować odsunięciem od władzy ekipy od „dobrej zmiany”. Sondaże z ostatniego półrocza powinny być dla liderów opozycji przestrogą i ważną wskazówką”. Na naszym targu kłębi się tłum. Bohater z walizeczką w swoim krótkim przemówieniu stwierdza, że jego wrogowie bredzą o sprawach nieważnych, a co najważniejsze, nie dysponują walizeczką. Nikt nie jest tak dobry, jak ten pan. Nikt nie może być dobry, kto nie ma walizeczki z pieniędzmi do rozdania. Ludzie to rozumieją i kiedy jakiś adwersarz ich Pana dochodzi do głosu, pukają się w czoła. Toż to czcza gadanina! Od gadania nikomu się nie polepszy, a chodzi o to, żeby Polska rosła w siłę, a ludzie żyli dostatniej!  ]]> 8096 0 0 0 425 0 0 427 0 0 428 425 0 432 425 0 433 http://www.respublikaonline.pk 427 0 435 425 0 436 0 0 437 425 0 438 0 0 440 433 0 456 0 0 Żółte papiery, czerwona kartka i czarny scenariusz https://www.ruchkod.pl/zolte-papiery-czerwona-kartka-i-czarny-scenariusz/ Mon, 23 May 2016 21:50:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8124 Jacek Sut Przywykliśmy uważać, że – niezależnie od tego, czy bliski jest nam Leibniz i czy wiemy kto zacz – żyjemy w najlepszym z możliwych światów, demokracja jest ułomna, ale niczego lepszego nie wymyślono, oraz (co już bardziej problematyczne), ale powszechne, że ratunkiem dla gospodarki jest wolny rynek. Zajmę się konsekwencjami tego ostatniego konstruktu. Pominę na wstępie fakt, że gospodarka, w której się gospodarzy, a więc istnieje jakiś „gospodarz”, który winien mieć ogląd, struktury i plany nie tyle została wsparta przez wolny rynek, co nim zwyczajnie zastąpiona. Gospodarz stracił robotę, teraz próbuje sprawdzić się w biznesie. Ten mechanizm, obecnie występujący w wynaturzonej formie neoliberalizmu, utrwala matrycę, na której cyklicznie, z różnym nasileniem i w wielu mutacjach powtarzają się podobne scenariusze wstrząsów, kryzysów i upadków kolejnych projektów oraz rządów. Wzrastają demony, o których definitywnej śmierci byliśmy przekonani – jak Gandalf o śmierci Saurona. Od początków ery przemysłowej notujemy kolejne załamania, rewolucje i wojny, których podłożem zawsze są warunki bytowe i ekonomiczne oczywistych lub samozwańczych „suwerenów”, czyli takich czy innych, brunatnych, czerwonych lub moherowych mas. Dziś zmagamy się ze skutkami wyborów, które wyniosły do samodzielnej władzy wodzowską partię napędzaną osobistą i grupową zemstą, a która ścieżkę do przejęcia państwa wydeptywała cynicznymi, populistycznymi hasłami kierowanymi do wykluczonych, osamotnionych, niepewnych siebie ludzi. Ludzi, którym najpierw wyrugowano z przestrzeni publicznej autorytety, zastępując je legionami młodych, pięknych i przeważnie od nich bogatszych beneficjentów kapitalizmu, sugerując przy tym, że za ich plecami tak małym lub dużym „żelazem” handlują obecni lub byli pracownicy tajnych służb. Celebryci świetnie się nadają na okładki. Prawdziwy pieniądz kocha ciszę. Między postpegeerowskim krajobrazem wsi i upadających małych miasteczek, a kilkoma ośrodkami, gdzie rynek z racji skali, demografii i infrastruktury miał szansę zadziałać produkując zalążki klasy średniej rozwarła się przepaść. Rozpełzła się pustynia. Media (czwarta władza?) zajęły się zarabianiem pieniędzy zamiast objaśnianiem ludziom świata. Jedyne, na co było ją stać, to wmawianie, że brak powodzenia w życiu jest zawsze zawiniony przez nas samych. Postawiono na pornograficzną w istocie rozrywkę zamiast przygotowywać widza do odbioru wartościowych, ale bardziej wymagających treści. Uznano, że skoro trudno i mozolnie przebija się do ludu rzetelna opinia, wyższa kultura i sztuka, zniuansowany przekaz oraz nawet podstawowa, np. obywatelska lub polityczna edukacja, to znaczy, że lud tego nie chce. Rynek podsunął rozwiązanie oparte na kalkulacji popytu i podaży. Z mass mediów najpierw zniknęli ludzie starsi (ach te komedie romantyczne, gdzie w całej obsadzie jest miejsce najwyżej na dobrotliwego dziadka!), ludzie wykształceni, mówiący trudniejszym językiem, wymagający od słuchacza uwagi, a nawet pracy. Etosy padały jak muchy. Podobno normalny, czyli mówiąc jasno – prosty widz nie lubi być pouczany, zmuszany do myślenia, konfrontowany z postawami, do których ma aspirować. Pełna zgoda. Nie oznacza to jednak, że sobie bez tego poradzi. Szczególnie w momentach, gdy rzeczywistość wokół przyśpiesza, a jej interpretacja ewoluuje. Jest to już zupełnie niemożliwe, gdy miejsce autorytetów zajmuje celebra, miejsce dziennikarzy mediaworkerzy, a miejsce polityków populiści. Jedyną instytucją, do jakiej mogą się odwoływać sponiewierane umysły pozostaje… ksiądz, bo nawet nie kościół. Po prostu ksiądz, który z ambony, poparty tysiącletnią tradycją, pewnie i głośno, bez minoderii i zbędnych półcieni, mówi ludziom jak i co mają rozumieć, uwalniając ich z przerażenia, niezależnie od tego jak dorzeczne lub niedorzeczne są to recepty. Polski ksiądz to ostatni autorytet, jedyny kulturowy łącznik z przeszłością, spoiwo nie pozwalające na ostateczną dezintegrację, której namiastkę społeczeństwo przeżyło z końcem komuny. Opuszczono miliony mniej wykształconych, przywiązanych do tradycji i symboli, często szczerze wierzących, ceniących proste prace i czytelne relacje społeczne, poszukujących jednoznacznych odpowiedzi, niejednokrotnie odczuwających upokorzenie z powodów niskiego statusu materialnego obywateli, którymi potem ostentacyjnie wzgardzono, gdy „salon” i rekiny biznesu poczuli się na tyle wielcy, że aż – o zgrozo – suwerenni, samowystarczalni, niedotykalni. Pozostali, nie rozumiejący jak to jest, że po 30 latach prowadzenia własnego „biznesu” kosiarkę muszą kupić na raty lub tacy, którzy żyją poniżej wszelkich minimów, wibrują w niepewności, żyją na granicy szaleństwa i w większości pragną wsparcia, pomocy w nazwaniu, opanowaniu pojęciowemu świata i następnie ciągłego utwierdzania własnych sądów. Zupełnie niezależnie od pięknoduchowskich teorii i porad na temat „brania spraw w swoje ręce” i awansu Polaków do grona narodów zachodniej Europy, gdzie każdy jest „kowalem własnego losu”. Już wiemy, że to nie działa. Komunizm zajmował się przede wszystkim hurtowo i indywidualnie odbieraniem pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa. Kiedy się skończył, znikła jednak także, o paradoksie, ostatnia „pewna rzecz”, jaką była ludowa, wieczna władza partii, z którą można było iść pod rękę lub z nią walczyć, albo w nią się jakoś wpisać, szukając enklaw i ziemi niczyjej, a przede wszystkim mieć w niej i dzięki niej punkt odniesienia, wspólny kod i źródło tożsamości. Stąd tak silne, szczególnie u osób starszych, obecne przywiązanie do kościoła i duchowieństwa, w którym nie ma miejsca na żadną wątpliwość ani nawet dyskusję, bo nikt nie chce znowu zostać na lodzie, jak wtedy gdy zaczęto wątpić w socjalizm i świat się rozpadł po raz pierwszy. Współczesny neoliberalny, korporacyjny i ekonomicznie opresyjny system utrzymuje się dzięki pielęgnowaniu tego samego poczucia winy, co w komunizmie. Wtedy miałeś pod górę, bo byłeś wrogiem klasowym, albo nie dość przydatną, nieważną z zasady zresztą jednostką (wstąp do PZPR, a zobaczysz jak ci się życie polepszy), teraz po prostu sobie nie radzisz. Człowiek, który czuje się winny swojemu położeniu pewnie już nigdy nie podniesie głowy, a już tym bardziej ręki w swojej obronie. To strategia skuteczna, jednak jedynie do momentu, kiedy wykluczonym, zdezorientowanym, zagonionym i ubogim za plecami nie wyrośnie mur. Wszystkie bunty powojennej polski miały podłoże lub preteksty ekonomiczne. W wolnej Polsce to załamywanie się struktur społecznych, de facto istniejący ekonomiczny darwinizm, wynaturzający się i odginający niebezpiecznie model bezradnego państwa, które „istnieje czysto teoretycznie” w świecie ponadpaństwowych rządów korporacji, poprzedzone było długotrwałą erozją. Odzwierciedla to zresztą sytuację na świecie. Jeśli mamy do czynienia z powrotem do początku XX wieku, jeśli chodzi o skalę (przy innej strukturze) nierówności społecznych, to należy zadać sobie pytanie, co się wtedy stało. Bagatelizujemy sygnały, odsuwamy niebezpieczeństwo, udajemy, że nic nam nie grozi, że do nas „nie dojdzie”. Zawsze dochodzi. Strategia ignorowania ostrzeżeń jest równie skuteczna w skali globalnej jak w przypadku choroby alkoholowej. Straty są nieuniknione, ale na ile się da udajemy, że jest ok. W końcu dochodzi do kryzysu, załamania widocznego na tyle, że niemożliwego do ukrycia lub relatywizującej interpretacji. Wtedy do głosu dochodzą populiści. Niezależnie od koloru populizmu, który może być brunatny, czerwony, zielony czy tęczowy, służy on wtedy już wyłącznie przejęciu władzy. Ma zmienić układ sił na istniejącej matrycy ustrojowej i gospodarczej. Modyfikacje mają być doraźne i mają na celu jedynie przekierowanie strumieni beneficjów na inne portfele. Żadne hasła populistyczne nie mają na celu naprawiania czegokolwiek. Na ogół proponują rozbiórkę, ale jedynie do fundamentów, na których ma powstać nowy i czyjś inny dom. Populizm jest najmocniejszym bodajże utrwalaczem epicykli rewolucji i wojen w równym stopniu jak budowniczym korporacyjnego ładu państwa prawa. Pozwala na bezrefleksyjne przestawianie biegunów i „odwracanie biegów historii”. Co i rusz coś „odzyskujemy” i dokądś „powracamy”, o wiele rzadziej idziemy w rzeczywiście nowym kierunku. Populizm jest skuteczny wyłącznie na tej matrycy. Zwlekając z przyjmowaniem do wiadomości coraz silniejszych symptomów nadchodzącej katastrofy doprowadzamy do sytuacji, w której temperatura nie pozwoli już na inne niż radykalne podziały. Czekamy do momentu, kiedy kierunku już zmienić się nie da. Można tylko włączyć wszystkie dostępne systemy hamowania. Podobnie do pociągu, który wjechał na ślepy tor kończący się na skałach. Mamy wtedy jeden tylko kierunek: wstecz. Do tego, co było. Rewolucje początku XX wieku przeraziły społeczeństwa, które tym chętniej pragnęły powrotu do stabilnego, choć także przecież opartego na przemocy, przemysłowego kapitalizmu, nie zważając, że właśnie owe skrajnie nierównościowe społeczeństwa były źródłem wybuchu kolejnych protestów i rozlewu krwi zakończonego hekatombą dwóch wojen. Wszystkie rewolucje w mniejszym czy większym stopniu były dziełem populistów i wynosiły do władzy przeważnie bandytów, jednak kontrrewolucje jeszcze silniej cementowały systemy długotrwałej opresji ekonomicznej projektując kolejne wybuchy społecznego niezadowolenia. Wniosek z tego, że filozofia „powrotu” do starych, dobrych czasów nader często bywa filozofią powrotu do kotła zimnej wody zawieszonego nad tym samym ogniskiem. KOD idąc z hasłem obrony demokracji powinien się zastanowić, czego broni i to artykułować. Jeśli ma to być zachęta do powrotu paradygmatów polityki „ciepłej wody w kranie” jako utraconego ideału, to widzę to czarno. Może to się skończyć ponownym, zgodnie z regułą akcji i reakcji, jeszcze mocniejszym wbiciu się w model neoliberalnej, ekonomicznie darwinistycznej, wykluczającej gospodarki wyzysku i ekonomicznego przymusu, po którym następny populistyczny zwrot może być zupełnie irracjonalny i szalony, nieodwracalnie anarchistyczny. Wyrzucający wszystkich graczy poza boisko, na którym odbędzie się ostateczna rzeź świata, jaki znamy. Innymi słowy, KOD nie może uciekać od tematów gospodarczych. Społeczeństwo nie żyje w oderwaniu od warunków bytowych, nie wykarmi się symbolami, marszami i fejsbukiem również nie. Prekariusze nie staną się szczęśliwsi w świecie, który ich zmusza do niewolniczej pracy ponad siły bez gwarancji dającego się przewidzieć odpoczynku na emeryturze. KOD powinien zacząć promować nie tylko społeczeństwo obywatelskie, ale i państwo obywatelskie nie licząc, że jedno automatycznie wypłynie z drugiego. Obecna władza dzięki temu właśnie utrzymuje poparcie. Obiecuje powrót państwa na opuszczone przezeń pozycje. Prekrastynacja poprzednich ekip pozwala jej na bezkarność i aberrację głoszonych haseł. Liczy się obietnica „opieki” i „pomocy” państwa w reakcji na cynizm poprzedników. W tym zawracaniu „na ręcznym” przechodzi nawet teza, że to obywatel ma obowiązki wobec państwa (czyli władzy), a nie odwrotnie. Pouczanie i dąsy „obrońców demokracji” dają tyle, co zaprzeczanie faktom.  ]]> 8124 0 0 0 459 0 0 463 0 0 467 0 0 472 463 0 484 0 0 489 0 0 490 0 0 491 0 0 492 0 0 507 0 0 561 507 0 Reżim nabiera rumieńców https://www.ruchkod.pl/rezim-nabiera-rumiencow/ Mon, 23 May 2016 21:59:26 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8128 Szymon Karsz Niełatwe są zapewne próby zdefiniowania, cóż to za ustrój polityczny zafundował nam Jarosław Kaczyński. Czy to już reżim? Tak, to już reżim. Jego podstawowymi wyznacznikami obecnie w Polsce są: autokratyzm w stylu wodzowskim; walka z odmiennymi ideologiami (z demokracją); pełna kontrola partii rządzącej nad dużą częścią aspektów życia społecznego i gospodarczego; gospodarczy etatyzm oraz korporacjonizm; nacjonalizm, w skrajnych przypadkach szowinizm bądź rasizm. Brakuje ostatniego czynnika, który by ten nasz reżim w pełni scharakteryzował, a mianowicie militaryzmu, ale i tego można się spodziewać prędzej czy później. I oto mamy ideologię, leżącą u podstaw obecnego ustroju w naszym kraju. Wymienione wyżej czynniki definiują ustrój znany Europie z historii, a wywodzący się doktrynalnie z idealizmu aktualnego. Nie mieliśmy tego ustroju w Polsce, więc jest pewną nowinką, ale trudno powiedzieć, że to jakakolwiek pociecha. Dawno temu przestrzegał nas przed niebezpieczeństwem wprowadzenia tego ustroju w Polsce Stefan Bratkowski, ale któż słuchał jego przestróg? Nikt nie słuchał i stało się. Polska ma dziś brunatniejące oblicze, jeszcze wprawdzie pastelowe, bo to dopiero początek, ale z każdym dniem ciemniejące. Coraz mroczniejsze. Wciąż jednak ani policja, ani wojsko, nie są narzędziami do tłumienia przejawów działalności opozycyjnej i niezadowolenia społecznego. Możemy wychodzić na ulice i manifestować nasze przywiązanie do demokracji i wolności, czyli tych wartości, które prawdopodobnie tracimy. Cieszmy się więc wolnością, dopóki jeszcze możemy to czynić legalnie. "Władza – pisze Krzysztof Varga w recenzji sztuki „Plac Bohaterów“ Thomasa Bernharda w reż. Krystiana Lupy – może sobie pozwolić na wszystko i szczególne upodobanie znajduje nie w tworzeniu, ale w niszczeniu tego, co ma wartość, nawet jeśli to tylko sad owocowy albo las. Z tym większą zaciekłością będzie niszczyć przyrodę, im większe będą protesty, ponieważ władza podnieca się wręcz erotycznie oporem społeczeństwa i stara się je zgwałcić, aby osiągnąć spełnienie. I władzy w jej podłości nie zależy na naprawie państwa, tym bardziej na sympatii narodu, ale na upokorzeniu i zniszczeniu każdego, komu się ona nie podoba. (...) Musisz być albo katolikiem, albo narodowym socjalistą. Wszystko inne nie jest tolerowane, wszystko inne jest niszczone." Sekwencja ostatnich wydarzeń była następująca: pani Szydło skrzyczała nas z sejmowej mównicy wygrażając pięściami, a dziś jakiś pan z pałacu prezydenckiego zapowiedział, że pan Duda chętnie „przejmie zabawki". Jak można rozumieć, Jarosław Kaczyński chce za pośrednictwem Andrzeja Dudy rządzić dekretami. Do tego potrzeba jednak zawiesić działalność parlamentu, który i tak jest właściwie sparaliżowany. Trzeba zatem, jak przypuszcza Aleksander Świeykowski, spodziewać się wprowadzenia stanu wojennego: „Groźnie brzmiące słowa prezydenckiego ministra Szczerskiego. Takiej groźby trudno było oczekiwać, a jednak się pojawiła. To nie żart. Wątpię, by sam z siebie wydobył tego typu ultimatum. Jeżeli nie załatwicie sprawy, to prezydent zabierze wam zabawki. To ostrzeżenie, ale i zapowiedź. Czyżby zapowiedź stanu wojennego?" Tu możemy spekulować, czy warto prezesowi PiS wprowadzać stan wojenny przed wizytą papieską i szczytem NATO, czy lepiej poczekać. Jednakże groźba ta wisi nad nami i tego typu spekulacje są tylko próbą określenia daty. Po co Kaczyńskiemu strach? Mateusz Kijowski mówi: „Święto Wolności 4 czerwca to bardzo ważny dzień. Wolność doceniamy szczególnie wtedy, kiedy jest ona zagrożona. A tak się dzieje dzisiaj w Polsce. Ludzie boją się wyrażać publicznie swoje poglądy. Bywają wyrzucani z pracy za brak uległości wobec rządzącej partii lub jej popleczników i pomocników." Strach jest potrzebny reżimowi w celu wyegzekwowania społecznego posłuszeństwa i uległości. Kiedy masowo zaczniemy się bać, polegniemy. Jarosław Kaczyński z nami wygra. Nie możemy sobie zatem pozwolić na strach, w żadnym razie i w jakichkolwiek okolicznościach. Teraz, jak nigdy dotąd, potrzebna nam jest odwaga. Nie wolno dać się zastraszyć! Pamiętajmy, że to, co nam funduje reżim, to jeszcze nie terror. Na razie to jedynie wojna nerwów, by nas złamać.  ]]> 8128 0 0 0 458 0 0 462 0 0 465 462 0 473 465 0 478 0 0 481 0 0 487 0 0 506 487 0 672 0 0 W Pewnym Kraju https://www.ruchkod.pl/w-pewnym-kraju/ Tue, 24 May 2016 14:00:23 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8136 AjAWas W Pewnym Kraju rządzącym nie spodobało się, że społeczeństwo dopomina się i uzyskuje coraz większą niezależność oraz podmiotowość. Obywatele samorzutnie organizują się w ramach społeczności lokalnych, a nawet tworzą ruchy ogólnokrajowe, chcąc w jak największym stopniu mieć wpływ na to, co się w ich kraju dzieje. Rządzący, będąc zwolennikami państwa autorytarnego, od pewnego czasu zastanawiali się, co mają uczynić, aby zapobiec dalszemu uniezależnianiu się społeczeństwa od władzy oraz jak odebrać społeczeństwu te prawa i swobody, które dzięki wspólnemu działaniu ludzi udało się dotychczas wywalczyć. Zaczęto przede wszystkim oczerniać, odsądzać od czci i wiary tych, którzy byli najbardziej aktywni i przewodzili utworzonym niezależnym organizacjom. Wyciągano niesprawdzone fakty, które po dodaniu odpowiedniej ilości insynuacji i pomówień miały zdyskredytować przywódców w oczach szerokich mas. Zarzucano im agenturalizm. Propagowano spreparowane życiorysy. Rzucano oszczerstwa. Używano do tego wszelkich środków propagandowych: prasy, radia, telewizji. Ludzie, którym zależało na tym, co zostało wywalczone i cieszący się z wywalczonej niezależności, trwali jednak w oporze wobec działań tak postępujących rządzących Pewnym Krajem. Czuli oni bowiem poparcie nie tylko bardzo dużej części społeczeństwa, ale także opinii międzynarodowej, zarówno przywódców poszczególnych wolnych państw, jak i organizacji je zrzeszających. Wolne państwa i organizacje międzynarodowe nie atakowały Pewnego Kraju, lecz sposób sprawowania władzy nim rządzących. Wytykano i mówiono otwarcie na forum międzynarodowym, co złego czynią rządzący Pewnym Krajem. Rządzący zaczęli wobec tego głosić, że jest to mieszanie się w wewnętrzne sprawy Pewnego Kraju, wrogie nastawienie do niego oraz międzynarodowy spisek. Spisek miałby być oczywiście organizowany i podsycany przez ludzi z kraju, których rządzący zwalczali z całych sił. Rządzący twierdzić zaczęli, że prawo do wyrażania swoich opinii na temat tego, co się w Pewnym Kraju dzieje nie przysługuje ani krajom wolnym, ani organizacjom międzynarodowym. Rządzącym nie wystarczały półśrodki, więc zdecydowano się na zaatakowanie podstaw konstytucyjnych praw społeczeństwu przysługujących. Oczywiście, odbyło się to nocą, ponieważ jest to najlepsza pora dla działań przestępczych. Dalej poszło szybko: kolejne rozporządzenia ograniczające swobody obywatelskie, wprowadzające kontrolę rozmów i korespondencji bez jakiegokolwiek nadzoru, umożliwiające inwigilację bez ograniczeń oraz aktywację cenzury nastąpiły wkrótce, chyłkiem i oczywiście w nocy. I tutaj znowu, obok protestów ludzi, którzy cenią wolność i niezależność, prawo do samostanowienia i swobodnego prezentowania swoich poglądów, dał się słyszeć zdecydowany głos opinii międzynarodowej, który był nad wyraz jednoznaczny. Rządy wolnych państw i organizacje międzynarodowe ponownie napiętnowały w sposób zdecydowany aktualnie rządzących Pewnym Krajem. Tym państwom i tym organizacjom wolno było to zrobić, ponieważ są niezależne i mogły wyrażać wszelkie poglądy, nawet takie, które innym się nie podobają, zatem zaprezentowały swoją negatywną opinię wobec tych, którzy Pewnym Krajem aktualnie rządzą, nie prosząc o niczyją zgodę na głoszenie swoich opinii. Na odpowiedź rządzących Pewnym Krajem znowu nie trzeba było długo czekać. Kolejne oskarżenia wobec ludzi zwalczanych przez rządzących. Kolejne inwektywy i pomówienia. Wysuwane kolejne oskarżenia wobec krajów wolnych i organizacji międzynarodowych o spisek na szkodę Pewnego Kraju. Propaganda pracująca na najwyższych obrotach. W tym miejscu każdy z czytających powiedziałby, że to, co napisano powyżej, jest wszem wiadome i po co dalej pisać to, o czym wszyscy wiedzą. Aktualny sposób sprawowania rządów i metody rządzenia, język, jakim posługują się rządzący, pełen arogancji i buty, pogarda dla prawa i pogarda dla słabszych, łamanie konstytucji i ograniczenia praw obywatelskich są bowiem widoczne i charakteryzują obecną formację rządzącą. Błąd. Nie o tym jest mowa, choć wszystko na to wskazuje. Nie o to chodzi, choć ze wszech miar opis ten mógłby dotyczyć aktualnie rządzących. Czy chodzi zatem o to, że wprowadzenie „dobrej zmiany” dokonuje się nocą? Może tak, ale jest to noc 13 grudnia 1981 roku.  ]]> 8136 0 0 0 PiS obraża świat https://www.ruchkod.pl/pis-obraza-swiat/ Tue, 24 May 2016 21:03:41 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8145 Przemysław Wiszniewski Przywykliśmy do pewnego ładu w polityce, zgodnie z którym w kraju obowiązuje język parlamentarny, a za granicą nawet coś więcej, bo dyplomatyczny. Pisowska rewolucja zrywa z tą tradycją. Każdy dzień, a nawet każda godzina przynosi nam coraz to nowe rewelacje polityczne o zaskakujących poczynaniach obecnej władzy. Teraz zostaliśmy upokorzeni kuriozalną uchwałą sejmową o suwerenności Polski, wymierzoną nie tylko w opozycję, ale i w zagranicę – instytucje unijne, które zwracają polskiemu rządowi uwagę na niepraworządność. Uchwała pozornie jawi się jako samoobrona rządu, który poczuł się dotknięty ingerencją z zewnątrz, ale przecież faktycznie imputuje zagranicy działania bezprawne i próbę ograniczenia naszej suwerenności. Na którą sami się zgodziliśmy podpisem prezydenta Kaczyńskiego pod Traktatem Lizbońskim, po przystąpieniu do Unii Europejskiej. Piątkową uchwałę „o suwerenności” należy więc traktować jako akt histeryczny i obraźliwy, zarówno dla opozycji, jak i dla naszych zachodnich dotychczasowych sojuszników. Można więc mówić o międzynarodowym skandalu, któremu winne jest państwo polskie, traktujące zagranicznych partnerów jak wrogów. Dlaczego obecna ekipa rządząca z takim zapałem obraża zagranicznych polityków, zagraniczne instytucje i całe społeczeństwa? Moglibyśmy odpowiedzieć, że z powodu zerwania z poprawnością polityczną, która władzy ciąży; w Polsce, podobnie jak za granicą, ma obowiązywać język nieparlamentarny, najlepiej rodem z magla. Jaki jest powód takiego stanu rzeczy? Czyżby zwykła niekompetencja? Otóż powody są dwa. Pierwszym z nich jest populizm, czyli schlebianie najtańszym gustom. Ludziska zwyczajnie się cieszą, że nasi dowalili obcemu, wierzą w slogan, jakoby „Polska wstawała z kolan”. Drugim powodem jest skupienie uwagi rewolucjonistów na polityce krajowej, bo zagraniczną traktują wyłącznie przyczynkarsko, co dobitnie przedstawił ostatnio Piotr Buras w artykule „Europesymiści są na fali”: „Rząd PiS – jak żaden inny rząd po 1989 roku – kieruje się prymatem polityki wewnętrznej nad zagraniczną. To niewątpliwie konsekwencja radykalizmu w polityce wewnętrznej. Dlatego też rząd PiS nie jest skłonny do uwzględniania opinii zagranicznych partnerów". Dlaczego właściwe stosunki międzynarodowe Polski są tak niezmiernie ważne dla wszystkich nas razem i każdego z osobna? Nie muszę tłumaczyć, że chodzi o tak zasadnicze kwestie, jak bezpieczeństwo, czy gospodarka, jesteśmy wszak rynkiem wschodzącym. Od tych dobrych stosunków zależą dotacje dla rolnictwa, inwestycje, kredytowanie, etc. W przypadku zapaści w stosunkach międzynarodowych czekają nas sankcje. Nie chodzi zatem o abstrakcyjną dyplomację jako sztukę dla samej sztuki, ale o stan naszych kieszeni, o naszą zasobność. Pani Szydło, wyniesiona do najwyższej władzy, stwierdza: „Zaczyna się o Polsce mówić nieprzychylnie tylko dlatego, że wreszcie nasz kraj zaczął bronić własnych interesów. Będziemy ich konsekwentnie bronić.” Cóż za pokrętna propaganda! Otóż, Polska, pani Beato, przestała za pani wiedzą i przyzwoleniem bronić własnych interesów, a nawet się im konsekwentnie przeciwstawia, rujnując kolejne sojusze i wchodząc w podejrzane alianse, czy to z dyktaturą Orbana, czy Łukaszenki. Tak czy owak, Polska, której pani jest założycielką, ciąży na wschód, w kierunku przeciwnym do tego, jaki gwarantował jej pomyślność i dobrobyt. Polska pani nierządu to kraj ugorów i stepów. O pisowskiej polityce zagranicznej prof. Bartoszewski mawiał: „Jeśli panna nie jest piękna i posażna, to powinna być choć sympatyczna, a nie nabzdyczona”. Miał na myśli Annę Fotygę, ale zapewne to samo powiedziałby i o obecnym ministrze, wąsatym panu Waszczykowskim… To m.in. dzięki prześmiewczym bon-motom profesora zdołaliśmy jakoś przeżyć ponure dwa lata poprzednich rządów pisowskich, więc teraz tak bardzo nam go brakuje. Pan Waszczykowski majdruje w bilateralnych stosunkach, mówiąc o „murzyńskości”, co oburzyło cały cywilizowany świat, niepomny na bohatera Kościuszkę i jego w tym względzie zapatrywania. Cofa nas zatem reżim pisowski w odległe przedkościuszkowskie dzieje. PiS-owska władza nas chętnie obraża. Wymyśla nam od najgorszych. Trudno, ostatecznie nie muszą nas lubić. Nie jesteśmy ich wyborcami ani sympatykami. Jednakże kłopot pojawia się wówczas, gdy PiS-owska władza obraża zagranicę: polityków zagranicznych, zagraniczne instytucje i społeczeństwa. Jeśli tym skandalom będziemy się biernie przyglądać, obrażeni przez PiS-owską władzę odniosą mylne wrażenie, że my, społeczeństwo, władzę tę w owym lżeniu wspieramy; że międzynarodowe skandale cieszą się aprobatą z naszej strony. Dlatego musimy reagować, by takiego wrażenia swoją obojętnością nie wzbudzać. Można wymieniać w nieskończoność, ile to już gaf popełnił w polityce międzynarodowej ten nieszczęsny rząd, ile instytucji europejskich obraził i ile całych społeczeństw, ile wywołał skandali swoimi nieprzemyślanymi wypowiedziami. Koszmar niszczenia przyjacielskich relacji z naszymi partnerami i sojusznikami zaczął się pod koniec ubiegłego roku. Ta maniera zresztą, aby obrażać przywódców zagranicznych, jest immanentnie przypisana osobowości naszego dyktatora i znana nam jest z przeszłości, choćby sprzed pięciu laty: „Obrażając kanclerz Niemiec Angelę Merkel Jarosław Kaczyński postanowił przenieść politykę insynuacji na arenę międzynarodową". Ostatnio Jarosław Kaczyński obraził Billa Clintona. Tak to podsumował marszałek Stefan Niesiołowski: „Prezydenta Clintona powinien przeprosić pan Kaczyński, dlatego, że użył określenia, że lekarz się powinien nim zająć, w domyśle psychiatra. To chamstwo. Lekarze się powinni zająć niektórymi, a na pewno jednym ministrem w rządzie pana Kaczyńskiego, bo on jest de facto takim nadpremierem, dlatego mówię o jego rządzie, trudno panią Szydło traktować poważnie". Jarosław Kaczyński, rzecz jasna, nikogo nie przeprosi. My natomiast powinniśmy przeprosić za niego. Bo że my, obywatele, jesteśmy przez pisowski reżim obrażani – dawniej się mawiało: odsądzani od czci i wiary – to jeszcze nic. Wszelako naszym obowiązkiem obywatelskim jest dbać o reputację Polski za granicą. Zniewagi i obelgi polski rząd kieruje pod adresem polityków, instytucji, ba!, całych społeczeństw. Władza pisowska ubliża Europie i Stanom Zjednoczonym. Moglibyśmy przejść nad tym do porządku dziennego, ponieważ sami padamy ofiarą tej władzy, niemniej, tak po prostu nie wypada. Musimy wyrazić ubolewanie z powodu tych wszystkich afrontów, które już miały miejsce i których można się w przyszłości spodziewać, i musimy przeprosić obrażone przez polski rząd instytucje, osoby. Należy odciąć się od obraźliwych słów podkreślając, że to nie wszyscy polscy obywatele są autorami owego dyshonoru, lecz zaledwie nieliczni uzurpatorzy. Owszem wprawdzie polskie, ale czarne owce, enfant terrible. Polscy obywatele chcą wyrazić swoją życzliwość, sympatię i szacunek wobec dotychczasowych sprzymierzeńców, wbrew retoryce obecnego reżimu. Problem deptania naszych sojuszy i partnerstwa ma wielkie znaczenie, bo od ich stanu zależy przyszłość naszego kraju i nas samych, zwłaszcza naszej stopy życiowej. Zamiast podtrzymywać te relacje na właściwym poziomie i o nie dbać, pan Waszczykowski oznajmił nam ostatnio, że oto „W ramach otwarcia na wschód przeprowadziliśmy konsultacje w Moskwie, próbujemy utrzymać pragmatyczne relacje. Rozpoczęliśmy też proces normalizacji relacji z Białorusią”. Czeka nas zatem budowanie gospodarki w oparciu o sojusze wschodnie, co zasadniczo wpłynie na naszą ekonomię, zarówno tę ogólnokrajową, jak i naszą osobistą, każdego z nas. Możemy się spodziewać sankcji, a przynajmniej drastycznego rozluźnienia więzi politycznych i ekonomicznych z gospodarczymi potęgami, z którymi dotychczas utrzymywaliśmy bardzo ciepłe i intensywne relacje. Taką przyszłość funduje nam rząd PiS. Spytają Państwo, dlaczego w ogóle w sferze zainteresowań KOD-u ma leżeć polska polityka zagraniczna, skoro ona akurat nie ma wpływu na demokrację w Polsce. Na pewno, dopóki jeszcze obowiązują nas traktaty i umowy zagraniczne, dopóki PiS ich nie zerwie; instytucje zagraniczne, zwłaszcza unijne, wspierają nas w obronie państwa prawa przed demontażem, opiniami, apelami, a ostatecznie środkami przewidzianymi w takich przypadkach, czyli sankcjami. Ale jest też druga przyczyna: uświadomienie obywatelom, że źle prowadzona, niszczycielska polityka zagraniczna przełoży się na krajową gospodarkę, ma znaczenie fundamentalne w konfrontacji z argumentem, że niektórzy obywatele w Polsce nie przejawiają specjalnego zainteresowania takimi kwestiami, jak drukowanie wyroków Trybunału Konstytucyjnego albo niekonstytucyjność ustawy antyterrorystycznej, a za to interesują się własnym portfelem. Otóż trzeba uświadomić wszystkim Polakom, że arogancja i obrażanie przywódców państw będących potęgami gospodarczymi przez nasz pisowski reżim, choć może wydać się początkowo niektórym zabawne albo wręcz chwalebne (wstawanie z kolan), nie pozostanie bez wpływu na naszą przyszłość ekonomiczną. Po prostu, obrażeni niechętnie inwestują, nie będą przecież płacić tym, którzy ich obrazili.  ]]> 8145 0 0 0 474 0 0 477 0 0 495 0 0 504 0 0 505 0 0 581 505 0 602 0 0 741 0 0 1259 0 0 Rozmowy o wolności: MAGDALENA ŚRODA https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-magdalena-sroda/ Wed, 25 May 2016 12:31:49 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8192 Rozmowy o wolności - leadCzym jest dla mnie wolność? Możliwością decydowania o sobie w granicach wyznaczonych przez demokratyczne prawo, swobodą działania, której granicą jest krzywda innego człowieka, niezależnością od władzy, od moralistyki Kościoła, od opinii publicznej, od głupoty innych, ograniczeń własnych i od biedy – tak właśnie twierdzi w rozmowie o wolności Magdalena Środa, filozofka i etyczka, działaczka na rzecz praw kobiet. Czy człowiek równa się wolność? Tak mogliby powiedzieć egzystencjaliści. Istotą ludzkiej egzystencji jest, według nich, totalna wolność. Ale nie będziemy chyba rozmawiać o egzystencjalizmie… Człowiek nie jest wolnością. Wolność to pewien stan, który jest udziałem człowieka albo nie. Na czym on polega? W filozofii powstało sporo tekstów, które to zagadnienie porządkują, Arystoteles twierdził, że bycie wolnym to bycie obywatelem i posiadanie praw, inaczej mówiąc to nie bycie niewolnikiem, który praw jest pozbawiony. Według stoików wolność to stan wewnętrzy, który można osiągnąć ciężką pracą polegającą na tym, że rozum podporządkowuje sobie uczucia i namiętności osiągając pełną niezależność. Według świętego Tomasza, wolność to umiejętne stosowanie środków prowadzących do Prawdy. Według republikanów w rodzaju J. J. Rousseau wolność to (podobnie jak u Arystotelesa) należenie do suwerennej wspólnoty, o której prawach się wspólnie decyduje. Można powiedzieć, że chodzi tu o wolność do władzy ale przede wszystkim wolność od woli innego człowieka. A według J. St. Milla wolność to stan pełnej autonomii, gdzie władza nie ma prawa ingerować, a więc chodzi tu o wolność od władzy. Uważam, że najcenniejsza jest wolność w rozumieniu ostatnim, liberalnym. Jestem wolny/wolna, gdy żadna władza (ani państwowa, ani religijna, ani opinii publicznej) nie mówi mi, co mam robić, nie myśli za mnie, nie ogranicza mnie. Pani Profesor, nie chciałabym, byśmy w tej rozmowie odnosiły się do otaczającej nas rzeczywistości. Mam nadzieję, że jest to jednak stan przejściowy i w jakimś momencie wszystko wróci do normy, ale my powinniśmy być wtedy już dużo mądrzejsi. Musimy sobie zdawać sprawę z tego, kim jesteśmy, co nam oferuje demokracja i jak rozumiemy takie słowa, jak choćby wolność. Słowo abstrakcyjne, które może zawierać w sobie wiele treści. Rozczaruję panią. Według mnie to nie jest stan przejściowy. Degeneracja instytucji państwowych, sojuszów i wizerunku Polski na świecie, do której doprowadziło PiS jest trwałym elementem naszej rzeczywistości. Nie ma od tego odwrotu, co było już nie wróci. W ciągu kilku najbliższych miesięcy Polska przestanie być krajem demokratycznym, wolnym i zamożnym. Pomału będzie dryfowała albo w kierunku Majdanu albo w kierunku Rosji. Musimy zderzyć się w końcu z rzeczywistością autorytarną i z krajobrazem nieodwracalnej destrukcji, który zmalował nam PiS. A jeśli chodzi o wolność, to na dziś wydaje mi się, że większość Polaków, w każdym razie ci, co głosowali na PiS albo byli bierni w czasie wyborów, nie lubi wolności, ucieka od niej i woli wtulić się w autorytarne ramię symbolicznego ojca, czyli – mówiąc językiem politycznym – w ramię ojca Rydzyka, ojca Kaczyńskiego czy wujka Macierewicza. Czym Pani tłumaczy takie zachowanie? Czy lubimy, lub chcemy, żeby ktoś za nas decydował? Może to kwestia naszej historii, naszych nawyków do rządów obcej ręki? Może to wynika z faktu, że w Polsce zawsze mieliśmy do czynienia z chłopskim społeczeństwem, a polski chłop był najdłużej w Europie w kajdanach pańszczyzny, a właściwie niewolnictwa, i nawykł do tego? Proszę zwrócić uwagę, że gdy Polacy uzyskali niepodległość i wyrwali się z totalitarnej instytucji, jaką był realny socjalizm, natychmiast zgłosili swój akces do innej autorytarnej instytucji, jaką był Kościół katolicki, który po latach sprawuje niepodzielną władzę nie tylko na duszami i rozumami Polaków, ale i nad ich kiesą. Lubimy deklarować wartość i ważność wolności, ale gdy już ją mamy, to gdy tylko nadarzy się okazja uciekamy od niej. Czy to oznacza, że nie umiemy być ludźmi wolnymi, nie umiemy sobie z tą wolnością poradzić? Sądzę, że około 60 proc. społeczeństwa nie chce być wolna, lubi autorytety, silną władzę, czcze obietnice i kompletne zwolnienie z odpowiedzialności. Cieszy się swoją rodziną, lubi małą stabilizację, nie lubi sąsiadów i chce, żeby rządził nimi ktoś taki jak oni. Jak daleko powinna być posunięta ingerencja państwa w naszą wolność? Nie powinno być żadnej bezpośredniej ingerencji państwa w naszą wolność, wolność, w sensie liberalnym ma tylko dwie granice: prawo i krzywda innego człowieka. Jest Pani osobą od lat walczącą o wolność kobiet. O wolność decydowania o sobie, o odpowiednie prawo, by tę wolność realizować. Myślę, że większość z nas, kobiet, ma już świadomość swojej wartości i swoich ograniczeń, bo to też jedna z treści wypełniających to słowo. Zapytam, nieco przewrotnie: może przyszedł czas na to, by powalczyć o wolność mężczyzn, po to, by i oni zaczęli patrzeć na siebie w nieco inny, niestereotypowy sposób. Po to, żeby zaczęli sobie zdawać sprawę z tego, że wolność to odpowiedzialność, wolność to poznawanie swoich zalet i wad, wolność to praca nad sobą. Wie pani, wolność to wolność, a odpowiedzialność to odpowiedzialność, nie można wszystkiego pakować do jednego wora tylko dlatego, że się dobrze kojarzy. Wolność to brak ograniczeń w działaniu, odpowiedzialność to pewna postawa uwarunkowana wolnością (bo kto nie jest wolny nie jest odpowiedzialny), ale bynajmniej nie tożsama z nią. Można być wolnym bez odpowiedzialności i to jest najbardziej częsta praktyka wolności, można też wymagać, by wolność wiązała się z odpowiedzialnością, ale to tylko wymóg! Domagajmy się więc, by mężczyźni byli odpowiedzialni, ale nie musimy troszczyć się o ich wolność, bo ją mają. Proszę zobaczyć kto w tym kraju sprawuje władzę polityczną (faktyczną, nie pozorną, jak pani Beata Szydło), kto sprawuje władzę finansową, w czyich rękach leży bogactwo i aktywa tego kraju, do kogo należą media? Jednym słowem, gdzie jest władza, prestiż, wolność i pieniądze? W rękach mężczyzn. I pani chce jeszcze powalczyć o więcej wolności dla nich? A cóż to za pomysł?! Mężczyźni doskonale wiedzą, co to znaczy wolność. I umieją z niej korzystać. Proszę zobaczyć byłego premiera Marcinkiewicza czy wielu innych konserwatystów głoszących obowiązki dla kobiet w przestrzeganiu zasad tradycyjnej rodziny, a czy sami ich przestrzegają? I chce pani dla nich jeszcze więcej wolności? Mamy w Polsce ogromną przemoc domową, czy to mężczyzn trzeba chronić? Mamy niską spłacalność alimentów, czy i tu mężczyźni potrzebują więcej wolności? A może na rynkach pracy, może na giełdzie (gdzie praktycznie nie ma kobiet)? Nie rozumiem pani postulatu. To kobiety są niewolone, nie mężczyźni, to kobiety potrzebują wolności, mężczyźni raczej zrozumienia dla równości. Ale póki co ani nie zamierzają oddać swojej, ani zrozumieć, że społeczeństwo ludzi równych jest nie tylko bardziej sprawiedliwe ale i bardziej rozwojowe. A dla Pani, osoby, którą uważam na wskroś wolną, jaką treść niesie w sobie to słowo? Możliwością decydowania o sobie w granicach wyznaczonych przez demokratyczne prawo, swobodą działania, której granicą jest krzywda innego człowieka, niezależnością od władzy, od moralistyki Kościoła, od opinii publicznej, od głupoty innych, ograniczeń własnych i od biedy. Czy istnieje w nas taki „alarm”, który dzwoni, kiedy czujemy, że tej wolności zaczyna nam brakować? Co naszą wolność ogranicza i czy jest sposób by z tymi ograniczeniami walczyć. Jak ktoś jest w więzieniu to nie potrzebuje żadnego alarmu, by wiedzieć, że jego wolność jest ograniczona. Jak ktoś czyta dziś ustawę o inwigilacji (lub inne, które w ekspresowym tempie przelatują przez sejm), to wie, że istnieje partia, której celem jest ograniczenie wolności obywateli. Gdy widzę wrzeszczących kiboli, rozpieszczanych dziś przez władzę, to wiem, że moja wolność, a nawet zdrowie są zagrożone. Nie potrzebuję żadnego alarmu. Gdy widzę nienawiść wobec obcych, potępienia dla inaczej myślących, to wiem, że moja wolność jest zagrożona. Jak z tym walczyć? Najlepiej zmienić władzę z autorytarnej na liberalną. (rozmawiała: Grażyna Olewniczak)
MAGDALENA ŚRODAMagdalena Środa – etyczka, filozofka, publicystka, feministka, doktor habilitowana nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajna Uniwersytetu Warszawskiego. Zajmuje się historią idei etycznych, etyką stosowaną, filozofią polityczną i feministyczną oraz problematyką kobiecą. W latach 2004–2005 pełniła funkcję  Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn. W 2005 roku Fundacja Ekumeniczna „Tolerancja” przyznała jej tytuł Zasłużona dla tolerancji. Wyróżniona tytułem Polki Roku 2009 w plebiscycie tygodnika „Wysokie Obcasy” (dodatku do „Gazety Wyborczej”). W 2010 roku została laureatką Kowadła przyznawanego przez stowarzyszenie „Kuźnica”. Jest stałą felietonistką „Gazety Wyborczej”. Członkini Rady Programowej Kongresu Kobiet. Była członkinią Europejskiego Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii w Wiedniu. Jest członkinią Europejskiego Instytutu Równości Gender w Wilnie. Jest również założycielką i kierowniczką Podyplomowych Studiów Etyki i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego, członkinią Komitetu Etyki Polskiej Akademii Nauk oraz Rady Instytutu Spraw Publicznych. Została uhonorowana tytułem Europejczyk Roku 2010 miesięcznika „Monitor Unii Europejskiej” w kategorii uczony.  ]]>
8192 0 0 0 679 0 0 778 0 0
Po wsze czasy https://www.ruchkod.pl/po-wsze-czasy/ Thu, 26 May 2016 06:19:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8202 Szymon Karsz Czytam tu i ówdzie doniesienie prasowe, że w co najmniej siedmiu województwach władza ma problem z wypłatą 500+. Brakuje pieniędzy. Na wszystko jest jednak rada: należy dodrukować odpowiednio dużo banknotów, żeby starczyło. Najlepiej od razu na zapas, bo jeszcze emeryci dostaną leki za darmo i na to też musi być pod dostatkiem. Jedyne zatem zmartwienie, to takie, skąd wziąć pieniądze, by opłacić stosowną usługę w drukarni banknotów. Znowuż, ten Schetyna się uśmiechnął, a jak się uśmiechnął? Diabolicznie, proszę państwa, diabolicznie! Czyli coś jest na rzeczy. Ale nie ma co mu dawać satysfakcji, pieniądze i tak się znajdą, jak nie tu, to tam, albo siam! Przecież mamy w skarbcu państwa rezerwy w złocie! W sztabach, w stertach sztab, zakurzonych w sejfie i nie ruszanych. A ja się pytam, dlaczego nie ruszanych?! Co to, nie można ruszyć ich w razie palącej potrzeby?! I po co nam te wszystkie nerwy, jak władza powiada, że robi dobrą zmianę, to robi dobrą, bo przecież by nie oszukiwała! Jakby chciała zrobić złą zmianę, to by powiedziała: robimy złą zmianę, ale tak nie mówi, wręcz przeciwnie! Mówią, że robią dobrą zmianę, a co poniektórzy złośliwie twierdzą, że jest na odwrót, wichrzyciele i warchoły. Targowica! Widać, nie chcą dobrej zmiany. Jak to jest, że kiedy za granicę wyjeżdża ten z kitką, to wszyscy chcą się z nim spotkać i porozmawiać, a kiedy jedzie Nasza Pani Premier albo Nasz Pan Prezydent Wszystkich Polaków, to wszyscy ich unikają? Może tamten inteligentniejszy? Albo po prostu jest dobrym człowiekiem? A może reprezentuje dobrą stronę mocy? Albo społeczeństwo? Nie, to zmowa międzynarodowa wrogów naszej pięknej dziedziny ojczystej! I po co ten z kitką tak jeździ do Stanów i do Brukseli? Co on w ogóle sobie ubzdurał? Chce panować w Polsce?! Wyręczać prawowicie wybraną władzę i naszego bożego pomazańca, Szanownego Pana Prezydenta Andrzeja?! Podburza ten z kitką zagranicę i dybie na naszą suwerenność. Bo najważniejsza jest suwerenność, bez suwerenności, to możemy sobie jedynie wegetować! Nikt nam nie będzie odbierał naszej suwerenności! Dlatego tak potrzebna była ta uchwała o suwerenności. Dzięki tej uchwale wreszcie mamy w naszej ojczyźnie suwerenność. Dzięki uchwale i dzięki rządowi, co nam wprowadza dobrą zmianę. Przynajmniej to jedno mamy z głowy, ale szereg innych wyzwań przed nami. Nieważne, czy Polska będzie bogata czy biedna, ważne, aby była katolicka. Wartości chrześcijańskie są fundamentem naszego narodowego bytu i wianem, które wnieśliśmy do tej niewdzięcznej Europy. Są naszą jedyną najważniejszą tradycją. Muszą być wpisane w ustawę o mediach narodowych, muszą być złotymi zgłoskami wyryte na każdym dziecięcym czole. Bo to są nasze wartości i uchodźców do Polski nie wpuścimy, by nam potem deptali te nasze wartości i nie chodzili co niedziela do kościoła ku powszechnemu zgorszeniu ludu bożego! A te wartości przecież to bielanka rzucająca kwieciem w procesji, to świątek przydrożny, to odpoczynek niedzielny i modlitwa, to surowe spojrzenie z okna pilnujące, czy sąsiad wybiera się w dzień święty do kościoła. To obyczaj topienia Marzanny, i obkładania kukły judaszowej cepami, to zła jej figura wraz z figurą kostnej śmierci i Heroda w czas Jasełek. To na wsi, a w mieście? Naszym narodowym obowiązkiem jest kroczyć wraz z młodymi Wszechpolakami, z glanami na nogach i chorągwiami z odpowiednim emblematem, kroczyć w demonstracji dumy narodowej i siły, w święta narodowe, ze śpiewem na gorliwych wargach, z płonącymi racami, kroczyć krokiem marszowym, bitewnym, bojowym. Ku świetlanej naszej przyszłości, pamiętawszy o zobowiązaniu, jakieśmy winni żołnierzom wyklętym! I błogosławić tej młodzieży, co to ma białoskóre lica rozpalone gorączką prawdziwego patriotyzmu, szczęśliwej, że wreszcie nastała władza, co to obroni nas od wszelkiego złego, od żydokomuny, i Niemca, który bezlitośnie wykupuje naszą ojcowiznę, nasze pola, łąki i ugory! Obroni nas od innowierców, którzy tylko czyhają na dziewictwo naszych córek i sióstr! By tu siać bezbożnictwo i pogaństwo! Za PRL-u, jak robotnikowi krzywda się zadziała na hali, od majstra, to szedł do sekretarza podstawowej organizacji partyjnej ze skargą. I ten, jak dobry ojciec, potrafił zwrócić ostro uwagę samemu dyrektorowi! I komu to przeszkadzało?! Komu to przeszkadzało, ja się pytam! Każdy miał gwarancję zatrudnienia i nie było żadnego kłopotu z bezrobociem! I cóż się nagle stało? Że tylu ludzi nie ma pracy? Gierek był dobrym gospodarzem, dbał o naród, o polskie społeczeństwo, był prawdziwym patriotą, półki w sklepach uginały się od towaru! Gierek był górnikiem, a węgiel to nasze polskie złoto, które chcemy wnieść do Europy! Dlaczego wszyscy walczą z węglem? Bo chcą pogrążyć polskie kopalnie! Nie oddamy tej naszej tradycji! Węgiel jest najlepszym paliwem opałowym, nie tam jakaś ropa, ale właśnie węgiel, nie gaz, ale węgiel! Jeszcze dożyjemy dnia, kiedy w każdym polskim domostwie stać będzie dumnie kuchenka węglowa z fajerkami! Ustawa antyterrorystyczna? Kto tu mówi o inwigilacji! Trzeba zagwarantować obywatelom daleko idące bezpieczeństwo! Kto nie ma nic na sumieniu, ten nie musi się obawiać! Ci, co gdzieś knują albo oglądają gołe baby, najgłośniej krzyczą o ograniczaniu wolności obywatelskiej! Bezbożnicy! Ruja i poróbstwo! Ale my, prawowici obywatele i prawdziwi Polacy nie mamy się czego obawiać, bo nie mamy nic do ukrycia, my odwieczny naród tej ziemi! A cóż to znowu za larum, że w obronie córki radnej z Wybrzeża stanął sam Pan Minister? To miał ją pozwolić trzymać w areszcie, kiedy dziewczynka spokojnie czekała na tramwaj? Zresztą, ma pełne prawo nasza władza suwerenna bronić swoich, bo kogo ma bronić, obcych? Swoich musi bronić przede wszystkim! I niech nikt nie waży się podnieść ręki na tę władzę, niech wie, że władza tę rękę mu obetnie! Ponadto, nie wiadomo po co policja w ogóle reagowała na piękny marsz prawdziwych polskich patriotów – tak czy inaczej, uczestników powinno się nagrodzić, a nie po więzieniach trzymać! Jest czas na wzmożenie patriotyczne i musimy pełnym głosem krzyczeć, co nas boli! Czas zerwać z głupią poprawnością polityczną! Niech naród pojednany w słusznym gniewie wyśpiewuje pełnym głosem wspólną pieśń, ku czci naszych wielkich bohaterów, Matejki, Grunwaldu, Pietrzaka! I naszego prezydenta tysiąclecia! Czas, niczym młody ułan, poprosić wreszcie pannę Krysię! Nie będzie nam tu nikt pluł w twarz za plecami! Nie damy pogrześć, cokolwiek to oznacza! Protestujemy przeciwko obronie naszego polskiego drewna, z którego powinniśmy od dawna strugać łódki, a nie z tata wariata! Łapy precz od naszych kielni, które dzierżą spracowane ręce!

A choćby i mimo wroga, na Boga, będziemy pchać ten wspólny wózek, dopóty się nam ucho nie urwie! To ucho, które wyłapuje zdania wyrwane z kontekstu, z podpisem prezydenta, to ucho, które stało tam, gdzie stało ZOMO, a myśmy szli na barykady, jak sierotka Marysia z jej wiernymi kompanami, w takt poloneza, w kontuszach, podkręciwszy wąsa. Niejednego nauczymy moresu i przekonamy, że bezkarnie nie da się pogodzić naszej narodowej myśli, chyba że wypije wreszcie Kuba do Jakuba! Bo nasz Pan Prezydent wyda dekret i ukróci tę swawolę niegodziwą, która nie pozwala rządzić prezesowi, naszemu genialnemu strategowi. A tylko on rozliczy to łajdactwo, które się mu sprzeniewierza! Tylko z Prawem i Sprawiedliwością wyjdziemy na swoje, każdy będzie żył skromnie, ale przynajmniej wszyscy na tym samym poziomie. Na naszym poziomie, który określi władza, by nikt drugiemu nie zazdrościł! Będziemy wcinać nasze polskie ziemniaki, spłodzone z tej ziemi, okraszone słoniną z naszych polskich świń! Władza się wyżywi, niech nikt się nie zdziwi! A wrogów będziemy tępić z całą stanowczością, aby nasza władza upragniona mogła wreszcie trwać u władzy po wsze czasy!  ]]>
8202 0 0 0 496 0 0 500 0 0 511 0 0
Obcy https://www.ruchkod.pl/obcy/ Fri, 27 May 2016 06:00:17 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8228 Szymon Karsz Wykorzystywanie uprzedzeń i stereotypów do wywoływania nienawistnych nastrojów stanowi niechlubną tradycję w naszych dziejach i w dziejach całego świata. Do skierowania gniewu społecznego przeciwko tzw. „obcym”, czy też „innym” posunęła się władza nazistowskich Niemiec, czyniąc z antysemityzmu zręby ideologii i doprowadzając do Holokaustu. Zaczęło się niewinnie od straszenia, że Żydzi roznoszą groźne zarazki, by potem zmodyfikować tę teorię, że oni sami są zarazkami (dżumy). Trzeba ich odizolować i w końcu eksterminować, by nie zarażali. Współcześnie również w wypowiedziach niektórych naszych rodzimych polityków pojawia się taka sama figura stylistyczna: tym razem imigranci i uchodźcy mają jakoby roznosić zakaźne bakcyle. Porównanie obu tych sposobów na stwarzanie atmosfery zagrożenia i wskazywanie rzekomego źródła owych zagrożeń w postaci całych narodowości, sposobu, jakiego jesteśmy świadkami obecnie i tego, który znamy z ponurej historii naszego kontynentu, jest o tyle cenne, że daje nam możliwość zdemaskowania proweniencji obecnej w naszym życiu politycznym doktryny, którą prezentuje Jarosław Kaczyński. Trzeba przyznać, że w obu tych przypadkach, współczesnym i dawnym, szczucie na „obcych” okazało się na tyle skuteczne, że stanowiło trampolinę do osiągnięcia nieograniczonej władzy. Nie tylko stricte politycznej, ale również tej władzy nad umysłami obywateli. Zarówno wtedy, jak i teraz, społeczeństwo zasadniczo jest przekonane o tym, że rzeczywiście ktoś roznosi zarazki, że należy się go pozbyć albo nie wpuścić, aby nie roznosił, i że jedynym, który może zapobiec epidemii jest ostrzegający, naczelny epidemiolog. Otóż, niektórych odwołań do przeszłości nie wypada stosować, nawet jeśli ze względów pragmatycznych wydaje się to celowe. Albo inaczej: politycy, z którymi mieliśmy do tej pory do czynienia, unikali takich skojarzeń, by nie budzić demonów przeszłości. Dbali o swoją reputację i kierowali się wskazaniami etycznymi. Ten, kto nie zważa na swoją reputację i na wskazania etyczne wygrał. Odwołał się do najprymitywniejszych pokładów ludzkiej natury: pierwotnego strachu i nienawiści. Przypomnijmy, że doktryna nazistowska wykluczała szereg narodowości i środowisk ze swojej wspólnoty i szermowała wieloma hasłami, takimi jak rasizm, w tym antyslawizm, czyli pogardę dla „ludów słowiańskich”, homofobia, antykomunizm, czy wreszcie antysemityzm. Współcześnie powtarza się większość z ówczesnych haseł, przy czym ze zrozumiałych względów antyslawizm został zastąpiony islamofobią. Jeśli chodzi o antysemityzm znów, jak za Romana Dmowskiego w dwudziestoleciu międzywojennym, zaczyna święcić triumfy i nieuchronnie wdziera się do oficjalnego dyskursu. Świadczy o tym chociażby najnowsza okładka prorządowego tygodnika „Do rzeczy”. Redakcja tego antysemickiego tygodnika zdecydowała się zaktualizować kłamliwą kliszę „Żydokomuny”, z którą bezskutecznie walczyliśmy od dziesięcioleci, a w ostatnich latach prof. Paweł Śpiewak, dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, za sprawą monografii „Żydokomuna. Interpretacje historyczne”. Na szczególną uwagę zasługuje fakt, że na okładce wspomnianego tygodnika antysemickie hasło „Żydokomuny" ilustruje postać pejsatego i brodatego ortodoksyjnego Żyda, który nie miał zapewne nic wspólnego z komunizmem, poza swoim pochodzeniem etnicznym. I znów, tym razem nie sama partia, lecz jej prasowy organ posłużył się stereotypem w celu skupienia uwagi. Tak się bowiem dzieje, że w Polsce samo słowo „Żyd”, a także brodaty starzec w mycce na okładce zawsze przyciąga wzrok i znacząco podnosi nakład. Tradycja podgrzewania antysemickich nastrojów w Polsce ma swoje korzenie nie tylko w historii endecji, ale także w komunizmie, bo to przecież wtedy, a konkretnie w marcu 1968 roku, jak wiemy i pamiętamy, z Polski wypędzono ocalałych z Holokaustu. Prześladowanie Żydów przez komunistów wszelako narodowcom nie przeszkadza w kultywowaniu antysemickiej kliszy „Żydokomuny”. Obecnie w Polsce żyje tak niski odsetek Żydów, jak w latach trzydziestych w nazistowskich Niemczech. To jednak nikomu nie przeszkadza, tak jak wtedy nie przeszkadzało, w sianiu nienawiści. Aleksander Gleichgewicht, przewodniczący Gminy Wyznaniowej Żydowskiej we Wrocławiu, a w czasach komunistycznych opozycjonista, nie pozostawia cienia wątpliwości, że obecna eskalacja nienawiści w Polsce odbywa się za przyzwoleniem rządzących. Zresztą, nie tylko on nie ma wątpliwości. Wątpliwości nie mamy my wszyscy, odkąd Jarosław Kaczyński zapowiedział, że jego reżim będzie walczył z poprawnością polityczną, czyli nie będzie podejmował jakiejkolwiek walki z językiem i mową nienawiści w przestrzeni publicznej. Faktycznie, trudno walczyć z własnymi wypowiedziami. Dodatkowo, pani Szydło zlikwidowała radę ekspercką do walki w rasizmem, działającą dotychczas przy premierze, co stanowi gest symboliczny: nie jest tylko porzuceniem pozorów, jest chyba także wskazaniem, że skrajne ideologie mają być od teraz w głównym nurcie publicznej debaty. Świadczy o tym także zapraszanie do studia telewizji reżimowej pana Kowalskiego w charakterze eksperta od patriotyzmu, który ochoczo przedstawia swoje ultranacjonalistyczne poglądy. Polacy statystycznie raczej nie odróżniają wyznawcy judaizmu od wyznawcy islamu, muzułmanina od żyda. Dla nich są oni wszyscy „ciapaci”. Jednych nigdy nie widzieli (chyba że na okładce „Do rzeczy”), innych widzieli zaledwie w telewizji. Mylą ich także z Romami. Z Ukraińcami nie mylą, bo ci nie mają ciemniejszej karnacji, szybko  uczą się polszczyzny i są na ogół chrześcijanami. Obywatele dają sobie wmówić, że uchodźcy roznoszą zarazki. Dali sobie też wmówić, że władza uchroni ich przed tymi zarazkami. Rzadko słyszą nawoływania papieża Franciszka o miłosierne wobec wygnańców i ofiar wojennych. Nawoływania te skutecznie zagłusza złowrogi krzyk i odgłos marszowy ciężkich buciorów, zwanych glanami. Przez długie lata po II wojnie światowej toczyła się dyskusja, jak to możliwe, że kulturalne społeczeństwo niemieckie dało sobą zawładnąć przez ludobójczą ideologię. Starano się wyjaśnić, jak w ogóle mogło do tego dojść w ojczyźnie Goethego? Że kryzys, że frustracja po przegranej i wojnie, a może „obłęd udzielony”? III Rzesza dokonywała eksterminacji chorych psychicznie. W tym sensie psychiatria włączyła się w ideologię na podobieństwo Sowietów, w których z kolei zdrowych, lecz opozycyjnych wobec władzy więziono w tzw. „psychuszkach” i torturowano m.in. elektrowstrząsami. Dziś w Polsce odżyła próba używania psychiatrii do politycznych rozgrywek za sprawą prof. Łukasza Święcickiego, który na łamach przywoływanego wcześniej tygodnika „Do rzeczy” zwierzył się, że w swoim gabinecie prowadzi intensywną agitację polityczną pacjentów (na rzecz obecnej władzy), stwierdził ponadto, że obecna opozycja jest w stanie „obłędu udzielonego” i że można by ją wyleczyć elektrowstrząsami, a także postanowił na odległość „zdiagnozować” przywódców obecnej opozycji, przypisując im psychiczne aberracje. Jak się okazuje, w imię politycznej skuteczności można czerpać z rozmaitych tradycji ideologicznych, niemieckiej lub rosyjskiej, do wyboru w zależności od potrzeb. Z ludzi można wydobywać dobro, a można zło. To pierwsze niektórym wydaje się trudniejsze do wydobycia, więc sięgają po to drugie. Hasła demagogiczne na ogół odwołują się do niskich instynktów ludzkich i schlebiają tanim gustom. Rzeczywiście, w dość prosty sposób można skonsolidować ludzi w oblężonej twierdzy, w imię walki z urojonym wrogiem. Ludzie zastraszeni domniemaną epidemią stają się bezradni i posłuszni, łatwo nimi kierować. Trzeba tylko podsycać irracjonalne lęki i uprzedzenia. Wizyta papieża Franciszka i jego humanistyczne przesłanie niewiele tu zmieni. Demony przeszłości zaczynają straszyć. Pewną nadzieję niosą jednak słowa Adama Michnika: „Gdy przyjechałem do kraju po sześciu miesiącach nieobecności i poszedłem na marsz KOD, nagle zobaczyłem, że jestem w mieście, którego nie znam, wśród ludzi, których się nie spodziewałem, w atmosferze, która mi przypominała rok 1980: pogoda, humor, żarty, dobra wola, wzajemna życzliwość. Coś takiego widziałem też podczas pierwszej wizyty papieża w Polsce w 1979 roku: setki tysięcy ludzi na placach, skupionych w pewnej atmosferze, wokół pewnego nowego wzoru obywatelskiego. I wtedy były przecież jakieś opozycyjne środowiska: KOR, ROPCiO, Kluby Inteligencji Katolickiej". Może nie wszystko stracone i ludzie otrząsną się z tego nacjonalistycznego letargu?  ]]> 8228 0 0 0 509 0 0 516 0 0 Poniedzielnik https://www.ruchkod.pl/poniedzielnik/ Sat, 28 May 2016 10:00:47 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8244 AjAWas Po upływie 27 lat od dnia odzyskania niepodległości, za jaki uważa się powszechnie dzień pierwszych, częściowo wolnych wyborów, 4 czerwca 1989 roku, nie powinno nikogo dziwić, że bardzo duża część naszego społeczeństwa, z tytułu swojego wieku, nie może pamiętać czasów wcześniejszych i zna je wyłącznie z przekazów, opracowań i lekcji historii. Zdajmy sobie sprawę z tego, że ówczesny przedszkolak, sześcioletni „starszak”, ma obecnie lat trzydzieści trzy i nie może pamiętać ani problemów, ani atmosfery lat sprzed roku 1989. Jednakże dla ludzi, którzy mają lat trochę więcej i już świadomie obserwowali wydarzenia lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, interesując się tym, co się wokół dzieje, a w wielu przypadkach uczestnicząc aktywnie w zdarzeniach z tego okresu, atmosfera tamtych lat zapadła z pewnością na zawsze w pamięć. W szczególności chodzi o obserwowanie sposobów działania ówczesnych władz, stylu przekazu, języka propagandy, z jednej strony, a z drugiej strony o wyczulenie ludzi na przekaz nieprawdziwy, wykształconą umiejętność demaskowania i odrzucania fałszu propagandowego oraz „czytania między wierszami”. Wielu sądziło, że ten rozdział został definitywnie zamknięty i atmosfery tamtych lat nikt już nie będzie wspominał. Niestety, zachowania obecnie rządzących, sposób i styl ich przekazu oraz język propagandy, jaki stosują jako żywo przypomina to, z czym mieliśmy do czynienia w czasach peerelowskich z jednym jednakże wyjątkiem. Takiej jawnie okazywanej pogardy wobec innych, a zwłaszcza wobec tych, którzy mają odmienne poglądy, tak eksponowanej buty oraz chwilami nieukrywanej nienawiści, to nie obserwowało się nawet za czasów peerelu. Zachodzi zatem pytanie, co z tymi ludźmi, którzy aktualnie są przy władzy jest nie tak. Obawiać się należy, że dopiero głębsze badania socjologiczne oraz analiza psychologiczna poszczególnych przypadków będą w stanie rzucić światło na tę kwestię. Skoncentrujmy się zatem na obserwowanych zachowaniach, przekazie i propagandzie. Zachowania, przekaz i uprawiana przez rządzących propaganda na dużą część ludzi nie działają tak, jakby tego sobie rządzący życzyli, co wynika nie tylko z umiejętności rozumowania, ale po części także z doświadczenia nabytego w latach peerelowskich. Działa tutaj to, o czym wspomniano wcześniej: wyczulenie na przekaz nieprawdziwy, umiejętność demaskowania i odrzucania fałszu propagandowego oraz „czytanie między wierszami”. Są to zdolności nabyte przez lata, ale jak widać przydatne obecnie, zwłaszcza że w bardzo dużej części przypadków jedynym dowodem, jaki ma perorujący przedstawiciel rządzących jest nie to, co mówi, ale wyłącznie sam fakt, że mówi. Stąd też nieodparty pęd dyskutantów, reprezentujących stronę rządzących do zagadywania na potęgę i niedopuszczanie do głosu swoich adwersarzy. Jeden fakt wymaga szerszego omówienia, ponieważ jest w nim widoczna, jak w soczewce, peerelowska mentalność oraz infantylizm. Chodzi o 4 czerwca 2016 roku, czyli dwudziestą siódmą rocznicę częściowo wolnych wyborów, które w konsekwencji przyniosły nam wolność. Swego czasu dyskutowano nawet nad ustanowieniem 4 czerwca świętem państwowym, ale dyskusja wygasła, a jak widać po zachowaniach aktualnie rządzących, oni tej daty nie szanują. Zatem czym innym jest obligatoryjny nakaz odpracowania pracownikom administracji publicznej w sobotę, 4 czerwca, udzielonego też obligatoryjnie dnia wolnego w piątek 27 maja, czyli dnia pomiędzy dniem Bożego Ciała a sobotą? Czy oznacza to, że jeżeli dla co poniektórych, którzy tej daty nie szanują, a są aktualnie przy władzy, to wszyscy inni tej daty szanować nie powinni? Czyżby data 4 czerwca 1989 roku była tak nieistotna w najnowszej historii Polski, że trzeba ją administracyjnie ignorować? Czy coś przeszkadzało, aby administracja publiczna odpracowała ten dzień wolny, np. 11, bądź 18 czerwca? Nic! Nie raz i nie dwa władze okresu peerelowskiego uciekały się to tego typu zagrywek. Nadmienić przy tym należy, że w tym roku rządzący mieli szczęście, bowiem Boże Ciało jest wyjątkowo wcześnie. Już w przyszłym „taki numer” nie przeszedłby, bo Boże Ciało jest po 4 czerwca. Jest to jakby potraktowanie sprawy „ze strony oficjalnej”, natomiast wszem i wobec wiadome jest, że 4 czerwca ma odbyć się marsz KOD-u, więc jest to pretekst, aby pracownikom administracji publicznej uniemożliwić wzięcie udziału w manifestacji. Trzeba bowiem zadbać, aby liczbę manifestujących pomniejszyć w każdy możliwy sposób. Najlepiej administracyjnie! Ludzie to widzą i komentują, przy czym komentarze przesyłane i upubliczniane są już nie poprzez ulotki i gazetki, lecz odbywa się to z prędkością światła: Internet, telefonia komórkowa. Może dlatego rządzący zachowują się tak wściekle i reagują tak agresywnie. No cóż? Co by takiego podpowiedzieć naszym rządzącym, aby temu KOD-owi mogli jeszcze bardziej administracyjnie poprzeszkadzać? Propozycja jest następująca: na każdą zapowiedź kolejnej manifestacji KOD-u, w określoną sobotę, należy tę sobotę ogłaszać jako obowiązkowy dzień powszedni i taki dzień nazwać „przedniedziałkiem”, natomiast były poniedziałek określić mianem „poniedzielnika” i ustanowić dekretem dniem wolnym od pracy na prawach dnia, wcześniej znanego jako „sobota”. Logiczne? A jakże! Pooglądajmy zatem jeszcze raz „Misia” Stanisława Barei oraz „Rozmowy kontrolowane” Sylwestra Chęcińskiego, a może lepiej niech zrobią to rządzący – jakaż tam znajdzie się dla nich skarbnica pomysłów!  ]]> 8244 0 0 0 605 0 0 619 0 0 Wolność i swoboda https://www.ruchkod.pl/wolnosc-i-swoboda/ Tue, 31 May 2016 07:00:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8287 Szymon Karsz Wolność samą w sobie najłatwiej zobrazować poprzez brak ograniczeń. Będziemy wszyscy maszerować 4 czerwca dla wolności, ale przecież pamiętając, że to była wciąż wolność częściowa, częściowo wolne wybory 1989 roku. Wolność bowiem bezgraniczna jest pewną nieosiągalną ideą, do której można zmierzać jedynie poszerzając sferę wolności. I zawsze nieuchronnie gdzieś się ona kończy. Moja osobista wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. Musimy się nią podzielić i z części na rzecz tego drugiego zrezygnować. Zwierzęta żyją w dwóch skrajnych środowiskach. Jedno z nich nazwiemy naturą, na łonie której żyją w stanie dzikim. Hodowlane natomiast zwierzęta żyją w ogrodach zoologicznych i pod opieką ludzką, np. w naszych domach, jako byty oswojone i zależne od człowieka. Te w środowisku naturalnym, żyją w poczuciu wolności, ale i nieustannego zagrożenia, przeciwnie od zwierząt w ZOO, które mają zapewnione pełne poczucie bezpieczeństwa za cenę utraty wolności. Analogia ta obrazuje konflikt poczucia bezpieczeństwa z poczuciem wolności. Im więcej tego pierwszego, tym mniej drugiego, i na odwrót. Wolność bowiem oznacza ponoszenie ryzyka i wzięcie całkowitej odpowiedzialności za swój los. Władza w demokracji liberalnej (liberte = wolność; liberalny – wolnościowy) stara się rezygnować z części swoich ingerencji, aby sferę wolności obywatelskiej poszerzać. Władza Kaczyńskiego odwrotnie, stara się każdą swoją decyzją i ustawą ograniczać naszą wolność. Wszelkie projekty PiS-u zmierzają do wyznaczania różnorakich ram, poza które nie będzie nam wolno wychodzić, i które naruszają nasze konstytucyjnie zagwarantowane uprawnienia. Stąd tak ważna dla PiS-u pacyfikacja Trybunału Konstytucyjnego, by nikt nie był w stanie stwierdzić łamania Konstytucji, w tym przypadku w odniesieniu do jej zapisów dotyczących naszych praw obywatelskich. Na przykład, ustawa antyterrorystyczna autorstwa PiS, słusznie nazwana ustawą o powszechnej inwigilacji, nie tylko narusza nasze obywatelskie prawa do prywatności, ale także wolność zrzeszania się i publicznych zgromadzeń oraz wolność słowa. Dzięki niej bowiem władza będzie mogła w każdej chwili uznać za nielegalną każdą naszą aktywność obywatelską: zakazać manifestacji, zablokować stronę internetową, oskarżyć KOD o działania terrorystyczne, to znaczy zagrażające bezpieczeństwu. Bezpieczeństwu państwa, a więc władzy. PiS będzie mógł zdelegalizować organizację pod pretekstem stwarzania zagrożenia. W ten sposób łatwo rozprawi się z obywatelską opozycją. Ponieważ Kaczyński wzbudza strach opowieściami o uchodźcach, zdrajcach i gorszym sorcie, które to strachy dybią jakoby na społeczny ład, część niezorientowanych obywateli z ulgą przyjmie bezprawne działania rządu, który w ten sposób unaoczni, że działa w interesie poprawy ogólnego bezpieczeństwa, zwłaszcza prewencyjnie (zapobiegając możliwym niebezpieczeństwom). Silna władza, to znaczy taka, która pokazuje swoją siłę, choćby w stanach nieuzasadnionych, jawi się jako gwarant bezpieczeństwa. Obywatel w imię walki z domniemanym terroryzmem sam da się władzy terroryzować. Zrezygnuje z poczucia wolności w imię poczucia bezpieczeństwa. I jeszcze podziękuje za to rządzącym. Kolejnym przykładem działania wymierzonego w wolność obywatelską jest PiS-owska ustawa o obrocie ziemią rolną, która wymaga osobnego omówienia. Tutaj jednak trzeba wspomnieć, że ta pokraczna ustawa wymierzona jest w wolność obrotu własnością, stanowi zamach na prawo do dziedziczenia, a przede wszystkim wolność osiedlania się dla rolników, którzy w jej następstwie będą przywiązani do ziemi. Istne kuriozum, pokraka legislacyjna, u podłoża której leży zapewne irracjonalny lęk przed „wykupem ziemi przez obcych", a szkoda, że nie lęk przed korupcją, ponieważ właśnie ta ustawa stanowi olbrzymie pole do nadużyć. PiS jaki jest, wszyscy wiemy – wytworem Jarosława Kaczyńskiego, którego nieposkromiona wyobraźnia zrodziła PiS-owską ideologię stanowiącą zlepek nostalgicznych wspomnień z okresu młodości wodza, z PRL-u oraz pism rozmaitych doktryn, które się przed jego oczami znalazły. Zrodziła i została przeobrażona w realny kształt. Pośród tych wszystkich idei zwraca uwagę pewna niechęć do określania zasad gospodarczych, ale też ignorancja w tym zakresie. Otóż wszystko wskazuje na to, że zostanie w Polsce zrekonstruowany tzw. system nakazowo-rozdzielczy, znany nam sprzed 1989 roku, ale też używany przez rozmaite państwa na przestrzeni dziejów w trakcie działań wojennych. Gospodarka zatem planowa nie jest równoznaczna z socjalizmem, chociaż powszechnie z nim się kojarzy. Jeżeli zatem nie socjalizm, to wojna jest hasłem do wdrożenia takiej gospodarki w miejsce wolnego rynku, z jakim mieliśmy do czynienia przez ostatnie ćwierćwiecze. Wspomnieć o tym należy nie tylko z powodu łatwego do przewidzenia krachu tego typu przedsięwzięcia, ale – w kontekście rozważań o wolności – ze względu na słowo „nakaz", które wraz z bliźniaczym słowem „zakaz" definiuje wizję Kaczyńskiego na temat relacji władza PiS-owska a społeczeństwo. Władza totalitarna nie ufa obywatelom, nie traktuje ich poważnie ani jako dojrzałe jednostki, przeciwnie – infantylizując społeczeństwo, a wręcz uprzedmiotowiając. Z tego powodu reżim Kaczyńskiego nie chce dawać zbytniej swobody obywatelom i nie chce powierzać im decyzji, nawet tych dotyczących życia prywatnego w imię poszanowania wolności wyboru i wolnej woli. Gdyby władza PIS-owska szanowała demokrację, zawierzyłaby dobrej woli swoich obywateli i dotychczasowemu stanowi oraz porządkowi prawnemu. Jednak, jak się powoli okazuje, władza woli jak najwięcej skodyfikować i zawrzeć w systemie jasnych nakazów versus zakazów, by obywatel nie poczuł się pogubiony, by go nie zdezorientował nadmiar wolności, z której nie byłby gotów właściwie skorzystać i być może go nadużył. Obywatel ma mieć zatem ograniczoną wolność wyboru, niewykluczone, że wyboru towarów rynkowych, ale może nawet więcej – wyborów zagwarantowanych konstytucyjnie, a dotyczących procedury wyłaniania przedstawicieli do władz. Kto wie, czy PiS nie zmieni kalendarza wyborczego, by obywatele mogli się nacieszyć jego władzą nie przez jedną, ale dajmy na to dwie lub nawet trzy kadencje? Niedawno Kaczyński wspomniał, że tak wielkiego projektu rewolucji kulturalnej i społecznej, jaki nam przygotował, nie da się wdrożyć w całości i ugruntować w cztery lata... Nadto, władza pragnie obywateli zunifikować, uczynić z nich jednostki zuniformizowane pod pewną sztancę Polaka–katolika i rozentuzjazmowanego patrioty, wiernego swojej partii. Wszyscy, którzy nie pasują do tego wzorca, są (na razie) werbalnie ze społeczności wykluczani. Prawdopodobnie, i na szczęście, we wspomnianym projekcie PiS-owskim brak stosownych procedur, które ujednoliciłyby społeczeństwo skutecznie, znanych z przeszłości, np. ekspulsji czy eksterminacji, ale na pewno wszczęto kampanię propagandową, która ma obywateli ideologicznie do siebie zbliżyć za pomocą perswazji i gróźb. Nieprawomyślnych wyrzuca się już z pracy, co także stanowi czynnik mobilizujący, ponieważ co jak co, ale groźba bezrobocia skłania ludzi – jeśli nie do gorliwego poparcia, to przynajmniej do konformizmu. Być może zatem obywatele zrezygnują z publicznego głoszenia własnych poglądów czy choćby wątpliwości, w imię świętego spokoju. Ale to już nie ma nic wspólnego z wolnością, wręcz przeciwnie, tego typu postawy charakteryzują społeczeństwo zniewolone. Przepraszam erudytów za szkolne skojarzenie, lecz kiedy analizuję sytuację społeczną, w której się znaleźliśmy, bardzo dotkliwie nasuwa mi się lektura Ericha Fromma „Ucieczka od wolności" wydana w 1941 roku, a próbująca diagnozować postawy niemieckiego społeczeństwa wobec nazizmu. Przy całej świadomości, że porównanie takie jest wyolbrzymieniem, trzeba stwierdzić, że jednak uprawnionym na pewnym poziomie ogólności. Otóż to, co Fromm wyeksponował jako główną przesłankę rezygnacji z wolności społecznej i oddania się w opiekę reżimowi, był nie tylko lęk przed ryzykiem i poczucie zagrożenia, ale też samotność. To właśnie w imię wspólnoty, jakiejkolwiek, choćby pozornej, opartej na sloganach, ludzie rezygnują ze swojej wolności, aby nie przeżywać doskwierającego osamotnienia w tłumie. I jest jeszcze jeden aspekt tych rozważań, który każe dostrzec analogie pomiędzy sytuacją społeczną w Polsce, a tą opisaną przez Fromma: sado-masochizm relacji utworzonych przez autorytarny w swoim charakterze system sprawowania władzy. Sadyzm na razie uwidacznia się w „hejcie", czyli w nieskrępowanej i niepohamowanej nienawiści i pogardzie wyrażanej słowami. Masochizm wyraża się w gotowości do działań wbrew sobie, upokarzających, dawniej uważanych za wstydliwe i ośmieszające, ale przede wszystkim w sprzeniewierzeniu się naturalnej skłonności człowieka do wolności. Próbując mój tekst zakończyć jakkolwiek optymistycznie, zwróciłbym uwagę na wiek obywateli, różnicujący ich na elektorat propisowski, w którym dominują osoby 60-letnie, oraz kontestatorów dotychczasowej polityki, w tym także PiS-owskiej, którzy rekrutują się spośród znacznie młodszych obywateli. Niedawno Adam Michnik zwrócił się do Kaczyńskiego z apostrofą, by ten zaniechał swojego niszczycielskiego planu, bo po co mu taka niesława na stare lata. Przy całym szacunku dla siwego włosa (sam jestem jego posiadaczem), to właśnie ludzie starsi identyfikujący się z Kaczyńskim zgotowali nam ten los; los, który chcemy zmienić i 4 czerwca desperacko manifestować nasze przywiązanie do wolności. Zgoda, część osób w wieku starszym, bo przecież ta druga pójdzie na manifestacje. Otóż cała nadzieja chociażby w ruchach miejskich powołanych do życia przez młodych, aktywnych społeczników. Wzruszająca w tym kontekście jest uwaga, z jaką np. Marta Żakowska, red. w „Magazynie Miasta” i „Respublice”, donosi o moście rowerowym nad Wisłą w GW z 13 maja, w myśl zasady: „Myśl globalnie, działaj lokalnie", porównując projekty stołecznych włodarzy z realizacjami w innych miastach europejskich. Wzruszająca, bo przecież wprawdzie można abstrahować od wielkiej przytłaczającej polityki, ale jednak musi się prędzej czy później pojawić refleksja, że w razie wygranej PiS-u na dłużej takich mostów dla rowerów nie będzie się budować, bo trzeba będzie postawić kolejny pomnik Lechowi Kaczyńskiemu. Rowerzyści zatem nie bardzo chcą uczestniczyć w bieżącej polityce na poziomie krajowym, ograniczając się do działań w obrębie najbliższego sąsiedztwa. Nie chcą się angażować w nasze dylematy, traktując je zapewne jako spory i rozgrywki starego pokolenia, z którym się nie identyfikują. Bardzo cenią sobie własną autonomię i niezależność myślenia. Ta niezależność, którą tak cenią, jest niczym innym jak synonimem wolności. I tak jak naszą, młodzi również tę swoją mogą łatwo utracić w ferworze rewolucyjnym „dobrej zmiany". Już przecież są wyzywani od „cyklistów", tych ze sloganu o Żydach i masonach, już władza próbuje ich ewidencjonować obowiązkową kartą rowerową. Ale wierzę, że to właśnie cykliści koniec końców wygrają i do nich należy przyszłość. Moda rowerowa wśród młodych jest dla mnie symbolem wolności, którą najlepsi z pokolenia moich rodziców wywalczyli, którą myśmy okupili zaciskaniem pasa, a którą teraz nasze dzieci przejęły i pławią się w niej, pełną piersią, ale i odpowiedzialnie.  ]]> 8287 0 0 0 641 0 0 684 0 0 Ten lewak, Kubuś Puchatek https://www.ruchkod.pl/ten-lewak-kubus-puchatek/ Tue, 31 May 2016 13:00:12 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8289 Małgola i Piotr Staronie Kubuś Puchatek to typowy przykład lewaka. Trudno nie dojść do takiego wniosku, jeśli wiemy, że Kubuś w oryginale to nie chłopczyk, a dziewczynka – Winnie-the-Pooh. Gdyby podejść do tego problemu z powagą właściwą polskiej debacie publicznej, to transpłciowość Kubusia stanowi typowy przykład lewactwa. Przecież wszystko, co jest w poprzek poglądów obecnego mainstreamu jest dziś albo lewactwem, albo Targowicą. Ponieważ jednak Puchatka trudno posądzić o zdradę narodu polskiego, to pozostaje tylko lewactwo. Z dnia na dzień rzeczywistość politycznego sporu zbliża się do świata latającego cyrku Monty Pythona. Absurd goni absurd, a nonsens staje się dominantą debaty publicznej, której uczestnicy w pełni świadomie podnoszą irracjonalne argumenty do rangi podstawowych wartości społecznych. I tak tłumy przeradzają się w garstki, rzeczywisty przywódca nie ponosi żadnej odpowiedzialności za swoje decyzje, kraj dzieli się na naszych ionych, przy czym ci drudzy, to najczęściej sami lewacy, słowo kompromis oznacza bezwarunkowe przyjęcie stanowiska jednej ze stron, szefowa rządu, niczym staroświecka nauczycielka beszta opozycję, krzycząc w emocjach z mównicy sejmowej, zerkając, co rusz do przygotowanej wcześniej kartki, demokracja jest rozumiana, jako jednomyślność z jedynie słuszną ideą, co zbliża nas do najbardziej niedorzecznego państwa świata z półwyspu Koreańskiego… I można by się z tego śmiać, jak z purnonsensowych żartów Cleese’a czy Chapmana, gdyby nie to, że tak się dzieje naprawdę. A jeśli ktoś nie wierzy, to wystarczy, że uruchomi dowolne medium informacyjne. I otworzy głowę… Polski absurd jest niezwykle niebezpieczny. Jego autorzy kierują swoje obrazy do poobijanego propagandowo społeczeństwa, licząc, że polaryzacja będzie trwać i pogłębiać się, stanowiąc bazę dla wyidealizowanej zmiany ipomniczenia przywódców. Tymczasem polaryzacja narodu prowadzi do zniszczenia podstawowych więzi, które utrzymują w całości tożsamość narodową. A bez tożsamości narodowej będziemy nadzy i bezbronni, i będziemy krwawić, aż do takiego osłabienia, że damy się rozdrapać każdemu, kto wystawi swój pazur. Polski absurd jest też niebezpieczny, bo rujnuje tkankę społeczeństwa od środka. Przez niego tracimy wrażliwość, stajemy się brutalni i wulgarni, hejtujemy bez umiaru, oskarżamy siebie wzajemnie o wyimaginowane grzechy… Stajemy się obcymi we własnym domu. Ktoś to widzi? Bo absurd trwa!  ]]> 8289 0 0 0 649 0 0 661 0 0 666 661 0 Urodzony 4 czerwca https://www.ruchkod.pl/urodzony-4-czerwca/ Wed, 01 Jun 2016 07:00:19 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8297 Jacek Sut Zastanawiam się, czy taki film by się udał? (jak „Urodzony 4 lipca”) Czy nie poległby pod nakolanniczą wizją historii, w której można jeno z patosem, o zmarłych dobrze i broń Boże z indywidualnej perspektywy historyczne wydarzenia referować? Bohaterem mógłby być pijak poeta i dramaturg przedwcześnie i samotnie zmarły, znaleziony w mieszkaniu wiele dni po zgonie. Albo – oczywiście także nietrzeźwy wiecznie – milicjant z budzącym się sumieniem lub uczciwy – bohaterski jak warszawiak przerzucający chleb przez mur getta – esbek. A może ogólniej i poza tą datą – czy bohaterem polskiego filmu mógłby być oficer państwa podziemnego pertraktujący z okupantem w celu wydania i likwidacji oszalałego z zemsty cichociemnego, który mordując Niemców na tuziny swoją skutecznością przeraża obie strony. Szkopom odbierając resztki poczucia bezkarności, a Polakom fundując fale lawinowo narastających represji. A może Józef Rettinger byłby tematem ciekawym, acz nieoczywistym? Nie liczmy na żaden z tych scenariuszy. Wprzęgnięci jesteśmy w dyktaturę symboli, przeciw którym występki banicją kulturową, mordobiciem zagrożone są i hejtem. Symbol jest naszym totemem, religią i krzyżem. Wszystko przemieniamy w symbole. Ostatnio nawet o rowerach zwyczajnie mówić nie sposób, bo zaraz, jeśli nie dobrze znani cykliści, to za nimi wegetarianie, a potem pedałowanie i tak dalej, tak dalej, tak dalej… Miesięcznice regulują polityczne kalendarze, a rocznice wytapiają powietrze ogniami rac i wyciem hymnu. Tęcza zamiast zachwycać niepokoi, a całować w rękę już niedługo będzie można jedynie prezesa. Symbol odwołuje się do wiary, przekonań i uczuć – niechętnie kolaboruje z wiedzą i rzetelną oceną sytuacji. W 1989 roku furorę zrobił plakat z kowbojem ściskającym kartkę wyborczą, a zupełnie bez echa przeszedł komunikat zawarty w plakacie Henryka Tomaszewskiego, na którym – jak wspaniale wspomina Marcin Wicha w książce „Jak przestałem kochać design” – rozpaczliwie podkreślone słowo „zawsze” miało przypominać, że 2 i 2 = ZAWSZE 4. Jeśli bowiem odkryliśmy, że wcześniej kłamliwie i perfidnie wmawiano nam, że 2+2=3, to wcale nie znaczy, że po zwycięstwie wyborczym Solidarności 2+2 będzie się równało 5. Rozsądek i profetyczna przenikliwość najwybitniejszego bodaj polskiego plakacisty jedno, a rzeczywistość drugie. Od 1989 roku wychodziło nam jednak zawsze 5. Mnie również, kiedy szacowałem swoje możliwości kredytowe i potencjał kapitalisty. Dziś drugi raz nie podjąłbym takich samych decyzji, bo spięcie niemożliwego równania w spójną całość nie może się udać na wiarę. Władzę jednak nade mną niepodzielną sprawowały symbole. Wcześniej wąsy, długopis, kowboj, okulary, opornik, palce ułożone w „v” i grzywka Ciechowskiego, a potem sushi, metro i szwajcarski frank. Nic nie znaczyło jedynie tego, czym było. Wszystko odnosiło się do czegoś więcej. W związku z tym jakiekolwiek zmiany w obrębie zwyczajnych – zdawałoby się – zagadnień skutkowały rewolucjami w świecie wartości i idei. Czyściuteńkie szaleństwo, w którym wszyscy tkwimy od norwidowskiego „Fortepianu Chopina” przynajmniej. W Polsce nic nie jest tylko tym, czym jest i nikt nie może być jedynie sobą. Racjonalna postawa, w podstawowej mierze uzależniająca ocenę czynów od ich konsekwencji stała się świętokradztwem i zamachem na świat symboliczny jako jedyny trwały i spójny projekt rzeczywistości. Można więc kłamać, gdy się podpiera symboliką krzyża, opłaca się truć kraj podłym węglem, gdy odwołujemy się do symboliki górniczego losu i nic nie stoi na przeszkodzie bronić świętości każdego życia z wykluczeniem przewin zasługujących na stryczek. Symbole z natury swej są bowiem nieracjonalne, często ze sobą sprzeczne, pozbawione woli zespolenia w większą i spójną całość. Hitler pożyczył sobie hinduski symbol szczęścia, a babka Paula Gaugina, Flora Tristan dzięki hasłu „Proletariusze wszystkich krajów – łączcie się!” wylądowała na pierwszej stronie Trybuny Ludu. Uniesiona i zaciśnięta pięść „Czarnych Panter” doskonale pointuje się w „geście Kozakiewicza”, a Krystyna Pawłowicz unosząc obie ręce w geście victorii pieczętuje triumf apetytu nad smakiem. Co więc oznacza data czwarty czerwca? Że symboliczna jest, to wiemy i bez powyższego wywodu. Trzeba się zatem wycofać, sięgnąć do osobistych wspomnień. Może warto zapytać tych, którzy mają taką szansę, co pamiętają z tego dnia? Ja pamiętam, że w akademiku kolega z roku wyżej wydał nam konkretne instrukcje, jak i na kogo głosować mamy. Solidarnościowi kandydaci w komplecie weszli do obu izb parlamentu. A kolega? Cóż, dziś jest szefem TVP Info. Co na pewno ma wymiar symboliczny.  ]]> 8297 0 0 0 Przymus? Niekoniecznie... https://www.ruchkod.pl/przymus-niekoniecznie/ Thu, 02 Jun 2016 07:00:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8312 Przemysław Wiszniewski Zazwyczaj tak bywa, że nie lubimy ani być zmuszani, ani sami siebie zmuszać. To pierwsze rzadko wychodzi nam na dobre, z tym drugim bywa różnie. Uwaga ta dotyczy jednak nas, obywateli, a jak jest z państwem? Państwo jest zobligowane do różnych zadań w naszym interesie, np. do zapewnienia bezpieczeństwa, czy ochrony zdrowia i edukacji. W demokracji wszystko funkcjonuje z lepszym lub gorszym skutkiem w zależności od pracowitości dygnitarzy rządowych. Przy obecnie rządzących, mimo pozorów jakiejś gigantycznej pracy, nic dobrze nie funkcjonuje. Jak gdyby państwo chciało nam powiedzieć: „Nie będziemy się zmuszać do niczego, a tym bardziej wy nas do niczego nie zmusicie. Nasze funkcje określi wyłącznie nasza ułańska fantazja i nic ponadto”. My, obywatele, ale i państwo, czyli rządzący, oscylujemy pomiędzy działalnością fakultatywną a obligatoryjną. Mówiąc wprost, niekiedy dysponujemy możliwością wyboru, a niekiedy go nam brak. Tak urządzona jest cywilizacja. Konieczność jako kategoria filozoficzna występuje w koncepcjach deterministycznych. W polityce zaś właściwie wszystko jest koniecznością w tym znaczeniu, że władza demokratyczna stara się działać w tych aspektach publicznego życia, które są niezbędne. Władza autorytarna pomija działania niezbędne z premedytacją, lecz w ich miejsce buduje mit konieczności. Chodzi o to, by wmówić społeczeństwu, że jej działania są niezbędne, chociaż obiektywnie patrząc, takie nie są, a nawet często przeciwnie, nie tyle są nawet niepotrzebne, co szkodliwe. Totalitaryzmy w tym znaczeniu tworzą coś na kształt rzeczywistości alternatywnej, w której objawia się konieczność, choć w istocie kryje w sobie szaleństwo. Ten wspaniały luz, czyli dlaczego nie wszyscy pilnują demokracji Połowa uprawnionych poszła na wybory, a i teraz sporo się dystansuje, i obserwuje. Nie chciało się nam pofatygować do urn. Tylko połowa z nas poświęciła kwadrans, by doczłapać do pobliskiej szkoły i zagłosować. Być może reszta uznała, że nie będzie ulegać presji otoczenia, że skorzysta ze swojej wolności i nie będzie się zmuszać do głosowania, skoro nie ma na to ochoty. No i teraz, w związku z tamtym brakiem ochoty, przyszło nam maszerować raz w miesiącu co najmniej, a w perspektywie mamy jeszcze trzy i pół roku takich demonstracji, w najlepszym wypadku. Nie opłacało się zatem ulegać lenistwu w dniu wyborów... Bo konieczność staje niekiedy w poprzek wolności (i na odwrót) i trzeba dokonać wyboru. Niezbyt popularny dziś Marks pisał o komunizmie: „Komunizm ten [...] stanowi [...] prawdziwe rozwiązanie konfliktu między człowiekiem a przyrodą i człowiekiem a człowiekiem, prawdziwe rozwiązanie konfliktu między istnieniem a istotą, między uprzedmiotowieniem a samoafirmacją, między wolnością a koniecznością, między osobnikiem a gatunkiem. Rozwiązuje on zagadkę historii i wie, że ją rozwiązuje". Darujmy Marksowi, bo teoretyzował, nie wiedząc, jak się to sprawdzi w praktyce... Zacytowany tu akapit jest jedynie ilustracją „konfliktu między wolnością a koniecznością.” Feuerbach tymczasem, definiując istotę ludzką, w ogóle pomijał kwestię wolności, w jej miejsce podkładając cierpienie. Było więc w człowieku cierpienie i potrzeba (jako synonim konieczności): „Tylko istota odczuwająca konieczną potrzebę jest istotą konieczną. Egzystencja nie znająca potrzeby jest egzystencją zbędną [...] Istota bez koniecznej potrzeby to istota bez podstawy. Istota bez bolesnych doznań to istota bez istoty. Istota bez cierpienia to jednak nic innego jak istota bez zmysłowości, bez materii”. No, i miał rację: trzeba trochę pocierpieć, by nie cierpieć potem długo. Wygodnictwo nie wyszło nam na dobre. „Wolność nie przeciwstawia się ludzkiej konieczności i niedostatkowi, lecz jest w nich ugruntowana, o ile jest ona wolnością tylko jako zniesienie danego i założonego. „Działalność życiowa” człowieka „nie jest czymś z czym człowiek bezpośrednio stapia się w jedno”, jak zwierzę; jest „wolną aktywnością”, dzięki której człowiek może się „odróżnić” od niezapośredniczonej określoności swojej egzystencji, „uczynić ją sobie przedmiotem” i znieść; może on uczynić swoją egzystencję „środkiem”, zapewnić sobie samemu własną rzeczywistość, „produkować” samego siebie i swoją przedmiotowość. Możemy sobie zadać pytanie, czy człowiek w ogóle ma wybór i czy w takim razie dysponuje wolnością wyboru, czy też tylko złudzeniem tej wolności? „Determinizm jawi się jako efekt statystyczny – konieczność realizuje się przez przypadki – a więc produkt naszego poznania”. W tym sensie nie ma znaczenia, czy cokolwiek z zewnątrz decyduje za nas, czy też nie, bo i my sami mamy kłopot z dysponowaniem własną wolnością (wolnością wyboru). „Wychodząc z założeń fizyki współczesnej, całkowicie niemożliwe jest rozstrzygnięcie metafizycznego problemu determinizmu i byłoby nieuprawnionym opierać się na mikrofizyce w kwestii istnienia lub też nie istnienia ludzkiej wolności." Przymus powtarzania, czyli skąd się biorą zwolennicy PiS Zygmunt Freud odkrył, że ludzie podświadomie wciąż na nowo odtwarzają przykre sytuacje z przeszłości. Właściwie, zgodnie z zasadą przyjemności powinni takich przykrości unikać, a jednak coś ich zmusza do powielania. Prowokują zatem sytuacje znane im z przeszłości, które przeżyli traumatycznie, by znów, niczym w koszmarnym śnie przeżyć je na nowo. I tak w kółko, na okrągło. Niczego nie uczy ich własne doświadczenie życiowe, przeciwnie, choćby niosło najgorsze z możliwych ciosy i upokorzenia, ludzie często pragną je odtworzyć. Tak jakby „znane” było wartością samą w sobie, nieważne, że „znane, choć awersyjne”. Dlatego ten elektorat z prawdziwym upodobaniem brał udział przez lata w słynnych miesięcznicach tragedii smoleńskiej. Żałoba, indywidualna i narodowa, ma swoją dynamikę, dzieli się na etapy, trwające krócej lub dłużej, ale wiążące się z autentycznymi przeżyciami. Rzadko bywa spektaklem. I prawdopodobnie dla uczestników miesięcznic spektaklem nie była. Pławili się w trudnych do zniesienia emocjach i doznaniach, w rozpaczy, nienawiści, bezradności, chęci zemsty, pogardzie. Tak zbudowane zostały pisowskie szwadrony. Niedawno widziałem taki dowcip rysunkowy Sawki: naprzeciw siebie stoją dwie jejmości w wieku mocno dojrzałym w moherowych beretach. Jedna mówi do drugiej: „Kiedy nasi doszli do władzy, moje życie straciło sens!”. To najlepsza ilustracja przymusu powtarzania u wyborców pisowskich. Dlatego przez lata utrwalił się pogląd, że partia Kaczyńskiego z natury rzeczy musi być opozycyjna, bo się rewelacyjnie w takiej roli sprawdza. Faktycznie, kiedy teraz jest u władzy, poniekąd ta teza każdego dnia się potwierdza na zasadzie dowodu w odmiennych warunkach: sprawdzała się w opozycji, ale zupełnie się nie sprawdza będąc u władzy. Uwaga ta dotyczy zarówno rządzących, jak i ich wyborców. Wyborcy ci bowiem nie chcą być zadowoleni ani tym bardziej szczęśliwi. I jeśli władza chce ten elektorat zachować, powinna go raczej tłamsić i nim poniewierać, niż nagradzać. Konieczność u władzy, czyli po co władzy stwarzanie dziejowej konieczności Esej Stanisława Skarżyńskiego w Magazynie Świątecznym Wyborczej, „Polskę wciągnęła czarna dziura”, na który się tutaj teraz będę powoływał, jest prawdziwym objawieniem i prawdę powiedziawszy jego lektura stanowiła bezpośredni pretekst do powstania tych moich tutaj wynurzeń. Autor – powołując się na Leszka Kołakowskiego analizującego czasy stalinowskie – porównał reżim Kaczyńskiego do stalinizmu. Nie tylko w praktyce, ale także w teorii. Dobro przeciwstawiał stalinizm, podobnie jak to się dzieje teraz, konieczności dziejowej, jaką była rewolucja komunistyczna. „Można łamać prawo. Kłamać. Wyciąć Puszczę Białowieską, zakazać handlu ziemią. Wyjść z Unii Europejskiej. To rzeczy złe, ale konieczne – bo prowadzą do ostatecznego, absolutnego dobra”. „Socjalizm jest wyborem dobra kosztem determinizmu – tak widziany marksizm przekształca się w zespół postulatów i wartości, których realizacja jest „moralną powinnością” – ale nie jest dziejową koniecznością”. To wybór konieczności, determinizmu, politycznego planu zaprowadzenia ludzkości do doskonałego świata – bez względu na cenę, którą trzeba będzie za to zapłacić. W tym miejscu właśnie, gdy nieuchronność dziejowa zajmuje miejsce dobra, a „moralna wartość czynów człowieka poszczególnego mierzy się jego udziałem w owym koniecznym procesie”. „W tej wizji świata zła ograniczać nie tylko nie trzeba, a nawet nie wolno – bo przeciwdziała to spełnieniu się konieczności. Konieczność jest fundamentem totalitaryzmu”. No dobrze, spyta uważny czytelnik, a gdzie tu się podziała wolność? Wolność jednostki, o której pisałem wcześniej? Cóż, ona się ulotniła. Wolność jako jedno z dóbr przypisanych człowiekowi została podporządkowana konieczności. Konieczności jej ograniczenia, a być może jej odebrania. Tradycjonalizm lub historycyzm, czyli „polityka historyczna" jako pretekst wdrażania autorytaryzmu Ponieważ „polityka historyczna” jest cudotworem, potworkiem ideowym ukutym przez środowiska prawicowe, które tak skwapliwie manipulują historią, o jednych zdarzeniach zapominając, inne eksponując bez umiaru, a jeszcze inne przeinaczając, postanowiłem sięgnąć do źródła, czyli portalu prawicowego, by się czegoś dowiedzieć o tym rewolucyjnym projekcie. I oto, com przeczytał: „Historycyzm mógłby równie promować „rewolucyjne” żądania, jeśli nie będzie woli uznania rzeczywistego za „racjonalne”. W tym przypadku, w imię „rozumu” i „Historii”, interpretowanych na czyjąś korzyść, potępienie przeszło na to, co jest”. Jak się zdaje, siła konfrontacyjna władzy, z którą mamy do czynienia, ma charakter – oby czysto teoretycznie – wojskowy. Poprzednie rządy ostatniego ćwierćwiecza przyzwyczaiły nas do względnego poczucia bezpieczeństwa, własną determinacją w zabieganiu o ten stan rzeczy i zapewnieniami, że bezpieczeństwo jest priorytetem. Ostatnio jednak władza odchodzi od tej retoryki... Skłania się ku burzeniu sojuszy wojskowych i deklaruje brak zahamowań w owym dziele zniszczenia. Powoli, w tych groźnych czasach, tracimy grunt pod nogami, poczucie stabilizacji, wiarę w priorytety, spośród których najświętszym był dotychczas pokój. Pisowska konfrontacja i wrogość do dotychczasowych sojuszników, każe nam się mieć na baczności. Wzrasta poczucie zagrożenia, i może właśnie o to chodzi naszym przywódcom? „Jest zatem wojna niestandardowym sposobem działania ludzkich zbiorowości, który staje się uprawomocniony, a nawet obowiązkowy w ściśle określonych warunkach. Dla jej moralnego usprawiedliwienia musi istnieć jakaś konieczność wyższego rzędu, na której mocy ustają powszednie, normalne, „cywilne” reguły aktywności”. Etyka chrześcijańska, czyli restrykcyjny zakaz zła koniecznego Jeśli chodzi o etykę chrześcijańską, to nie jestem tutaj żadnym ekspertem, ale respektuję jej dominację w Polsce, dlatego sięgnąłem do stosownego źródła, by sprawdzić, jak też owa etyka odnosi się do „konieczności" w opozycji do „dobra" jednostki: „Zasada koniecznego zła — w sytuacji, w której w grę wchodzi dobro związane w sposób konieczny z istnieniem lub tożsamością osoby bezpośrednia agresja na to dobro nie może być usprawiedliwiona dobrem wyższym, nie istnieje bowiem wyższa aksjologicznie całość od indywidualnej osoby. Dlatego świadomy wybór tego rodzaju działania jest zawsze wyborem zła moralnego (bezpośrednia agresja na to dobro dla osoby, którym jest jej życie, jest zawsze agresją na dobro, jakim jest sama osoba). Dlatego słusznościowe normy moralne, chroniące tego rodzaju dobra osoby, są restryktywne (nie dopuszczają żadnych wyjątków). Potocznym sposobem wyrażenia zasady koniecznego zła jest znana sentencja, iż cel nie uświęca środków (św. Paweł)”. Prowokacja jako pretekst, czyli dlaczego zła władza prowokuje Ostatnio jesteśmy dosłownie bombardowani doniesieniami prasowymi o podkładaniu bomb w różnych miastach Polski. Dziwnym zrządzeniem losu te incydenty zbiegają się w czasie z publiczną debatą (tak należy napisać, ale przecież wiemy, że to jest debata pozorowana) na temat projektu ustawy pisowskiej o przeciwdziałaniu terroryzmowi. Nie mamy w Polsce aktów terrorystycznych, więc najlepiej byłoby dla powodzenia projektu, gdyby się zdarzyły. I one, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczynają się zdarzać na skalę masową. Posłanka Pawłowicz twierdzi, że to KOD-erzy podkładają bomby, ale chyba nie ma racji, bo przecież ustawa ma być w nas, KOD-erów, wymierzona, po cóż więc mielibyśmy ją swoimi nierozważnymi działaniami uzasadniać i prowokować? Jak się zdaje, inicjatywa wyszła raczej z innej strony, która bardzo pragnie sterroryzować społeczeństwo w imię walki z domniemanym terroryzmem... „Dla niektórych odbiorców fałszywe uzasadnienia mogą być na tyle wygodne (jako okazja do własnej gry z myślą o własnych korzyściach) lub też wygodne jest ich niekwestionowanie, iż nie tylko gotowi są zachować pozory, udawać, że traktują to serio, ale wręcz chcą w to uwierzyć. Ich obłuda sprawia, że podmiot działający w złej wierze na zasadzie krętactwa i bezwzględności nie jest osamotniony, ma zapewnione swoiste „krycie”, np. nie sposób natychmiast powstrzymać lub ukarać go przewidzianymi w danej sytuacji sankcjami”. „Pretekst nie tylko jest osłoną (zasłoną dymną) dla z góry postanowionej i zaplanowanej praktycznej prowokacji, ale również sam w sobie jest prowokacją. A to dlatego, gdyż zwykle wywołuje silne wrażenie, jest wyzwaniem dla otoczenia. Wrażenie spowodowane jest przeważnie nie słusznością i wiarygodnością argumentacji, nie oryginalnością, pomysłowością oficjalnie i formalnie deklarowanych powodów działania czy stwierdzanych konieczności, lecz raczej kontrastem między tym, co odbiorca słyszy lub czyta, a tym, co podpowiada mu jego własny rozum." Zemsta jako motor władzy, czyli powód, dla którego zła władza szuka odwetu Profesor Michał Głowiński od dekady porównuje nowomowę pisowską z nowomową komunistyczną. Retoryka Kaczyńskiego i jego żołnierzy do złudzenia przypomina bowiem tamtą z naszej mrocznej przeszłości. Szczególnie boleśnie odbieramy ataki na społeczeństwo i Bogu ducha winne jednostki, które nie chcą się tej władzy podporządkować. Opozycjoniści wobec władzy autorytarnej spotykają się natychmiast ze zmasowanym atakiem medialnym. Odsądzani są od czci i wiary, odczłowieczani, traktowani jako „gorszy sort”, wykluczani z prawowitej wspólnoty społecznej, badane są ich rodzinne koligacje i biografie przodków, za które jakoby mają ponosić odpowiedzialność. „W obrębie tej wizji świata przeszłość waży bezpośrednio na postawie człowieka, determinizm ten – podobnie jak w świecie komunistycznym – obejmuje nie tylko osoby będące bezpośrednim przedmiotem ataku, ale także ich przodków”. Przymus władzy i przymus jednostki, czyli jak się różni autorytaryzm od demokracji Władza autorytarna nie czuje się do niczego zobowiązana za pomocą dotychczasowych reguł demokratycznych. Realizuje bezlitosny plan podporządkowania sobie wszystkich obywateli razem i każdego z osobna. Nikt nie będzie mógł pozostać obojętny, bo cały porządek świata, państwa, prawa, kultury i cywilizacji zostaje wywrócony do góry dnem. Jak to przy okazji każdej rewolucji. Jeśli ktokolwiek ma wątpliwości, niech spojrzy wstecz, w jaki sposób obecna władza traktowała wybory. Nie tak, jak zazwyczaj każda pretendująca do władzy formacja, lecz całkiem inaczej, ideowo i emocjonalnie. „W autorytaryzmie kampania wyborcza staje się elementem legitymizacji systemu. W demokracji kampania wyborcza legitymizuje rząd, w autorytaryzmie – system polityczny, w demokracji jest elekcją władzy, w autorytaryzmie – plebiscytem poparcia”. Już więc u samego zarania obecnej władzy mogliśmy stwierdzić, że nie wybraliśmy sobie kolejnego rządu, lecz władzę, która chce panować w zupełnie inny sposób. Nie respektując wspólnego dobra ani dobra jednostki, nie zważając na nasze obywatelskie swobody i wolności, nie traktując poważnie własnych powinności wobec społeczeństwa, lecz działając jedynie w imię domniemanej wyższej konieczności dziejowej.  ]]> 8312 0 0 0 699 0 0 Walka o konstytucję https://www.ruchkod.pl/walka-o-konstytucje/ Fri, 03 Jun 2016 07:00:05 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8318 Od kilku lat jeden z Młodzieżowych Domów Kultury w Krakowie organizuje konkurs literacki dla dzieci z klas 4–6 i gimnazjalistów pod hasłem „Bohater, jakiego jeszcze nie było”. Zadanie polega na napisaniu opowiadania, które musi zawierać charakterystykę oraz imię własne bohatera. Córka jednej z KODerek, jedenastoletnia Rita Bujalska, napisała takie oto opowiadanie:
Jest na świecie, dokładnie w Polsce, takie miejsce… Żyją tam mądre stworki, które walczą o dobro dla całego państwa. Można powiedzieć, że są patriotami. Wśród mieszkańców jest dwóch braci bliźniaków: Kodek i Konstytutek. Są identyczni, i wyglądem, i charakterem. Dogadują się wspaniale, rozumieją bez słów, a życie dobrze im się układało. No, do czasu… Dotychczas szczęśliwi bracia, zaczęli ostatnio patrzeć na świat inaczej. W krótkim czasie, po ostatnich wyborach Kodek i Konstytutek dowiedzieli się o poczynaniach rządu. Nie byli zbyt zadowoleni z tego, co dzieje się w ich kraju. Kodek szczególnie źle zareagował na odbieranie przez rząd dziennikarzom wolności słowa i wolnej ręki w podawaniu wiadomości, a Konstytutek na dobieranie się i zmienianie zasad działania Trybunału Konstytucyjnego. Zdenerwowani bliźniacy postanowili zadziałać. Wyjechali ze swojego miasta i dotarli do najważniejszego miasta w ich kraju, do Warszawy, z zamiarem porozmawiania z mieszkańcami. – Kim wy w ogóle u licha jesteście? I czego chcecie od naszego wspaniałego rządu i jego idealnych planów gospodarczych! – usłyszeli od jednego starszego pana, który karmił gołębie. Bracia zrozumieli, że od niego nic się nie dowiedzą, więc szybkim krokiem podążyli w kierunku młodej pani z synem. – Dzień dobry, ja jestem Kodek, a to mój brat Konstytutek – przedstawił siebie i brata Kodek. – Co! – kobieta zdumiała się tym, co zobaczyła. A ujrzała Konstytutka i Kodka… tyle, że oni nie wyglądali tak jak inni ludzie, bo nimi nie byli. Byli oni czerwonymi stworkami o niebieskich oczach, małych nogach i rękach. Na obu ich głowach rosły tęczowe włosy, które były krótko przystrzyżone. – Chcielibyśmy z panią porozmawiać o naszym Trybunale Konstytucyjnym i o tym, że rząd chce go zmieniać – Konstytutek przeszedł do sedna i wyciągnął z kieszeni książeczkę w barwach narodowych. Była to konstytucja, którą cały czas miał przy sobie. – Co pani o tym sądzi, czy jest pani z tego zadowolona? – ciągnął rozmowę. – Ja, ja, ja… Nie wiem! Chodź Michałku, ci państwo są jacyś podejrzani! – kobieta pociągnęła chłopca za rękę. – Ale ja chciałem z nimi porozmawiać! Może bym się czegoś dowiedział o sytuacji w państwie. W szkole uczą nas, że nasza Polska jest bardzo ważna. A ty w domu nigdy nie pozwalasz mi rozmawiać z tatą o polityce! – chłopiec tupnął nogą. – Ten system szkolnictwa schodzi na psy! Michałku, bez dyskusji, idziemy w tej chwili! – kobieta mocniej pociągnęła syna za rękę. – Ale mamo! – chłopiec nie zamierzał odpuścić. – Żadnych ale! – stanowczo zakończyła dyskusję matka. – Od nich też chyba niewiele byśmy się dowiedzieli – westchnął nieco przygnębiony Kodek, kiedy pani wraz synem zniknęli im z oczu. – Masz rację – Konstytutek poparł brata. – Konstytucja, konstytucja! – dobiegły ich nagle jakieś krzyki. – Słyszysz? – Kodek szturchnął bliźniaka. – Zależy co – słusznie zauważył Konstytutek. – Konstytucja, konstytucja! – powtórzył krzyki Kodek. – Tak – odparł Konstytutek. – Chodź, pójdziemy sprawdzić, co tam się dzieje – Kodek już zaczął iść i zostawił brata w tyle. – Hej! Zaczekaj na mnie! – Konstytutek podbiegł do Kodka. – Już! Ruszamy! Nie możemy tracić czasu! – wytłumaczył swój pośpiech Kodek. – Tak, rozumiem, ale działamy razem – przypomniał Konstytutek. Kodek kiwnął głową. – Niech uszy nas prowadzą! – zakomenderował Konstytutek, wskazując rękoma na swoje czerwone i małe uszka. – I niech nas nie zawiodą! – dodał Kodek. Po kilku minutach zobaczyli tłum ludzi tak wielki, że aż Konstytutek rozdziawił usta ze zdumienia. – Ile… tu… ludzi! – wydukał. – Tak… – Kodek pokiwał głową. Jeszcze nigdy nie widział tak dużego zbiegowiska. – Chodź, spytamy, co tu się dzieje – otrząsnął się Konstytutek. – Dobra – Kodek przystał na tę propozycję. Podążyli w kierunku pana, który miał odblaskową kamizelkę. – Dzień dobry! – przywitał ich mężczyzna. – Dzień dobry! – odpowiedzieli grzecznie bracia. – O co chodzi, są państwo naszymi specjalnymi gośćmi? – zapytał pan w kamizelce. – Nie – Kodek pokręcił przecząco głową. – Chcielibyśmy się dowiedzieć, co tu się właściwie dzieje. – Manifestujemy w obronie naszej wolności i Trybunału Konstytucyjnego – odparł mężczyzna. – To wspaniale! Cieszymy się, że ktoś wreszcie podziela nasze zdanie o sytuacji w państwie! – Konstytutek klasnął w dłonie z zadowolenia. – Prawda? – Tak – Kodek nawet na chwilę nie zawahał się nad odpowiedzią. – Zapomnieliśmy się przedstawić. Ja jestem Konstytutek, a to mój brat Kodek – wskazał ręką bliźniaka. – Kochamy nasze państwo! – powiedział patriotycznie Kodek. – Miło mi – mężczyzna podał po kolei dłoń braciom. – Kim są ci państwo? – zapytała kobieta, która nagle wyrosła tuż przy nich. – Nazywam się Konstytutek – przedstawił się grzecznie Konstytutek i znów wyjął z kieszeni książeczkę. – A ja jestem Kodek – Kodek podał kobiecie rękę. – Kochamy nasze państwo! – powtórzyli zgodnie bracia. Kobieta zmierzyła ich wzrokiem, ale po chwili jej mina stała się łagodniejsza. – Może zechcecie państwo opowiedzieć coś o swoim patriotyzmie ze sceny – wskazała czarny wysoki podest. – Chętnie – uśmiechnął się Kodek. Za chwilę stali już na podeście. – Dzień dobry wszystkim! – zawołał Konstytutek. – Chcielibyśmy z wami porozmawiać na temat Konstytucji. Co to jest!? – Kodek uniósł w górę książeczkę Konstytutka. – To Konstytucja! To są nasze prawa zebrane w tej jednej książce! Tu jest spisane wszystko, co nam wolno i do czego mamy prawo. Trzeciego maja wspólnie obchodzimy święto konstytucji! Ustalenia naszych praw! – krzyknął Konstytutek. – Czy chcemy, aby odbierano nam prawa? Nie! Chcemy być wolni, bo tego potrzebujemy. Czy ptak czuje się wolny w klatce, nie. Ale my możemy być wolni, możemy! Możemy! – Kodek ciągnął wypowiedź. – Możemy, możemy! – zaczął krzyczeć tłum. – Nie chcemy żyć w klatce! – ciągnął Kodek. – Nie chcemy! – powtarzał za nim tłum. – Niech rząd nie łamie nam Konstytucji! Konstytucja, Konstytucja! – Konstytutek był w swoim żywiole. – Konstytucja, konstytucja! – wrzeszczał tłum. – Pięćdziesiąt lat walczyliśmy o tę wolność i Konstytucję! I się udało! Nie możemy teraz wszystkiego stracić! – rodzeństwo zeszło ze sceny zadowolone ze swej wypowiedzi. Nie wiedzieli jednak, że teraz zaczęła się ich niezwykła przygoda, że już niedługo będą mieli inne tematy do rozmów, że będzie tych spraw coraz więcej, a oni – jak superbohaterzy – będą mieli pełne ręce roboty, ale to już zupełnie inna historia… Jak więc widzicie, Kodek i jego brat Konstytutek mają swój charakter i wiedzą, czego chcą. Chcą wolności. Są odważni, bo nie wiem jak wy, ale ja raczej nie potrafiłabym wygłosić przemówienia przed takim tłumem. Mają swój cel – specjalnie pojechali do Warszawy, aby porozmawiać o trudnej sytuacji w kraju. Więc są też patriotami, czyż nie? Wierzą, że mogą coś zdziałać, bo gdyby nie wierzyli, to nie mieliby po co jechać do Warszawy, chyba że jedynie… pozwiedzać. Ale oni chcą działać, oni chcą coś zdziałać. Mają w sobie taką falę energii i siły, że porywają tłumy, bo przecież tłum powtarzał po nich słowo "Konstytucja”. Są jak superbohaterzy z bajek, którzy czynią dobro dla innych. Bracia wierzą w siebie i razem mogą naprawdę dużo. Ja chciałabym spotkać to rodzeństwo. Wiem, że umieliby pocieszyć, pomóc w każdej sytuacji i zmotywować innych do działania. I wiem, że musi im się udać ta walka o to, co najważniejsze!  ]]>
8318 0 0 0
Koszmarny sen Pana Prezydenta https://www.ruchkod.pl/koszmarny-sen-pana-prezydenta/ Sat, 04 Jun 2016 09:04:07 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8363 AjAWas Panie Prezydencie! Ktoś nadchodzi Ujazdowskimi! Panie Prezydencie! Zbliża się! Jeszcze nie widać dokładnie kto to, bo wiele bieli i czerwieni, a my też do bieli i czerwieni się przyznajemy. To nadchodzi… To nadchodzi Suweren! Można by ten wstęp określić koszmarnym snem Pana Prezydenta, ale to snem nie było. To była jawa. 7 maja Suweren przeszedł Ujazdowskimi. Nie da się tego ukryć. Trzeba było wzbić się w powietrze, aby określić jak potężnym ten Suweren jest, ponieważ Suweren zawładnął całym Traktem Królewskim od Placu na Rozdrożu do Placu Piłsudskiego i nie było sposobu jego widoku objąć z poziomu parteru. Suweren szedł, pomimo że mógłby odpoczywać po całotygodniowym znoju. Suweren mówił coś i to mówił wyraźnie. Coś chyba Suwerena zaniepokoiło, coś zdenerwowało. Widać, że Suweren z czegoś jest niezadowolony i to niezadowolenie okazuje. Suweren od pewnego czasu zaczął dawać znać, że coś mu się nie podoba i wydelegowani urzędnicy nie postępują tak, jakby sobie Suweren życzył. Wydelegowani urzędnicy, zamiast zainteresować się tym, co dla Suwerena jest najważniejsze, zaczęli tak prędko pracować, że sami stracili kontrolę nad tym, nad czym pracują. Nie brali pod uwagę przy tym tego, co dla Suwerena jest dobre, tylko to, co dzięki cząstce Suwerena można osiągnąć dla samych siebie. Szanowni urzędnicy i Pan, Panie Prezydencie! Suweren widzi, że urzędnicy nie postępują tak, aby Suweren był zadowolony, a na dodatek Suweren widzi jak jego namiestnik, w osobie Pana Prezydenta, się sprawuje. Co mówi i co robi. Owóż Pan Prezydent mówi bardzo dużo. Praktycznie nie robi nic istotnego poza mówieniem i podpisywaniem po nocach różnych dziwnych praw, które Suwerenowi coraz bardziej się nie podobają. Na dodatek postępuje wbrew Konstytucji, czyli temu, co Suweren zażyczył sobie, aby obowiązywało wszystkich i swoją wolę potwierdził w referendum. Suwerena nad wyraz denerwuje, gdy ktoś Suwerena lekceważy i obraża. Na to Suweren swoim urzędnikom i namiestnikowi nie dał zgody, ponieważ to Suweren ich wybrał, a nie oni Suwerena. Ponadto, jeżeli w swoich działaniach urzędnicy i namiestnik powołują się na 19 proc. Suwerena, to nie oznacza, że pozostałe 81 proc. Suwerena musi to akceptować. Suweren jeszcze bardzo nie lubi, gdy wybrany przez Niego namiestnik łazi na kolanach przed niższymi mu rangą i prosząco wyciąga rękę do tych, którzy jego gest albo zignorują, albo potraktują z pogardą. Suweren jest bardzo czuły na tym punkcie, ponieważ On jest Suwerenem i jego urzędnicy, z namiestnikiem na czele, mają zachowywać się godnie i nie wolno im, zwłaszcza naczelnikowi, dawać się poniżać przez innych. Niestety, Suweren przestrzega prawa ustanowionego i dlatego nie może podjąć kroków, które każdy z monarchów podjąłby natychmiast i wysłał namiestnika, i urzędników tam, gdzie ich miejsce. Panie Prezydencie! Myśli Pan, że ma Pan szczęście, że Suweren już przeszedł Ujazdowskimi? Nie, Panie Prezydencie, gdyż Suweren znowu przejdzie – tym razem Marszałkowską – 4 czerwca, ponieważ Pan, Panie Prezydencie nie zrobił nic, absolutnie nic, aby Suwerena zadowolić. W dalszym ciągu aktualne jest pytanie, które powinien Pan sobie zadać: czy należycie wypełnia Pan misję „aby być Prezydentem wszystkich Polaków”, czyli Suwerena w 100 proc., a nie tylko w 19 proc. i czy przypadkiem nie myli Pan pojęcia Suwerena z pojęciem karbowego, gdyż karbowego Suweren dla namiestnika nie przewiduje.  ]]> 8363 0 0 0 735 0 0 740 735 0 1140 735 0 Gdy Polska świętowała wolność; Chiny, 4 czerwca 1989 rok https://www.ruchkod.pl/gdy-polska-swietowala-wolnosc-chiny-4-czerwca-1989-rok/ Sat, 04 Jun 2016 21:40:48 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8386 Krzysztof Łoziński Tekst dedykuję zwłaszcza tym, którzy twierdzą, że z komuną nie należało rozmawiać i pertraktować, że trzeba było z niczego nie ustąpić. Był kraj, też komunistyczny, w którym władza z narodem i opozycją rozmawiać nie chciała. Wybrano nie kompromis, lecz przemoc. 4 czerwca 1989 roku Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza dokonała masakry mieszkańców Pekinu znanej pod symboliczna nazwą „wydarzeń na Tiananmen”, choć ludzie ginęli także w innych częściach miasta i w innych miastach. Tak skończyły się trwające półtora miesiąca strajki chińskiej młodzieży. Swoją relację opieram na następujących źródłach: – byłem świadkiem części wydarzeń w Pekinie w 1989 roku; – dotarłem do ok. 70 Polaków przebywających wówczas w Pekinie lub do ich relacji (w Pekinie było wówczas co najmniej kilkuset obywateli polskich); – prowadziłem przez kilkanaście lat systematyczne badanie wszelkich dostępnych źródeł na temat tego wydarzenia (samo moje archiwum wycinków prasowych zajmuje szafę); – dotarłem do relacji zagranicznych dziennikarzy obecnych niemal do końca w obrębie placu Tiananmen (m.in. Lousie Branson z „Sunday Times”, Joanne Moore z „China Daily”, Barra Seitza z telewizji ABC, Melindy Liu z „Newsweeka”, Dana Rathera z telewizji CBS) oraz do relacji samych czołowych uczestników tych wydarzeń (Wuer Kaixi, Wang Dan, Chai Ling, Liu Xiaobo, Hou Dejman); – zapoznałem się z setkami zdjęć, filmów i nagrań dźwiękowych wykonanych na samym placu Tiananmen. Znaczna część tych dokumentów nie pozostawia cienia wątpliwości, gdzie i kiedy zostały wykonane (znaczna część tych materiałów jest dostępna w Internecie); – zapoznałem się z udostępnionymi materiałami CIA (część nadal pozostaje tajna); – sam dotarłem do świadków, którzy nie chcą ujawnić swojej tożsamości z obawy o bezpieczeństwo. Są wśród nich przebywający obecnie na emigracji żołnierze 27 Armii. Ile było ofiar? Pominę tu znaczną część dyskusji z nieprawdziwym, moim zdaniem, poglądem, że w obrębie samego placu Tiananmen nikt nie zginął, którą obszernie omówiłem już w innych publikacjach. Skupię się głównie na przebiegu wydarzeń. Nie jest na pewno prawdą, że na placu Tiananmen nie było wcale ofiar, bo strzelano tam już o wiele wcześniej, niż pochód studentów z niego wyszedł. Wiarygodne relacje o strzelaniu w obrębie samego placu (relacje poważnych dziennikarzy Barra Steitza i Melindy Liu, nagrywane na gorąco na dyktafony) mówią o tym, że ogień do demonstrantów otwierano już z przerwami od godziny 1.30 rano 4 czerwca, zaś studenci opuścili plac między 4.30 a 5 rano, czyli dobre trzy godziny później. Istnieją setki zdjęć ludzi zabitych na placu, jeszcze gdy było ciemno, czyli przed 4 rano. Jest też powszechnie znanym faktem, że wzniesiona przez studentów gipsowa replika Statuy Wolności została rozbita pociskiem z działa czołgowego. Znany jest też ujawniony już dokument CIA, sporządzony 5 czerwca 1989 roku w Pekinie: „[…] żołnierze strzelali do wszystkiego w zasięgu wzroku; ścigali ludzi aż do bocznych uliczek, żeby ich zabić. […] napadali na szpitale i odłączali rannych od urządzeń medycznych. [… było to] starannie zaplanowane działanie mające na celu zlikwidowanie możliwie jak największej liczby naocznych świadków. Polecenie władz, by uniemożliwić ucieczkę naocznym świadkom, wypełniono też na placu Tiananmen. Plac został szczelnie otoczony przez pojazdy wojskowe i żołnierzy, zanim rozpoczęła się rzeź. Chociaż relacje chińskiego rządu oraz nielicznych naocznych świadków wspominają o wynegocjowaniu odejścia studentów z placu, część studentów tam pozostała. […] wszyscy potencjalni naoczni świadkowie prawdopodobnie zginęli.” Przez krótki czas, w 1993 roku, był jawny raport CIA, który później szybko utajniono, zawierający analizę zdjęć satelitarnych. Mówił on o „1750 ciałach leżących na ziemi” w obrębie placu Tiananmen (nie wiadomo, zabitych, czy rannych) ok. godziny 5.45 czasu pekińskiego. W 1996 roku jeden z profesorów Uniwersytetu Pekińskiego wygłosił zadziwiające oświadczenie: „Działając za zgodą najwyższych władz partii i państwa podaję po raz pierwszy pełną liczbę ofiar kontrrewolucyjnych wystąpień na placu Tiananmen w Pekinie. W ramach samego placu zginęło 931 osób, zaś 25 tysięcy zostało rannych. 540 osób rozstrzelano natychmiast po aresztowaniu”. To zadziwiające oświadczenie zostało niemal niezauważone przez prasę światową (choć powtórzyły je liczne agencje prasowe, jak Reuters, AFP, AS i inne). W Polsce poinformował o nim tylko tygodnik „Wprost”. Zastanawiające jest to, że podane liczby (931 + 540 = 1371) są zbliżone do liczby ciał naliczonych przez CIA z satelity (1750). Ja bym tej zbieżności nie ignorował. Ujawnione już dokumenty podają skutki tej mniejszej, wcześniejszej kanonady – w 37 pekińskich szpitalach „do południa (4 czerwca) doliczono się 6,5 tysiąca rannych i 4 tysiące zabitych”. Liczby te pochodzą z chińskich źródeł medycznych, które początkowo informowały dość rzetelnie, do momentu zablokowania informacji przez służby bezpieczeństwa. Jeżeli ludzie ginęli na placu później (po godzinie 4.30, 4 czerwca), to ich ciała nie trafiły do szpitali, lecz tam zostały. Północno zachodni kraniec placu Tiananmen, godzina tuż przed 5 rano, 4 czerwca 1989 roku. Północno zachodni kraniec placu Tiananmen, godzina tuż przed 5 rano, 4 czerwca 1989 roku. W tle brama Zhongnanhai. Według teorii o wyjściu wszystkich studentów, nie powinno tu być już nikogo. Jak widać, ludzie ciągle na placu Tiananmen są.   Ludzie uciekający z placu Tiananmen pod obstrzałem w rejonie wylotu ulicy Quanmen. Ludzie uciekający z placu Tiananmen pod obstrzałem w rejonie wylotu ulicy Quanmen. Godzina 4 rano, 4 czerwca 1989 roku. Jak widać, ktoś tu jednak strzelał przed wyjściem pochodu studentów. Na koniec chcę się jeszcze odnieść do podawanych w mediach i raportach (np. AI) liczb ofiar tego wydarzenia. Podane w mojej książce liczby 7 tys. zabitych i 25 tys. rannych wynikają z następujących przesłanek: – znanej cząstkowej liczby ofiar z 37 pekińskich szpitali i jej interpolacji na pełną liczbę szpitali (51), które przyjmowały rannych i ciała zabitych; – znanej z medycyny wojskowej proporcji liczby zabitych do liczby rannych w wyniku strzelania do ludzi z broni palnej; – porównania czasu trwania walk, liczby żołnierzy i liczby ofiar w innych podobnych wydarzeniach w innych krajach; – cytowanej już tajemniczej wypowiedzi na Uniwersytecie Pekińskim; – informacjach ze źródeł CIA. W każdym razie są to jedyne liczby ofiar oparte na jakimś wyliczeniu, rozumowaniu, na jakiś danych wyjściowych. Starałem się dojść, z czego wynika liczba 1 tysiąca ofiar podawana w raportach Amnesty International… i doszedłem – z niczego nie wynika. Po prostu, raz tak napisano, bo tak się komuś wydawało, a później liczba ta jest bezmyślnie powtarzana. Nie twierdzę, że podawane przeze mnie liczby są z całą pewnością prawdziwe, ale są to jedyne liczby wyliczone za pomocą metod matematycznych, a nie „sufitologii”. Mam jeszcze uwagi co do czasu tego wydarzenia i czasu obchodzenie jego rocznicy. Pierwsze strzały na ulicach Pekinu padły o godzinie 23.30, 3 czerwca. Jest to godzina 13.30 czasu Warszawskiego dnia 3 czerwca. Wojsko ostatecznie wtargnęło na plac Tiananmen ok. godziny 5 rano 4 czerwca, czyli o godzinie 19 czasu Warszawskiego, ciągle 3, a nie 4 czerwca. Według naszego czasu, największa tragedia rozegrała się po południu 3 czerwca, a więc nie w dniu polskich wyborów, lecz dzień wcześniej. Trzeba jednak dodać, że sporadyczne walki trwały jeszcze w Pekinie do 7 czerwca, czyli w sumie 5 dni. Wszyscy moi rozmówcy mówili o nieprawdopodobnej brutalności sił represyjnych. Wielokrotnie strzelano z broni maszynowej i dział czołgowych wprost w tłum bez żadnego wyraźnego powodu. Strzelano do uciekających i nie broniących się. Zatrzymanych bito wyjątkowo brutalnie (nie tylko pałki, także kolby karabinów, kopanie w brzuch, krocze i twarz). Telewizja pokazywała sceny sądów. Podsądni prowadzeni z wykręconymi do tyłu rękami, z przygiętym karkiem. Liczne wyroki śmierci. Liczne wyroki po kilkanaście lat więzienia. Komunistyczna władza prezentowała całą swą brutalność jawnie, bez żenady, pokazowo. Fang Lizi tak wspomina atak wojska na plac Tiananmen: „Największej rzezi dokonano przy pomniku Bohaterów Rewolucji. Ci, którzy byli lekko ranni lub ocaleli, chronili się za jego cokół. Żołnierze rzucali się za nimi, dźgając ich bagnetami, dobijając rannych i strzelając w tył głowy. Czołgi przejechały po ludziach, którzy schronili się w namiotach i szałasach. Zgnieciono ich na miazgę, którą potem trudno było żołnierzom zeskrobać z betonu”. Według relacji innego świadka: „Złapanych demonstrantów żołnierze bili kolbami, żelaznymi prętami, kopali i dźgali bagnetami. Zmasakrowanych i okrwawionych wrzucali na ciężarówki. W przepełnionych aresztach bici, straszliwie stłoczeni, bez żadnej pomocy medycznej, czekali kilka dni na sąd. Wielu umierało z ran. Przed sąd prowadzono ich z wykręconymi do tyłu rękami i zgiętym karkiem. W takiej upokarzającej pozycji wysłuchiwali wyroku. Najczęściej była to kara śmierci. Sceny sądów i egzekucji transmitowała telewizja.” Według moich szacunków w całym kraju aresztowano kilkadziesiąt tysięcy osób, z których ok. 6000 przez lata przebywało w więzieniach i obozach pracy, nie gorszych od stalinowskich czy hitlerowskich, z wyrokami przeważnie od 7 do 15 lat (są i tacy, których skazano na dożywocie). Trzeba pamiętać, że większość spraw nagłośnionych przez międzynarodową opinię publiczną to przypadki intelektualistów i studentów. A przecież znaczną większość aresztowanych i skazanych stanowili zwykli ludzie, z którymi władza obchodziła się dużo brutalniej, i którzy dla międzynarodowej opinii pozostają anonimowi. Dopiero wiosną 1994 roku działającym w Nowym Jorku organizacjom Human Rights Watch Asia i Prawa Człowieka w Chinach (Human Rights in China) udało się zestawić listę 500 osób w wieku od 17 do 71 lat, aresztowanych w Pekinie po 4 czerwca 1989 roku. Jest to lista bardzo niepełna. W następnych latach służby specjalne ChRL przeprowadziły potężną operację dezinformacji na temat tego wydarzenia i liczby jego ofiar. Pojawiła się kłamliwa wersja, że na samym placu nikt nie zginął, bo wszyscy studenci wcześniej z niego wyszli. Powstały nawet w wielu krajach, obficie dotowane przez ambasady ChRL, „historyczne” książki i artykuły utrwalające tę wersję. Część takich publikacji powstała bez „sponsoringu”, a jedynie z naiwności autorów i wydawców. Produktem tej naiwności jest też znany film dokumentalny BBC, w którym bezkrytycznie kupiono wersję o wyjściu wszystkich studentów z placu, choć przeczą nawet temu niektóre zdjęcia pokazywane w tym filmie. Przebieg zbrodni Z relacji świadków wynika, że na placu Tiananmen ludzie masowo ginęli już na trzy godziny wcześniej przed wynegocjowanym wyjściem części studentów. Relacja Barra Steitza (4 czerwca, ok. godz. 1.30: „Stoję koło gmachu Zgromadzenia Ludowego. Teraz widzę, że wszystkie drzwi otwierają się i wysypują się z nich setki żołnierzy. Wszyscy są w hełmach i uzbrojeni. […] Z Changan właśnie skręcił na plac transporter opancerzony. Ludzie atakują go kijami […] słyszę jakiś inny dźwięk. Ktoś mówi, że to czołgi nadjeżdżające z zachodu aleją Changan.” Gdy Barr dobiega do styku placu z aleją Chnagan, relacjonuje o strzałach od strony gmachu Zgromadzenia Ludowego.” I dalej: „Czołgi. Nie widzę ile, ale dużo. […] Za nimi żołnierze. Maszerują w zdyscyplinowanych szeregach, ostrzeliwują z biodra budynki i uliczki. Po prostu ładują i strzelają, ładują i strzelają. Jakby strzelali do kaczek.” Obok Barra upadła kobieta z przestrzeloną głową. „Żołnierze w hełmach wybiegli przed linię czołgów, które toczyły się do przodu z rykiem silników. […] Teraz odgłosy strzałów były nieprzerwane. Na południowym krańcu placu błyskały pasma żółtego światła. Potem dowiedziałem się, że to pociski smugowe z broni maszynowej.” Melinda Liu z „Newsweeka”, godzina 2.00: „Ciężka broń, karabiny maszynowe, a do tego terkot karabinów samoczynnych. […] Płoną pojazdy. Wszędzie leżą martwi lub ranni. […] Żołnierze z alei Changan nie przestają strzelać. Inni otwierają ogień z ciężarówek, które przejeżdżają przez plac, siejąc śmierć.” Około godziny 4.30 piosenkarz Hou Dejian przekonał studentów i dowódcę wojska do tego, że studenci opuszczą plac pod warunkiem, że nie będzie się do nich strzelać. Wojsko przerywa ostrzał. Około 5.00 niewielki pochód studentów opuszcza plac w rejonie bramy Quanmen. Wielu jednak zostaje. Między 5.00 a 5.30 od strony placu Tiananmen dobiega największa kanonada, jaką słyszano w Pekinie. Tego faktu nie negują nawet zwolennicy tezy o tym, że na placu nikogo już nie było. Twierdzą tylko, że to wojsko strzelało do megafonów. Wersji o tym, że na palcu nikogo już nie było przeczą też powszechnie znane zdjęcia. Walki w Pekinie trwały jeszcze cztery dni. Na pewno kosztowały życie kolejnych tysięcy ludzi. Dziś znamy już tak dużo relacji świadków i dokumentów, że możemy dość dokładnie odtworzyć przebieg tragicznej nocy w Pekinie: Prężenie muskułów W nocy z 3 na 4 czerwca 1989 roku piechota 27 Armii, wspomagana czołgami i transporterami opancerzonymi, zaatakowała demonstrantów na placu Tiananmen i w innych częściach miasta. Od pewnego czasu krążyły pogłoski o nadciągającym ataku. W wielu częściach miasta ludność wzniosła barykady. Główne arterie blokują wywrócone autobusy. Od 20 maja obowiązuje stan wyjątkowy. 27 armia przerzucana jest z Tybetu, gdzie dokonywała masakry mieszkańców Lhassy. Pekin otacza już szczelny kordon jednostek 38 armii. 3 czerwca, w nocy, 5 tysięcy żołnierzy piechoty zmierza w kierunku centrum miasta. Tuż przed godziną 22, prowadzący ich samochód terenowy wpada w poślizg powodując wypadek (zabija 3 osoby) w dzielnicy Muxudi (daleko od centrum). Ludność pospiesznie wznosi barykady, które żołnierze starają się omijać. Żołnierze są bez broni i bez rozkazów. Tłum zatrzymuje ich. Podobny incydent zdarza się na zachodnim krańcu alei Changan. Tłum triumfuje, nie wiedząc, że są to tylko działania kamuflażowe, mające ukryć prawdziwą operację. W tym samym czasie pancerne pułki 27 armii zajmują pozycje na obu krańcach Changan i na południu, na końcu głównej ulicy Pekinu – Quanmen. Około godziny 22.30, ok. 6 kilometrów na północ od Tiananmen, w szerokiej alei Andingmen, dochodzi do pierwszego drobnego starcia. Ciągle nie padają strzały, a tłum wydaje się być górą. Korespondentka „Newsweeka”, Melinda Liu, notuje cytat z dzieła Sun Tzu „Sztuka wojny”: „Jeśli jesteś blisko stwarzaj pozory, że jesteś daleko. Podsuń wrogowi przynętę, żeby go zwabić, udaj nieporządek i wtedy uderz”. Wyjątkowo trafna uwaga. Te pozorne działania nieuzbrojonych rekrutów wyciągnęły ludzi z domów na ulicę. Całe miasto biegnie na pomoc swoim studentom. „Rebelię trzeba stłumić zdecydowanie” – powiedział Deng Xiaoping, a później: „Na Placu Tiananemn nie może być ofiar” („Dokumenty Tiananmen”). Te zdania, wypowiedziane w specyficznym języku służb specjalnych, znaczą: „trzeba zabić jak najwięcej ludzi” i „na Tiananmen ma nie przeżyć żaden świadek”. W języku służb specjalnych nigdy nie mówi się „zabijcie świadków”, mówi się „nie może być ofiar”, a każdy oficer Ludowej Milicji Zbrojnej, Armii Ludowo-Wyzwoleńczej, NKWD, KGB i polskiej „bezpieki” sam wie, co to znaczy i co ma robić. „Udano nieporządek” i wyciągnięto ludzi z bezpiecznych domów na ulice, by „rebelię stłumić zdecydowanie” – zabić jak najwięcej z nich. W tym samym czasie wywiad brytyjski otrzymuje informację, że „dobrze uzbrojone oddziały w gmachu Zgromadzenia Ludowego i w tunelach pod miastem mogą liczyć już 20 tysięcy ludzi”. Oraz, że minister obrony Qin Jiwei agituje żołnierzy i oficerów na zachodnich krańcach miasta do „skutecznego wprowadzenia stanu wyjątkowego” (o godzinie 23.15, w nocy!!!) i „aby siły zbrojne okryły się chwałą”. O godzinie 23 nagle otwiera się brama Zhongnanhai i wybiega z niej kilkuset milicjantów z ręcznymi miotaczami gazów łzawiących i pałkami. Dochodzi do starcia z tłumem. Na milicjantów lecą płyty z chodnika. Nagle milicja na komendę zawraca i znika z powrotem za bramą Zhongnanhai. Coraz większy tłum gromadzi się w alei Changan. Godzina 23.20 – ok. 1 tysiąca żołnierzy z karabinami i w hełmach wypada z gmachu Zgromadzenia Ludowego na stronę Changan. Tłum, ok. 200 tysięcy ludzi rusza na nich. Żołnierze wycofują się do gmachu. „Badanie przeciwnika” – znowu celnie konstatuje Melinda Liu. Nie może wiedzieć, że wcześniej, o godzinie 22.30, agencja Xinhua nadała dziwny komunikat: „Wspaniała Armia Ludowo-Wyzwoleńcza cieszy się zaufaniem ludu. Swoimi wielkimi czynami okazała żarliwą miłość do stolicy, jej mieszkańców i wszystkich przestrzegających prawa studentów. Oficerowie i żołnierze jeszcze raz pokazali, że są armią swego ludu”. Dziesięć minut później analityk CIA Baker i dyrektor CIA George Tannet zawiadamiają prezydenta USA Georgea Busha: „W Pekinie rozpoczyna się akcja wojska”. O godzinie 23.25 telewizja przerywa normalny program. Na ekranie pojawia się napis: „Kwatera Główna Dowództwa Stanu Wyjątkowego”. Anonimowy głos czyta: „Mieszkańcy Pekinu. […] Chuligani podsycają zamieszki. Na prośbę szerokich mas mieszkańców miasta wojsko podejmie zdecydowane i skuteczne kroki, aby rozprawić się z chuliganami. Nie będziemy im okazywać wyrozumiałości…” O godzinie 23.30 w dzielnicy Muxudi, w alei Fuxing dowódca kompanii piechoty 27 armii, Tan Yaobang, odbiera radiowy rozkaz: „Strzelajcie tak, żeby zabić”. Stojąc na platformie ciężarówki wydaje komendę: „Krótkimi seriami, kierunek na wprost, ognia!”. Padają pierwsi zabici. Rozpoczęła się rzeź. Rzeź Tyraliera posuwa się strzelając aleją Fuxing. Za plecami żołnierzy pojawiają się czołgi. Obok 5 tysięcy żołnierzy piechoty, wsparte czołgami zdobywa kolejne barykady w alei Andingmen. Płoną pierwsze czołgi i transportery. Są już setki zabitych. Trwa opór, ale za atakującymi posuwa się kolejne 75 tysięcy piechoty i setki czołgów. Tłum uzbrojony w kamienie i butelki z benzyną przeciw działom czołgowym, karabinom maszynowym i karabinkom AK-47. O północy ruszają dwie kolejne kolumny. Od wschodu i zachodu po 10 tysięcy piechoty wspartej czołgami posuwa się koncentrycznie aleją Changan. Zdobywają teren w walce z tłumem. Zdobywają i niszczą kolejne barykady. Od południa, znacznie węższą ulicą Quanmen przecinającą cały Pekin w kierunku placu Tiananmen, posuwa się brygada komandosów wsparta czołgami. Oddział tysiąca żołnierzy strzegących rezydencji Deng Xiaopinga w centrum miasta strzela do wszystkich, którzy pojawią się w zasięgu ich broni. Nieszczęście chce, że bardzo wielu ludzi stara się uciec z centrum właśnie tędy. Około 1.30 kolumny nadciągające przez Changan zbliżają się do placu. Za nimi zostały setki zwłok i tysiące rannych. Z gmachów Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych i Muzeum Historycznego wysypują się setki żołnierzy w hełmach i z bronią. Tworzą złożoną z trzech szeregów tyralierę. Pierwszy szereg leży, drugi klęczy, trzeci stoi. Wszyscy z bronią wycelowaną w plac. Kolejna tyraliera wybiega z bramy Zhongnanhai i od razu otwiera ogień. Zza jej pleców wyjeżdżają odkryte ciężarówki ze stojącymi żołnierzami, którzy jeżdżą przez plac i strzelają. Panuje ogromne zamieszanie. Wszędzie leżą zabici i ranni. O godzinie 2.00, pod południowy skraj placu, w pobliżu bramy Quanmen podchodzą komandosi i czołgi idące od południa. Pułapka jest zamknięta, plac otoczony zewsząd. Na Changan studenci próbują zatrzymać czołgi siadając na ziemi. Dostają się pod gąsienice. Około 3 w nocy zaczyna się pojedynek na megafony. Z jednej strony, bezpośrednio dowodzący akcją, Qiao Shi: „Wybuchła poważna kontrrewolucyjna rebelia. Od kilku dni Armia Ludowo-Wyzwoleńcza była powstrzymywana. Teraz jednak należy bezwzględnie stłumić te kontrrewolucyjną rebelię”. Z drugiej strony, z centrum „dowodzenia” studentów na stopniach Pomnika Bohaterów Rewolucji, odpowiada mu Chai Ling: „Nie ma żadnej kontrrewolucji. Nie odstępujemy od zasad pokojowej demonstracji”. Od strony Zakazanego Miasta rusza powoli przez plac tyraliera żołnierzy prowadząc niemal ciągły ostrzał. Huk wystrzałów tłumi płynący z megafonów głos Chai Ling: „Jesteście naszymi braćmi. Obiecaliście, że nie użyjecie siły przeciw ludowi. Nie łamcie tej obietnicy!” Około 4.30 tajwański piosenkarz Hou Dejian Mówi przez megafon: „Odłóżcie broń” i zapowiada, że idzie negocjować z wojskiem. W chwilę później uzgadnia z oficerem politycznym dowództwa akcji przerwanie ognia. Mówi znów przez megafon do studentów: „Dowiedliście swego. Pokazaliście, że nie boicie się umrzeć. Teraz odejdźcie”. Studenci zaczynają gromadzić się wokół pomnika i formować pochód. Nagle gaśnie światło. Studenci tracą łączność, jaką zapewniały im megafony. W całkowitych ciemnościach niewielki pochód kilku tysięcy studentów opuszcza plac w rejonie bramy Quanmen. Dziesięć lat później nastąpi cudowne ujawnienie się świadków, którzy „widzieli”, że na placu nikt nie został. Nic widzieć nie mogli. Panowały zupełne ciemności. Widok zasłaniały im też budynki bramy Quanmen, Mauzoleum Mao Zedonga i ogromny cokół Pomnika Bohaterów Rewolucji. Gigantycznych rozmiarów plac, który tylko od pomnika do Changan liczy ponad 800 metrów, usłany był namiotami, szałasami, budami, w których przez półtora miesiąca mieszkali demonstranci. Na placu z całą pewnością zostały jeszcze tysiące ludzi, w tym setki rannych, którzy uciec nie mogli. Dziesięć lat później objawią się też relacje zachodnich korespondentów (bliżej nie wiadomo których). Ponoć 4 czerwca rano widzieli oni z okien Hotelu „Beijing”, że na placu Tiananmen nikogo już nie ma i nie widać też żadnych ciał. Tylko, że z okien hotelu „Beijing” nie widać palcu Tiananmen, bo zasłania go budynek Muzeum Historycznego. Widać zaledwie skrawek placu, tuż przy Chanagan, skrawek, na którym właściwie nic się nie działo. Około 5 rano znów zapala się światło. Zresztą i tak robi się już jasno (jest czerwiec). Od strony bramy Tianamen rusza tyraliera wparta czołgami. Żołnierze strzelają krótkimi seriami do uciekających. Posuwająca się wolno tyraliera dobija rannych. Widać, że mają to przećwiczone: krótka seria, uderzenie bagnetem i jeszcze jedna seria w leżące ciało. Jeśli jeszcze ktoś się rusza, idący za tyralierą podoficerowie kopniakiem obracają ciało na plecy i z pistoletu strzelają w głowę. Krótkie postoje na wymianę magazynków. Dwieście, może więcej, osób chroni się za barierki tarasów otaczających pomnik Bohaterów Rewolucji. Zostają otoczeni i systematycznie wymordowani. Seria, bagnet, seria. Oficerowie przechadzają się wśród leżących ciał. Dobijają jeszcze żyjących. Patrzy na to bezradnie coraz większy tłum mieszkańców Pekinu stłoczony w wylotach pobliskich ulic. Co pewien czas tłum rusza. Nowe serie z broni maszynowej i nowe ciała osuwają się na ziemię. „[…] Część (studentów) skupiła się przy pomniku Bohaterów Rewolucji, tworzy łańcuch, splata się rękami. […] Wojsko zacieśnia krąg. ‘Nie strzelajcie! Nie chcemy z wami walczyć!´ – krzyczą desperaci do tyraliery, która celuje w nich ze szturmowych karabinów AK-47. Oficer wypalił w głowę jednemu z przywódców, próbującemu pertraktować. I natychmiast huragan ognia zmiótł pierwszy szereg "łotrów i kontrrewolucjonistów" – i drugi, złożony z samych dziewcząt, błagających o litość. Od południa, od bramy Qian Men, rozlega się także straszliwa kanonada: do tych, którzy nie zdążyli uciec. Tutaj zdesperowany tłum broni się, rzuca kamienie i ‘koktaile Mołotowa´. Po paru sekundach ognia – nikt nie zostaje na nogach, walą się ranni i zabici.” (Wojciech Giełżyński „Mord na placu Tiananmen”). Na pobliskich ulicach ogromny ruch. Na wózkach, rowerowych rikszach i na czym się da, młodzi ludzie wiozą do szpitali rannych kolegów. W drugą stronę mieszkańcy Pekinu biegną na pomoc swoim dzieciom. Tłum gęstnieje. Wstaje dzień i walki rozlewają się na całe miasto. Tłum już nie jest bezbronny. Na czołgi i transportery lecą „koktaile Mołotowa”. Ludzie wyłapują pojedynczych żołnierzy i dokonują linczów. Wojsko atakuje Uniwersytet. Dochodzi tam do jeszcze większej rzezi niż na Tiananmen. Na ulicach transportery opancerzone rozjeżdżają rowerzystów. Czołgowe CKM-y walą do wszystkiego, co się rusza. Na jednym z głównych skrzyżowań miasta, tuż pod ogromnym bilbordem przedstawiającym roześmianych ludzi wszystkich ras i narodowości ozdobionych napisem po chińsku i angielsku „Jedność, przyjaźń, postęp”, pocisk z czołgowego działa trafia w wypełniony ludźmi autobus. „Kawałki ciał zabitych wylatywały we wszystkie strony. Ciężko ranni czołgali się po jezdni. Inni uciekali. Skosiła ich seria. I wtedy tłum się rzucił na czołg. Ze wszystkich stron na raz. Wyciągnęli załogę. Żołnierzy wdeptali w ziemię, a dowódcę powiesili na wraku autobusu na pętli z kabla” (relacja jednego z polskich turystów). Autobus palił się. Kilka godzin później jego spalony wrak ze zwęglonymi zwłokami powieszonego żołnierza sfotografował reporter Jonthon Annels. Straszne sceny rozgrywają się w szpitalach. Szpitale żadnego miasta nie są w stanie udzielić pomocy kilkudziesięciu tysiącom rannych. Zwożeni na rikszach i wózkach krwawiący ludzie umierają na korytarzach i schodach. „Nasza koleżanka, Polka, była od kilku dni w szpitalu. Czwartego czerwca udało jej się zadzwonić do hotelu. Krzyczała histerycznie: ‘Zabierzcie mnie, zabierzcie mnie z tego piekła!´ Pojechaliśmy po nią. Wszędzie był okropny smród krwi, kału, moczu, wszystkiego, co wylewa się z martwego człowieka. W korytarzach leżały stosy zwłok, w których przewracali ludzie szukający swoich bliskich. Po podłodze płynęła krew zmieszana z moczem. Trudno było iść, bo buty się w tym ślizgały” (relacja polskiego turysty). „Ze szpitala Fuxing doniesienia o dantejskich scenach. Na korytarzach zwały trupów: ludzie przewracają je, szukają swoich. Jakaś matka znalazła. Szloch – i nagle zimne oczy. Podchodzi do fotoreportera: ‘Pokaż światu tego dobrego chłopca, on zginął za Chiny´. Lekarz pokazuje innego, ze związanymi z tyłu rękami. Tego zabili z zimną krwią.” (W. Giełżyński „Mord na placu Tiananmen”) Ostatni człowiek na Tiananmen 4 czerwca, pierwszego dnia walk, zachodnie stacje telewizyjne pokazują głównie waluciarzy sprzed Hotelu Beijing kryjących się przed ostrzałem. Ekipy telewizyjne, które zamieszkały głównie w tym hotelu (kto o zdrowych zmysłach w nim mieszka??!!), znalazły się w pułapce. Bulwar Changan, który „wygląda, jakby przeszedł tędy tajfun” (W. Giełżyński), jest pod ciągłym ostrzałem. Czołgiści walą z KM-ów po oknach hotelu. Tylko niewielu zagranicznych operatorów telewizyjnych porusza się po mieście. Po latach od tych wydarzeń wiem, że na drugi dzień, 5 czerwca, wojsko dostało rozkaz, by nie strzelać na krótkim odcinku Changan, tuż obok Hotelu Beijing. Prawdopodobnie ktoś we władzach obawiał się skutków politycznych przypadkowego zastrzelenia jakiegoś cudzoziemca. Wtedy, przed piętnastu laty, nikt w Pekinie o tym nie wiedział i tę strefę pokoju interpretowano całkiem opacznie. Kilka czołgów ustawiło się na wiadukcie z działami zwróconymi na zachód, bo tam jest strefa, która mają ryglować ogniem. W mieście wybucha plotka: 27 armia przygotowuje się do obrony, nadciąga rzekomo zbawcza 38 armia. Rzeczywiście ze wschodu bulwarem Changan nadciąga wielka kolumna czołgów. Na wysokości Friendship Store (sklepu dla cudzoziemców, w którym nikt przy zdrowych zmysłach nie kupuje) i dalej, przy bazarku, na którym Polacy zwykle wymieniali dolary na yuany, ludzie patrzą na nadciągające czołgi. „38-ma nadchodzi!” Niektórzy nieśmiało machają rękami. I nagle, koniec złudzeń. Długa seria z KM-u wali w tłum. Miasto kipi od plotek. Udzielają się one zagranicznym korespondentom i dyplomatom. Krążą fantastyczne wieści o ruchach wojsk i jeszcze bardziej fantastyczne interpretacje tych wieści. Badając spokojnie po latach przebieg tych zdarzeń trzeba stwierdzić: to była rutynowa wymiana załóg na pierwszej linii. Wycofywano pododdziały będące już ponad dobę w walce i zastępowano je wypoczętymi. Wszystko w ramach tej samej 27 armii. Żadnych innych ruchów wojsk w rzeczywistości nie było. Rzekomo zbawcza 38 armia szczelnym pierścieniem otaczała miasto i pilnowała, by z piekła nikt nie uciekł. I oto w czasie tej wymiany załóg dochodzi do symbolicznego incydentu, który później obie strony konfliktu będą interpretować odmiennie. W strefie ciszy przed Hotelem Beijing samotny mężczyzna staje na drodze czołgom. Nie mógł tego zrobić w bardziej pokazowym miejscu. Zostaje sfilmowany przez kilka stacji telewizyjnych i sfotografowany przez kilkunastu reporterów. Zdjęcie „człowieka przed czołgami” obiega cały świat. Niewątpliwie ten samotny mężczyzna wykazał się nieprawdopodobną odwagą. Niewątpliwie jego czyn miał wyjątkowo czytelny przekaz: przeciwstawienie racji moralnej tępej sile. Na tym jednak kończą się fakty i zaczyna dwustronna mitologia. Agencje komentują: samotny człowiek zatrzymał czołgi jadące na plac Tiananmen. Wielu szlachetnych ludzi z całego świata podaje przykład jego czynu, jako tego, że racja moralna zwycięża siłę. Czołgiści nie zabili go, bo według tej interpretacji, ruszyło ich sumienie… W rzeczywistości były to czołgi wycofywane z placu Tiananmen. Te same załogi jeszcze kilka godzin wcześniej miażdżyły gąsienicami bezbronnych ludzi. Ci sami żołnierze przez cały poprzedni dzień zajęci byli mordowaniem. To, co ich wstrzymało, to nie był odruch sumienia, tylko rozkaz nie mordowania w bezpośrednim zasięgu większości zachodnich kamer i obiektywów. Oczywiście, desperat o tym rozkazie nie mógł wiedzieć, ani ten, co rozkaz wydał nie mógł wiedzieć, że spowoduje pośrednio narodzenie legendy i zdjęcia symbolu. Ludzi po prostu rozjechanych przez czołgi (nawet te same) były setki i ich zdjęć też. Do rangi symbolu jednak nie urosły. Dalszy ciąg legendy dopisuje nieco później telewizja pekińska. Pokazuje zdjęcie „człowieka przed czołgami” i jego „proces”: w celi więziennej trzech sędziów w mundurach, naprzeciwko na kuble na fekalia zwanym w Chinach „matong”, a w polskich więzieniach „bombą” – oskarżony (skąd my znamy takie „procesy”?). Zapada wyrok: kara śmierci „za zakłócenie ruchu drogowego”. I komentarz spikera: „Gdyby nasi dzielni żołnierze chcieli strzelać, ten łotr nie mógłby żyć” (to było na etapie, gdy władze twierdziły jeszcze, że wśród cywilów nie było żadnych ofiar, i żadna broń ani żadne czołgi nie zostały użyte). Ten komentarz, o dobrotliwości czołgistów i łotrostwie desperata, powtarza do dziś propaganda ChRL oraz przynajmniej część polskich sinologów (sam słyszałem). W telewizji trwa makabryczny serial: procesy, procesy, procesy i egzekucje. Spiker powtarza niemal jak katarynka: kara śmierci, kara śmierci… „[…] oskarżeni łamali prawa stanu wojennego, niszczyli pojazdy wojskowe, atakowali żołnierzy i milicjantów. Za działalność kontrrewolucyjną, niszczenie majątku państwowego i zakłócenie ruchu drogowego Sąd Ludowy Miasta Szanghaj skazuje (tu trzy nazwiska) na karę śmierci. Wyrok zostanie natychmiast wykonany.” Mało kto wówczas zwrócił uwagę na skład osobowy Komitetu Polityczno-Prawnego, który zatwierdził ten wyrok. Zasiadał w nim mało wówczas znany burmistrz Szanghaju, Jiang Zemin, dyskretnie kreowany na ulubieńca ludu, który rzekomo nie dopuścił w swoim mieście do masakry podobnej jak w Pekinie. Pacyfikacją Lhassy w Tybecie, którą 27 armia musiała przerwać, by jechać na Pekin, kierował późniejszy prezydent Chin, Hu Jintao. Do wydania rozkazu strzelania do studentów przyznał się publicznie premier Li Peng, ale wiadomo, że naprawdę rozkaz ten wydał Deng Xiaoping. Bezpośrednio dowodził akcją generał Qiao Shi. To on wydał rozkaz: „Strzelajcie tak, żeby zabić”. Z ramienia rządu akcję nadzorował minister obrony Qin Jiwei. W akcji brało udział ok. 100 tys. żołnierzy wspieranych przez ok. 2 tys. czołgów i transporterów opancerzonych. Straty po stronie wojska nie są znane. Wiadomo jedynie, że zniszczone zostało ok. 600 pojazdów wojskowych. Zapewne odezwą się głosy całkiem licznych polskich wielbicieli chińskiego komunizmu kwestionujące moje ustalenia. Mam na to prosta odpowiedź: niech władze ChRl otworzą archiwa, udostępnią dokumenty, umożliwią badania na miejscu nie tylko dyspozycyjnym wobec nich sinologom, a zagraniczni historycy i publicyści nie będą się mylić.  ]]> 8386 0 0 0 Krople deszczu przed marszem „Wszyscy dla wolności” https://www.ruchkod.pl/krople-deszczu-przed-marszem-wszyscy-dla-wolnosci/ Sun, 05 Jun 2016 17:54:37 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8423 Jerzy Gogół W Warszawie w marszu „Wszyscy dla wolności” według stołecznego ratusza wzięło udział 50 tysięcy osób. W całej Polsce odbyły się dziesiątki pikników, marszów, manifestacji i innych imprez, które potwierdziły, że obchodzimy ważną rocznicę, którą władza ignoruje albo wręcz wyraża swoją niechęć do ich obchodzenia. Już sama zapowiedź marszu wywołała mobilizację kierowniczych gremiów PiS-u, łącznie z premier Szydło i prezesem Kaczyńskim. Pani premier, nieoczekiwanie dosyć, nieporadnie zaprezentowała program mieszkaniowy, ale lawinę komentarzy wywołało przemówienie prezesa Kaczyńskiego. To wszystko miało jeden cel – zniechęcić uczestników do udziału w marszu, piknikach i demonstracjach organizowanych w wielu miastach Polski. PiS zastosował taktykę dobrego i złego policjanta, a w roli tego ostatniego zwyczajowo wystąpił niezawodny prezes, rozważając czy demokracja to niezbędny element dobrze zorganizowanego państwa. Efekt był mizerny, bo Polacy ani nie za bardzo przejęli się obiecankami premier Szydło, ani nie przestraszyli się gróźb prezesa Kaczyńskiego. Byliśmy wszyscy i po ulicach Polski, jak również w Europie i USA, rozlegało się głośno hasło „Równość, Wolność, Demokracja”. Radość wzajemnych spotkań była duża. Nie obowiązywały barwy partyjne, a wymiana poglądów była szybka, otwarta, często w rytmie tempa marszu. Nikt nie był zacietrzewiony, nikt nie upierał się, że racja jest wyłącznie po jego stronie. Rozmawiałem z ważnymi działaczami partyjnymi na szczytach władzy, i tych lokalnych, i wszyscy mówili jednym głosem – „Musimy się jednoczyć bez względu na różnice.” Te krople deszczu były trochę symbolem jednak pewnego zatroskania nas wszystkich nie tylko o Polskę, ale również o kształt Europy. W ojczyźnie – o zapowiedź przez szefa najważniejszej partii, posiadającej większość parlamentarną, tworzenia ustroju egoizmu narodowego. Ustroju, który z całą pewnością będzie domagał się od obywateli lojalności, posłuszeństwa i jednomyślności w głoszeniu poglądów politycznych. Wielu z nas, uczestników marszu, zastanawiało się, jakich narzędzi dyscyplinowania obywateli użyje PiS. Czy ograniczy się tylko do instrumentów ekonomicznych, czy również wchodzą w rachubę prokuratorskie, czy wreszcie potępienie społeczne, do których użyte zostaną media narodowe? A być może wszystkie jednocześnie zostaną zastosowane z premedytacją i bezwzględnością, które historia już zna z okresu nazizmu i komunizmu. Pomimo radości i ogromnej determinacji uczestników inicjatyw KOD-u, ciąży nad nami niepokój o Europę, a właściwie o jej kształt polityczny. Jak na razie zwycięża koncepcja Europy solidarnej, ale jak te krople deszczu przed marszem – patrzymy, co będzie dalej, czy to tylko chmury gromadzą się nad naszym kontynentem, które przeminą, czy to zapowiedź burzy, która zmieni istniejący porządek? I koncepcja, gdzie Polska staje się liderem Europy w kwestii egoizmów narodowych, którą firmuje PiS, z gorliwością znacznie wykraczającą poza zwykłą aktywność dyplomatyczną. Mamy w pamięci niedawne wybory w Austrii, referendum WB o przynależność do UE i wiele innych sygnałów dochodzących z państw naszej strefy. I rodzące się pytanie – czy, jeśli Europa stanie się strukturą państw egoizmów narodowych, nie pojawią się roszczenia terytorialne, i jakie tego będą konsekwencje. Czy wówczas Polska będzie silna wśród silnych państw, czy silna wśród państw słabych? Marsz KOD-u „Wszyscy dla Wolności” potwierdził, że duża część Polaków nie wyraża zgody na rządy PiS-u i jego zamiar likwidowania instytucji przypisanych do ustroju demokratycznego. Nie ma też zgody na wojnę z UE, a zwłaszcza wyjście Polski z UE. Polacy powiedzieli też jeszcze jedno. Wybory 4 czerwca były wielkim osiągnięciem, ponieważ zapoczątkowały pokojowe zmiany ustroju państwa. Intelekt, kompromis, troska o losy państwa zwyciężyły i umożliwiły tworzenie nowoczesnego państwa. Warto było świętować!  ]]> 8423 0 0 0 762 0 0 770 0 0 779 0 0 806 0 0 Rozmowy i sankcje https://www.ruchkod.pl/rozmowy-i-sankcje/ Mon, 06 Jun 2016 08:55:02 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8431 Szymon Karsz Zła władza nie próżnuje, opanowując całą naszą jaźń zbiorową. W opozycji do niej pozostają krajowe partie, zagraniczne instytucje i coraz większa rzesza naszych obywateli. Pozostaje pytanie, jak długo powinniśmy tolerować niszczycielską działalność obozu rządzącego i czy mamy jakiekolwiek inne wyjście. Innymi słowy, czy potem będzie jeszcze co zbierać, czy też zastaniemy zgliszcza. Marian Waldemar Kuczyński pisze na Facebooku: „Mamy sytuację wyjątkową, gdy władza działa przeciw Polsce, gdy zdegenerowany woreczek żółciowy atakuje resztę organizmu. Jedynym winnym obecnej degradacji Polski w UE jest J. Kaczyński, nawet nie PiS tylko On personalnie! To jest oczywista oczywistość! Opozycja nie ponosi żadnej, dosłownie żadnej winy za dramatyczne załamanie wizerunku Polski na zewnątrz. W interesie Polski i Polaków jest jak najsurowsze napiętnowanie władzy PiS, czyli Kaczyńskiego przez cały świat Zachodu, UE i USA." Komisja Europejska wie, że w Polsce PiS-u brak praworządności. To fatalnie, ponieważ w wypadku, jeśliby ten stan był chroniczny z winy rządzących, praktycznie wyklucza on nasz kraj ze wspólnoty. Aby się utwierdzić w przekonaniu, że jest chroniczny, trzeba jednak poczekać. Przyjdzie czas na wstrzymanie dotacji, na sankcje, na wszczęcie procedury zawieszenia Polski w prawach członkowskich. To wszystko przed nami, w perspektywie roku, dwóch lat. Mateusz Kijowski peregrynuje po świecie, do miejsc świętych dla demokracji. Jego podróże mają różne cele, ale najważniejszym z nich jest – jak się zdaje – pokazanie Europie i Stanom, że polscy obywatele w swoim kraju kochają demokrację i za wszelką cenę nie chcą się z nią rozstać. Pomimo że na to się być może zanosi. Z tym, że spotykając się ze swoimi zagranicznymi rozmówcami, Kijowski utwierdza się w przekonaniu, że są oni doskonale zorientowani w naszej dramatycznej sytuacji. Po co więc podróżować, skoro dzięki internetowi i depeszom agencji prasowych z Polski świat na bieżąco jest informowany o polskich kłopotach? Cóż, zła władza prowadzi własną politykę zagraniczną, która jest niewydolna. Partnerzy i sojusznicy są obrażani i odstręczani, jak gdyby władza chciała zerwać dotychczasowe sojusze i traktaty. Szef polskiej dyplomacji zapewnia i deklaruje, że polski rząd nie dąży do tego, by znaleźć się poza strukturami unijnymi. PiS nie będzie dążyć do wyjścia Polski ze wspólnoty: „Rząd nie podejmie żadnych działań w kierunku wystąpienia Polski z UE." I możemy uwierzyć w te szczere deklaracje, chociaż z drugiej strony pisowski rząd podejmuje wszelkie starania, by zostać zawieszonym w prawach członkowskich i by Polskę objęły unijne sankcje za nieprzestrzeganie prawa. Wystarczy przypomnieć niedawne skandaliczne wystąpienie pani Szydło w sejmie. Wprawdzie potem uśmiechała się do pana Fransa Timmermansa podczas jego pobytu (już kolejnym) w naszym kraju, ale można tu mówić najwyżej o jej ambiwalencji, czy też postawie dwubiegunowej, a nie o jakiejkolwiek trwałej tendencji. Uśmiecha się, kiedy jest, a gdy go nie ma, staje się wroga. Analitycy i publicyści zatem coraz częściej stawiają tezę, że pisowska polityka zagraniczna nie należy do domeny tego rządu, nie jest przemyślana i autonomiczna, lecz jedynie stanowi jakiś odprysk i echo polityki krajowej, na której PiS się skupia. I właśnie dlatego potrzebna jest obywatelska polityka zagraniczna, która to fatalne wrażenie za granicą chociaż trochę zatrze. Jadąc niedawno do USA Mateusz Kijowski deklarował: „Jedziemy do USA bronić dobrego imienia Polski". Kryła się jednak za tą wizytą jeszcze jedna intencja: „Celem wizyty jest przekonywanie amerykańskich partnerów, że wszelkie restrykcje czy sankcje wobec Polski będą nie tylko nieskuteczne, ale nawet szkodliwe dla naszych relacji". Można zatem powiedzieć, że zadaniem kontrpolityki zagranicznej, którą proponuje KOD, wobec tej pisowskiej, jest obrona naszego kraju i jego obywateli przed dramatycznymi skutkami słów i gestów reżimu Kaczyńskiego. „Chcemy bronić Polskę przed możliwymi negatywnymi skutkami nieodpowiedzialnych działań polskiego rządu – żeby nasi zagraniczni partnerzy wywierali nacisk na polski rząd, a nie karali nas wszystkich za łamanie standardów demokracji przez obecną władzę." Ostatnio Mateusz Kijowski był z delegacją KOD-u w Brukseli, potem w Niemczech. Jeździ w te miejsca, w których podejmowane są decyzje dotyczące Unii, gospodarcze i polityczne, a które jednocześnie najgorliwiej opluwane są przez pisowski rząd. Niemcy, jak się wydaje, stanowią głównego wroga obok Rosji w jednej z licznych doktryn pisowskich, implantowanych z lamusa dwudziestolecia międzywojennego. Kaczyński jest osobiście wrogo usposobiony do Angeli Merkel. W ewentualne sankcje Unii nałożone na Polskę PiS nie wierzy, bo nie będzie wymaganej jednomyślności. „Nie ma szans, żeby w takim głosowaniu nałożyć sankcje na Polskę, bo do tego trzeba jednomyślności, a już wiadomo, że takiej większości nie będzie”. A zatem wydaje się, że PiS zdaje się triumfować: hulaj dusza, piekła nie ma! Sankcji nie będzie, można bezkarnie Unię obrażać! Można niszczyć praworządność, bo UE nie zdobędzie się na sankcje! Mało tego, Jarosław Kaczyński jest na tyle bezczelny, że zaczyna grozić samej Unii pozwem! „Silny człowiek w Warszawie, szef partii Jarosław Kaczyński, odmawia KE prawa do zajmowania się praworządnością w Polsce. Na ironię zakrawa to, że grozi on KE właśnie środkami prawnymi, skierowaniem sprawy do Trybunału UE".  Tymczasem w sprawie sankcji, blokowania dotacji i kredytów jest też drugie dno. Owszem, takie narzędzia wywierania wpływu na rządy nie przestrzegające prawa, jak w przypadku rządu pisowskiego, odbiją się zawsze i nieuchronnie na nas, obywatelach. Nie na rządzie, bo – jak mawiał klasyk reżimu, Jerzy Urban – „rząd się sam wyżywi". Otóż, dopiero gospodarka Polski i ekonomiczne wskaźniki zweryfikują ten rząd pod względem efektywności i przyniosą mu poparcie lub w razie kłopotów gospodarczych – poparcie to odbiorą. Rząd pani Szydło cieszy się poparciem, bo rozdaje pieniądze na dzieci, 500 złotych miesięcznie. Musi ów rząd szybko podnieść podatki, opłaty (np. za prąd) i ceny, by znaleźć fundusze na to rozdawnictwo. Szybko okaże się, że obywatele sami płacą za program rządowy, i że więcej dopłacają, niż mają zeń korzyści. Obietnice wyborcze wiodą nieuchronnie do załamania budżetu i gospodarczego kryzysu. Z drugiej strony, instytucje międzynarodowe również postawione są w sytuacji dwuznacznej. Wiedzą, że dopłatami wspierałyby władzę nie przestrzegającą praworządności, ale wiedzą też, że wstrzymanie dopłat odbiłoby się na Bogu ducha winnych obywatelach. Z drugiej strony, paradoksalnie, dopóki gospodarka i finanse nie będą kuleć, dopóty rząd cieszyć się będzie poparciem społecznym. Będzie mieć legitymację społeczną do sprawowania władzy, choćby złej i niszczycielskiej na dłuższą metę. Na razie zatem Komisja Europejska i cała europejska wspólnota chcą rozmawiać i w drodze perswazji nakłaniać polski rząd do zmiany kursu. Na pewno nie popełnią po raz wtóry tego błędu, jaki się zdarzył wobec węgierskiego reżimu – tamten został zignorowany i w efekcie nie był niepokojony. Jeśli jednak rozmowy, bo na to się przecież zanosi, nic nie dadzą, istnieją odpowiednie procedury nacisku prawnego i politycznego, które będą sukcesywnie wdrażane wobec rządu PiS-u. Upór Kaczyńskiego spowoduje, że jego statek powoli zacznie nabierać wody i tonąć. Trzeba jednak sobie zdawać też sprawę, że jesteśmy na tym statku, którego on jest sternikiem i kapitanem, pasażerami. Czy starczy szalup i kół ratunkowych jedynie dla załogi statku? Jak już wspomniałem, polityka zagraniczna PiS-u jest dla tego rządu o tyle ważna, o ile ma wpływ na sprawy kraju. Pisał o tym Przemysław Wiszniewski w artykule „PiS obraża świat", cytując Piotra Burasa: „Rząd PiS – jak żaden inny rząd po 1989 roku – kieruje się prymatem polityki wewnętrznej nad zagraniczną. To niewątpliwie konsekwencja radykalizmu w polityce wewnętrznej. Dlatego też rząd PiS nie jest skłonny do uwzględniania opinii zagranicznych partnerów”. O co więc naprawdę chodzi w tej ułomnej i niezdarnej polityce? Ani w polityce zagranicznej PiS-u, ani w wewnętrznej, nie chodzi prawdopodobnie o ideologię. Nacjonalizm czy ultra-katolicyzm są tylko sztafażem, zasłoną dymną, mającą odwrócić uwagę od gospodarki, od ekonomii, finansów państwa i skierować ją ku problemom zastępczym. Władza podnosi kwestie etyczne, bo wie, że one najbardziej dzielą, że są mocno kontrowersyjne, więc z rozmysłem rozpętuje takie awantury, jak choćby w kwestii aborcji czy pomnika smoleńskiego, ufając, że cała energia społeczna publicznej debaty zogniskuje się wokół. I wypali. Należy zatem traktować warstwę ideologiczną złej władzy jako pozorowanie społecznego zaangażowania i przykrywkę dla skrajnej nieudolności rządu w zakresie decyzji praktycznych. A ta nieudolność bierze się z populistycznego charakteru władzy Kaczyńskiego – dużo naobiecywał, a teraz musi wymyślić źródło finansowania obiecanek. „Ja chcę być dumny ze swojego kraju, a nie wstydzić się za rządzących. (...) Nie ma czegoś takiego, że ryzyko polityczne, które jest i które śledzą wszyscy inwestorzy, przekłada się momentalnie na koszty gospodarcze, ale się przekłada. Ja tego Polsce nie życzę, bo to się przekłada z kolei na materialne możliwości polskich rodzin. Koszty obsługi zadłużenia wzrosły drastycznie." Szkoda, że musimy najpierw zbiednieć, by móc zmądrzeć.  ]]> 8431 0 0 0 796 0 0 798 0 0 815 796 0 Rozmowy o wolności – MIROSŁAW BAŃKO https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-miroslaw-banko/ Tue, 07 Jun 2016 14:39:24 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8451 Rozmowy o wolności - lead Idea wolności słowa jest nierozerwalnie związana z prawem do swobodnego wyrażania myśli, a także ich swobodnego przepływu między ludźmi – mówi prof. Mirosław Bańko. – W naszych czasach wolność słowa stała się standardem w krajach uważanych za cywilizowane i jest uznawana za jedno z praw człowieka. Słowami opisujemy otaczającą nas rzeczywistość, w słowach zawarty jest pewien obraz świata i naszych emocji. W jaki sposób po roku 1989 posługujemy się językiem, by tę rzeczywistość opisać? Ten dyskurs polityczny, z którym mamy do czynienia ma dwie odmiany. Jest odmiana pragmatyczna i odmiana etyczna. Nazwa tej drugiej jest może niefortunna, bo sugeruje, że ta pierwsza jest nieetyczna, ale tu chodzi o rozłożenie akcentów. Nie można też przypisać którejś z tych odmian konkretnym stronom występującym na scenie politycznej, ponieważ byłoby to uproszczenie. Niemniej jednak można tu mówić o pełnym wykorzystaniu wolności słowa. Zniesiona została cenzura, ale martwić mogą naruszenia tej swobody wypowiedzi. Bierze się to prawdopodobnie stąd, że w demokracji żyjemy dopiero 27 lat. Wcześniej nie mieliśmy się gdzie tego nauczyć. Zasad dobrej komunikacji politycznej. To znaczy etyki komunikacji w sprawach publicznych. Wcześniej był bardzo krótki okres międzywojnia, a w okresie zaborów dyskutowaliśmy zawzięcie, ale te dyskusje polityczne i ideologiczne były jedynie teoretycznymi. Dyskutować można było, cenzura do pewnego stopnia to ograniczała, ale to się nie przekładało na praktykę. Nie można było tych słów przekuć w czyn, a to skutkowało tym, że ludzie tracili poczucie odpowiedzialności za słowo. Gdyby to było tak, że jak coś powiedziałeś, to musisz to zrobić – istniałaby odpowiedzialność za to, co się mówi. Historycznie, z powodu braku suwerenności nie nauczyliśmy się ze sobą tak naprawdę rozmawiać. Mówiąc o wolności słowa i tak jak Pan powiedział o odpowiedzialności za słowo, czy istnieje coś takiego jak samoograniczenie? Niektórych rzeczy nie mówimy, by kogoś nie urazić, również w stosunkach prywatnych i rodzinnych. Również, aby nie popaść w konflikt z prawem. Wolność słowa ma prawne ograniczenia. Ma ograniczenia zwyczajowe i ma ograniczenia nawet wewnątrz językowe – jest gramatyka. Są konwencjonalne znaczenia przypisane wyrazom, więc nie można woluntarystycznie języka używać. Nie można w związku z tym wolności słowa absolutyzować. My powinniśmy o nią dbać i reagować na jej naruszanie. Jak więc rozpoznać tę wolność, czy to w ogóle jest możliwe? Kiedyś powiedziałem, że wolność słowa jest jak powietrze. Jej nie widać, nie czuć i w związku z tym łatwo o niej zapomnieć. Wolność jest słaba w kolizji z wartościami materialnymi, bytowymi. Łatwo przegrywa. Niektórzy potrafią poświęcić część swojej wolności w zamian za obietnicę poprawy życia. Wolność, nie tylko słowa, jest w ogóle trudnym stanem, dlatego, że wolność łączy się z odpowiedzialnością. Nie wszyscy chcą odpowiadać za swoje słowa i czyny. Często wolą przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego i oddać mu część swej wolności. Oddaje się też wolność za bezpieczeństwo i wiele społeczeństw zachodnich pogodziło się trochę z tym stanem. Czyli nic, nawet coś tak abstrakcyjnego jak wolność, nie jest wieczne… Kiedy się coś traci, to dopiero wtedy się zauważa tę stratę. Gdyby teraz przywrócono cenzurę – z pewnością byśmy to zauważyli i odczuli. Czasami incydentalnie odczuwamy jakiś dyskomfort, gdy okazuje się, że na przykład odwołano przedstawienie, na które wybieraliśmy się z powodu protestów. Już mieliśmy takie przypadki. W dziedzinie swobody artystycznej powinniśmy być bardziej czuli na wolność wypowiedzi. Ingerencja w takiej sferze świadczy o niezrozumieniu roli sztuki, bo albo chcemy mieć sztukę i artystów, albo nie. Jak więc to jest ze świadomym używaniem języka i kiedy zauważamy, że coś z tym przekazem językowym szwankuje? Używać języka we właściwy sposób uczymy się od najmłodszych lat, natomiast kiedy zaczynamy nad tym świadomie myśleć, to mogą nas razić pewne przykłady łamania norm obyczajowych, czy etycznych, jak choćby rzucanie oskarżeń bez podstawy, a biorąc pod uwagę opieszałość sądów bywa to do pewnego stopnia bezkarne i opłacalne. Innym przykładem jest teatralizacja języka widoczna w mediach. Jesteśmy też świadkami wypowiedzi emocjonalnych i agresywnych sączących się z internetu, gdzie można zachować anonimowość, ale też są i tacy, którzy z zimną krwią, całkiem rozmyślnie używają tego, co się nazywa językiem hejtu. Wolność słowa jest nierozerwalnie związana z wolnością w ogóle. Czas, który nastąpił po roku 90-tym jest niezwykle ważny dla nas, który możemy porównać do dwóch momentów w historii naszego narodu. Chodzi mi o Chrzest Polski i Oświecenie. Wtedy też toczył się spór pomiędzy zwolennikami modernizacji kraju i zwolennikami zachowania kraju w tradycji. W pierwszym przypadku – przyjęto chrześcijaństwo, w drugim – przygotowano społeczeństwo na czas rozbiorów, bo zapobiec im nie sposób było. W obu wypadkach przebudowano świadomość społeczną. W obu przypadkach skierowano Polskę twarzą do Europy. Teraz, po tych 26 latach wolności widać już, że społeczeństwo nie jest obojętne i ceni sobie osiągnięcia demokratyczne. Myślę, że zaczniemy się porozumiewać i czas powinien działać na naszą korzyść. Można tu przypomnieć słowa Lecha Wałęsy, kiedy podpisywał porozumienia sierpniowe, że dogadaliśmy się jak Polak z Polakiem. (rozmawiała: Grażyna Olewniczak)
Profesor Mirosław BańkoProfesor Mirosław Bańko – urodzony w 1959 roku, językoznawca i leksykograf. Jest profesorem nadzwyczajnym i od 1983  roku pracuje w Uniwersytecie Warszawskim. Wcześniej pracował w Wydawnictwie Naukowym PWN, najpierw jako kierownik redakcji słowników języka polskiego (założonej w 1950 roku przez profesora Witolda Doroszewskiego), później jako redaktor naczelny słowników języka polskiego. Poza pracami naukowymi jest również autorem i współautorem książek popularnonaukowych: „Polszczyzna na co dzień” i „Poprawnie po polsku”. Słynie wśród studentów z ciętych ripost oraz otwartości w myśleniu i przedstawianiu swoich poglądów. Z tego właśnie powodu kilkoro studentów zasugerowało mi rozmowę właśnie z nim, bo uważają Go za autorytet.]]>
8451 0 0 0
Parę słów o lojalności https://www.ruchkod.pl/pare-slow-o-lojalnosci/ Wed, 08 Jun 2016 11:14:34 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8518 Polityka jest dziedziną społeczną, w której rzadko cokolwiek bywa jednoznaczne. Przykładami haseł politycznych, które zawsze budzą kontrowersje są: „pryncypializm”, „lojalność”, „kompromis" i wiele innych. Partia „Razem”, na przekór nazwie, jako jedyna w całej opozycji kroczy ku zwycięstwu osobno. Dbając o pryncypia. Intencje ma zatem szczere, ale efekty są opłakane, ponieważ swoją postawą wspiera PiS. Zawsze to lepiej dla rządzących, gdy opozycja nie jest jednolita. Divide et impera.
Szymon Karsz
Kolejnym konsekwentnym budowaniem wizerunku bez twarzy partia Razem o mało nie przegrała z kretesem. Na szczęście pojawił się lider z twarzą. Lider musi, jak się okazuje, reprezentować każde ugrupowanie polityczne. W tym kontekście opinia Agnieszki Holland, że „KOD to nie tylko Mateusz Kijowski, który stał się jedyną twarzą KOD, a to ogromny błąd i to trzeba naprawiać” wydają się chybione, a przynajmniej przedwczesne. Organizacja musi mieć rozpoznawalną twarz, tym bardziej taka, która ma faktycznie raptem pół roku, a formalnie kwartał. Musi przeprowadzić nabór członków, a potem wybory, by w ich wyniku wyłonić władze. I dopiero wówczas będzie można bez żadnych zastrzeżeń chwalić się kadrami. Na razie mamy siebie i lidera – założyciela KOD-u i musi nam to wystarczyć. A ten lider to ma być bardziej wódz, satrapa, charakter autorytarny, czy też może człowiek ugodowy i koncyliacyjny? Jaki nam się bardziej podoba, nam, cośmy się urodzili na wschód od Europy i na zachód od Azji? Donald Tusk był przez wiele lat liderem Platformy Obywatelskiej, a potem nagle mu się znudziło. Jakim był przywódcą? W tekście "Huzia na Donka. Czyli 4 powody panicznego strachu PiS przed Donaldem Tuskiem”  czytamy m.in.: „Gdyby walcząca z wewnętrznym kryzysem i problemami wizerunkowymi PO była jedyną siłą, na którą wpływ ma z Brukseli Donald Tusk, nerwy Jarosław Kaczyńskiego z pewnością byłyby mniej nadszarpnięte. Ewidentna panika opanowała jednak środowisko Prawa i Sprawiedliwości, gdy kilkanaście dni temu przewodniczący RE gościł u siebie Mateusza Kijowskiego i innych przedstawicieli Komitetu Obrony Demokracji.” Jarosław Kaczyński, czy jest człowiekiem skłonnym do negocjacji, czy potrafi przyjąć krytykę, czy umie porzucić własne racje i ugiąć się pod siłą słusznych argumentów? Ten z kolei najnowszy nasz lider, Mateusz Kijowski, zwany pogardliwie przez funkcjonariuszy reżimu „tym z kitką”, jaki właściwie on jest? Czy jest człowiekiem, który dąży do konfrontacji? Czy z jego ust kiedykolwiek popłynęła pogarda lub słowa nienawiści pod adresem tych, z powodu których KOD powstał? Czy nie chce rozmawiać, czy nie proponuje dyskusji i dialogu? Kijowski deklarował chęć rozmowy z Kaczyńskim od samego początku, już w grudniu. (O demokracji porozmawiamy z każdym politykiem. Także z Jarosławem Kaczyńskim, jeśli zechce. ) Powtórzył tę deklarację niedawno. „Zapraszam pana Jarosława Kaczyńskiego na rozmowę. To jest nasz cel, doprowadzić do rozmowy, bo tylko wtedy można coś naprawić”. Kaczyński pozostaje głuchy na te zaproszenia. Ignoruje je z właściwą sobie dezynwolturą. Dlaczego nie chce rozmawiać? Prawdopodobnie boi się takiej rozmowy: „Bardziej niż opozycji parlamentarnej, Jarosław Kaczyński boi się ulicy, dlatego uznaje za głównego wroga Komitet Obrony Demokracji” – pisze portal magazynu Politico. Tylko raz zdarzyły się Mateuszowi Kijowskiemu jak dotąd nieco ostrzejsze słowa pod adresem prezesa, ale wtedy stanął w obronie godności wszystkich obywateli, KOD-erów, zszarganej niewyważonymi sformułowaniami z tamtej strony. Ostrzejsze, choć nadal eleganckie i dyplomatyczne: „Nie jesteśmy przeciwnikami pana Jarosława Kaczyńskiego. Jest mi przykro, że on nas tak widzi. Chcielibyśmy bronić demokracji razem z nim. To, co o nas mówi to skandaliczne insynuacje i obrzydliwe brednie. Nie wyobrażam sobie, jak można w ten sposób w ogóle rozmawiać z obywatelami. Lider partii rządzącej mówi w tej sposób do obywateli…” Sekwencja ostatnich wydarzeń była następująca. Kijowski udzielił wywiadu Agnieszce Kublik w Wyborczej, po powrocie z Brukseli. Wywiad nosił tytuł: „Głównym celem KOD jest budowa społeczeństwa obywatelskiego. Kompromis ws. Trybunału pozwoli nam się wreszcie tym zająć". No i posypały się gromy na głowę lidera za „zgniły kompromis" ze strony rozłamowców w liczbie kilkorga: „Zdrada! Kijowski mówi o kompromisie! Nie oddamy guzika!!! Nie pójdziemy na demonstrację! On jest wtyczką PiS-u! Na barykady! Precz!” Mój kolega, Artur Osiński, tak tę hucpę skomentował: „KOD, tak jak ja to rozumiem, powstał, by być reprezentacją społeczeństwa i wywierać nacisk na rządzących, aby przestrzegali prawa. To prawda, że blokowanie decyzji Trybunału było iskierką, która dała początek wybuchowi powszechnego niezadowolenia. Ale sprawa Trybunału to tylko jeden z symptomów choroby, która toczy nasz system polityczny. Jednocześnie pamiętam, że od początku była mowa o tym, że zaczynamy długi marsz. Marsz, który nie skończy się po rozwiązaniu deliktu konstytucyjnego. Protestujmy, krzyczmy, demonstrujmy. Jednocześnie pamiętajmy, że to nie KOD rozwiąże ten problem. Ten problem muszą rozwiązać politycy. Nasi reprezentanci wybrani w wolnych i demokratycznych wyborach. My musimy patrzeć im na ręce, naciskać na sprawiedliwe i demokratyczne rozwiązanie. Ale nie możemy, przepraszam za kolokwializm, strzelać focha tylko dlatego, że polityka polega na negocjacjach i szukaniu kompromisu. Stawiając drugą stronę pod ścianą nie można oczekiwać zgody. No i na koniec, Mateusz obrywa, bo jest „twarzą” KOD-u. Ale jest zarząd, są eksperci, jesteśmy my, szeregowi KOD-erzy. Stójmy razem ramię w ramię i patrzmy dalej niż sięga wzrok Posła Polski. Odbierzmy mu inicjatywę". Głos zabrał zatem sam „winowajca”. Swoje słowa zatytułował: „Non possumus, czyli no pasarán”, z podtytułem „Tu stoję, inaczej nie mogę”. Tekst kończy się tak: „Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek w świecie demokratycznym był gotowy negocjować czy czynić ustępstwa w kwestii przestrzegania opartego na konstytucji porządku prawnego. Jeżeli ktoś inaczej zrozumiał moje wypowiedzi, serdecznie przepraszam”. Kolejny raz nasz lider udowodnił, że nie jest jednak wielbłądem. Nie będzie zgniłego kompromisu. Do wielogłosu „oburzonych” tymczasem dołączyła pani Grzybowska, która od stycznia, czyli po kilku raptem miesiącach wytężonej działalności, postanowiła odejść, a teraz wykrzyknęła: „Mateusz, co się z tobą do cholery dzieje?!", którą to apostrofę skwapliwie podchwyciła Rzeczpospolita  i wszelkie możliwe portale prawicowe. Po prostu ta pani dostarczyła im amunicji do ataków na Kijowskiego. Co się dzieje? Ano nic, wszystko „po staremu”: KOD został właśnie laureatem Europejskiej Nagrody Obywatelskiej przyznawanej przez Parlament Europejski. A co się z panią dzieje? Kiedy Jarosław Kaczyński w trakcie kampanii wyborczej przypodchlebiał się rozmaitym grupom interesu, jego wyborcy doskonale wiedzieli, że blefuje. Nawet nie musiał puszczać oka. Pisowski elektorat dobrze wiedział, że to tylko obietnice wyborcze bez pokrycia. Mówię o poprzednich kampaniach. W tej ostatniej po prostu się schował, już mu się nie chciało oszukiwać wyborców, bo kłamać publicznie to jednak wyczerpujące zajęcie. Zamiast tego wydelegował kaskaderów. Prezydent Duda zanim został prezydentem zapewniał, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. Wyborcy pisowscy dobrze wiedzieli, że to bujda na resorach, ale konieczna na potrzeby kampanii, więc w milczeniu przyjmowali owe czcze deklaracje do wiadomości, czy też puszczali mimo uszu. „W obu ubiegłorocznych kampaniach – prezydenckiej i parlamentarnej – z ust najważniejszych polityków PiS padały słowa o potrzebie odbudowy wspólnoty narodowej i solidarności, o konieczności wspólnej pracy dla dobra ojczyzny. Wiele razy odwoływano się wtedy do chrześcijańskich zasad”. (Jedność jest ważniejsza niż konflikt) Mateusz Kijowski w ogóle nie potrafi kłamać, jest zbyt prostolinijny. To nie typ lawiranta. Bierze odpowiedzialność za każde słowo. Także za słowo „kompromis”. I tu pojawia się kolejne słowo – „lojalność“. Czymże właściwie jest lojalność? Czy chodzi o ślepą lojalność tożsamą z serwilizmem? Lojalność ma dwa znaczenia, z których pierwsze odnosi się do państwa i rządzących. Mamy w tej chwili stan wyjątkowy, bowiem władza zafundowała nam rewolucję. Trudno nam zatem pozostawać lojalnymi wobec rządzących, skoro nie przestrzegają prawa. Ale jest też drugie, bardziej ludzkie znaczenie słowa lojalność. Oznacza wierność i uczciwość wobec siebie osób połączonych wzajemnym zaufaniem. „Kijowski jest dziś absolutnym liderem społeczeństwa obywatelskiego. Wykazał się intuicją i odniósł ogromny sukces. Jestem też przekonany, że jest całkowicie oddany sprawie, o którą walczy” – oświadczył Władysław Frasyniuk. (Kijowski to naturalny lider, musimy pokazać naszą siłę 4 czerwca) Jesteśmy rozstrojeni nerwowo działaniami złej władzy, być może „mamy w genach” liberum veto. Fakt faktem, z jednej strony mamy „wojsko”, które przyjmuje każdą bzdurę swoich pisowskich władców, a z drugiej jesteśmy my, ustawicznie w pewnej kontrze, niepogodzeni, lecz coraz częściej chętni porzucić własne partykularyzmy w imię dobra wspólnego; owszem, nadal przekorni, wynoszący nasz indywidualizm ponad ideał współpracy i współdziałania, ale dostrzegający już coraz częściej, że niekiedy nie wypada. Nic zatem na siłę, a jednak udaje się nam zmobilizować. Zła władza zapewne byłaby tym wielce ukontentowana, zacierając łapki z radości, gdyby nie udało się nam osiągać porozumienia i jedności. Ale czy na pewno z tamtej strony jest wyłącznie karne „wojsko”, czy wyborcy PiS-u są całkowicie bezkrytyczni, czy też to tylko złudzenie? Chodzi nie tylko o to, byśmy jako organizacja, my KOD-erzy, zachowali jedność. Chodzi o to, byśmy ją poszerzali, włączając także tych, którzy są nam przedstawiani jako oponenci, i być może sami tak się jeszcze czują, lecz koniec końców i oni padną ofiarą złych rządów: chodzi o wyciąganie ręki do wyborców PiS-u. To nie kwestia „zgniłych kompromisów”, tylko pewnej odmiany lojalności, solidaryzmu społecznego, odpowiedzialności za całą wspólnotę. Oto prof. Zbigniewowi Mikołejce puściły nerwy: „Sukces Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że zawarł on sojusz z chamem”. (Prof. Mikołejko znowu ostro)  W podobnym tonie wypowiada się Janusz Rudnicki w najnowszym Newsweeku: „Tak, ja polski inteligent, odcinam się od polskiego ludu. Mam go gdzieś i wolno mi, ponieważ on mnie, inteligenta, ma jeszcze głębiej gdzieś”.(Łatwopalny tłum) Nie mnie oceniać te wypowiedzi, jest w nich wiele żalu, rozczarowania i bezsilności. To takie rozpaczliwe osobiste wyznania bardziej, niż społeczne diagnozy. Zawierają pewną rację, ale przede wszystkim oskarżenie. Nie mieszczą się zatem w retoryce KOD-u, która skierowana jest w przyszłość, dlatego daleka od obrażania się na jakieś środowiska i grupy obywateli, nie wykluczająca i nie dzieląca. Odwet, choćby werbalny, jest łatwy, ale nie przyniesie żadnych korzyści w dłuższej perspektywie. Trzeba się pogodzić z faktami i pogodzić z ludźmi. Wszyscy popełniamy błędy i musimy umieć wyciągnąć z nich wnioski. Koncyliacyjna postawa Kijowskiego i całego KOD-u przynosi nieoczekiwane efekty: KOD zagraża partii Kaczyńskiego. Popiera go jedna trzecia wyborców Dudy i jedna piąta głosujących na PiS.  ]]>
8518 0 0 0 820 0 0 828 0 0 830 0 0 832 820 0 833 0 0 855 0 0
4 czerwca, czyli światy równoległe https://www.ruchkod.pl/4-czerwca-czyli-swiaty-rownolegle/ Thu, 09 Jun 2016 13:15:40 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8543 AjAWas Obserwując to, co wydarzyło się w sobotę 4 czerwca, w dwudziestą siódmą rocznicę wyborów 1989 roku i słuchając komentarzy na ten temat, odnosi się nieodparte wrażenie, że mamy do czynienia z dwoma równoległymi światami, które istniejąc w naszej czterowymiarowej rzeczywistości mają ze sobą bardzo mało wspólnego. Logicznie rozumujący obserwator powiedziałby tak: „Od zakończenia II wojny światowej narzucono Państwu Polskiemu niechciany ustrój. Naród Polski toczył wojnę z obcym reżimem o odzyskanie niepodległości i suwerenności w każdy możliwy sposób – czy to czynnie poprzez walkę zbrojną resztek oddziałów Polski Podziemnej, czy też poprzez protesty w latach 1956, 1968, 1970, 1976. Każde z tych zdarzeń oznaczało kolejną bitwę z obcą Narodowi Polskiemu władzą, niestety za każdym Naród Polski ponosił porażkę, choć wraz z upływem lat zauważyć było można, że władza słabnie, aż wreszcie odniesiono pierwsze wielkie zwycięstwo, jakim było powstanie Solidarności w wyniku strajków roku 1980. Potem znowu klęska, czyli 13 grudnia 1981 roku i stan wojenny. Dla obserwujących rzeczywistość w tamtych latach wydawać się mogło, że szanse na zmianę losu są prawie żadne, lecz niespodziewanie nastąpiły takie wydarzenia w geopolitycznym otoczeniu, że pojawiła się znowu szansa na odniesienie kolejnego zwycięstwa. I tę szansę Naród Polski wykorzystał w pełni. Po strajkach w 1988 roku przeciwnik okazał się na tyle osłabiony, że nie odważył się na zastosowanie represji. Potem wygrana bitwa przy Okrągłym Stole. Przeciwnik cofnął się kilka kroków i oprócz relegalizacji Solidarności wywalczono częściowo wolne wybory. Dzień wyborów, czyli 4 czerwca 1989 roku. Wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że są to wybory tylko w części wolne i dlatego nikt nie był pewien wyniku, nikt nie był w stanie przewidzieć, co nastąpi potem. Nie było mądrych. A potem szał, euforia i duma! Naród Polski wygrał tę bitwę spektakularnie. Wygrał tę bitwę bez łamania zasad. Wziął wszystko, co było można i nikt nie mógł zarzucić, że postępowano nie fair, gdy dodatkowo wygrano jeszcze jedną bitwę, bowiem została zmasakrowana tzw. Lista Krajowa i to nie poprzez nieuczciwe działania opozycji, ale przez jawny sprzeciw społeczny. Te gigantyczne zwycięstwo zapoczątkowało dalszy ciąg zdarzeń, które nastąpiły lawinowo, gdyż przeciwnik był w totalnym odwrocie. Kolejne wygrane bitwy: „Wasz prezydent, nasz Premier”, czyli pierwszy, niekomunistyczny rząd w bloku wschodnim, plan Balcerowicza i zmiana ustroju Polski, pierwsze wolne wybory prezydenckie w 1990 roku, pierwsze w pełni wolne wybory parlamentarne w 1991 roku, uchwalenie nowej konstytucji w 1997 roku, wejście do NATO w roku 1999, wejście do Unii Europejskiej w 2004 roku – to były kolejne, wygrane przez Naród Polski bitwy, i to bez wątpienia dzięki tej wygranej bitwie z 4 czerwca, która rozpoczęła pasmo zwycięstw. Wreszcie można było powiedzieć, że wygrano całą wojnę. Tak powiedziałby logicznie rozumujący obserwator. Nieodgadnionym wydaje się zatem stanowisko, jaki prezentują nami rządzący. Otóż według nich wybory z 4 czerwca 1989 roku są nieistotne, ponieważ były tylko w części wolnymi. Nic nie wniosły, nic nie nastąpiło i niektórzy w ogóle ich nie zauważyli. Minister Obrony Narodowej udaje głupka, mówiąc podczas konferencji prasowej, że nic nie wie o wyborach czerwcowych, pomimo że nigdy nie zostałby Ministrem Obrony Narodowej, gdyby nie zwycięstwo w wyborach z 4 czerwca 1989 roku. Prezes partii rządzącej czci rocznicę odsunięcia od władzy jednego z rządów, który jemu się akuratnie bardzo podobał, ostentacyjnie nie pamiętając, że dostał się do polskiego parlamentu w wyniku wyborów z 4 czerwca 1989 roku; minister w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów nakazuje pracować administracji publicznej w rocznicę 4 czerwca, Pan Prezydent za to ucieka za granicę, aby gdzieś tam we Włoszech leżeć krzyżem i pytany przez dziennikarzy mówi nie o ważności daty 4 czerwca, lecz o błędach, które potem nastąpiły, przy czym oboje ignorują fakt, że objęli te stanowiska w konsekwencji wyników wyborów z 4 czerwca 1989 roku. Zbędne jest w tym miejscu przytaczanie wypowiedzi innych przedstawicieli aktualnych władz i ich popleczników. Zebrałby się dość duży zeszyt, który i tak nadawałby się do wrzucenia do pieca. Co jest zatem na rzeczy, że wyłącznie członkowie i stronnicy jednej patii politycznej w tak ostentacyjny sposób lekceważą rocznicę wyborów 4 czerwca. Dlaczego wszyscy z nich, i nikt więcej, tej rocznicy nie dostrzegają i ją ostentacyjnie ignorują? Nie sposób do końca dociec, ale jeden wniosek zaczyna się zaskakująco wyraźnie rysować. Otóż nie bez kozery od wielu tygodni mówi się nie tylko podczas sejmowych wystąpień opozycji, ale także w komentarzach obserwatorów życia politycznego i nawet w rozmowach prywatnych, że nadchodzi PRL-bis. Coś jest „na rzeczy”. Podobna mowa, retoryka, argumentacja. Ten sam słowotok, przeplatany inwektywami, skierowany w stronę oponentów. Określenia, typu: „warchoły”, „pełzająca kontrrewolucja” nad wyraz są zbieżne z aktualnie używanymi określeniami „najgorszy sort”, bądź „rebelia”. Skąd zatem ten ładunek agresji i jakby nieukrywana rządza odwetu? Odpowiedź może być szokująca. „Czerwony” dalej żyje. „Czerwony” tak dostał w skórę w roku 1989, że do tej pory go to boli i uważa tę klęskę za uszczerbek na czerwonym honorze. „Czerwony” stracił władzę, a ponieważ nic nie mógł zrobić, więc skrył się, licząc, że weźmie wreszcie odwet. Dlatego też „czerwony” nie uznaje daty 4 czerwca 1989 roku. Może wy, którzy nie uznajecie daty 4 czerwca 1989 roku za rocznicę godną uczczenia, powiecie głośno i wyraźnie, że żal wam okresu realnego socjalizmu, że tamte lata podobały wam się najbardziej, że uwielbiacie pełną kontrolę nad społeczeństwem. Niektórzy z was jawią się bowiem jako kopie sekretarzy PZPR ze słusznie minionego okresu i należy podejrzewać, że gdyby nie ten 4 czerwca 1989 roku, to wielu z was byłoby aktualnie sekretarzami i innymi ważnymi figurami w strukturach rządzącej PZPR. Jeżeli nawet nie chcecie powrotu lat minionych, to peerelowska mentalność wychodzi z was we wszelki możliwy sposób. Wy jesteście przesiąknięci duchem realnego socjalizmu, no może nie samej ideologii, ale na pewno wzorcami zachowań. Macie takie samo myślenie i takie samo podejście do rzeczywistości. Można byłoby zakończyć w tym miejscu, ale jedno zachowanie zasługuje na szczególny komentarz, gdyż powinno oburzyć każdego uczciwego Polaka. Chodzi o zachowanie Pana Prezydenta, które wymaga ze wszech miar potępienia. Dlaczego Pan uciekł z kraju 4 czerwca? Obiecywał Pan, że kim Pan będzie, Panie Prezydencie? Prezydentem wszystkich Polaków? I co teraz Pański Urząd sobą reprezentuje? Przybudówkę do koszyka kota Prezesa? Czemu opowiadał Pan o bliżej niesprecyzowanych błędach po 4 czerwca 1989 roku, zamiast odpowiedzieć uczciwie na pytania dziennikarzy i zająć obiektywne stanowisko na temat tych wyborów? Czy te kilkaset tysięcy, jeżeli nie więcej, obywateli Polski, obchodzących rocznicę 4 czerwca 1989 roku, to nie jest część SUWERENA, o którym Pan bez przerwy wspomina? Panie Prezydencie, delikatnie mówiąc zbłaźnił się Pan. Prawdopodobnie mało kto, nawet wśród oponentów, spodziewał się po Panu takiej małostkowości. Po prostu wstyd było patrzeć. A Panu nie było wstyd tak mówić? Można fakty, wydarzenia i opinie przytaczać bez końca, ale każde z nas powinno zastanowić się nad tym, do czego dążymy, co nas otacza, czemu mamy wierzyć, a czemu nie. Czas włączyć myślenie Drodzy Rodacy i zdecydować, do którego „świata równoległego” należymy. Bezstronnej podpowiedzi nie należy oczekiwać. Każde z nas musi zdecydować samo.]]> 8543 0 0 0 851 0 0 878 0 0 Wszyscy jesteśmy kolorowi https://www.ruchkod.pl/wszyscy-jestesmy-kolorowi/ Sat, 11 Jun 2016 10:13:25 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8589 Teraz, gdy w tym pięknym zakątku naszej wspólnej Ziemi zagościł na dobre neofaszyzm, jeszcze silniej niż do tej pory musimy wspierać środowiska, grupy i osoby narażone na dyskryminację, wykluczenie i szykany. To nieprawda, że nasz własny dramat zwalnia nas z tego naturalnego obowiązku.
Przemysław Wiszniewski
Wzajemne wsparcie i solidaryzm społeczny (albo solidarność społeczna) należy się słabszym, tym bardziej w tych dramatycznych czasach, ponieważ zgodnie z retoryką obecnego reżimu to właśnie oni w pierwszym rzędzie padną ofiarą systemu, w którym dominuje siła. Bądźmy razem i nie dzielmy się niepotrzebnie. Nam, cywilizowanym obywatelom nie brakuje otwartości, życzliwości, empatii, i to my musimy się upominać o godność każdego z nas, podczas gdy barbarzyńcy chcieliby z nas uczynić bezradnych i zastraszonych niewolników. Dlatego wybieram się na Paradę Równości ze sztandarem KOD-u, niosąc to wspólne przesłanie, abyśmy próbowali zmieniać świat na lepszy i nigdy nie wyrażali zgody, choćby poprzez milczenie czy bierność, na niszczenie naszej kultury. Pomysł zresztą nie jest mój, lecz grupy warszawskich KOD-erów, którzy takie wsparcie zaproponowali. Uważam, że moim obowiązkiem, miłym obowiązkiem, jest uczestniczyć w demonstracjach środowisk mniejszościowych, zwłaszcza tych, które jakoby mnie bezpośrednio nie dotyczą. Trzeba zatem nieraz zrezygnować z innych planów, by kroczyć razem z kobietami w Manifie i ze środowiskami LGBT w Paradzie Równości. Sporo tego, bo przecież biorę też udział w marszach upamiętniających Powstanie w Getcie. Ale pożytek jest dwojakiego rodzaju: po pierwsze za każdym razem przekonuję się, że jest nas mało, po wtóre czuję, że taka wspólna demonstracja dodatkowo mnie uwrażliwia na potrzeby i oczekiwania tych środowisk, z którymi się solidaryzuję. Parada Równości kształtuje we mnie wciąż nie dość rygorystyczną postawę aktywnego upominania się o równość. Z każdym rokiem coraz bardziej zawzięcie trzeba walczyć ze stereotypami, uprzedzeniami i mową nienawiści. Pamiętajmy zatem, że to heterycy powinni wspierać środowiska LGBT, mężczyźni powinni wspierać kobiety, młodzież powinna wspierać starszych, zdrowi powinni wspierać niepełnosprawnych, tzw. „rdzenni" powinni wspierać Żydów oraz wszelkie inne mniejszości narodowe i etniczne, miastowi powinni wspierać wieś, pacjenci powinni wspierać strajkujące pielęgniarki, posiadacze mieszkań powinni wspierać bezdomnych, zatrudnieni – bezrobotnych, katolicy – przedstawicieli innych wyznań i osoby bezwyznaniowe, białasy – ludzi o odmiennym kolorze skóry, bo to wymówka, że sami sobie świetnie poradzą. Bez naszej akceptacji i poparcia ich postulatów nigdy sobie nie poradzą. Pięknie to wyraził Mateusz Kijowski podczas jednej z pikiet w Alei Szucha: „Artykuł 32 Konstytucji RP mówi: „Wszyscy są wobec prawa równi. Wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyn”. Wszyscy jesteśmy równi! Wolność, równość, demokracja! Dzisiaj przedstawiciele partii, której nazwy nie warto wymawiać, chcą nam wmówić, że Polska jest czarno-biała, że jest tylko jeden sposób myślenia i życia. Że każdy, kto ma odwagę myśleć samodzielnie, kto nie wpisuje się w plan wymyślony przez prezesa, nie jest prawdziwym Polakiem. Że jesteśmy esbekami i ubekami. Że nie wolno nam używać polskiej flagi. Że byliśmy częstymi gośćmi w ambasadzie rosyjskiej. Tak mówi prezes! Prezydent, który jest podległy prezesowi mówi, że jest lepszym rodzajem Polaka i może za nas decydować! Chcą nam wmówić, że jesteśmy czarno-biali, a najlepiej czarni! Wszyscy tacy sami, ale to nie jest prawda. My jesteśmy kolorowi, każdy jest inny! W tym jest nasza siła, siła narodu w różnorodności! W wielości, że każdy ma swoje barwy. My, naród, jesteśmy silni siłą naszej różnorodności. Kobiety i mężczyźni. Młodzi, sędziwi i dojrzali. Katolicy, muzułmanie, prawosławni, judaiści, protestanci i niewierzący. Rolnicy, naukowcy, rzemieślnicy. Przedsiębiorcy, studenci i robotnicy. Heteroseksualni i homoseksualni. Rowerzyści, wegetarianie, ekolodzy. Ci w futrach, ci w płaszczach i ci w dresach. Mieszkający na wsi, w miastach i miasteczkach. Polacy, Niemcy, Białorusini, Tatarzy, Żydzi, Ślązacy. Kaszubi, Czesi, Ukraińcy. Każdy ma swą barwę i to jest naród! My, Naród! Kiedy partia, której nazwy nie warto wymawiać, wprowadzi swoje prawa równające wszystko zgodnie z zasadą: „jedno państwo – jeden naród – jeden prezes”, każdy będzie zagrożony! Każdy odcień będzie gaszony, a barwa tłumiona! Nie chcemy tego! Jesteśmy różnorodni! Nie chcemy być jak agent Smith w Matrixie, nie chcemy być wszyscy tacy sami, czarni! Chcemy być różnorodni i dlatego bronimy Trybunału Konstytucyjnego! Bo tylko on obroni nasze wolności, zapisane w Konstytucji! Bo tu jest Polska! Pamiętajmy, każdy z nas należy do jakiejś mniejszości, nie ma człowieka „wzorcowego”. Niektórzy czują się wprawdzie „w większości”, lecz to tylko pozór, bo każdy z nich należy lub będzie należał do jakiejś grupy, która jest lub będzie upośledzona społecznie. Wszyscy się zestarzejemy, zniedołężniejemy... Nastała teraz władza, która kwestionuje równe prawa dla wszystkich, likwidowane są urzędy rzeczników praw, które stały na straży praw. Każda dyktatura schlebia gustom najtańszym i uproszczonej wizji świata, zgodnie z którą liczy się tylko „zdrowa tkanka narodu”, a wszyscy pozostali rugowani są poza nawias, napiętnowani jako nie odpowiadający stereotypowi. Prezes Kaczyński również należy do mniejszości, ale tej akurat nie trzeba i nie warto wspierać, bo jest mniejszością z wyboru, a nie z konieczności. Ta mniejszość to PiS, które cieszy się poparciem społecznym na poziomie 20–30 proc. Dlatego będę dumnie kroczył w Paradzie Równości, bo podążam wszędzie tam, gdzie nie dzieli się ludzi, lecz ich łączy, i gdzie nie ma nienawiści i pogardy, tylko życzliwe zainteresowanie i współdziałanie, i gdzie nie ma prymitywnej plemiennej głupoty, a w jej miejsce jest godność dla każdego człowieka.  ]]>
8589 0 0 0 907 Bądźmy razem i nie dzielmy się niepotrzebnie. Nam, cywilizowanym obywatelom nie brakuje otwartości, życzliwości, empatii, i to my musimy się upominać o godność każdego z nas, podczas gdy barbarzyńcy chcieliby z nas uczynić bezradnych i zastraszonych niewolników. Dlatego wybieram się na Paradę Równości ze sztandarem KOD-u, niosąc to wspólne przesłanie, abyśmy próbowali zmieniać świat na lepszy i nigdy nie wyrażali zgody, choćby poprzez milczenie czy bierność, na niszczenie naszej kultury. Nie rozumiem dlaczego ktoś miałby wykorzystywać KOD do propagowania jedynie słusznych poglądów, żargonem LGBTQ. I co te poglądy mają wspólnego z obroną demokratycznego państwa prawnego i naszą kulturą? Ktoś chce, przy okazji, upiec swoje pieczenie na tym ognisku? To nie jest ognisko, to jest pożar i urządzanie sobie z tej okazji grilla, to niezbyt szczęśliwy pomysł. Zwłaszcza jeśli się głosi, że się jest jedynym strażakiem. :(]]> 0 0 910 0 0
Naród https://www.ruchkod.pl/narod/ Mon, 13 Jun 2016 07:00:01 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8635 Dlaczego piszę? Piszę, ponieważ na czymś mi zależy. Piszę, ponieważ nie jest mi obojętne, jaki ma być ustrój mojego Państwa. Piszę, ponieważ uważam, że prawo winno być respektowane. Piszę, ponieważ uważam, że nie wolno nikogo obrażać, nad nikim się wywyższać i – co jest najbardziej plugawe – nie wolno kogokolwiek poniżać, bądź okazywać mu pogardę. Dlatego właśnie piszę.
AjAWas
Zaangażowałem się w KOD. Wcześniej nie działałem dla jakiejkolwiek formacji politycznej, bądź społecznej, ani w ruchu obywatelskim. Byłem obserwatorem, krytykowałem, ale uważałem, że generalnie wszystko idzie w dobrym kierunku, tylko trzeba niektóre rzeczy mniej lub bardziej skorygować, bądź naprawić. Korygowanie lub naprawianie jawiło się dla mnie jako proces ciągły, jak najmniej bolesny dla ludzi, choć czasami chciałoby się wydatnie przyspieszyć i brak zdecydowanego działania rządzących powodował irytację. Aby zmieniać rzeczywistość nie wystarczy bowiem nowe prawo. Należy mieć poparcie dla zmian. Starać się należy wobec tego, by przekonać do zmian dużą część społeczeństwa, aby móc się na niej wesprzeć przy ich wprowadzaniu. Wiadomo, reformy zawsze bolą. Niestety, część naszego Narodu tak naprawdę rozumie tylko przesłanki bytowe. Tej części jest wszystko jedno, czy „pierze po pysku” komunista, ksiądz, narodowiec, bądź liberał. Temu Narodowi na niczym poza jednym nie zależy, ponieważ celem nadrzędnym dla niego jest „micha”. Jeżeli będzie „micha”, np. 500+, to całe zastępy Narodu będą się cieszyć i czekać na 1000+. Kto obieca 1000+ ten wygra. Narodowi „wisi” wolność osobista, bo jest to Narodowi pojęcie nieznane. Temu Narodowi nie zależy na podróżach za granicę, ponieważ ten Naród z reguły nie zna innego języka poza własnym, a i ten nie do końca. Dla Narodu wolność wypowiedzi, wolności prasy, wolność zgromadzeń są nieistotne, ponieważ Naród w tym nie uczestniczy i to Narodu nie obchodzi. Naród ogląda seriale i bierze udział w wysyłaniu SMS-ów w głosowaniach w kolejnych show. Napisałem ten tekst kilka tygodni temu i po skończeniu jego pierwszej wersji przeczytałem w Newsweeku wywiad z prof. Wiktorem Osiatyńskim. Wywiad, w którym prof. Osiatyński używa słów o społeczeństwie folwarcznym, które mamy obecnie. Profesor mówi o tęsknocie społeczeństwa folwarcznego do prostych reguł, które można sprowadzić na podstawie lektury wywiadu, do krótkich stwierdzeń: kto bije ten pan oraz, że bez karbowego ani rusz. W dalszym ciągu wstrzymywałem się z publikacją tekstu, lecz w innym numerze Newsweeka pojawił się wywiad z pisarzem Januszem Rudnickim, gdzie to Janusz Rudnicki „pojechał jeszcze dalej”, mówiąc, że: „ Lud nas tak urządził. Prosty lud polski i odłamy jakiejś krzywej polskiej inteligencji, robiącej mu populistyczną laskę”. Obaj panowie niestety mają rację i to, co mówią pokrywa się w pełni z moimi przemyśleniami. Skąd ten pesymizm i akceptacja negatywnych opinii? Sięgnę wobec tego w przeszłość, udając się na początek w wydarzenia, które choć tak odległe, były początkiem dochodzenia do stanu, w którym aktualnie się znaleźliśmy. Nie będę się wdawał przy tym w jakąkolwiek analizę poszczególnych zdarzeń historycznych, lecz wyłącznie skupiać się będę nad ich ukrytymi konsekwencjami, które są dziś widoczne dla tych, którzy cokolwiek się nad problemem zastanowią. Jakieś 244 lata temu nastąpił pierwszy rozbiór Polski. To, co do niego doprowadziło, jest znane wszystkim tym, którzy z lekcji historii cokolwiek zapamiętali. W okresie zaborów, zaborcy nie tępili wprost polskiej inteligencji, ale ta, uczestnicząc w kolejnych zrywach powstańczych, wykrwawiała się, zwłaszcza w zaborze rosyjskim. W okresie zaborów tysiące wykształconych osób zginęły, bądź wyjechały ze zniewolonego kraju, aby znaleźć się na „paryskim bruku”. Po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku i po wygraniu wojny z Rosją Sowiecką, podczas której znowu część inteligencji straciliśmy, nastąpiła krótka przerwa w wytracaniu. Za to w latach drugiej wojny światowej mordowano nam inteligencję zarówno na wschodzie, jak i na zachodzie. Mordowano na potęgę. Straciliśmy setki tysięcy naukowców, inżynierów, nauczycieli, urzędników, intelektualistów. Po 1945 roku, w okresie stalinowskim, ponownie wymordowano nam część inteligencji, zwłaszcza tej z przeszłością w AK. Potem, w czasach socjalizmu, część inteligencji emigrowała przy każdej okazji. W 1981 roku do Austrii przedostało się 250 tysięcy naszych rodaków. Nie oznacza to, że w tym roku sami inteligenci emigrowali, ale sama ta liczba świadczy o skali zjawiska emigracji. Emigrację mamy do dzisiaj, lecz do zeszłego roku była ona wyłącznie emigracją zarobkową. Przez te piekielne 244 lata nastąpił nienaturalny „upust krwi” w tej części narodu, która miała IQ powyżej średniej. Co pokolenie nad miarę traciliśmy osoby światłe, wykształcone. Straciliśmy tak dużo, że przyrównać nas można, „o ironio”, do Rosji Sowieckiej. Ze szczególną wyrazistością objawia się to we wszystkich aspektach naszego życia publicznego, nad wyraz uwidoczniając się w okresie „kwitnącego socjalizmu”, a niestety także z chwilą objęcia władzy przez aktualnie nami rządzących, gdy „lud zobaczył michę i swoich, którzy michą rządzą”. Wiem, że wielu czytających ten tekst oburzy się, zarzucając, że uważając się za inteligenta, gardzę poziomem umysłowości części Narodu. Nie gardzę. On po prostu taki jest i jest to pokłosie tych co najmniej 244 lat. Czy zatem nie za bardzo lewitujemy „w oparach intelektu”, w sferze bezpłodnej inteligenckiej dyskusji, wymieniając pomiędzy sobą najbardziej światłe komentarze? O co nam wszystkim chodzi? O to, aby cieszyć się, wskazując innym poziom, na którym znaleźć się powinni, ponieważ nasz poziom już jest zajętym przez nas? Jeżeli ktoś tak myśli, to nie wróży to zbyt dobrze. „Oleju do mózgu” nie da się zaimportować. Poziom umysłowy i mentalny części naszego Narodu jest taki, a nie inny i nie da się go w jednej chwili zmienić. I tutaj chcę podkreślić, ponieważ jestem tego samego zdania, co Janusz Rudnicki. Dlaczego? Bo nie tylko „micha” jest blisko, a dodatkowo przypodobanie się masom i ich reakcja na to, niesie namiastkę dowartościowania przez innych własnego „ego”, choć najbardziej miernego. Stąd wypowiedzi w stylu: „wierzymy w mądrość naszego społeczeństwa”, czy też :„Polacy to mądry naród”. Krótkie podsumowanie: Jeszcze przez pokolenia trzeba będzie uzupełniać straty, kształcąc nową inteligencję i zakładając optymistycznie, że nowe fale emigracji nie nastąpią. Niestety, obecne działania naszych aktualnych władz i te, które prawdopodobnie nastąpią, nie napawają optymizmem, ponieważ aktualnie rządzący wiedzą, że im głupszy Naród, tym łatwiej nim sterować, wobec tego najlepiej jak najwięcej ludzi światłych z kraju „wyemigrować”. Nie będę starał się być wyrocznią, ale na chwilę obecną możemy tylko protestować ale, i tu nutka optymizmu, także w sposób jasny i komunikatywny demaskować kolejne nieprawne poczynania władzy. I im bardziej zaangażowane w te działania siły będą działać wspólnie, tym lepiej. Czekać niestety trzeba będzie na utratę „michy” przez Naród. Nic innego tego układu raczej nie zmieni, bowiem taki Naród mamy właśnie. Naród wspaniały, bo skrwawiony i zdradzony, który nie chciał się poddać. Naród dumny ze swojej historii, a jednocześnie Naród głupi. Naród, któremu nie wpojono zasad przyzwoitości i tolerancji. Naród, który nie jest w stanie odróżnić dobra od zła bez „kopa w michę”. Co zatem czynić? Głosić prawdę, a po odsunięciu narodowych socjalistów od władzy, wziąć się za to, co w swojej głupocie i braku myślenia o przyszłości, rządzący po 1989 roku totalnie zaniedbali: kształcić nasze dzieci na odpowiedzialnych obywateli naszego kraju. Rozumujących i potrafiących odróżnić prawdę od prymitywnego populizmu. Ale niestety do tego potrzeba inteligencji.  ]]>
8635 0 0 0 924 0 0 927 0 0 928 0 0 939 0 0 957 0 0 968 0 0 995 http://wolna-gmina-eco.blogspot.com/ 0 0 1125 http://www.e-kolorowanki.eu/ 0 0
KOD histeryzuje – to ulubiony zwrot PiS w debacie parlamentarnej https://www.ruchkod.pl/kod-histeryzuje-to-ulubiony-zwrot-pis-w-debacie-parlamentarnej/ Tue, 14 Jun 2016 08:50:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8658 Tak niektórzy posłowie PiS wypowiadają się o inicjatywach ruchu obywatelskiego. Rzecznik prasowy Departamentu Stanu USA przed planowana wizytą prezydenta Obamy na szczyt NATO oceniając stosunki między USA i Polską stwierdził, że ma nadzieję, iż będzie okazja do porozmawiania z Polskimi władzami o jakości demokracji. Parę dni wcześniej sekretarz generalny NATO, Jens Stoltenberg, nie omieszkał przypomnieć prezydentowi Dudzie, że jednym z fundamentów NATO, podobnie jak UE, jest poszanowanie wartości demokratycznych i praworządność.
Jerzy Gogół
Tymczasem PiS zapewnia: wstajemy z kolan i realizujemy nową jakość w polityce zagranicznej. Minister Spraw Zagranicznych głosi, że Polska reprezentuje interesy Grupy Wyszehradzkiej (Polska, Czechy, Słowacja i Węgry). Natomiast państwa wchodzące w skład tej nieformalnej grup żadnych pełnomocnictw w tym zakresie Polsce nie udzieliły, a z ostatnich informacji wynika, że wręcz nie wyrażają zgody na kurs kolizyjny z Niemcami w zakresie spraw dotyczących uchodźców. Tymczasem na ulice Warszawy i wielu miast wychodzi setki tysięcy ludzi zgromadzonych w KOD z hasłem „Wolność, Równość, Demokracja”. Placówki dyplomatyczne wysyłają do swoich rządów kolejne depesze informujące, że społeczeństwo domaga się przestrzegania prawa i demokracji w kraju rządzonym w Polsce przez PiS. Posłowie tego ugrupowania podnoszą krzyk, że świat się czepia i nie pozwolą, aby ktoś ingerował w sprawy wewnętrze kraju nad Wisłą. Prasa światowa pisze sążniste artykuły informujące swoich czytelników, że determinacja społeczeństwa Polskiego w walce o demokratyczne państwo i przestrzeganie prawa jest godna podziwu. Dodają: „Prawie co dwa tygodnie setki tysięcy ludzi mówi: nie godzimy się tworzenie ustroju państwa egoizmu narodowego. Natomiast większość parlamentarna z przywódcą Kaczyńskim głosi „Demokracja w Polsce ma się dobrze, nikogo nie aresztowaliśmy, nie prześladujemy opozycji”. W odpowiedzi opozycja argumentuje: To dlaczego wyrzucono z pracy tysiące pracowników służby cywilnej za mało wyraziste narodowe przekonania polityczne i zwolniono z mediów setki dziennikarzy za demonstrowanie poglądów wyrażających dbałość o przestrzeganie standardów demokratycznych? Tymczasem Komisja Europejska nadal bada procedury w naszym kraju w zakresie systemowego naruszania prawa przez aktualne organy władzy. Komisja Europejska, kierując się opinią Komisji Weneckiej i oceną faktów nie ma wątpliwości, że Sejm, Prezydent i Rząd Polski świadomie i z premedytacją zablokowali działalność Trybunału Konstytucyjnego naruszając Konstytucję. Tak Europa ocenia stan demokracji, a rządząca partia wytrwale głosi, że Europa i świat się mylą, a racja jest po naszej stronie. Zatem KOD w pikiecie przed Kancelarią Urzędu rady Ministrów od wielu dni ma jedną odpowiedź – Beata drukuj orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego! Tymczasem w Sejmie posłowie PiS zapewniają: realizujemy postulaty Suwerena. A ten Suweren coraz bardziej zdecydowany mówi – musimy zaostrzyć protesty, marsze protestacyjne, to za mało, nie pozwolimy, aby obywatele Polski byli zniewoleni, a ustrój narodowo-socjalistyczny był systemem obowiązującym w państwie, który w 1989 roku obalił komunizm i zmienił oblicze Europy. Tymczasem w jednym z ostatnich wywiadów prezes Fundacji Batorego, Eugeniusz Smolar, rozważając sytuację w Europie zapowiada, że nie należy wykluczyć federacji państw Niemiec i Francji. Jak to się to ma do liderowania Polski, wspólnie z Węgrami, w tworzeniu zalążka państwowego, nawet nie warto komentować, bo kompromituje to kompletnie koncepcję aktualnej polityki zagranicznej Polski, która nadal oczekuje zarówno wsparcia kapitałowego, jak i militarnego od wspólnoty międzynarodowej demokratycznych państw. Ulubione powiedzenie posłów PiS to w dalszym ciągu słowa: KOD i opozycja histeryzuje. Ich zdaniem histeryzuje również UE i USA, jak również duża część prasy Niemieckiej, która otwarcie głosi – jak się Polsce nie podoba, to niech wychodzi z UE.]]>
8658 0 0 0 947 0 0 951 0 0 955 0 0 958 947 0 959 951 0 960 955 0
Szwajcaria to kraj mądrych obywateli https://www.ruchkod.pl/szwajcaria-to-kraj-madrych-obywateli/ Wed, 15 Jun 2016 11:06:23 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8676 W Szwajcarii obywatele w drodze referendum odrzucili projekt, który dawał wszystkim mieszkańcom kraju honorarium równowartości 10 000 zł co miesiąc, bez względu na to, jakie mają dotychczasowe dochody. Oniemiałem i w duchu zacząłem się zastanawiać, co by było w Polsce, gdyby takie referendum się odbyło.
Jerzy Gogół
To oczywiście zupełnie inna sytuacja, inny poziom zamożności społeczeństwa, ale uwarunkowania te same. Szwajcarzy doszli do wniosku, za co ich podziwiam, że brak powiązania dochodów ze wzrostem wydajności pracy, podnoszeniem jakości pracy, poszukiwaniem nowych technologii, mądrym gospodarowaniem kapitałami w krótkiej i długiej perspektywie musi prowadzić do degeneracji państwa oraz jego fundamentów gospodarczych i kapitałowych. Oddalmy się nieco od Szwajcarii i pozostańmy w naszych realiach. PiS wygrało wybory, bo obiecało 500 zł każdej rodzinie, która posiada dziecko, o ile dochód na członka rodziny jest poniżej kwoty 800 zł, i wszystkim na drugie dziecko – bez względu czy są milionerami czy biorą zasiłek w MOPS-ie. Tylko, aby cokolwiek dać, to trzeba mieć. A z tym jest kłopot. PiS zaczął rozpaczliwie szukać pieniędzy, a to u zwykłych rodzin podwyższając VAT na artykuły dziecięce z 8% na 23%. Opłata za naukę w szkołach językowych również została obciążona 23% VAT. Minister Finansów zaciera ręce, czekając na wpływy z podatku bankowego, a przedsiębiorcy, którzy mieli zamiar inwestować – wstrzymują się z braniem kredytów, ponieważ wiedzą, że prędzej czy później za ten podatek zapłacą. Proszę zwrócić uwagę, że cały czas chodzi o finansowanie programu 500+. A co się dzieje z giełdą? Zwyżki akcji dają dodatkowe bodźce ekonomiczne do inwestycji, często decydujących o dalszych losach przedsiębiorstw z uwagi na konieczność sprostania wymogom atrakcyjności wyrobów wobec wszechwładnej konkurencji. A mamy zapaść i prawie codziennie informację „dzisiaj na giełdzie czerwono”. Kapitał zagraniczny ucieka, bo jak sobie pomyśli, że PiS chcąc wygrać kolejne wybory rozda po 1000 zł na dziecko, to wiem, że Polki będą chciały rodzić dzieci, a nie wydajnie pracować. Tak ten program 500+ skutkuje w sferze gospodarczej na podstawie kilku przykładów. A jakie są konsekwencje społeczne? Wiele rodzin zadaje sobie pytanie: czy warto pracować? Proszę pomyśleć o strajkujących pielęgniarkach z wynagrodzeniem 1500 zł netto i ciężką oraz odpowiedzialną pracą z chorymi. Coraz częściej słyszymy o kiepskim naborze do szkół pielęgniarskich. A co dzieje się w głowach młodych dziewczyn? Zamiast myśleć o nauce i pracy zastanawiają się często czy nie lepiej urodzić jedno lub dwoje dzieci i dać sobie spokój z rozwojem osobistym, pracą od godziny do godziny, bo zwyczajnie się to im nie opłaca. Z zainteresowaniem też będziemy wszyscy śledzić w przyszłym roku statystyki spożycia alkoholu, bowiem dochodzą do nas coraz częściej informacje o wydatkowaniu kwot zamiast na dzieci – na nieustające balangi. Dotyczy to oczywiście tylko niektórych środowisk, ale to one przede wszystkim wymagały realnej pomocy, a nie rodziny, w których dochód wielokrotnie przewyższa średnią krajową. I znowu powracam do mądrych Szwajcarów, którzy odrzucili miesięczną darowiznę od państwa z myślą o przyszłości pokoleń, które chcą wychować w poszanowaniu wartości pracy jako podstawowego źródła dochodu, gwarantującego trwały i wysoki poziom zamożności. W KOD-zie zaczyna się dyskusja o przestrzeniach wolności. Rozumiem, że nie ma wolności bez odpowiedzialności za losy nas samych i przyszłych pokoleń. W ramach tego projektu warto porozmawiać o wolności gospodarczej, bez której rozwój państwa jest niemożliwy jak również wzrost poziomu życia obywateli. Rozdawnictwo kosztem ludzi ciężko pracujących, obciążanych kolejnymi daninami, aby wygrać wybory jest drogą do biedy, do słabego państwa. Populizm PiS-u ma jednak granice, które KOD musi wyznaczyć również w sferze gospodarczej.]]>
8676 0 0 0 969 0 0 970 0 0 973 0 0 978 0 0 990 0 0 1004 0 0 1011 0 0 1039 0 0 1040 1011 0
Chińskie przekleństwo https://www.ruchkod.pl/chinskie-przeklenstwo/ Fri, 17 Jun 2016 21:53:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8681 Stare chińskie przekleństwo mówi – obyś żył w ciekawych czasach. Moje pokolenie, a jest to pokolenie wyżu demograficznego lat 50., żyło dość interesująco, ale na szczęście nasze doświadczenia nie były śmiertelnie ciekawe. Na ogół. W przaśnym socjalizmie z „ludzką twarzą” poznałem nie tylko teoretyczne zasady systemu, ale również, a może przede wszystkim, język propagandy.
Stanisław Biczysko
W gronie moich rówieśników udało nam się nie tylko im (zasadom systemu) nie ulec, ale nawet czynnie je kontestować. Uczyliśmy się zasad demokracji na własnej skórze, tęskniliśmy za prawami człowieka, wolnością, pełnymi półkami i tym, co wyobrażaliśmy sobie jako normalność. Ostatnie miesiące stały się znowu ciekawym czasem. To już nie jest czas afer, bywało prawdziwych, częściej urojonych i dętych. Różne patologie polityczne zdarzają się nawet w demokracjach znacznie starszych niż nasza, świeża przecież i nieopierzona. To, z czym mamy do czynienia dzisiaj jest wyraźnym regresem na drodze do państwa, w którym żyje się normalnie i w jakiś sposób przewidywalnie. Poczucie bezpieczeństwa dają obywatelom ustalone normy społeczne, akceptowane przez wszystkich obywateli, a przede wszystkim – prawo. Nie przypadkiem w początkach naszej transformacji największym zaufaniem społecznym cieszyli się prof. Ewa Łętowska i Jacek Kuroń. O ile przyczyny popularności Jacka Kuronia wydają się oczywiste, o tyle wysokie notowania prof. Łętowskiej zaprzeczają pewnej ustalonej opinii o Polakach. Zadają kłam stereotypowi Polaka anarchisty, nieszanującego prawa, uznającego każde prawo i każdą władzę za obce, wrogie i nieżyczliwe obywatelowi. To dzięki naszej pierwszej Rzeczniczce Praw Obywatelskich zrozumieliśmy, że prawo to bezpieczeństwo – jednostki, grup obywatelskich i wszelkich instytucji. To prawo, obowiązujące w państwie i powszechnie akceptowane, czyni nas bardziej wspólnotą obywatelską niż narodową. Podstawowym obowiązkiem państwa jest zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim jego obywatelom, w bardzo wielu obszarach. Obyś żył w ciekawych czasach… No i niestety, jest ciekawie. Zamiast wspólnoty obywatelskiej, za państwowe pieniądze (państwowe, czyli złożone z danin wszystkich obywateli), przy poparciu i z udziałem władz państwowych, od p. prezydenta i p. premier, przez ministrów do aparatu średniego szczebla, przy udziale państwowej, a za chwilę narodowej telewizji, zaczynamy się przekształcać w zbieraninę wrogo nastawionych do siebie grup. Władza dzieli społeczeństwo na lepszych, gorszych, prawdziwych Polaków, farbowanych Polaków, obcych Polaków, o przepraszam, obcy to już nie Polacy tylko arabusy, murzyny, zarażeni chorobami, frustraci, Ruskie, Niemce, Wietnamce, gorszy sort, proszę zwrócić uwagę, że jeszcze nie padło – Żydzi. O Żydach będzie za chwilę. A zatem jesteśmy świadkami i uczestnikami atomizacji społeczeństwa, a wszystko to ma służyć wspólnemu dobru. Wspólnemu? A jakiejże to wspólnoty? No, narodowej! A co zrobić z tymi, którzy są Polakami, ale bardziej od wspólnoty narodowej cenią swoją przynależność do wspólnoty obywatelskiej? Reaktywować Berezę Kartuską, czy wygnać z Polski? Co do Berezy to jeszcze zobaczymy, natomiast obecnie jest testowany model wypędzeń. To nie żart, to kwestia czytania znaków. Pierwszego czerwca br. dowiedzieliśmy się, że minister Sprawiedliwości RP i Prokurator Generalny, w jednej osobie, p. Ziobro, sam z siebie, wystąpił z wnioskiem o kasację wyroku sądu, który odmówił ekstradycji polskiego obywatela do USA. Minister polskiego rządu chce wydać polskiego obywatela innemu krajowi! W uzasadnieniu powołuje się na racje moralne, prawne i historyczne. Dlaczego celebryta ma być lepiej traktowany niż przeciętny Kowalski, czy esesman ludobójca? Przecież polskie prawo dopuszcza możliwość wniesienia skargi kasacyjnej. Pan Minister Sprawiedliwości w Rządzie RP i Prokurator Generalny nie rozumie, że obywateli polskich nie wydaje się innemu państwu dla zasady, chyba że popełnią jakąś zbrodnię. Nie wydaje się swojego obywatela systemowi prawnemu, który nie był w stanie przeprowadzić uczciwego procesu czterdzieści lat temu. Właśnie dlatego, że ów oskarżony był światowej klasy reżyserem. Rozumiem, że p. Ziobro nie jest światowej klasy prawnikiem i chętnie wejdzie na salony prawnicze choćby po plecach sławnego filmowca. W końcu sędzia Rittenband stał się sędzią – celebrytą, tylko dzięki temu, że sądził Romana Polańskiego. Państwo polskie, w osobie ministra ma obowiązek zapewnić bezpieczeństwo obywatelowi. Więcej, nawet gdyby pan Polański nie był polskim obywatelem, to zwyczajna przyzwoitość, w tej sytuacji kazałaby go chronić, nawet jeśli kiedyś zachował się nieprzyzwoicie. Obecnie sprawujące władzę ugrupowanie polityczne głosi potrzebę podniesienia Polski z kolan. Wyobrażam sobie, co pomyśli o godności państwa polskiego prawnik niemiecki, amerykański, izraelski, czy np. szwajcarski (notabene, Szwajcaria odmówiła ekstradycji Polańskiego), kiedy dowie się, że wstawanie z kolan polega na wydawaniu swoich obywateli obcej jurysdykcji. Trzeciego czerwca byłem mimowolnym słuchaczem autobusowego dialogu dwóch miłych pań, w wieku 40–50 lat. Jedna była ubrana w dwuczęściowy kostium, a druga nie pamiętam w co. Najpierw trochę ponarzekały na obecną władzę, a potem usłyszałem coś naprawdę ciekawego. Ta dwuczęściowa dama powiedziała, cytuję: – Wiesz, moja droga, ale ten Ziobro mi jednak zaimponował. – A czym on ci mógł zaimponować? – spytała ta, której stroju nie pamiętam. – No wiesz, że tego Żyda, Polańskiego, wydał Amerykanom. Ach, i wtedy zrozumiałem, Minister Sprawiedliwości RP i Prokurator Generalny w jednej osobie, ważny urzędnik Najjaśniejszej, nie chce wydać obywatela, tylko Żyda. Rząd oficjalnie nie ma nic wspólnego z antysemityzmem, choć niezbyt ochoczo dystansuje się od narodowców, ONR-u czy falangi, może nawet czasem z nimi flirtuje, ale oficjalnie nic wspólnego. Ulica jednak i tak swoje wie – Ziobro wydał Żyda. Na zastrzeżenie dziennikarza, że pan Polański jest już wiekowym człowiekiem, minister RP „taktownie” przywołał jeszcze przypadek starego esesmana (ach ta podświadomość!), który niedawno został poddany ekstradycji. Porównanie sytuacji Polańskiego do sytuacji esesmana jest tak samo usprawiedliwione jak porównanie ministra Ziobry do szmalcownika. Szmalcownik brał kasę, a pan minister dostanie w zamian parę minut sławy. Jak sędzia Rittenband. Jak pokazuje powyższy przykład, każdą wartość wspólną da się zamienić na jakiś osobisty bonus i poklask gawiedzi. Niestety, żyjemy w ciekawych czasach.  ]]>
8681 0 0 0 1172 0 0
PRZEBADAJMY SIĘ!!! https://www.ruchkod.pl/przebadajmy-sie/ Thu, 16 Jun 2016 13:00:18 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8692 Maciej Szwed

PRZEBADAJMY SIĘ!!!

Staram się ważyć każde słowo Lecz obserwując dziś elity Stwierdzam u wielu problem z głową Feler, uszczerbek pod „sufitem”. Czy z żądzą władzy ma to związek? Czy winien jest dwutlenek węgla? Nie wiem… wiem, że jest coraz gorzej I że ten stan się wciąż… pogłębia. Więc jako patriota szczery Serdecznie polski Naród proszę: „Zróbmy coś wreszcie do cholery, By przerwać ten nieszczęsny proces!!!”

Przebadajmy się! To dzwonek ostatni (Płaci NFZ, choć to trudny płatnik) Bez wahania ruszmy wszyscy Do fachowca, specjalisty Wykrzykując słowa mantry: „Naród frontem do psychiatry!!!”

Lekarz zapyta, co jest grane Puknie nas młotkiem pod kolanem Tym, którym noga nie drgnie w zwisie Kaftan lub prochy się przepisze I wszystkim nam się zrobi lżej… więc Nie lękajmy się! Przebadajmy się!

Pójdźmy społem do psychiatry Zróbmy to dla dobra Patrii Poddajmy się screeningowi Niechaj to, co złe, odłowi I odetnie rzesze liczne Od kariery politycznej By z tego szlamu, co się zbierze Nie powstał nigdy Ober-Prezes!

P.S. Tych, co przez sita przejdą wszystkie Lekarz na Białą wpisze Listę Przefiltrowanych Kandydatów Do Sejmu oraz do Senatu Tudzież do władzy terenowej I cały problem będzie z głowy

A kto na sicie się zatrzyma Niech się profesji innych ima Bo prawa, nie ma prawa… myślę Tworzyć ktoś z blizną na umyśle! Więc choć nas czeka Sądny Dzień Nie lękajmy się, przebadajmy się!

 ]]>
8692 0 0 0 977 0 0
Zatyrani https://www.ruchkod.pl/zatyrani/ Fri, 17 Jun 2016 13:11:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8716 Sporo w KOD-zie rozmów o młodych. Dlaczego w KOD-zie mniej młodych niż w narodzie? I którzy to są, ci młodzi? Ja mam 48 lat i już parę razy przekonałem się, że jestem „stary”, ale paradoksalnie, gdy spotykamy się w KOD-zie często uchodzę za „młodego”, a nawet czasem odbiorę jakieś rodzicielskie reprymendy.
Jacek Sut
Jestem więc na granicy. Jestem z pokolenia, które by działać społecznie, musi poświęcać ostatki wolnego czasu, często kosztem rodziny. Jestem prekariuszem w formie czystej. Nie wiem, co i gdzie będę robił za miesiąc, a perspektywa roku jest dla mnie irracjonalna. Żyjąc w ten sposób trudno planować, obiecywać, angażować się. A wyobrażam sobie i znam takie rodziny, które obciążeń mają jeszcze więcej. Jakkolwiek więc widzą oni pożyteczność KOD-u, a nawet konieczność działania, to uważają, że w tej chwili nie mogą sobie na to działanie pozwolić. Muszą zarobić na dom, kredyty, zaopatrzyć dzieciaki (przeważnie wtedy już podrośnięte, więc roszczeniowe). Do domu wracają wieczorami, ledwo żyjąc. To niebezpieczna sytuacja dla samego KOD-u. Paliwa na altruistyczną i charytatywną działalność rzadko starcza na dłużej niż dwa lata. Mam za sobą i takie doświadczenia. Obecna sytuacja polityczna pozwala na uspokajające figury retoryczne typu: „jeszcze nie jest tak źle”, „jakoś damy radę”, „przecież siedzę na FB i klikam polubienia”, itp., itd., podczas gdy trzeba konkretnego zaangażowania („kto załatwi meble? kto napisze tekst? kto przywiezie kawę? kto przyjdzie na dyżur?”). Kto na emeryturze lub zarządza swoim czasem (np. jako szef własnej firmy) może się angażować bardziej. Reszta chce jeszcze ten swój wózek ciągnąć. Orać w korpo, brać fuchy, by tylko banki nie wsiadły na kark, bo wtedy będzie klops. Myślę coraz poważniej (co potwierdzają badania), że języczkiem u wagi jesteśmy my, średniacy 40–50. Pokolenie, które się w komunie urodziło i częściowo lub nawet całkiem w niej ukończyło edukację. Zobaczyliśmy tamten świat, wiemy czym pachnie i nie przekonują nas sentymentalne gadki o urokach Gierka. W nową Polskę wkroczyliśmy w największym życiowym powerze. Wierzyliśmy, że damy radę. Dużo w nas było (bo nie wiem, czy jest jeszcze) idealistycznego podejścia, może nawet pozytywistycznego. Zdobyć samemu, rozwinąć, pójść dalej and sky is the limit. No i tak dajemy radę już 20 lat. I nagle do nas dotarło, że nadal musimy sprzęty AGD kupować na raty, że nie mamy oszczędności w bankach, że pracujemy jak nieprzytomni, tracąc kolejne rodziny w imię „przyszłości”. A tej przyszłości coraz mniej. Z naszej półki biorą już do piachu i niejedno podejrzenie się rodzi, gdy umiera kumpel, co to razem z nim pracowaliśmy jak wariaci i bawiliśmy też niewąsko, aby „odreagować”. Żyliśmy szybko, na 200 proc., dając więcej niż otrzymując. Teraz jednak oświeciło nas, że to nasze zaangażowanie, ta chęć poprawiania świata, to poświęcenie jednym posłużyło za bankomat, a inni w d… mieli to od zawsze. Obraz, jaki się wyłania – mówię o przekazie, jaki się przedarł – to tłuste dupska w dobrych knajpach, które cynicznie „diagnozują” sobie sytuację, a ci, co robią za 6000 to frajerzy albo złodzieje (co z tego, że Bieńkowska miała na myśli pewien poziom i rodzaj zajęcia). Są prace, których i ja bym się nie podjął za takie pieniądze. Jednak ta biedna blond-hetera dopełniła obrazu. Bańka prysła: 40-latkowie plus mają tyrać bynajmniej nie po to, by kiedyś tyrać mniej lub wcale i żyć jak niemiecki emeryt. Są z tego pokolenia, które żyje w poczuciu obowiązku i odpowiedzialności i wciąż tkwi w nich marzenie: żyć lepiej niż ich rodzice, więc można liczyć, że się zatyrają w pogoni za królikiem. Syndrom chomika w karuzeli odpowiada za stosunkowo niewielu młodych „produkcyjniaków” w KOD. Chociaż widzą konieczność działania, rozumieją grozę sytuacji, to wizja wypadnięcia z karuzeli przeraża ich równie mocno, co ONR. Jeśli jeszcze do tego mają rodziny, w których nie zawsze jest jednoznacznie i nie w równym stopniu żonę/męża/teściową/dzieci polityka obchodzi, to już bardzo trudno. – Dokąd jedziesz? – Na spotkanie KOD-erów. – Teraz?! Całymi dniami cię nie ma, trzeba ściąć żywopłot, dziecko chciało ci pokazać, co zrobiło w szkole, a ty jedziesz sobie na spotkanie? – Muszę. – Kiedy wrócisz? – Nie wiem. Trzask zamykanych drzwi.  ]]>
8716 0 0 0 1012 0 0 1016 0 0 1037 0 0 1133 0 0 1167 0 0 2403 1012 0
Europejski sen o pokoju a potencjał zła https://www.ruchkod.pl/europejski-sen-o-pokoju-a-potencjal-zla/ Sat, 18 Jun 2016 15:23:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8753 Granice przesuwamy po trochu. Niemalże niewidoczne dla gołego oka kroki przekładają punkt ciężkości w złą stronę. Partie skrajnie nacjonalistyczne zyskują coraz więcej poparcia, lewica i światopoglądowi liberałowie hermetyzują się w swoich kręgach. Rozwarstwiamy się. Napięcie w Europie stopniowo wzrasta.
Katarzyna Mortoń
Kałuże ludzkiej krwi już dawno wyschły z ulic europejskich stolic. Śmierć, spustoszenie, głód i strach w natężeniu tak ogromnym, jak za czasów I i II Wojny Światowej wydają się czymś obcym i odległym. Dziś z dumą mówimy o wartościach europejskich. Wyśniony pokój między narodami Europy stał się faktem. Totalitaryzmy: nazizm, faszyzm czy komunizm należą co prawda do naszej historii, ale chcielibyśmy wierzyć, że nie są już też częścią naszej natury. Pewni siebie, rozpuszczeni problemami ekonomicznymi, proceduralnymi, wskazując źródło najdotkliwszych kryzysów nękających Europę poza jej granicami, zapominamy z uwagą spoglądać w lustro. Czy stary kontynent jest wolny od potencjału zła, który uwidaczniał się już niejednokrotnie z większym lub mniejszym rozmachem w różnych momentach historii? Czy nie musimy się już obawiać samych siebie? „Nie było Europy, mieliśmy wojnę” Unia Europejska (UE) i poprzedzające jej powstanie – Europejska Wspólnota Węgla i Stali (EWWiS) oraz Wspólnota Europejska (WE) – powstały z myślą o pokoju. Robert Schuman, jeden z ojców założycieli UE, w deklaracji wyjaśniającej celowość EWWiS napisał tak: „Pokój na świecie nie mógłby być zachowany bez twórczych wysiłków na miarę grożących mu niebezpieczeństw. Wkład, jaki zorganizowana i żyjąca Europa może wnieść w cywilizację, jest niezbędny dla utrzymania pokojowych stosunków. Głównym celem Francji, będącej od ponad dwudziestu lat liderem jednoczenia Europy, była zawsze służba pokojowi. Nie było Europy, mieliśmy wojnę. Europa nie powstanie od razu ani w całości: będzie powstawała przez konkretne realizacje, tworząc najpierw rzeczywistą solidarność”. W 1950 roku, kiedy powyższy tekst został wygłoszony, narody europejskie nie otrząsnęły się jeszcze z okrucieństw, których same się dopuściły. Pomniki ułomności ludzkiej, jakie wystawiła im wojna, stały na prawie każdym rogu. Zło i niewola żyły wciąż za mosiężnym berlińskim „murem”. 23 czerwca 2016 roku sytuacja jest jednak inna. Pokój na starym kontynencie nie jest już bowiem niedoścignionym marzeniem ludzkości, ale danym stanem rzeczy. Jest normalny, oczywisty i wydaje się – stały. W tych warunkach już za kilka dni Wielka Brytania jako pierwsza z 28 krajów zakwestionuje potrzebę przynależności do projektu Unii Europejskiej. Zwolennicy wyjścia ze struktur poddadzą negatywnej ocenie ekonomiczne i społeczne korzyści współpracy w ramach UE. Podkreślą, że największe zagrożenia dla ich bezpieczeństwa i dobrobytu płyną z zewnątrz. Drzwi będą chcieli zatrzasnąć z hukiem. Jeśli im się to uda, wówczas brak wyobraźni, perspektywy i historycznego kontekstu zwycięży, ustanawiając tym samym bardzo groźny precedens. Oto zbagatelizujemy fakt, że za pokój w Europie odpowiedzialność ponosi każdy kraj i może on istnieć tylko wtedy, kiedy wszyscy podejmiemy wysiłek zmagania się z jego codzienną budową i reformą. Historia jak spirala Czy tak musi być? Czy historia się musi powtarzać? Po czasach wojny, ludobójstwa i traumy, człowiek zszokowany tym, do czego jest zdolny, obiecuje, a nawet przysięga poprawę. Następnie, po upływie dostatecznej ilości czasu zapomina o potencjale zła, który w sobie nosi, o talencie mas do zwierzęcych zachowań i bezrefleksyjnie popada w przekonanie, że już sam sobie nie zagraża. Granice przesuwamy po trochu. Niemalże niewidoczne dla gołego oka kroki przekładają punkt ciężkości w złą stronę. Partie skrajnie nacjonalistyczne zyskują coraz więcej poparcia, lewica i światopoglądowi liberałowie hermetyzują się w swoich kręgach. Rozwarstwiamy się. Napięcie w Europie stopniowo wzrasta. W sferze publicznej akceptujemy coraz ostrzejszy, agresywny język. Internet pływa w mowie nienawiści. Potrzebę – już nie reformy – ale w ogóle istnienia projektu europejskiego w niektórych środowiskach kwestionuje się coraz głośniej i odważniej. W sferę retoryki normalnej i akceptowalnej wkrada się coraz więcej tez groźnych, pozostawionych bez kontekstu czy wyjaśnień. Wszystko to dzieje się jakby w oderwaniu od korzeni historycznych. Jakbyśmy nagle wszyscy zapomnieli, po co to wszystko zbudowaliśmy? Czy rybia pamięć jest wpisana w kondycję ludzką? Na sam koniec przytoczę wypowiedź filozofki Hannah Arendt: „Kłopot z Eichmannem polegał na tym, że ludzi takich jak on było bardzo wielu, a nie byli sadystami ani osobnikami perwersyjnymi, byli natomiast – i wciąż są – okropnie i przerażająco normalni”. Tak właśnie – normalność, tak jak i pokój, są pojęciami bardzo względnymi. Wbrew pozorom mogą znaczyć wiele. O ich jakość i przyszłość musimy nieustannie dbać.  ]]>
8753 0 0 0 1023 0 0 1041 1023 0
Putin z Kaczyńskim https://www.ruchkod.pl/putin-z-kaczynskim/ Sun, 19 Jun 2016 10:27:02 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8761 Postawa reżimu Kaczyńskiego wobec putinowskiej Rosji jest ambiwalentna. Z jednej strony PiS deklaruje niechęć do dyktatury moskiewskiej, ale z drugiej strony czyny nie idą raczej w ślad za tymi deklaracjami.
Szymon Karsz
Owszem, słychać o walce z pomnikami Armii Czerwonej i dekomunizacją nazw ulic, owszem, słychać oskarżenia kierowane w stronę Rosji w kontekście katastrofy smoleńskiej, owszem, będziemy mieć niebawem w stolicy szczyt NATO, wszelako w opozycji do tych czczych gestów, rząd Kaczyńskiego nieuchronnie maszeruje w moskiewskie ramiona, chociażby w sferze gospodarki, zacieśniając więzi ze wschodnim Wielkim Bratem. Najnowszym osiągnięciem w tej dziedzinie jest umowa Orlenu z Rosnieftem – dwoma koncernami reżimowymi, podpisana w Sankt Petersburgu. Sankcje wymierzone w Rosję, podjęte – przypomnijmy – w związku z agresją Putina na Ukrainie i zaanektowaniem Krymu, a następnie Donbasu, będą skuteczne jedynie wtedy, gdy Europa będzie konsekwentnie i solidarnie bojkotować jakiekolwiek gospodarcze alianse ze wschodnim dyktatorem. I oto polski rząd niefrasobliwie czyni wyłom. O czym to świadczy, bo chyba nie o niechęci Kaczyńskiego do Putina, tylko wręcz odwrotnie? Internet niedawno obiegła fotografia starej gazety z biblioteki sejmowej z wielkim tytułem: „Wspólne przedsiębiorstwa polsko-radzieckie” . W ten sposób jedna z twarzy pisowskiego reżimu, Krystyna Pawłowicz, rozpoczynała swoją błyskotliwą karierę za komuny, od chwalenia przyjaźni polsko-radzieckiej w jej konkretnym gospodarczym wymiarze. PiS obfituje w kadry z tamtej epoki, różnych komuszych aparatczyków i ubeków, którzy swoją „mądrością”, bagażem doświadczeń i peerelowskimi sentymentami inspirują wodza Kaczyńskiego. Należy do nich choćby prokurator stanu wojennego, Stanisław Piotrowicz. A kim jest prezes Orlenu, Wojciech Jasiński, który tak skwapliwie i bezrefleksyjnie zmierza do zacieśnienia polsko-radzieckich więzi? „Jasiński wstąpił do partii Porozumienie Centrum braci Kaczyńskich i od tego czasu jest jej wierny, tak samo jak prezesowi. Jego przeszłość z czasów PRL najwyraźniej została mu zapomniana. Wysyłany na konkretny odcinek realizuje to, czego chce od niego partia. Kiedyś była PZPR, dziś to PiS. Dla Jasińskiego to tak naprawdę jedno i to samo”. I nie chodzi tylko o gospodarcze otwarcie na Wschód, chodzi także o całą azjatycką – by tak rzec – mentalność, teraz nam z uporem implantowaną i prezentowaną jako narodowa ku naszej społecznej sromocie i wielkiemu wstydowi. Oto, co szczególnie szokujące w kontekście tragedii w Orlando, Polska występuje na międzynarodowym forum wśród takich partnerów, jak Rosja czy Iran, jako jeden z nielicznych światowych piewców homofobii. Bo tak to już jest tradycyjnie, że władza autorytarna nie tylko schlebia ksenofobom i rasistom, ale wszystkim żądnym społecznego wykluczania i dyskryminacji w imię „szczytnych idei”, choćby parareligijnych. Polska staje się dziś uosobieniem nienawiści i pogardy w stosunku do mniejszości chronionych międzynarodowymi traktatami i rezolucjami. Zawraca z drogi zachodniej cywilizacji ku dzikim syberyjskim stepom. Od lat redaktor Agnieszka Romaszewska-Guzy, apologetka PiS-u, walczy z reżimem Łukaszenki wspierając białoruską opozycję Telewizją Biełsat. Ciekawe, jak się poczuła, gdy szef polskiej dyplomacji, minister Waszczykowski wybrał się w podróż bratnią i roboczą do Mińska, by zrobić tradycyjnego misia z tamtejszym watażką? Czy pani Agnieszka poczuła jakiś zgrzyt, dysonans i dyskomfort? Czy uzmysłowiła sobie, że jej ideały wolnościowe właśnie zostały zdradzone w imię jakiejś pokracznej i karykaturalnej filozofii przekornej czy też zwykłej koniunktury? Wszak „atmosfera była ciepła i przyjazna”. O tym, że reżim Kaczyńskiego sprzyja Putinowi prasa sygnalizowała od dawna, od samego początku, od kiedy PiS wygrało wybory: „W kategoriach politycznych podpisany przez Jasińskiego kontrakt jest nadzwyczaj szkodliwy dla Polski, gdyż stanowi kontestację natowskiej strategii politycznej osłabiania gospodarczego Rosji. Wartość i długość kontraktu solidnie zabezpiecza interesy rosyjskie w Europie. Rosnieft przejął bowiem w 2015 roku niemiecką rafinerię w Schwedt (posiada w niej 54% udziałów). Umożliwia mu to rugowanie z rynku PKN Orlen w zachodniej Polsce. Wiele stacji benzynowych wokół Szczecina, Gorzowa i Zielonej Góry zaopatruje się w ropę i benzynę u niemiecko-rosyjskiego sąsiada. Pisowski kontrakt z Rosnieftem blokuje ekspansję PKN Orlen na przygraniczny rynek niemiecki”.(CZY PRAWO I SPRAWIEDLIWOŚĆ JEST AGENDĄ ROSYJSKICH SŁUŻB SPECJALNYCH W POLSCE?). Nawet ktoś taki, jak Antoni Macierewicz, o kim wieść gminna niesie, że dąży do konfrontacji wojskowej z Rosją, skłonny jest do umizgów pod adresem Putina w imię powrotu do czasów bratniego sojuszu polsko-sowieckiego: „Po co szef MON Antoni Macierewicz powołał na członka podkomisji do spraw wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej Andrieja Iłłarionowa, doradcę prezydenta Rosji Władimira Putina w latach 2000-05?”. Aby zatrzeć nieco fatalne wrażenie, jakie na Polakach wywołuje kolaboracja polskich władz z Putinem, doradcy pisowscy swoim zwyczajem nam imputują kolaborację, na zasadzie infantylnej przekomarzanki: „Obserwując marsz KOD w ubiegłą sobotę, niezależnie od intencji uczestników, zastanawiam się, czy to nie jest posunięcie w wojnie hybrydowej”. Choć przecież to nie KOD jeździ do Putina i podpisuje z jego agendami lukratywne kontrakty. Taktyka pisowska jakoś się nie przyjmuje w społecznej świadomości. Odwracanie kota ogonem jest głupawą zabawą, można go wszak odwracać w nieskończoność. Fakty raczej mówią za siebie, a nie czcze insynuacje. Trzeba zatem patrzeć na PiS trzeźwo, a jego retorykę odczytywać w odbiciu lustrzanym, jest bowiem spisana na opak. Dekomunizacja według PiS-u oznacza powrót do lat komuny i braterstwa polsko-rosyjskiego, tak miło wspominanego przez naszego wodza, Kaczyńskiego, bo kojarzonego z jego beztroskim dzieciństwem pod opieką ojca, Rajmunda, jednego z beneficjentów tamtego systemu. A te ruchy konfrontacyjne w stosunku do Rosji są jedynie ruchami pozorowanymi i zasłoną dymną prawdziwych intencji w przeciwnym kierunku. KOD wprawdzie zajmuje się praworządnością w Polsce i wśród celów statutowych stawia sobie obronę polskiej Konstytucji, ale musimy patrzeć też na ogólny trend obecnej złej władzy, by dostrzec przyczyny toczącej nas choroby, a nie jedynie jej skutki, choćby pod postacią deptania demokracji i wolności obywatelskich. Istotną przyczyną jest reaktywacja PRL-u siłami ówczesnych (i współczesnych) funkcjonariuszy, łącznie ze skierowaniem polityki ku wschodniemu sąsiadowi. Na przekór naszym marzeniom, na przekór Europie, na przekór polskiej racji stanu.  ]]>
8761 0 0 0 1044 0 0 1100 0 0
Rozmowa z taksówkarzem https://www.ruchkod.pl/rozmowa-z-taksowkarzem/ Mon, 20 Jun 2016 09:31:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8773 Nieuchronnie zbliża się konfrontacja. Nie, nie ta na poziomie politycznym. Ta już ma miejsce. Zbliża się konfrontacja zwolenników „dobrej zmiany” z jej oponentami. Zwyczajnie, żyjemy między sobą, więc ta konfrontacja jest właśnie nieuchronna. Mało tego, jest konieczna, by zła władza ostatecznie nie zatriumfowała. I nie musi wcale prowadzić do mordobicia.
Przemysław Wiszniewski
Jadę taksówką, bo spóźniłem się na autobus. Trasa jest dość długa, więc dla zabicia czasu zaczynamy rozmawiać. Szoferem okazuje się miły starszy jegomość o siwych już włosach; dorabia zapewne do emerytury. Opowiada o przygodzie, jaką miał wiele lat temu, utknął w zaspie, zasnął za kierownicą, czekając na pług. Kiedy się obudził, nogi miał z zimna zdrętwiałe, z trudem wydostał się z auta. Dobrnął do jakiegoś domostwa w oddali z nadzieją na pomoc, ale właściciel przegonił go z bronią w ręku, podejrzewając, że to bandyta. W nocy, podczas zamieci, w stanie wojennym. Przygoda zakończyła się szczęśliwie, ale była dramatyczna. Potem kierowca opowiada, że drogi są teraz lepsze, niż wtedy, niż dawniej, i że buduje się opodal autostrada. Że za komuny były fatalne te drogi, a teraz z pieniędzy unijnych mamy wreszcie jako taką, coraz lepszą infrastrukturę. Ale nie wszystko za komuny było złe, dodaje, co to, to nie, bardziej dbano o wszystkich, nie było takiej nędzy, każdy coś tam zarabiał lepiej lub gorzej, no może gorzej, ale za to wszyscy. Więc jednak dbano o ludzi, nie to, co potem, teraz, po przełomie. Stwierdzam, że dwa lata temu skończyliśmy wreszcie spłacać długi gierkowskie. Szmat czasu spłacaliśmy te długi wraz z odsetkami, no ale wreszcie definitywnie mamy to za sobą. Więc przez komunę zaciskaliśmy pasa, całe nasze pokolenie przeżyło najpierw młodość w komunie, a potem wiek dojrzały zaciskając pasa i spłacając gierkowskie długi. Dodaję mimochodem, że te pieniądze unijne na drogi mogą się skończyć, bo niebawem głosowanie w Anglii nad wspólną przyszłością... Na to mój rozmówca rzuca już va banque, w formie pytania z przemyconą jednakże deklaracją ideologiczną, ale tak ostentacyjną, że do końca nie potrafię zinterpretować, czy to sarkazm, czy gorliwa wiara, rzuca mianowicie: a co też w Polsce centralnej mówi się o naszej pani premier, która tak odważnie dba o nasz polski narodowy interes? I przyznam się, że nie bardzo wiem, co odpowiedzieć, bo jestem pasażerem zdanym na łaskę i niełaskę szofera; ja jestem co prawda młodszy i chyba silniejszy, jednak nie chcę ryzykować własnej deklaracji KOD-erskiej i swojej opinii na temat „naszej pani premier, która tak odważnie broni naszej tożsamości”. Wprawdzie mam pokusę, by się jasno określić, ale przeważa konformizm i pragmatyczna strona tej konkretnej sytuacji, chcę bowiem bezpiecznie w świętym spokoju dojechać na miejsce i pożegnać się z miłym panem. Biję się więc chwilę z myślami i naraz przypominam sobie, że przecież mówiłem przed chwilą o groźbie Brexitu. Odpowiadam zatem wymijająco, że w wypadku wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii czeka naszą ojczyznę powrót setek tysięcy rodaków, bezdomnych, bezrobotnych, z rozbudzonymi apetytami socjalnymi i przywykłych do tamtejszych luksusów, które tu na miejscu będzie także wypadało im odtworzyć, co z pewnością odbije się na i tak już napiętym budżecie. I tym sprytnym manewrem zamykam gościowi usta. Dojeżdżamy na miejsce. Szczęśliwie dla nas obu i w zgodzie. Przeczucie rychłej klęski połączyło nas obu, solidarnie i w milczeniu. „Ani krzyk, ani milczenie nic w Polsce nie załatwią. Musimy rozmawiać. Nie z władzą. Ze sobą wzajemnie”. W artykule Ewy Wilk „Na granicy nerwicy” prof. Michał Bilewicz wyznaje: „Najbardziej boję się tego właśnie, że zaczniemy milczeć, w rozmowach ze znajomymi o przeciwnych poglądach będziemy unikać tematów politycznych. Wtedy rząd odniesie sukces – będzie mógł z łatwością i skutecznie napiętnować elity, a nikt na to nie zareaguje, bo w jego otoczeniu nie będzie nikogo o odmiennych poglądach. Jak ma to dziś miejsce na Węgrzech”. Zdani zatem jesteśmy na dialogowanie, na rozmowę, na nocne Polaków rozmowy, jako jedyne remedium na obecny pogłębiający się podział na „naszych” i „obcych“, który z wyżyn politycznych przeniósł się na społeczne niziny. Podział na elitę i resztę istniał zawsze i zawsze istnieć będzie. Zła władza, zanim się jeszcze zainstalowała, będąc w opozycji wmawiała swoim potencjalnym wyborcom, że elity są szkodliwe, że to łże-elity, po to tylko, by spróbować własnymi kandydatami na elity zastąpić miejsce tamtych. Bo elita musi w społeczeństwie być jako środowisko opiniotwórcze. Różnie ta koegzystencja elity z resztą wygląda, raz się ma lepiej, innym razem gorzej, ale najlepiej się ma, gdy czasy są niespokojne, a władza daje popalić. Tak było za komuny: społeczeństwo ufało elitom, swoim elitom, które były opozycją wobec władzy, zeszły do podziemia i kształtowały społeczny światopogląd. A potem, po upadku komuny? „Gdy wielkomiejski inteligent cieszył się z pluralizmu politycznego i zniesienia cenzury, zwykła Polska wyzwalała się spod władzy osądów i gustów owego inteligenta. Słuchała disco polo, czytała tanie romanse, rozkoszowała się prawem do wiary w cuda i tajemniczych uzdrowicieli i prawem do niewiary we wszelkie informacje i osądy „produkowane” odgórnie. Jeśli jej przedstawicielom udawało się dorobić, budowali sobie domy w mauretańskim stylu, pokazując inteligentowi środkowy palec, a inteligent kwitował to raczej wzruszeniem ramion niż próbą rozmowy” – pisze Piotr Bratkowski w artykule „Duchy, demony i my”. Teraz znów nastały niespokojne czasy. Rozbrat między inteligencją a resztą, który respektowaliśmy przez ostatnie ćwierćwiecze, zaowocował, czym zaowocował. Nadchodzi czas ponownej solidarności nas wszystkich. My już o tym wiemy, a reszta zauroczona „dobrą zmianą” jeszcze nie w pełni zdaje sobie z tego sprawę. Zapewne ten proces przyspieszą zmiany widoczne w państwowych finansach, na warszawskiej giełdzie, w kursie złotówki, a w końcu także w kieszeni każdego obywatela, kiedy tromtadracki program 500+ odbije się na naszej zasobności i spowoduje wzrost opłat, cen i podatków, a być może hiperinflację. Znów będziemy musieli zacząć ze sobą rozmawiać i tłumaczyć sobie, że te podziały między nami nie są znowu tak wielkie, jak chciałby prezes Kaczyński, i że przy odrobinie dobrej woli można się dogadać.  ]]>
8773 0 0 0
Duża lekcja do odrobienia https://www.ruchkod.pl/duza-lekcja-do-odrobienia/ Tue, 21 Jun 2016 13:00:24 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8833 W swoich publikacjach wielokrotnie zastanawiałem się (i nie tylko ja), skąd się wzięło zwycięstwo wyborcze PiS-u i mniejszy, ale jednak, sukces drugiej partii populistycznej, Kukiz-15. Nasuwają się proste odpowiedzi: z nieudolności i wręcz lenistwa PO, z uśpienia społeczeństwa obywatelskiego…
Krzysztof Łoziński
[caption id="attachment_8839" align="alignnone" width="800"]Krzysztof Łoziński Podczas pikiety KOD autor, Krzysztof Łoziński, demonstruje opaski strajkowe, z sierpnia 1980 i stanu wojennego.[/caption] Kolejna odpowiedź, którą obszernie omawiamy z Piotrem Rachtanem w „Raporcie Gęgaczy – o kłamstwach, manipulacjach i prawdziwych zamiarach środowiska PiS”, jest też w gruncie rzeczy prosta: propagandystom PiS udało się okłamać na wielką skalę sporą część społeczeństwa w sferze faktów gospodarczych, społecznych i politycznych. A więc: Polska jest „w ruinie”, „nie mamy przemysłu”, „Niemcy wykupują polską ziemię”, „bieda jest coraz większa”, itp. Są to rzeczywiście kłamstwa i rzeczywiście społeczeństwu te kłamstwa wmówiono. Prawdą jest też, że druga strona nie zrobiła nic, by wmawianie tych kłamstw uniemożliwić. Ale to wszystko jest diagnoza zbyt prosta, zbyt powierzchowna. PiS nie wziął się z nikąd. Jest wytworem społeczeństwa, w którym żyjemy i dlatego warto zastanowić się nad stanem świadomości i emocji tego społeczeństwa. Moim zdaniem, mamy przed sobą do odrobienia dużą lekcję, by odwrócić w powszechnej świadomości wiele bardzo złych emocji i kompletnie fałszywych pojęć w kwestiach podstawowych. Wiele z nich odziedziczyliśmy po czasach komuny i nic nie zrobiono, by je wyprostować, a w ostatnich latach te fałszywe poglądy i złe emocje zostały dodatkowo wzmocnione i cynicznie wykorzystane. Nie wiem, czy potrafię wymienić wszystkie takie zjawiska, bo to chyba temat do poważnych badań socjologicznych, ale spróbuję omówić choć parę przykładów. Problem jest ważny, bo nawet jeśli PiS straci władzę, to podatność społeczeństwa na demagogię, na populizm, kultura zawiści, patriotyzm absurdalny, głębokie podziały i inne złe zjawiska będą istnieć nadal i, chcemy czy nie, będziemy musieli się z nimi zmierzyć. Kultura zawiści – „zarabianie jest złe” Jawnie i świadomie mało kto tak twierdzi, ale pośrednio uważa tak bardzo wielu. Mamy dwie osoby: Jasia i Anię. Jasio „ciężko pracuje” i zarabia mało. Ania wykonuje pracę biurową i zarabia dużo. W racjonalnym świecie należy uznać, że złe jest to, iż Jasio „ciężko pracując” zarabia mało. Ale zastanówmy się krytycznie nad tym, jak myśli wielu naszych rodaków. Najczęściej negatywne emocje, wręcz protesty, budzi to, że ktoś zarabia dużo. To Ania jest zła. Powszechne oburzenie wywołują informacje o tym, że ktoś dostał wysoką premię lub odprawę. Co gorsza, oburzenie wielu osób spowodowała na przykład informacja to tym, ile Tomasz Lis zarobił na swojej książce. Nikogo nie obchodzi, że książkę pisze się wiele miesięcy, że trzeba do tego nabyć sporą wiedzę, że przecież to jest wynagrodzenie za wykonaną pracę. Nie szkodzi, Tomas Lis, jak ta Ania, jest zły, bo zarobił dużo i nikt nie myśli, czy słusznie, czy zasłużył. Sam fakt wysokich zarobków jest godny potępienia. Propaganda komunistyczna utrwaliła mit człowieka lepiej usytuowanego, jako „wyzyskiwacza”. Ten mit starannie hodowali zarówno prawicowi, jak i lewicowi populiści. Pamiętamy nagonki na menadżerów z najwyższej półki, od których wręcz oczekiwano, by zrzekali się wysokich honorariów, bo „nie wypada”, by ktoś zarabiał kilkadziesiąt, lub więcej, tysięcy. Skutek: Polska pozbywa się najlepszych fachowców na rzecz szarlatanów lub miernot, które podejmą się bez oporów kierowania wielkim projektem, pomimo że się na tym nie znają. Skutki wiadome. Rządzący wszystkich opcji realnie, nie mówię o obietnicach bez pokrycia, mało robią, by poprawić status najbiedniejszych, za to ochoczo i z poklaskiem tłumu, uchwalają „ustawę kominową”, by zaszkodzić najlepiej sytuowanym. A tłum się cieszy, choć „zwykłym ludziom” takie rozwiązanie nic nie daje, w niczym im życia nie poprawia. Co sprawia tę radość? Dokopanie „tym lepszym”. Jednocześnie budowano etos „prostego człowieka”. To przy okazji część innego zagadnienia, o którym później. „Prosty człowiek”, jako postać pozytywna, powinien być biedny i żyć skromnie. Jeśli mieszka na wsi, powinien być rolnikiem, najlepiej małorolnym. Kiedy w pobliżu wsi, w której mieszkam, powstała farma przemysłowa na 4,5 tysiąca świń, miejscowi aktywiści PiS natychmiast ogłosili zamiar jej „zwalczenia”. W samorządowej kampanii wyborczej głosili, że będą wspierać małe gospodarstwa i są przeciwni farmom przemysłowym. Ktoś dwukrotnie próbował ową farmę podpalić. Słychać było opinie: „no bo na co komu 4,5 tysiąca świń?”. W mentalności tych ludzi „prawdziwy Polak” powinien być biedny, oczywiście ich samych to nie dotyczy. Takie poglądy głoszą często ludzie, którzy wcale biedni nie są. Biedni mają być inni, bo to przecież nie chodzi o to, bym ja miał, tylko o to, by inny nie miał. Gdy chce się kogoś zdyskredytować, to najlepiej jest ogłosić, że dużo zarabia i to do wielu ludzi trafia. A więc „pokaż lekarzu, co masz w garażu”, „ten to się dorobił”, „taka pielęgniarka to zawsze sobie dorobi na boku”… Kiedy po zaledwie miesiącu istnienia KOD-u pojechałem do lekarza do Ełku ze znaczkiem KOD w klapie, usłyszałem, że pan doktor „nie lubi KOD-owców”. A dlaczego? „Bo ten Kijowski, to zobacz pan, jaką ma drogą kurtkę!”. Zapytałem: – No to co? „Panie, jak go stać na taką kurtkę, to źle nie ma”. A w mentalności pana doktora, jak „źle nie ma”, to złym człowiekiem jest. Dla mnie takie argumenty są absurdalne. Tak absurdalne, że aż trudno uwierzyć, ale niestety bardzo wielu naszych rodaków takimi kategoriami myśli. Tymczasem dążenie do tego, by jak najwięcej zarabiać jest jednym z głównych motorów gospodarki. Ludzie pracują po to, aby zarabiać, kształcą się po to, by zarabiać więcej. Dobrobyt bierze się z pracy. A w naszym kraju człowiek, który doszedł dzięki pracy i wykształceniu do lepszego statusu, przez wielu traktowany jest jako podejrzany. „Z uczciwej pracy to on takiej bryki nie kupił” – mówi mi właściciel warsztatu samochodowego, jeden z najbogatszych ludzi w gminie, zwolennik PiS (zresztą właściciel znacznie lepszej „bryki”). Zwróćmy uwagę, jakimi argumentami, czy też obelgami i pomówieniami, propaganda PiS zareagowała na powstanie KOD. A więc „złodzieje”, „w futrach z norek”, „dostali kasę od Sorosa”, „oderwani od koryta”. To są wszystko odwołania do kultury zawiści, do złych emocji. Nie ma argumentów, jest natomiast: patrzcie, są bogatsi od was. Jak minister Radziwiłł zareagował na strajk pielęgniarek? Nakłamał, że zarabiają od 5 do 9 tysięcy. Ta gra na najniższych instynktach objawia się nawet w programie gospodarczym PiS. Skąd się bierze wrogość do sklepów wielkopowierzchniowych? Przecież zwalczanie w jakiejkolwiek branży najlepiej prosperujących przedsiębiorstw, by chronić te, które prosperują najgorzej, jest ekonomicznym absurdem. Ale tu nie o to chodzi. To jest stare bolszewickie hasło „grab zagrabione”. Bo przecież, jeśli jakaś firma osiągnęła rynkowy sukces, to na pewno nieuczciwie. To znów to samo, jak ktoś ma, to musi być złodziej. Zły jest już tylko z tytułu odniesionego sukcesu. To jest nieświadome przedłużenie kultury zawiści i oczywiście cyniczna gra na najniższych instynktach. I aby nie było, że taka mentalność dotyczy tylko PiS-u. Moja znajoma, całkiem fajna dziewczyna, feministka, wegetarianka, całkiem nie PiS-owska, nie kupuje jogurtów Danon, „bo to koncern”. Myśli dokładnie tą samą kulturą zawiści i nawet o tym nie wie. Powszechne, nie tylko wśród elektoratu PiS, jest przekonanie, że supermarkety i banki nie płacą podatków, choć akurat te podmioty należą do grupy największych płatników podatków CIT i VAT. Oczywiście ludzie, którzy w to wierzą, nie sprawdzali, jak jest naprawdę, ale ochoczo uwierzyli w bajkę pasująca do ich kultury zawiści. Nie będzie trwałej i bezpiecznej demokracji, dokąd nie pokona się kultury zawiści. Demokracja nie daje się pogodzić z podziałem społeczeństwa na klasy wrogości i z mentalnością „kto się wyróżnia, tego do parteru”. „Bij wykształciucha” i sztandar z głupoty Bardzo niepokojący jest, i bardzo powszechny w naszym społeczeństwie, brak szacunku do wiedzy i wykształcenia, a nawet chełpienie się brakiem wykształcenia. Wszystkie autorytarne reżimy w pierwszej kolejności zwalczały inteligencję. W hitlerowskich Niemczech inteligencja nazywana była „wrzodem na zdrowym ciele narodu”. W maoistowskich Chinach nosiła miano „dziewiątej śmierdzącej kategorii”. Nazista Alfred Jodl mawiał: „Gdy słyszę słowo kultura, sięgam po rewolwer”. Mao Zedong powiedział: „Cesarz Ts’in zakopał w ziemi żywcem 450 uczonych. My zakopaliśmy 45 tysięcy. Czyż nie jesteśmy sto razy lepsi?” U nas oczywiście nie ta skala, przynajmniej na razie, ale niepokojące określenia już padały: „łże-elity”, „lumpen-inteligenci”, „wykształciuchy”, „nieprawdziwy hrabia”… Ćwok i prymityw zawsze nie lubił inteligenta z prostego powodu: czuł się przy nim gorszy. Teraz jednak dostał paliwo do nienawiści. Z góry płynie antyinteligencka retoryka, a jednocześnie pompowanie miernoty, a nawet żula, ideologią. A więc miernota, czy nawet menel, nie jest już tym, czym był do tej pory: osobnikiem lekceważonym, niedocenionym. Jest już „patriotą”, jest już „kimś”. Żul jest już „narodowcem”, ma wytatuowaną kotwicę Polski Walczącej (z którą nie ma nic wspólnego), na koszulce orła w koronie (albo jakiś faszystowski symbol, co mu tam, on sprzeczności nie widzi) i słyszy obietnice, że będzie „obroną terytorialną”, dostanie broń, będzie bił Żyda i „wykształciucha”. No bo przecież ten „wykształciuch” ma „SB-cką emeryturę”, został „oderwany od koryta” i utracił „przywileje”. To nie żarty, dorobiliśmy się „patriotów”, którzy w „patriotycznym” zapale gotowi są bić najbardziej zasłużonych dla Polski ludzi, całą elitę intelektualną, bo wmówiono im skutecznie, że to „komuniści i złodzieje”. Podobnie jak wszystkie autorytarne reżimy, polska skrajna prawica od lat zwalcza wszelkie autorytety i ludzi wykształconych. Szymborska to „komunistka”, Brzeziński „fałszywy profesor”, Kuroń, Mazowiecki, Bartoszewski to „Żydzi” (nie ma znaczenia, że to nieprawda), Miłosz „komunista”, Wałęsa „Bolek”, Kijowski to „alimenciarz”, i tak można dalej. Do tego przykład płynący z góry: skoro poseł Suski (z zawodu fryzjer), minister Ziobro (z trudem magister), Beata Szydło (magister etnografii) i inni podobni, mogą poniżać i bezkarnie obrażać profesorów prawa, dyrektorów teatrów, aktorów, literatów, to czemu ma tego samego nie robić Ziętek Kapusta (menel, o przepraszam, „narodowiec”). Ale jest jeszcze znacznie starsze zjawisko, które nazywam sztandarem z głupoty. Jest to dosyć rozpowszechniona kokieteria brakiem wiedzy lub wykształcenia. Nasi rodacy potrafią bez żenady oświadczyć: „ja to matematyki nigdy się nie mogłem nauczyć” albo: „na maturze dostałem ściągę”. W kręgach wykształconych ludzi Zachodu taki tekst budzi zakłopotanie, żenadę. Jest czymś niestosownym, bo nieuctwo i głupota, w ich pojęciu, to cechy wstydliwe. Tymczasem nasi rodacy mają całą gamę usprawiedliwień dla nieuctwa. Wśród ludzi z mojego pokolenia nader często słyszymy, że nie mogli poznać świata, nauczyć się języków, nawet obsługi komputera, „bo żyli w PRL”. Przepraszam, a gdzie ja żyłem? Na Marsie? To nieprawda, że z PRL nie można było wyjechać. Gierek dawał paszporty niemal wszystkim. Nawet za Jaruzelskiego nie było z tym większego kłopotu. A nawet jeśli, to od tamtej pory minęło 27 lat. Wam się proszę państwa zwyczajnie nie chciało. A co ma komputer i Internet do PRL? Przecież pierwsze komputery osobiste oraz Internet zaczęły się pojawiać w powszechnym użyciu dopiero pod koniec lat 80. Od tamtej pory było 30 lat czasu, by się tego nauczyć. Jest mi wstyd, gdy w zagranicznej telewizji śmieją się, że prezes rządzącej partii nie ma konta w banku, prawa jazdy, nie umie pisać na klawiaturze i nawet telewizję ogląda na kanale, który „ktoś mu nastawił” i tam leci francuska prognoza pogody. Ale jest mi także wstyd, gdy moja żona w egipskim hotelu wymieniana jest przez obsługę jako „Polka, która mówi po angielsku” (bo reszta towarzystwa nie mówi), albo gdy polska turystka na pytanie: „where are you from?”, odpowiada: Mariola! Jest mi wstyd, gdy polski polityk nie mówi ani słowa po angielsku, podczas gdy już nawet w Afryce nie dostałby z tego powodu posady kelnera. Nie chodzi o to, by mówić biegle, jak anglista. Ale żeby nic? Zobaczmy, co w ostatnich latach stało się z polską szkołą. Na trzy lekcje religii przypada jedna lekcja fizyki, chemii, geografii, historii. Szkolne korytarze (może nie wszędzie, ale w wielu szkołach) zawalone są wydawnictwami Frondy, jakimiś broszurami o szatanach, egzorcyzmach i innych bzdurach. Czemu się dziwić, że tylu ludzi, także młodych, kupuje brednie o sztucznej mgle, podpalaniu samolotu helem, itp. Skąd oni mają wiedzieć, co to jest punkt rosy i że hel jest gazem niepalnym? Wchodzę do kościoła w Ełku, a tam w przedsionku plakat o kontroli rodzicielskiej Internetu straszący tekstem: „wirusy, robaki, obcy!”, a wokół tego tekstu rysunki jakiś maszkaronów. Ale cała szkoła parami idzie na mszę za „żołnierzy wyklętych”. W większości polskich szkół zlikwidowano pracownie. Dzieci uczą się fizyki, chemii, biologii nie widząc zjawisk. To jak nauka pływania na sucho, bez wody. Obniżenie poziomu nauczania matematyki i przedmiotów przyrodniczych rzutuje na całe rozumienie świata, także gospodarki i polityki. Młodzież staje się bardziej podatna na teorie spiskowe i różne bzdury, jak „bomba mezonowa” w Dubnej robiona przez GRU na oczach młodego Petru, czy modna ostatnio „broń elektromagnetyczna”. Zajęło mi trochę czasu, by dowiedzieć się, o co chodzi z tą „bronią”. Ponoć wrogie siły „wysyłają na kogoś promienie elektromagnetyczne” i za ich pomocą mieszają mu w głowie wszczepiając obce poglądy. Mój rozmówca nie wiedział nawet, że „promienie elektromagnetyczne” to po prostu światło, promieniowanie cieplne, radiowe, rentgenowskie… Skąd miał wiedzieć? Z broszurek Frondy? Patriotyzm absurdalny Całe dorosłe życie, począwszy od 1968 roku, poświęciłem walce o wolną i demokratyczną Polskę. Działałem w marcu 1968, współpracowałem z KOR-em, uczestniczyłem w strajkach sierpnia 1980, w Solidarności, w podziemiu Solidarności. Siedziałem w więzieniu, sąd w wolnej Polsce podczas sprawy odszkodowawczej doliczył się w moim życiu 110 takich incydentów, jak zatrzymania, przeszukania i inne. No i co? Podczas demonstracji KOD w Olsztynie dowiedziałem się od narodowca, że mam „SB-cką emeryturę”, „straciłem koryto” i „dostałem kasę od Żyda Sorosa”. Innym razem, od członka partii rządzącej dowiedziałem się, że on by „tych wszystkich z marca 68 rozstrzelał”. Dlaczego? „Bo to byli komuniści”, co usłyszał w telewizji od Macierewicza (komuniści dla odmiany twierdzili, że to „syjoniści”). Nawiasem mówiąc, w marcu 1968 roku Macierewicz podpisał się pod listem otwartym do Sejmu, pod którym podpis od niego zebrałem na dziedzińcu UW akurat ja. Mam kopię tego listu z podpisem Macierewicza do dziś. Oto on: [caption id="attachment_8836" align="alignnone" width="800"]List otwarty do Sejmu PRL z 1968 roku List otwarty do Sejmu PRL z 1968 roku podpisany przez autora (na miejscu 1, zbierający zawsze podpisywali się pierwsi, by nie dawać innym do podpisu pustej kartki), a na miejscu 41 przez Antoniego Macierewicza. Dziś Macierewicz twierdzi, że działacze Marca 68 to byli komuniści. Na miejscu 23 podpisany Janusz Kijowski, stryj Mateusza Kijowskiego.[/caption] Nie chodzi mi o to, by się żalić, chodzi o przykład, o zjawisko, bo wielu ludzi z mojego pokolenia, o podobnych życiorysach, zostało podobnie potraktowanych. Oto stoi przede mną wygolony na łyso młody osobnik, ze znakiem Polski Walczącej na kurtce i napisem „Miasto 44” i mówi to wszystko do człowieka, którego matka i jej ojciec w Powstaniu 44 roku walczyli, z którego rodziny cztery osoby w tym powstaniu zginęły (siostra matki z mężem i dwoma synami), którego dziadek dowodził jedną z powstańczych formacji, a po wojnie spędził 9 lat w bierutowskim więzieniu za AK i powstanie. Pojawiła się w naszym kraju nowa ideologia – patriotyzm absurdalny. Ludzie, którzy z walką o wolną Polskę nie mają nic wspólnego, oskarżają o niemal zdradę, o komunizm, o SB, Targowicę, tych, dzięki którym mogą bezkarnie takie bzdury wygadywać. Mało tego, atakują nas zawłaszczając naszą historię i nasze symbole, głosząc przy tym ideologię skrajnej prawicy, która z tą historią i z tymi symbolami jest skrajnie sprzeczna. Ten młody człowiek nie wie, że to dzięki nam mówią mu na policji na Pan, a nie przepuszczają przez „ścieżkę zdrowia” i dopiero po godzinie bicia i kopania pytają o nazwisko. Tego „patrioty” nikt nie bił. To jemu wmówiono, że jako „patriota” ma bić innych. A przykład idzie z góry. Ci młodzi narodowcy sami tego nie wymyślili. Szef partii rządzącej, mówi o ludziach wywodzących się z Solidarności lat 80–81 i podziemia „komuniści i złodzieje”, a transmituje to telewizja. Szef dzisiejszej Solidarności (którego udziału w podziemiu jakoś nie pamiętam), PiS-owski harcownik, twierdzi, że nie mam prawa używać sztandaru Solidarności i opaski Solidarności, nawiasem mówiąc – mojej prawdziwej opaski strajkowej z tamtego czasu. Bohaterem za to jest dla niego Prezes, który wówczas nie miał odwagi nawet się do Solidarności zapisać, a zza szafy u mamy wypełzł dopiero po 6 latach od wprowadzenia stanu wojennego, gdy Solidarność działała już jawnie (choć jeszcze nie legalnie). Tenże Prezes głosi w telewizji, że nawet nie powinienem mieć prawa używania polskiej flagi i polskiego godła. Mam taki mały proporczyk, który alpiniści zakładają na czekan i pozują z nim do zdjęć na zdobytych szczytach. Wiele razy miałem ten proporczyk nad głową na szczytach Himalajów, Hindukuszu i innych dużych gór, a teraz słyszę, że nie mam prawa do polskiej flagi, od faceta, który nie umie bez pomocy wejść na stołek. Co ciekawe ten sam prezes nie odmawia prawa do polskiej flagi facetom pozdrawiającym się gestem Heil Hitler, urządzającym marsze z pochodniami i palącym wozy transmisyjne telewizji. Widać oni są „patrioci”, ja nie. A czemu nie? Bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć wzniosłych czynów bojowych prezesa. Rzeczywiście, nie wiem, co przez 6 lat robił u mamy za szafą. Tutsi i Hutu Społeczeństwo polskie jest dziś podzielone na dwa wrogie obozy, podzielone już nie poglądami, lecz nienawiścią. Niczym Tutsi i Hutu w Rwandzie. Pamiętamy, czym to się skończyło. Zwolennicy PiS-u i zwolennicy KOD-u czytają inne gazety, oglądają inne stacje telewizyjne. W wiadomościach dla jednych i drugich są zupełnie inne treści. Nawet władze państwowe i samorządowe podają zupełnie inne informacje, w zależność, kto w nich rządzi. Uczestnicy marszu KOD 4 czerwca zajmowali powierzchnię całego Placu Konstytucji i ulicy Marszałkowskiej aż do ronda przy Alejach Jerozolimskich (co widać na zdjęciu). Miasto mówi, że było 50 tysięcy, policja – że 10. Polacy nawet w stanie wojennym nie byli tak podzieleni. I co najgorsze, nie ma dyskusji, nie ma argumentów. Jest wrogość i obelgi. I ta wrogość jest ciągle podsycana, napuszczana z góry przez rządzących. Niektórzy tak się wczuli w misję szczucia nienawiścią, że rezygnują przy tym z elementarnej godności. Pan prezydent Andrzej Duda nie reaguje na antysemickie obelgi wobec jego żony, jej ojca i krewnego (bo dostał nagrodę poetycką, której PiS nie lubi). Ten podział, ta skumulowana nienawiść, jest zjawiskiem bardzo niebezpiecznym. To jest taka ukryta sprężyna agresji, która może w każdej chwili wystrzelić. I mam niestety wrażenie, że niektórzy chcą, by wystrzeliła. To jest jeden z największych problemów, przed jakim stoimy. Jeśli ta kumulacja agresji nie zostanie rozładowana, to prędzej, czy później, doprowadzi do bardzo złych rzeczy. Uważam, że mimo wszystko trzeba podejmować próby rozmowy z ludźmi inaczej niż my myślącymi. Trzeba tłumaczyć, że nie jesteśmy komunistami, złodziejami, nie straciliśmy „koryta”. Oczywiście, łatwiej jest wzruszyć ramionami lub pukać się w czoło, ale tym niczego się nie załatwia. Z tymi narodowcami w Olsztynie, o których tu pisałem, po manifestacji zaczęliśmy rozmawiać. Początkowo byli bardzo agresywni, ale później zaczęli mięknąć. Coś w tych chłopakach zaczęło świtać, że chyba nie jest tak, jak dotąd uważali, że w ich obrazie przeciwnika coś nie gra. Mamy przed sobą wielką lekcję do odrobienia. Wielką pracę informacyjną, edukacyjną. Bez tego sama zmiana obozu rządzącego na inny niewiele załatwi (albo i nic), bo bez tej pracy za jakiś czas pojawi się kolejny polityk, albo i ten sam, z identycznym zestawem pomysłów i znowu zyska szeroki posłuch. W swojej publicystyce od lat tłumaczę, że budowa demokracji i społeczeństwa obywatelskiego to proces na dziesięciolecia, albo i dłużej. I nigdy nie można uznać, że już jest cacy, już jest dobrze. Jak widzimy, nawet w krajach, w których demokracja trwa znacznie dłużej, pojawiają się politycznie niebezpieczni wariaci. To nie tylko polska specjalność.      ]]>
8833 0 0 0 1109 0 0 1114 1109 0 1115 0 0 1117 0 0 1118 0 0 1120 0 0 1128 http://facebook 0 0 1263 0 0
Rozmowy o wolności: DOROTA SUMIŃSKA https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-dorota-suminska/ Wed, 22 Jun 2016 17:43:10 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8863 Rozmowy o wolności - leadCzłowiekiem dla mnie jest ten, który żyje dla innych. Dla mnie liczy się wtedy, kiedy ma poczucie odpowiedzialności za ludzkość i ma poczucie odpowiedzialności za wszystkie krzywdy, które na świecie wyrządził… Jeżeli jest człowiekiem … – tak brzmi odpowiedź na moje pytanie o człowieczeństwo i miarę człowieka, bo przecież rozmawiam z osobą, która żyje wśród zwierząt i zwierzętami się zajmuje, z doktor Dorotą Sumińską. Według mnie, tylko taki człowiek zasługuje na nazwanie go tym mianem. Powinno to być normalne, ale nie jest. Jesteśmy przecież jednostkami społecznymi i nie żyjemy dla siebie. Odpowiedzialność… Pani postawa kojarzy mi się z „Małym księciem”… Dziękuję bardzo… Skoro mnie oswoiłeś, to musisz się mną opiekować i wziąć odpowiedzialność za to, co mi uczynisz… Czy odpowiedzialność łączy się w jakiś sposób z wolnością? Tak, oczywiście, że tak. Wolność, to jest takie słowo, które się troszkę wytarło. Bardzo jest wiele takich słów ostatnio, które zmieniły znaczenie albo nie mają już tak wielkiego znaczenia, jakie powinny mieć, między innymi wolność. Wolność, to jest przede wszystkim możliwość działania zgodnie ze swoim sumieniem. To jest wolność… Możliwość spełniania swojego poczucia obowiązku, swoich powinności… Jestem wolny. Mogę to robić… Ja chcę móc zmieniać los polskich zwierząt. I to jest dla mnie wolność. I każdy, kto mi w tym pomoże, będzie dla mnie bardzo ważną osobą. Czy w historii ludzkości były takie momenty, kiedy zwierzęta traktowano troszkę inaczej, Lepiej… Oczywiście tak, ale nie w naszej szerokości geograficznej. My jesteśmy „dzicy”… Ja myślę, nie o Polsce czy konkretnym kraju, ale o cywilizacji białego człowieka. To jest „dzika” cywilizacja, w której nigdy nie było takiego czasu, czasu, w którym zwierzęta traktowano inaczej niż przedmiotowo. Nawet w średniowieczu, kiedy sądzono kozę za to, że coś przeskrobała. Nie odbierano wtedy zwierzętom jaźni, czy duszy, były one niejako „obywatelami”. Koza mogła iść do więzienia, świnia mogła iść do więzienia, co nie zmieniało faktu, że wykorzystywano ją jako niewolnika najgorszego sortu i traktowano jak rzecz, którą można zabić i zjeść. Istniały na świecie cywilizacje, w których zwierzęta były jednymi z obywateli Ziemi, równymi ludziom. I do tej pory istnieją. Oczywiście, wszystko to się pozmieniało w ciągu wieków, bo nasza cywilizacja miała i ma ogromny wpływ na całą resztę świata i tak naprawdę pozostałe cywilizacje przestały istnieć, one są w legendach, są w zwyczajach i w obrzędach, natomiast w życiu codziennym już ich nie ma. Zmieniliśmy cały świat. Bardzo źle zmieniliśmy. Gdzie są teraz takie miejsca? Takie miejsca są w Indiach, w ogóle w Azji, tam, gdzie wyznawany jest buddyzm i hinduizm. Oczywiście nie wszędzie… Te religie są jak stemple, pod którymi można znaleźć bardzo różne sytuacje i rzeczy. Niedobre również. Ale można jeszcze znaleźć takie miejsca, gdzie do zwierząt nikt nie ma pretensji za to, że są, bo w naszej cywilizacji mamy do nich pretensje nawet za to. Nikt ich tam nie gnębi, nie zabija i nie zjada. To też jest dość istotne. Przecież człowiek jest również myśliwym… Nie. Człowiek nie jest drapieżnikiem. Nie jest myśliwym. Wmówiono nam to. Przemysł mięsny jest niezwykle bogaty. Pula pieniędzy, która się mieści w mięsie jest ogromna i demagogia z tej strony jest również ogromna. Człowiek nie jest drapieżnikiem i nie jest myśliwym. Stał się nim wówczas, kiedy wywędrował z tych miejsc ciepłych i miłych, i przeznaczonych do życia, do takich, gdzie żyć było bardzo trudno i tam musiał się stać myśliwym. Jeżeli przejdziemy do pradziejów i praludów, i zajrzymy do ich żołądków, okazuje się, że pierwotny człowiek był zbieraczem i zjadał to, co znalazł. Jadł głównie owoce i nasiona, czasem jajko, ślimaka, żuczka. Pewnego dnia znalazł padlinę, najadł się i stwierdził, że nie trzeba chodzić i zbierać. Można najeść się naraz, do syta i zaczął polować. Później pomyślał, że po co ganiać i polować, kiedy można takie zwierzę hodować, zabijać i zjadać. Taki wyrazisty przykład. Jeżeli weźmiemy dziecko, które ma roczek i weźmiemy małego kociaczka, no może tygryska, i położymy przed nimi króliczka i jabłko, to co zrobi dziecko? Wybierze jabłko do jedzenia, a króliczka do zabawy… Mały tygrysek nie… My nie jesteśmy drapieżnikami. My nie mamy niczego, co mają drapieżniki. Nawet nie mamy tego, co mają wszystkożerne zwierzęta. Jesteśmy najbardziej podobni do świni. Wiele narządów wewnętrznych jest dla laika nie do odróżnienia. Mamy takie samo oko, choć śmiejemy się ze świni, że ma brzydkie. Nie. Ma piękne oko, tylko w tych zwałach tłuszczu trudno je zobaczyć. Często niebieskie. Świnia ma oręż, potężne kły, którymi może zabijać, tak jak dzik. Człowiek tego nie ma. Człowiek nie ma pazurów, nie ma racic. Człowiek nie ma grubej skóry, którą walcząc mógłby się osłonić. Człowiek poci się, a pocą się tylko roślinożercy, nawet świnia, która jest wszystkożercą – nie poci się. Pocimy się my, pocą się krowy, pocą się konie, pocą się zebry… Tylko roślinożerne zwierzęta pocą się tak jak my. Nie tylko nie mamy żadnego oręża, ale jesteśmy niezdarni. Jakie zwierzę moglibyśmy złapać i zjeść mając to, co mamy? Mysz. Ale by złapać mysz trzeba mieć zręczność kota. Nie mamy w sobie nic, co upoważnia nas do zabijania i zjadania, ale z ochotą to robimy. Dlaczego? Bo człowiek jest taką istotą, która idzie na łatwiznę. Zawsze. Nasza cywilizacja to cywilizacja pójścia we wszystkim na łatwiznę. We wszystkim. Nie chcemy pracować, nie lubimy się męczyć, a to wszystko jest potrzebne do życia. Zgubiliśmy tę bardzo ważną informację, którą mieliśmy jeszcze kilkaset lat wstecz, że bez wysiłku nie ma radości, nie ma poczucia szczęścia, dlatego tak wiele osób ma cały szereg dolegliwości, bo nic nie robią, bo nie chodzą, nie poruszają się. Są zniewoleni szukaniem wygody. Czy nie jest to tak, że kiedy człowiek nie jest drapieżnikiem w dosłownym tego słowa znaczeniu, stał się drapieżnikiem umysłowym? Idąc na łatwiznę stał się drapieżnikiem, w stosunku nie tylko do zwierząt, ale również do ludzi. My w ogóle mamy w sobie takie skłonności do ujarzmiania otoczenia. W dawnych czasach na dworach trzymano niedźwiedzie. Po co? Po to, by pokazać, jaki jest potężny pan mieszkający w tym dworze, bo niedźwiedzia ma na łańcuchu. My mamy zawsze ochotę ujarzmiać. Ujarzmiać również drugiego człowieka. Skąd się wzięło niewolnictwo? Mamy to w sobie. Nasza historia to łańcuch wojen i podbojów. Czym się to objawia? Proszę zauważyć, że w tej chwili najważniejsze jest „ja”. Jakaś asertywność… Nonsensy. „Ja”, „dla mnie”, „moje życie”, wszystko, co „moje” jest najważniejsze. To jest totalna bzdura. Jeżeli tak będziemy żyć, no to będzie to, co jest. Będzie jeszcze gorzej. Staliśmy się beznadziejnymi, plastikowymi ludźmi, gadżeciarskimi, pozbawionymi jakiekolwiek głębi. Żyjemy dla rzeczy. W dawnych czasach się mówiło, że mali ludzie mówią o rzeczach, średni mówią o innych ludziach, a wielcy – o ideach. Kiedyś bardzo wielu ludzi mówiło o ideach. Teraz prawie nikt o tym nie mówi. Fakt. Brak jest idei… Bo to „ja” jestem ideą. Stało się coś takiego, że jesteśmy bożkami sami dla siebie. Wrócę jeszcze na chwilę do zwierząt . „Bracia mniejsi” – często posługujemy się tym określeniem, powołujemy się na świętego Franciszka. Może chociaż tu występuje element empatii, opieki. To fałsz. To nie są żadni „bracia mniejsi”. Po pierwsze, oni są od nas starsi, bo zanim myśmy dowiedzieli się, że jesteśmy ludźmi, to oni królowali tutaj i było pięknie i czysto. Po drugie, aby usprawiedliwić nasze okrucieństwo nie tylko „zmniejszamy” ich, ale również szukamy w zwierzętach cech negatywnych. Mówimy brudny jak świnia, łże jak pies. Nie mamy innego wyjścia, bo gdzieś tam w naszej duszy, bardzo głęboko, mamy taką iskierkę, która mówi nam, że nie jest tak jak być powinno, że coś jest nie tak. Przecież dręczyć, zabijać i zjadać równego sobie „brata” byłoby znacznie trudniej i nie dałoby się wytłumaczyć, czym powinno być człowieczeństwo. Bracia mniejsi to te istoty, którymi trzeba się opiekować, a pani wywraca to myślenie. Ten sposób myślenia o zwierzętach i naszym stosunku do nich nie funkcjonuje. Bardzo żałuję. Bardzo nam potrzeba pokory. Wszystkim. Naprawdę. My grzeszymy pychą. Pycha jest najgorszym grzechem człowieka. Z niej wynika wszelkie zło. Każdy, komu się wydaje, że jest lepszy od innych zaczyna robić źle… Bo mu wolno… Bo jest lepszy… Nie grzeszyć pychą, być odpowiedzialnym i uważnym na innych – to droga do wolności dla nas, a czym jest wolność dla pani, Doroty Sumińskiej? Dla mnie wolnością jest to, bym mogła robić to, co robię i by wolno mi było to przekazywać innym i uczyć tego innych, szczególnie chodzi mi o dzieci. Pełnią wolności będzie dla mnie chwila, kiedy zostanie zmieniony program nauczania w Polsce na taki, który będzie uczył szacunku do życia. Taka etyka dla małych dzieci, bo trzeba od tego zacząć, ponieważ w dzieciach jest nadzieja. Dorosłych bardzo trudno się zmienia, natomiast dzieci są jeszcze otwarte. Myślę, że jeżeli zmienimy sposób nauczania w Polsce, to ja się poczuję zupełnie wolna. (rozmawiała Grażyna Olewniczak)
Dorota Sumińska – lekarka weterynarii i publicystka. Jest autorką wielu publikacji – „Szczęśliwy pies: porady lekarza weterynarii”, „Szczęśliwy kot”, „Autobiografia na czterech łapach, czyli historia jednej rodziny oraz psów, kotów, krów, koni, jeży, słoni, węży... i ich krewnych”, „Zwierz w łóżku”, „Świat według psa”. Prowadziła też niezwykle popularny program „Zwierzowiec” w pierwszym programie Telewizji Polskiej, a w radiowej Jedynce – „Zwierzenia na cztery łapy”. Aktualnie ma swoją audycję „Wierzę w zwierzę” na antenie radia TOK FM. Jest praktykującą lekarką weterynarii i uważa, że najważniejsze w życiu jest życie zgodne z naturą.  ]]>
8863 0 0 0 2639 0 0
Wielka Brytania zrejterowała https://www.ruchkod.pl/wielka-brytania-zrejterowala/ Fri, 24 Jun 2016 11:49:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8884 W piątek 24 czerwca po godzinie 8:20 (czasu polskiego) przewodnicząca brytyjskiej Centralnej Komisji Wyborczej poinformowała: Oddane głosy: 35 773 142, za pozostaniem w UE: 16 141 241 (48,1%), za wyjściem z: 17 410 742 (51,9%). Frekwencja: 72,2%. A więc Brexit...
Piotr Sobieski
Frank skoczył, funt spadł, euro również podlega silnym wahaniom. Donald Tusk umieścił na Twitterze wpis: „I will also propose to leaders that we start a wider reflection on the future of our Union” (Proponuję przywódcom państw szeroką dyskusję na temat przyszłości Unii). Wielkiej Brytanii nie było wśród sygnatariuszy Traktatu Paryskiego w 1951 r., powołującego do życia Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Nie wolno jednak zapominać o wkładzie ideowym Winstona Churchilla w wizję zjednoczonej Europy. To on stworzył fundament dla przyszłego procesu integracji. Wielokrotnie podkreślał w swoich przemówieniach, że tylko w ten sposób można się obronić przed komunizmem i zabezpieczyć przed wybuchem kolejnej wojny. W słynnym przemówieniu z 1 września 1949 r. postulowała powołanie do życia Stanów Zjednoczonych Europy. Podkreślał, że zjednoczenie jest warunkiem pojednania po krwawej i długiej wojnie. Powinno się ono rozpocząć od zbliżenia politycznego Niemiec i Francji. Warunki przystąpienia do Wspólnoty należało, jego zdaniem, tak skonstruować, aby możliwe były do zaakceptowania przez jak największą liczbę państw. Istotną rolę Winston Churchill wyznaczył Radzie Europy. Jego zdaniem miała to być pierwsza instytucja Europy, odgrywająca wiodącą rolę w procesie integracji. Churchill nie był po wojnie premierem Wielkiej Brytanii a przywódcą partii opozycyjnej. Partia konserwatystów, której przewodził, przegrała wybory w 1945 r. Nowy rząd ustosunkował się negatywnie do głoszonych przez niego haseł. W społeczeństwie brytyjskim przeważały nastroje antyintegracyjne. Mieszkańcy Wysp trwali w przekonaniu o sile i sprawności modelu instytucjonalnego swojego państwa. Mieli zresztą ku temu podstawy. To właśnie tak zorganizowane instytucje społeczne i polityczne pozwoliły obronić się Wielkiej Brytanii przed III Rzeszą. Podejrzliwie patrzono również na wspólne projekty francusko-niemieckie. Swoją szansę Brytyjczycy widzieli w zacieśnianiu współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, Kanadą i Australią. W końcu jednak Wielka Brytania przystąpiła do Wspólnot Europejskich. Nastąpiło to 1 stycznia 1973 r. Nie odbyło się to jednak bez problemów. Szybko, bo już w 1955 r. rząd w Londynie uznał swoją decyzję za błędną. Po tym jak Europa, ustami belgijskiego premiera Paula Henri Spaaka, ogłosiła idee kolejnych projektów, w Anglii zaczęto przebąkiwać o marginalizacji. Po podpisaniu Traktatów Rzymskich w 1957 r. i powstaniu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej i Europejskiej Wspólnoty Energii Atomowej (Eroatom) głośno już mówiło się w Londynie o izolacji. Negocjacje między Wspólnotami a Wielką Brytanią trwały ponad 10 lat. Przebiegały w trzech turach, począwszy od 1961 r. Dwie pierwsze zakończyły się fiaskiem. Weto zgłaszali Francuzi. Dopiero po wycofaniu się z życia politycznego gen. Charles’a de Gaulle’a Zjednoczone Królestwo osiągnęło cel. Do Wspólnot weszło wraz z Danią i Irlandią. Brexit od dziś jest faktem. Taka jest wola Brytyjczyków. Wbrew pozorom ich odejście, może jednak pozytywnie wpłynąć na pogłębienie więzów między pozostającymi w Unii państwami. Silnego sojusznika traci rząd Beaty Szydło. Wielka Brytania w Unii forsowała model integracji państw narodowych. Cała Europa przeżywała zresztą resentymenty narodowe. Czy Europejczycy przypomną sobie teraz, że u podstaw Zjednoczonej Europy leżała szlachetna idea pokoju? To się dopiero pokaże. Temu miała służyć zarówno idea federalizacji Churchilla, jak i ta funkcjonalistyczna, oparta na integracji wyodrębnionych segmentów gospodarki. Alternatywa wydaje się dość nieciekawa. Rozpad Unii Europejskiej, to – jak napisał ktoś na Facebooku w duchu realpolitic – wojna! „Może nie jutro ale za 10, 20 lat, lub później”.  ]]>
8884 0 0 0 1147 0 0 1150 Mieli zresztą ku temu podstawy. To właśnie tak zorganizowane instytucje społeczne i polityczne pozwoliły obronić się Wielkiej Brytanii przed III Rzeszą. Really? ]]> 0 0 1151 1150 0
Cienki trel Śpiewaka https://www.ruchkod.pl/cienki-trel-spiewaka/ Fri, 24 Jun 2016 16:39:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8893 Konflikt pokoleń jest motorem rozwoju, dzięki niemu świat posuwa się do przodu. Młodzieńczy bunt każe przekreślić dokonania rodziców i poszukiwać własnej drogi. Dlatego na ogół młodzi upodabniają się do pokolenia własnych dziadków. Wszystko już było. Nihil novi sub sole.
Przemysław Wiszniewski
Młodzi wyważają otwarte drzwi – gdy idą pod prąd pokoleniu rodziców, okazuje się, że podążają drogą ich poprzedników. Rodzice bowiem też się kiedyś buntowali. My też kiedyś byliśmy młodzi. To przewrotny wniosek, który świadczy o tym, że właściwie powinniśmy kręcić się w kółko, niemniej z takiego wahadłowego, a nie prostolinijnego ruchu coś dobrego zawsze wynika, jakieś ożywcze trendy. Oto Jan Śpiewak z Ruchów Miejskich stwierdza w wywiadzie udzielonym pismu „Plus Minus”: „KOD świetnie robi rządowi. Oni się sami ustawiają pod narrację rządowi. Oni się sami ustawiają pod narrację Kaczyńskiego: patrzcie, jest zjednoczony wróg, który może przyjść i zniszczyć wszystko, co robiliśmy dotychczas. W ten sposób to już nawet nie PO, ale KOD staje się emanacją ancien regime'u”. I dalej: „Ich świat runął, opozycyjny establishment nie ma nic do zaproponowania”. To nie pierwsza krytyka KOD-u ze strony młodego pokolenia. Wcześniej otrzymywaliśmy razy ze strony Adriana Zandberga i jego partii Razem. Była analogiczna, zarzucała nam alians ze „skompromitowanymi” politykami poprzedniej ekipy, że jakoby KOD reprezentuje zasadniczo ich interesy polityczne. Dlatego Razem odmawia konsekwentnie wspólnego marszu. Chce się pięknie odróżniać i nie kojarzyć z tymi, którzy ich zdaniem powinni odejść w niebyt polityczny. Drugim argumentem, który się powtarza w tej krytyce, jaka nas spotyka ze strony młodzieży, jest nasza elitarność w dramatycznej opozycji do koniecznej egalitarności polityki. Jan Śpiewak, ale także partia Razem (i Robert Biedroń również) imputują nam, że traktujemy program 500+ jako nieetyczne obustronnie kupowanie głosów wyborczych i politycznej lojalności. I właśnie sęk tkwi w tym słowie „obustronnie” – dla nas bowiem nieetyczna jest ta zagrywka ze strony polityków, lecz nie stosujemy tej normy wobec obywateli. Dlatego nie bardzo sprawiedliwie młodzież nam wmawia, że potępiamy tych, którzy radują się dodatkowym wsparciem ze strony państwa. Taki zatem argument jest kwestią niezrozumienia, czy też zwykłego nieporozumienia. Jan Śpiewak w próbach stworzenia opozycyjnej koalicji upatruje głównego błędu KOD-u – jego zdaniem takie zjednoczenie, jakie proponuje Mateusz Kijowski, a więc ponadpartyjne porozumienie, ma potwierdzać hasła głoszone przez reżim pisowski, że wróg jest niebezpieczny, mówiący jednym głosem i identyfikowalny jako reprezentujący interesy klasy politycznej przegranej w ostatnich wyborach: skoro bratamy się z Platformą, oznacza to, że reprezentujemy ją i tylko dla niepoznaki udajemy, że tak nie jest. Z takiego rozumowania, jakie proponuje Śpiewak, wynika, że jedynie atomizacja opozycji i jej rozczłonkowanie na rozmaite organizacje autonomiczne mogłaby stanowić skuteczny oręż w walce z obecną złą władzą. Zaiste, trudne do zaakaceptowania rozumowanie, niby logiczne, ale o tyle tylko, o ile opozycja miałaby działać „na przekór". Postawa przekorna jest charakterystyczna dla wieku dziecięcego. Rodzicowi trudno wymóc na dziecku pożądane zachowania, bo napotyka mur i potrzebę działania w odwrotną stronę, niż spodziewana. „Na złość mamie odmrożę sobie uszy” – to najlepsza ilustracja takiego zachowania. Problem polega jednak na tym, że Kaczyński pretenduje do tytułu ojca narodu, jednak nim nie jest. Nie jest naszym ojcem ani opiekunem, jest człowiekiem nam dość obcym, który wprawdzie chce nas uwikłać w relacje dojmująco bliskie, ale nie ma to żadnego uzasadnienia. Dlatego wspólnie należy mu powiedzieć, że takiego ojca narodu stanowczo sobie nie życzymy. I tu przejdę do istoty problemu, jaki ma młodzież uwikłana teraz w politykę: młodzieży podoba się rewolucja. Podoba się jej burzenie zastanych form, systemu, zastanego porządku. Chaos jest twórczy. Dlatego młodzież popierała trochę Kukiza, trochę PiS, a trochę nawet Janusza Korwin-Mikkego, czyli tych wszystkich antysystemowców, którzy z burzenia postanowili uczynić główny swój atut, o ile nie cały program. Niestety, jest to program dość infantylny, mało zapobiegliwy, a za to bardzo ryzykowny. Młodzież chce mieć gruzy zamiast fundamentów, które budowali ich rodzice. Dlatego młodzież lubi Kaczyńskiego, który kwestionuje etos solidarnościowy. Młodzież lubi Kaczyńskiego, bo kojarzy im się z pokoleniem dziadków. A dziadkowie – jak już wcześniej pisałem – stanowią wyraźny kontrast dla zakwestionowanych przez młodzież dokonań pokolenia rodziców. Moda na stare wraca i jest ceniona przez młodzież, pod warunkiem że jest odpowiednio stara. Kaczyński oferuje młodzieży podróż w czasie do historii na tyle odległej, że aż fascynującej. A dodatkowo znienawidzonej przez rodziców. Na tym właśnie polega fenomen wiarygodności PiS-u wśród młodzieżowego elektoratu. Program reżimu Kaczyńskiego jest infantylny w swojej podstawowej zasadzie rewolucyjnej – burzenia zastanego porządku. Hanna Gronkiewicz-Waltz jest celem ataków i młodzieży z Ruchów Miejskich, i PiS-u, równie zaciętych, choć różnie motywowanych. PiS zaoferował „rozpierduchę” i młodzież przyklasnęła. A jednak nie cała młodzież. Jest sporo takiej, dla której obecna władza nie jest akceptowalna. Nie dlatego, że jest to młodzież konserwatywna, wręcz przeciwnie. Rewolucja pisowska bowiem sprzeniewierza się takim zasadom, jakim ta młodzież hołduje, jak ochrona środowiska, euroentuzjazm i multikulturowość oraz antydyskryminacyjne przemiany obyczajowe spod znaku związków partnerskich. Należałoby zatem zadać pytanie Janowi Śpiewakowi, założycielowi Ruchów Miejskich, czy bliżej mu do konserwatyzmu, jaki narzuca w sferze społecznej i kulturowej Kaczyński, czy też jednak woli nowoczesność i modernizację, którą głoszą oponenci nowej władzy? Chodzi o to, że w polityce trzeba bardzo uważać na to, kogo się popiera, a kogo się nie popiera, bo bardzo łatwo, gdy się w porę nie pomyśli, zapędzić się w ślepy zaułek. I zostać zjedzonym – jakkolwiek zabrzmi to nieco protekcjonalnie – na przystawkę przez starych politycznych wyjadaczy. Co piszę ku przestrodze temu zdolnemu politykowi młodego pokolenia.]]>
8893 0 0 0 1307 0 0
Państwa narodowe a Unia Europejska https://www.ruchkod.pl/panstwa-narodowe-a-unia-europejska/ Sat, 25 Jun 2016 05:50:48 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=8900 We wszystkich działaniach PiS naród artykułowany jest przede wszystkim jako wspólnota oparta na tradycji historycznej oraz kulturowej, w której katolicyzm ma być religią stanowiącą spoiwo scalające różne nurty myśli społecznej. Celowo pomijane jest znaczenie narodu jako wspólnoty obywatelskiej o znaczeniu politycznym. 
Jerzy Gogół
W wielu wystąpieniach Jarosław Kaczyńskiego dosyć stanowczo akcentuje, że najważniejszym celem państwa jest zapewnienie suwerenności narodowej wobec UE. Państwo narodowe stawiane jest jako przeciwieństwo tendencji integracyjnych w UE. Celowo obniża się wartość powiązań gospodarczych i kapitałowych, bez których Polska staje się krajem odciętym od postępu technologicznego i nowoczesnych inwestycji, a także od innowacyjnych rozwiązań w dziedzinie myśli społecznej, która jest niezbędna jako instrument rozwojowy narodu. To oczywiście celowe zabiegi polityczne mające gloryfikować państwo narodowe jako najważniejsze i niezbędne w utrzymaniu polskości szeroko pojętej, poprzez kreowanie postaw patriotycznych opartych na tradycji historycznej wyposażonej w akcenty religijne. Konsekwencją tych działań jest walka z demokracją liberalną, u której podstaw leżą rządy prawa oraz trójpodział władzy. Dlatego forsując demokrację większościową jako wolę narodu, a raczej partii, zmierza do umocnienia władzy wykonawczej wspieranej przez władzę ustawodawczą. Stąd pierwszoplanowym działaniem PiS było sparaliżowanie prac Trybunału Konstytucyjnego, jako głównej przeszkody w realizowaniu tej koncepcji ustrojowej.  Działania te spotkały się ze zdecydowanym protestem społecznym, bowiem duża część obywateli uznała, że stanowi to poważne ograniczenie praw obywatelskich oraz grozi brakiem kontroli władzy wykonawczej, co może doprowadzić do licznych nadużyć i selektywnego wybierania celów narodowych dla wybranych ideologicznie grup społecznych. Do proponowanych przez PiS zmian ustrojowych odniosła się również UE, dostrzegając wiele niebezpieczeństw dla kształtowania procesów demokratycznych oraz wypełniania przez Polskę umów międzynarodowych dotyczących funkcjonowania we wspólnocie międzynarodowej krajów o tzw. orientacji zachodniej – zarówno w sferze gospodarczej, jak i obronnej. Wracając do analizy działań PiS w sferze ustrojowej, partia ta uznaje, że kryterium narodowe nie jest utożsamiane jako obywatelskie, ale jako tożsamość identyfikowana ściśle z wyznaniem rzymsko-katolickim – jako narodowotwórczej z dominującym priorytetem moralności, prawa i państwa. W tej sytuacji cywilizacja zachodnia z wolnością wyznań jawi się jako wróg polskości i zagrożenie dla suwerenności Polski opartej o jednorodność etniczna i kulturową. Nie jest to nic nowego, ponieważ w tradycji endeckiej znamienne jest doszukiwanie się spisków międzynarodowych realizowanych przez opozycję wewnętrzną, określaną jako rasa pół-Polaków. Tak też często określany jest ruch społeczny KOD, który staje się poważnym przeciwnikiem w realizacji celów narodowych PiS przez liderów tej partii oraz fanatycznych ich zwolenników. Trudno również zgodzić się z lansowaną przez PiS koncepcją, że rola UE w modernizacji gospodarki jest wątpliwa, ponieważ zależna od podmiotów zewnętrznych, inwestycji zagranicznych i koniunktury u największych partnerów Polski. Podstawową słabością założeń PiS, oprócz wielu innych czynników, jest otwarty konflikt z UE, to znaczy z przedstawicielami wielu krajów decydujących o kierunkach działań tej wspólnoty, jak również decyzjach o kluczowym znaczeniu. Prowadzi to do izolacji Polski, a zatem podstawowy cel, jakim jest budowa lub odzyskanie podmiotowości staje się iluzją polityczną. Oznacza to również, prędzej czy później, konflikt z najważniejszym sojusznikiem, jakim jest USA, który dąży do zacieśnienia współpracy gospodarczej z UE. Nie ulega wątpliwości, że realizacja przez PiS polityki rażącego egoizmu narodowego będzie również skutkować zerwaniem więzi Polski z państwami „twardego jądra”, bowiem nasz kraj traktowany będzie jako realizujący politykę odrębności cywilizacyjnej, czego następstwem będzie mniejsza pomoc w ramach funduszy strukturalnych lub wręcz pozbawienie możliwości korzystania z nich. Krytycznie również należy ocenić brak koncepcji rządu PiS dotyczącej polityki wobec Rosji i Ukrainy, co znacznie osłabia pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Polska dla wspólnoty międzynarodowej staje się symbolem pogłębiania podziałów pomiędzy Wschodem a Zachodem głównie w zakresie wartości, które zaczynają stawać się poważną barierą integracyjną. Obniża się też wiarygodność naszego kraju jako stabilnego i przewidywalnego rynku w prognozach gospodarczych, co będzie miało znaczenie dla perspektyw rozwojowych państwa. Agencje ratingowe obniżają wiarygodność kredytową z A- do BBB+ i istnieje duże prawdopodobieństwo, że kolejne oceny będą jeszcze gorsze. Kończąc, zastanawiam się nad scenariuszem, do którego dąży PiS – rozpad UE, uznawanej przez PiS za wroga polskości i idei państwa narodowego. Niewątpliwie konsekwencją dezintegracji UE będzie powstanie państw o silnym egoizmie narodowym i rodzące się konflikty dotyczące dominacji w przestrzeni gospodarczej, politycznej i militarnej. Czy konsekwencją takiego scenariusza mogą się stać również roszczenia terytorialne? Nie należy ich wykluczyć, jak pokazuje historia Europy. Czy Polska przy swoim ograniczonym potencjale gospodarczym, wieloma słabościami potencjału militarnego i rozdarta wewnętrznymi sporami sprosta takim wyzwaniom? Wszystkie oceny wskazują, że wymarzone państwo suwerennie narodowe w dezintegrowanej Europie – pozbawionej idei solidarności i wyrównywania poziomu życia mieszkańców – pozbawi Polskę głosu w wielu sprawach wobec znacznie silniejszych państw, które decydować będą o kształcie naszego kontynentu w sferze gospodarczej i społecznej, a także militarnej. W mojej ocenie PiS-owska koncepcja państwa narodowego o systemie demokracji większościowej jest poważnym zagrożeniem dla bytu państwowego, bowiem tylko społeczeństwa obywatelskie, jak pokazuje historia, są w stanie uczestniczyć w wyścigu cywilizacyjnym.  ]]>
8900 0 0 0 1148 0 0 1152 1148 0 1160 1152 0
Rodeo https://www.ruchkod.pl/rodeo/ Tue, 28 Jun 2016 09:58:42 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9041 Czym jest rodeo? Czy to show, mający zaspokoić żądze widzów w ich mentalnym dążeniu do zapanowania nad czymś, czego nie dokonaliby nigdy, narażając się samemu? Czy może jest to spektakl, ocierający się swoją ideą o starożytne igrzyska rzymskie, dostarczające ludowi rozrywki, może z samego założenia nie krwawej, ale czasami krwią podlanej. Czy też może jest uczestnictwem w widowisku, z którego oprawy aż kapie patriotyzmem, „narodem”, sztandarami i wzniosłymi słowami?
AjAWas
Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, gdyż widowisko to jest dość odległe naszej kulturze, niemniej jednak ma swoich wielbicieli. Do rozważań na temat rodeo zainspirował mnie jeden, starszawy, niewielkiej postury jegomość z brzuszkiem, znany jednakże wszem w Polsce, który przyznał, że lubi oglądać rodeo, a zwłaszcza jazdę na bykach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że natychmiast informacja o wypowiedzi jegomościa znalazła się we wszystkich mediach, które obwieściły, że jegomość lubi rodeo. Media zaliczyły newsa, choć nikt głębiej nie zagłębił się w przyczynę tego zainteresowania. Ujeżdżanie byków jest zajęciem niezwykle niebezpiecznym, ale stosując właściwe proporcje w porównaniu wielkości i znaczenia kraju, w którym rodeo jest tak popularne, do wielkości i znaczenia naszego kraju, wychodzi na to, że o ile tam ujeżdża się byki, to u nas ujeżdżałoby się najwyżej cielęta, a i to takie, przy których trzeba się podpierać nogami. Dlaczego zatem jegomość, o którym wcześniej już była mowa, tak lubi rodeo? Nasuwa się stosunkowo prosta odpowiedź, przy przyjęciu wszakże założenia o właściwych proporcjach. Gdyby w naszych warunkach rodeo przyjęło się, to jegomość, obserwujący je, utożsamiałby się z jego mistrzami, a ponieważ rodeo u nas nie ma, namiastką tego rodzaju rozrywki staje się ujeżdżanie cieląt człekokształtnych. Człekokształtne cielęta przez jegomościa są hodowane od lat. Zostały wyselekcjonowane, sprawdzone i do krajowego rodeo przeszły tylko te, które jegomościowi krzywdy zrobić nie mogą, choćby przez próbę bryknięcia, bądź stawania dęba. Po co zajmować się sprawą nieistniejącego w Polsce prawdziwego rodeo? Bo prawdziwego rodeo nie ma, a cielęta są. Obserwujemy je na co dzień. Giętkie karki, potulne zachowanie wobec jegomościa, wydawanie głosu przesyłającego te same informacje, co jegomość. I żadnego sprzeciwu. Dodatkowe spostrzeżenie: dlaczego cielęta i to takie, przy których trzeba podpierać się nogami? Bowiem bez podpierania się nogami trzeba byłoby oprzeć się na ich kręgosłupie, a tego nie mają.  ]]>
9041 0 0 0 1180 0 0 1191 1180 0 1199 1191 0 1200 0 0
Wojna światów, czyli sprawa Olgi Tokarczuk https://www.ruchkod.pl/wojna-swiatow-czyli-sprawa-olgi-tokarczuk/ Tue, 28 Jun 2016 15:00:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9047 Stanisław Lem w „Solaris” opisał sytuację, w której porozumienie dwóch światów jest niemożliwe. Człowiek nie obejmuje rozumowo tego, co go spotyka ze strony „obcego”, a „obcy” nie widzi ograniczeń człowieka.
Jacek Sut
Schodząc kilka pięter w dół dla łatwiejszego (bo nie wiem, czy lepszego) opanowania metafory wyobraźmy sobie, że owady reprezentują rozwiniętą cywilizację z innego wymiaru, że są „nami” w ich równoległym świecie – wyglądają tak jak wyglądają, bo my tylko tyle możemy i umiemy zobaczyć. Ze wszystkich bowiem kosmicznych zmysłów używamy pięciu najbardziej topornych i przy tym niedokładnych. Jaką owady mają szansę na zrozumienie z naszej strony? Na wzięcie ich pod uwagę w czymkolwiek? Atak na Olgę Tokarczuk, czy Jerzego Stuhra, obrazuje taką właśnie niemożność porozumienia światów. Przypomnijmy, że Olga Tokarczuk dla Wałbrzycha jest na tyle ważną osobą, iż decyzją Rady Miejskiej dostanie tytuł zasłużonej dla tego miasta. Radni PiS są jednak bardzo na nie. Każdy z nich – jak sądzę – przeczytał książki Tokarzuk i osąd opiera na gruntownej ich analizie. Oburzamy się na radnego PiS-u z Wałbrzycha, który zaatakował pisarkę nie biorąc pod uwagę, że oburzenie nie ma tu nic do rzeczy. Równie bezsensownie można denerwować się na kota, który tarza się na bruku podwórka, a potem włazi na łóżko. Cywilizacyjnie, a jak się wydaje po Brexicie nie tylko u nas, dopracowaliśmy się rozwarstwienia niemal gatunkowego. Nie rozumiemy jedni drugich. Pan radny nie czyta, nie pogłębia wiedzy i nie porusza go literatura, ale po co mu to, skoro radnym jest i wiedzie za sobą liczną rzeszę podobnych do niego współbraci w gatunku? Naprzeciw jemu bezradnie rozkładają ręce reprezentanci „obcych”, którym wydaje się, że świat jest taki, jakim oni go widzą i którzy pojąć nie mogą, bo zmysłów im nie starcza, że gatunek pisolubny nie uznaje oczywistych faktów. W filozofii taka postawa nazywana jest „pięknoduchostwem”. Pięknoduchy z KOD-u piszą artykuły, wygłaszają mowy, nie depczą trawnika podczas demonstracji, wkładają kwiaty w lufy i wydaje im się, że skoro ich jest racja i prawda, to dobro zwycięży. Problem w tym, że gatunek przeciwników w ogóle nie czyta, a jeśli już, to niewiele, i to ściśle wyselekcjonowanych lektur, których poziom budzi grozę u nas, „obcych”, bo dziwimy się, jak można wierzyć w takie brednie. Poza tym także argumentów naszych tamta strona nie tylko nie słucha, lecz ich w ogóle nie rozumie – nie są z jego świata, a z poziomu celownika w wieżyczce kwiaty w lufie są niewidoczne. Dobrze opisuje ten nierozwiązywalny dylemat scena z książki Kurta Vonneguta pt. „Śniadanie mistrzów, czyli żegnaj czarny poniedziałku”. Przywołuję z pamięci, więc sorka za nieścisłości, ale ogólny sens jest taki: Występuje w tej książce m. in. autor opowiadań SF, Kilgore Trout, w pewnym sensie alter ego samego Vonneguta. W jednym ze swoich opowiadań Kilgore Trout opisuje jak to przedstawiciel obcej cywilizacji został wysłany na Ziemię z misją rozwiązania naszych problemów, z leczeniem raka i zapobieżeniu nieszczęściom oraz wojnom na czele. Pewną przeszkodą w realizacji misji był fakt, że przedstawiciele tejże cywilizacji, daleko bardziej rozwiniętej niż nasza, porozumiewali się językiem opartym na… stepowaniu i popierdywaniu. Poza tym wyglądali zupełnie jak ludzie. Po wylądowaniu, emisariusz z kosmosu zauważył dom, w którym wybuchł pożar. Kiedy podbiegł zauważył, że domownicy tego nie wiedzą, a pan domu ogląda mecz. Emisariusz wskoczył do salonu, między mężczyznę a ekran telewizora, i próbował, oczywiście stepując i pierdząc, ostrzec go przed nadchodząca śmiercią w płomieniach. W odpowiedzi pan domu roztrzaskał mu łeb bejsbolowym kijem. Nie oburzajmy się więc, nie łapmy za głowy. Uczmy się języka. Warto też zaufać faktom. Pierwszy z nich to taki, że ludzie różnią się znacznie bardziej, niż nam się do tej pory zdawało.  ]]>
9047 0 0 0 1179 0 0 1192 1179 0 1194 0 0
Ostrzeżenie przed bezmyślnością https://www.ruchkod.pl/ostrzezenie-przed-bezmyslnoscia/ Wed, 29 Jun 2016 05:01:10 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9051 Oni nas nie tylko zwodzą i mamią, nie tylko straszą i opluwają. Reżim pisowski nas także kusi. Kusi prostacką wizją świata. Gdy człowiek ma wybór, czy myśleć, czy przyjąć łatwe idee, wybiera to drugie, bo nie lubi się męczyć. Nie przejmujmy ich sposobu rozumowania – totalitarnego, na skróty, dowodzącego, że prymitywna siła zwycięża. Myślenie jest trudniejsze, ale przecież nie boli.
Przemysław Wiszniewski
Emerytury a odpowiedzialność zbiorowa Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że z moralnego punktu widzenia ubekom i kacykom nie należą się wysokie emerytury. Dziesięć lat temu PiS rządziło w Polsce i nie zmniejszyło wtedy tych emerytur. Chce zmniejszyć dopiero teraz. Dlaczego dopiero teraz? Bo ich beneficjenci stanowili także pisowski elektorat. To ten sam, co eseldowski w zależności od koniunktury. Niektórzy załapali się teraz nawet do sejmu lub inne rządowe synekury. Obniżenie tych emerytur dotyczy m.in. żony Kiszczaka, Marii, która się buntuje. Słusznie, że się buntuje, wszak przysłużyła się bardzo PiS-owi całkiem niedawno. Powinna dostać od nich order za podrzucenie plugawej fałszywki na temat Wałęsy. Przyjdzie czas, że będziemy się mocno zastanawiać, czy obniżyć emerytury funkcjonariuszom obecnego, pisowskiego reżimu, czy też pozostawić je na ustalonym poziomie. Tak bowiem jest z każdym reżimem, że mamy obrzydzenie do jego funkcjonariuszy. Ale emerytury obniżać może jedynie reżim. W państwie prawa nie jest to wykonalne ze względów formalno-prawnych. Dlatego emeryci pisowscy będą mogli się zacząć bać o swoje emeryckie apanaże dopiero wówczas, gdy w przyszłości zapanuje u nas jakiś kolejny reżim. Co innego bowiem poczucie sprawiedliwości dziejowej, a co innego kodeks pracy. W państwie prawa obowiązuje równość wobec prawa i nie obowiązuje odpowiedzialność zbiorowa. W reżimach jest odwrotnie. Interes wspólny a narodowy Wszyscy czujemy intuicyjnie, że ważniejszy jest krajowy interes od międzynarodowego. Owszem, ale co to właściwie oznacza? Nie oznacza nic, dopóki nie określimy, czy jeden interes jest zbieżny z tym drugim, czy też występuje między nimi konflikt. Dlatego sama deklaracja władzy, że przedkłada interes narodowy nad inne, jest pustosłowiem, a właściwie insynuacją, że ktoś z zewnątrz na ten nasz interes dybie. Unia Europejska powstała dlatego, że państwa uznały wspólny interes, którego postanowiły chronić. Polska przystąpiła do Unii Europejskiej po to, by realizować własne cele, zbieżne z celami całej Unii, a więc z jej efektywną pomocą. Tymi celami miał być rozwój i modernizacja. I tak się działo aż do teraz. PiS wmawia obywatelom, że występuje sprzeczność interesów w obrębie Unii i że Polska jest wykorzystywana, więc więcej traci niż zyskuje. Dzięki rozluźnieniu więzów z Unią, Polska wstaje z kolan – twierdzi PiS – i może w sposób nieskrępowany realizować własne cele, bez oglądania się na innych. Dlatego Waszczykowski pojechał na Białoruś, by te cele realizować. Dlatego Orlen podpisał wieloletni kontrakt z Rosnieftem Putina i dlatego przywódca Chin ludowych odwiedził Warszawę. No i teraz dzięki tym bezcennym kontaktom i kontraktom wreszcie Kaczyński podźwignie Polskę z ruin, zacznie ją rozwijać i modernizować. Czekamy na kolejne biznesy. Z Kirgistanem, Bangladeszem i Wenezuelą, albowiem nie będzie Niemiec pluł nam w twarz... Podbój kosmosu czy ukrywanie chaosu Wszystkich nas fascynuje Azja, wielki kontynent, zagadkowy i dziki. Dlaczego mamy wciąż kierować się na Zachód? Czyżby Wschód nie miał żadnego potencjału? Andrzeja Dudę i Beatę Szydło odwiedził przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej, Xi Jinping. Nie rozmawiano o masakrze na Placu Tiananmen (niedawno świat obchodził 27. rocznicę) i o łamaniu praw człowieka w Chinach zapewne dlatego, że PiS ma w poważaniu takie błahostki i zamierza się wzorować na chińskim reżimie. Rozmawiano o wspólnym podboju kosmosu. Komuna też podbijała kosmos z pomocą Mirosława Hermaszewskiego. Ostatnio kosmonautę obraził dziennikarz reżimowej telewizji. Pewnie będą mieć własnych, pisowskich bohaterów. Dyktatury pragną skierować uwagę ludu na niebo i gwiazdy, aby się nie martwił prozą życia i by wzmóc narodową megalomanię. Prasa ostatnio donosi o „zadyszce smoka”, Chiny są w przededniu kryzysu gospodarczego. Są jednak wciąż jeszcze szansą dla Putina, na którym zresztą i w tej dziedzinie wzoruje się nasz dyktator, Kaczyński. Dlatego Rosja i Polska będą wzmacniać gospodarcze więzi z Państwem Środka. Pisowska Polska obrała azjatycki azymut, nazywając go jedwabnym szlakiem. To nic nowego. Kiedy byłem dzieckiem, Polska również przyjaźniła się z Rosją i z Chinami. Tak bardzo się przyjaźniła, że dwa lata temu dopiero skończyliśmy spłacać gierkowskie długi. Może i prawda, że przyjaźń jest bezcenna, ale bywa bardzo kosztowna. I to nie PiS będzie płacił za omyłkowe decyzje, tylko my wszyscy, i kolejne pokolenia. Lustracja, ale tylko wybranych Wszyscy uważamy, że z ubekami należało się rozprawić na samym początku, a jeśli rozliczenia ich poniechano, należy to jak najszybciej sfinalizować. Sprawa jednak nie jest prosta, gdyż łatwo oskarżyć o kolaborację ofiarę służb, które fabrykowały kwity. W kwestii Wałęsy mieliśmy taki spektakl całkiem niedawno. właściwie każdego można obsmarować. Każdego, pod warunkiem, że nie jest „nasz”. Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie. Dlatego z tą lustracją trzeba ostrożnie, bo może wcale nie być narzędziem „dziejowej sprawiedliwości”, tylko orężem w bieżącej walce politycznej. Generał Ścibor-Rylski, prawie stuletni żołnierz, podpadł prawicy, bo zwrócił uwagę, że na Powązkach nie należy gwizdać i za karę stanie przed sądem lustracyjnym... Wachmistrz Zydor Luśnia za moich młodych lat wbijał Azję na pal, był żołnierzem Wołodyjowskiego, o płowym wąsie. W ekranizacji w jego postać wcielił się Ludwik Benoit, ale to niewiele pomogło. Przez te wszystkie lata „luśnia” było dla mnie inwektywą: „Ty luśnio!”. Tak się rzucało w twarz rozmaitym nieokrzesańcom. Dziś mamy nowego bohatera o tym nazwisku, już nie fikcyjnego. Jerzy Robert Luśnia, ubecki kapuś i bliski przyjaciel Antoniego Macierewicza, ministra obrony narodowej, jest prezesem Fundacji Dla Zachowania Polskiego Dziedzictwa, w której gremiach kontrolnych minister zasiada. Cóż, każda widać epoka musi mieć swojego Luśnię. Dzisiaj to uosobienie niejasnych powiązań władzy komuszej i obecnej, oraz ich obu z szemranym biznesem. Polityka prorodzinna? Wszyscy od dawna załamywaliśmy ręce, że żaden rząd pomimo alarmistycznych komunikatów Głównego Urzędu Statystycznego o permanentnym niżu i zapaści demograficznej, nie potrafił wymyślić systemu zachęt do płodzenia dzieci. Wprowadzano pewne ułatwienia, ale jakoś tak bez werwy, determinacji, trochę nieśmiało, a to urlopy tacierzyńskie, a to inne raczej formalne i ustawowe rozwiązania. No i trach: PiS płaci za dzieci. W odległej wprawdzie perspektywie, ale rozda też mieszkania. Bo PiS wie, jak się prowadzi populistyczną politykę po mistrzowsku handlując marzeniami – będzie rozdawał pieniądze, a wraz z nimi szczęście, zdrowie, pomyślność, doprowadzając w krótkim czasie do bomby demograficznej. Jakże my się tu w obecnych granicach pomieścimy, gdy nas zacznie przybywać w postępie geometrycznym?! Ale, co ważniejsze, kto zapłaci za ten program 500+ ? Kto za to zapłaci?! Wszyscy zapłacimy. My wszyscy zapłacimy, łącznie z tymi, którzy teraz te pieniądze pobierają. Za wszystko bowiem trzeba płacić, zwłaszcza za złudzenie, że żyjemy w bogatym kraju, w którym można sobie lekką rączką rozdawać na lewo i prawo żywą gotówkę. Bezwstyd zamiast wstydu Wszyscy znamy tę zasadę: „Jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz!”. Ale z drugiej strony, kto to ma niby oceniać?! Zasada ta na ogół dotyczy wszystkich dookoła z wyjątkiem mnie samego. A skoro mnie ta zasada nie dotyczy, to może innych też nie? Może trzeba i warto się pchać na afisz, by sprawdzić umiejętności? Może te umiejętności łatwo nabyć? Może wystarczy chęć szczera, by zostać szefem stadniny koni, a choćby i samym ministrem? No bo co to za umiejętności: posiedzieć w gabinecie, na skórzanym fotelu, odebrać kilka telefonów za pośrednictwem sekretarki, która poda kawę w filiżance, a potem przejechać się limuzyną. Czy to wymaga jakichkolwiek umiejętności?! Do tego nie trzeba mieć żadnych kompetencji, wykształcenia, doświadczenia, wystarczy mieć po prostu poparcie i znajomości. I ładny garnitur. Nie ma się co wstydzić! Skoro na sali obrad plenarnych posłowie ostentacyjnie dłubią w nosie? A czegóż to się wstydzić, ludzka sprawa! To są pewne obserwacje na temat spraw bieżących, połączone wspólnym mianownikiem, że władza kusi prostą wizją świata. Na przykład, że należy odebrać emerytury ubekom i kacykom. Myśmy już to przerabiali dekadę temu. Chodzi o to, że nie tylko wyborcy pisowscy, ale wszyscy dają się skusić na takie schematy myślowe. Że jednak oni co jakiś czas dobrze rozumują, a tymczasem to brednie, gdy się temu przyjrzeć z bliska. Ulegając ich sposobowi myślenia, stajemy się tacy jak oni: homo sovieticus...  ]]>
9051 0 0 0 1186 http://www.respublikaonline.pl 0 0 1193 0 0 1195 0 0 1210 1186 0 1211 1186 0 1214 1186 0 1216 0 0 1364 1193 0
Bezpieczeństwo KOD-u https://www.ruchkod.pl/bezpieczenstwo-kod-u/ Thu, 30 Jun 2016 19:41:14 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9077 Za komuny opozycja bywała szykanowana w rozmaity sposób. Pamiętamy o aresztach, pobiciach, prowokacjach, o „ścieżkach zdrowia“, pamiętamy też o ofiarach. Niekiedy postępowano finezyjnie, zajmując się życiem intymnym opozycjonistów, by potem zepsuć im reputację w rodzinie czy w miejscu pracy. Lub mniej finezyjnie, oskarżając o działalność wywrotową na podstawie prawdziwych lub sfabrykowanych dowodów. Albo zupełnie nie finezyjnie, uprowadzając człowieka i mu porządnie dokopując. Władza autorytarna chwyta się różnych sposobów, by zniszczyć politycznego przeciwnika.
Przemysław Wiszniewski
Mateusz Kijowski udzielił wywiadu Renacie Kim w najnowszym Newsweeku („Pod ostrzałem“): „Niedawno odmówiono wszczęcia śledztwa w sprawie słynnego transparentu na Legii z hasłem: „KOD, Nowoczesna, GW, Lis, Olejnik i inne ladacznice – dla was nie będzie gwizdów, tylko szubienice”. Z uzasadnieniem, że to wyraz poglądów politycznych, a nie czyn karalny. – No, jasne. Nie będziemy was wygwizdywać, tylko was powiesimy. To jest przecież ewidentna mowa nienawiści, ewidentne groźby karalne, ewidentne złamanie wszelkich norm prawnych i obyczajowych. Ale okazuje się, że nie ma problemu, bo to jest opinia”. Zła władza zrywa z tradycją poprawności politycznej. Prezes Kaczyński wręcz obśmiewa poprawność i ją wyszydza, bo jego zdaniem tłumi wolność słowa, która nie powinna być niczym nieskrępowana. Jarosław Gowin stwierdza w jednym z wywiadów, że tolerancja jest bzdurą wykreowaną przez pseudooświecone umysły. W ciągu ostatniego półrocza, a właściwie trochę dłużej, bo już za kampanii wyborczej, ulotniła się atmosfera powściągliwości. Kindersztuba została wyśmiana i wrzucona do lamusa historii, podobnie jak język dyplomatyczny czy też parlamentarny. Dziś obowiązuje mowa nienawiści, a przy okazji publiczne dłubanie w nosie. Wrzask, obelgi i lżenie wszystkich, którzy krytykują władzę pisowską. Krzykiem można bowiem sterroryzować co bardziej delikatnych oponentów. A jak się nie da krzykiem, to przecież nie ma przeszkód, by przejść do czynów. Aleksander Gleichgewicht z Wrocławia, legendarny opozycjonista z czasów PRL-u, po zejściu z podestu na jednej z ostatnich manifestacji KOD-u, został spisany przez policjantów i pouczony. Potem dzwonił do niego komendant i wszystko sobie wyjaśnili, wylegitymowany nie ma żadnych pretensji, wynikło nieporozumienie. Może policjanci wykazali się nadgorliwością. Trzeba dobrze żyć z policją, która nas chroni. Wciąż jeszcze nas chroni. Jeszcze nie jest represyjnym ramieniem reżimu. Gleichgewicht jest osobą publiczną i przynajmniej we Wrocławiu każdy go zna. Kieruje tamtejszą Gminą Wyznaniową Żydowską, więc nie dość, że ma „obce” pochodzenie, to jeszcze jest sympatykiem KOD-u... Czy to nie wystarczy, by prawica nacjonalistyczna, za przyzwoleniem władzy znienawidziła tego gościa? W Suwałkach toczy się postępowanie w sprawie zakłócania imprezy przez KOD-erów. Protestowali przeciwko wykorzystywaniu publicznej placówki i publicznych pieniędzy do kampanii wyborczej przedstawicielki PiS-u. Pani Andersowa otwierała wystawę o swoim ojcu w tamtejszym muzeum, ale jednocześnie startowała w wyborach uzupełniających do senatu. Działacze KOD-u postanowili głośno zaprotestować przeciwko próbie zawłaszczania przestrzeni publicznej do celów partyjnych. Teraz mają proces i być może jest to pierwszy taki proces polityczny w historii KOD-u, wykreowany przez pisowski reżim. Dlatego należy mu się starannie przyglądać i wspierać jego ofiary. Podczas ostatniego marszu KOD-u w Radomiu z jednego z okien poleciały w manifestantów przedmioty ciężkie, które mogły ich pokaleczyć. Jedni mówią, że doniczki, inni, że talerze. Incydent zakończył się szczęśliwie w tym znaczeniu, że nikt nie poniósł uszczerbku na zdrowiu. Ale przecież zamiarem rzucającego było wyrządzenie komuś krzywdy, ponieważ wyrzucanie przez okno talerza, zwłaszcza kiedy pod tym oknem maszeruje tłum, nie jest czynnością codzienną i społecznie lub prawnie akceptowalną. To tylko pokazuje do jakiego stopnia ludźmi zawładnęły emocje, podgrzewane przez polityków. Trzeba sobie bowiem uświadomić, że oto już nie złym, plugawym słowem albo czynną napaścią niektórzy chcą się rozprawić z protestującymi. Ludzie ulegają propagandzie, która KOD zaczyna odczłowieczać, nazywając nas elementem animalnym. W stosunku do zwierząt obowiązują inne standardy, niż w stosunku do ludzi, bo w określonych sytuacjach można je poprowadzić na rzeź. Ostatnio ktoś pobił Mateusza Kijowskiego na Dworcu Centralnym w Warszawie. Niegroźnie. Lider KOD-u nie może się bronić, bo policja oskarży go o udział w bójce ulicznej. Może to była prowokacja, a może ktoś postanowił rozprawić się z przywódcą KOD-u. Nie należy się bać, ale warto być ostrożnym i – w miarę możliwości – przewidującym.  ]]>
9077 0 0 0 1262 0 0 1284 0 0
KOD Kapela https://www.ruchkod.pl/kod-kapela/ Fri, 12 Aug 2016 10:00:37 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9099 Myśli nasze wolne są, bo któż je odgadnie? Kiedy nam w godzinę złą niewola przypadnie. Nikt ich nie rozdzieli, nic ich nie ustrzeli. Choć ludzie z ucisku mrą, myśli nasze wolne są.
Grażyna Olewniczak
Tak śpiewali, a raczej śpiewaliśmy, bo jestem częścią tej grupy, członkowie KOD Kapeli, kiedy rozpoczynał się marsz w Radomiu. Śpiewaliśmy jak w natchnieniu, bo odkąd Konrad Materna, pomysłodawca i założyciel Kapeli, napisał do tej XIX-wiecznej pieśni polskie słowa, marzyliśmy, by tę pieśń wykonać. Taka klamra, do pierwszego spotkania, w styczniu, kiedy spotkaliśmy się pod Kolumną Zygmunta na warszawskim Placu Zamkowym, by zaśpiewać „Odę do radości” w formie flash moba. Joanna: Rozśpiewanie przed flash mobem odbyło się na dolnym poziomie schodów ruchomych. Nie zdawałam sobie wtedy sprawy z tego, że to miała być jedna z wielu prób Kapeli, która tak właśnie się rodziła. Ula: Zaśpiewałam. Nic jeszcze nie zapowiadało trzęsienia ziemi w moim ustabilizowanym życiu kobiety dojrzałej, matki czwórki dorosłych dzieci i babci trojga wnucząt. Ale stało się. Marta: Flash mob był podobnie jak KOD czystym spontanem. Ludzie oszaleli, jakie to było fajne i już pojawiały się pomysły, żeby zrobić coś kolejnego. I to kolejne nastąpiło. Po kilku próbach, 15 lutego, zaśpiewaliśmy pod pomnikiem Cichociemnych – spadochroniarzy AK, w 75 rocznicę pierwszego zrzutu na teren okupowanej Polski, a zaraz potem – regularne próby i udział w marszach KOD-u. Konrad: Skąd pomysł? Bębny w marszu, to nic odkrywczego. Kostiumy – też. Artystyczny bałagan zdarza się na każdej fieście. Kuplety to jazda obowiązkowa parad. Nagłośnienie – a co w tym oryginalnego? Weseli amatorzy tłukący w garnki – stara śpiewka. Rzecz w połączeniu tego w całość i wyważeniu proporcji. Nie wszystko dało się wyważyć. Sporo było przypadku, ale to ludzie wnieśli recepturę. Moim zadaniem było ją zapisać i każdorazowo wdrażać. Wdrażanie nie zawsze było proste, bo każdy z nas – to odrębna indywidualność. Profesjonalni w zawodach, które uprawiamy. Bardzo poważni, kiedy przychodzi do rozmowy o pracy, a w Kapeli? Czasami mam wrażenie, że patrzę na ludzi, w tym na samą siebie, którzy mają podwójną osobowość. Indywidualizm, ogromny dystans, autoironię, co ułatwia nam zmaganie się z niedoskonałościami własnego głosu. Każdy z nas na co dzień coś tam podśpiewuje, ale to nie ma nic wspólnego z ćwiczeniem, a jak wiadomo, to ćwiczenie czyni mistrza. Wiemy, że mistrzami nie będziemy, ale… Jarek: Grać i śpiewać razem z Konradem Materną, pod jego dyrygenturą i z jego tekstami, wynikającymi także z jego opozycyjnego doświadczenia to wielki zaszczyt i wielka przyjemność. Okazja do poznawania wspaniałych i cudownych ludzi. Kiedy idzie się na marszach KOD-u, rytm bębnów nadaje krokom sens, zwłaszcza kiedy obok zobaczyć można uwijającą się w rytmicznych podrygach „Zuluskę”, czy dostojnych innych bębniarzy. Jacek: Udział w Kapeli jest dla mnie wyrazem sprzeciwu przeciwko obecnie nam panującemu nierządowi. Dzięki tekstom Konrada i nie tylko… Jednocześnie jest dobrą zabawą w towarzystwie. Wesołych ludków. Konrad: Ludzie idący w marszach KOD-u są już „nasi”. Jeśli więc jest coś ważnego do zrobienia, to właśnie pozyskać tych, co z boku, co tylko patrzą – obojętnie lub z odrazą. Tych pierwszych wciągnąć, tych drugich zdetonować. Można to zrobić tylko nie oszukując w przekazie. Dlatego najważniejszą cechą Kapeli jest wiarygodność jej ludzi. Mamy zapał, chęci i z czasem zrobiliśmy się kreatywni. Przed marszem solidarności z Lechem Wałęsą zaczęliśmy się zastanawiać, w jaki sposób wyróżnić się z tłumu. Forum „kapelowe” na FB rozgrzało się niemal do… „pomarańczowości”. Oczywiście, że były opinie przeciwne, ale jedynym argumentem przeciwników było to, że „nie najlepiej wyglądam w tym kolorze”. To dla reszty nie był żaden argument… I stał się kolor. Na początku nieśmiały – tylko szaliki i czapki, do pełnego kostiumu. Konrad: Na początku był wózek. Inwalidzki. Z Finlandii. Stojący w garażu w oczekiwaniu na mój kolejny stan pooperacyjny. Nie mógł się doczekać, więc wyjechał na ulicę akurat, gdy odbywał się marsz „My, Naród”. Wrzuciliśmy nań głośnik i ruszyliśmy za nim przez Most Łazienkowski. Iza: Na początku zaśpiewaliśmy naszą spontaniczną „Grandanamerę”, która się wszystkim spodobała. Konrad: Krzyknąłem dyszkantem, ulica odpowiedziała i tak się zaczęło to piekielne rykowisko. Potem Ula mi do ucha podrzuciła refren „Słuchaj narodzie...”, a potem było 250 000 wyświetleń Grandy na Facebooku. Cud! Iza: Lubimy to śpiewać i widzieć, jak ludzie z nami śpiewają, to sprawia radość. Ta piosenka wszystko odmieniała. Zrodziła się nowa forma kontaktu społecznego, wyrażenia emocji, poglądów, wspólnego śpiewania. Idealnie, po prostu idealnie… Ale Kapela, to nie tylko takie przyjemności. Po marszu „My, Naród” okazało się, że chętnych do Kapeli jest wielu, ale kiedy przyszło co do czego – wykruszyli się. Kapela to jednak praca, bo są próby, a kiedy ich nie ma – Konrad „wrzuca” na FB nowe teksty, „wrzuca” nagrany podkład i zamiast ulubionego przeboju śpiewamy to, co nam „zadał”, a lekcję odrobić trzeba, bo potem wstyd. Staramy się też sprofesjonalizować. Już nie mamy wózka inwalidzkiego, ale melex, już nie „padają” nam wzmacniacze i kolumny, bo są, może nie nowe, ale nowsze, już nie biegamy w dziwnych szaliczkach, ale mamy fantastyczne pomarańczowe koszulki i inne pomarańczowe akcesoria, co traktujemy jak kostium. Na początku były „bieda-bębny” z kartonów, a dziś – dwa duże (basowy i tenorowy), a każdy z nas, według potrzeb, prawie profesjonalne instrumenty perkusyjne. Nagrywamy do podkładów muzycznych „chórki”, by podczas marszu nie zdzierać sobie gardła i by nas było lepiej słychać. Konrad: Kapelę prowadzi się jak melex z ‘78 – trzeba ostrożnie z kierownicą, bo ma luzy i jeden zły ruch wpakuje nas w krzaki. Ale poczuć wiatr we włosach, bit bębnów i z duszy wydarte „A niech ich jasna cholera!” – bezcenne. Marta: Kapela jest grupą, w której nie ma konfliktów, należą do niej ludzie o muzycznej wrażliwości (czyli mniej konfliktowi), rozładowujemy stresy związane z dzisiejszą sceną polityczną poprzez wspólne śpiewanie i satyrę. Iza: Teraz uważam, że Kapela to rodzina, hobby, integracja, odskocznia, radość, wspólne poglądy, nowe więzi, ale wspólnota poglądów, sposób na życie, no i „fun”. Ula: Wdrukowana jest w każdym z nas „matryca wolności”, która przygnała nas do KOD-u, a także, może nawet przede wszystkim, osoba charyzmatycznego Conductora. Moim zdaniem GIGANTA. Zdaniem mojego bardziej wyważonego przyjaciela „szefa jak należy”. Bez niego nic by nie było, jak mawiał klasyk. Po prawdzie bez nas też… Konrad: Polityka wymaga silnego przekazu. Kapela przewodzi tłumem jak dobry mówca, a takich w tym kraju jest niewielu. W dodatku rozpromienia ludzi. Nie znam polityków, którzy rozpromieniają kogokolwiek. Joasia: Teraz nie wyobrażam już sobie życia bez KOD Kapeli . Nikt z nas sobie nie wyobraża. Nie byłabym też sobą, czyli członkiem KOD Kapeli, gdybym nie zakończyła fragmentem tekstu piosenki, która zaczęła „być w nas”, „Kapeludkach” od niedawna. Zaczęła być i jakoś odstąpić nie chce. Niektórzy mówią o hymnach. Hymny nie powstają na zamówienie. Niektóre piosenki hymnami się stają i nikt nie wie jak to się dzieje, ale spróbujmy, może „chwyci”… W wolnym duchu wychowani demokracji chrońmy nić. Każdy z nas zakodowany: żyj i pozwól innym żyć. Marzenie niejedno się ziści i słońce obudzi nas z rana. Z wolności są same korzyści, choć nie jest raz na zawsze dana. Tej i kilku innych piosenek w wykonaniu KOD Kapeli można wysłuchać w nagraniu Piotra Sobieskiego: https://www.youtube.com/watch?v=OSoPdskbRGc   [gallery columns="4" ids="9102,9103,9104,9105,9106,9107,9108,9110,9112,9113,9114,9116,9129,9130,9131,9132,9133,9135,9136,9137"]  ]]>
9099 0 0 0 ]]> 1796 0 0 1811 0 0
Pochowajmy gdzieś szybko staruszków https://www.ruchkod.pl/pochowajmy-gdzies-szybko-staruszkow/ Sun, 03 Jul 2016 14:23:59 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9151 Upalne dni doskwierają nam wszystkim, ale chyba najbardziej posłom PiS. Do Sejmu wpłynął projekt zakładający szykanowanie osób starszych ze względu na ich wiek. Zaczyna robić się naprawdę ciekawie.
Zbigniew Wolski
Całe zagadnienie nie jest niestety związane z sezonem ogórkowym, Sejm zajmie się całkiem poważnie projektem ustawy o zmianie ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej, ustawy o pomocy społecznej oraz ustawy o zmianie ustawy o samorządzie gminnym oraz niektórych innych ustaw. Główną ideą zawartą w propozycjach jest zakaz łączenia placówek opiekuńczo-wychowawczych i ośrodków pomocy społecznej; nie wolno będzie lokować wspomnianych instytucji w jednym budynku, a nawet na jednej działce. Samorządy będą miały rok na przystosowanie się do nowelizacji ustawy, jeśli ta wejdzie w życie. Jest jeszcze kilka innych wymogów zawartych w projekcie. Placówki wsparcia dziennego również muszą zmienić lokalizacje, aby być jak najdalej od pozostałych instytucji gminnych. Podobnie organy pomocy społecznej na zawsze muszą przenieść się z dala od ośrodków całodobowej pomocy osobom niepełnosprawnym, przewlekle chorym i będącym w podeszłym wieku. Jest w tym szaleństwie jeden gest dla naszych samorządowców – będą mogli bez konsekwencji obsługiwać pod kątem administracyjnym i finansowym swoje oddalone na bezpieczną odległość placówki. Zapowiada się, że nasi seniorzy, nawet bez zaleceń lekarzy, prawie z własnej woli, odbywać będą długie spacery od ośrodka do ośrodka. Tak się składa, że beneficjenci pomocy społecznej na poziomie gminy, z uwagi na swoją sytuację, zmuszeni są w wielu przypadkach na korzystanie z kilku źródeł wsparcia. Wizerunkowo na pewno zyskamy, z uwagi na fakt, że będą stale w ruchu, przez co nie będą w stanie gromadzić się w jednym miejscu. Trudno będzie niegodziwym dziennikarzom zrobić tendencyjne zdjęcia staruszków w kolejkach, a jeśli czegoś nie widać, to pewnie tego nie ma. Jednak punktem ciężkości nowej, doskonałej zmiany jest dobro naszych milusińskich. Wszak nie sposób wychowywać dzieci, kiedy patrzą bez potrzeby na starych ludzi. Interakcja w społeczeństwie między jednostkami najmłodszymi i najstarszymi budzi niepokój partii rządzącej. Zagadką do rozwikłania dla wszystkich jest podłoże tych obaw. Na myśl przychodzą różne fantastyczne teorie o sprowadzaniu na złą drogę wnuczków przez swoje babcie, jak również o zagrożeniu ze strony dość niepewnych dziadków. Starzy ludzie z zasady nie powinni się już chyba pojawiać w miejscach publicznych, tam przecież dzieci mogą ich ukradkiem zobaczyć i nieszczęście gotowe. Niepoważnym uzasadnieniem do poważnej nowelizacji jest teza o zgubnym wpływie starości, chorób i śmierci na młode pokolenia. Nie dość, że dzieci muszą na to spoglądać, to jeszcze w zasadniczy sposób wpływa to na możliwość prawidłowego urabiania postaw i rozwoju emocjonalnego. Widać i w pedagogice zaszły już zmiany, których nie dostrzegliśmy. Stara, nomen omen, szkoła wychowywania zakłada przecież, że najlepszym środowiskiem do wychowania dzieci jest rodzina wielopokoleniowa. Nie ujmujmy rodzicom wpływu na wychowanie ich dzieci, ale to czas, jaki poświęcają na pracę, jest w wielu przypadkach doskonałą okazją dla dziadków, aby nawiązać bliską więź z wnuczkami. Dziadkowie są autorytetem, który jest bardzo potrzebny, aby odnaleźć właściwą drogę w młodym życiu. Któż lepiej, niż dziadkowie, potrafi rozpieścić nasze dzieci? Im bardziej niedorzeczny pomysł pojawia się w PiS-ie, tym bardziej zastanawiam się nad celem, który stawia sobie ta partia. Po zalewaniu nas płynącym szeroko populizmem i romansowaniu z nacjonalizmem, przyszedł czas ataku na rodzinę. Wychodzi na to, że można dostać kilkaset złotych od państwa na dzieci, ale należy czym prędzej ukryć naszych seniorów. Pomysły o podobnym kształcie pojawiały się już w przeszłości, dotyczyły państw totalitarnych lub objętych szaleństwem rewolucji. Nie odnajduję w Polsce podłoża do tożsamych reform. Panowie posłowie prawdopodobnie zagalopowali się bardziej niż zwykle, co nie uszło uwadze rozsądnie myślących obywateli. Jeśli pomysły władzy potrafią zdziwić wyborców, oznacza to kłopoty dla rządzących. Władza jest wówczas bardzo daleko od tego, czego oczekują obywatele i nie wystarczy tu przywołanie autorytetów, by obronić własne stanowisko. Mądry rząd potrafi rozpoznać chwilę, gdy przestaje rządzić dla obywateli, a zaczyna rządzić jedynie dla siebie i wąskiej grupy partyjnych kolegów. To zazwyczaj ostatni dzwonek.  ]]>
9151 0 0 0 1267 0 0 1282 0 0 1288 0 0 1291 0 0 1310 http://ruchkod 0 0 1311 0 0 1312 1282 0 1313 0 0 1314 1288 0 1315 0 0 1320 1291 0 1321 0 0 1328 0 0 1341 http://google 0 0 1342 1315 0 1343 1342 0 1344 1328 0 1360 0 0 1487 0 0 1648 0 0 1703 0 0
Zaczyna się od buraka… https://www.ruchkod.pl/zaczyna-sie-od-buraka/ Sun, 03 Jul 2016 14:53:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9156 „Łodzie z uchodźcami należy zatapiać”, „Zapraszamy do nas… kierunek Oświęcim, obozy czekają” – mowa nienawiści staje się znakiem rozpoznawczym polskiego społeczeństwa, a policja, prokuratura i sądy udają, że problemu właściwie nie ma.
Magdalena Czyż
Niedawno zmarł Rene Angelil, ukochany mąż światowej sławy piosenkarki, Celine Dion. Wybitny i ceniony na całym świecie menadżer i producent muzyczny. Pod filmem z uroczystości pogrzebowych i innymi wspominającymi Rene, można było w wielu językach przeczytać wzruszające kondolencje, wyrazy współczucia, wsparcia i miłości dla wdowy i dzieci. W języku polskim natomiast: „No i dobrze! Stary dziad wziął sobie młodą żonę i teraz tylko dzieci osierocił”. Rene Angelil nie był postacią kontrowersyjną, ani też szeroko w Polsce znaną, a jednak znaleźli się Polacy, którym przeszkadzało, że bez wątpienia był człowiekiem szczęśliwym i spełnionym. Według Pauli Sawickiej, psycholożki i wieloletniej prezeski Stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, takie nienawistne, agresywne opinie można wyjaśniać np. silną frustracją wypowiadających je osób, a potem szukać przyczyn tej frustracji. Jednak nie ulegajmy tym wygodnym tłumaczeniom, ostrzega Sawicka i dodaje: to nie frustracja powoduje nienawistnikami, ale wzgarda dla obowiązujących norm, wyrażająca się, jak w tym przypadku, nieposzanowaniem śmierci, więcej, nieposzanowaniem dla bólu i cierpienia drugiej osoby. Bo, jak zauważa polski pisarz Jacek Bocheński, „istotą mowy nienawiści nie jest mowa, ale nienawiść. (...) Jeżeli słyszymy, że jesteśmy buraki, wiocha i słoiki, to na razie jest nam tylko nieprzyjemnie. Ale to jest właśnie początek mowy nienawiści”. https://www.youtube.com/watch?v=FRT7DU6k3f4&feature=youtu.be   Przykład z Rene Angelil ma charakter jednostkowy, jednak tego rodzaju komentarze w Internecie to tylko wierzchołek góry lodowej, o czym doskonale wiedzą wszystkie organizacje walczące w Polsce z mową nienawiści oraz socjolodzy i psycholodzy społeczni badający to zjawisko. Dla profesora socjologii z UW, Ireneusza Krzemińskiego, podstawowym czynnikiem, który decyduje o tak wyjątkowo agresywnym hejcie internetowym w Polsce jest nasz język publiczny. Zwłaszcza partii obecnie rządzącej. „Korzeń tego widziałbym jeszcze w komunizmie. Tak agresywny i nienawistny język społeczeństwo pamięta z końca lat sześćdziesiątych i dekady siedemdziesiątych, kiedy słowa nienawiści były skierowane do protestujących robotników. Stąd ta jawność i brak skrępowania w wyrażaniu negatywnych emocji, czego nie ma w krajach Zachodu” – wyjaśnia prof. Krzemiński. Czy Polska rzeczywiście wyróżnia się na tle innych państw w Europie? Adam Pomorski, tłumacz literatury pięknej i prezes Polskiego PEN Clubu, wątpliwości raczej nie ma: „Tak złego kontentu kulturalnego jak w polskim języku internetowym, w żadnym innym europejskim języku nie znam, a posługuję się ośmioma” – przekonuje. I dodaje: „Gotów jestem zaryzykować tezę, że proporcje internetowego hejtu są skoordynowane z proporcjami braku treści kulturalnych”. „Nienawistnikom brakuje elementarnej kindersztuby, bo nikt jej od nich nie egzekwował. Wygląda na to, że jako społeczeństwo po prostu chamiejemy”, konstatuje Paula Sawicka. „Ludzie, których łączy mowa nienawiści wcale nie zaczynają się lepiej rozumieć ani lepiej współpracować. Mają jedynie puste wyładowanie” – dodaje filozofka i publicystka Halina Bortnowska. https://www.youtube.com/watch?v=1k7jHt5ADJM   Granica daleko przesunięta Trudno jednoznacznie stwierdzić, jakie są przyczyny tego zjawiska i motywacje ludzi, którzy tego typu treści rozpowszechniają. Wiadomo natomiast jak polska policja, prokuratura i sądy do problemu podchodzą. Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii Otwarta Rzeczpospolita stworzyło portal internetowy, www.zglosnienawisc.otwarta.org gdzie internauci mogą zgłaszać mowę nienawiści, na którą natknęli się w Internecie, prasie i miejscach publicznych. Co dla nich istotne, mogą śledzić na stronie, co dalej się z tym zgłoszeniem dzieje. Jeśli zgłoszenie ma znamiona przestępstwa z nienawiści i podpada pod artykuł 255 kk (publiczne pochwalanie przestępstwa, np. „Hitler dobrze zrobił, że ich chciał zagazować”), 256 kk (nawoływanie do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, np. „to nie ludzie, więc prawa człowieka ich nie obowiązują, ich należy wybić” i 257 kk (publiczne znieważanie z powodu przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości), Stowarzyszenie wysyła do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa. Nadając tym samym tok sprawie. Od września 2014 do kwietnia 2016 roku – Stowarzyszenie przesłało do prokuratury 420 zawiadomień o możliwości popełnienia przestępstwa ściganego z urzędu. Co oznacza, że takie zawiadomienie było wysyłane niemal codziennie. Z perspektywy półtora roku trwania projektu można stanowczo stwierdzić, że granica tego, co szeroko rozumiana opinia publiczna uznaje za dopuszczalne, uległa znacznemu przesunięciu – przekonuje OR na swojej stronie internetowej. Niektóre treści zgłaszane przez pracowników i wolontariuszy Stowarzyszenia do prokuratury na początku projektu, miały nieporównywalny „ciężar” nienawiści wobec wpisów, które zaczęły pojawiać się masowo później. Nasilenie tych o najcięższym kalibrze zaczęto odnotowywać we wrześniu 2015 roku, gdy rozpoczęła się dyskusja na temat przyjmowania uchodźców wojennych z Bliskiego Wschodu w Europie. Nawoływanie do mordów, eksterminacji czy nawiązywanie do „rozwiązań” podejmowanych przez ustroje totalitarne – to tylko jedne w wielu przykładów treści, które stały się w ostatnim czasie masowe. Z tych 420 zawiadomień blisko połowa została umorzona, z czego aż 40 proc. umorzeń uzasadniono niewykryciem sprawcy. Zadziwiające, bo przecież Internet zostawia ślady i bynajmniej nie jest anonimowy. Jednak zarówno policja, prokuratura, jak i sądy problem ciągle albo lekceważą, albo nie rozumieją, albo najzwyczajniej po cichu zgadzają się ze zgłaszanymi treściami. Nie da się bowiem inaczej wytłumaczyć uzasadnień odmowy wszczęcia postępowań przysyłanych do Stowarzyszenia przez te organa. Na szczególną uwagę zasługuje aspirant z Komendy Stołecznej Policji, który umorzył z powodu niewykrycia sprawców sprawę rozpowszechnianej w Internecie piosenki zespołu hiphopowego, w której nawoływano do zabijania osób homoseksualnych. Tymczasem dane członków są dostępne na internetowej stronie zespołu. Jednak w zdecydowanej większości przypadków prokuratura wierzyła przesłuchiwanym, tłumaczącym się, że z ich komputera korzystały inne, nieznane im osoby. „Brak znamion czynu zabronionego” To jedno z najczęstszych uzasadnień odmowy wszczęcia dochodzenia przez prokuraturę. Dotyczy to nawet treści, które dla każdego logicznie myślącego człowieka jednoznacznie są nawoływaniem do przemocy wobec danej grupy ludności (pisownia oryginalna): „Mieszkam w tym pie**olonym lublinie i powiem wam, że sytuacje jest koszmarna. wszędzie to ukraińskie ścierwo, na uczelniach, kasach w supermarketach, knajpach jako obsługa lub rozpie**alający kasę ze stypendiów (tak tak stypendia oczywiście funduje nasze Państwo). J***ć ukraińców, to nasi wrogowie, a nie bracia!!! Pamiętajcie, że specjalne oddziały wermahtu złożone z ukraińców słynęły ze szczególnego okrucieństwa, zresztą tak samo jak i oddziały złożone z litwinów. Daję piwo żeby ludzie mogli zobaczyć mordę tego pajaca i doj***ć go jakby co na ulicy, walcie go i w 10 jak nie macie odwagi sami, nikt się nie obrazi”. Po zgłoszeniu tych wpisów odpowiedź prokuratury brzmiała: „(…) Uznać należy, że osoba dokonująca wpisu (…) uczyniła to w ramach swojej reakcji na wywołujące negatywne emocje treści i obrazy przedstawiające – jak wynika z treści publikacji – ukraińskiego neonazistę manifestującego swoje poparcie dla faszystowskiego ustroju państwa oraz brak szacunku dla jego ofiar z czasów II Wojny Światowej. Treść wpisu (…) – nie pozostawia wątpliwości, że motywem działania internauty nie była „sama w sobie” narodowość ukraińska, lecz wyraz dezaprobaty dla poglądów i sposobu zachowania się wyżej wskazanego mężczyzny”. Trochę dziwi, że autor wpisu wyraźnie nawołuje do bicia Ukraińców, a nie faszystów, ale prokurator jak widać wie lepiej, co autor miał na myśli. Inny wpis: „Czasem wydaje mi się, że przydałby się dawne sposoby wprowadzania spokoju i dyscypliny. Rozstrzelać pięciu dla przykładu i by się zrobiło spokojnie” – pod postem o imigrantach na Węgrzech, którzy wyrzucali wręczaną im przez policjantów żywność. I odpowiedź prokuratury: „Istotą tego przepisu [art. 256par. 1 kk – przyp. OR] jest szczególna przyczyna karygodnego zachowania sprawcy i cel, jaki swoim działaniem chce osiągnąć, a więc wywołanie u odbiorcy uczucia wrogości wobec innych osób ze względu na ich nieakceptowane pochodzenie narodowe. W ustalonym stanie faktycznym takiego wniosku nie można sformułować, albowiem [dane autora wpisu] swoim działaniem nie zmierzał do wywołania nienawiści do wszystkich osób pochodzenia syryjskiego, lecz piętnował indywidualne osoby, których zachowanie uwieczniono na badanym filmie oraz inne osoby naruszające prawo (…). Nie ulega wątpliwości, iż [autor] działał pod wpływem wzburzenia wywołanego prezentowanym materiałem filmowym. Nie zapanował nad emocjami i sformułował badany komunikat zawierając w nim bardzo kontrowersyjną treść. Tym niemniej, nie nawoływał do użycia broni wobec wszystkich emigrantów pochodzenia syryjskiego jedynie ze względu na ich narodowość, ale do tych, którzy naruszają prawo. Nie ze względu na ich nieakceptowane pochodzenie, ale nieprawidłowe zachowanie i brak szacunku dla przestrzegania prawa. (…) W tym stanie rzeczy – postępowanie w niniejszej sprawie umorzono wobec stwierdzenia, iż badany czyn nie zawierał znamion przestępstwa z art. 256 par. 1 kk”. Podobne uzasadnienia wydano w sprawie wpisów: • Do zaistniałej tej całej sytuacji przydałby się w Niemczech Adolfik – oj przydałby się. Szybko zrobiłby z tym burdelem porządek. Ci Imigranci zachowują się jakby byli w koncercie życzeń co najmniej. Brak mi słów na to wszystko!!!! – komentarz pod filmem pokazującym imigrantów na Węgrzech. • Do komory k… wsadzić i jej całą hołotę – pod postem „Wasze ulice nasze kamienice, a waszymi łbami będziemy trotuary...” • Wystrzelić te k… co do jednego brudasy – pod filmem „Bierzące burdy z ośrodków dla uchodźców”. Równie często prokuratura umarzała dochodzenie na podstawie stwierdzenia przez autora, że jego motywy nie były rasistowskie ani ksenofobiczne. Takie odpowiedzi dostawało Stowarzyszenie m.in. na wpisy: „Dobrze! Rozgrzewać piece!” – pod postem z informacją, że Polska może przyjąć ok. 100 tysięcy uchodźców i odnośnikiem do artykułu „Konserwują baraki w Auschwitz. Precedens na skalę światową” ze zdjęciem baraków mieszczących się w Auschwitz II-Birkenau. „(…) Według świadka, jego wpis dotyczący rozgrzewania pieców nie miał charakteru rasistowskiego, ani nie był nawoływaniem do przemocy bądź wyrazem poparcia dla systemu totalitarnego, ani też nie miał na celu znieważenia grupy ludności syryjskiej. Nie jest to wpis jednoznaczny, mający odnosić się do uchodźców, a jedynie był prowokującym komentarzem do artykułu o planowanej renowacji baraków. Świadek nie wyraża w swoim poście żadnego zdania na temat uchodźców – pisze prokurator. • Zapraszamy do nas… kierunek Oświęcim, obozy czekają – pod filmem pokazującym imigrantów na Węgrzech. [Świadek wyjaśnił, że] miał na myśli negatywne zachowanie migrantów, w którym wyrzucali darowane im jedzenie i wodę, i wyrażał obawę, że jak nad takimi ludźmi nie będzie kontroli, to będzie czuł się zdecydowanie zagrożony. Propozycję umieszczenia ich w obozie w Oświęcimiu nie traktował jako wezwania do eksterminacji, lecz zapewnienie kontrolowanego miejsca zamieszkania”. Przykładów tego typu odpowiedzi Stowarzyszenie może mnożyć. Były prokurator generalny Andrzej Seremet sporo zrobił w walce ze zjawiskiem mowy nienawiści. Zorganizował m.in. szkolenia dla prokuratorów. W każdym okręgu wyznaczono prokuratorów wyspecjalizowanych w tego typu przestępstwach. Co więcej, każde umorzenie było sprawdzane przez prokuraturę wyższej instancji. Efekt jednak okazał się mizerny. Owszem, wzrosła liczba spraw zgłaszanych do prokuratury, jednak procent umorzeń się nie zmienił. Zmieniła się tylko argumentacja tych umorzeń. W ramach dobrej zmiany Jarosław Kaczyński zapowiedział, że należy odrzucić poprawność polityczną. Tym samym nie będzie walki z mową nienawiści, która to walka według prezesa PiS-u „zlikwidowała na Zachodzie wolność wypowiedzi”.  ]]>
9156 0 0 0 ]]> ]]> 1293 0 0 1305 0 0 1464 0 0 1730 0 0 1768 1730 0
Fałsz czy prawda o państwie bez prawa Jarosława Kaczyńskiego https://www.ruchkod.pl/falsz-czy-prawda-o-panstwie-bez-prawa-jaroslawa-kaczynskiego/ Mon, 04 Jul 2016 14:41:43 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9190 Jarosław Kaczyński na zjeździe PiS powiedział po raz pierwszy oficjalnie, że partia będzie realizowała politykę odmienną do państwa prawa. Podniósł się krzyk komentatorów na portalach, że Jarosław Kaczyński się przejęzyczył.
Jerzy Gogół
Otóż ta wypowiedź jest niestety jak najbardziej uprawniona i oddaje zachodzące zmiany w naszym systemie ustrojowym. To się już dzieje. Otóż w państwie narodowym, którego kreatorem jest partia PiS nie istnieje trójpodział władzy. Istnieje jedynie silna władza wykonawcza wspierana przez większość sejmową i to ona decyduje o wszelkich sferach życia społecznego i gospodarczego. Ponieważ w sprawowaniu nieograniczonej władzy jedyną przeszkodą jest powołany Trybunał Konstytucyjny, PiS uznał, że sparaliżowanie jego działalności pozwoli na uniknięcie kontroli stanowionego i realizowanego prawa pod kątem zgodności z postanowieniami Konstytucji. W państwie narodowym również nie może być realizowana kontrola rozproszona sprawowana przez sędziów na każdym etapie postępowania. Otóż do czasu objęcia władzy przez PiS w wypadku wątpliwości sędziowie kierowali zapytania do Trybunału Konstytucyjnego, a ten uznawał czy przepisy, na które sąd powoływał się w wyroku były zgodne z Konstytucją. W aktualnej sytuacji sądy nie uzyskują odpowiedzi lub odpowiedź jest niemożliwa, ponieważ orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego nie są publikowane. O państwie prawa mówimy wówczas kiedy kontrola prawa odbywa się albo poprzez powołaną w tym celu specjalnie instytucję jaką jest Trybunał Konstytucyjny i towarzyszy temu kontrola rozproszona sprawowana przez sędziów. Istnieje wówczas gwarancja, że Konstytucja jest źródłem prawa, a nie martwymi przepisami. Dla PiS realizującego ustrój narodowy takie rozwiązanie stało się istotną przeszkodą, ponieważ postanowienia obowiązującej Konstytucji znacznie ograniczają działania polityków i mało tego – są kontrolowane przez wymiar sprawiedliwości. Co zatem zrobił Jarosław Kaczyński? Zapowiedział oficjalnie zmiany ustrojowe, polegające na likwidacji państwa prawa. Zrobił to świadomie chcąc uzyskać powszechne poparcie członków swojej partii i jej zwolenników. Jest jeszcze jeden istotny powód , który PiS określa trwającą rewolucją. Cechą charakterystyczną rewolucji jest całkowita , często brutalna wymiana elit . Silny system wymiaru sprawiedliwości staje się istotną przeszkodą, zwłaszcza kiedy broni konstytucji poprzedniego ustroju. Wiele osób uważa, że w czasach Solidarności odbywała się taka sama rewolucja . Nic podobnego. Takiej rewolucji nie było ponieważ elity nie zostały wymienione, a Związek Zawodowy Solidarność został zarejestrowany zgodnie z prawem. A jak jest aktualnie? Wymiana elit trwa i jest nawet bardzo zaawansowana . Dokonano wymiany kadr w mediach publicznych, służbach cywilnych, ministerstwach, w służbach specjalnych i tzw. resortach siłowych. Kłopoty ze strony Rzecznika Praw Obywatelskich, Naczelnego Sądu Administracyjnego, Naczelnej Rady Adwokackiej, Krajowej Rady Sądownictwa, Sądu Najwyższego i wielu innych instytucji j w tym ruchu obywatelskiego, jakim jest KOD pojawiły się przy pacyfikowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Stanowiska UE jeszcze do końca nie znamy, ale procedury trwają. Oddzielnym problémem, jaki ma PiS w realizacji ustroju państwa narodowego jest istniejący samorząd, który w wielu miejscowościach rozwija społeczeństwo obywatelskie; jego rola staje się polityczna i jest przeciwieństwem społeczeństwa opartego wyłącznie na wartościach historycznych z wiodącą rolą katolicyzmu, zakładającego jednorodność etniczną narodu. Z ostatnich informacji wynika, że CBA rozpoczęła masową kontrolę samorządów, których skutki będą miały też wymiar polityczny bez względu na wyniki tych działań. Znaczącą rolę w ocenie wyników tych kontroli może odegrać wymiar sprawiedliwości, a zwłaszcza prawo do sprawiedliwego postępowania sądowego. Reasumując, Jarosław Kaczyński realizuje budowę państwa bez kontroli sądowniczej uchwalanego prawa na zgodność z konstytucją, bez autorytetu wymiaru sprawiedliwości i z projektami, które przewidują między innymi, powstanie Sądu Ludowego posiadającego zdolność uchylania prawomocnych wyroków. Zatem w istocie, oznacza to władzę polityków bez jakichkolwiek ograniczeń, a jedynym punktem odniesienia ma być narodowy suweren wyrażający się w stanowionym prawie przez większość sejmową. Zwracam więc uwagę, że Polska z proponowaną przez PiS konstrukcją ustrojową nie tylko przestaje być państwem prawa – w konsekwencji tego Polska będzie niestety izolowana przez państwa o rozwiniętych systemach demokratycznych w Europie.  ]]>
9190 0 0 0
Handlarze marzeń https://www.ruchkod.pl/handlarze-marzen/ Tue, 05 Jul 2016 09:50:01 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9203 Władzę recenzujemy. Gdy jej posunięcia są korzystne, chwalimy, gdy szkodliwe – ganimy. Można opiniować głośno, na przykład podczas ulicznych manifestacji, a można po cichu, za kotarą w lokalu wyborczym. Władza ma to do siebie, że lubi być chwalona. Nie lubi, kiedy się jej wytyka błędy, reagując nerwowo. Tak było dotychczas, a czy teraz coś się zmieniło? Chyba nie, choć nerwowość władzy jest może bardziej wyrazista, niż niegdyś.
Szymon Karsz
Opinia publiczna wyraża się w słupkach poparcia. Obecna władza notuje wzrost słupków, co opozycji wydaje się aberracją, choć nią w żadnym razie nie jest. Po pierwsze, z reguły wyborcy obdarzają nową władzę zaufaniem i zjawisko to jest odwrotnie proporcjonalne do starzenia się władzy; pod koniec kadencji zawsze słupki poparcia maleją. Po drugie, władza odpowiada na społeczne zapotrzebowanie losem naszych portfeli. Na razie jest lepiej, bo sporej grupie się polepszyło. Młodym podniosła się stopa życiowa, choć zapewne nie na długo. Ale obiektywnie nie ma powodów do narzekań. W dodatku polska reprezentacja piłkarska na Euro 2016 odnosiła dotąd sukcesy. Nie ma żadnego powodu, by wyborcy pisowscy czuli się zakładnikami swojego wyboru. Część z nich wciąż jest przekonana o dobrej zmianie i o tym, że poprzednio Polska była w ruinie, część natomiast czuje się oszukana, bo nie tak to miało być. Ani wyborcy pisowscy nie powinni się wstydzić, ani wyborcy niepisowscy na nich narzekać. Z drugiej strony, ci co na PiS nie głosowali mają przesłanki, by się utwierdzać w swojej rezerwie do partii Jarosława Kaczyńskiego, ale też mogą doceniać pewne wysiłki prosocjalne, wśród których można by wymienić choćby wzrost wynagrodzeń wśród urzędników resortowych albo to osławione 500+. Władza rzuca rozmaite marchewki pod nogi obywatelom, spełniając przepastny katalog wyborczych obietnic, lub raczej obiecując mgławicowo w nie dającej się sprecyzować przyszłości powszechny dobrobyt, np. upragnione mieszkania. Andrzej Leder pisze w „Prześnionej rewolucji”: „(...) obietnica rewolucyjna zobowiązywała do bezkompromisowości. Ta obietnica była na tyle ważna, że pozwalała na długo zamykać oczy na faktyczne „niedogodności” dokonującej się rewolucji. By to zrozumieć, trzeba wiedzieć, że obietnica, nie będąc niczym innym niż obiektem pragnienia, może być dla człowieka czymś o wiele bardziej realnym od rzeczywistości. Rzeczywistość bez obietnicy zaś, bez owego „utopijnego” obiektu pragnienia, staje się upiornym miejscem wygnania. To jest źródło ogromnej i zupełnie rzeczywistej siły utopijnych ruchów rewolucyjnych”. Mam wątpliwości, czy ten cytat jest adekwatny do obecnego stanu rzeczy. Jest pewnym nadużyciem z mojej strony w stosunku do autora, który opisuje przemiany w Polsce w latach 1939–1989. Książka wydana została dwa lata temu i wciąż się zastanawiam czy autor dopisałby rozdział w związku z „rewolucją” Kaczyńskiego, czy też by nie musiał. Nie doczytałem do końca, więc nie wiem. Czy pisowska rewolta mogła zostać przewidziana, czy jest konsekwencją tej prawdziwej rewolucji, która się skończyła w 1989 roku? Czy może jest jej echem, a może kontrrewolucją, jak mawia Mateusz Kijowski? Nie, zaraz, on mówi tak o KOD-zie, więc jednak rewolucją? Czym jest owo to-to, które nas otoczyło? Popłuczynami, kopią, plagiatem tamtej, czy może czymś więcej? Skoro jednak cytat tak bardzo pasuje do obecnego stanu zbiorowej jaźni, nie mogłem nie ulec pokusie posłużenia się nim tutaj. Powtórzmy za Lederem raz jeszcze: „Obietnica, nie będąc niczym innym niż obiektem pragnienia, może być dla człowieka czymś o wiele bardziej realnym od rzeczywistości”. Banalizując, można powiedzieć, że człowiek żyje marzeniami i tych marzeń dostarczył mu Kaczyński. Przypomina się piosenka z Kabaretu Olgi Lipińskiej: „Handlarze marzeń, marzeń handlarze, Słuszność dziejowa prostych skojarzeń. Z tyłu oświata, traktory z przodu, W tle uśmiechnięta gęba narodu”. https://youtu.be/misXmP_9sNA Kilka dni temu Radosław Markowski w GW napisał: „Zalewa nas lawina konfabulacji i kłamstw zakropiona arogancją i pogardą dla rozumu. Nie mogą one zostać bez odpowiedzi”. I dalej: „Obywatele oczekują, by rządzący odpowiadali na ich preferencje. Ale ważna, choć niedoceniana mądrość politologii głosi też, że obywatele winni być odpowiedzialni, a zwłaszcza stosować merytoryczne i racjonalne kryteria oceny polityków. Gdy bowiem oceniają ich na podstawie podpowiedzi własnych trzewi, emocji czy iluzji kreowanych przez politycznych oponentów, to politycy nie mają motywacji, by zachować się zgodnie z oczekiwaniami wyborców, bo niby po co”. Dlaczego tak ważny jest dla nas stosunek obywateli do władzy i ich do niej nastawienie? Ponieważ od niego w znacznej mierze zależy nasz wspólny los. Władza mająca vis a vis siebie lud nieprzebudzony, tkwiący w odrętwieniu i transie, realizuje swój program bez żadnych zahamowań. Władza, która widzi, że lud ją ocenia obiektywnie, wytraca swój impet, licząc się z wolą społeczną. Tak długo, jak ludziom władza będzie się podobać, plan będzie realizowany. Jest to plan rewolucyjny, wszystko na to wskazuje, zgodnie z opisem Ledera. Nie sposób tu omówić tej pozycji, ponieważ jest lekturą zbyt złożoną, ale z czystym sumieniem mogę ją polecić jako lekturę obowiązkową. Podkreślam: to nie jest książka o Kaczyńskim, tylko o nas wszystkich i naszych dziejach najnowszych, począwszy od wybuchu wojny, aż po przełom 89 roku. To książka, która stara się objaśnić stan naszej zbiorowości, jej jaźń. Kaczyński znakomicie operuje polską mitologią, naszymi fobiami, namiętnościami. Oferuje nam cały ten sztafaż znaczeń tradycyjnych i ukształtowanych przez epoki, a w zamian domaga się „jedynie” władzy. Schlebia polskim gustom, a o gustach się nie dyskutuje. Odwołuje się do najgłębszych warstw zbiorowej podświadomości, potrzeby nienawiści i odwetu za indywidualne życiowe klęski i niepowodzenia. Dlatego jest tak ważny dla wyborców, bo odwołuje się – choć przecież tylko pozornie – do istoty ich przekonań i wierzeń. Zanurza naród w sosie samouwielbienia. Czyni zatem to wszystko, czego tak dotkliwie brakowało poprzednim rządom, obiecującym nic albo niewiele, do bólu racjonalnym, poprawnym politycznie, modernizacyjnym. Poprzednie rządy zarządzały gospodarką i innymi resortami, zapominając, że trzeba jeszcze pobudzać naszą wyobraźnię. Nie było żadnych złudzeń ani iluzji, tylko wskaźniki ekonomiczne i suche raporty reżimu budżetowego. Nie było żadnej nadziei. Kaczyński odwrócił te proporcje. Trzyma w dłoniach czarodziejską różdżkę i nas czaruje. Wskaźniki, raporty i budżety tracą jakiekolwiek znaczenie wobec misterium narodowego, które właśnie się dokonuje. Ci, którym się jakoby wiodło, mają cierpieć, bo wiodło się im niezasłużenie. Ci, którym się nie wiodło, mają teraz nadzieję, że im się polepszy. Wróćmy raz jeszcze do Ledera: „obietnica była na tyle ważna, że pozwalała na długo zamykać oczy na faktyczne „niedogodności” dokonującej się rewolucji”... Jeśli w tym zdaniu zawiera się prawda o nas, nie tak łatwo będzie się obudzić i zobaczyć, że nas oszukują, i że obietnice, którymi nas mamiono pozostają bez pokrycia.  ]]>
9203 0 0 0 ]]> 1271 0 0 1278 0 0
Ten Kod to jakaś „zaraza” https://www.ruchkod.pl/ten-kod-to-jakas-zaraza/ Wed, 06 Jul 2016 15:29:50 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9237 Przypominam sobie rozmowę na jednym z punktów informacyjnych KOD-u z panią, około 60 lat, której chciałem wręczyć konstytucję. Zareagowała z dużą agresją wykrzykując „KOD to zaraza!”. Zapytałem ją czy uważa, że jestem zarazą, skoro kilkadziesiąt lat żyję z jedną żoną, prawie regularnie chodzę na niedzielne msze, nic nikomu nie ukradłem i tyram całe życie. Spojrzała na mnie tak trochę uważniej i z wahaniem powiedziała: – No nie, pan jest chyba w porządku, ale „oni”…
Jerzy Gogół
Próbowałem ją nakłonić do dalszej rozmowy, ale nie chciała, chyba się bała, że zdradzi tę swoją Polskę, że może ktoś się dowie, że zadaje się z KOD-em i doniesie do proboszcza lub sąsiadów. Oglądała się parę razy nie dowierzając, że stoi namiot z napisem KOD, że są tam ludzie podobni do niej i mówią po Polsku, a nawet częstują cukierkami. Zastanawiałem się później, czy nie popełniłem jakiegoś błędu w tej rozmowie, może zapomniałam o uśmiechu, może trzeba było być bardziej zdecydowanym. Nie, to było pierwsze spotkanie i nieufność jest zrozumiała, i pewnie jakbym spotkał ją jeszcze raz – rozmawialibyśmy jak starzy znajomi o zwyczajnych sprawach: jak zdrowie, czy jest promocja w sklepie, itd. Jakże inaczej taka rozmowa wygląda o KOD-zie z sąsiadem, którego znam wiele lat. Ma inne przekonania polityczne, ale mnie zna i ma do mnie zaufanie. Co prawda nie zgadza się ze mną, ale wysłucha, a nawet pojawiają się wątpliwości lub chwila refleksji, że PiS przegina i można inaczej. To już jest dialog, a podmiotem na szczęście jest KOD, a nie PiS. Wykorzystuję okazję i opowiadam nie o wielkiej polityce, ale o lokalnych inicjatywach, imprezach, o walce, aby flaga UE wisiała przed starostwem i on słucha, bo to realne, tuż koło niego i może wyśle dziecko na „Pociąg do demokracji pełen książek dla dzieci”, pomimo że organizuje to KOD. Bywają też i inne rozmowy – pełne sprzeczności, napięcia emocjonalnego. Można nawet powiedzieć konfrontacyjne. Rozmawiałem z panem w średnim wieku przekonanym, że jego argumenty są nie do odparcia. Zaczyna, po co wam flaga UE u starosty, przecież UE to wyłącznie wspólnota gospodarcza. Odpowiadam nieśmiało, że nie tylko chodzi o pieniądze. Powstała Podstawowa Karta Praw, w której godność człowieka jest ważną wartością, jest Trybunał Stanu i Praw Człowieka, zlikwidowano karę śmierci. Rozmowa odbywa się niedaleko Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie wiszą trzy flagi polskie. Rozmówca nadal atakuje: „Tam też powinna wisieć?”. Ja mówię, że podpisaliśmy z UE Konwencje o pomocy prawnej rodzinom pochodzącym z różnych państw i byłaby to informacja, że w tym miejscu uzyskają pomoc w przypadku, kiedy mają problemy. „Nie ma takich przepisów” – odrzekł. Odpowiadam: „Gdyby Pan miał kłopoty w innym państwie UE, pewnie szukałby pan jakiegoś urzędu, gdzie wisi flaga UE, aby uzyskać pomoc, prawda?”. „Dawno nie byłem na wyjazdach” – pada odpowiedź. Po dalszej dyskusji jakoś chcę to zakończyć, więc mówię: „Proszę pana, różnica poglądów polega na tym, że my uważamy, że człowiek oznacza coś więcej niż przekonania polityczne, światopogląd, kolor skóry, kraj pochodzenia, a pan uważa, że najważniejsze są przekonania”. Odpowiada mi zdenerwowany: „A co wart jest człowiek bez przekonań”. Pytam, czy niepełnosprawni intelektualnie z ograniczonym aparatem pojęciowym, ale kochający, czujący cierpienie i ból to nie ludzie? Zamilkł i po chwili konstatuje: „A to inna sprawa”. To też rozmowa, w której jednak coś przekazałem na tyle, na ile to było możliwe. Dzisiaj rozmawiałem z kolegą KOD-owcem, który relacjonował mi rozmowę z sąsiadem. Dodał co prawda, że głównie o sporcie, ale podkusiło go coś, aby zagadać o polityce. Zaczęli od Brexitu. Sąsiad zakomunikował mu, że Tusk (tu niecenzuralne słowo) rozwalił Polskę, a teraz rozwali UE. Mój znajomy wobec takiej argumentacji oniemiał, zastanawiał się, co odpowiedzieć na tak ewidentną bzdurę. Mój znajomy kontynuował, że zwracał uwagę, iż Polska się zadłuża jeszcze bardziej niż za Gierka. Usłyszał odpowiedź, że on nie czuje tego po kieszeni, podobnie jak kiedyś Polacy za Gierka, i teraz też tak będzie. Dlaczego o tym piszę, bo to ważne. Często i ja, i część społeczeństwa, spotyka się na co dzień z opracowanymi przez PiS ocenami bieżących wydarzeń społecznych czy politycznych – krótkimi, łatwymi do zapamiętania z silną ekspresją emocjonalną, które tworzą fałszywe obrazy, pomówienia w celu dyskryminowania opozycji. Wobec oczywistych kłamstw, z celowo dodaną narracją prawdopodobieństwa, uproszczeniami, czujemy się bezradni. A to rozchodzi się jak świeże bułeczki, zwłaszcza gdy nadaje się temu akcent sensacji. Później słyszymy to na PIKOD-ach od naszych rozmówców. Nie mają wtedy sensu pytania, z jakich źródeł pochodzą, a nawet polemizowanie z rozmówcami, bo nie ma na to czasu. Warto wtedy wracać do naszych spraw lokalnych, do inicjatyw, do konkretów. Jak udowodnić, że Soros nie finansuje KOD-u, że w marszach biorą udział ludzie z różnych środowisk zawodowych i społecznych? Musimy zatem więcej czasu poświęcić na rozwój naszych mediów KOD-owskich, aby reagowały szybko na wartki nurt zdarzeń, komunikację internetową z szybkim komunikatami, niczym żółty pasek w TV.  ]]>
9237 0 0 0
Uczeń wszystko zniesie https://www.ruchkod.pl/uczen-wszystko-zniesie/ Thu, 07 Jul 2016 19:13:56 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9259 Ministerstwo Edukacji Narodowej mocno propaguje pomysł związany z wygaszaniem, jak to określa, gimnazjów oraz wprowadzeniem do systemu edukacji zupełnie nowego, w jego rozumieniu, rodzaju szkół nazwanych branżowymi. Czasu na przygotowania jest niewiele, zmiany zaczną obowiązywać od przyszłego roku, więc przed uczniami kolejna wielka próba cierpliwości.
Zbigniew Wolski
Każda reforma nauczania, poza wymiarem organizacyjnym, opartym na lepszym lub gorszym pomyśle, posiada także wymiar ludzki. Tym sposobem to, co stanowi efekt politycznych zapędów trafia bezpośrednio w nasze dzieci. Sprawa wydaje się oczywista, ale nikt o tym nie wspomina. Ostatnia reforma szkolnictwa wysłała do pierwszej klasy szkoły podstawowej sześciolatki. Dla wielu czytelników różnica pomiędzy sześciolatkiem a siedmiolatkiem wydaje się być znikoma, ale tak nie jest. Mam dwie córki, które dzielnie stanęły oko w oko z tym wyzwaniem. Kiedy starsza córka skończyła sześć lat, pojawiło się pytanie, kiedy ma iść do szkoły. Mieliśmy dwie możliwości, wysłać ją od razu lub poczekać, aby poszła do szkoły ze swymi rówieśnikami z przedszkola. Pytanie w sumie proste, ale pojawiły się wątpliwości. Jeśli poszłaby do szkoły jako sześciolatka, wówczas niewiadomą było, jak sobie poradzi z obowiązkami szkolnymi. Zostawiając ją w przedszkolu mogliśmy natomiast liczyć na jej rozterki ze względu na fakt, że część jej kolegów i koleżanek już uczęszcza do szkoły. Co bardziej dociekliwi rodzice postanowili zagadnienie zweryfikować u specjalistów, dlatego wystawiali swoje dzieci na stresujące badania u pedagogów, mające dać im jednoznaczną odpowiedź, a bardziej uzasadnić wybór. Pojawiła się nowa moda na męczenie starszaków z przedszkola pytaniami od dziwnie wyglądającej pani, która pracuje ni to w przychodni, ni to w szpitalu. Starsza córka poszła do szkoły jako siedmiolatka, z młodszą nie było tylu możliwości wyboru. Istniała oczywiście mała furtka, także związana z pedagogiem lub psychologiem, którzy to mieliby stwierdzić zupełne nieprzygotowanie dziecka do pierwszej klasy, ale nie skorzystaliśmy z tej opcji. Większość rodziców pamięta pierwszy dzień swojego dziecka w szkole, jeśli tylko mieli okazję w nim uczestniczyć. Ja miałem okazję uczestniczyć w rozpoczęciu roku szkolnego w pierwszej klasie dwukrotnie. Oczywiście, mam wiele pozytywnych wspomnień, ale pamiętam także w przypadku starszej córki, jaka różnica była pomiędzy klasami złożonymi z sześciolatków i siedmiolatków. Na cud zakrawało, że młodsze dzieci mogły unieść wielkie plecaki, w jakie wyposażyli je rodzice. W przypadku młodszej córki powyższa uwagą dotyczyła już całego składu pierwszoklasistów. Pamiętam także szczerą wypowiedź wychowawczymi mojej młodszej latorośli, sprowadzającą się do stwierdzenia, że część dzieci w klasie po prostu nie nadaje się do szkoły, ale niewiele na to można wpłynąć i teraz trzeba mocno pracować. Główny powód obaw nauczycielki nie wynikał z rozwoju fizycznego, lecz z rozwoju umysłowego. Czym młodsze dziecko, tym trudniej jest mu skupić uwagę przez czas zajęć lekcyjnych, a gdy jest rozproszone, zaczyna przeszkadzać innym dzieciom i nauczycielowi, co prowadzi do chaosu. Mamy więc rok na kosztowne i ważne zmiany programowe w szkole podstawowej, która będzie zawierać także zakres gimnazjum. Koszt zmian programowych dla pierwszych klas kosztował ostatnio miliony złotych, rozumiem, że prace powinny zakończyć się na tyle wcześnie, aby drukarnie zdążyły z drukiem podręczników. Gimnazjów formalnie nie będzie, ale będą klasy szkoły podstawowej z zakresem nauczania dedykowanym dla gimnazjów. Nie pojmuję urazy, jaką okazuje rząd wobec tego rodzaju szkół. Gdzieś oczywiście przypomina mi się jeden z postulatów wyborczych deklarujących zniesienie gimnazjów jako głównego źródła braków w edukacji, ale jak dotąd nie poznałem szczegółów tego stanowiska. Wygodnie jest powiedzieć, że coś jest złe i na tym zakończyć argumentacje. Wspominałem o kosztach, wydłużenie edukacji o jeden rok, bo do tego się sprowadza także ten pomysł, musi kosztować. Miejmy jednak nadzieję, że niekoniecznie rząd PiS-u będzie borykał się z tym zagadnieniem, w pełni zmiany w szkolnictwie będą wprowadzone dopiero za sześć lat, tyle czasu potrzeba, aby zlikwidować gimnazja i wprowadzić uczniów tam uczących się do rozbudowanej szkoły podstawowej. Mamy kolejny przypadek robienia reform na kredyt, a bardziej robienia reform, za które sami będziemy musieli zapłacić. Zmienia się forma kształcenia, lecz nie mamy szczegółowych informacji, jakie są cele tych zmian. Gdzieś w tle jest konsternacja z tytułu poziomu zdawalności matury wynoszącego ponad siedemdziesiąt procent, a z drugiej strony rynek pracy już przy dziesięcioprocentowym poziomie bezrobocia głośno krzyczy o potrzebie kształcenia bardziej pracowników wykwalifikowanych, niż magistrów filologii, nic nie ujmując tym ostatnim. Ostatnie kilkanaście lat to ewidentna klęska szkolnictwa zawodowego. W obiegowej opinii wykształcenie zawodowe nie zapewnia możliwości znalezienia dobrej pracy. Jest w narodzie potrzeba kształcenia się za wszelką cenę. Publiczne i prywatne szkolnictwo wyższe robi co może, aby sprostać wymaganiom. W wielu przypadkach przygotowuje jednak kadry dla gospodarki krajów Europy zachodniej, nie oznacza to, że kadry wykwalifikowane. Szkoły branżowe, jakie przedstawia nam minister Anna Zalewska, to ubranie w nowy garnitur obecnych szkół zawodowych i w pewnym stopniu techników. Ukończenie pierwszego stopnia takiej szkoły zapewniać ma kwalifikacje zawodowe do pracy, a ukończenie drugiego stopnia – tytuł technika. Jeśli osoba mająca już tytuł technika chciałaby kształcić się dalej, to może wówczas, po zdaniu uproszczonej matury, rozpocząć studia licencjackie, ale tylko licencjackie. Do rozpoczęcia studiów magisterskich potrzebna będzie pełnowymiarowa matura. Pomysł na kształcenie zawodowe, zakładające dwie drogi nauki nie jest odkrywczy i funkcjonuje u nas od lat. Zobaczymy, jak zmiana nazwy całego procesu wpłynie na jego efektywność. Dodam, że istnieją plany włączenia do niego pracodawców, co oczywiście przyniesie rezultat pozytywny dla nich, ponieważ otrzymają pracowników o takich kwalifikacjach, jakie im są potrzebne, ale z drugiej strony będą też za to płacić. Zapewnienie dostępu do technologii i nowoczesnych maszyn, jak zakłada ministerstwo edukacji, spocznie na barkach pracodawców. Gdzieś w uniesieniu politycznych sporów bardzo często pojawiają się zamiary naprawy rzeczywistości, bez kosztów i długiego okresu realizacji. Szkolnictwo nie jest wdzięcznym tematem dla takich wstrząsów. Nieprzemyślana ingerencja w oświatę ma wymiar organizacyjny, część nauczycieli może okazać się niepotrzebna, ale przede wszystkim wywiera ona presję na samych uczniach, utrudniając im naukę w kolejnym okresie przejściowym i nie dając wiele w zamian.]]>
9259 0 0 0 1454 0 0 2387 0 0
Puk, puk. Kto tam? To ja, „dobra zmiana”. https://www.ruchkod.pl/puk-puk-kto-tam-to-ja-dobra-zmiana/ Fri, 08 Jul 2016 10:00:54 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9293 Stara zasada mówi, że kto ma media, ten ma władzę. A dla mnie, kto ma media i szkoły ten ma dopiero władzę. Grzebanie w główkach młodego pokolenia, manipulowanie ich umysłami, indoktrynacja prawie od dnia poczęcia daje władzy nieograniczone możliwości.
Tamara Olszewska
Społeczeństwo bezwolne, pozbawione umiejętności samodzielnego myślenia to marzenie każdego autokraty. Nic więc dziwnego, że w państwach demokratycznych odpowiednie ustawy bronią neutralności światopoglądowej szkół, by ,broń Boże, nikomu nie wpadło do głowy wykorzystać młodziutkie umysły do realizacji swoich chorych ambicji. W Polsce nadal jeszcze obowiązuje ustawa 1 art. 56 z dn. 7.09.1991 r. o systemie oświaty (Dz. U. z 2004 r., Nr 256, poz. 2572 ze zm.): W szkołach i placówkach oświatowych nie mogą działać partie i organizacje polityczne. Powyższy zakaz ma charakter bezwzględny i nie może być uchylony w żadnym przypadku i pod żadnym pretekstem oraz art. 108 & 2 ustawy z dn. 5.01.2011(Dz. U. 2011r. nr 21 poz.112 ze zm.) – zabroniona jest agitacja wyborcza na terenie szkół wobec uczniów. Jakoś przez lata udawało się trzymać szkoły z daleka od polityki, jednak nadszedł rok 2010 i jakby piorun strzelił w co niektórych nauczycieli. Katastrofa smoleńska przesłoniła im etykę zawodową, kaganek oświaty legł gdzieś w kącie, a ważny stał się patriotyzm, wszystkie teorie spiskowe o zamachu i, dalej, przekonanie uczniów, jak to źle się żyje w tej niby Polsce, ilu wrogów się na nas czai, jak rząd polski nie lubi swojego narodu. Jedna z dyrektorek szkoły w Małopolsce, zorganizowała u siebie „ołtarz Solidarności” (pełen krzyży stojących na szkolnym korytarzu) oraz wystawę „Katastrofa smoleńska” z makietą pękniętej na pół Polski z wbitym w nią fragmentem Tu-154. Jej kolega, też dyrektor, zasłynął organizowanymi w kwietniu 2010 r. całodobowymi wartami uczniów i rodziców pod krzyżem katyńskim. Jakież przeżył rozczarowanie, gdy rodzice uświadomili go, że noc jest do spania, a nie czuwania przy krzyżu. Potem było już tylko gorzej. Wielu nauczycielu poczuło w sobie misję, która nakazywała im mieszać w główkach swoich podopiecznych, wciskając im jedyną prawdę o zbrodni smoleńskiej, o fatalnych rządach PO/PSL i świetlanej przyszłości, jaka czeka Polskę pod rządami PiS. Dyrektor małej szkoły na Podkarpaciu nakazał uczniom, by w ramach pracy domowej przekonali rodziców, że Gazeta Wyborcza i TVN24 to samo zło. Inny nakazywał oglądać tylko telewizję TRWAM i słuchać Radia Maryja. Im bliżej wyborów w 2015 roku tym mocniej żarłoczne szpony polityki wbijały się w niewinne umysły dzieciaków. Co niektórych nauczycieli już tak przekręciło, że zupełnie zatracili poczucie przyzwoitości. Jak można nazwać zmuszanie uczniów, by przekonali rodziców do głosowania na jedyną słuszną partię czyli PiS. Jak można nazwać dyrektora, który zamiast edukować, zajęty był agitacją na rzecz PiS-u? Apolityczność szkół stała się fikcją. Kolejny raz okazało się, że ustawa sobie, a życie sobie. PiS wygrało wybory i dalejże zmieniać, poprawiać, modyfikować. „Dobra zmiana” już trwa. Dyrektorzy szkół wymieniani są na tych „lepszego sortu”, kuratorzy oświaty na lojalnych ludzi partii. Przed nami reforma oświaty, która na pierwszy rzut oka wygląda jak bomba z opóźnionym zapłonem. Przed nami nowa podstawa programowa, nowe podręczniki, w których ma być zachowana spójność ideowa i merytoryczna. Aż boję się pomyśleć, jakie treści mają mieścić się w tej spójności ideowej. Zdaje się, że właśnie nadchodzi czas na tajne komplety, nauczanie w domach, edukację pozaszkolną, działającą w ukryciu. To co, zabieramy się do pracy?  ]]>
9293 0 0 0 1350 0 0
Nie było nas, był las https://www.ruchkod.pl/nie-bylo-nas-byl-las/ Fri, 08 Jul 2016 15:30:47 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9305 Nie było nas, był las. Nie będzie nas, lasu też nie będzie za sprawą ministra Szyszki, który postanowił wyrąbać las w pień.
Szymon Karsz
Sprzątać po niszczycielskiej władzy się da. Kraj w ruinie można będzie mozolnie znowu wznosić zaciskając pasa. Gospodarkę można dźwigać odpowiednimi programami. Złotówkę można wzmacniać odpowiednimi decyzjami. „Reformy” psujące kolejne sektory życia publiczne, edukację, sądownictwo, media, służby, etc. będzie można „odkręcać“. Podobnie, reputację na arenie międzynarodowej uda się kiedyś naprawić. To wszystko potrwa dekady. Ale raz wyrąbanej w pień puszczy nie da się odzyskać w ciągu 20., czy nawet 50. lat. Drzewa w puszczy mają setki lat. Puszczy nie da się zasiać. Ona jest fenomenem pierwotnym. Raz zniszczona, zniknie na zawsze. Na jej miejsce może się co najwyżej pojawić las. Młodniak, który będzie się starzał. Być może za sto, a może dwieście lat, odzyskamy puszczę wyciętą przez ministra Szyszkę, ale na pewno nie wcześniej. Przypomnijmy, że pan Szyszko, minister od „ochorny” środowiska, rozpoczął pierwszą wycinkę Puszczy Białowieskiej pod pretekstem ochrony drzewostanu przed kornikiem drukarzem. Ale przecież pan Szyszko nie pojawił się po raz pierwszy w przestrzeni publicznej. Wsławił się – jako minister środowiska w poprzednim pisowskim rządzie – forsowaniem pomysłu budowy obwodnicy przez Dolinę Rospudy, czyli forsowaniem niszczenia unikalnego ekosystemu przyrodniczego. W 2007 roku jego dziwaczne „poglądy“ w tej materii cytowała prasa: „Minister Jan Szyszko chcąc zdeprecjonować wartość przyrodniczą doliny Rospudy rozpowszechniał informacje, jakoby torfowiska nad Rospudą były tworem antropogenicznym. Twierdził, że tamtejsze torfowiska zostały ukształtowane przez człowieka”. Ostatecznie udało się uratować Dolinę Rospudy. Teraz pan Szyszko z równym zapałem zabrał się za niszczenie Puszczy Białowieskiej. W ubiegłym roku gorliwie krytykował rząd Platformy Obywatelskiej za ochronę drzewostanu Puszczy. Mówił o tym unikalnym w skali Europy pierwotnym lesie, jak o szkółce drzewek do pozyskiwania drewna: „Resort środowiska zaniżył tam (w Puszczy) etat pozyskiwania drewna. – Został opracowany operat urządzeniowy lasu m.in. dla nadleśnictwa Białowieża. Zgodnie z wyliczeniami powinno się tam pozyskiwać ponad 200 tys. metrów sześciennych drewna w skali roku, a minister zaniżył tę wartość do 40 tys. – mówi prof. Szyszko. To lasy, które w odpowiednim momencie trzeba wyciąć, bo jeśli się tego nie zrobi, drzewa same zaczynają obumierać”. I dodaje: „Jakby tego było mało, minister zdecydował, że nie można wycinać drzew ponad stuletnich, a obniżając etat drzewny, spowodował, że starych, niszczejących drzew, których nie można wyciąć, wciąż przybywa”. Tak pomysły gorliwych drwali rządowych podsumowuje najlepszy ekspert Puszczy, Adam Wajrak: „Minister i dyrektor generalny Lasów Konrad Tomaszewski zrobili coś bardzo niedobrego, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Wyodrębnili na terenie puszczy dwa miejsca tzw. obszary referencyjne, gdzie ograniczyli cięcia drzew, ale nie zmniejszyli poziomu cięć. To oznacza, że cenne fragmenty puszczy, które są poza tymi słynnymi strefami, będą cięte w sposób gigantyczny. Spora część puszczy zostanie potwornie poraniona, zniszczona. Szyszko na posiedzeniu Rady Ministrów zapowiedział, że cięcia „ratujące“ puszczę mają się zacząć za kilka dni!“ I dodaje: „Symbolem naszego narodu jest dzika puszcza“. Padamy tu ofiarą pewnego niezrozumienia ze strony ministra Szyszki istoty trwania pierwotnej puszczy, które zasadniczo się różni od lasu sadzonego. Las się aktywnie uprawia, chroni przed szkodnikami i w odpowiednim momencie wycina w celu pozyskania drewna, a w to miejsce sadzi się nowy las. Las sadzony jest z definicji tworem sztucznym, bytem krótkotrwałym, wymagającym wsparcia leśników. To takie pole uprawne, tyle że zamiast innych roślin, rosną tu drzewa. Kiedy osiągną odpowiednią grubość, w określonym wieku można je wyciąć. Zupełnie inaczej – co wielokrotnie tłumaczył Adam Wajrak w swoich licznych publikacjach (i nie tylko on) – sprawia wygląda w przypadku Puszczy, która – choć ignorantom może się wydawać łudząco podobna do lasu sadzonego – nie wymaga ingerencji człowieka. Wręcz przeciwnie. Jest samowystarczalna i samoodnawialna. Drzewa, które padną, czy to z powodu jakiejś choroby, czy wichury, nie są wywożone z Puszczy, lecz powoli rozkładają się, by stanowić pokarm dla innych leśnych organizmów. Puszcza nie wymaga oprysków, cięć ochronnych. Jedyne, co jej szkodzi, to ograniczanie areału, ponieważ musi mieć odpowiednio wielką powierzchnię, by te mechanizmy samoregulacji biologicznej zadziałały. W Puszczy mają swój azyl gatunki zwierząt i roślin, których gdzie indziej nie znajdziemy, gatunki reliktowe. Wystarczy poczytać trochę Wajraka, któy tłumaczy to pasjonująco i przystępnie. Minister Szyszko pozostaje nieczuły i głuchy na nawoływania o pozostawienie Puszczy w spokoju. Dla niego las to las – to uprawa, z której pozyskuje się drewno. Po lesie biega ponadto mnóstwo żywca (dziczyzny), który można upolować i sprzedać z zyskiem. Pan minister się nie cacka z takimi bzdurami, jak sentyment do pierwotnego lasu, on po gospodarsku, po chłopsku chce tym bogactwem rozporządzać, a nie patrzeć na listki i słuchać ptaszków. On po prostu nie pojmuje, o co chodzi. Dlatego chce wykreślenia Puszczy Białowieskiej z listy obiektów światowego dziedzictwa UNESCO, a właściwie nie chce, a tak w ogóle, to nie wiadomo. Fakt faktem, że eksperci UNESCO, którzy przyjechali zbadać sprawę zostali zmuszeni przez leśników do odbycia praktyk religijnych. „Ojcze Nasz” w tych okolicznościach wywołał konsternację ogólnoświatową, nie tylko w środowisku dla leśników naturalnym. Przeciwko wycince Puszczy protestuje Greenpeace. Protestuje bezsskutecznie – „Minister się uparł, i już! Po interwencji Komisji Europejskiej i tymczasowym zawieszeniu do niedawna jeszcze planowanych wyrębów, nowym celem kampanii Greenpeace jest przekonanie partii rządzącej do rozwiązań zaproponowanych przez zespół Prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. Nie wiadomo, czy na dłuższą metę uda się uratować Puszczę Białowieską przed szkodliwym działaniem ministra Szyszki. Aby sobie powetować stratę związaną ze wstrzymaniem wycinki, jego resort zdecydował tymczasem o masowym odstrzale leśnej zwierzyny, ostatnio łosi. Polska przyroda będzie pod rządami pana Szyszki niebawem w ruinie i kto wie, czy nie pozostaje nam nic innego, jak skorzystać z pomysłu leśników i zacząć się modlić. Żeby nas i naszą przyrodę uwolnili od siebie.  ]]>
9305 0 0 0 1352 0 0 1377 0 0
Historia prawdziwa czyli jak Polska weszła do NATO https://www.ruchkod.pl/historia-prawdziwa-czyli-jak-polska-weszla-do-nato/ Sat, 09 Jul 2016 10:31:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9313 Telewizja narodowa, w związku ze szczytem NATO w Warszawie, uraczyła nas swoją wersją wejścia Polski do Paktu Północnoatlantyckiego. Oczywiście wiadomo, kto wyszedł z tą inicjatywą, kiedy i jak zadziałał. Wiadomo też, kto był przeciwny, kto się migał, kogo trzeba było nieco przymuszać. Może więc, zamiast dawać sobie motać w głowach, przypomnijmy sobie, jak to właściwie było.
Tamara Olszewska
Wielu historyków uważa, że tym punktem przełomowym był 1989 rok. Wtedy to właśnie polskim politykom zaświtała myśl, by rozpocząć starania o wejście do NATO. Co ciekawe, NATO jakoś nie wykazywało zainteresowania naszymi planami. Całkiem nieźle  funkcjonowało się Paktowi z Układem Warszawskim, bo to zachowana równowaga sił, bo to wzajemne patrzenie sobie na ręce, kontrola działań. Do tego jeszcze stosunek świata do Michaiła Gorbaczowa, bardzo lubianego, docenianego za pieriestrojkę i głasnost, a jednak stojącego wciąż na straży dotychczasowych relacji militarnych. Już 12 września polski minister spraw zagranicznych Krzysztof Skubiszewski określił 12 punktów, które miały być priorytetem polskiej polityki. Wśród nich znalazło się dążenie, by Polska weszła w skład NATO. Do 1991 roku polskie starania skupiały się głównie na kontakcie z Sojuszem i zapewnieniem pewnej ochrony z jego strony.  Wiadomo było, że dopóki istnieje ZSRR szanse na zmianę sojusznika militarnego są praktycznie zerowe. Zjednoczenie Niemiec w 1990 roku spadło nam jak dar z nieba, bo uchyliło lekko furtkę we wzajemnych relacjach z NATO. Odwiedził nas nawet ówczesny sekretarz generalny Manfred Wörner  ale nadal utrzymywał, ze NATO jakoś nie myśli, by zwiększyć liczbę państw członkowskich. Sytuacja zmieniła się dopiero po zamachu w Moskwie. W 1992 roku mistrzowsko zadziałał Lech Wałęsa. Ni stąd ni zowąd ogłosił, że marzy mu się utworzenie w Europie Środkowej systemu, niezależnego od istniejących już paktów militarnych, a dbającego o bezpieczeństwo. Oj, namieszały te słowa nie tylko szefom NATO, ale również w samej Polsce, bo zgodnie z tradycją, Wałęsa nie skonsultował swego działania z rządem Olszewskiego. Polityczna zagrywka przyniosła szybko oczekiwane efekty. Już w kilka dni później Wörner ogłosił, że drzwi do NATO są dla nas otwarte. Teraz pozostało tylko przekonanie Rosji, by nie stawała okoniem. Wałęsa wziął się za to po swojemu. Zaprosił Jelcyna do Polski i podczas wystawnej kolacji przekonał go, by Rosja wyraziła zgodę na nasze wejście do Sojuszu. Wprawdzie Jelcyn miał potem chwile załamania, ostatecznie jednak stanęło na naszym. Mieliśmy też do pokonania opór ze strony Białego Domu. Kiedy jednak Andrzej Olechowski w 1994 roku otrzymał od Rosji zapewnienie, że nie storpeduje decyzji NATO o przyjęciu Polski, nasi przyjaciele zza oceanu wzięli się ostro do roboty. Uchwalono tzw. Poprawkę Browna, która dała prezydentowi USA prawo do rozmów w sprawie wejścia do NATO m. in. i Polski. To okres, w którym ogromną rolę odegrał ambasador w Brukseli Andrzej Krzeczunowski. To on uruchomił program Partnerstwo dla Polski, z którego wyodrębniono Biuro Łączników, od 1997 roku urzędujące w Kwaterze NATO. Rozpoczął się okres zmian w wojsku, działań, które miały doprowadzić nas do celu. W styczniu 1994 Waldemar Pawlak podpisał dokument „Partnerstwo dla Pokoju”, co było wielkim krokiem ku wejściu w struktury NATO. Teraz nadszedł czas na konkrety. Spotkania, rozmowy, sesje. 14.11.1997 roku Bronisław Geremek przekazał Sekretarzowi Generalnemu list, mówiący o naszej gotowości, by znaleźć się w NATO. W grudniu tego roku podpisaliśmy Protokoły Akcesyjne. Już w kwietniu 1998 Senat USA  ratyfikował protokół przyjęcia Polski do NATO, a w lutym 1999 nasz Sejm i Senat przyjęły ustawę o ratyfikacji Traktatu Północnoatlantyckiego (409 posłów za, 7 przeciw). Prezydent Aleksander Kwaśniewski  podpisał ustawę i można było wreszcie odetchnąć z ulgą. 12.03.1999 roku ówcześni ministrowie spraw zagranicznych Polski (Bronisław Geremek) Czech i Węgier parafowali dokumenty ratyfikacyjne o wstąpieniu do NATO i przekazali je sekretarzowi stanu, Madeleine Albright. Po latach starań, przygotowań, modernizacji armii słowo stało się ciałem i wreszcie staliśmy się częścią NATO. Mam pytanie. Czy widać tutaj jakiekolwiek działania pana Kaczyńskiego, Waszczykowskiego.  Czabańskiego? Negatywną postawę Krzysztofa Skubiszewskiego, który ponoć nie chciał, bardzo nie chciał do NATO? Widzicie podstępne działania Wałęsy, który zapierał się rękami i nogami, byle tylko nie NATO? Zniknął gdzieś Bronisław Geremek, Aleksander Kwaśniewski, Waldemar Pawlak. PiS wysyła ich wszystkich w niebyt, bo potrzebuje dużo miejsca dla własnych bohaterów, własnych autorytetów. Dla tych, których jedyną zasługą jest bycie w gronie kolesi prezesa. Nie dajmy się nabrać na tę nową retorykę historyczną. Nie dajmy się nabrać na te kłamstwa. Nadszedł czas, by upubliczniać wszędzie, gdzie się da, prawdziwą historię, inaczej szlag trafi naszą tożsamość.  ]]>
9313 0 0 0 1334 0 0 1335 0 0 1348 0 0 1355 0 0 1356 0 0 1357 1334 0 1386 1356 0 1492 1348 0
Głosowanie przez domyślanie https://www.ruchkod.pl/glosowanie-przez-domyslanie/ Mon, 11 Jul 2016 08:12:31 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9375 7 lipca, marszałek Kuchciński wkroczył na nowy poziom kaczyzmu. Pominął protesty opozycji wobec trybu prac nad kolejną ustawą blokującą Trybunał Konstytucyjny, pominął dyskusję, i przeszedł bez głosowania do kolejnego punktu procedury.
Krzysztof Łoziński
Marszałek Kuchciński spojrzał na salę, zauważył, że jest obecnych niewielu posłów PiS i uznał, że protesty opozycji zostały odrzucone bez głosowania. Kuchciński wiedział, że głosowanie w tej sytuacji byłoby nie po jego myśli, ale trafnie domyślił się, że gdyby posłowie PiS byli obecni, to zagłosowaliby za ich odrzuceniem. Tak więc stosując głosowanie domyślne, protesty odrzucono. Wnioski o dyskusję też. No, w końcu łatwo się domyślić, że nic by nie dała. Tak więc i nad tą sprawą Sejm w osobie marszałka zagłosował domyślnie przeciw. Tak generalnie głosowanie domyślne ma w kaczyźmie świetlaną przyszłość i właśnie na drogę do niej wkroczono. Głosowanie domyślne zostało milcząco przewidziane w projekcie konstytucji według PiS. Otóż rządzący PiS i jego Prezydent, domyślając się woli Suwerena, z góry oszczędza mu głosowań, także w wyborach, bo i po co, skoro się można domyślić. Art. 94 tego projektu pozwala Prezydentowi rozwiązać Sejm, ot tak, po prostu, domyślając się, że Suweren by tak chciał. Art. 122 pozwala Prezydentowi nie powołać rządu, premiera i ministrów, wybranych przez Sejm, jeśli „zachodzi uzasadnione podejrzenie, że nie będą oni przestrzegać prawa”. I znów Prezydent domyśla się, że Suweren tych państwa by nie chciał. Wyręcza wiec Suwerena głosując za niego domyślnie. Art. 103 pozwala Prezydentowi jednoosobowo zarządzić referendum nad ustawą uchwaloną przez Sejm, która mu się nie podoba. A gdy wynik referendum będzie po jego myśli, może rozwiązać Sejm. Na wszelki wypadek Art. 8 konstytucji według PiS obniża próg ważności referendum do 30 procent frekwencji. No jasne, Prezydent i tak się domyśla, czego chce Suweren. Art. 105 daje kolejną możliwość. Prezydent może też zastosować odwrotną kolejność. Najpierw zarządzić referendum na własnym projektem ustawy, a później, jeśli Sejm jej nie uchwali, Sejm rozwiązać. A co będzie, gdy PiS straci władzę i będą nowe wybory? Spokojnie, Prezydent czuwa. Po pół roku rozwiąże Sejm (Art. 94) i nastąpią kolejne wybory, a jak trzeba to kolejne, kolejne, tak długo, aż wygra PiS. Nigdzie nie jest powiedziane, że Art. 94 ma być stosowany jeden raz. Prezydent oczywiście odpowiada za naruszenie Konstytucji, ale tylko umyślne, zaś premier i ministrowie – z każde. A zresztą, po co Prezydent miałby taką konstytucję naruszać? W końcu Prezydent trafnie domyśla się, że Suweren chce, by rządziło PiS. Art. 106 pozwala rządowi zabronić posłom wnoszenia poprawek do rządowej ustawy. Słusznie, wszak tym razem to rząd się domyśla, niczym marszałek Kuchciński, że gdyby była na sali wystarczająca liczb posłów PiS, to by poprawek nie było. A jaka liczba posłów PiS jest wystarczająca? Taka, jakiej chce PiS. To takie proste, łatwo się domyślić. Art. 62 upoważnia rząd do udzielenia Prezydentowi wydawania dekretów z mocą ustawy, a przypomnijmy, że rząd będzie zawsze taki, jak chce Prezydent, bo uchwała Sejmu co do składu rządu wcale go nie wiąże (Art. 122), a trudno sobie wyobrazić, by Sejm, który może być w każdej chwili rozwiązany (Art. 94, 103 i 105) uchwalił skład rządu, którego Prezydent nie chce. Prezydent wszak, jak zawsze trafnie, domyśla się woli Suwerena. W praktyce Prezydent może tak długo rozwiązywać Sejm, aż będzie mu uległy i powoła rząd po jego myśli. Nazwijmy to wprost: Prezydent ustala skład Sejmu i rządu. PiS-owski projekt konstytucji ubezwłasnowalnia też Trybunał Konstytucyjny, którego wyroki będą ważne tylko wtedy, gdy zagłosuje za nimi 4/5 składu sędziów. Czyli, jeśli 11 sędziów uzna ustawę za niekonstytucyjną, a 4 będzie miało inne zdanie, to ustawa będzie konstytucyjna (Art. 135). Na wszelki wypadek tych 4, prezesa i jego zastępców, powołuje kto? Oczywiście Prezydent, i to wedle uznania. Nikt mu nie zgłasza kandydatur. Sam je zgłasza (Art. 128). Czy przypadkiem nie przypomina nam to projektu ustawy, którego przepchnięcie domyślnie przegłosował marszałek Kuchciński? Art. 145 przewiduje, że Prezydent może odwołać każdego sędziego w każdym sądzie za „niemożność lub brak woli” rzetelnego wykonywania obowiązków sędziego. Jak zwykle Prezydent domyśla się, co jest słuszne, i wyręcza w tym Suwerena głosując za niego domyślnie. I jeszcze ciekawostka: Prezydent zarządza wybory do Sejmu, ale bez żadnego terminu, w jakim ma to zrobić. Praktycznie może rozwiązać Sejm i zwlekać, ile chce, z rozpisaniem wyborów. Nawet do końca kadencji. A co wtedy? Teoretycznie termin wyborów prezydenckich ogłasza marszałek Sejmu, ale przecież Sejm będzie rozwiązany, a więc Prezydent może trwać, i trwać, i trwać… Na wszelki wypadek Art. 183. daje Prezydentowi prawo użycia wojska przeciw demonstrantom, a cały projekt konstytucji według PiS nie przewiduje prawa do strajku i prawa do zgromadzeń. I słusznie, wszak łatwo się domyślić, że nic by nie dały. Jasno ujął to niedawno Joachim Brudziński: „Wy możecie sobie protestować, a my i tak będziemy robić swoje” (w programie „Kawa na ławę”, TVN). Po tym wszystkim łatwo się domyślić, że gdy już zapanuje Kaczyzm Doskonały, zarówno Prezydentem, jak i Suwerenem, będzie kto? No, jakże kto? Jarosław Kaczyński. To dlatego przyszły Prezydent będzie tak trafnie domyślał się woli Suwerena, czyli własnej. P.S. Projekt konstytucji według PiS został przez tę partię przed wyborami schowany. Ale, jak mówił poeta, „spisane będą czyny i rozmowy”, więc można go przeczytać w „Raporcie Gęgaczy”, który właśnie jest sprzedawany w wersji papierowej.  ]]>
9375 0 0 0 1890 0 0
List do Sióstr i Braci Ukraińców https://www.ruchkod.pl/list-do-siostr-i-braci-ukraincow/ Sun, 10 Jul 2016 15:03:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9395 Cmentarz żołnierzy Symona Petlury w Przemyślu, 26 czerwca 2016

List do Sióstr i Braci Ukraińców Tu, na grobach żołnierzy ukraińskich walczących o Ukrainę w latach 1918–1921 trzeba przypomnieć, że czas ten był nie tylko czasem walk polsko-ukraińskich, ale także był to czas sojuszu polsko-ukraińskiego i wspólnych polsko-ukraińskich walk o wolność narodów przeciwko zagrażającym Europie bolszewikom. W XX wieku mało było przykładów polsko-ukraińskiego braterstwa, także sojusz, którego symbolem są Józef Piłsudski i Symon Petlura, nie zakończył się dla Ukraińców szczęśliwie. Marszałek miał tego świadomość i dlatego po podpisaniu traktatu ryskiego, kończącego polsko-bolszewicką wojnę, pojechał do internowanych w obozie w Kaliszu żołnierzy i oficerów Armii Czynnej Ukraińskiej Republiki Ludowej ze słowami: „Panowie, ja Was przepraszam, ja Was bardzo przepraszam”. My, Polacy, nie dochowaliśmy wiary swoim sojusznikom i słowa Marszałka Piłsudskiego tego nie zmienią. Jednak dziś w obliczu wydarzeń na Majdanie i nowej agresji Rosji na Ukrainę te słowa, jak i słowa ukraińskich intelektualistów i hierarchów Cerkwi z Apelu o pojednanie, powinny stać się pomostem, który nas połączy i pozwoli oddzielić historię od teraźniejszości i przyszłości. Tu w Przemyślu, w symbolicznym miejscu, na grobach trzech tysięcy ukraińskich Strzelców Siczowych i żołnierzu Ukraińskiej Republiki Ludowej, powinniśmy stać się mądrzejsi doświadczeniem tych, którzy tu spoczęli. Mądrość i umiejętność wzajemnego wybaczania win to cechy w dniu dzisiejszym szczególnie potrzebne. Ponownie bowiem konflikty, niezgoda czy też swary między ludźmi i narodami idą na korzyść trzeciej siły. Ta siła nie przebiera w środkach, by stale dzielić, antagonizować, podsycać wrogość między nami. Miejmy tego świadomość i tam, gdzie możemy przeciwdziałajmy temu, jednocząc się w przyjaźni i wspólnym działaniu, tak jak kiedyś nasi Ojcowie. Wieczna pamięć bohaterom Ukrainy i Polski! Danuta Kuroń Iza Chruślińska Krystyna Zachwatowicz-Wajda Andrzej Wajda Katarzyna i Paweł Winiarscy ks. Alfred Wierzbicki Sławomir Sierakowski Krystyna Engelking Magdalena i Mateusz Kijowscy Agnieszka Korytkowska-Mazur Teresa Filarska o. Tomasz Dostatni Joanna i Janusz Onyszkiewiczowie Beata Fudalej Andrzej Kuroń Wojciech Onyszkiewicz Józef Pinior Barbara i Krzysztof Stanowscy Andrzej Seweryn Bartosz Piechowicz  ]]>
9395 0 0 0
Naszym programem – Konstytucja! https://www.ruchkod.pl/naszym-programem-konstytucja/ Sun, 10 Jul 2016 15:04:10 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9397 Świat stoi na krawędzi. Coraz bardziej przerażeni patrzymy na globalną gospodarkę napędzającą sektor finansowy i sektor zbrojeniowy, wymykające się spod kontroli zmiany klimatyczne, rozpadające się państwa, wojny nowej generacji, ludzi uciekających przed wojnami, katastrofami ekologicznymi i głodem oraz politykę, która nad tym wszystkim nie panuje. Istnienie naszych bezpieczników jest zagrożone.
Danuta Kuroń
Unia Europejska znalazła się w kryzysie egzystencjalnym, a Stany Zjednoczone Ameryki Północnej za chwilę mogą być w rękach człowieka, który uważa, że wolno mu wszystko. Tymczasem w Polsce jesteśmy świadkami i uczestnikami kryzysu konstytucyjnego, a odmowa stosowania Konstytucji RP przez najwyższe organy państwowe: parlament, prezydenta i rząd (ostatnio również przez niektórych sędziów) akceptowana jest przez znaczącą część obywateli. Musimy to sobie wszyscy uświadomić: jeżeli w jakimś państwie jego organy skutecznie odmawiają stosowania konstytucji, to znaczy, że tego państwa już nie ma. To co jest, to jakieś inne państwo, które buduje inny ustrój i inne sojusze. To bardzo niebezpieczna sytuacja, ale proponuję nie szukać winnych i przyjąć, że wszyscy jesteśmy za to odpowiedzialni. Wszyscy zgrzeszyliśmy, jeśli nie myślą, mową i uczynkiem, to przynajmniej zaniedbaniem. Dlatego wszyscy powinniśmy podjąć próbę znalezienia wyjścia z tego koszmarnego impasu. Polityczną, a głębiej patrząc, kulturową polaryzację polskiego społeczeństwa wzmacniają tendencje światowe, z których najgroźniejsze to rozkład spójności społecznej w krajach bogatych oraz nieskuteczna integracja społeczna z krajami biednymi. Ludzkość świata podzieliła się według trzech zasadniczych kryteriów: na posiadających i nieposiadających zasoby materialne, na posiadających i nieposiadających wystarczające źródła utrzymania oraz na posiadających i nieposiadających bezpieczne miejsca zamieszkania. Liczba nieposiadających, przede wszystkim nieposiadających bezpiecznych miejsc zamieszkania, w skali globu stale się powiększa. Ten stan rzeczy grozi rewolucją, a w zglobalizowanym świecie będzie to rewolucja na nieznaną nam dotychczas skalę, pociągająca za sobą nieznane nam dotychczas konsekwencje. Jeśli nadchodząca rewolucja nie ma nas wszystkich pogrążyć, to musimy nad tym, co się dzieje, zarówno w kraju, jak i na świecie, szybko zapanować. To znaczy – przywrócić polityce właściwą jej wartość. Stoimy wobec zadania, które wydaje się być zadaniem niewykonalnym, kwadraturą koła. Równocześnie wiemy, że to właśnie rozwiązywanie niewykonalnych zadań daje impuls do zadawania nowych pytań, poszukiwania nowych odpowiedzi, nowych sposobów rozumowania, nowych teorii działania, nowych paradygmatów. Piszę ten tekst, aby do tych poszukiwań się włączyć wraz ze środowiskiem, do którego należę. Zadanie 1 – uzgodnienie możliwie wspólnej wizji państwa Skoro znacząca część obywateli i ich elit przywódczych neguje ważność ustroju państwowego i skutecznie ten ustrój rozmontowuje, a inna znacząca cześć obywateli wychodzi na ulice, aby bronić porządku prawnego, to rysują się dwie możliwości: konfrontacja lub kompromis. Jak dowiodła historia, społeczeństwo polskie nigdy nie godzi się z utratą wolności, więc wariant siłowy, ogromnie kosztowny, jest nierealistyczny. Nie doprowadzi do rozstrzygnięcia. Kompromis polityczny w najbliższej przyszłości jest niemożliwy, spróbujmy zatem najpierw popracować nad kompromisem społecznym, przyjmując jako bazowy tekst do rozmowy – uchwalony w ogólnonarodowym referendum – tekst Konstytucji RP. Zaryzykuję tezę, że społeczny proces uzgadniania wspólnej wizji państwa będzie łatwiejszy, jeżeli mówiąc o polskiej demokracji będziemy używali miana demokracja konstytucyjna zamiast demokracja liberalna. W Polsce oba terminy są używane wymiennie, ale termin demokracja liberalna wywołuje opór znaczącej części społeczeństwa, ponieważ kojarzy się z państwem liberalno-demokratycznym, z którym część społeczeństwa się nie identyfikuje, a nawet jest mu przeciwna. Nie wdając się w politologiczne rozważania, posłużę się definicjami, którymi posługuje się większość społeczeństwa, czyli Wikipedią: „Demokracja liberalna (demokracja konstytucyjna) – rodzaj demokracji przedstawicielskiej charakteryzujący się wolnymi i uczciwymi wyborami oraz pluralizmem politycznym, utożsamiany z demokracją parlamentarną. W konstytucjach państw demokracji konstytucyjnej zapisano wiele praw i wolności przysługujących ich obywatelom oraz innym osobom przebywającym na terytorium państwa. Decyzje podejmowane w demokracji liberalnej nie mogą naruszać praw mniejszości. Przykładami państw demokracji konstytucyjnej są m. in. państwa członkowskie Unii Europejskiej (w tym Polska) i Stany Zjednoczone.” Tymczasem zaś: „Państwo liberalno-demokratyczne to polityczna organizacja społeczeństwa kapitalistycznego zapewniająca minimum demokracji dla społeczeństwa oraz minimum wolności jednostek. Charakteryzuje się wykształceniem struktur społeczeństwa obywatelskiego lub inaczej mówiąc społeczeństwa otwartego. Państwo liberalno-demokratyczne to jeden z etapów państwa na drodze rozwoju państwa kapitalistycznego, występuje głównie w krajach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej (…).” Mamy problem, ponieważ terminy brzmieniowo podobne: demokracja liberalna i państwo liberalno-demokratyczne są znaczeniowo różne. Ustrój społeczno-gospodarczy państwa liberalno-demokratycznego jest zdefiniowany jako kapitalizm, a ustrój społeczno-gospodarczy państwa liberalnej demokracji nie jest zdefiniowany, określa go każdorazowo konstytucja. Gdy w 1997 roku uchwalaliśmy Konstytucję RP, założeniem ustrojowym uczyniliśmy zasadę społecznej gospodarki rynkowej. I nie był to chwyt wyborczy, tylko przemyślana i uczciwie podjęta ustrojowa decyzja. Doświadczana przez ludzi rzeczywistość okazała się być inna niż konstytucyjne zapisy. Niezgoda na to dużej części polskiego społeczeństwa jest faktem, który stanowi pożywkę dla polityki konfrontacji i demontażu państwa. Artykuł 20. Konstytucji, mówiący o społecznej gospodarce rynkowej, to jeden z przykładów, który pokazuje, że w polskiej ustawie zasadniczej tkwi niewykorzystany potencjał. Możliwie niekonfliktowe uruchomienie procesu wprowadzania nieczynnych zasad ustrojowych do praktyk instytucji publicznych, prywatnych i społecznych mogłoby stać się realizacją postulatów różnych środowisk, a tym samym podstawą kompromisu społecznego, budowanego na jedynym twardym gruncie, jaki mamy – Konstytucji RP.  Praca nad uzgadnianiem i urzeczywistnianiem wspólnej wizji państwa, to wielkie zadanie, przed którym stoimy i wielkie pole do działania. Umówmy się, że nie będziemy burzyć polskich zasad ustrojowych, zanim nie wykorzystamy w praktyce wszystkich możliwości, jakie w sobie kryją oraz, że podejmiemy wysiłek zorganizowania się do realizacji tego zadania. Zadanie 2 – poszukiwanie wspólnej wizji ładu społeczno-gospodarczego Proponuję namysł nad niewykorzystanym potencjałem polskiej konstytucji zacząć od art. 20. To artykuł o ustroju gospodarczym państwa. Urzeczywistnienie tego właśnie artykułu pozwoli nam, czyli samoorganizującemu się społeczeństwu, na odzyskanie autonomii, bez czego nie możemy być skuteczni w ratowaniu państwa przed narastającym widmem katastrofy. Zapis konstytucyjny jest zapisem generalnym, nie dowiemy się, co może oznaczać w praktyce, jeśli nie zdecydujemy, że chcemy go wcielić w życie. Będzie miał takie znaczenie, jakie – w zgodzie z konstytucją – mu nadamy. Oczywiste jest, że społecznej gospodarki rynkowej nie uda się stworzyć metodą urzędniczo-ekspercką, bez społecznej aktywności. To musi być proces grupowy. Budowa ładu społeczno-gospodarczego to proces, w którym przekształcamy społeczne rewindykacje ekonomiczne w polityczne. Musimy zrobić wszystko, aby zadanie to nie posłużyło celom wąsko pojętym, lecz by służyło dobru wspólnemu. Idea społecznej gospodarki rynkowej powstała w Europie po II wojnie światowej i jest wpisana do Traktatu Lizbońskiego jako europejski model ładu gospodarczego. Nie jest to precyzyjnie określony model i tak powinno być, idea wpisana w zamknięty system teoretyczny przestaje być ideą. Chyba nie zrobię błędu, jeśli powiem, że według tej idei, gospodarka jest przestrzenią rozumnej działalności człowieka i ma służyć dobru wspólnemu. Koncepcja społecznej gospodarki rynkowej jest równie trudna jak koncepcja demokracji. Obie zależne są od nas: jedna od społeczeństwa, druga od demosu, czyli od instytucji publicznych, prywatnych i społecznych powoływanych przez społeczeństwo i demos. Jedno jest pewne: proces dookreślania tego pojęcia w obecnych realiach krajowych, europejskich i globalnych oraz wobec wyzwań, jakie stawia nowa epoka, jest wielkim zadaniem, przed którym stoimy, jeśli chcemy zbudować własną autonomię. Także autonomię polityczną. Podkreślam potrzebę budowy społeczeństwa autonomicznie zorganizowanego, gdyż historyczne doświadczenie uczy, że społeczeństwa zatomizowane, nie posiadające własnych niezależnych instytucji, nie panują nad rzeczywistością. Obserwujemy, że rozpad, a także demontaż naszego świata, właśnie trwa. Jedyny znany mi sposób, w jaki to można przezwyciężyć, polega na uruchomieniu procesu, w którym nadrzędne cele działania wyprowadzone są ze społecznych aspiracji i wartości, które to społeczeństwo podziela. Aby był to proces prawdziwie demokratyczny, w wyznaczaniu celów i form współpracy, powinna wziąć udział możliwie największa część społeczeństwa. Jeśli postulujemy, aby zadanie, jakim jest budowa zapisanego w Konstytucji RP ładu społeczno-gospodarczego nie było realizowane w systemie urzędniczo-eksperckim, to musimy zaproponować inny, czy też inne, sposoby myślenia. Zachęcam, aby nie posługiwać się dość powszechnie stosowanym myśleniem normatywno-życzeniowym, które polega na tym, że krytykę rzeczywistości przeprowadza się ze względu na to, jaka ta rzeczywistość powinna być, a następnie zadania taktyczne wyprowadza z tych życzeń. Rozważmy, czy możliwy jest sposób myślenia, w którym działanie, uwewnętrzniające wartości i aspiracje społeczne, prowadzące w kierunku realizacji nadrzędnych celów, opiera się na opisie rzeczywistości realnej i bierze pod uwagę, co w danych warunkach można zrealizować. W naszym myśleniu o budowie nowego ładu, rzeczywistość realna, warunki, w których możemy działać, to obowiązujący nas system prawny oraz, przyjęta przez polski rząd i unijne struktury, strategia rozwoju na lata 2014–2020, a także przynależne do niej programy. Mogliśmy jako społeczeństwo wziąć udział w budowie tej strategii, ale raczej nie byliśmy do tego zorganizowani, ani nawet tego świadomi. Już dziś natomiast możemy opracować taktykę, czyli różnorodne zadania cząstkowe i etapowe, aby po pierwsze włączyć się w sposób przemyślany i zorganizowany w tworzenie strategii następnej, a po drugie wykorzystać, niezagospodarowane jeszcze przez inne podmioty, możliwości strategii obecnej. Myślę również, że trudny czas, jaki nastał, może pomóc dobrej sprawie. To, co się dzieje powoduje, że coraz więcej osób i instytucji poszukuje nowych idei, nowych sposobów myślenia, nowych rozwiązań i organizuje się do wspólnego działania. Zadanie 3 – zamiana zasad ustrojowych w rzeczywistość Idea, która ma być siłą napędową nowego ładu, musi odpowiadać na najważniejsze pytania stawiane przez kryzys krajowy, europejski i globalny. Powinniśmy – każde środowisko oddzielnie, z własnej perspektywy – opracować listy spraw najważniejszych, a następnie opracować listę spraw wspólnych i rozbieżności. Dla przykładu przedstawię listę spraw najpilniejszych wypracowaną w środowisku żoliborsko-teremiszczańskim dla obszaru Puszczy Białowieskiej: kreacja przestrzeni funkcjonalnej na bazie zasobów własnych i publicznych środków inwestycyjnych, dostosowanie działań gospodarczych do ograniczeń wynikających z najwyższego stopnia ochrony przyrody, bezpieczeństwo energetyczne połączone z redukcją zanieczyszczeń, powszechna dostępność Internetu, przeciwdziałanie depopulacji za pomocą samofinansujących się instytucji społecznych finansujących pracę pożytku wspólnego, w pierwszej kolejności instytucji szeroko pojętej kultury i edukacji pozaszkolnej oraz społecznych instytucji B+R+I. System prawny i najważniejsze dokumenty programowe są po naszej stronie. Wszystkie te wymienione przeze mnie zadania cząstkowe, mieszczą się w europejskiej strategii na lata 2014–2020. Również najważniejszy dokument rządowy, czyli Krajowa Strategia Rozwoju Regionalnego na lata 2010–2020, wprowadza korzystne dla nas zmiany. Warto się przez chwilę przy tym dokumencie zatrzymać, gdyż zmienił on paradygmat polityki rozwojowej. W starym paradygmacie, aktorzy na publicznej scenie to rząd i samorządy wojewódzkie. W nowym paradygmacie, obok wszystkich szczebli administracji publicznej, znajdują się przedstawiciele biznesu oraz aktorzy społeczni, czyli my – osoby, samoorganizujące się społeczeństwo, instytucje społeczne. Kolejną, najważniejszą dla nas zmianą jest to, że polityka rozwojowa, zarówno polska, jak i europejska, dostrzega obok jednostek administracyjnych jednostki funkcjonalne, a podejście sektorowe zamieniła na podejście zintegrowane. Wydaje się, że powszechny jest brak zrozumienia dla ważności tych zmian. Nie będę dłużej ciągnąć tego wątku, wymaga on odrębnego omówienia, chcę tylko powiedzieć, że jeśli zdecydujemy, że nadrzędny cel, jakim jest zamiana nieczynnych zasad ustrojowych w rzeczywistość, chcemy budować w ruchu społecznym, to mamy po temu możliwości. Ruch społeczny to współdziałanie wielkiej grupy dla wspólnego celu, który to cel stanowi realizację osobistych dążeń, potrzeb, pasji i interesów każdego z uczestników, ale zarazem coś więcej niż ich sumę. Ruchom społecznym potrzebne są organizacje, czyli administracje, ale trzeba pamiętać, że organizacja, której cele są inne niż cele ruchu, będzie dysfunkcyjna. Ruch na rzecz budowy społecznego segmentu rynku nie będzie odbywał się w próżni. Na rynku są już dwa mocne segmenty: publiczny (rządowy, samorządowy, unijny) i prywatny (biznesowy). Proponuję przyjąć założenie, iż fakt, że nie ma na rynku segmentu społecznego jest winą naszą – społeczeństwa, które się do tego celu skutecznie nie zorganizowało. W tej sytuacji nie formułujmy pretensji wobec segmentów publicznego i prywatnego, lecz starajmy się budować nasz, w przyjaznej z nimi współpracy. Tym bardziej, że wykonały już gigantyczną pracę, która stanowi dobro wszystkich. Podsumowując, propozycja brzmi tak: Przyjmujemy za wspólny punkt odniesienia Konstytucję RP. Uznajemy, że państwo polskie jest demokracją konstytucyjną, która nie zrealizowała wszystkich zawartych w konstytucji obietnic, dlatego uruchamiamy grupowy proces wprowadzania w życie nieczynnych zasad ustrojowych. Faktyczne uspołecznienie tego procesu możliwe jest wówczas, gdy budowa nowego ładu będzie realizowała dążenia ludzi i ich zawarte w konstytucji prawa. Przekształcanie rewindykacji społecznych w polityczne wymaga podziału pracy. Środowiska, osoby i instytucje wezmą na siebie konceptualizację programu, zaś jego operacjonalizacją zajmą się, chcący z nami współdziałać, politycy. Zadanie to utrudnia stan kryzysu, w jakim jest demokracja. Ale demokracja nierozerwalnie związana jest z ruchami społecznymi, ludzie muszą uzgadniać swoje dążenia i artykułować jako wspólny cel, by następnie urzeczywistniać je, a czasem o nie walczyć, w ramach procedury demokratycznej. Wykonanie tu opisanej pracy, może nam pomóc w przezwyciężeniu kryzysu demokracji. Żoliborz – Teremiski, 13 kwietnia 2016 P.S. Pisząc ten tekst posłużyłam się teorią działania Jacka Kuronia.  ]]>
9397 0 0 0 1397 0 0
KOR i KOD https://www.ruchkod.pl/kor-i-kod/ Tue, 12 Jul 2016 16:15:28 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9399 Podczas demonstracji KOD-u „Wszyscy dla Wolności” 4 czerwca Danuta Kuroń wystąpiła z apelem o solidarność z Braćmi Ukraińcami i Białorusinami w związku z ich wzruszającym listem o pojednanie, wystosowanym do Polaków. O potrzebie solidarności z naszymi sąsiadami i o innych nurtujących nas problemach z Danutą Kuroń rozmawia Przemysław Wiszniewski. Przemysław Wiszniewski: Dlaczego uważasz, że to jest w tej chwili ważne dla nas i czy można się spodziewać, że Polacy mający własne kłopoty będą interesować się dramatycznym losem swoich najbliższych sąsiadów? W jaki sposób, Twoim zdaniem, należałoby zareagować na taki list? Danuta Kuroń: Ukraina i Białoruś to państwa, które historycznie należą do Europy, ale polityczna granica pozostawiła je poza Unią Europejską. Uważałam, że w dniu, w którym polskie społeczeństwo świętuje swoją wolność musimy o tym pamiętać – przecież polska myśl demokratyczna w ciągu wieków wykuwała hasło „Za naszą wolność i waszą”. Uważałam, że z trybuny, pod którą na wezwanie Komitetu Obrony Demokracji zgromadziło się kilkadziesiąt tysięcy osób, w dniu naszego święta, w tym samym dniu, w którym politycy, hierarchowie i intelektualiści ukraińscy napisali do nas kolejny list-apel, muszą paść słowa przyjaźni do nich skierowane. Tym bardziej, że w Donbasie i na Krymie toczy się wojna, codziennie giną ludzie. Jak zareagować na ukraiński list? Najlepiej jak potrafimy. Dobrym miejscem na odpowiedź wydawał nam się być Ukraiński Cmentarz Wojenny w Przemyślu-Pikulicach. To cmentarz dwu tysięcy zmarłych w obozie internowanych po zawieszeniu broni i traktacie ryskim, żołnierzy i oficerów Armii Czynnej Ukraińskiej Republiki Ludowej – naszych sojuszników w wojnie z bolszewikami. Pojechaliśmy tam z listem podpisanym przez kilkanaście osób 26 czerwca tego roku: dwie rodziny legionowe i jeszcze kilkoro Polaków z wiązankami kwiatów, flagami biało-czerwonymi i unijnymi, aby razem z Ukraińcami modlić się nad sojuszniczymi grobami i powtórzyć słowa Marszałka Józefa Piłsudskiego: „Ja Was przepraszam Panowie, ja Was bardzo przepraszam”. Nie jesteśmy skazani na wieczny polsko-ukraiński konflikt. Sojusz Piłsudskiego i Petlury pokazuje, że narody, które wybiły się na niepodległość, mają własne państwa, choćby tak krótko jak krótki był czas Ukraińskiej Republiki Ludowej, są – mimo trudnej przeszłości – zdolne do współdziałania w imię przyszłości i dobra wspólnego. Zaś narody zmuszone walczyć o swój byt, topią los we krwi. Cudzej i własnej. Spróbujmy w tych niepewnych czasach, wzmocnieni pamięcią sojuszu Józefa Piłsudskiego i Semena Petlury, budować przyszłość wolną od wojny. P.W.: Wraz z retoryką antyuchodźczą polityków wzrastają w Polsce nastroje nacjonalistyczne, ksenofobiczne, rasistowskie i antysemickie. Czy fakt, że wzrastają one także w całej Europie, a nawet w USA za sprawą Trumpa, nie świadczy o tym, że ta globalna tendencja ma jakieś specyficzne źródła, które trudno zdefiniować, czy też jest tylko wymówką dla naszych rodzimych demagogów? I jak sobie radzić z nacjonalizmem w Polsce i zachęcić Polaków do większej otwartości? D.K.: Powiedzieć retoryka antyuchodźcza to nic nie powiedzieć. To, czego byliśmy świadkami jesienią zeszłego roku to nie była retoryka, to była zmasowana propaganda, indoktrynacja i celowa antyuchodźcza manipulacja. Niestety, często nie potrafimy odróżnić informacji od pseudoinformacji i dezinformacji. To zaciemnia umysły i nie pozwala na rozumne podejmowanie decyzji, w oparciu o rzetelną wiedzę. Na razie jesteśmy sparaliżowani, ale im szybciej się ockniemy i zmierzymy z faktami, tym lepiej dla nas wszystkich. A fakty są takie, że – mówiąc najkrócej – powodowane emisją gazów cieplarnianych zmiany klimatyczne, powodują na kolejnych obszarach globu katastrofy naturalne, straty ekonomiczne i konflikty zbrojne, zmuszają ludzi do opuszczania swych siedlisk i ucieczki przed wojną i głodem. Za konfliktami narodowymi, etnicznymi i religijnymi często kryje się walka o dostęp do wody, ziemi, dachu nad głową, pracy. Narasta strach nawet w krajach jeszcze bezpiecznych. Musimy się z tym zmierzyć. Nastroje, które wymieniłeś, wzrastają nie tylko w Polsce, ale również we wszystkich, tak zwanych, dojrzałych demokracjach. Politycy nad tym nie panują ani we własnych państwach, ani w skali międzynarodowej. Jeśli politycy nad czymś nie panują, to posługują się demagogią. Ale w demokracjach politycy są emanacją społeczeństwa i to społeczeństwa muszą się zorganizować, aby stawić czoła wyzwaniom w skali państw, kontynentów i globalnie. Jakość polityki zależy od nas, od tego czy jako społeczeństwo potrafimy się samoorganizować. W naszej polskiej perspektywie oznacza to – między innymi – szybką rezygnację z węgla oraz solidarny udział zarówno w doraźnej pomocy uchodźcom, jak też wypracowaniu europejskiej strategii systemowej pomocy krajom ogarniętym kataklizmami. P.W.: Marsz Godności – Protest Kobiet odbył się pod hasłem „Prawa kobiet – prawami człowieka”. Wieloletnie zaniedbania w tym zakresie teraz dodatkowo zostały wzmocnione antyfeministycznymi hasłami na szczytach władzy, która schlebia ideologii ultrakatolickiej. Taka tendencja cofa nas w czasy już nawet nie peerelowskie, ale międzywojenne. Czy można się temu skutecznie przeciwstawić? Czy Polacy dostrzegają dziś brak równouprawnienia? Byłaś jedną z głównych opozycjonistek, a jednak książka Shany Penn „Podziemie kobiet” nie jest w Polsce znana, w świadomości społecznej utrwaliły się postaci męskie solidarnościowego podziemia. Czy to także nie świadczy o naszym zacofaniu? D.K.: Postawa życiowa, sposób życia, to kultura, a do czasu, gdy wyznacznikiem kultury stała się masowa telewizja, pozycję kobiet w kulturze określała grupa społeczna, klasa, warstwa, czy też środowisko, w którym wyrastała. W rodzinach i środowiskach zaangażowanej inteligencji była to tradycja działań zespołowych, w których kobiety zajmowały miejsca sprawcze. Zróżnicowanie przekazów rodzinnych jeszcze w czasach PRL-u było ogromne i dopiero wspólne doświadczenie „Solidarności” dość skutecznie te różnice między nami niwelowało. „Solidarność” była domeną mężczyzn, gdyż jej siła opierała się na wielkoprzemysłowych zakładach pracy. To z załogami stoczni, kopalń, hut i wielkich fabryk liczyła się władza, dlatego szefami regionów i członkami Komisji Krajowej byli przedstawiciele największych zakładów, w których na stanowiskach produkcyjnych, jako robotnicy, pracowali przede wszystkim mężczyźni. Gdy myślę o swoim udziale w opozycji demokratycznej, związku i podziemiu, to widzę, że faktycznie weszłam w buty mojej prababki Józefy: ruch samokształceniowy, oświatowy, drukarnie, redakcje, grupy samopomocowe, wspieranie ruchu robotników i wsi, splecione z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Czy taki wybór aktywności w latach siedemdziesiątych-dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku świadczył o zacofaniu? Nie mnie to oceniać, symbolami walki z komuną były na równi stocznia i powielacz. Dziś symbole walki o władzę polityczną mnożą się w postępie geometrycznym, ale za najgorsze z nich trzeba chyba uznać kontrolę prokreacji oraz wycinkę i polowania w Puszczy Białowieskiej. Okopanie się na takich pozycjach świadczy o zacofaniu aktualnej władzy, a walka o równe prawa do decyzji to wielkie wyzwanie, które ciągle jest i będzie przed nami. Najlepiej abyśmy je podejmowali solidarnie. Żałuję, że 4 czerwca z trybuny na Placu Konstytucji nie powiedziałam ani słowa o proteście pielęgniarek, myślałam, że zrobi to Władek Frasyniuk. P.W.: KOD w tej chwili przygotowuje się do wdrożenia idei debat i projektu edukacyjnego adresowanego do całego społeczeństwa – „Przestrzeń wolności, czyli jakiej Polski chcemy?”, mającego na celu podniesienie świadomości obywatelskiej i aktywizację obywatelską. A przecież wraz z Jackiem prowadziłaś Uniwersytet Powszechny im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach, a teraz także Fundację Edukacyjną, odwołującą się do Jacka myśli i praktyki działania. Jak KOD mógłby w swojej działalności spożytkować Twoje doświadczenia w tym zakresie? Jakie działania szczególnie mogłabyś polecić w takiej „pracy u podstaw”? D.K.: Plan założenia Uniwersytetu w Teremiskach powstał w głowach Kasi (wówczas, w 2001 roku Żakowskiej, obecnie Winiarskiej), Pawła Winiarskiego i Adama Wajraka. Teremiski powstały z ich niezgody na świat, w którym dostęp do kultury i kształcenia wysokiej jakości mają uprzywilejowane grupy społeczne. Budując program nawiązali do polskich i europejskich tradycji oświaty niezależnej, przede wszystkim grundtvigniańskich i solarzowych uniwersytetów ludowych oraz sformułowanej przez prof. Stanisława Ossowskiego idei uniwersytetu powszechnego. Tradycje te zderzyli z postulatami nowoczesnej edukacji oraz – jak to nazwali – „pedagogiką Jacka Kuronia”. Nie wiem, czy doświadczenie Teremisek może pomóc w realizacji projektu edukacyjnego zorientowanego na debaty. Teremiski orientują się na planowanie i realizację konkretnych zadań, które stawia sobie zespół osób szukających „własnej perspektywy życiowej w taki sposób, aby łączyła się ona z perspektywą całego społeczeństwa” – to cytat z Jacka. Działanie zorientowane na projekt i działanie zorientowane na proces, szczególnie proces grupowy, to są dwie różne logiki i myślę, że warto, aby KOD był otwarty na obie, mogą się wzajemnie uzupełniać. Logikę proponowaną przez nas, czyli żoliborsko-teremiszczańskie środowisko, opisałam w kwietniu tego roku w tekście „Naszym programem – Konstytucja!”, ale nie został on nigdzie opublikowany. P.W.: Fundacja SOS to odpowiedź na niesprawiedliwość, biedę i ofiary transformacji oraz wyraz niezgody na społeczne wykluczenie. Dziś młodzież, także ta opozycyjna, przykładowo Janek Śpiewak z Ruchów Miejskich, Adrian Zandberg z partii Razem, czy Robert Biedroń związany z lewicą wskazują, że PiS realizując program 500+, czy też zapowiadając przydział mieszkań, odpowiedział na społeczne zapotrzebowanie i wyrównywanie szans, czyli coś, co poprzednikom umykało z pola widzenia. Wiemy, że to rodzi rozmaite napięcia finansów publicznych i reperkusje budżetowe, które się i tak na stanie kieszeni Polaków odbiją wzrostem cen, opłat, podatków lub inflacją. Czy to był dobry pomysł mimo wszystko? Czy etyczne jest takie „kupowanie” głosów wyborczych za gotówkę? Dlaczego wraz z programem prorodzinnym i prosocjalnym władza wszczyna program ograniczania wolności obywatelskich? Czy pierwsze nie jest zatem jakąś formą zasłony dymnej dla drugiego? Jak wytłumaczyć obywatelom te polityczno-finansowe meandry? D.K.: Odpowiedzią na niesprawiedliwy dostęp do usług publicznych i powodowane przez to społeczne wykluczenie, był Uniwersytet im. Jana Józefa Lipskiego w Teremiskach, zaś Fundacja SOS była odpowiedzią na wyzwanie, przed którym stanęliśmy jako społeczeństwo w 1989 roku po wygranych wyborach czerwcowych. Przejęliśmy wówczas władzę, a tym samym odpowiedzialność. Przypomnę, że w 1989 roku inflacja wynosiła 251,1%, a w następnym roku wzrosła do 585,8%, majątek narodowy trwały był zdekapitalizowany, a standard życia niski. Załamały się rynki wschodnie, na które w roku 1989 szło 40,6% polskiego eksportu, zadłużenie wzrosło do 40,8 mld USD, co spowodowało załamanie się bilansu płatniczego. Rzucone przez Jacka hasło SOS było wezwaniem społeczeństwa do samoorganizacji, do solidarnych działań pozwalających w tych warunkach przeżyć tym, którym pensja, emerytura czy renta nie wystarczały na chleb. Przede wszystkim osobom samotnym i rodzinom wielodzietnym. To było działanie doraźne i społeczeństwo w całym kraju skutecznie je podjęło. Prace systemowe, w wyniku których miejsce zbankrutowanej gospodarki centralnie sterowanej zajęła gospodarka rynkowa, podjął nowy parlament i rząd Mazowieckiego, a po nim kolejne parlamenty i kolejne rządy. Równocześnie świat zaczął się gwałtownie zmieniać. Zacytuję Jacka z jego książki „Działanie”, wydanej w 2002 roku: „W latach 80. w krajach wysoko uprzemysłowionych ruchy na rzecz kompromisu społecznego zrealizowały swe cele. Bogate państwa opiekuńcze stały na straży praw pracowniczych i socjalnych.(…) Ruchy społeczne, które wypracowały ten kompromis, tracą właśnie grunt pod nogami. Z jednej strony przyczynia się do tego globalizacja, z drugiej – przemiany technologiczne, za sprawą których zanika podział między pracą a kapitałem. Przewrót elektroniczny narzucił powstanie globalnego rynku finansowego. Państwa próbują jeszcze wpływać na rynek dóbr i usług, ale na rynku finansowym jest to już niemożliwe. W rezultacie płace, ceny i podatki zaczynają wymykać się spod kontroli rządów i społeczeństw. Przezwyciężyć ten kryzys – czyli wypracować globalne porozumienie – mogą tylko takie ruchy społeczeństw i narodów, które stworzą nową demokrację i wypracują nowe warunki współpracy ludzkości.” W tym cytacie jest diagnoza i równocześnie odpowiedź – są nią ruchy społeczne, które wypracują nowe warunki współpracy. Przywódca obecnie rządzącej w Polsce partii próbuje, w ramach państwa narodowego, uchwycić jednoosobową kontrolę nad rynkiem dóbr i usług oraz płacami, cenami i podatkami. Myślę, że nie czekając na wynik tych prób, powinniśmy wyrobić sobie własne zdanie, na początek o możliwościach polskiego budżetu. Z pewnością chcący z KOD-em współpracować ekonomiści, potrafią polski budżet wrzucić do Excela. Aby znaleźć sensowną odpowiedzieć na pytania, które zadałeś, i które wszystkich nurtują, potrzebne są dwie rzeczy: solidna wiedza i samoorganizujące się siły społeczne. P.W.: Istnieje takie przekonanie, że KOD jest fenomenem elitarnym, wielkomiejskim, inteligenckim. Opozycja antykomunistyczna również początkowo miała podobny problem: protesty robotnicze rozmijały się z tymi inteligenckimi. Dopiero KOR 40 lat temu po raz pierwszy zbliżył oba środowiska, które zaczęły kooperować dla wspólnego pożytku. Jak dziś można przekonać do naszych idei te środowiska, które nie są zainteresowane opozycją wobec władzy, pomimo zdecydowanie szkodliwych decyzji z jej strony, na przykład w odniesieniu do rolników? Czy KOD jest podobny do KOR-u tylko z nazwy, czy też może wykorzystać ówczesne doświadczenia? D.K.: Zacznijmy od tego, że Komitet Obrony Robotników nie był opozycją antykomunistyczną. KOR był czymś dużo ważniejszym – był opozycją demokratyczną. KOR nie tylko sprzeciwiał się działaniom władzy wymierzonym w społeczeństwo i zasadom ustrojowym narzuconym społeczeństwu przez niesuwerenną i totalitarną władzę, KOR już samym swym istnieniem, ale także sposobem działania, uruchamiał proces przezwyciężania systemu totalitarnego, gdyż znosił monopole władzy, tworząc niezależne od niej społeczne instytucje, a poprzez strukturę ruchu, który tworzył, uruchamiał proces budowy ładu demokratycznego. Komitet Obrony Robotników łączył wyzwanie rzucone władzy z obroną, promocją i materializacją głoszonych przez siebie wartości. Wracając do pytania, myślę, że powinniśmy odróżniać społeczny opór od społecznej samoorganizacji, pamiętając, że oba te pojęcia są równie ważne. KOD – na razie – jest przykładem społecznego oporu, pytanie: czy będziemy potrafili rozwinąć się w ruch samoorganizującego się społeczeństwa. Ludzie, mamy tego liczne przykłady, organizują się wtedy, gdy widzą, że mogą mieć wpływ na swoją sytuację, a wpływ na swoją sytuację uzyskujemy poprzez tworzenie własnych, czyli niezależnych, autonomicznych, samorządnych instytucji. Jeśli będziemy potrafili je tworzyć, to staniemy się pożyteczni – myślę, że to jest sposób, aby przekonać nieprzekonanych. P.W.: Minęła właśnie 12 rocznica śmierci Jacka Kuronia. Siedem lat temu odbyła się z okazji tej smutnej rocznicy rozmowa w siedzibie Krytyki Politycznej z Twoim udziałem. Przywołując hasło Jacka z 1956 roku z wiecu na Politechnice Warszawskiej „Nie ma chleba bez wolności i nie ma wolności bez chleba” i z 1976 roku „Nie palcie komitetów, zakładajcie własne”, zastanawiałaś się, co by Jacek nam powiedział, gdyby żył. I przytoczyłaś jego myśli z tekstu „Na krawędzi” z 1997 roku i z książki „Działanie” wydanej w 2002 roku: „Skończyła się epoka, a wraz z nią dotychczasowe sposoby objaśniania problemów społecznych i rozwiązywania ich. Idea, która stanie się siłą napędową w tworzeniu nowej epoki musi stanowić odpowiedź na podstawowe pytania stawiane przez kryzys globalny. Tworzenie nowego ładu wymaga wykonania wielu zadań w wielkiej skali, ale społeczeństwa nie mogą czekać na skuteczne działania rządów, ludzie muszą podejmować działanie już teraz i przezwyciężać swoje kryzysy jako światowe. Proces stawiania pytań i poszukiwania na nie odpowiedzi trzeba uspołecznić, a tego nie da się zrobić bez szerokiego ruchu edukacyjnego. Rewolucja edukacyjna to zmiana struktury społecznej poprzez umożliwienie każdemu mieszkańcowi globu dostępu do kultury, czyli do udziału w tworzeniu”. Dziś mamy nową sytuację, ale czy to przesłanie Jacka Kuronia mogłoby nam towarzyszyć? W jaki sposób moglibyśmy dziś dodać sobie otuchy posiłkując się jego refleksją? I czy Jacek Kuroń dziś przydałby się nam bardziej, niż w czasach wspomnianej rozmowy? D.K.: Żałuję, że nikt z obecnych na tym spotkaniu nie zwrócił wówczas uwagi na przytaczane przeze mnie słowa Jacka. W „Działaniu” Jacek pisał, że przez świat przetacza się rewolucja technologiczna, która całkowicie zmienia strukturę społeczną, że pozostawienie tego samemu sobie jest dla nas groźne. Dziś, po 14 latach od wydania tamtej książki, wiemy już dużo więcej. Jak mówił Timothy Snyder na Festiwalu Jacka Kuronia – podział światowego majątku jest jak jeden procent do 99, ale władzę posiada jeden procent z tego jednego procentu. Ludzie mają tego dość i podejmują absurdalne wyborcze decyzje, często tylko po to, aby ten stan rzeczy przerwać. Pytasz, czy w tekstach Jacka znajdziemy na to jakąś odpowiedź? W „Działaniu” pisał, że na świecie obumiera ład demokratyczny. Powód tego widział w zatomizowaniu się społeczeństwa. „Demokracja – pisał – jest nierozerwalnie związana z ruchami społecznymi. Ludzie muszą uzgadniać swe dążenia i artykułować jako wspólny cel, by następnie walczyć o nie w ramach procedury demokratycznej.” A w wydanej już po jego śmierci „Rzeczpospolitej dla moich wnuków” pisze: „Wyzwanie, przed którym stoimy, związane jest z faktem, że wraz z rewolucją naukowo-technologiczną, głównie informatyczną, kultura ludzka posiadła niezwykłą moc. Wykorzystanie tej mocy dla dobra wspólnego stanowi wielkie wyzwanie i wielką nadzieję.” Wierzył, że pokolenie jego wnuków podejmie to zadanie.  ]]> 9399 0 0 0 1405 0 0 1497 0 0 O fanatyzmie https://www.ruchkod.pl/o-fanatyzmie/ Fri, 15 Jul 2016 20:57:37 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9472 Znowu świat zamarł. Znowu ktoś przyjął na siebie rolę Boga, jedynego sprawiedliwego, który ma prawo zabijać w imię miłości i swojej wiary. I tylko ból, gdy widzę obrazki z masakry w Nicei. I niedowierzanie, że człowiek człowiekowi może dać tyle zła. Jak to możliwe, by poddanie się wierze, przekonaniom politycznym, poglądom społecznym zbierało tak straszne żniwo? Nie wiem, co kierowało sprawcą mordu, nie wiem, kim był, jakim człowiekiem, choć wszystko wskazuje na to, że właśnie fanatyzm legł u podstaw jego działania.
Tamara Olszewska
Co to jest fanatyzm? Określenie pochodzi od łacińskiego „natchniony”, „zagorzały”, a dotyczy każdego, kto ślepo, bezkrytycznie wierzy w swoją religię, poglądy polityczne czy społeczne. Nie liczy się nic innego, nie liczy się nikt inny. Mało tego, zasadą główną fanatyka jest stwierdzenie, że kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie, więc należy go zneutralizować, zniszczyć, usunąć na wieki wieków. Przejrzyjmy karty historii. Krucjaty, wymordowanie Hugenotów we Francji, palenie na stosie, wojna trzydziestoletnia, nazizm, stalinizm – to tylko kilka przykładów, do czego prowadził fanatyzm. Wszyscy też dobrze wiemy, jak bardzo fanatycy wpływali na losy świata. Jak bardzo zmieniali ten świat w pogorzelisko. Ilu ludzi straciło życie w imię ich przekonań. Dzisiaj najskuteczniejszą bronią fanatyków jest terroryzm. Pamiętamy atak na World Trade Center w 2001 roku, zamach w Madrycie w 2003, serię zamachów na redakcję pisma „Charlie Ebdo”, potem Paryż w 2014. Mogłabym w nieskończoność wymieniać ataki terrorystyczne fanatyków w ostatnich latach. Czy doliczymy do tego masakrę w Nicei? Mówimy sobie, że jesteśmy bezpieczni. Mówimy, że w Polsce nic złego się nie przydarzy, ale może rozejrzyjmy się uważnie wokół siebie. Kolega kogoś, jeszcze niedawno świetny chłopak, z głową pełną pomysłów. Dzisiaj maszeruje w szeregach narodowców, głosząc hasła pełne nienawiści i ksenofobii. Sąsiad, kilka miesięcy temu witający z uśmiechem na schodach, zamieniający kilka słów o pogodzie, o strzykaniu w kościach. Dzisiaj odwraca głowę. Należy do kręgu ojca Rydzyka, nienawidzi każdego, kto w KOD-zie, bo ma swoje spojrzenie na Polskę, religię, świat. Koleżanka z pracy, która poprosiła o przeniesienie do innego pokoju. Jest bezkrytyczną wielbicielką PiS, nie może znieść tej, która ma obok biurko i zupełnie inny system wartości. Czyjś brat, który nie odpuści żadnej miesięcznicy smoleńskiej, który wszędzie widzi wrogów i zagrożenie Ojczyzny. Narodowy ostracyzm dzieli nas na lepszych i gorszych, ale i pokazuje, jak bardzo stajemy się niewolnikami swoich poglądów, wiary. Czy to już fanatyzm? Jeśli tak, to czy ma łagodniejsze oblicze? Słucham naszych polityków. Jedni wstrząśnięci, nie kryją łez. Ci, co sprawują władzę, uspokajają nas – „nic nam nie grozi, bo Polska nie wpuści żadnych uchodźców, Europa jest sama sobie winna, winę ponosi też UE”. Przerażają mnie te słowa, bo to tylko populistyczne hasełka, które mają nam wbić do głowy, że fanatyk równa się fundamentalista, a fundamentalista równa się uchodźca. Przerażają mnie te słowa, bo świadczą o stanie naszej, polskiej, wrażliwości, o naszej retoryce, w której równie dużo buty, zakłamania i wiary we własną nieomylność, własną prawdę. Pokażcie mi jakikolwiek inny kraj, gdzie wykorzystuje się tragedię w Nicei, by mieszać w głowach swoich obywateli, by wpisywać się tak bardzo w retorykę niechęci, wręcz nienawiści do każdego „innego”. Nie zdziwię się, gdy dojdzie u nas do bardziej zmasowanych ataków na ludzi o ciemniejszym kolorze skóry, za przyzwoleniem władzy, bo to przecież walka z fanatykami. I tak czuję, że ten polski fanatyzm, który ma swoje źródełko wśród elity politycznej obecnej Polski da nam się niedługo bardzo mocno odczuć. „Ludzie ograniczeni, a przy tym fanatycy, stanowią plagę ludzkości. Biada państwu, w którym tacy ludzie mają władzę. Są nietolerancyjni i pozbawieni wszelkich skrupułów. Uważają, że cały świat kłamie, a tylko oni mówią prawdę”. Jakże bardzo te słowa Mikołaja Gogola odnajdują się w realiach dzisiejszej Polski… Czy ktoś jeszcze uważa, że jesteśmy wolni od fanatyzmu?  ]]>
9472 0 0 0 1404 0 0 1406 0 0 1422 1404 0 1423 1406 0 1440 1422 0 1441 1406 0 1442 1440 0 1444 1442 0 1453 1404 0 1456 1453 0 1458 1456 0 1459 1458 0 1496 0 0
Świat spowił cień https://www.ruchkod.pl/swiat-spowil-cien/ Sat, 16 Jul 2016 22:15:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9481 Dziecięce zabawki i pieluchy leżą między kwiatami, rysunkami w kolorach Francji. Ofiar było osiemdziesiąt cztery, w tym dziesięcioro dzieci. Między innymi dwuletnia córeczka Kamela Sahraoui, dziewczynka z lalką. Zginęła też jej babcia i kuzyn.
Manula Kalicka
Promenada des Anglaise zwana Le Prom – miejsce z ducha dziewiętnastowieczne. Powstała w czasach, gdy angielscy arystokraci przybywali do Nicei, by rozkoszować się klimatem, błękitem nieba, akwamaryną morza. To oni zaproponowali zbudowanie mola i poprowadzenie trasy spacerowej i na ich koszt zbudowano czterokilometrową aleję kończąca się w Zatoce Aniołów. Promenada była miejscem, gdzie się należało pokazać i gdybyśmy wrócili do tamtych czasów, spotkalibyśmy na niej każdego, kogo było stać na to, by przyjechać do Nizzy. Sienkiewicza, Kraszewskiego, Konopnicką, Skłodowską i Einsteina, nieprzebrane mrowie arystokracji i dam z półświatka. Obsadzona palmami, ukwiecona, z poustawianym co krok błękitnymi drewnianymi ławeczkami i krzesełkami zapraszała do posiedzenia, odwrócenia twarzy do słońca. Gwarna i radosna. Tu odbywały się i odbywają się słynne bitwy kwiatów w czasie niceańskiego karnawału. Do przedwczoraj była miejscem pełnym dzieciaków jeżdżących na wrotkach i deskorolkach, dziś matek, ongiś niań z wózkami, starszych pań i panów na spacerze, cyklistów i biegających wegetarian. Żyła. Leniwe poranki i popołudnia. Lekka bryza od morza. Zapach słońca, wodorostów i róż. To była promenada Des Anglaise. Już nigdy nie będzie taka. I już nigdy nasze życie nie będzie takie, jak było ongiś. Nie pomoże pogrodzenie się, nie wpuszczanie imigrantów, zamknięcie granic, serc i umysłów. To wszystko, co było – minęło. Jesteśmy gdzie indziej – w innym czasie i świecie. Pogódźmy się z tym i nauczmy się koegzystować. Żyć z tym i w tym. Stawić czoło nowej rzeczywistości. Może nasze pokolenie, pokolenie naszych dzieci (jeśli będą mądre ) stworzy formułę. Szarpanie, brednie: winne jest multukulti powodują, że agresja będzie narastać, też po naszej stronie. Agresja nie jest odpowiedzią na agresję. Chyba, że chcemy wojny, wojny nie tylko cywilizacji. Tej prawdziwej. Jest coraz bliżej. Czai się tuż obok. Świat spowił cień. Zima nie nadchodzi, już jest. Zabawy polityków kolejny raz wysadzają świat w powietrze. Nie dawajmy się im wkręcać, napuszczać, manipulować. Nie słuchajmy duchownych. Do Boga nie trzeba pośredników. Wyciągajmy nawzajem do siebie ręce. To jedyna odpowiedź godna chwili. Złączmy się wszyscy razem, tak jak razem płaczą rodziny ofiar szaleńca zmanipulowanego przez duchownych i polityków. Głupota i nienawiść. Zło nie ma koloru skóry ani narodowości. Zło zawsze jest tylko złem. Nie dajmy mu się.  ]]>
9481 0 0 0 1443 0 0
Korepetycje z historii najnowszej „Droga do Wolności” https://www.ruchkod.pl/korepetycje-z-historii-najnowszej-droga-do-wolnosci/ Thu, 21 Jul 2016 08:23:13 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9526 Co wiemy o tym, co wydarzyło się choćby 40 lat temu? Jedni powiedzą, że było to niedawno, ale nie pamiętają, w podręcznikach do historii tego się nie znajdzie, bo nie jest opisane. Zainteresowani mogą sięgnąć do ówczesnej prasy, a leniwi zajrzeć do Internetu. Znajdą tam relacje i opisy, ale pewnie trudno będzie im sobie wyobrazić Polskę szarą i nie mającą tak naprawdę nic wspólnego z tym, co pokazywał Stanisław Bareja w swoich filmach. „Klawiszujące” płyty chodnikowe, większość z szarymi twarzami i w szarych ubraniach, z ekranu telewizora Edward Gierek, który na wiecach zapewniał o jedności robotników z jedną partią, czyli PZPR, a tłum robotników odpowiadał na „Pomożecie? – Pomożemy”.
Grażyna Olewniczak
Przeszłość tak bliska, a jednocześnie tak daleka. Oto cykl, w którym o tej „Drodze do Wolności” opowiedzą jej uczestnicy, Ci, którym zawdzięczamy tę wolność, Ci, którzy pomagali, uczyli, działali – wtedy bezimiennie, ale dziś – bezimienni być nie powinni. Odbądźmy korepetycje z czterech lat. Od czerwca 1976 roku do sierpnia 1980. Droga do Wolności… Można powiedzieć, że zaczęła się w czerwcu 1976 roku od strajków w Ursusie, Płocku i Radomiu, ale atmosferę niezgody na to, co było rzeczywistością PRL-u,  wyczuwało się już dużo wcześniej. W 1975 roku podpisano akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE) w Helsinkach. W dokumencie uznano między innymi granice państw powstałe po II Wojnie Światowej. To dla PRL-u było bardzo istotne, a chodziło o naszą zachodnią granicę. Zapisano tam również passus o pokoju i pokojowym rozwiązywaniu konfliktów oraz coś bardzo ważnego z punktu widzenia tych, którzy w Polsce byli represjonowani za poglądy inne niż te obowiązujące. Państwa uczestniczące w Konferencji ustaliły, że będą szanować prawa człowieka i podstawowe wolności, włączając w to wolność myśli, sumienia, religii lub przekonań każdego, bez względu na różnicę rasy, płci, języka lub religii. To był powiew wolności, to był powiew nadziei. To była jedna strona medalu, ale była i druga. Trzeba było ustabilizować tę wagę, która przechyliła się na korzyść zwykłych ludzi, nawet jeśli to nie było praktyką, a jedynie teorią. Pod koniec 1975 roku zaczęto nowelizować Konstytucję PRL-u. Socjalistyczny charakter Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza jako „przewodnia siła polityczna społeczeństwa w budowie socjalizmu” oraz „nierozerwalna przyjaźń polsko-radziecka” – takie zmiany chciano wprowadzić w Konstytucji. To uruchomiło falę listów protestacyjnych. Ideę napisania listu otwartego wysunął Jan Olszewski podczas jednego ze spotkań opozycji demokratycznej. Tekst zredagował wspólnie z Jakubem Karpińskim i Jackiem Kuroniem. Po zebraniu podpisów, 5 grudnia 1975 roku Edward Lipiński złożył list w Kancelarii Sejmu. Sygnatariusze wykorzystali fakt, że polskie prawo zapewniało bezpieczeństwo autorom listów do władz państwowych. Niestety, list został zlekceważony przez władzę, ale zaraz po nowym roku, czyli po 1 stycznia 1976 roku zrobiło się o nim głośno, nawet w prasie zagranicznej.  9 stycznia kolejny list protestacyjny przesłał na ręce Marszałka Sejmu Episkopat Polski; 17 stycznia – prezesi Klubów Inteligencji Katolickiej i redaktorzy naczelni wydawnictw katolickich; 21 stycznia – intelektualiści przeciwni konstytucyjnemu zapisowi o wyróżnieniu stosunków Polski z ZSRR; 31 stycznia – przedstawiciele polskiego świata kultury. Niestety, listy te nie wpłynęły na decyzję władzy, choć nieco złagodzono wymowę tej nowelizacji.  Edward Gierek na konferencji prasowej określił sygnatariuszy listów jako „zacietrzewionych antykomunistów i ślepych politycznie”. Władza wyraźnie czuła, że obywatele uwalniają się spod jej kurateli. Listy były pierwszym tak licznym wystąpieniem polskiej inteligencji (nie tylko opozycyjnej) przeciwko polityce PZPR, zaprzeczającym propagandowej tezie o jednomyślności rządu i społeczeństwa. Teraz już partia wiedziała, że musi się w odpowiedni sposób zabezpieczyć przed protestami, kiedy będzie podejmować decyzje mało popularne dla społeczeństwa, a już planowano podwyżki żywności. Polska była zadłużona i trzeba było jakoś rozwiązywać bardzo niewygodną sytuację finansową, szczególnie wobec zachodnich wierzycieli. Władze planując podwyżki liczyły się z akcjami protestacyjnymi, dlatego już od wiosny 1976 roku w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i sztabach wojewódzkich MO trwały przygotowania do stłumienia ewentualnych strajków. Typowano, że zamieszki mogą wystąpić w Warszawie, Gdańsku, Szczecinie, Krakowie oraz na Śląsku. Plany te nie uwzględniały Radomia, do którego 25 czerwca 1976 roku skierowano jedynie 75 funkcjonariuszy ZOMO. Już 23 czerwca w przeddzień wystąpienia premiera ówczesnego rządu, Piotra Jaroszewicza, podniesiono gotowość bojową jednostek podległych MSW, rozpoczynając tym samym właściwą fazę operacji „Lato 76”. Nikt nie spodziewał się protestów w Radomiu. W Ursusie i Płocku doszło 25 czerwca do pochodów i demonstracji, zakończonych starciami z MO, a w Radomiu – dramatycznymi walkami ulicznymi. Tam strajk rozpoczęli robotnicy Zakładów Metalowych im. gen. Waltera, którzy wyszli na ulicę, aby powiadomić o strajku inne zakłady i ruszyć pod gmach KW PZPR. Do protestu przyłączyły się załogi 25 najważniejszych zakładów miasta – ogółem około 17 tys. osób. W kulminacyjnym momencie na ulicach miasta demonstrowało około 20–25 tys. osób. Demonstranci nakłonili I sekretarza KW do przekazania do Warszawy żądania odwołania podwyżki. Po dwóch godzinach oczekiwania okazało się, że w budynku nie ma już przedstawicieli partii. Zostali oni ewakuowani przez funkcjonariuszy MO i SB. Tłum wtargnął do budynku i zaczął niszczyć wyposażenie, a przed godz. 15:00 gmach podpalono. Funkcjonujący w MSW sztab operacji „Lato 76” skierował do miasta oddziały ZOMO z Warszawy, Łodzi, Kielc i Lublina oraz słuchaczy Wyższej Szkoły Oficerskiej MO ze Szczytna. Doszło do gwałtownych walk ulicznych. W ich początkowej fazie w tragicznym wypadku zginęli dwaj demonstranci – Jan Łabęcki i Tadeusz Ząbecki – zabici przez rozpędzoną przyczepę wypełnioną betonowymi płytami, którą spychali w kierunku zbliżających się zomowców. Oprócz gmachu KW PZPR atakowano budynek KW MO i Urzędu Wojewódzkiego. Doszło do dewastacji sklepów i kradzieży. Oddziały milicji opanowały sytuację w mieście dopiero późnym wieczorem. W Ursusie starcia trwały do godziny 21:30. Wszystko rozpoczęło się tam rano w Zakładach Mechanicznych Ursus, gdzie strajkowało 90 proc. załogi. Robotnicy słyszeli ze strony dyrekcji tylko wezwania do powrotu do pracy. Wyszli na pobliskie tory kolejowe łączące Warszawę z Łodzią, Poznaniem i Katowicami, aby poinformować innych mieszkańców Polski o strajku. Ponad tysiąc osób siedzących na torowisku tworzyło żywą zaporę i zatrzymywało pociągi. Aby na trwałe zablokować tory, po południu demonstranci próbowali przeciąć szyny palnikiem acetylenowym, a gdy to się nie udało rozkręcili je i w powstałą wyrwę zepchnęli lokomotywę. Interwencja milicji nastąpiła około 21:30, po wieczornym przemówieniu telewizyjnym Jaroszewicza, w którym premier odwołał podwyżkę – tłum wówczas stopniał do kilkuset osób. Starcie trwało kilkanaście minut, potem zaczęła się obława na demonstrantów. Kierownictwo partyjno-państwowe wzięło odwet na protestujących, zwłaszcza w Radomiu i Ursusie. Zatrzymanych przewożono do komend MO i aresztów, gdzie przechodzili przez tzw. ścieżki zdrowia – szpalery milicjantów bijących ludzi pałkami. W wielu przypadkach ofiarami brutalnego pobicia były także przypadkowe osoby: jedną z nich był Jan Brożyna, prawdopodobnie śmiertelnie pobity przez patrol MO. Inną śmiertelną ofiarą czerwcowych represji był ks. Roman Kotlarz z podradomskiej parafii Pelagów, który 25 czerwca przez przypadek znalazł się wśród demonstrantów, a później w czasie mszy modlił się w intencji robotników. I właśnie dlatego – niezależnie od nacisków administracyjnych – był nachodzony i brutalnie bity przez funkcjonariuszy SB, co prawdopodobnie było przyczyną jego śmierci. Władze centralne postanowiły ukarać Radom. Janusz Prokopiuk – I sekretarz PZPR w Radomiu, w swoich wspomnieniach cytuje wypowiedzi Edwarda Gierka z dwóch rozmów telefonicznych: „Powiedzcie tym swoim Radomianom, że ja mam ich wszystkich w d**ie i te ich wszystkie działania też mam w d**ie. Zrobiliście taka rozróbę i chcecie, by to łagodnie traktować? To warchoły, ja im tego nie zapomnę”; „Radomianom trzeba powiedzieć jak ich oceniamy, jak wychowali swoje dzieci, jak szkodzą Polsce. Cała Polska ma do nich pretensje. Będziemy im to długo pamiętać, zostaną zwolnieni za łamanie elementarnych zasad godności robotnika PRL. W przyszłym tygodniu nastąpi pełne rozliczenie wszystkich uczestników warcholskich poczynań”. I rzeczywiście. Zwolniono z pracy ponad 900 osób, w tym 300 z samego tylko „Waltera”. Pojawiały się wręcz abstrakcyjne pomysły, jak na przykład likwidacja zakładu i wystawienie tzw. wilczego biletu robotnikom, ograniczenie budownictwa mieszkaniowego czy obniżenie dostaw artykułów żywnościowych. Oczywiście były to tylko groźby niemożliwe do zrealizowania, ale nienawiść – jak najbardziej szczera i autentyczna. Zatrzymanych stawiano przed sądami i kolegiami, które nierzadko pokrywały się z pogwałceniem obowiązującego wówczas prawa. Odbyło się 25 procesów osób uznanych za „prowodyrów”. Ośmiu dostało wyroki od ośmiu do dziesięciu lat więzienia, jedenastu – pięciu do sześciu lat, a sześciu – dwóch do czterech lat. Ogłoszenie wyroków, wywołało burzę wśród opinii publicznej. Tym wszystkim represjonowanym ludziom potrzebna była pomoc prawna i włączyli się w to znani opozycyjni prawnicy, którzy już wcześniej bronili „niepokornych”: Jan Olszewski, Tadeusz Grabiński, Stanisław Szczuka, Władysław Lis-Olszewski i Władysław Siła-Nowicki. W czasie pierwszych procesów robotników z Ursusa, w sądzie na warszawskim Lesznie zrodziła się idea pomocy rodzinom, bo przecież to te rodziny zostawały bez środków do życia, a dalej… Dalej spisywano relacje z przesłuchań i pobytów w więzieniu, które przesyłano w formie skarg do Prokuratora Generalnego PRL-u. Poszukiwano też tych, dla których protest był nie tylko związany z podwyżkami cen żywności. Poszukiwano tych, którzy chcieli działać na rzecz wolnej od represji Polski i tworzyć związki zawodowe, tym bardziej, że okazało się, iż PRL jest sygnatariuszem Konwencji o Związkach Zawodowych. We wrześniu 1976 roku założono Komitet Obrony Robotników i po raz pierwszy opozycja to byli zarówno inteligenci, jak i robotnicy. Po czerwcu 1976 roku przyszedł lipiec i sierpień roku 1980.  Tak rozpoczęła się „Droga do Wolności”, „Droga do Solidarności”, „Droga do Demokracji”.  ]]>
9526 0 0 0
Droga do Wolności: Patriotyzm jutra https://www.ruchkod.pl/droga-do-wolnosci-patriotyzm-jutra/ Thu, 21 Jul 2016 15:00:36 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9528 Wychowałem się w rodzinie o silnych i jeszcze świeżych tradycjach AK. Siłą rzeczy więc moja wyobraźnia polityczna od wczesnych lat podpowiadała mi wzorce oparte na konspiracji, a nawet na walce zbrojnej w moich planowanych i realizowanych młodzieńczych zmaganiach z komunistycznym systemem. Wydarzenia Radomskiego Czerwca zmieniły tę optykę. Przekonanie, że nie należy palić komitetów, ale je zakładać i moje własne zaangażowanie w pomoc pokrzywdzonym przez system robotników, ukierunkowało moją opozycyjność na pokojowe formy politycznego zaangażowania – od takiej refleksji Prezydenta Bronisława Komorowskiego rozpoczynam rozmowę o latach, które doprowadziły do powstania Solidarności. Grażyna Olewniczak: Rok 1976 był przełomowy, jeśli myślimy o opozycji w systemie komunistycznym, ale wszystko zaczęło się dużo wcześniej... Prezydent Bronisław Komorowski: Z mojego punktu widzenia, takiego osobistego, to wyglądało w ten sposób, że pod koniec lat sześćdziesiątych, a więc w okresie mej wczesnej młodości, powstawały już różne mniejsze czy większe środowiska opozycyjne. Czasami były to kręgi samokształceniowe, harcerskie, czasami środowiska uczestników Marca 68’ roku. Następowała też polityczna aktywizacja i radykalizacja legalnych środowisk przykościelnych, na przykład Klubów Inteligencji Katolickiej. Założyłem i wprowadziłem wtedy taką „szczeniacką” konspirację u siebie w liceum. W sumie było nas kilkunastu, może dwudziestu, w paru szkołach, z dzielnicy Wola w Warszawie. Zrywaliśmy czerwone flagi, rozrzucaliśmy drukowane bardzo prymitywnymi metodami ulotki, itp. Wiem, że takich „szczeniackich” konspiracji na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Polsce było sporo w różnych miejscach, między innymi w Gdańsku, gdzie współtworzył ją m.in. Olek Hall. Z tego środowiska wypączkował później Ruch Młodej Polski, bardzo poważne, liczące się środowisko opozycji demokratycznej. Ja zacząłem od ’68 roku, a potem był już okres zrastania się i rozbudowywania form opozycyjności. Sprzyjała temu m.in. aktywność na rzecz obrony, paradoksalnie, Konstytucji PRL-owskiej. Mobilizowała ona głównie środowiska intelektualne i studenckie. Jeden z protestów podpisali także moi rodzice, a ja zbierałem podpisy popierające ten inteligencki opór. To była chyba pierwsza licząca się akcja jawna, która pozwoliła na skupienie się w wielu miastach w Polsce stosunkowo licznych środowisk niepokornej inteligencji. W ten sposób dotrwaliśmy do czerwca ’76 roku, kiedy w wyniku protestów robotniczych, które miały inne podłoże i inny charakter niż nasza aktywność. Zaistniała wtedy potrzeba udzielenia pomocy pokrzywdzonym robotnikom. To był czas, procesów i brutalnej akcji tłumienia i karania robotników radomskich. To był moment, kiedy te wszystkie drobne środowiska opozycyjne zaczęły się łączyć i współpracować. Zyskaliśmy nową, wielką misję, jaką była potrzeba niesienia pomocy pokrzywdzonym ludziom. To była szansa na swoisty sojusz inteligencko-robotniczy przeciwko komunistom. Z jednej strony mieliśmy poczucie misji do wypełnienia, której nikt inny nie podejmie – pomoc pokrzywdzonym, a z drugiej strony – przekonanie, że zaczyna wiać niebywały wiatr historii pchającej nas wszystkich w kierunku walki o wolność z szansami na sukces. W tym sensie ’76 rok rzeczywiście był początkiem nowego typu organizacji opozycji, głównie wokół Komitetu Obrony Robotników, a potem także wokół Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. To już prowadziło prostą, ale niełatwą drogą do 1980 roku, do wielkiego ruchu Solidarności, strajku w Stoczni Gdańskiej, który od samego początku był wsparty przez coraz silniejszą opozycję demokratyczną, przez niepokorną inteligencję. Od samego początku sukcesy tego ruchu były odnoszone w wyniku ścisłego współdziałania robotników z kręgami opozycji demokratycznej. Jednak najpierw to Wy sami jako opozycjoniści, musieliście trafić w jedno miejsce. Doskonale pamiętam moment, gdy te pierwotne nurty niepokornych zlewały się w jedną całość. To było niesłychane, nieomalże fizyczne uczucie. We wrześniu ’76 roku, w momencie, kiedy wróciłem z zagranicy, jako lider jednej z takich grup „szczeniackiej” konspiracji, która już miała swoje macki na Uniwersytecie, nawiązałem kontakt z Mirkiem Chojeckim, synem „Kamy”, słynnej uczestniczki zamachu na Kuczerę. To też było spotkanie ludzi z mojego pokolenia, gdzieś naznaczonych tradycją Armii Krajowej. Siedzieliśmy na materacu w jakimś prawie pustym mieszkaniu, w którym po kolei pojawiali się chętni do działania w ramach akcji KOR-owskiej. Okazało się, że wchodzący, jeden po drugim, to moi koledzy, tylko z bardzo różnych środowisk. Byli tam i marcowcy, związani z Komandosami – taką lewicującą młodzieżą. Był mój przyjaciel z harcerstwa Tomek Dangel, który myślę, że dziś ma poglądy bardzo prawicowe, wnuk przedwojennego generała. Był Łukasz Kądziela, mój kolega z Wydziału Historycznego UW, ale i aktywista z Klubu Inteligencji Katolickiej. Raptem się okazało, że my wszyscy, idąc dotąd różnymi ścieżkami, naznaczeni jednak podobną niepokornością i chęcią działania opozycyjnego, spotykamy się w tym samym miejscu, w imię tej samej akcji. Wychodziliśmy z tego mieszkania Mirka Chojeckiego już jako ludzie ujęci we wspólne ramy organizacyjne, nastawione na obsługiwanie albo Ursusa, albo Radomia, na szukanie pokrzywdzonych ludzi, udzielanie im pomocy, na zbieranie informacji i uruchamianie całej wielkiej akcji polityczno-społecznej wokół KOR-u. Akcja została uruchomiona, ale z tego, co wiem, wyszukiwaliście też osoby wśród robotników, które były równie niepokorne jak Wy, gdy widziało się szansę na to, by ten sojusz inteligencko-robotniczy naprawdę dał efekty. Radom i środowiska robotnicze w tym mieście, były absolutnie spacyfikowane. To byli przerażeni ludzie, przerażone rodziny… Wielu siedziało w więzieniach do sprawy. Ich rodziny na ogół były bardzo nieufne. Nie były pewne, czy nasza aktywność nie jest prowokacją, czy mamy dobre intencje. Służba Bezpieczeństwa też działała tak, by pogłębić nieufność wobec nas, wobec tak zwanych studentów. Spotkanie radykalnego robotnika, który by chciał robić z nami rewolucję, nie było takie proste. Raczej byli to ludzie ciężko przestraszeni…Dopiero po jakimś czasie z tego środowiska zaczęły się ujawniać osoby o bardziej zdeterminowanych postawach, między innymi ze względu na lekcję, którą odebrali wtedy w ‘76 roku. Najczęściej więc relacje z moich wyjazdów do Radomia były smutne. Że przerażeni, że boją się nawiązać kontakt… Czasami też kontakty łapało się zresztą z ludźmi bardzo przypadkowymi. Zaczęły się bowiem do nas garnąć osoby, które były jakoś tam generalnie pokrzywdzone przez życie, a nie tylko przez system. Nie wszyscy byli bici przez milicję na ulicach Radomia, czy na komendzie. To byli ludzie po prostu stratowani, czy bezradni wobec różnego rodzaju problemów. Jak się tam ktoś pojawiał, kto chciał coś zrobić dla prostego człowieka, to siłą rzeczy wpływały do niego różnego rodzaju prośby, nadzieje, oczekiwania, że im się udzieli jakiejś pomocy. A to potrzebny był lekarz, a to prawnik w jakiejś innej zupełnie sprawie, i stąd bardzo szybko działalność Komitetu Obrony Robotników nabrała charakteru także pomocy społecznej w różnego rodzaju kłopotach zwykłych ludzi. Okazało się też, że i nam pasuje nie tylko robienie rewolucji, ale że mamy satysfakcję z pomagania ludziom. Ta działalność zaczęła zataczać coraz to szersze kręgi. Dla mnie ważne było budowanie kontaktów, które pozwoliłyby na zdobycie przyczółków do działalności w samym Radomiu. Takim przyczółkiem okazał się m.in. poznany za przyczyną mojej ciotki jej młody sąsiad – Janek Rejczak, późniejszy przewodniczący Solidarności i wojewoda. Był pracownikiem Wyższej Szkoły Inżynieryjnej, a więc miał jakieś kontakty w zakładach pracy. Przez niego miałem stosunkowo dobre wejścia w różne środowiska. Powstał taki łańcuszek… Tak. Tak… Jego się nie bano, by był swój, stamtąd. Ciekawa była ta rodzina Rejczaków, bo o ile dobrze pamiętam, z tradycjami drobnego mieszczaństwa, zaangażowanego w Powstanie Styczniowe. To były takie sprawy, które dawały, może nie gwarancję, ale częściowe zaufanie, rękojmię jakiejś uczciwości i podobieństwa wspólnoty działania. Tu moja ciotka z Armii Krajowej z wyrokiem, żyjąca do końca życia pod fałszywym nazwiskiem, pośrednicząca w kontaktach, tam Janek Rejczak, o którego rodzinie się wie, że ma patriotyczne poglądy i tradycje, a tu pani Krysia Dzierżanowska, później szefowa Klubu Inteligencji Katolickiej, przez którą też można było różne rzeczy załatwiać, szukać kontaktu. Tak to rosło… Nie zawsze prosto. Paru kolegów miało podobne do mnie przygody, bo z Radomiakami też różnie bywało. Bywało, że jechało się autobusem, jak to wtedy studenci: długie włosy, jakiś powyciągany sweter, torba przez ramię i słyszało jak dwóch takich żulikowatych osobników rozmawia między sobą: „Ty, ten to chyba z Warszawy? Choć damy mu w mordę”, a drugi odpowiada: „A może to student, co przywiózł pieniądze dla robotników. To nie wypada”… By uniknąć konfrontacji, na najbliższym przystanku wysiadało się z tego autobusu. Tak to było. Żadnej euforii. Z trudem się budowało jakieś enklawy kontaktów. Na procesach pojawił się też Bogdan Borusewicz. To była cała grupa, jak się o tym później dowiedziałem, lubelska. Oni działali równolegle do nas. My z Warszawy zaczęliśmy docierać do Radomia i do Ursusa, a oni na własną rękę jeździli z Lublina. To było środowisko, kiedyś skupione wokół seminarium Władysława Bartoszewskiego na KUL-u. W tym środowisku był, oprócz Bogdana Borusewicza, o ile dobrze pamiętam, także Marian Piłka – teraz osoba o radykalnych, prawicowych poglądach. Tak, to też mój były przyjaciel, z którym teraz wszystko, poza wspomnieniami z tamtych czasów, mnie dzieli. Wtedy było możliwe takie spotykanie się ludzi o różnych poglądach, różnych tradycjach. Jeszcze Ruch Praw Człowieka i Obywatela, po podpisaniu aktu końcowego w Helsinkach – zostały wtedy wykorzystane wszystkie możliwości, jakie w tamtym momencie były. Tak… Środowisk niepokornych było więcej. Początkowo to były setki osób w Polsce, które w jakiejś mierze identyfikowały się z różnymi formami świadomej opozycyjności. Potem to już były tysiące, a w ’80-tym roku, to już były miliony w Solidarności. To szło jak lawina. Czas od roku ’76 do ’80 to były cztery lata ciężkiej pracy, w której początkowy entuzjazm powoli ustępował jednak zmęczeniu. Tym, co nam dodawało skrzydeł to był wielki podziemny ruch wydawniczy – walka o wolności słowa. Zastanawialiśmy się jednak, ile lat będziemy jeszcze kręcić korbą powielacza. Czasami wydawało się, że do końca życia i jeszcze dłużej... Myśleliśmy, że być może prędzej, czy później, złapią nas za gardło i zaduszą. Zakatrupią albo wsadzą do więzienia, albo zepchną na margines życia. W roku ’78 i ’79 to była już taka walka trochę o przetrwanie. Wielkim impulsem dodającym sił i nadziei był oczywiście wybór polskiego papieża Jana Pawła II. Władza robiła więc wszystko, by nas izolować i zapchnąć na margines życia. Zresztą każda rewolucja ma to do siebie, że na dłuższą metę demoralizuje ludzi odsuwając ich od normalnych, życiowych wyzwań. Trudno jest prowadzić normalne życie, pracować, zarabiać, robić karierę, zakładać rodzinę, wychowywać dzieci, być odpowiedzialnym i jednocześnie robić rewolucję. Pamiętam swoje myśli, gdy zdecydowałem się na małżeństwo w roku ‘77. Motywem było również i to, by nie dać się wypchnąć poza normalność – a normalność to przecież praca, rodzina, dzieci… Trzymać się normalności to było mocne postanowienie ważne z punktu widzenia życiowej strategii. Mimo zmęczenia, które brało czasami górę, była też i satysfakcja, kiedy zauważa się to pączkowanie idei wolnościowych. Tak, to dawało ogromną satysfakcję… Czułem ponadto coś dla mnie bardzo ważnego: że jestem na tej samej drodze polskiego losu co moi przodkowie, którzy co pokolenie szli albo do powstań, albo do więzienia, ale ja już po swojemu, w zgodzie z wyzwaniami nowych czasów. To było normalne, takie uwikłanie w historię rodziny? Nie do końca… To groziło pewnym zwichnięciem, ale było w jakiejś mierze wpisane w mój los. Czułem, że jestem na tej samej drodze, którą szli moi przodkowie, ale idę po swojemu. Źródłem satysfakcji było też to, że w moim środowisku opozycyjna działalność spotykała się z akceptacją. Czułem ogromne wsparcie i w rodzinie, i w tak zwanym towarzystwie. Źródłem satysfakcji było też to, że trafiało się z własnym przekazem, w sposób bardzo prosty do ludzi z zupełnie innych środowisk. Na Uniwersytecie, w kręgach koleżeńskich, w harcerstwie… Także do kolegów pochodzących z rodzin robiących kariery, dobrze funkcjonujących w ramach PRL-u, a czasami wprost związanych z aparatem władzy, albo nawet aparatem represji. Takich ludzi była cała masa. I to było niebywałe, jak łatwo można było trafiać i do nich, znajdować pozytywny oddźwięk. Okazywało się często, że poprzez dzieci – trafiało się do pokolenia rodziców. Nie było trudno odnaleźć i ich nostalgię za Polską suwerenną, choć czasami kariera przeszkadzała w ujawnianiu swoich prawdziwych poglądów wyniesionych z domów rodzinnych. To poprzez te niepokorne dzieci i ich rodzice zaczynali myśleć inaczej o rzeczywistości. Takich przyjaciół w opozycji miałem wielu. To wspaniali ludzie, którzy wykonali czasem ogromną pracę nie tylko nad sobą samym, ale i nad własną rodziną, własnym środowiskiem. U mnie było to niejako automatyczne. W świetle rodzinnych tradycji inaczej nie mogłem, ale u wielu był to świadomy wybór i to wybór zasadniczo odmiennej tradycji, innych poglądów. To był ich wielki wysiłek i wielki dorobek zasługujący na duży szacunek, a nie na pogardliwy termin „resortowych dzieci”. Jak można wytłumaczyć komuś – czym jest wolność, czym jest demokracja? Najłatwiej jest wytłumaczyć komuś, kto już wie, czym jest brak wolności i demokracji. Dlatego tak łatwo to szło wtedy, w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych. Wtedy ludzie czuli, że nie ma wolności, no bo wszędzie było widać skutki braku wolności. Zarówno tej natury politycznej, jak i w kulturze, w tradycji, a przede wszystkim w gospodarce. Skutkami braku wolności gospodarczej w skutek realnego socjalizmu były puste półki w sklepach. Nagie haki plus sklepowa… To było bankructwo starych idei. Brak wolności to też zamykanie ludzi do więzienia za poglądy, za wolne słowo. Łatwo więc było wtedy przekonać ludzi, bo tej wolności rzeczywiście nie było. I brak tej wolności wszyscy odczuwaliśmy. Jak dzisiaj przekonywać, że wolność jest ważna i warta wysiłku? Jest pewnie o wiele trudniej, bo wolność dzisiaj jest normą, tak jak prawo do oddychania powietrzem. A mało kto ceni powietrze. Traktuje je jak coś oczywistego, o co nie warto zabiegać. Podobnie jest z wolnością, ale warto pamiętać, nic nie jest dane raz na zawsze i warto reagować już wtedy, gdy czujemy, że to powietrze brzydko pachnie, a nie dopiero wtedy, gdy zaczynamy się dusić. Dzisiaj z tą wolnością jest źle, nasza demokracja jest ograniczana. Widać, że ludzie, którzy sprawują dzisiaj władzę zdradzili obóz polskiej demokracji na rzecz obozu silnej władzy. Nie ma w nich żarliwości prodemokratycznej, wręcz przeciwnie jest w nich żarliwość w zakresie umacniania władzy. Bo każda władza, także ta w 1976 roku, uważa, że ważne są jej interesy, jej zakres i możliwość działania, a mniej ważne wolności obywateli. Skoro już znaleźliśmy się we współczesności, to zadam pytanie o KOD. Jaka praca przed nami? Myślę, że ogromna. To jest początek drogi. Jeszcze finału nie widać. To trzeba ludziom tłumaczyć… To i tak fenomen, że powstało zjawisko, które daje tylu ludziom satysfakcję i nadzieję. I tym uczestniczącym w działaniach KOD-u, i tym, którzy się o tych działaniach dowiadują. To jest też sygnał zachęcający do aktywności własnej, aktywności obywatelskiej. Wiążę z KOD-em duże nadzieje, licząc na to, że KOD utrzyma swój charakter ruchu obywatelskiego i nie zamieni się w partię polityczną. Zachowując sympatię do partii prodemokratycznych i wspomagając je, KOD nie powinien stać się jeszcze jedną z nich. Ruch obywatelski, który zachowa równy dystans do partii z dzisiejszej opozycji prodemokratycznej, może być źródłem dużej zintegrowanej siły. Trzeba szukać różnych form działania, także w zakresie pomysłów programowych i politycznych. Programowe, to na przykład te, które pozwoliłyby partiom politycznym zbudować w przyszłości swoje podstawy programowe i wyborcze tak, aby były bliżej, a nie dalej od siebie. Nie muszą być tożsame i nie powinny być takie same, ale nie powinny być z sobą w sprzeczności, w kolizji. Powinny zachęcać do szukania tego, co wspólne i strategicznie ważne, a nie tego, co różni te środowiska. Taka rola KOD-u jest według mnie absolutnie do udźwignięcia. KOD powinien być w przyszłości katalizatorem umożliwiającym zawarcie koalicji czy politycznego sojuszu wyborczego. Współdziałanie, a nie fałszywa jedność, będzie warunkiem sukcesu. Brak zdolności do porozumienia się będzie gwarancją klęski przy następnych wyborach. Mamy jeszcze parę lat, tak jak wtedy od ’76 do ’80, i te parę lat należy wykorzystać na to, aby Komitet Obrony Demokracji, wielki ruch obywatelski, umocnił swoją pozycję, trochę na zasadzie pozycji, jaką miały Komitety Obywatelskie w roku ’89, wspomagające i trochę konsumujące różne nurty czysto politycznej działalności obozu Solidarności. Działalność na różnych płaszczyznach… Tak. Różne formy i społeczne, i edukacyjne, i w obszarze kultury. W KOD-zie są różni ludzie i aktywność musi być prowadzona wielowątkowo. To, czego nigdy nie jest dosyć, to KOD-u jako ruchu obywatelskiego protestu przeciwko zawłaszczaniu polskiego patriotyzmu przez antydemokratyczne środowiska. Trzeba przeciwstawić temu zjawisku świadomą niezgodę na upartyjnianie polskiego patriotyzmu. Nie powinno być przyzwolenia dla sprowadzenia go do wybranych stronniczo wątków. Trzeba pokazać i zaproponować ludziom uprawianie patriotyzmu obywatelskiego, w którym mieści się pojęcie patriotyzmu pracy, obok patriotyzmu walki. KOD mógłby pokazywać wiarygodnie, że polski patriotyzm nie jest własnością partii politycznych i mógłby zdefiniować obywatelskie przesłanie o patriotyzmie jutra, a nie tylko przeszłości. Patriotyzm jutra to wspólna odpowiedzialność, a nie tylko niezobowiązująca, mocno teoretyczna miłość do Ojczyzny. KOD-owi byłoby bardzo z tym do twarzy.
Rozmawiała: Grażyna Olewniczak
 ]]>
9528 0 0 0 1671 0 0
Pięćset złotych to nie przelewki https://www.ruchkod.pl/piecset-zlotych-to-nie-przelewki/ Thu, 21 Jul 2016 13:15:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9540 Spotkałem się z ciekawym pomysłem jak zagospodarować pięćset złotych – towarzystwa ubezpieczeniowe promują zawieranie polis posagowych, aby (gdy dziecko dorośnie) mogło otrzymać środki na rozpoczęcie samodzielnego życia. Zaraz jednak przypomniałem sobie, że obecne finansowanie projektu nie sięga aż tak daleko, więc chyba nie warto dzielić skóry na niedźwiedziu.
Zbigniew Wolski
Głównym źródłem finansowania projektu rządowego miał być podatek bankowy, jednak banki, nie wiadomo dlaczego, nie chcą spełniać swej roli dojnych krów. Pracownicy zatrudnieni w szeroko rozumianym sektorze finansowym bardzo często mieli okazje usłyszeć za to, że w tym roku podwyżki wypłat wynagrodzeń będą zamrożone. W ciągu ostatnich miesięcy wpływy z tytułu tego podatku do budżetu państwa zmniejszyły się z ponad trzystu sześćdziesięciu milionów złotych do trzystu czterdziestu, innymi słowy – w tym tempie do końca roku uzbieramy dla rodzin ponad dwa i pół miliarda złotych, a potrzebne jest o dwa miliardy więcej. Pozostaje sprawdzona metoda deficytu budżetowego, za obsługę którego płacą nie tylko obywatele posiadający jedno i więcej dzieci. Ale jeśli przyjrzeć się całemu procesowi od strony beneficjenta, to wygląda on całkiem sympatycznie. Musimy oczywiście spełnić wymogi formalne; najłatwiej jest to zrealizować mając co najmniej dwoje dzieci, wówczas unikniemy mozolnego udowadniania urzędnikom wysokości naszych dochodów. Koniec końców otrzymujemy upragnioną decyzję, którą przynosi nam przedstawiciel naszego urzędu lub niestety musimy się po nią pofatygować sami. Dla osób, które lubią czytać otrzymane dokumenty, zaskoczeniem może być fakt, że decyzja nie zakłada przyznania nam świadczenia do uzyskania pełnoletniości przez dziecko lub dzieci. Za ponad rok przed nami kolejny kontakt z urzędnikami, aby potwierdzić swój status posiadania, przede wszystkim potomstwa. Po przejściu dość łatwej ścieżki formalnej, pozostaje oczekiwać i sprawdzać stan rachunku. Pieniądze mają trafiać na zupełnie nowy rodzaj rachunków, które będą nazywać się rachunkami rodzinnymi. Oczywiście, banki zostały zobowiązane do bezpłatnego ich prowadzenia i udostępniania do nich kart, jak również do bezpłatnego wypłacania środków ze swoich bankomatów. Dobrze, że nie narzucono bankom konieczności oferowania takich rachunków, pozostawiając decyzję po ich stronie. Jeden z podstawowych programów PiS-u ruszył z kopyta i nic nie jest w stanie go zatrzymać. Należy jednak dodać, że podobne programy w Europie są dość popularne, choć różny jest ich zakres. Rząd wybrał najprostszą drogę w postaci wypłaty kwoty na tyle dużej, że nie można nad nią przejść spokojnie do porządku dziennego. Chyba nadal jesteśmy zaskoczeni faktem, że można otrzymać coś (pozornie) za nic. Jakoś nieswojo się z tym czujemy. Nie wszyscy cierpimy jednak na rozterki związane z nieoczekiwanym pojawieniem się dodatkowych funduszy w naszych budżetach rodzinnych. Tak się składa, ze obiegowa opinia o Polakach wzmiankuje o ich przedsiębiorczości i nie dzieje się tak bez przyczyny. Jeśli do budżetu czteroosobowej rodziny dodamy dla przykładu tysiąc złotych, a kwota taka wynika z niskich dochodów małżonków, to po dość krótkiej refleksji nasuwa się oczywisty pomysł, aby jeden z małżonków zrezygnował z pracy. Odejmując od uzyskiwanych przez niego dochodów koszty dojazdów do pracy, koszty ewentualnego żłobka lub opiekunki, wychodzi kwota znacznie niższa, niż ta uzyskiwana w ramach programu rządowego. Widać tu zagrożenie dla ładnego wyniku poziomu bezrobocia w naszym kraju, dlatego też rząd nie chce pozostawiać spraw takimi jakie są i znów od stycznia przyszłego roku podnosi minimalne wynagrodzenie. Dodać trzeba, że wzrost tego wynagrodzenia do kwoty dwóch tysięcy złotych brutto jest większy, niż nieśmiałe propozycje organizacji pracowniczych. Zapłacą za to pracodawcy lub będą zmuszeni, jak to się określa, wyeksportować stanowiska pracy do innych tańszych krajów. Wpadło nam do kieszeni nieco grosza, więc trzeba je jakoś wydać. Z informacji zawartych w mediach wynika, że na czele pomysłów na upłynnienie gorącej gotówki są kredyty na używane samochody oraz kredyty na sprzęt elektroniczny. Nie można odmówić komuś posiadania samochodu lub telewizora, ale z pobieżnych szacunków ludzi, którzy wiedzą o czym mówią, czyli na przykład wicepremiera Mateusza Morawieckiego wynika, że zadłużyliśmy się na dodatkowe dwadzieścia miliardów złotych. Ponoć łatwiej brać, niż oddawać, więc przy założeniu, że jest to stały proces, długi będą spłacać jeszcze nasze dzieci. A jeśli już przy wydawaniu jesteśmy, to mamy także do czynienia z ciekawą formą upłynniania otrzymanej gotówki. Policja odnotowuje ostatnio zwiększoną liczbę interwencji domowych wśród niektórych beneficjentów, którzy tak jak dawniej przedkładają dobrą zabawę nad pracę i inne ponure zajęcia, lecz teraz mają trochę więcej środków do wydania, niż to miało miejsce jeszcze do niedawna. Sztandarowy program rządu jest więc programem krótkowzrocznym, wynikającym z rzuconej podczas wyborów obietnicy. Jego finansowanie, utrzymane w socrealistycznym poglądzie o nieograniczonej zamożności banków i innych instytucji finansowych, nie sprawdza się, co prowadzi do źle w tym przypadku rozumianej improwizacji. Program nosi znamiona socjalne, a nie prorodzinne. Kierowanie pomocy do wszystkich w wielu przypadkach mija się z celem. Już na wstępie uruchomienia projektu rządowego pojawiły się propozycje alternatywne do niego. Gruntownie przygotowaną propozycję przygotowała Nowoczesna. w tym przypadku posiada wsparcie w nabyciu własnego mieszkania, podczas wychowywania dziecka małżonkowie mogą pracować w niepełnym wymiarze etatu, dzieckiem może zajmować się najbliższa rodzina będąca w okresie przedemerytalnym, dzieci mają zapewnione miejsca w żłobkach i przedszkolach, kobieta ma zapewniona lepszą opiekę podczas ciąży i porodu oraz usprawnieniu ulega ściąganie alimentów. Program ten nie wkłada nam do kieszeni pieniędzy, stawiając przy okazji pytania, co z nimi zrobić, lecz realnie wspiera w chwilach, gdzie to wsparcie jest faktycznie potrzebne. Rozdźwięk między programem wyborczym a programem opartym na dokładnej analizie potrzeb jest dość widoczny.  ]]>
9540 0 0 0 1460 0 0 1471 0 0 1494 1471 0 1721 0 0
A to Polska właśnie https://www.ruchkod.pl/a-to-polska-wlasnie/ Fri, 22 Jul 2016 16:43:20 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9573 Elity PiS ciągle piszą program dla Polski otoczonej murem wrogich państw. Adresują ten program do części swojego elektoratu, który dostrzega Europę, kiedy trzeba wyjechać za chlebem do bogatszych, lub mieć okazję do narzekania i zazdrości, że tam to się dopiero zarabia. Jest w tym jakiś odruch patriotyzmu do swojej miejscowości wsi, który znajduje często finał w bójce na dyskotece, czy meczu IV ligi, kiedy przyjezdni wygrają mecz.
Jerzy Gogół
Jest w tym obrona tego, co znają, powinowactwo rodowodu narodzin, a także czasami wspólnego rozwiązywania problemów wraz z sąsiadami dotyczącymi szkoły, przedszkola, czy budowy miejscowej świetlicy. Nie występują różnice kulturowe, a niedzielna msza chociaż na godzinę łączy ludzi we wspólnej modlitwie. Europa daje znać, kiedy ktoś ze społeczności pracuje w Irlandii, Wielkiej Brytanii, czy w Niemczech.  Kiedy pojawia się na urlopie i opowiada o bogactwie, zwyczajach dziwnych i zarobkach tak wysokich, że dziw bierze, że tak płacą naszym za zwyczajną pracę. Gorzej kiedy wracają zmartwieni, bez dorobku psiocząc na cały świat tych wstrętnych Angoli, zawistnych Szwabów, co to Polaków nienawidzą, nie lubią i każą pracować ponad siły. Europa jawi się wtedy jako odległa kraina trochę z marzeń, trochę z telewizji i, dziwna, i zarazem obca. Wartością staje się kłótnia z sąsiadem przepita pół litrem, kapliczka, co stoi od wieków i to pole, za które dają pieniądze z tej Unii Europejskiej, o której tak dziwnie mówią w kościele.  W tych wioskach i małych miasteczkach, kiedy każdy wie, kto jest kim i jakie zajmuje miejsce w hierarchii społecznej, ludzie czują się bezpiecznie, bo wszystko jest przewidywalne, a życie toczy się wolno od pierwszego do końca miesiąca pełne narzekań, czasami zakupów na krechę i wizyt w MOPS-ie po zasiłek. Wydarzeniem stają się kolejne wybory i ci, co przyjadą i zaczynają mówić o tym jak będzie, ale nie w Polsce, ale tutaj w tym miasteczku, i na tej wsi. Nie chcą słuchać o Polsce nowoczesnej w Europie, Trybunale, ale o tym, czy nawozy stanieją, czy cena żywca podskoczy, że obcy nie przyjadą i nie zburzą tego ładu, który od pradziadów dał początek i jest swojski w polach, warsztacie, gdzie stolarz przytnie kawałek kantówki, mechanik naprawi samochód, a w miejscowym sklepie kupi się kawałek kaszanki i w ośrodku zdrowia, w którym trzeba się kłócić się o skierowanie do specjalisty. Ci, co przyjechali w sprawie wyborów, mówili o kulturze o nowoczesnej edukacji, otwarciu na Europę o nowych autostradach – ubrani po miastowemu i jacyż niezwyczajni chociaż odświętni… Co prawda wypadało ich wysłuchać, ale przecież Kasia nauczycielka w miejscowej szkole nie jednemu pomogła, aby nie repetował, doktorowa też ratowała ludzi z pożaru, a miejscowy rodzinny zespół gra na weselach i myślą wtedy, jak bardzo odległy jest świat przedstawiany przez tych polityków, i jak mało wiedzą o tym, co tutaj się dzieje.  A Europa daleko i niby buduje te autostrady, ale trzeba płacić jak trzeba jechać do rodziny na wesele do innego miasta. My wszyscy, którzy uważamy, że można im lepiej urządzić życie, pokazać zależności pomiędzy bogactwem zachodu a drogą do poprawy zamożności, lepszych warunków życia, czujemy się czasami bezradni. PiS w tych małych miejscowościach i wsiach wygrał wybory, ponieważ dotarł do tych ludzi obiecując im złote góry i mówiąc ich językiem. Przed KOD-em trudne zadanie, jeśli chce zmieniać Polskę nie w metropoliach, ale właśnie tam, gdzie do tej pory nas nie było. To też jest Polska niedoceniana i lekceważona przez wielu działaczy z wyższej półki. Czują się tam niepewnie i często bywają tylko wówczas, kiedy muszą mówiąc slogany z pierwszych stron gazet.  Nie wiedzą co odpowiedzieć, kiedy miejscowi mówią o wymianie samochodu straży pożarnej, rowach melioracyjnych czy innych problemach, które wydają się na pozór tak błahe wobec problemów Europy, świata, globalizacji, czy innych, które dobrze wybrzmiewają, ale są tak odległe jak ta Europa, co daje pieniądze, ale jest jakaś obca. Warto podjąć dyskusję: jak znaleźć działaczy wśród tych, co tam mieszkają, są znani i mają autorytet. Jak ich przekonać, że jednak warto zmieniać nasz kraj, a przede wszystkim myślenie o świecie o innych narodach i o nas samych – po to, aby żyło się nam lepiej.  ]]>
9573 0 0 0 1463 0 0 1465 0 0 1467 1463 0 1473 1463 0 1475 0 0 1477 1465 0 1478 0 0 1479 1477 0 1482 1477 0 1526 0 0 1640 1526 0 1641 0 0
Nocne Polaków rozmowy https://www.ruchkod.pl/nocne-polakow-rozmowy/ Fri, 22 Jul 2016 16:42:36 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9575 Nocne Polaków rozmowy toczyły się jak pamiętam od zawsze, a dziś trochę przycichły. Tymczasem właśnie teraz byłyby najbardziej pożądane, bo nadszedł czas pilnego dogadania się Polaków. Na trzeźwo i racjonalnie. Czas ustalenia priorytetów i doprowadzenia do zgody.
Szymon Karsz
Nocne Polaków rozmowy doczekały się nawet wersji muzycznej, wprawdzie dość drastycznej, ale tym bardziej godnej polecenia, zwłaszcza tym, którym uszy nie więdną od specyficznej polszczyzny. Zmusiłem się ostatnio do takiej rozmowy, w klimacie nocnej, lecz faktycznie dziennej. – Co wy tak na nich naskakujecie? – Protestujemy, bo bez pardonu niszczą demokrację i depczą konstytucję! – Ale co mnie to właściwie powinno obchodzić? – Ograniczają twoją wolność, swobody obywatelskie! – No, to mogę z wami pójść na taką manifestację. – Super! Budzi się w tobie odpowiedzialność za losy naszej ojczyzny! – Z tym, że jak już ich nie będzie, to nie odbierzecie nam 500+? Bo ja mogę pójść pod warunkiem, że nie odbierzecie. – No, nie, nie odbierzemy. Ale to przecież w ogóle nie o to chodzi! – Jak to nie o to? A o co? – O demokrację, o konstytucję! – Wiesz, ja się nie najem ani demokracją, ani konstytucją. – To wcześniej chodziłeś głodny? – Nie, nie chodziłem, ale 500+ się przydaje. Trudno zaprzeczyć, że to poważny zastrzyk gotówki. – Owszem, ale skądś musieli te pieniądze wziąć. Sam Morawiecki się wygadał, że to na kredyt. – A co mnie to obchodzi? Niech główkują! Oni są od tego, żeby pieniądze były! – Chyba tak, lecz oni sami nie mają pojęcia, skąd je wziąć. – I co, zabraknie? – Może tak być. – Kto daje i zabiera, ten się w piekle poniewiera! – Słaba pociecha. – Niech spod ziemi wyciągną! Niech się zapożyczą! Guzik mnie obchodzi, skąd je wezmą! – Nie obchodzi cię, że państwo zbiednieje? Że może zbankrutować?! – To trzeba było wcześniej pomyśleć! – Ale oni w ogóle nie myślą! Kupili po prostu twoje poparcie! – Należało mi się i tyle! Niczego nie kupowali! – No, dobra, nie kupowali, niech ci będzie. – Wszyscy ich atakują, a ja nie widzę nic złego w tym, co robią. Dali 500+, chcą dawać leki za darmo starym, a nam mieszkania. To jest prawdziwy rząd! – Owszem, z tym, że oni rozdają pieniądze, których nie mają. Zapożyczają się i państwo może zbankrutować! – Nieprawda, odebrali emerytury ubekom! – Tak, ale sobie podnieśli pensje! – Zlikwidowali OFE – będą pieniądze! – Będą teraz, ale ty nie dostaniesz emerytury. – Jestem młody, emerytura to dla mnie abstrakcja. – Posłuchaj, za chwilę wzrosną ceny i opłaty. Będzie kryzys gospodarczy. Unia wstrzyma dotacje. – Widzisz, to wina Unii! – Nie, tylko Unia nie może kierować dotacji, gdy rząd jest niegospodarny i nie pilnuje budżetu. – Mnie się polepszyło. Nikt wcześniej nie dawał mi tyle gotówki miesiąc w miesiąc. Bardzo ich za to lubię. – Ale to się skończy niebawem! Chłopie, obudźże się! – To co proponujesz? – Trzeba protestować, żeby ich powstrzymać przed rujnowaniem finansów! – Chcesz, żebym protestował przeciw tym, którzy mi dali 500+? – To jednak cię kupili? – Nie, ja mam po prostu swoje własne życie. Każdy niech się zajmuje sobą: ja sobą, a oni – państwem. – Oni nie zajmują się państwem, tylko sobą właśnie. – No, i może prawidłowo. Każdy niech się troszczy o siebie. – A państwem kto ma się zająć? – Na razie wszystko jest w porządku. – Mówię o tym, co będzie najdalej za rok! Nie będzie cię stać na nic! Nawet z tym zastrzykiem gotówki! – Oj, tam! Nie będzie tak źle. Jakoś się wszystko ułoży. – Założysz się? – A o ile? – O 500+... – Nie, nie zakładam się... To niepoważne. – Powiedz tak szczerze, czy nie razi cię, że rządzi tobą stary smutas? Czy wy, młodzi, nie powinniście chcieć raczej wymiany pokoleń na szczytach władzy? – Myślisz o ONR czy Kukizie? A może o Korwinie? – Myślę o Zandbergu, o Ruchach Miejskich, przykładowo. – To są partie lewackie i kanapowe. Nie jestem lewakiem, patriota brzydzi się komuną. – Nie zauważasz, że Kaczyński wprowadza PRL bis? Wprowadza komunę? – Nie chrzań, walczy z Putinem, mówi o żołnierzach wyklętych. Co to za chrzanienie z tym PRL bis? – Niby walczy z Putinem, ale w sferze pomników i wraku. A tymczasem Orlen podpisuje lukratywny kontrakt z putinowskim Rosnieftem. – I co z tego? – Łamie w ten sposób embargo na kontakty gospodarcze z Putinem. – Bzdura, Europa ma z nim kontakty, to dlaczego my nie mielibyśmy mieć? – PiS walczy z opozycją demokratyczną, a w swoich szeregach ma byłych komuszych aparatczyków, na przykład prokuratora Piotrowicza. – Nie wciągniesz mnie w te gierki. Niech sobie walczą, od tego jest polityka. Jak ktoś się nadaje, to powinien być wykorzystany. – Ale on się nie nadaje. Jest skompromitowany i wprowadza rozwiązania, które zna ze swojej młodości. – Ja się urodziłem 28 lat temu i moja pamięć tak daleko nie sięga. – To może powiem tylko, że za komuny w ogóle nie było Trybunału Konstytucyjnego. – Męczysz mnie. Nie było, a teraz jest. – Jest, ale oni go paraliżują. Chcą, żeby było tak, jak wtedy, kiedy go nie było. – Dla mnie to zupełnie niezrozumiałe ten cały Trybunał. Sąd jest od sądzenia i nie powinien się pchać do polityki. – Zwykły tak, ale ten jest właśnie od polityki. – Nie za dużo tego? Rząd, prezydent, sejm... I jeszcze sąd? – Właśnie tak, na wypadek, gdy pozostali zawiodą. – Ale oni nie zawodzą! – Oni prowadzą wojnę hybrydową z opozycją, taką, której życzyłaby sobie Rosja! – Ten znowu o Rosji! Tłumaczę ci, człowieku, że PiS jest przeciwko Rosji! – Tylko deklaratywnie. Wykorzystali esbeckie podróbki, żeby zniszczyć legendę Solidarności, Wałęsę. – Wiesz, to wygląda tak, że ty żyjesz przeszłością, bo masz prawie dwa razy więcej lat ode mnie. Nie chce mi się w tym grzebać. To brudne sprawy. Jedni obrzucają błotem drugich. – No to porozmawiajmy o aktualnych sprawach, o twojej i mojej przyszłości. – Wreszcie coś sensownego. – O OFE. – Bardzo dobrze, że nie będzie OFE. – Dlaczego? – Bo przekażą te pieniądze nam. – Balcerowicz ostatnio wykazał, że to bzdura, pytając, komu zabiorą? Spytał czy kosmitom? – Balcerowicz jest szkodnikiem. Kaczyński to powtarza i ja mu wierzę. – A nie przeszkadza ci, że Kaczyński powtarza to za Lepperem? – Nie rozumiem. – Lepper całymi latami powtarzał, że „Balcerowicz musi odejść”. – To widocznie miał rację. – I jeździł na Białoruś bratać się z tamtejszym watażką, Łukaszenką. – Do czego zmierzasz? Przecież Kaczyński tam nie jeździ. – Kaczyński nie, ale Waszczykowski pojechał i się zaprzyjaźnił. – Jak Europa się od nas odwraca, to musimy szukać rynków zbytu gdzie indziej. – Ale przecież to nie Europa się od nas odwraca, tylko my od Europy. A konkretnie nasz rząd. – Nieprawda! Kaczyński zapewnia, że nie chcemy wychodzić z Unii. – Jeszcze tego by brakowało, żebyśmy wyszli z Unii. – Anglia wyszła i po krzyku! – Ale Anglia jest jednak bogatsza od nas. – Posłuchaj, ja wierzę, że to dobry rząd. Nic się takiego nie dzieje, żebym musiał się martwić. Mam pieniądze i pracę. Uważam, że to ty histeryzujesz. I to przykre, bo w twoim wieku człowiek powinien być bardziej zrównoważony. – Czy możemy się umówić za rok w tym samym miejscu? Wymieńmy się numerami komórek. Przypomnę ci, zadzwonię i będziemy wtedy kontynuować naszą rozmowę, ok? – Jeśli ci zależy, nie ma sprawy. Ale chcę też powiedzieć, że wasze działania mogą wiele zepsuć. Wkładacie kijek między szprychy. – Jak to?! Manifestując? Przecież nie mamy realnego wpływu na ich decyzje! Oni nas lekceważą! – To po co to robicie? – Żeby mieć czyste sumienie i żeby pokazać światu naszą niezgodę na psucie państwa. – A to nie jest donosicielstwo? – Kiedy dzieje się krzywda, trzeba głośno wołać. – Po co? – O pomoc. – Zagranica ma ingerować w nasze wewnętrzne sprawy? To prawie jak zdrada, co mówisz! – Chodzi o perswazję. O konstruktywną krytykę. Żeby otrzeźwić władzę, która błądzi i szkodzi. – Przesada. Trzeba obdarzyć rządzących kredytem zaufania. Po skończonej kadencji możemy ich podsumować, ale nie tak wcześnie. Zresztą wszyscy są za nimi, nawet kościół. – Kościół jest obdarowywany przez władzę i się jej odwdzięcza. – Bo tak powinno być. Kościół walczył z komuną i mu się należy. – Kościół zrobił kampanię wyborczą PiS–owi. – E tam, kościół nie jest od tego. Kościół jest od religii, nie od polityki. – To dlaczego się wtrąca? – Walczycie z Kościołem? Z wszystkimi walczycie? – Nie walczymy z Kościołem. Tylko z jego zaangażowaniem politycznym, w popieranie jednej partii. – Inne partie też mogły się o to wystarać. Przegrały – Kościół popiera PiS. I o co mieć pretensje? Mnie kościół nie przeszkadza. – Mnie też nie przeszkadza. Chodzi tylko o to, że władza wszystkim rozdaje pieniądze, jakby budżet państwa był workiem bez dna. Nie jest workiem bez dna. Jest płytkim woreczkiem i trzeba bardzo uważać, żeby go nie opróżnić co do grosza. – Dobra, umówmy się za rok. Chętnie się z tobą spotkam i pośmieję z tego, co teraz mówiłeś. – Super. Mam nadzieję, że ustawa inwigilacyjna zezwoli na takie spotkania i nie będziesz miał nieprzyjemności z tego tytułu. – Z jakiego tytułu? – Że chcesz się ze mną spotkać. – Masz paranoję. – To do zobaczenia za rok. – Cześć!  ]]>
9575 0 0 0 1466 0 0 1468 0 0 1469 0 0 1474 0 0 1489 1468 0
ANDRZEJ J. BLIKLE: Wolność zobowiązuje https://www.ruchkod.pl/wolnosc-zobowiazuje/ Sat, 23 Jul 2016 15:20:19 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9605 Rozmowy o wolności - leadPamiętam takie powiedzenie Jacka Fedorowicza jeszcze z czasów komunistycznych – ja się tak organizuję, żeby na pięć metrów wokół mnie nie było komunizmu. Pamiętam też mojego nieżyjącego już kolegę, który został internowany w stanie wojennym, a wcześniej tak nieustannie i ciężko pracował na rzecz opozycji demokratycznej, że dopiero jak go zamknęli do więzienia, to odetchnął. „Teraz mnie już nic gorszego nie może spotkać, mogę się wyspać spokojnie i właściwie nic nie muszę”. Różne są rozumienia wolności – od takiej, nieco przewrotnej refleksji rozpoczynam rozmowę z profesorem Andrzejem Jackiem Blikle – matematykiem i przedsiębiorcą. Problem polega na tym, że dzisiaj niektórzy z nas czują się już zniewoleni bardziej lub mniej, ale zniewoleni, a niektórzy wcale. To potwierdzają wszyscy moi rozmówcy i przyjaciele, że raptem się porobiły takie podziały, których by się nikt nigdy nie spodziewał i są to podziały bardzo głębokie, bo one nie pozwalają rozmawiać o współczesnym stanie Polski, gdyż obie strony reagują bardzo emocjonalnie i nie dopuszczają myśli, że może być inaczej niż oni właśnie myślą. Czyli wolność – to jednak stan umysłu… Tak… Tylko ten stan umysłu z czegoś się bierze. Wolność to jest również stan określonej postawy wewnętrznej, bo wolność zobowiązuje. Ja mówię o takim bardzo szeroko rozumianym znaczeniu tego słowa… Zobowiązuje… Bo to i zobowiązanie wobec ojczyzny, wobec tych pokoleń, co były i co będą, ale wolność również zobowiązuje w takim węższym sensie. Człowiek wolny musi być za siebie odpowiedzialny. Musi podejmować decyzje. Erich Fromm napisał znakomitą książkę „Ucieczka od wolności”… Są ludzie, którzy uciekają od wolności, bo to pozwala im nie podejmować decyzji. Z różnych powodów: psychofizycznych, emocjonalnych… Ludzie mogą mieć trudność z podejmowaniem decyzji… Na przykład, jeżeli cierpią na depresję, to wolą, aby ktoś za nich podejmował nawet najprostsze decyzje. Wtedy czują się spokojniejsi. To jest też ucieczka od wolności. Napisałeś coś takiego: człowiek, to jest idea i własne korzyści, i jeżeli te dwa elementy są wyrównane to jest wszystko w porządku, ale jeżeli któryś z tych elementów przeważy, to jaki jest tego efekt? W tym, co napisałem chodziło mi o coś innego. Masz na myśli „motywowanie godnościowe”. Tę ideę zaczerpnąłem od mojego przyjaciela profesora Marka Kosewskiego, psychologa społecznego, od którego się bardzo wiele nauczyłem. On powiada, czego chyba specjalnie uzasadniać nie trzeba, że cokolwiek my ludzie robimy, robimy dla zaspokojenia jakiejś potrzeby. W związku z tym, jeżeli znamy potrzeby, a w szczególności te, które możemy zaspokoić w miejscu pracy, to możemy uzyskać odpowiedź na pytanie, co zrobić, by nam się chciało chcieć. Chce nam się wtedy, jeśli jakąś konkretną potrzebę możemy mieć zaspokojoną. Kosewski określił pięć grup takich potrzeb. Pierwsza to potrzeby korzyści materialnych, które zaspokajamy poprzez konsumpcję w zasadzie tego, co się daje kupić. Zatem wynagrodzenie służy do zaspokojenia korzyści materialnych. Zdrowie jest też taką korzyścią, bo i je niekiedy kupujemy. Potem są potrzeby ambicji. Chcemy być wyróżniani, zdobywać najlepsze miejsca na zawodach, dyplomy, honory. Potem są potrzeby społeczne, niezwykle silne; znacznie silniejsze od potrzeb korzyści. To jest potrzeba świadomości, że jestem komuś potrzebny, ceniony, że jestem członkiem zespołu, że mogę liczyć na ten zespół, że zespół liczy na mnie. Potrzeby społeczne są tak silne, że ludzie, którzy są ich zaspokajania pozbawieni, niekiedy popełniają samobójstwa. Takie najbardziej znane przypadki to samobójstwa dzieci spowodowane mobbingiem klasowym. To jest odrzucenie. Mobbing to powiedzenie, że nie akceptujemy ciebie w naszej grupie. Te dzieci są najczęściej akceptowane i kochane w domu, na podwórku mają przyjaciół, ale w szkole są odrzucone i słabsze jednostki popełniają samobójstwa. Podobnie jest z ludźmi dorosłymi. Może nie zawsze jest to tak dramatyczne, ale też bardzo boleśnie odczuwają brak zaspokojenia potrzeb społecznych. Teraz dużo się mówi o mobbingu. Najczęściej przełożonego nad podwładnym, ale równie bolesny jest mobbing zespołu. Potem jest taka potrzeba, którą ja nazywam potrzebą radości z działania. Potrzeba robienia tego, co lubimy robić. Jeżeli praca należy do tej kategorii, to wygraliśmy los na loterii życia, a nasz pracodawca wygrał los na loterii pracowników. Ludzie, którzy przychodzą z radością do pracy, bo tę konkretną pracę lubią, bo onastanowi sens ich życia – pracują dobrze. Są uskrzydleni, góry potrafią przenosić i nie trzeba ich ani kontrolować, ani zaganiać do pracy kijem i marchewką. Mamy w ten sposób prawie definicję wolnego i szczęśliwego człowieka. I są jeszcze potrzeby godnościowe. Niezwykle ważne, bo one są najsilniejsze, a właściwie jest to jedna potrzeba godności. Potrzeba, w dużym uproszczeniu – dumy z siebie. Każdy człowiek, poza patologią kliniczną, ma taką potrzebę – bycia z siebie dumnym. Tę potrzebę zaspokajamy najczęściej poprzez poczucie, że zachowujemy się zgodnie z określonymi wzorcami, które żeśmy sobie sami wybrali jako wzorce godnego postępowania. Okazuje się, że większość ludzi wybiera sobie te same, bardzo szlachetne wzorce. Prawdomówność, lojalność, uczciwość, solidarność, tyle że niektórzy ograniczają ich stosowanie do wąskiej grupy. Na przykład do grupy mafijnej. Zresztą nikt tych wzorców nie byłby gotów stosować do wszystkich, bo na przykład nie do płatnych zabójców. Nie poczuwamy się do solidarności z płatnym zabójcą, chyba że jesteśmy członkiem mafii. To są najsilniejsze potrzeby i ludzie, którzy są w jakiś systematyczny sposób pozbawiani możliwości zaspokajania tych potrzeb – umierają. Dosłownie. Umierają na syndrom rezygnanctwa. Przykładem wykorzystania potrzeby godnościowej może tu być wojsko. Motywacja do walki jest zbudowana na potrzebie godności, a nie żołdu. Teraz mamy armię profesjonalną, do której ludzie zgłaszają się jak do każdej pracy, ale później narażają życie nie dla pensji, ale dla honoru. Honoru sztandaru, munduru, jednostki. To są wszystko potrzeby godnościowe, a więc niezwykle silne. Pewne rzeczy, również, a może przede wszystkim w biznesie, przewartościowują się i mam nadzieję, że przewartościują się do końca, że zaczniemy na człowieka patrzeć jako na twórczą jednostkę, tylko tyle, by on sam chciał w sobie tę twórczą jednostkę zobaczyć. Zafascynowana jestem tymi „turkusowymi firmami”, które wyzwalają w człowieku działanie. Ja bym powiedział: uwalniają naturalną skłonność do bycia pożytecznym, kreatywnym, innowacyjnym i rozwijającym się. To naturalna skłonność człowieka, która jest często tłumiona. Człowiek często nie zdaje sobie z tego sprawy, że jest tłumiona. Dlatego uważam, że „turkusowe firmy” jedynie uwalniają to, co jest w nas najlepszego. To znaczy, że człowiek z natury jest wolny, dobry… Generalnie tak. Człowiek jest stworzony, cokolwiek rozumiemy przez stworzony, by być dobrym.Oczywiście są ludzie źli, tylko ja wyznaję tu ideę Kanta, zresztą chyba nie tylko on tak mówił, że zło to jest brak dobra. To tak jak w fizyce. Zimno jest to brak ciepła, czyli brak energii. Ten punkt widzenia ma moim zdaniem ważne konsekwencje, nawet praktyczne. Jeżeli uznamy, że są dwie materie: zło i dobro, to człowieka złego trzeba najpierw „oczyścić” ze zła, na przykład przez surowe kary. Jeżeli jednak uważamy, że zło jest brakiem dobra, to go trzeba „wypełnić” tym dobrem. Wokół Ciebie widzę ludzi. Ludzi, których obserwujesz, ludzi, z którymi pracujesz. Czasami ludzie mają fałszywe wyobrażenie o sobie. Wyobrażenie o sobie, a rzeczywistość. To wiąże się z tym, o czym mówiliśmy. Jest takie powiedzenie, którego autorem jest mój przyjaciel Jacek Jakubowski – psycholog społeczny. On mówi tak: poczucie wartości własnej trzeba mieć wysokie, a samoocenę adekwatną. Trzeba chcieć być z siebie dumnym i wskazywać sobie powody, dla których możemy być z siebie dumni, ale oceniać się trzeba adekwatnie, czyli przyglądać się sobie i zauważać, gdzie moglibyśmy coś poprawić lub udoskonalić. Jak można nauczyć ludzi takiej samooceny? I czy można nauczyć? Nie wiem, czy w ogóle należy uczyć się tej samooceny, takiej samooceny in abstracto: jaki ja jestem, gdzie ja jestem na tej skali od złego do dobrego. Nie, ja bym proponował, by taką ocenę podejmować tylko wtedy, kiedy mamy do wykonania jakieś zadanie i przyglądamy się – na ile jesteśmy zdolni do zrealizowania tego zadania. Taka samoocena ma służyć nie temu, żebyśmy się poczuli dobrze lub źle, tylko żebyśmy podjęli decyzję, czy jesteśmy w stanie dobrze określone zadanie zrealizować, czy też musimy się troszkę rozwinąć i czegoś jeszcze nauczyć, czegoś dowiedzieć. Dopiero wtedy możemy siebie ocenić. Tak należy się oceniać wobec każdego zadania. Jako przedsiębiorca jestem też gorącym przeciwnikiem ocen okresowych pracowników. Robiłem to przez sześć lat, dopóki mi mój przyjaciel Jim Murrey, wybitny trener biznesu, nie powiedział – Nie rób tego.  Po co to robisz? Odpowiedziałem – Bo chcę wiedzieć… – A po co chcesz wiedzieć? Co chcesz z tą wiedzą zrobić? – Jak go ocenię, to wiem, czy dam mu podwyżkę, a może go wyrzucę…– Jeżeli tak, to porzuć oceny. Pracownik przecież o tym wie i on jest chory na dwa miesiące przed i trzy miesiące po ocenie i ty pewnie też, bo to wcale nie jest fajne oceniać człowieka. A na dodatek prawdy się nie dowiesz… W „turkusowych firmach” nie ocenia się, by zdecydować o podwyżce lub jej braku, czyli o karze i nagrodzie, ale ocenia się, by wiedzieć, co jest temu człowiekowi potrzebne do rozwoju. Ja w miejsce rozmów oceniających wprowadziłem formułę rozmów przełożony–podopieczny (wtedy już zlikwidowaliśmy słowo „podwładny”), podczas których każda ze stron zadawała drugiej tylko jedno pytanie: Jak mogę ci pomóc w twojej pracy… Pytanie skierowane było w obie strony: przełożony–podopieczny i podopieczny–przełożony. To jest szersza formuła niż tylko rozwój. I ważna jest w tej rozmowa szczerość. Takie rozmowy prowadziliśmy raz w roku i trwały one cały dzień. Chodziliśmy wtedy do parku lub do lasu, bo o tak ważnych sprawach nie można rozmawiać przy biurku. Czasami w takiej rozmowie trzeba pomilczeć. Czyli taki trochę idealny świat… Ale to funkcjonowało przez 14 lat. Jak inaczej mógłby wyglądać świat, gdyby w ten sposób funkcjonował. A jednocześnie mielibyśmy do czynienia z wolnymi ludźmi, bo to jest w pewnym sensie wolność. Nie być ocenianym, móc się rozwijać… I móc podejmować decyzje. Za które odpowiadamy. I tutaj wchodzi inna definicja słowa odpowiedzialność. To jest bardzo ważne. Tradycyjnie osoba odpowiedzialna to jest ta, która zostanie ukarana jak coś nie wyjdzie. Jednak odpowiedzialność powinna polegać na tym, że trzeba znaleźć i usunąć przyczynę, dla której coś się nie powiodło. Odpowiedzialność oznacza konieczność i zdolność do udzielenia odpowiedzi na pytanie, jakie były źródła i przyczyny tego, że coś źle poszło. I nie tylko udzielenia odpowiedzi, ale usunięcia tych źródeł. W tym przypadku wolność oznacza odpowiedzialność za podejmowane decyzje, rozumianą w tym właśnie sensie. Głęboko wierzę, że trzeba się tego sposobu myślenia o życiu, o pracy, o współpracy uczyć. Ludzie jednak lubią karanie dla przykładu, lubią igrzyska. Lubią, ale jedynie wtedy, gdy karani są inni. To zaspokaja ich poczucie sprawiedliwości, ale trzeba też odróżnić sytuację, gdy ktoś popełnił błąd od sytuacji, gdy popełnił przestępstwo Jednak nawet i wtedy należy myśleć nie tylko o karze, ale i o resocjalizacji. Ale to wymaga wiele pracy i profesjonalizmu. Chodzi też o wzajemne zaufanie. Rozmawiamy o człowieku, o jego rozwoju, godności, wolności… Czym jest wolność dla Andrzeja Jacka Bliklego? No… to ma oczywiście wiele warstw. To jest wolność poruszania się po świecie, co wymieniam, bo przez 50 lat byłem jej pozbawiony i doskonale pamiętam jak się stawało o trzeciej w nocy do kolejki po wizę francuską, nie mówiąc już o paszporcie. To jest wolność wyrażania swoich myśli i swoich poglądów, co też pamiętam z dawnych lat, bo wtedy absolutnie nie było to możliwe i można to było robić jedynie w małym i zaufanym gronie. To jest też wolność dysponowania swoim czasem i przewidywalność… Przewidywalność jest też elementem wolności, przewidywalność biorąca się stąd, że państwo honoruje podstawowe zasady prawne i swobody obywatelskie. Skoro my te zasady znamy, i mamy pewność, że są honorowane, to możemy przewidywać, jakie będą następstwa naszych decyzji czy działań. Stabilne prawo i poszanowanie prawa przez państwo jest bardzo ważnym elementem wolności.
(rozmawiała Grażyna Olewniczak)
 
Andrzej Jacek BlikleAndrzej Jacek Blikle – informatyk, profesor nauk matematycznych, członek Rady Języka Polskiego, pracownik naukowy, specjalista w zakresie matematycznych podstaw informatyki, a także mistrz cukierniczy. Współtworzył Polskie Towarzystwo Informatyczne, w latach 1987–1993 był prezesem tej organizacji. W 1993 r. został członkiem Europejskiej Akademii Nauk. Jest również członkiem Rady Języka Polskiego, gdzie przewodniczy Zespołowi Terminologii Informatycznej. W latach 1997–1998 był prezesem warszawskiego Klubu Rotary. W 2001 roku powołany w skład rady Fundacji Bankowej im. Leopolda Kronenberga, a w roku 2008 został prezesem zarządu stowarzyszenia Inicjatywa Firm Rodzinnych. Angażuje się również w działalność społeczną, kulturalną i charytatywną. Jest m.in. członkiem Społecznego Komitetu Opieki Nad Starymi Powązkami im. Jerzego Waldorffa oraz Stowarzyszenia Matematyków i Informatyków z Niepełnosprawnościami i ich Przyjaciół „Integrał”. Był członkiem komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego przed wyborami prezydenckimi w 2010 i w 2015 roku. W tej chwili przewodniczy grupie ekspertów w projekcie KOD „Przestrzeń Wolności”.  ]]>
9605 0 0 0 1780 ? 0 0
Demokracja jest w nas https://www.ruchkod.pl/demokracja-jest-w-nas/ Wed, 27 Jul 2016 09:38:34 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9669 Ostatnio udzielałem wywiadu sympatycznej dziennikarce AFP (jedna z większych agencji informacyjnych we Francji). Po wywiadzie odbyliśmy już prywatna pogawędkę. Otóż powiedziała mi trochę przekornie: „Paryżanie na decyzję władz o wprowadzeniu stanu wojennego postawili namioty na znak protestu, pomimo że w zamachu zginęło wielu ludzi”. Rozmowa odbyła się dzień przed rozpoczęciem debaty Sejmu nad nowelizacją ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Dzisiaj rozumiem, podtekst tej rozmowy i dlatego parę refleksji.
Jerzy Gogół
Ciągle zadaje sobie pytanie: czy ważniejsza jest walka o zmianę poglądów polityków, czy o zmianę poglądów społeczeństwa. Czy można zaryzykować stwierdzenie, że politycy są tacy jak społeczeństwo? Oczywiście, że tak, o ile państwo jest demokratyczne i społeczeństwo aktywnie uczestniczy w życiu społecznym i politycznym w różnych przestrzeniach. A w którym kierunku zmierza nasze państwo? Ano w takim, że rządząca partia dokonała zmian prawa tak, aby mogła kontynuować władzę, nie licząc się z głosami i poglądami pozostałej części. Nie ma to nic wspólnego z demokracją, a wręcz odwrotnie, ponieważ zakłada dalsze wykluczenia społeczne, a nawet represjonowanie obywateli zbyt natarczywie domagających się swoich praw do uczestniczenia w życiu publicznym. Fakty są dosyć ponure. Partia rządząca zawłaszczyła media publiczne i dokonała zmian kadrowych na dziennikarzy, którzy nawet jeśli myślą inaczej, nie mają odwagi tego powiedzieć w najważniejszych audycjach informacyjnych czy publicystycznych. Za cenę utrzymania stanowisk pracy gotowi są głosić kłamstwa lub informacje mało wiarygodne. Jeden z fundamentów państwa demokratycznego, którym są wolne media został poważnie naruszony, ponieważ aktualna władza czyni też poważne starania, aby zmienić stosunki własnościowe w dotychczasowych niezależnych mediach, aby pozbyć się krytyki docierającej do dużych grup społecznych. Wracając do faktów. Nie sposób odnieść się w państwie demokratycznym do kolejnego fundamentu, miażdżonego przez walec PiS-owski – niezawisłości władzy sądowniczej, która w demokratycznym państwie jest gwarantem przestrzegania prawa, jak również ogranicza zapędy władzy, aby ją sprawować w sposób niczym nieskrępowany, pomimo że narusza prawa mniejszości, swobody obywatelskie czy inne prawa konstytucją zagwarantowane. W Polsce, jak wiadomo, działalność Trybunału Konstytucyjnego została sparaliżowana, a więc tak naprawdę, jak pokazuje historia prawa, prawa konstytucyjne przestały działać i nie są już przeszkodą do stanowienia prawa sprzecznego z konstytucją. Dodam tylko, że wprowadzane zmiany kadrowe w systemie sądownictwa przez Ministra Sprawiedliwości mają na celu ograniczenie niezawisłości sędziów, w tym również na poziomie Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jest jeszcze wiele innych sygnałów wskazujących, że władza wykonawcza dokonuje dewastacji sytemu państwa prawa, począwszy od sposobu stanowienia prawa w Sejmie, a kończąc na aktach ułaskawienia bez zachowania należnych procedur. Na podstawie tych faktów można już dokonać oceny ustroju Polski, ale pozostaje jeszcze jeden niezwykle istotny i może najważniejszy filar. Otóż, ocena stanu świadomości społecznej do kontynuowania państwa o ustroju demokratycznym. Znane jest powszechne stwierdzenie, że stan demokracji zależy od tego, ile w nas jest demokracji. Nie pomogą żadne fasadowe instytucje demokracji, jeśli będą w nich działać ludzie, w których demokracji nie ma albo są jej przeciwni. Czasami słychać głosy wątpiące: czy polemika partii opozycyjnych w Sejmie coś da, skoro PiS i tak wszystko przegłosuje. Daje i to bardzo dużo, bowiem właśnie podnosi gotowość społeczną do kontynuacji państwa demokratycznego. Podnoszone argumenty edukują i mobilizują do przemyśleń. Jeśli następne wybory się odbędą, trudno wyobrazić sobie kandydata do Sejmu czy Senatu, który nie będzie musiał odpowiedzieć na pytanie, jaki jest jego stosunek do TK czy niezawisłości sądów. To będzie już inna debata wyborcza, bowiem inne już będzie społeczeństwo. To się dzieje na setkach nowych portali internetowych, wydawnictwach, spotkaniach organizacji społecznych. Nie mogę nie wspomnieć o ludziach z KOD-u, którzy dla demokracji – rozumianej jako edukowanie społeczeństwa – zrobili znacznie więcej niż partie polityczne w ciągu wielu lat. Jeśli demokracja będzie w nas, będzie też w Polsce. Nie zmienimy polityków partii rządzącej, ale zmieniajmy siebie, obywateli RP, do demokracji. Mam nadzieję, że zdążymy do przyszłych wyborów, a jest, co robić.  ]]>
9669 0 0 0 1558 0 0 1568 0 0 1572 0 0 1578 1572 0 1586 1578 0 1587 http://bisnetus.wordpress.com/ 0 0 1588 1578 0 1591 0 0 1595 1558 0 1596 1568 0 1597 1572 0 1606 1586 0 1639 1587 0
Wokół „Prześnionej rewolucji” https://www.ruchkod.pl/wokol-przesnionej-rewolucji/ Tue, 26 Jul 2016 07:00:14 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9676 Rozmowa z prof. Andrzejem Lederem, autorem „Prześnionej rewolucji”
Przemysław Wiszniewski
Prześnioną rewolucję” opublikował pan dwa lata temu, czyli wtedy, kiedy już właściwie wszyscy byliśmy pewni, że coś, co wyniknęło z tej rewolucji, o której pan pisał, jest ugruntowane i będzie w miarę niezmienne; może co najwyżej w którąś stronę będzie ewoluować. Niemniej określił pan ściśle ramy: 39–89. Tymczasem minęły dwa lata – z czym teraz mamy do czynienia? Od pewnego czasu przeczuwałem, że czeka nas rewolucja konserwatywna. Słabość w sferze symbolicznej, cechująca polską klasę średnią, była zawsze „piętą achillesową” projektu liberalnego. I to mówiłem już mniej więcej dwa albo trzy lata temu. Było dla mnie jakoś oczywistym, że pewien rodzaj spokoju i poczucia bezpieczeństwa elit politycznych i kulturowych jest na wyrost; dzieje się coś, co jest bardzo niepokojące. Kiedyś Vaclav Havel powiedział, że jak się człowiek chce zorientować, co się wydarzy w polityce w najbliższym czasie, to trzeba posłuchać tego, co śpiewają w piwiarni. W Polsce trzeba by to przekształcić na „trzeba patrzeć, co piszą na murach”. Ostatnie lata to zalew prawicowego radykalizmu i prawie całkowita nieobecność czegokolwiek innego. Natężenie tego buntu i agresji, które wylewały się na mury, a także w Internecie, było wyraźnym sygnałem, że dzieje się coś, co rozbije dotychczasowy układ czy też porządek polityczny i jak się wydaje to się właśnie stało. Jeśli rozumieć to w kategoriach procesu rewolucyjnego, to mamy do czynienia z kolejnym stadium rewolucji, tym razem pod hasłami kontrrewolucyjnymi. Nie pierwszy raz w historii ma miejsce tego rodzaju zdarzenie. Rewolucja bolszewicka wybuchła w 17/18 roku, a w latach trzydziestych Stalin wymordował wszystkich starych komunistów, uruchamiając energię młodych ludzi, którzy w dużym stopniu już wychowali się w tej nowej bolszewickiej Rosji, a ich radykalizm i wściekłość była taka, że gotowi byli zniszczyć wszystko, co wiązało się z przeszłością. Można powiedzieć, że Stalin był kontrrewolucjonistą. Jest to jeden ze sposobów rozumienia tego wydarzenia i tej postaci historycznej. Jednak on zabijał bolszewików pod bolszewickimi hasłami. W Polsce jak na razie nikt nikogo nie zabija, choć groźby padają. Ale jest jeszcze inna różnica. Jarosław Kaczyński i jego formacja w sposób zdecydowany i wyraźny nawiązują do tego, co było wcześniej, do Polski przedwojennej. Mamy więc do czynienia z pewnym rodzajem próby restauracji dawnej, wyobrażonej Polski, a jednocześnie unicestwienia czy zlikwidowania tej liberalnej zmiany, która dokonała się po ‘89... Oni unicestwiają reformy prawicowego rządu Buzka. Unicestwiają reformy prawicowego, ale liberalnego, czyli mieszczańskiego rządu; rządu, który próbował wprowadzać w Polsce stosunki hiper-kapitalistyczne. Natomiast obecny rząd głosi wizję organicznej wspólnoty narodowej i państwa jako jej wyrazu. To jest całkowicie inna wizja, niż ta liberalna. Symbolicznym taranem, który umożliwił atak na projekt liberalny jest teza, że nosicielem tego projektu są w gruncie rzeczy ludzie związani z PRL-owskim aparatem władzy, przede wszystkim służb. Problem w tym, że mimo wszystkich nadużyć tej propagandy, jak na przykład szkalowanie Wałęsy, trzeba uznać, że Polska liberalna wywodzi się z przemian okresu 1939–1989 i z rozbicia formacji przedwojennej. Pytanie tylko, czy uważa się, że to dobrze, czy że źle.  Politycznie, cały okres od 1989 do 2015 był realizowany na bazie kompromisu pomiędzy dawnym aparatem PRL-owskim, w dużym stopniu aparatem PZPR, a dawną opozycją demokratyczną, która też w ogromnym stopniu wyrosła z PRL-u, tylko że z konfliktu z tamtym ustrojem, przede wszystkim – jego autorytarnym charakterem. Ten kompromis uchronił Polskę przed przelewem krwi, ale też otworzył szeroko drzwi dominującemu w latach 90. neoliberalizmowi. Teraz mamy do czynienia z zupełnie inną sekwencją: siłą uderzeniową są ludzie, którzy już się urodzili w tej nowej Polsce, i się w niej zradykalizowali, również antyliberalnie. I z sympatią do autorytaryzmu, którego po prostu nie znają. Natomiast symbolikę i ideologię czerpią w ogóle sprzed PRL-u; nieprzypadkowo są to żołnierze wyklęci, czyli symbol tego, co walczyło z PRL-em w jego najbardziej brutalnej postaci, czy ONR, najbardziej radykalny, przedwojenny nacjonalizm. I to jest sojusz dzisiejszej młodzieży, która doświadczyła „cierpień liberalizmu” z wyobrażonymi ideami z Polski przedwrześniowej, jakby „nad głowami” całego pokolenia, które zna PRL i rozumie niebezpieczeństwa autorytaryzmu. Mieszanka oczywiście dość egzotyczna, ale trzeba przyznać Jarosławowi Kaczyńskiemu, że potrafił te dwa elementy ze sobą skleić i doprowadzić do powstania dość homogennego podmiotu politycznego. Rozumiem teraz, skąd takie parcie, żeby włączyć Kościół do władzy – bo on był siłą polityczną międzywojnia. Oczywiście, Kościół jest jedyną siłą, która przetrwała rewolucję, jaka się dokonała w Polsce pomiędzy 39 a 56 rokiem, z niedużymi w końcu stratami. Byli oczywiście księża, którzy wylądowali w obozach koncentracyjnych, prymas w okresie stalinowskim był więziony, ale jako struktura Kościół przetrwał. Kościół jest jedyną instytucją niosącą w gruncie rzeczy tradycjonalistyczne polskie imaginarium, zespół wyobrażeń, wywodzący się nie tylko z Polski międzywojennej. To jest imaginarium Polski feudalnej, Polski latyfundiów, dworków, żydowskich karczm i pańszczyzny. Polski trójkąta: pan i ksiądz, chłop oraz Żyd, który istniał w pierwszej Rzeczypospolitej. Jeżeli pan mówi, że młodzież została wciągnięta, to czy można rozumieć, że ta rewolucja konserwatywna, która się w tej chwili odbywa, to się odbywa już rzeczywiście z czynnym udziałem społeczeństwa, czy tak jak poprzednio, o czym pan pisze w swojej książce, nadal społeczeństwo podlega pasywnie pewnym decyzjom i procesom? Nie ma porównania. Dzisiaj rewolucję konserwatywną przeprowadza autentyczny polski podmiot polityczny sięgający do autentycznej polskiej tradycji. Prawicowo-radykalnej tradycji. Ta cała formacja, którą reprezentuje PiS – ale która jest szersza niż tylko ta partia polityczna – intelektualnie, zaznaczam, na razie tylko intelektualnie, czerpie zaplecze z faszyzmu polskiego lat trzydziestych. Tak jak endecja i ONR oraz ruchy pokrewne istniały wówczas jako potężny i rodzimy podmiot polityczny, tak współcześnie istnieje konglomerat PiS – ruch narodowy – Kukiz jako pewnego rodzaju odnowienie tej tradycji. W tym sensie to jest zupełnie inna sytuacja, niż w latach 39–56, bo tam mieliśmy do czynienia z dwoma bardzo potężnymi państwami ościennymi, które polską podmiotowość polityczną chciały po prostu zniszczyć. Problem z tą nową hegemonią polityczną, poza jej autorytarnymi ciągotami, polega na tym, że interesy pewnego odłamu nowego polskiego mieszczaństwa realizowane są w imię ideologii, która jest na swój sposób kompletnie niedzisiejsza. Nie ma w niej na przykład miejsca na etos pracy albo na pochwałę wspólnoty obywatelskiej, opartej na różnicy, sporze i dyskusji.  Obóz rządzący głosi natomiast ideologię bohaterskiej śmierci, co polskiemu konserwatywnemu mieszczaninowi służy raczej do fantazjowania – on nie chce żadnej bohaterskiej śmierci, lubi natomiast podniecać się wyobrażeniami na jej temat – albo wzorce ziemiańsko-kresowe, które są równie adekwatne do dzisiejszej polskiej rzeczywistości, jak dla Niemiec drugiej połowy XIX wieku postać wodza Germanów Hermana, który by rozgromił rzymskie legiony. Sny, które w gruncie rzeczy pozwalają lepiej się poczuć w dzisiejszej trudnej rzeczywistości. I wyznaczyć granicę swój – wróg. Swój to ten, z którym można osiągać szczyty egzaltacji przy tych marzeniach, a wróg to ten, który ma do nich stosunek sceptyczny. Przywołał pan tutaj to straszne hasło „faszyzm”. Niedawno prezydent Duda był w Kielcach (70. rocznica Pogromu Kieleckiego) i zadeklarował, że nie ma w Polsce miejsca na rasizm, ksenofobię i antysemityzm, czym uspokoił trochę tych, którym się wydawało, że obecnie jest na to miejsce... Jarosław Kaczyński w Białymstoku powiedział coś podobnego, kładąc zresztą nacisk na potępienie antysyjonizmu i ogłoszenie w dużym stopniu poparcia Polski dla Państwa Izrael. Wydaje mi się, że tutaj aktualnie rządzący prowadzą dość misterną grę. Z jednej strony dają przyzwolenie na zachowania, które czerpią z arsenału faszyzmu i mogę tutaj bardzo konkretnie powiedzieć, o co mi chodzi; faszyzm działa w ten sposób, że sfrustrowanej i wściekłej grupie społecznej wskazuje jakąś mniejszość, grupę słabych, jako obiekt zastępczy dla wyrażenia tej wściekłości.  Ale by uzasadnić agresję przedstawia tych słabych jako ukrytych przedstawicieli jakiejś wielkiej obcej siły, która za ich pomocą chce nas zniszczyć. Wtedy walka ze słabymi nie jest walką ze słabymi, czyli czymś niegodnym, tylko jest zwalczaniem jakiejś strasznej, zwykle zewnętrznej siły. Soros! Na przykład. Wtedy antysemityzm nie jest atakowaniem bogu ducha winnych przedstawicieli mniejszej społeczności, tylko staje się walką z jakimiś Żydami z Nowego Jorku albo z Izraela, lub z Judeo-Polonią... Wydaje mi się zresztą, że aktualnie to nie antysemityzm, który pozostaje dla tego rodzaju myślenia strukturą wzorcową, jest najsilniej ujawniany, natomiast działają dwa inne elementy głęboko antyrównościowe. Przede wszystkim wrogość wobec uchodźców, a po drugie wrogość wobec środowisk LGBT, czyli wszystko to, co kwestionuje wyobrażenia i fantazje o supremacji białych, polskich mężczyzn. I ta wrogość wobec LGBT, genderu, homoseksualistów, lesbijek, itd. jest uderzaniem w grupę ewidentnie słabszą – również w kobiety w ostatecznym rozrachunku – ale jednocześnie pod pretekstem, że walczymy z Brukselą, która nam narzuca jakąś obcą ideologię. Jeżeli bije się jakichś tutejszych właścicieli kebabów albo ludzi, którzy znaleźli się tu, bo pomagali Polakom w Iraku, albo handlują na jakichś stadionach, czyli naprawdę słabszych w tym społeczeństwie, to pod pretekstem, że walczymy z Państwem Islamskim. I ten rodzaj przemocy wobec słabszych, przyzwolenia na przemoc wobec słabszych pod pretekstem, że walczymy z kimś silnym, to jest klasyczny faszystowski gest i moim zdaniem aktualna władza „puszcza oko” i na to przyzwala, co więcej zachęca. Blokuje policję, która mogłaby to powstrzymywać: wyrok, który karze policjanta za to, że wystrzelił pocisk i zranił jakiegoś kibica, w trakcie przepychanki, to jest po prostu powiedzenie policji: „nie róbcie nic!”. Mamy z jednej strony przyzwolenie, z drugiej – właśnie takie gesty, jak przemówienie Kaczyńskiego czy Dudy, które moim zdaniem są adresowane przede wszystkim do świata zewnętrznego, do amerykańskiego establishmentu, który na wszelkiego rodzaju antysemickie ruchy reaguje bardzo nerwowo... To było przed wizytą Obamy. No, właśnie. A poza tym, w gruncie rzeczy Polsce wygodny jest sojusz z Izraelem. Izraelowi na tym sojuszu niesłychanie zależy, bo w Unii Europejskiej Izrael ma złą markę, w związku z tym będzie gotów przymknąć oczy na wiele, żeby mieć polityczne poparcie Polski, a Polsce zależy przede wszystkim na technologiach militarnych, które Izrael posiada i na uprzywilejowanych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. W tym sensie, oczywiście i Duda, i Kaczyński mówią, że raczej nie należy być antysemitą, ale jednocześnie „puszczają oko”. W pana książce znalazłem bardzo ciekawy akapit – proszę o jakiś komentarz – mianowicie, że poza patriarchatem, który jest tradycyjny w Polsce, w sferze społeczno-politycznej, jest też matriarchat psychologiczny. „Matriarchat psychologiczny” to formacja, która moim zdaniem wywodzi się z pańszczyźnianej przeszłości polskiego społeczeństwa. W społeczności zmuszonej do pracy o praktycznie niewolniczym charakterze mężczyźni byli po prostu społecznie słabi. A kobiety zajmowały się przetrwaniem, czyli rządziły tym małym światem, jakim były rodziny.  Żadnej innej suwerenności ta społeczność nie miała. Ale w związku z tym cechy odpowiedzialności, umiejętności podejmowania decyzji, przewidywania przyszłości, dbania o innych, o dzieci i o rodziny, były całkowicie pozostawione kobietom. Mężczyźni brali odwet na tych słabszych członkach rodziny, czyli pili i bili, zaś kobiety, w oparciu o religię, pogardzały nimi. I tak to sobie trwało. Po uwłaszczeniu i nawet industrializacji w II połowie XIX wieku ten sposób życia bardzo się nie zmienił. Potem w PRL-u również nie, ponieważ gospodarka przemysłowa tego ustroju była w dużym stopniu oparta na modelu folwarcznym. I w ten sposób został on przeniesiony w lata 90. Siłą kobiet w tym układzie jest przede wszystkim ich religijność i związek z Kościołem. To znaczy posiadanie takich figur, które im daje poczucie moralnej wyższości nad tym okropnym mężczyzną, który niby rządzi, ale brutalnością, i jest przez to prawie zwierzęciem. I kobiety w Polsce potrafią tę moralną przewagę świetnie wykorzystywać. Wprawdzie, owszem, dostaje im się, kiedy mężczyzna się upije, czyli jest akurat „awanturujący się”, ale potem bardzo często potrafią go tak przeczołgać na zasadzie moralnego upokorzenia i odebrania mu związku z dziećmi, że ostatecznie ich władza jest bardzo duża. Oczywiście, nie usprawiedliwia to przemocy. W pewnym sensie analogiczne zjawisko występowało również w klasach wywodzących się ze szlachty. W XIX wieku polska szlachta utraciła swoją podmiotowość polityczną i w związku z tym ginęła w powstaniach albo szła na Sybir – co oczywiście też jest trochę zmitologizowane, bo większość jednak nie ginęła i jakoś współżyła z zaborcami – ale już nie była podmiotem politycznym, utraciła motor działania. I wtedy kobiety odgrywały ogromną rolę w społeczeństwie polskim, szczególnie w drugiej połowie XIX wieku. Bardzo dobrze opisuje to na przykład Brzozowski. Na początku XX wieku były bardzo samodzielne i wyemancypowane. W tym sensie psychologicznie silna pozycja kobiet i w klasach ludowych, i w klasach szlacheckich czy inteligenckich, trwała. To bardzo odróżnia Polskę od społeczeństw tradycyjnie mieszczańskich, jak francuskie, angielskie, czy amerykańskie. W tych społeczeństwach dominacja męskiego, silnego – ale silnego w ten nowoczesny sposób, czyli odpowiedzialnego, umiejącego działać, itd. – mężczyzny była nieporównanie większa niż w Polsce. Oczywiście nie dotyczy to Afroamerykanów. W afroamerykańskiej społeczności, wyzwolonej z niewolnictwa – jak wiemy, w tym samym momencie, co polskie społeczeństwo z pańszczyzny – absolutnie dominującą rolę w rodzinie odgrywają kobiety. Profesor Staniszkis powiedziała ostatnio, że brzydzi ją taka bezinteresowna zawiść, chłopska radość, z jaką ludzie się odnoszą do ofiar tego, co się obecnie dzieje – mowa o powszechnym pozbawianiu stanowisk. Czy to należy piętnować czy też po prostu jest to zjawisko, które nam towarzyszy z takich, a nie innych powodów, o których pan pisze w książce? Zawiść jest dość powszechnym uczuciem i nie należy się jej specjalnie dziwić, ale w szczególności ujawnia się tam, gdzie mamy do czynienia z poczuciem słabości. Można to łatwo zrozumieć: ci, którzy nie mają poczucia, że sami mogą do czegoś dojść, podejmować sprawcze działania, raczej zajmują się tym, żeby źle życzyć innym. Ciekawe, że ten sam rodzaj zawiści opisywali badacze, tacy jak Adorno, Horkheimer czy Fromm. Ale oni opisywali ją jako cechę niemieckiego drobnomieszczanina, wcale nie wiążąc tego z chłopskim podmiotem. Więc sądzę, że ten rodzaj zawiści nie jest związany z chłopskim czy drobnomieszczańskim pochodzeniem, tylko z pewnymi cechami podmiotowości, przede wszystkim z poczuciem słabości, samodefiniowaniem się jako słabego. To podstawowy moment, który powoduje, że tej zawiści jest tak bardzo dużo w społeczeństwach Zachodu. I to jest coś, czego myśmy nie dostrzegali. Nie było rozpoznane to, jak bardzo duże grupy w społeczeństwie czują się słabe, pozbawione podmiotowości w tym nowym systemie ukształtowanym po 89 roku. Uważam, że to konsekwencja neoliberalnego charakteru tego systemu, który powstał, bo wymaga on od ludzi nieprawdopodobnej siły, sprawczości, a jak komuś się nie udaje, obciąża go moralnie. Oczywiście, istnieje też coś takiego, jak chłopska zawiść, która wiąże się z pewnymi cechami wspólnot chłopskich, w których każdy, kto się za bardzo wyróżnia, staje się niebezpieczny dla wspólnoty, więc jest tępiony. Myślę, że ta chłopska zawiść też w Polsce odgrywa rolę, bo polskie społeczeństwo ze swoją chłopską genealogią odziedziczyło wiele rysów psychologicznych z niej się wywodzących. Kolejne pytanie dotyczy zasadności poczucia winy i tego, co się lansuje w prawicowych środowiskach, czyli mówienia o „pedagogice wstydu”... Ostatnio pojawiło się bardzo dobre pojęcie, które wydaje się na to odpowiedzią. W wywiadzie dla Wyborczej użył go Przemysław Czapliński („Koniec wstydu, czas na horror”, aut. Grzegorz Sroczyński, 25.05.2016, Duży Format) – chodzi o zdolność do dumy z tego, że umiem się wstydzić. To jest cecha społeczeństw dojrzalszych niż polskie społeczeństwo, polegająca na uświadomieniu sobie, że każde społeczeństwo i każda państwowość w swojej historii ma zwykle, oprócz jasnych, bardzo ciemne karty. Okres po II wojnie światowej, a właściwie po latach 60. w kilku bardzo silnych społeczeństwach zachodnich był okresem natężonej refleksji na temat tej właśnie ciemnej strony, czyli winy. Zaczęło się od Niemiec i winy Niemców. Niemcy mają to szczęście, że ich wina absolutnie nie może zostać zakwestionowana. Oni się musieli z nią jakoś skonfrontować i w tym społeczeństwie świadomość winy i wstydu, który ciąży na tradycji niemieckiej, jest bardzo głęboka. Nie mogę powiedzieć, że powszechna, bo jak wiadomo nic takie nie jest, ale głęboka na pewno. Inne społeczeństwa, które tego dokonywały, to na przykład społeczeństwa anglosaskie, konfrontacja z dziedzictwem kolonialnym, czy z historią niewolnictwa w Stanach Zjednoczonych. Teraz bardzo aktualny jest temat dotyczący pierwszych Amerykanów, jak to się teraz chyba poprawnie nazywa, czyli krótko mówiąc „Indian”. To wszystko jest praca nad różnego rodzaju ciemnymi stronami historii własnych społeczeństw. Jest jednak pewne „ale”. Problem polega na tym, że to się stało też cechą najsilniejszych społeczeństw: amerykańskiego, angielskiego, niemieckiego. W 90. latach to były te społeczeństwa, które jednocześnie narzucały model neoliberalny całemu światu. W związku z tym w społeczeństwach słabszych, a też w słabszych odłamach tych silnych społeczeństw pojawiło się podejrzenie, że jest to sposób narzucania dominacji i reakcja: „nie, my się nie chcemy niczego wstydzić! Nie poddamy się!”. I myślę, że Polska tu się dobrze wpisuje w taki odruch. Oczywiście, osobiście uważam, że to niesłychanie ważna rzecz, żeby umieć być dumnym z tego, że rozpoznałem swoje ciemne strony. Co więcej, że to jest niezbędne. Niezbędne jest też w indywidualnym procesie dojrzewania, żeby nie było takiej idealizacji czy dewaluacji... Dokładnie to samo dotyczy dojrzewania społecznego, ale rozumiem ten odruch buntu, który się pojawił właśnie dlatego, że ta praca sumienia zaczęła być traktowana jak wymóg: „każdy cywilizowany człowiek tak musi”. A rozważyć swoją winę można tylko w warunkach wolności, bez jakiegokolwiek przymusu. To widać nawet w Niemczech, gdzie Niemcy Zachodnie tę lekcję mają przerobioną, a Niemcy Wschodnie nie i w Niemczech Wschodnich jest ewidentny odruch „nie będziemy czuć żadnego wstydu i nie weźmiemy uchodźców”. To, co pan mówi zachwiało jakoś moją wcześniejszą wiedzą, która jest teologicznym podziałem na postawy protestantów i katolików, bo zawsze mi wpajano, że tam na Zachodzie, w Niemczech, gdzie przeważa chrześcijaństwo protestanckie jest „etos pracy”, a tutaj w katolicyzmie „etos winy i cierpienia”. Byłbym tu bardzo ostrożny. To znaczy istnieje różnica pomiędzy społeczeństwami protestanckimi a katolickimi, ale powiedzieć, że w protestanckich nie ma etosu winy… Nie, protestantyzm obciąża człowieka winą, tak w luteranizmie, jak w formie stworzonej przez Kalwina – która przez purytanizm ukształtowała Stany Zjednoczone – człowiek jest w zasadzie w grzechu. Bez łaski nie ma żadnej szansy, żeby tej winy się pozbyć, a łaskę uzyskuje się głównie przez pracę. Natomiast wydaje mi się, że w społeczeństwach katolickich ten proces dystrybucji winy jest o wiele bardziej wspólnotowy. To jest jego podstawowa cecha, tzn. on jeszcze wywodzi się z na wpół feudalnych, agrarnych społeczności, w których powierzało się swoją winę Kościołowi, kościelnej hierarchii, a Kościół mógł dać odpuszczenie, jak pan łaskę. To powoduje, że ekonomia winy w świecie katolickim jest zupełnie inna, niż w tym protestanckim. Na dodatek to nie jest ukształtowane tylko przez tradycję religijną, ale w ogromnym stopniu przez tradycje polityczne. Dawne NRD, czyli wschodnie landy, to jest najbardziej protestancka część Niemiec, niemniej to tam jest najsilniejszy opór przeciwko i wzięciu na siebie winy za Zagładę, i wzięciu na siebie odpowiedzialności na przykład za problem z uchodźcami. Wzięciu na siebie tego poczucia, że to nas dotyczy, musimy coś z tym zrobić. I wydaje mi się, że to nie chodzi o tradycję religijną, tylko przede wszystkim o historię polityczną XX wieku. W krajach, które przeszły proces zakwestionowania swej triumfującej tożsamości w latach 60., tak jak w Niemczech zakwestionowano głębokie trwanie w tradycji nazistowskiej w Bundesrepublice, proces brania na siebie odpowiedzialności za przeszłość i za wstyd jest silny. Tam, gdzie tego nie było, po prostu to się nie dzieje i jest bardzo silny opór. Wróćmy do tej „chamofobii” z wywiadu prof. Mikołejki („Jeden drugiemu wchodzi na głowę”, rozmowa Aleksandry Klich ze Zbigniewem Mikołejką, Magazyn Świąteczny Gazety Wyborczej, 25.06.2016). W wywiadzie profesora Mikołejki jest taki spontaniczny odruch polskiego inteligenta, intelektualisty, wobec promowania brutalności, którego aktualna władza dokonuje. Który z kolei jest wpisany w ten odruch, o którym mówimy: „nie będziemy się wstydzić, nie będziemy przepraszać, nie będziemy pomagać słabszym, dajcie nam wszyscy spokój!”. Inna sprawa, że paradoksalnie „chamofobia” i w ogóle cały etos inteligencji oparty na odróżnianiu się od klas niższych utrwala podział na „panów” i „chamów”, czyli dziedzictwo polski folwarcznej. Kaczyński mówi: będziemy walczyć z poprawnością polityczną, nie będziemy jej promować, tylko wprost przeciwnie. Tak, to się też wpisuje w ową „odmowę wstydu”. Podobnie jak to, co mówi Korwin-Mikke, kiedy zwraca się do dziecka, które jest niepełnosprawne: „wiesz, dziewczynko, że inne dzieci się ciebie brzydzą”; po prostu brutalność, która jest jakąś formą okrucieństwa, ale które też znajduje rezonans u bardzo wielu ludzi... I znowu powiedziałbym, że oni się czują słabi i budować swoją siłę mogą przede wszystkim przez wytykanie jeszcze słabszych. W tych społeczeństwach, w których się od dawna i bardzo dużo robi badań dotyczących psychologii społecznej, najbardziej w amerykańskim, wiadomo, że cechą tzw. „white trash”, po polsku to się nazywa brzydko „białych odpadów”, jest to, że ich słabość społeczna kompensowana jest niechęcią do czarnoskórych, bardzo często silnym rasizmem, niechęcią do homoseksualistów… Są tam ludzie, którzy stosują pewną formę agresji, dającą im kompensację słabości. Moim zdaniem w Polsce mamy do czynienia z bardzo podobnym procesem, którego adresatem i wyrazicielem są wszyscy, którzy czuli się słabi przez te dwadzieścia parę lat, słabi dlatego, że nie mieli umiejętności, sprawności, że przypadek spowodował, że znaleźli się wśród przegranych, albo słabi dlatego, że już struktura tego nowego społeczeństwa nie dawała im żadnej szansy. Jakie są w takim razie rokowania w skali polskiej i ogólnoeuropejskiej? Był taki moment, okamgnienie, koniec lat 90. – początek 2000, kiedy wydawało się, że ustalił się pewien stabilny porządek. Cechowała go absolutna hegemonia Zachodu, a przede wszystkim Stanów Zjednoczonych, upowszechnienie tej ideologii gospodarczej, którą się nazywa neoliberalizmem, a jednocześnie dyskurs praw człowieka. I pewna ślepota na nieprawdopodobną nędzę i cierpienie świata globalnego południa. I to okamgnienie się po prostu skończyło. To był krótki moment historyczny. Ta reszta świata się na różne sposoby dobija do naszego świata. Na przykład Afryka. Nie ma powodu, aby ludzie, którzy mają do wyboru albo żyć w nędzy, albo zostać zabitym przez jakiegoś fanatyka, nie próbowali się przenieść do „lepszego świata”, czyli Europy. W związku z tym, gdy upadła bariera, jaką stanowiły północnoafrykańskie dyktatury – które zresztą sami pomogliśmy obalić – te miliony ludzi, którzy żyją w Afryce w nędzy i ciągłym zagrożeniu przemocą, będą próbowały wędrować na północ. A przynajmniej najbardziej aktywna część z nich. I naszą rolą jest próbować wziąć odpowiedzialność za tę sytuację. Ale istnieje oczywiście inny scenariusz. Zawsze może się zdarzyć tak, że społeczeństwa Zachodu będą uciekać od odpowiedzialności i będą szukać oparcia w kimś, kto za pomocą skrajnie brutalnej potęgi militarnej i postawienia drutów kolczastych będzie nas odgradzał od tego. Kandydatem jest putinowska Rosja. I w tym sensie jednym z wyborów, które są przed nami, może być pytanie, czy kierujemy się w stronę Rosji? Ostatecznie, niezależnie od całej antyrosyjskiej retoryki aktualnego rządu powielamy pewne rosyjskie modele polityczne. A grając na przykład na rozpad Unii Europejskiej, za jakiś czas staniemy się rosyjską prowincją. Inny scenariusz to stworzenie Unii, posiadającej dość suwerenności, by mogła wziąć odpowiedzialność i za siebie samą, czyli za sytuację wewnętrzną, na przykład uregulowanie problemu uchodźców i za przeciwstawienie się takim agresywnym mocarstwom jak Rosja, i za konkurencję gospodarczą z takimi potęgami jak Chiny czy Stany. Ale do tego konieczne jest, aby społeczeństwa europejskie miały poczucie wspólnoty i gotowości do delegowania części swojej suwerenności na rzecz takiego kontynentalnego bytu politycznego, w który Europa moim zdaniem musi się zmienić. https://www.youtube.com/watch?v=x8s_5pfM36E  
Andrzej LederAndrzej Leder (ur. w 1960 r.) – filozof kultury, psychoterapeuta. Studiował medycynę i filozofię. Kieruje Zespołem Filozofii Kultury w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN. Autor książek.: „Przemiana mitów, czyli życie w epoce schyłku. Zbiór esejów” (Wyd.OPEN 1997); „Nieświadomość jako pustka” (Wyd. Inst. Filozofii UW 2001); „Przemiana mitów, czyli wojna o obrazy” (Wydawnictwo OPEN, 2004); „Nauka Freuda w epoce Sein und Zeit” (Wyd. Fundacji Aletheia 2007). Za książkę „Prześniona rewolucja” (Wyd. Krytyki politycznej 2014) był nominowany do Nagrody Literackiej „Nike” oraz nagrody historycznej im. Kazimierza Moczarskiego. Przez 20 lat publikował w czasopiśmie „Res Publica Nowa”, jego teksty ukazywały się także m.in. w „Dialogu” i „Krytyce Politycznej”. Członek Polskiego Towarzystwa Fenomenologicznego. Niebawem ukaże się jego najnowsza książka pt. „Rysa na tafli. Psychoanalityczna historia idei XX wieku” (Wyd. PWN 2016).  ]]>
9676 0 0 0 ]]> 1540 0 0 1551 http://facebook 1540 0 1560 0 0 1575 0 0 1661 1560 0
Jak zwyciężać mamy https://www.ruchkod.pl/jak-zwyciezac-mamy/ Wed, 27 Jul 2016 09:22:50 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9681 „Być zwyciężonym i nie ulec, to zwycięstwo…” – dalszy ciąg słynnej frazy Piłsudskiego: „…zwyciężyć…” nas nie dotyczy. Przynajmniej na razie.
Ernest Skalski
Ludzie małego ducha! Weźcie przykład z Jarosława Kaczyńskiego. Przegrywał wybory za wyborami, lecz nie odpuszczał. Jego miesięcznice robiły się śmieszne i żałosne. Platforma nie miała z kim przegrywać. Ale przyszedł rok 2015 i okazało się, że ma. Kaczyński nie miał gwarancji, że w końcu wygra. Lecz gdyby odpuścił, miałby gwarancję, że przegra z kretesem. Rozczarowani KOD-erzy Koniec października zeszłego roku. Mamy już, pożal się Boże, prezydenta Dudę, większość parlamentarną PIS i ponurą perspektywę bezsilnej opozycji sejmowej oraz równie bezsilnych inteligentów, podpisujących apele protestacyjne i listy zbiorowe. No i nasze artykuły w Studio Opinii. Jeden z ich autorów, Krzysztof Łoziński, mógłby nie wpaść na pomysł napisania artykułu z pomysłem stworzenia Komitetu Obrony Demokracji, nawiązującym do Komitetu Obrony Robotników z 1976 roku. Zaznaczając przy tym, że on się już za to nie weźmie, bo mieszka poza Warszawą, no i ma swoje lata. Inny z autorów SO, Mateusz Kijowski, nie musiał wpaść na pomysł, aby spróbować na Fejsie czy nie znajdą się jacyś chętni. Spróbował. Znaleźli się. Początek grudnia i dziesiątki tysięcy ruszają w manifestacji KOD. Nie tylko Kaczyński był zaskoczony. Ja też. Inteligent też człowiek, więc nie ma się co przejmować zarzutami o inteligenckim składzie osobowym demonstrantów. W tym inteligenci, którzy nie chcieli głosować na mniejsze zło, którym nie wystarczała ciepła woda w kranie, a brakowało im wizji u Tuska, którzy postanowili w pierwszej turze wyborów prezydenckich pokazać figę Komorowskiemu, żeby sobie nie myślał, bo i tak zostanie na drugą kadencję oraz ci, którzy just for fun zagłosowali na Kukiza, bo i tak nie zostanie prezydentem, otóż i oni demonstrują z KOD-em. A to ich głosów, w sumie to było rozstrzygające kilka procent, zabrakło byśmy nadal byli państwem prawa, szanowanym członkiem międzynarodowej społeczności. Odnaleźli się na demonstracjach KOD-u i chwała im za to. Poczuli się rozgrzeszeni, jeśli w ogóle mieli poczucie winy. Przeszło parę miesięcy i parę demonstracji, i znowu się pojawia niedosyt. Demonstracja za demonstracją. Jedna fajniejsza od drugiej. Rzesze, dające poczucie siły. Ale po serii wystą-pień konstatujemy, że wuwuzele – potworny wkład Południowej Afryki do naszej cywilizacji – nie mają mocy trąb Jerychońskich. Myślimy: wszystko, albo nic. Raz, dwa i gotowe, albo szukamy sobie nowych zabawek. KOD zawiódł nasze nadzieje. Nie obalił demokratury PIS i nawet nie daje rękojmi, że przynajmniej następna wiosna będzie nasza. Fajnie było, gdy czuliśmy, że rośniemy w siłę, lecz teraz wszy-scy mówią, że KOD-owi ubywa, więc pewnie ubywa. Niezręcznie jakoś tak się robi, kiedy ubywa, więc może pora przejrzeć na oczy. Oskarżyć, zaproponować coś nowego. Wcześniej, nadzieje i oczekiwania zawiodła III RP. Owszem, to i owo zrobiła. Lecz nie sprawiła, by Polska stała się tym jedynym krajem na świecie, w którym nie ma nierówności, biedy i wykluczenia, w którym młodzi bez trudu mają zapewniony obiecujący start życiowy, w którym wszyscy rządzący są skromni, cnotliwi i powściągliwy, a do tego nie używają brzydkich słów między sobą. Nie podobało się? Więc już nie ma tej brzydkiej III RP i jest, co jest. A teraz ten KOD, ten Kijowski… Dojrzeć do upadkuA może Wasza Świątobliwość zna sposób na usunięcie Ruskich z naszego kraju? – pytał, w anegdocie, Dubczek Pawła VI. – Nawet dwa; cudowny i naturalny. Który wybierasz, synu?Naturalny. Ciągle jestem materialistą.A więc, będziemy w pokorze, długo, cierpliwie i żarliwie modlić się do Pana Zastępów. Wyrzekniemy się grzechu i będziemy czynić pokutę. Aż może Przedwieczny wejrzy na prośby nasze. Ześle archanioła Gabriela z mieczem ognistym na czele zastępów niebieskich…Jeśli to ma być naturalny, to jaki jest ten cudowny?Że Ruskie same wyjdą. I co? Nie wyszli? Z Polski też wyszli. Żegnani bez żalu, ale i bez nienawiści, bo to już nie była ta Armia Czerwona, która wkraczała w latach 1944 i 1945. – Władzy raz zdobytej nie oddamy już nigdy – to Gomułka, a Kazimierz Barcikowski, zresztą „gołąb” w ostatnim Biurze Politycznym PZPR, dodawał: „Nie przez kartkę wyborczą zdobyliśmy władzę, towarzysze, i nie przez kartkę wyborczą ją utracimy.” A wyszło jak wyszło. Władzy, w roku 1989, nie oddawali ci, co ją szturmem brali: Bierut, Berman, Minc, Radkiewicz i Rokossowski. Oddawali ją nieudani obrońcy systemu: Jaruzelski z Kiszczakiem, którzy potrafili całkiem sprawnie zainstalować stan wojenny, lecz już nie byli w stanie rządzić o własnych siłach, bez asekuracji w postaci bratniej pomocy. Pod koniec XX wieku była to już ta sama, ale nie taka sama władza jak w jego połowie. A pamiętam ją w obu tych stadiach. W różnych krajach wglądało to różnie i zarazem podobnie. W Hiszpanii musiał umrzeć generalissimus Franco. W sąsiedniej Portugalii nie obalano mocnej dyktatury Salazara. Władzę, osłabioną przez beznadziejne wojny w Afryce, musiał oddać jego następca, Caetano, poproszony przez zgrabny przewrót wojskowy. W Grecji i w Argentynie junty traciły władzę, gdy wykazały swoją słabość w idiotycznych wojnach, o Cypr z Turcją i o Falklandy z Wielką Brytanią. Kuba w ruinie – widziałem, potwierdzam – zdaje się czekać aż zejdzie przynajmniej jeden z rodzeństwa Castro. Naszym problemem jest PiS. A właściwie Jarosław Kaczyński. Wydaje się, że bez jego woli i charyzmy PiS byłby taką sobie konserwatywno-populistyczną partią, która usiłuje coś ugrać przy stoliku liberalnej demokracji, nie obalając go. Fanatyków ci u nich dostatek, lecz w kierownictwie zdają się tam przeważać karierowicze i oportuniści. Z takimi idzie się dogadać, jeśli ma się poważne atuty. Teraz ma je wszystkie Jarosław Kaczyński. Szturmowa brygada w natarciu, jaką jest PiS, ma jeszcze sporo do zdobycia i do obsadzenia. Nie czują potrzeby układania się z kimkolwiek. Z naszego punktu widzenia to lawa zalewająca kolejne obszary. Z ich optyki to borykanie się oporną materią. Jest nią społeczeństwo, które wygenerowało KOD, które w 84 procentach jest za pozostawaniem w Unii Europejskiej. Aż połowa przeciwników przejścia na euro jest gotowa się na nie zgodzić, gdyby to miał być warunek tego zostania. W tej sytuacji i Szydło, i sam Kaczyński, wygłaszają namiętne deklaracje proeuropejskie. Polityki wobec UE nie zmienią, ale wyślizgiwanie się z Europy może nie być takie brutalne. Tą materią jest opór przeciw całkowitemu zakazowi aborcji, co stawia PiS w kłopotliwej sytuacji wobec Kościoła, a on jest stroną rozgrywającą w układzie tronu i ołtarza. Jest nią także wykorzystywany i podsycany przez PiS antyelitarny populizm, który zmusił do wycofania się z planu podwyżek dla aktualnej elity. Opór stanowi obojętność, co najmniej obojętność, krajów namierzonego Międzymorza. Nie sprawdziły się nadzieje na to, że Europa coś tam pro forma pomruczy i nam odpuści. Że Stany Zjednoczone pozostaną obojętne wobec naszych problemów. Wielka Brytania, z którą mieliśmy równoważyć w UE wpływy Niemiec, zrobiła nam brzydki kawał. Trump, który wygląda na naturalnego sojusznika w prostackiej polityce PiS, może przypomnieć, że nacjonalizmy stanowią zagrożenie dla siebie nawzajem, i że odsuwając się od najsilniej-szych w Europie możemy jednocześnie zostać pozbawieni amerykańskiej ochrony. Wreszcie największą strefą oporu będzie gospodarka, która może odciągać godzinę prawdy, lecz albo nie da rady polityce rozdawnictwa à la Peron, albo też PiS zetknie się z rozczarowa-niem społecznym, a najpewniej będzie miał jedno i drugie. Na każde z tych zjawisk władza ma jakiś sposób, żadne jeszcze nie stanowi poważnego zagro-żenia. Lecz ze wszystkimi razem będzie mieć coraz większy problem, zużywając się – jak każda – w toku rządzenia. Pewność siebie będzie przeszkodą w dostrzeganiu i korygowaniu błędów. Szczególnie błędów prezesa, które stają się prawem w jego partii. Nie mający prak-tycznej wiedzy o realiach Polski, Europy i świata, zdany jest na swoich współpracowników, którzy będą się bali nieskutecznych prób korygowania jego błędów, lub będą mieli interes w tym, aby je popełniał. To będzie inny PiS niż ten, z którym mamy dziś do czynienia. Jeśli będą wybory, te czy następne, a robią je Putin, Łukaszenko, Orban i Erdogan, to posłowie PiS z tylnych rzędów zaczną mieć wątpliwości czy byli wystarczająco gorliwi, czy prezesowi ich fotele nie będą potrzebne dla nowych i bardziej gorliwych. Ci posłowie, w liczbie pięciu, sześciu, mają poważny kapitał w ręku. Mogą zlikwidować PiS-owską większość i chytra opozycja powinna wiedzieć, że warto im wiele za to zaproponować. Musi tylko – ta opozycja – być chytra i wiarygodna dzięki swej sile. Viribus Unitis Sądząc po coraz liczniejszych głosach, choćby i u nas, w Studio Opinii, patrzymy na atuty Kaczyńskiego, a nie doceniamy tego, co my – opozycyjne społeczeństwo – mamy w rękach i co możemy mieć w bliższej czy dalszej przyszłości. Sondaże przynoszą bardzo niepewną wiedzę, ale lepszej nie mamy. Najnowszy Millward Brown: KOD z 46 procent poparcia zjechał do 40. Przykre to, ale na pocieszenie: PiS zjechał z 36 do 33 procent. W gruncie rzeczy, z różnymi wahaniami, zachowuje to poparcie, z którym wygrał wybory. Platforma ma 19 procent, chyba jeszcze bez uwzględnienia oceny po wyrzuceniu trzech posłów i głośnym oporze trzydziestu innych. Nowoczesna – 18. Razem wychodzi 37. Dodajemy partie, w tej chwili bez szans na parlament: SLD – 4 oraz PSL – 2, razem – 6 procent, co w koalicji wyborczej byłoby bardzo cennym atutem. A profesor Jacek Raciborski wykazuje, że kiedy partia rządząca ma konkurenta z porównywalnym potencja-łem, to nie bardzo ma jak ustawić ordynację wyborczą, by zapewnić sobie wygraną. Ordynacja wyborcza d’Hondta, która u nas obowiązuje, dorzuca mandaty dużym partiom, kosztem małych, co obniża stopień reprezentatywności, lecz zwiększa sprawność parlamentu. Bonaparte, dając nam przykład jak zwyciężać mamy, zostawił wskazówkę, że zwycięża ten, kto ma przewagę w decydującym miejscu i w decydującym czasie. Zsumowane poparcie rozproszonych partii demokratycznych może być większe od poparcia dla PiS, ale nie stwarza przewagi nad zwartą zdyscyplinowaną partią, dysponującą państwem. Może ją mieć dopiero zwarta koalicja wyborcza partii, nawet różniących się bardzo, ale mających wspólny cel w najbliższych wyborach. Celem, które może i powinien zjednoczyć Barbarę Nowacką i Ryszarda Petru, będzie przywrócenie demokratycznego państwa prawa. Nie musi to być odtworzenie demontowanej przez PiS III RP. Być może trzeba będzie wprowadzić mechanizmy, które uniemożliwią jednemu ogniwu władzy zdominowanie pozostałych. Być może trzeba będzie konstytucyjne prawa i wolności obywateli lepiej zabezpieczyć przed naruszaniem ich z mocy ustawy, uchwalanej zwykłą większością głosów. Może zmienić układ kompetencji: Sejm, Senat, Prezydent. Może zmniejszyć Sejm, czy zgoła się pozbyć Senatu. Wszystko pod warunkiem przestrzegania kardynalnych reguł demokracji liberalnej. Zaś sporne kwestie ekonomiczne, socjalne i inne trzeba zostawić do rozstrzygnięcia już po przywróceniu tych reguł. Z tym, że określone gwarancje socjalne muszą być zawarte w programie demokratycznej koalicji. Ale póki co, Ryszard Petru zapowiada, że jego Nowoczesna będzie walczyć o prezydenturę Poznania, który się za wolno rozwija. Choćby w porównaniu z Wrocławiem. Zaś obecny prezydent Jaśkowiak jest z Platformy i PiS już może zacierać ręce. Platforma w stanie dekompozycji. Jeśli jej wpływowi politycy są z niej usuwani za działanie na szkodę partii, jeśli kilkudziesięciu innych grozi rebelią, to może lider partii nie nadaje się na to stanowisko? Czas biegnie, PiS się umacnia, a te dwie partie nie są w stanie wyciągnąć wniosku z tego, że jadą na jednym wózku. Że wyrywając sobie nawzajem poparcie, mogą doprowadzić do tego, że nie dane im będzie z niego korzystać. PiS może ich pozbawić luksusu bycia demokratyczną opozycją w autorytarnym reżimie. Procentów poparcia dla KOD nie należy sumować z poparciem dla partii opozycyjnych. Komitet gra w tej samej grze, ale ma inną rolę. Nie staje do konkurencji z partiami politycznymi, ale popiera te demokratyczne i poprze ich koalicję. Schetyna, Petru, Nowacka i Kamysz skwapliwie się pokazują w towarzystwie Kijowskiego, na czele demonstra-cji KOD. Ale na koalicję – twierdzi głównie PO – mają czas, bo do wyborów jeszcze daleko. Mogą nie zdążyć. Po pierwsze – jest to mało prawdopodobne, ale nie wykluczone całkowicie, że przyśpieszone wybory zrobi Kaczyński jeszcze tej jesieni. Partię ma w uderzeniu, opozycję rozbitą, szczyt NATO był sukcesem, młodzież i papież też się dadzą zaliczyć na plus i niech się suweren wypowie, dając PiS szansę na większość konstytucyjną. I to będzie tym decydującym czasem, na który trzeba szykować przewagę. A jeśli będą wybory w terminie: samorządowe w roku 2018, parlamentarne w 2019 i prezydenckie w roku 2020, to koalicja nie powinna być montowana w ostatniej chwili. Ta publiczność, która może na nią głosować, jest raczej wymagająca. Koalicja powinna się jej zaprezentować wcześniej, zorganizować się, zaznaczyć swoją obecność w życiu publicznym. Dać się polubić – jednym słowem. Kto czym wojuje PO PIERWSZE – NIE MAMY ARMAT. ANI WSKAZÓWKI, GDZIE BY SIĘ ONE MIAŁY ZNAJDOWAĆ. Z całym szacunkiem Pani Magdaleno Ostrowska i PT Dyskutanci pod jej artykułem o baranach idących na rzeź: w demonstracjach KOD nie szedłem na rzeź i nie szedłem też na Belweder, śladem Cezarego Baryki. (Kto nie wie, o kogo chodzi, to trudno.) Solidaryzuję się z Komitetem i ważnie słucham głosów krytycznych pod jego, a więc i moim, adresem. Lecz z państwa głosów, pełnych żalu, niekiedy histerii, nie dowiaduje się, w jaki sposób w ciągu ostatnich miesięcy, mieliśmy z p. Mateuszem K. obalić władzę PiS. I do jakiego obalania jej wzywać i się szykować, jeśli nie udało się tego dokonać przed nastaniem sezonu urlopowego. Bywały w zachodniej Europie, znakomity filozof, a mój szkolny kolega Krzysztof Pomian mówił mi, że spotykał Hiszpanów rozczarowanych sposobem, w jaki została przywrócona demokracja w ich kraju. W ich wyobrażeniu powinna była nastąpić kolejna wojna domowa. Jeszcze większa i jeszcze okrutniejsza, i żeby to oni zwyciężyli frankistów, a potem im poka-zali, co to jest sprawiedliwa kara. W Polsce, im dalej w pomrokę dziejów odsuwa się PRL, tym coraz więcej coraz dzielniejszych bojowników z komuną pomstuje na pokojowy charakter przemiany 1989 roku. A ponieważ nigdy nie jest tak, że jedna strona ma sto, a druga zero procent racji, to staram się obie jakoś rozumieć. W tym mojego przyjaciela, który odsiedział dobrych parę lat za politykę, zanim jeszcze wymyślono KOR i który w grudniu ’89 był zniesmaczony tym, że koronę orłu przywrócił i Polskę od przymiotnika „Ludowa” w nazwie uwolnił Sejm kontraktowy, złożony w sześćdziesięciu pięciu procentach z mianowańców PZPR. To powinien był zrobić Sejm wybrany już w całkowicie wolnych wyborach. Ale mimo tych zastrzeżeń, przyjaciel przez ćwierć wieku skutecznie pracował dla Rzeczpospolitej. PO DRUGIE – NIE ZAMIERZAMY STRZELAĆ. Zarówno Hiszpanii, jak i Polsce, pokojowe przejście od dyktatury do demokracji przyniosło najlepszy okres w ich wielowiekowej historii. Odnośnie do Polski, to czytelnikom SO nie muszę tego udowadniać. A kto nie zna historii Hiszpanii niech sprawdzi, lub niech uwierzy na słowo. Obecne, odmienne zresztą problemy tu i tam, są już nowego chowu. Obecnie w Polsce prawie dwie trzecie świadomych, głosujących obywateli traci przez kartkę wyborczą demokratyczną Polskę. A KOD, w założeniu, grupuje tych, którzy przez kartkę wyborczą chcą ją odzyskać dla wszystkich. Nie wyzuwając z niej rodaków głosujących na PiS, Kukiza, Korwina. Moim przynajmniej zamierzeniem jest, by po – oby najbliższych – wyborach PiS pozostał, może nawet największą partią, byle tylko opozycyjną. Niechby nawet z Jarosławem Kaczyńskim na czele. Choć to mi jakoś wygląda dziwnie. Faktycznie, w dzisiejszej sytuacji, warunkiem sine qua non obrony i przywracania demokracji jest pozbawienie tej partii władzy. W demokratyczny sposób, czyli przez wybory – powtarzam. Wielu na pewno stwierdzi, że jestem naiwny. W jakimś stopniu jest każdy, który coś przewiduje, choć nie każdy zdaje sobie sprawę ze swej naiwności. W moim przekonaniu o wiele bardziej naiwni są ci, którzy uważają, że wyborów albo nie będzie, albo że i tak niczego one nie zmienią. I że trzeba być radykalnym, obalać i wzywać do obalania. To niech, do jasnej cholery, powiedzą JAK! KOD jaki jest – Myjemy, czy robimy nowe? – zastanawia się para, widząc dzieciaki niesamowicie umorusane. Po przeczytaniu tekstu pani Ostrowskiej i komentarzy do niego, raz jeszcze przeczytałem starannie krytyczny artykuł Zbigniewa Szczypińskiego w SO. Od roku 1980 wiem, że kiedy zabiera on głos, warto się weń wsłuchać uważnie. Nie powtarzam tego, co jest w tym arty-kule, lecz dyskutantów, którzy chcą nie tylko wykrzyczeć to, co im w duszy gra, zachęcam, by go uważnie przeczytali. Na ile mogłem poznać p. Mateusza Kijowskiego, zakładam, że tekst ten przeczytał. Idealna struktura, sama doskonałość bez żadnych wad, to wszelka sekta i partia totalitarna – co zresztą na jedno wychodzi – no i Prawo i Sprawiedliwość, z Prezesem Samo Dobro Kaczyńskim. KOD jako struktura in statu nascendi ma w sobie i w swoim działaniu sporo niedoskonałości. Jeśli jednak machniemy nań ręką, bo nie sprostał oczekiwaniom, choćby tym wypowiadanym w naszym Studio, i zaczniemy tworzyć nowy byt, to czy on będzie lepszy i skuteczniejszy? Czy sytuacja szeroko rozumianej opozycji stanie się przez to klarowniejsza, a opozycja bardziej zwarta, bardziej atrakcyjna, silniejsza? Przypuszczam, że nie. KOD jest dziś największą wartością społeczeństwa obywatelskiego. I zagrożony jest nie tylko przez coraz bardziej autorytarny reżim, lecz również przez gorliwych robotników pierwszej godziny, którym nie starcza cierpliwości, by dopracować do wieczora i otrzymać obiecaną zapłatę. A grozi nam to, co się stało z III RP. Pars pro toto. Przez ośmiorniczki i umowy śmieciowe pozwoliliśmy wylać dziecko z kąpielą. Komitet nie może i nie musi być wartością jedyną. W szeroko rozumianym społeczeństwie obywatelskim, z natury swojej opozycyjnym wobec wszelkiego autorytaryzmu, jest miejsce na wiele inicjatyw, struktur, nurtów i poglądów. Jednym słowem – pluralizm. Jest też miejsce na dyskusję o sposobie obrony i przywracania demokracji, więc można sobie wyobrazić – przez analogię – coś takiego jak „KOD Walczący”. I nie można całkowicie wykluczyć, że jeśli będziemy mieli nie Budapeszt, lecz – strach pomyśleć przed nocą – Stambuł w Warszawie, to on stanie się GŁÓWNYM NURTEM OPORU. Teraz jednak rolę tę pełni KOD. I jeśli walczy o utrzymanie i przywracanie konstytucyjnej demokracji, to nie może sam tego ładu podważać. Nie może odmawiać prawa do rządzenia partii, która lege artis wygrała wybory, zgodnie z ładem, którego KOD broni. Ma natomiast, zgodnie ze swym założeniem, domagać się, by partia rządząca nie przekraczała swoich uprawnień, nie naruszała porządku, który jej samej pozwolił wygrać i zakłada wygrywanie przez inne siły polityczne. To kwestia zasad, lecz i strategii. Bo nie ma takiego zła, by nie mogło być jeszcze gorzej. I można sobie wyobrazić koszmarną sytuację – ten „Stambuł” – w której już żadne prawo nie działa, a tylko brutalna siła. To rozgrywka, w której władza ma na wejściu zdecydowaną przewagę, a potem może być różnie. Lecz w każdym przypadku dla państwa, dla narodu, to katastrofa. A jak już jesteśmy przy tureckiej analogii. Brakuje słów potępienia dla tego, co teraz wyprawia Erdogan. Lecz to nie znaczy, że należy pochwalać zamachowców, który mu to ułatwili. I do tego spaprali robotę. Może w co drugim artykule powtarzam – przepraszam – że kiedy nie wytrzymujemy hałasu sąsiada, to powinniśmy się zastanowić czy chcemy, by zachowywał się ciszej, czy poprawić sobie samopoczucie, próbując mu udowodnić, że jest on chamem. Jaki zatem skutek, po obu stronach, odnoszą wypowiedzi, które by można wyrazić cytatem „Czerwonego sztandaru”: „nadejdzie jednak dzień zapłaty, sędziami wówczas będziem my”. Jak będą się u NICH układały proporcje między tymi, którzy pod wpływem takich ostrzeżeń się zreflektują i wyciągną wnioski kosztem swych aktualnych interesów a tymi, którzy będą mieć dodatkowy bodziec, aby ich bronić. Król Baltazar nie przerwał uczty na widok ostrzeżenia „mane, tekel, fares” na ścianie jego pałacu w Babilonie. Groźby, których nie można zrealizować, służą głównie poprawie samopoczucia słabych. KOD, nawet z mniejszym poparciem, nie jest słaby i nie musi, proszę radykałów, używać języka słabych. El Lider Nie można wykluczyć, że w otoczeniu Mateusza Kijowskiego są ludzie, którzy lepiej od niego nadają się na lidera i twarz Komitetu. Tak samo można założyć, że mogłyby w niektórych głowach zrodzić się pomysły na coś lepszego niż KOD. I może się nawet zrodziły. Wielu mogło wymyślić, wielu mogło zrobić. Ale to panowie Łoziński i Kijowski zrobili to, co zrobili. I to Kijowski, w naturalny sposób, zaczął sprawować funkcje, bez których nie może się obyć żadne przedsięwzięcie bazujące na poparciu społecznym. Czy sprawdza się? Po owocach jego... KOD nie jest marginalną grupką, Kijowski nie jest jednym z trudno zauważalnych krytyków dobrej zmiany. I to wystarczy.  ]]>
9681 0 0 0 1570 0 0 1585 1570 0 1589 0 0 1594 0 0 1599 1585 0 1604 1585 0 1605 1594 0 1624 http://www.studioopoinii.pl 0 0 1631 0 0 1637 0 0 1655 1624 0 1657 1631 0 1658 1637 0 1692 1658 0
Czy Polska będzie w Polsce https://www.ruchkod.pl/czy-polska-bedzie-w-polsce/ Thu, 28 Jul 2016 07:00:01 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9691 Czasami już mamy dość telewizji, Internetu, prasy. Same nieprzyjazne komunikaty i informacje. Zamachy terrorystyczne we Francji, polowanie na policjantów w USA, dziwny przewrót stanu w Turcji, w czasie którego zginęło wielu ludzi.
Jerzy Gogół
Komentarze profesjonalistów informują często jak agresję zwalczać agresją. Mnożą się liczby ofiar. Kamery pokazują zbliżenia zapłakanych twarzy i wiązanki kwiatów przy konsulatach i ambasadach. Każdy z nas zadaje sobie pytanie i szuka odpowiedzi: co jest tego przyczyną.  Dlaczego kolor skóry, różnice kulturowe, wyznanie jawią się jako czynnik, dla którego stajemy się wrogami i potrafimy siać zagładę całym narodom albo przeciwnikom politycznym we własnym kraju. Słyszymy różne wypowiedzi ekspertów od socjologii, politologów, dziennikarzy, duchownych i jeśli nawet głoszą jakieś teorie, widać brak przekonania. Często odnoszą się do programów rządowych, zwalają sprawy na poprzednie elity. Obserwujemy mieszkańców Francji po zamachu w Paryżu. Dużo kwiatów, zniczy i kolorowe rysunki, które tak się nie podobały naszemu Ministrowi Spraw Wewnętrznych. Podziwiamy mieszkańców, którzy mówią: nie damy się zastraszyć, nadal wierzymy, że wśród Arabów jest dużo dobrych ludzi, to nasi sąsiedzi, koledzy z pracy. Paryżanie w następnych dniach przeszli w marszu pokojowym i oddali hołd zamordowanym. Nie bali się i nadal chcieli wierzyć, że człowieczeństwo to coś więcej niż nieustanna rywalizacja o zwycięstwo narodów, ras, religii, czy partii. Mieli to w nosie. Wiedzieli, że to jest szansa, aby dalej wierzyć w pogodne oblicze nas samych.  Nie chcieli, by ich dzieci jako najważniejsze uczucie przejęły nienawiść do innych ras i kultur, bo oznacza to także nienawiść do innego człowieka, który może być naszym sąsiadem, znajomym czy kolegą z boiska. Czy życiu każdemu z nas ma towarzyszyć nienawiść i wrogość jako najważniejsze przesłanie dla celów, które realizujemy w codziennym życiu? Francuzi wtedy powiedzieli: chcemy być krajem, który w swojej różnorodności kultur, obyczajów, przekonań widzi szanse rozwoju i wzbogacania wiedzy o życiu. We Francji jest dużo rodzin mieszanych, w których panuje miłość, tolerancja i co – nagle to wszystko będzie bez znaczenia, jak głosi pan Błaszczak ze swoją tezą, że są kultury, które się nie integrują. Ciągle ostatnio znajdujemy się pod presją poglądów, że tylko walka zapobiegnie dalszym aktom terroru, co w efekcie oznacza kontrolę, represje, zbyt surowe egzekwowanie prawa i dalsze wykluczenia społeczne. Czy naprawdę chcemy żyć w takim otoczeniu społecznym z natury nieprzyjaznym i wrogim? Oczywiście, przestępstwa i wykroczenia należy karać bez względu na to, kto je popełnia i z jakich kultur pochodzi. Kodeksy prawa nie mogą różnicować kultur, narodowości, przekonań politycznych, czy koloru skóry, i mają za zadnie wyłącznie rozróżniać przestępstwa i rodzaj kary. Jak zatem ocenić część polityków o orientacji narodowej, kiedy głoszą prymat własnej narodowości czy nadrzędności religii, którą wyznają nad innymi. Jak się do tego ustosunkować? Czy przestać wierzyć w humanitarne oblicze ludzkości? W żadnym przypadku. Politycy realizują własne koncepcje albo dążenia do władzy, albo jej utrzymanie, lub umocnienie. Społeczeństwo ich słucha poprzez media publiczne, tak jak to ma miejsce w Polsce, całkowicie podporządkowane PiS, kiedy nieustannie głoszą: nasz naród jest lepszy, nasza partia jest najlepsza, nie przyjmiemy uchodźców, bo zagrażają naszemu narodowi, będziemy bronić naszej wiary, bo bez niej Polska nie istnieje. Orędzia nienawiści, pełne haseł nacjonalistycznych, pozornej troski o obywateli, kierowane do nas po to, abyśmy wypełniali te przesłania, tak jak przywódcy chcą, bo to patriotyczne. Bo tego wymaga dobru kraju. Ile w tym hipokryzji, buty, braku odpowiedzialności za losy przyszłych pokoleń i upokorzeń dla tych, którzy mają inne zdanie – a tych jest coraz więcej w Polsce. Na szczęście, z matni zaklęć politycznych, bez potwierdzenia ich zasadności i celów, społeczeństwo Polskie się wyzwala. Wielość ruchów społecznych, stowarzyszeń, w których w ostatnim okresie powstały i aktywnie działają, na czele z KOD-em, stają się siłą, w której ludzie są surowymi cenzorami partii PiS, partii, która zaczyna demolować konstrukcję państwa demokratycznego. Jasno mówią swoje „nie” dla państwa egoizmu narodowego, czemu dają wyraz w marszach, pikietach, licznych wydawnictwach i portalach. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę, że demokracja musi być w nas, aby wszelkie jej mechanizmy funkcjonowały w instytucjach państwa. Jest jeden poważny problem, że jednak spora część nie dostrzega związku pomiędzy ideą narodowego socjalizmu, jednego z najokrutniejszych systemów politycznych a drogą do degeneracji państwa, która powstaje na skutek wykluczeń społecznych i coraz większych podziałów na lepszych i gorszych Polaków.  ]]>
9691 0 0 0 1593 http://mondoinbiancoenero.com 0 0 1600 0 0 1613 1593 0 1614 1600 0
Na wspólnej ziemi – organizacje pozarządowe https://www.ruchkod.pl/na-wspolnej-ziemi-organizacje-pozarzadowe/ Thu, 28 Jul 2016 10:00:08 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9693 Żyjąc sobie w Polsce, obywatel przeciętny ogranicza swoją aktywność publiczną do komentowania polityki. Połowicznie chadza na wybory. Sfery prywatnej strzeże, dając jej prymat nad sferą wspólną, w której nie lubi się udzielać. Wie, że są politycy, są media, i jest społeczeństwo. Niekiedy słyszy o organizacjach pozarządowych, ale odbiera ich działalność nieufnie jako fanaberię nawiedzonych i nadaktywnych.
Szymon Karsz
Organizacje pozarządowe? A po co to komukolwiek potrzebne? Nie wystarczą partie?! Gdyby władza robiła to, co trzeba, niepotrzebne byłyby te całe organizacje. Zresztą, Polacy zostali uświadomieni ostatnio, o co chodzi przez telewizję reżimową: organizacje pozarządowe są przykrywką dla szemranej działalności, takich jak George Soros, obcych, co chcą mieć wpływ (i tu następują epitety, że niszczycielski i szkodliwy), i że Fundacja Batorego jest przezeń finansowana „wiadomo, po co”. Tymczasem działalność tej fundacji jest nie do przecenienia. Sam w latach 90. ubiegłego wieku korzystałem z jej grantów na działalność z zakresu psychoonkologii, która w Polsce była wówczas w powijakach. Więc Fundacja Batorego jest zasłużoną organizacją pozarządową o wieloletniej tradycji. Można dowiedzieć się o niej na stronie internetowej. Czytamy tam, że „do priorytetowych zadań Fundacji należy: poprawa jakości polskiej demokracji; wzmacnianie roli instytucji obywatelskich w życiu publicznym; rozwijanie współpracy i solidarności międzynarodowej”. Że się nie udało, patrząc na ostatnie wybory? Cóż, opór materii spory, a ponadto warto pomyśleć, co by się działo bez tej fundacji? Organizacji pozarządowych w Polsce jest bez liku, a jednak ich działalność wciąż jest niedoceniana. Są to organizacje samopomocowe (np. niepełnosprawnych), są wśród nich watch dogs, czyli podejmujące kontrolę obywatelską, tak wyśmiewane przez posłankę Pawłowicz, są lokalne i są sławne, jak choćby Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka, czy Polska Akcja Humanitarna Janiny Ochojskiej. Ja skupię się na takich organizacjach, które podejmują wysiłek edukacyjny. I znów, takich jest mnóstwo i nie sposób ich choćby wszystkich tu wymienić, więc ograniczę się do takich, z którymi jestem emocjonalnie związany. Stowarzyszenie im. Jana Karskiego to kielecka organizacja założona przez Bogdana Białka, która stawia sobie za cel m.in. rozpowszechnianie postaw otwartości i poszanowania dla osób i grup o odmiennej identyfikacji etnicznej, narodowej, religijnej lub kulturowej. Cel wcale niełatwy w naszym monokulturowym kraju, zwłaszcza gdy za punkt wyjścia, nieco przewrotnie bierze sobie zachowanie pamięci o pogromie kieleckim (4 lipca minęła 70 rocznica pogromu). Białkowi udaje się godzić szczytny cel stowarzyszenia z przywracaniem pamięci o dramatycznych wydarzeniach naszej wspólnej historii najnowszej. Nie ma bowiem postawy obywatelskiej bez tej elementarnej uczciwości wobec własnej przeszłości i wobec ofiar. W Muzeum Polin odbyła się premiera filmu „Przy Planty 7/9“. Tytuł to adres, przy którym doszło do zbrodni. „Pogrom kielecki staje się symbolem polskiego powojennego antysemityzmu w świecie żydowskim. W Polsce jest tematem zakazanym przez władze ludowe. Z upadkiem komunizmu, Bogdan Białek, polski katolik, z wykształcenia psycholog, otwiera puszkę Pandory: zaczyna publicznie mówić o tym, co wydarzyło się w 1946 roku. Przebija się przez teorie spiskowe dotyczące pogromu, wyparcie pogromu ze świadomości kielczan i utrwalane przez lata wzajemne stereotypy Polaków i Żydów. Zbliżenie między kielczanami a Żydami zaczyna się rodzić, lecz ma też swoją cenę. Reżyserzy filmu – polski katolik i amerykański Żyd – przez blisko dziesięć lat realizacji filmu uczyli się wspólnego spojrzenia na historię pogromu (...)”. Jaka idea towarzyszy takim działaniom? Niechętni jej stratedzy „dobrej zmiany” powiedzą, że to historyczna polityka wstydu i niepotrzebnego rozdrapywania ran. Otóż, ideą tą jest dojrzałe i odważne traktowanie własnej historii i dziedzictwa, zarówno w jego chlubnym, jak i niechlubnym wymiarze. Tu nie może być tabu w imię jakiejś infantylnej wizji historii jedynie sławnej, zabarwionej megalomanią narodową. Tak, jak potraktujemy własną przeszłość, tak też będziemy żyć w teraźniejszości, w prawdzie i w przekonaniu, że tak, jak nie jesteśmy wcale gorsi od innych, tak też nie jesteśmy lepsi. Jesteśmy tacy sami przy całej złożoności naszych dziejów. Teraz jednak, kiedy słyszymy, kto został wybrany do kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, a kto wybrany nie został, wydaje się jasne, że przybędzie nam historycznych białych plam i rozmaitych przeinaczeń, by wspomnieć choćby apoteozowanie w ostatnim czasie „żołnierzy wyklętych”. Tak prostacka „polityka historyczna”, mająca jedynie słuszną wykładnię, łudząco przypomina komunistyczne zabiegi, tyle że z odmienną akcentacją (zacieranie pamięci o Powstaniu Warszawskim, Katyniu, etc). Inną organizacją prowadzącą działalność edukacyjną jest Fundacja Centrum im. prof. Bronisława Geremka. Celem Fundacji jest wspieranie rozwoju edukacji, myśli i kultury politycznej poprzez promowanie bliskich profesorowi Bronisławowi Geremkowi idei życia publicznego. Miałem przyjemność rozmawiać ostatnio z prezeską Jolantą Kurską, która opowiadała o warsztatach dla młodzieży i innych akcjach, także wydawniczych, by wspomnieć choćby Roba Riemena „Wieczny powrót faszyzmu”: „Ten dzisiejszy faszyzm ponownie jest skutkiem partii politycznych wypierających się swojego własnego dorobku ideowego, intelektualistów uprawiających wygodny nihilizm, uniwersytetów niegodnych tej nazwy, chciwości świata biznesu i mass mediów, które wolą być brzuchomówcą niż krytycznym lustrem dla narodu. To skorumpowane elity kultywują duchową pustkę, w której faszyzm znowu może stać się wielki”. Często napotykam logo Fundacji Geremka przy okazji rozmaitych spotkań i prelekcji. Choćby w Kordegardzie, gdzie miała miejsce premiera książki „Geremek/Vidal. Rozmowy”, a profesora wspominał m.in. Jacek Żakowski, albo przy okazji polskiego wydania książki Bernarda Guetty „Jak zostałem Europejczykiem”, z udziałem Adama Michnika. Jak zwierzyła się szefowa Fundacji, status prawny organizacji pozarządowych w Polsce jest delikatnie mówiąc daleki od doskonałości i przy takich turbulencjach politycznych, jak to ma miejsce obecnie w naszym kraju, już nawet trudno mówić o ich wegetacji, a trzeba mówić o stanie agonalnym. Tymczasem tego typu organizacje pożytku publicznego powinny mieć, jak się zdaje, możliwość działania w zakresie swoich statutowych celów, niezależnie od łaski czy niełaski rządzących. Taki postulat leży w interesie nas wszystkich. Kolejną organizacją wartą tutaj wspomnienia jest Fundacja Shalom Gołdy Tencer, która jest prawdziwym kulturalnym i edukacyjnym kombinatem. Tu powiem tylko, że wśród wielu przedsięwzięć organizuje także konkursy wiedzy o przedwojennych żydowskich mieszkańcach, „Na wspólnej ziemi” i „Historia i kultura Żydów polskich”. Miałem okazję niedawno porozmawiać z młodzieżą biorącą udział w tych konkursach. Zapraszam Państwa do obejrzenia tej relacji. Taka działalność jest nie do przecenienia tutaj, gdzie przed II wojną światową tzw. rdzennych Polaków zamieszkiwało ok. 65%, a resztę stanowiły rozmaite mniejszości narodowe. Można więc mówić, że w okresie międzywojennym mieliśmy w II Rzeczypospolitej tygiel kulturowy – ludność się mieszała, asymilowała albo odmawiała asymilacji, integrowała na rozmaitych poziomach, a przede wszystkim w swoich odmiennych tradycjach kulturowych stanowiła dla siebie nawzajem źródło inspiracji, a niekiedy, niestety, także konfrontacji. Nie ma co bowiem ukrywać, że w okresie międzywojennym jednym z trendów był ten endecki, antysemicki, który wraz z rozwojem europejskiego faszyzmu wzrastał także tutaj, w Polsce. Ale niezależnie od tego kontekstu ważne jest teraz przywracanie pamięci o wspólnej przeszłości i to właśnie czyni Fundacja Shalom. I wreszcie ostatnią organizacją, o której powiem parę słów jest „Otwarta Rzeczpospolita” Stowarzyszenie przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii, które prowadzi warsztaty zgodnie z nazwą dotyczące wielokulturowości i walki z dyskryminacją, a także monitoruje przestrzeń publiczną i media pod kątem mowy nienawiści. Miałem przyjemność nagrywać uroczyste zakończenie organizowanego przez Otwartą Rzeczpospolitą Konkursu prac magisterskich im. Jana Józefa Lipskiego. Proszę zerknąć na to wideo nie tylko ze względu na wspaniałą młodzież, laureatów, którzy opowiadali o swoich pracach, ale także ze względu na Paulę Sawicką, która tam wzruszająco opowiada o Janie Józefie Lipskim – patronie konkursu. Esej Lipskiego tutaj rekomendowany jest właśnie dzisiaj, w dobie odradzającego się nacjonalizmu, bardzo przydatny dla zrozumienia, co nas opętało i co nas zniewoliło, pomimo że został napisany w 1981 roku, czyli w roku, w którym Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Nie jest długi, więc tym bardziej zachęcam do jego lektury. Władza komunistyczna nie była internacjonalistyczna, jak dyktowały ideały marksistowskie, wręcz przeciwnie, schlebiała nacjonalizmowi, który dziś znów zakwitł, stanowiąc wiecznie żywe paliwo polityczne dla populistów. Dość powiedzieć, że działało w Polsce Zjednoczenie Patriotyczne „Grunwald”. Gdy więc nam wmawiają, że obecny nacjonalizm odróżnia nas od komuny, nie dajmy się zwieść. Nie odróżnia, lecz stanowi ponurą, by nie rzec brunatną kontynuację. Taki narodowy socjalizm. Za PRL-u próbowano ludzi przekonać do jedynie słusznej ideologii i oswoić z kultem jednostki. Robiono to na różne sposoby, ale głównie poprzez edukację. W szkolnictwie obowiązywała owa chora wizja świata, więc nauczyciele, którzy nie chcieli jej krzewić, narażeni byli na szykany. Dziś również system edukacyjny opanowany przez reżim, analogiczny do tego komunistycznego, tyle że dodatkowo zabarwiony dla niepoznaki nacjonalistycznie, próbuje przyzwyczaić nas do wykrzywionego obrazu własnej moralności, sprawiedliwości i dziejowej misji. Identycznie jak za młodych naszych lat, szczególną uwagę zwraca na dzieci i młodzież. Najmłodsze pokolenie jest najbardziej narażone na patologiczne wpływy złej władzy, ponieważ nie jest wyposażone w doświadczenie życiowe. Oto przykłady konkursów, które kuszą nagrodami, a których intencją jest wpajenie konformizmu i braku dociekliwości. Za chwilę nie będzie wiadomo, co jest prawdą, a co propagandą. Zupełnie jak za komuny... Trzeba będzie dotrzeć do każdego człowieka i mu wyjaśnić. Trzeba będzie, jak wtedy, nauczyć się nawzajem odróżniać prawdę od fałszu. Nauczyć zmysłu krytycznego, nauczyć poszukiwania prawdy, docierania do niej, hołdowania jej... Pomimo że to znacznie trudniejsze od przyjęcia „na wiarę” prostych tez, prostackiej wizji świata, łatwych wyjaśnień, magicznych recept... Że przeciwstawianie się propagandzie reżimu wiąże się z przeżyciem zagrożenia. Prześladowaniami. Że przecież przyjemniej ulec konformizmowi i nie martwić się o nic... I w tym wypadku szczególna misja spoczywa na organizacjach pozarządowych. Na koniec powiem tylko, że Stowarzyszenie Komitet Obrony Demokracji jest także organizacją pozarządową, a dobrym obyczajem NGO-sów jest współpraca przy realizacji pokrewnych celów statutowych. Można więc mieć nadzieję, że w tym zakresie będziemy intensywnie współdziałać z organizacjami, które od lat działają w dziedzinie edukacji.]]>
9693 0 0 0 1659 0 0
Kłamstwo jedwabieńskie https://www.ruchkod.pl/klamstwo-jedwabienskie/ Sat, 30 Jul 2016 08:09:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9741 Każde państwo i każdy naród ma w swoich dziejach karty chwalebne i karty podłe. Tymi pierwszymi należy się chełpić, a tych drugich dla równowagi wstydzić. Na tym polega dojrzałość społeczna, aby widzieć siebie realnie bez potrzeby kłamliwego wybielania.
Przemysław Wiszniewski
Owe ciemne karty są potrzebne bowiem jako ostrzeżenie i deklaracja „nigdy więcej”. Ich ukrywanie jest dowodem słabości i kompleksów. Profesor Jan Tomasz Gross nazywa rzecz po imieniu: „Wariaci rozbijają polskie państwo na wszystkie możliwe strony. Nadchodzi także rewizja historii najnowszej. Ten nowy reżim przemyślał sobie dotychczasowe doświadczenia, więc będzie chciał kontrolować to, co jest, i to, co będzie. Żeby to zrobić, trzeba zawładnąć również tym, co było – a Jedwabne to jest właśnie część publicznej i dobrze widocznej historii. I to część bardzo przykra, bo psuje tę szlachetną, wspaniałą wizję Polski, która ma być promowana za ok. 100 mln zł na całym świecie. Najlepiej więc, by sprawa Jedwabnego po prostu zniknęła”. A oto oficjalny komunikat z zakończonego w 2002 roku IPN-owskiego śledztwa: „Polska ludność cywilna odegrała decydującą rolę w zbrodni w Jedwabnem – stwierdził prokurator Radosław Ignatiew z Instytutu Pamięci Narodowej. Rolą niemieckich żołnierzy było inicjowanie i zachęcanie do pogromu, ale to Polacy 10 lipca 1941 r. zabili około 350 osób pochodzenia żydowskiego. Liczba 1600 ofiar, podana przez Jana Grossa w książce „Sąsiedzi”, nie została potwierdzona. W mordzie brało udział około 40 mężczyzn z Jedwabnego i okolic”. Andrzej Duda w rocznicę pogromu kieleckiego ogłosił: „W trakcie pogromu wojsko, policja i UB zachowały się w bestialski sposób, bo to wojsko i milicja pierwsze otworzyły ogień i ludzie ginęli od ich kul. Wymiar społeczny dlatego, że atakowali również ludzie i kielczanie. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego zachowania". Pamiętamy jednak, jak w trakcie kampanii prezydenckiej wytknął swojemu rywalowi, prezydentowi Komorowskiemu list, co zresztą niestety przysporzyło mu popularności... Ostatnio partia rządząca forsuje jedynie słuszną politykę historyczną, której zasadą jest zakłamywanie niezbyt chwalebnych kart historii, w tym mordu w Jedwabnem, który jest przypadkiem całej serii analogicznych: „Obecnie wiemy też, że do równie krwawych zajść doszło w sąsiednim Radziłowie i Wąsoczu, a w dalszych kilkunastu miejscowościach Polacy czynnie pomagali Niemcom w akcjach likwidacyjnych”. „Pamięcią negatywną jest natomiast ta, która spojrzenie umysłu i serca obsesyjnie koncentruje na złu, zwłaszcza popełnionym przez innych” – powiedział ostatnio papież Franciszek. Dodajmy, że ta pamięć w kontekście zakłamywania Jedwabnego ma również tę drugą stronę, czyli amnezję w stosunku do krzywd popełnionych przez własny naród. Przedstawiciele władz PiS-owskich, minister Zalewska, czy nowo powołany szef IPN-u, pan Szarek, ku zgorszeniu cywilizowanego świata, gorliwie poddają w wątpliwość polskie sprawstwo mordu w Jedwabnem, wbrew ustaleniom śledztwa IPN. Dzięki Tamarze Olszewskiej, KOD-erce, dowiedziałem się, że oprócz dr Ewy Kurek, min. Anny Zalewskiej i prezesa IPN Jarosława Szarka, także inne osoby podjęły się zbożnego dzieła wybielania mrocznych kart polskiej historii: „Nerwy puściły Małgorzacie Sołtysiak, wiceprezesce Ruchu im. Lecha Kaczyńskiego. Ostro podpadli jej Duda i Szydło, którzy podczas obchodów rocznicy pogromu kieleckiego, potępili antysemityzm i ostro wypowiedzieli się przeciwko rasizmowi. Polak antysemita? Polak rasista? Co za bzdury. Za pogrom odpowiadają Sowieci, Żydzi są źli i tyle w temacie. Patrzy więc teraz podejrzliwym oczkiem na prezydenta i premier. Może dostrzegła w nich element żydowskiego spisku, który chce zniszczyć Polskę? Teraz biegiem złoży wniosek do IPN, by wyprostować kłamstwo kieleckie i będzie czuwać nad Ojczyzną wolną od Żydów i innych złych nacji. I tak trzymaj dobra kobieto, prezes ci to wynagrodzi.” Zapraszam do wysłuchania wypowiedzi prof. Jacka Leociaka z Instytutu Badań Literackich PAN oraz Centrum Badań nad Zagładą Żydów na temat obecnej władzy PiS-u, której populistyczne zabiegi propagandowe niweczą wieloletni wysiłek zmian mentalnościowych w Polsce, zwłaszcza w odniesieniu do najnowszej historii Polski. Pretekstem do rozmowy był list-protest Centrum Badań nad Zagładą Żydów, którego sygnatariusze napisali m.in., że „szokujące słowa o mordzie w Jedwabnem kompromitują Polskę”. O nacjonalizmie, nierzeczywistości i „polityce historycznej” PiS-u mówi prof. Jacek Leociak
Jacek LeonciakJacek Leociak – historyk literatury, prof. dr hab., Pracownia Poetyki Teoretycznej Instytutu Badań Literackich PAN, kierownik Zespołu Badań nad Literaturą Zagłady IBL PAN, Centrum Badań nad Zagładą Żydów przy Instytucie Filozofii i Socjologii PAN.        ]]>
9741 0 0 0 ]]> 1621 0 0 1652 0 0 1656 0 0 1674 1656 0 1681 1652 0 1682 1674 0 1728 http://www.beatagolembiowska.studiobim.ca 0 0 1744 1728 0
Millenialsi i connected na ŚDM https://www.ruchkod.pl/millenialsi-i-connected-na-sdm/ Mon, 01 Aug 2016 07:00:36 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9756 Trwa spór o identyfikację socjologiczną nowych pokoleń. Wnikliwie przeanalizowano cechy pokolenia „Y” zwanego millenium w przedziale wiekowym  20–30 lat, a już nadchodzi pokolenie „Z” urodzonych po 1995 r., którego cechą charakterystyczną jest tablet lub smartfon dłoni i dlatego nazywa się ich potocznie „connected” – podłączony do sieci.
Jerzy Gogół
Papież Franciszek  z całą pewnością ma świadomość zachodzących zmian pokoleniowych czemu dawał wyraz przed Światowymi Dniami Młodzieży. W ocenie wielu duchownych i Kościoła wielkim ryzykiem było zwołanie w tak szybkim tempie Synodu o Rodzinie, zwłaszcza że wielu biskupów wywodzi się z tradycji pokolenia o wzorcach wychowania znacznie odbiegających od realiów dnia dzisiejszego. Papież przed wspomnianym Synodem  na przełomie lat 2015–2016 wygłosił szereg katechez, które miały stanowić fundament do dyskusji o współczesnej rodzinie i roli Kościoła katolickiego w jej kształtowaniu. W tym kontekście należy również spojrzeć na wygłaszane homilie i wystąpienia papieża Franciszka na ŚDM w Krakowie. Papież Franciszek w jednej z katechez z sierpnia 2015 r zatytułowanej „Rodzina nie może być zakładnikiem pracy” głosi: Kiedy odrywa się pracę od przymierza między Bogiem a mężczyzną i kobietą, kiedy się ją oddziela od ich cech duchowych, kiedy staje się ona zakładnikiem logiki czystego zysku i pogardza się ludzkimi uczuciami, to poniżenie duszy zatruwa wszystko, także powietrze, wodę, rośliny, pożywienie… Dochodzi do upadku życia obywatelskiego oraz szkód środowiskowych. A konsekwencje dotykają przede wszystkim najuboższych i rodzin. Nowoczesna organizacja pracy czasami ma niebezpieczną skłonność, by traktować rodzinę jako przeszkodę, ciężar, osłabienie wydajności pracy. (…) W tej sytuacji rodziny chrześcijańskie stają przed wielkim wyzwaniem i wielką misją. Wnoszą podstawy Bożego stworzenia: tożsamość oraz więź mężczyzny i kobiety, rodzenie dzieci, pracę, która czyni ziemię domem, a świat możliwym do zamieszkania. Rozważmy ten tekst w kontekście tego co mówią socjologowie o pokoleniu „Y” i „Z”. Zwracają oni uwagę , że o ile pokolenie „Y” dążyło jeszcze do równowagi między życiem prywatnym a zawodowym, to pokolenie „Z” traktuje życie zawodowe i prywatne jako spójną całość. Warto też przytoczyć ważny głos amerykańskiego apologety autora „Fundamentów Wiary „Joshna McDowell, który stwierdził, że jeśli Kościół nie podejmie natychmiast przebudowy programów formacji to „obecne pokolenie chrześcijan jest ostatnim, jakie nosi ziemia”. To mocny tekst i zapewne papież Franciszek go zna, bo był szeroko komentowany w środowiskach kościelnych. Warto też zwrócić uwagę na wypowiedzi papieża Franciszka nawiązujące do Jana Pawła II a zwłaszcza niespełnionymi nadziejami kościoła ze środowiskiem nazywanym „Pokoleniem JP II” i wielkim wysiłkami do jego reaktywowania w sferze wartości katolickich. Warto przytoczyć tekst papieża Franciszka wygłoszony do młodych w oknie papieskim, kiedy po słowach „Bądźcie szczęśliwi i radośni” przytoczył tragiczną historię Macieja Szymona Cieśli. Padły wówczas ważne słowa: „To jest historia jednego z was. Maciej Szymon Cieśla miał niewiele więcej niż 22 lata. Studiował grafikę i porzucił swoją pracę, żeby stać się wolontariuszem ŚDM. To on przygotował wszystkie projekty, obrazy świętych patronów , banery, które tak pięknie ozdabiają dziś miasto. W tej pracy odnalazł wiarę”. Oprócz ogromnej dramaturgii tej wypowiedzi jest to ważne przesłanie dla młodych w kontekście ocen socjologów pokolenia „Z”, którzy identyfikują je jako ludzi żyjących w świecie wirtualnym, materialistów, przyzwyczajonych do luksusów, bez cech lojalności wobec pracodawców, wykształconych, dla których miejsce pracy jak również narodowość szefa są bez znaczenia. Papież Franciszek stanął przed trudnym zadaniem zwłaszcza, że pokolenie „Z”, jak pokazują badania, nie znosi krytyki i pouczania i jest na tyle kreatywne, aby wnioski wyciągać samodzielnie. Jest jeszcze jeden istotna cecha tego pokolenia podobnie jak poprzedniego millenialsów , że pozostają zbyt długo przy rodzicach i bardzo późno decydują się na założenie rodziny, co łączyć należy z niechęcią do ponoszenia odpowiedzialności. Analizując katechezy papieża Franciszka przed Synodem o Rodzinie jak również jego wystąpienia na Światowych Dniach Młodzieży można z całą pewnością stwierdzić, że ma on świadomość postaw pokoleniowych młodzieży i podejmuje szereg działań dla zmiany programów formacyjnych Kościoła. Jest tylko jedna wątpliwość – czy wszyscy biskupi będą je realizować i jaką rolę w tych zmianach odegra wymiar czasu w skomplikowanych dziejach naszej cywilizacji. Ocena ŚDM młodzieży wymaga dystansu czasowego ponieważ cechuje je wielotorowość doniosłych wątków zarówno w sferze życia religijnego jak również społecznego czy politycznego, niezależnie od pierwszego wrażenia, że pielgrzymi umocnili swa wiarę w Jezusa.  ]]>
9756 0 0 0
Chcesz mieć pokój, szykuj się do wojny https://www.ruchkod.pl/chcesz-miec-pokoj-szykuj-sie-do-wojny/ Wed, 03 Aug 2016 07:00:33 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9768 Donald Trump, kandydat na urząd prezydenta Stanów Zjednoczonych, w dyskusji o roli NATO w zapewnieniu bezpieczeństwa pyta, co to jest Estonia. Prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan pyta, co to jest NATO, odcinając zasilanie podczas puczu w największej bazie sojuszu na terenie swego kraju, gdzie przechowywana jest broń atomowa. Rosja pyta Stany Zjednoczone, dlaczego instalują na terenie Korei Południowej systemy przeciwrakietowe, chociaż odpowiedź na to pytanie znają wszyscy. Chiny natomiast o nic nie pytają i budują sztuczne wyspy na Morzu Południowochińskim, rozmieszczając tam swoje lotnictwo, a dzieje się to dwieście kilometrów od baz amerykańskich na Filipinach. W tej złożonej sytuacji militarno-politycznej nasz minister obrony zajmuję się głównie ustalaniem miejsc i okoliczności odpowiednich do wygłoszenia apelu smoleńskiego.
Zbigniew Wolski
Antoni Macierewicz zaczął kierowanie resortem obrony od czystki wśród kadry oficerskiej. Ważniejsze niż posiadane kompetencje okazało się złożenie swego rodzaju deklaracji lojalności wobec nowego ministra. W oczywisty sposób wpłynęło to na nasze możliwości obronne. Później przyszedł czas na od dawna planowane poczynania skierowane przeciw prokuratorom wojskowym, którzy na pierwszy rzut oka nie dostrzegli zamachu w katastrofie smoleńskiej. Jak to wyjaśniła nam telewizja publiczna, fakt przenoszenia żołnierzy służby czynnej do odległych garnizonów nie powinien budzić niczyich wątpliwości. Gdzieś po drodze odbyły się różnego rodzaju uroczystości związane z uczczeniem żołnierzy podziemia walczących z władzą komunistyczną. Bardzo blisko tego zagadnienia pojawił się spór z organizacjami skupiającymi byłych żołnierzy zawodowych. Jednym gestem stali się niepożądani w nowym spojrzeniu na historię najnowszą, ponieważ, nie wiedzieć czemu, pełnili służbę w większości przed rokiem tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym. Tacy kombatanci stali się już niepotrzebni. Z kombatantami resort obrony ma zresztą same kłopoty, powstańcy warszawscy musieli grubo tłumaczyć się z tego, że nie chcą apelu na obchodach rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Stawianie schorowanych staruszków pod pręgierzem ataków medialnych i irytacji władz uważam za co najmniej nie na miejscu. W tym jednak miejscu kombatanci dali za wygraną, nie miejmy im tego za złe. Zwróćmy uwagę na kolejne poczynania w zakresie bardziej Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego niż Ministerstwa Obrony Narodowej. Nieświadomi niczego poznaniacy zostali zaskoczeni przez wojsko wyposażone w ciężki sprzęt, postawieniem bez stosownych pozwoleń kilkumetrowego posągu Chrystusa. Działo się to przed obchodami Poznańskiego Czerwca. Chyba musimy zwracać większą uwagę na spontaniczne konwoje wojskowe, dziś już nie wiadomo, co i gdzie mogą postawić lub zabrać. Ważnymi sprawami dla naszej obronności było sfinalizowanie budowy elementów tarczy antyrakietowej na naszym terytorium oraz szczyt NATO w Warszawie. W jednym, jak i w drugim przypadku rząd PiS-u, jak to ma w zwyczaju, przypisał jedynie sobie te osiągnięcia, chociaż prace nad nimi trwały od lat. Po wymienieniu podstawowych zagadnień, jakimi zajmował się nasz resort obrony w ciągu ostatnich miesięcy, nie widzę tu zagadnień mających zapewnić nam wzrost bezpieczeństwa. W naiwnym rozumowaniu przeciętnego obywatela wspomniany resort powinien zajmować się przede wszystkim kondycją naszej armii, a nie zagadnieniami związanymi z historią i budowaniem poglądów politycznych. Stan liczebny naszej armii wynosi nieco ponad sto tysięcy żołnierzy, według zapowiedzi ministerstwa obrony w najbliższym czasie ulegnie zwiększeniu o kilka tysięcy etatów, ponadto pojawił się kolejny pomysł na formacje pomocnicze, obecnie nazwane Obroną Terytorialną. Do tej liczby można dodać kilkaset tysięcy rezerwistów, pamiętających jeszcze czasy służby zasadniczej, czyli dla wielu z nas czasy zamierzchłe, ponieważ pobór taki zakończył się formalnie w 2009 roku, lecz już kilka lat wcześniej większość poborowych była kierowana od razu do rezerwy bez jakiegokolwiek przeszkolenia. Z naszymi rezerwistami jest jeden zasadniczy problem – nikt nie jest w stanie określić, ilu z nich jest osiągalnych dla komisji uzupełnień, ponieważ, jak wiemy, z kraju w ostatnich latach wyjechało co najmniej trzy miliony osób. W moim miejscu pracy połowę składu osobowego stanowią mężczyźni, daje to około pięćdziesiąt osób, lecz prawdopodobnie tylko jeden lub dwóch z nich miało jakikolwiek związek z wojskiem. Naginając fakty można dodać jeszcze do puli kilka osób, w tym kobiety, które posiadają podstawowe umiejętności posługiwania się bronią, ponieważ przeszły kurs dla pracowników ochrony, gdzie koniecznością jest zdobycie podstawowej wiedzy z tego zakresu, a także należy to później udowodnić na strzelnicy. Taki stan rzeczy nie napawa optymizmem. Może dziwnie to zabrzmi z ust zdeklarowanego pacyfisty, lecz zauważam w naszym kraju konieczność wprowadzenia podstawowego szkolenia wojskowego dla jak największej liczby obywateli. Najbardziej skuteczny w tym zakresie jest model szwajcarski, gdzie armia zawodowa stanowi znikomą część armii, lecz w poszczególnych jednostkach administracyjnych istnieją dobrze zorganizowane oddziały swego rodzaju pospolitego ruszenia, które regularnie odbywają ćwiczenia. Bardzo daleko nam do takich rozwiązań, trzeba również zmienić nieco naszą mentalność. Szwajcarzy swój ekwipunek, broń i amunicję trzymają w zasadzie w domu. Już kilka lat temu poczuliśmy się w pełni Europejczykami i powinniśmy być z tego dumni. Obecnie jednak, poza dumą i korzyściami płynącymi z przynależności do Unii Europejskiej, powinniśmy także pomyśleć realnie o swej obronności. Należymy do największego sojuszu militarnego na świecie, który ma znaczne możliwości operacyjne, ale nie zdawajmy się tylko na sojuszników, miejmy swój wkład w poczuciu swojego bezpieczeństwa.  ]]>
9768 0 0 0
Fred Gijbels: Ukradziona rewolucja https://www.ruchkod.pl/fred-gijbels-ukradziona-rewolucja/ Thu, 04 Aug 2016 19:55:01 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9779 My – członkowie i zwolennicy PiS – jesteśmy prawdziwymi patriotami. Wszyscy inni należą do gorszego sortu. To my dokładnie wiemy, jak powinny wyglądać struktury narodu polskiego. Teraz mamy władzę i na barykadach obronimy swoje racje. Tylko nasi ludzie wiedzą, jak realizować idee państwa narodowego. Nasze wartości to wartości Kościoła rzymskokatolickiego. Ktokolwiek się temu sprzeciwia, kontestuje państwo.
Fred Gijbels
Pionowcy i poziomowcy Zaraz po wygranych wyborach Jarosław Kaczyński wielokrotnie podkreślał toprzy różnych okazjach. Konserwatywny, katolicki prezes Prawa i Sprawiedliwości przy każdej okazji skarży się, jak okropna niesprawiedliwość została wyrządzona jemu i wielu działaczom „Solidarności” w czerwcu 1989 roku, po negocjacjach z komunistycznym rządem.„Solidarność” miała silne poparcie katolickiego kleru. Rewolucja, którą uważali za swoją, została im skradziona. W „Solidarności”, która po 1989 roku stała się ruchem robotniczym, wyróżnić można dwa pod-ruchy. Nazywam ich pionowcami i poziomowcami. Pionowcy są zwolennikami pionowej organizacji państwa korporacyjnego. Kościół rzymskokatolicki i „Solidarność”, podobnie jak partia komunistyczna, są korporacjami. Licząc od roku 1948 Polska ma szerokie doświadczenie w tego typu strukturach. Taką organizacją jest np. wojsko, gdzie w tym duchu poborowi są trenowani przez trzy lata. Polskie rodziny są patriarchalne, a doktryna Kościoła katolickiego jest ich busolą moralną. Praktycznie wszyscy administratorzy i politycy wychowali się w takim korporacyjnym reżimie. Poziomowcy to elita intelektualna i kulturowa, życzliwa światopoglądowej neutralności Polski. Popierają administrację niezależną od Kościoła i od państwa, zasadę uznaną przez Sobór Watykański II. Mieszanie się kleru do spraw państwa obnaża zacofanie polskiego duchowieństwa. Podczas gdy pionowcy mieli wiele doświadczeń ze strukturami korporacyjnymi, poziomowcy po 1989 roku dopiero odkrywali, czym jest np. demokracja i wolny rynek. Sukcesem w negocjacjach z komunistami, jeszcze przed upadkiem Muru Berlińskiego, było mianowanie neutralnego światopoglądowo rządu z Tadeuszem Mazowieckim jako premierem. W konsekwencji w 1990 roku w wolnych wyborach wybrano na prezydenta Lecha Wałęsę, bardzo religijnego katolika. Niemal natychmiast usunął on z grona swoich doradców braci bliźniaków Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Obecny konflikt w polskim społeczeństwie to starcie poziomowców i pionowców z katolickim klerem u boku. Unia Europejska i Stany Zjednoczone trzymają stronę poziomowców i ich wizji demokracji. Pionowcy uważają, że rewolucja – rozpoczęta przez „Solidarność” i poparta przez Kościół katolicki i Jana Pawła II – została im odebrana przez myślącą horyzontalnie intelektualną i kulturalną elitę początkowego okresu transformacji. Ukradziona rewolucja Czego chce PiS? Ostatecznym celem PiS jest przekształcenie Polski w kraj korporacyjny – suwerenne państwo z podporządkowanymi obywatelami. Nie chcą liberalnej demokracji, w której państwo ma służyć społeczeństwu. Polska musi się stać suwerenna, by inne kraje nie próbowały się mieszać w nasze sprawy. To podwójny konflikt: z jednej strony z poziomowcami, intelektualną i kulturalną elitą, z drugiej – z Unią Europejską. Wcześniejsze próby PiS – w latach 2005–2007 – przeobrażenia państwa horyzontalnego w wertykalne – korporacyjne – nie powiodły się. Zgodnie z umowami podpisanymi podczas przystąpienia do Unii Europejskiej Polska umiejscowiła swój niepodległy byt w ramach struktur UE. Koncepcja suwerenności obecnego rządu kłóci się z tymi założeniami. Prezes PiS Jarosław Kaczyński staje się coraz bardziej bezwzględny w dążeniu do realizacji swojej koncepcji suwerennej Polski. Kieruje się resentymentami. W 1990 roku został zwolniony wraz z bratem przez Lecha Wałęsę, ówczesnego prezydenta. Jako skrajnie prawicowy prezydent Warszawy Lech Kaczyński nie odniósł sukcesu. Co prawda został prezydentem Polski, ale zginął w katastrofie samolotowej w Smoleńsku; w śledztwie wskazano, że to jego autorytarna postawa mogła się przyczynić do tego wypadku. „PiS stało się sektą”, publicznie stwierdził Norman Davis, światowej sławy historyk i ekspert w dziedzinie historii Polski. Na jej czele stoi Jarosław Kaczyński, oderwany od rzeczywistości człowiek, który do niedawna mieszkał z matką i nie miał nawet własnego konta bankowego. Misja i strategia PiS Standardy większości parlamentarnej obnażają strategię PiS. By osiągnąć pionową, korporacyjną strukturę, zasada trójpodziału władzy musi zostać uchylona, a reguły i prawa tak zmienione, by cały wymiar sprawiedliwości — sędziowie, prokuratorzy i policja — podlegał państwu. To samo dotyczy niezależnych publicznych  instytucji monitorujących poczynania rządzących. Także media publiczne muszą stać się mediami narodowymi. Na szczycie tej hierarchii w końcu staje prezydent. Taka transformacja – w domyśle IV Rzeczypospolita – może nastąpić poprzez zmianę konstytucji. Wiele ustaw z szybkością światła przeszło przez sejm, na złamanie karku zostały przegłosowane i podpisane przez prezydenta. Większość kluczowych stanowisk została obsadzono zwolennikami PiS. Do zmiany konstytucji potrzebne są dwie trzecie sejmowych głosów. IV RP jako cel ostateczny raczej nie dojdzie do skutku. Niektórzy uważają, że publiczne akcje sprzeciwu w formie demonstracji na tak szeroką skalę, jak KOD-u oraz ostra krytyka ze strony UE i USA doprowadziły już do swoistego impasu w rozgrywce między pionowcami i poziomowcami. Masowe demonstracje, organizowane przez spontaniczny ruch protestacyjny – Komitet Obrony Demokracji, współpracujący z opozycyjnymi partiami politycznymi, pokazują siłę polskiej demokracji. Misją PiS pozostaje zbudowanie IV RP. To świętość. Realizatorzy tego planu mają jednak bardziej pod górkę, niż sądzili; w odwodzie pozostają jeszcze represje i eliminacja opozycji, poziomowców. Po niemiecku „Kalt stellen”. Represje Represja to narzędzie przeciwko społecznemu oporowi, elicie intelektualnej i kulturowej. Może nią być stworzenie wizerunku wroga – jakiegokolwiek, byleby uciszyć oponentów. Represje stają się możliwe, gdy odpowiednio zmienia się ustawy i przepisy prawne, wpływające na struktury ustroju demokratycznego, poprzez akceptację nepotyzmu, kontrolę wymiaru sprawiedliwości oraz wykorzystując siłę policji i wojska. Taki ukryty cel przyświeca powołaniu Obrony Terytorialnej: 17 brygad, 35 tys. żołnierzy. Mniej lub bardziej skrywane jest – w zależności od potrzeb – wspieranie skrajnej młodzieżowej bojówki ONR walczącej z liberalizmem, tolerancją i relatywizmem moralnym. W drugim tygodniu lipca w Warszawie odbyła się konferencja NATO, na którą przyjechało dwa i pół tysiąca delegatów z całego świata. W ostatnich dniach tego samego miesiąca w Krakowie miały miejsce katolickie Światowe Dni Młodzieży. Szacuje się, że w spotkaniach z papieżem Franciszkiem wzięło udział ponad milion młodych ludzi; na Campus Misericordiae w Brzegach, w Mszy Świętej Posłania kończącej Światowe Dni Młodzieży, uczestniczyło ok. 2,5 mln osób. Z okazji obydwu wydarzeń zaplanowano ekstremalne środki bezpieczeństwa. Czy rzeczywiście konieczna była aż taka „ostrożność”? A może to tylko pretekst? Czy tak ekstremalne rozwiązania były niezbędne i i jak te doświadczenia zostaną wykorzystane po zakończeniu tych zjazdów? Czy PiS zaniecha pozorów i stanie do otwartej walki z przeciwnikami państwa korporacyjnego? Czy na jesieni będzie gorąco? Czy werbunek i szkolenie członków nowej organizacji paramilitarnej oraz przymykanie oka na akcje ONR ku temu zmierzają? Tak prognozuje były lider „Solidarności”, Lech Wałęsa. Są też scenariusze o zróżnicowanym prawdopodobieństwie, według których PiS znika. Na przykład w wyniku problemów wewnętrznych: już pojawiają się zgrzyty z umiarkowanymi i oportunistycznymi współpracownikami partii, którzy chcą wywalczyć swoją działkę na fali nepotyzmu. Ten scenariusz przewiduje, że w efekcie wewnętrznych tarć poparcie PiS spada poniżej 20%, a skonfliktowani odchodzą z partii. Dominująca pozycja PiS okazuje się niemożliwa do utrzymania, szczury opuszczają tonący statek. Również czynniki zewnętrzne mogą bardzo utrudnić PiS-owi życie. Załóżmy, że opozycja skutecznie się zorganizuje i przy poparciu UE (choć rozwiązanie obecnego kryzysu UE uważa wyłącznie za wewnętrzną sprawę Polski) znajdzie prawny sposób zakończenia obecnych rządów. Na przykład organizując referendum, tak jak stale sugeruje to Lech Wałęsa. Program umożliwiający sukces opozycji To przede wszystkim zjednoczenie w walce z partią rządzącą. Jeżeli to się nie uda, nawet po implozji PiS jako ruchu, nie będzie wystarczającego pola do gry politycznej. Pozostanie bowiem 20 do 30% elektoratu o niezaspokojonych oczekiwaniach. Ponadto, program polityczny powinien być nakreślony tak, by trafił do jak najszerszych grup ogółu wyborców. Jest wiele kwestii, na których powinna skoncentrować się szeroka koalicja. Należą do nich zwłaszcza: reforma służby zdrowia, podłączenie systemu edukacji do europejskich standardów (z naciskiem na kształcenie społeczeństwa obywatelskiego), podniesienie zarobków, redukcja roli Kościoła katolickiego i dotacji na jego rzecz oraz przeciwdziałanie wykluczeniom, w tym osób niepełnosprawnych (stworzenie lepszego systemu opieki nad nimi).Do tego dochodzi cofnięcie wdrożonych ustaw i przepisów prawnych: powrót do rozdziału ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz autonomia Trybunału Konstytucyjnego. Należy na nowo stworzyć system monitoringu organów administracji pod kątem jakości spotkań w publicznych instytucjach, co jest niezbędne do przeciwdziałania nepotyzmowi i korupcji; przypadki nepotyzmu powinny być rozpatrywane przez służbę cywilną. Media narodowe powinny odzyskać status publicznych. Należy przywrócić Radę ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej i Ksenofobii. Przedstawiciele PiS, którzy naruszyli prawo, muszą być pociągnięci do odpowiedzialności. Problemem opozycji jest jej słabość. Brak w jej szeregach lewicy (to nie tylko polski problem), która ciągle jest synonimem komunizmu zamiast europejskiego socjalizmu z początku XX wieku, który wywalczył polepszenie warunków pracy, mieszkaniowych  i powszechną edukację. Luka po lewej stronie politycznego krajobrazu stworzyła przestrzeń dla populistów, którzy kształtują państwo korporacyjne i próbują udobruchać „proletariat” hasłami w stylu: „Zorganizujemy kraj dla was”. W ostatnich latach skupiono się w Polsce na rozwoju gospodarczym w stylu neokonserwatywnym z liberalnym spojrzeniem na funkcjonowanie wolnego rynku. Zabrakło przy tym edukacji w zakresie demokratycznego społeczeństwa obywatelskiego. Ruch opozycyjny KOD zamierza to nadrobić. Jego celem jest przekształcenie obecnie zantagonizowanego społeczeństwa w obywateli skupiających się w grupach, które z sobą rozmawiają i wzajemnie się słuchają.
Fred Gijbels, ur. w 1942 r. w Holandii, absolwent psychologii Uniwersytetu w Amsterdamie; specjalizuje się w doradztwie politycznym, public relations, a zwłaszcza psychologii politycznej krajów dawnego bloku wschodniego; zaangażowany w prace regionalne i rządowe. Od 12 lat mieszka w Krakowie. Artykuł pochodzi z najnowszego podwójnego Przeglądu Demokratycznego poświęconego dialogowi. Polecamy zwłaszcza teksty psychologów Freda Gijbelsa, Tomasza Wojciechowskiego i Agnieszki Bartczak, a także ważne i polemiczne artykuły dra Schulza i Piotra Kaima. W nowym, podwójnym numerze znajdują się informacje o projekcie Przestrzeń Wolności, fotoreportaż z licznych KOD-owskich manifestacji w czerwcu tego roku oraz podsumowanie półrocznej działalności Stowarzyszenia KOD. Dla osób spoza Facebooka oraz dla tych, którzy narzekają, że facebookowe teksty zbyt szybko znikają, przygotowaliśmy krótkie zestawienie najciekawszych postów. Zachęcamy do lektury!]]>
9779 0 0 0
PiS-owskie treści w podręcznikach do historii https://www.ruchkod.pl/pis-owskie-tresci-w-podrecznikach-do-historii/ Fri, 05 Aug 2016 06:00:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9789 Już nadszedł ten czas. Po wielu latach przekłamań, fałszu i niedomówień wreszcie kładziemy dzieje Polski na wielkim stole PRAWDY i wycinamy, przycinamy, dodajemy to, co ma służyć wiarygodności i uczciwości historycznej. Tyle lat trzeba było nam czekać, by poznać prawdziwych bohaterów, prawdziwe dzieje mojej skopanej przez lata, niszczonej Ojczyzny.
Tamara Olszewska
II Wojna Światowa to ciężkie lata dla Polaków. W tym okresie objawili się rodzice i dziadkowie naszych obecnych wybrańców narodu. To oni, jako jedyni, ofiarnie walczyli z Niemcami, utworzyli Armię Krajową, dokonywali akcji sabotażu, poświęcili swe życie w Powstaniu Warszawskim. Zupełnie nie rozumiem, jak przez lata można było nam wmawiać, że były Bataliony Chłopskie, jakaś Armia Ludowa i jacyś inni jeszcze, którzy ponoć też walczyli z okupantem. No i jeszcze ci Żydzi, wrzód na polskiej historii. Ktoś sobie wymyślił, że prawdziwi Polacy donosili na nich, okradali, a nawet dokonywali jakiś tam pogromów. Szczyt bezczelności i tyle, bo żaden naród nie miał tyle miłości do swoich obywateli żydowskiej narodowości jak właśnie my, Polacy. Czasy PRL, kolejne mroczne i antypolskie. Na szczęście dla nas wzrastało już pokolenie, które przejęło ideały swoich przodków i walczyło, walczyło aż do ostatniej kropli krwi, by Polska stała się naprawdę wolna. Na barkach prawdziwych patriotów usiłowali wznieść się na piedestał zdrajcy i sprzedawczyki. Taki Kuroń, Wałęsa, Mazowiecki, Geremek, Krzywonos, Frasyniuk, Borusewicz, mistrzowie iluzji i zakłamania wmówili Polakom na długie lata, że to oni przywrócili nas Europie. Szczyt bezczelności. Fikcja przesłoniła całą prawdę historyczną. W mrokach niepamięci ukryto ludzi, którzy byli prawdziwymi patriotami, którzy konsekwentnie, pomalutku prowadzili nas drogą ku Wolności. W sierpniu 1980 roku to właśnie bracia Kaczyńscy przeskoczyli przez mur stoczni i poprowadzili naród przez wielki strajk, który zakończył się powstaniem „Solidarności”. Jakiś mierny dziennikarzyna dokonał manipulacji zdjęciami, stąd to Wałęsa został pokazany światu, jako ten, który stał się przywódcą Nowego Ruchu. Prawda jednak była taka, że to Lech Kaczyński podpisywał porozumienie długopisem, który podał mu brat bliźniak. W stanie wojennym, gdy wielu siedziało sobie w obozach dla internowanych, hołubieni przez władze, dokarmiani przez zagranicę, to Jarosław Kaczyński wziął na siebie organizację struktur Podziemia. To on biegał z wózkiem, gdzie maleńki Duda spał na ulotkach. To on ukrywał się u rodziców Błaszczaka, gdzie drukował prasę podziemną. To było prawdziwe męstwo, nie dać się złapać i działać, działać, działać. Polska po transformacji. Nastały trudne czasy dla Braci Kaczyńskich. Okazało się, że Polacy wolą te podróbki polityczne, tych pseudoopozycjonistów, a prawdziwych bohaterów nie doceniają. Karierę polityczną robią Żydzi jak Geremek czy Michnik, taki Tusk, co to jego dziadek przeciwko Polsce walczył podczas wojny, Kwaśniewski komuch i im podobni. Polakom klapki spadły z oczu, gdy został zamordowany za przyzwoleniem ówczesnego rządu Lech Kaczyński. Ta niebywałą zbrodnia skupiła wokół brata bliźniaka wszystkich, którzy mieli dosyć życia w zakłamaniu historycznym. Nastąpiła eksplozja prawdy i wiary, która doprowadziła nas do wyborów parlamentarnych 2015 roku. Polacy pokazali, że już nie pozwolą sobą manipulować, że wiedzą, kto jest kim, kto zasługuje na szacunek i pamięć. Po przejęciu władzy przez prawdziwych Polaków nadszedł czas, by wreszcie prostować naszą historię. Zdrajca Wałęsa won z historii, Tusk z niemieckim rodowodem won, Bartoszewski, który nie wiadomo, co robił w Auschwitz won, Michnik Żyd won. Historia znowu zaczyna mieć prawdziwe oblicze, oddaje hołd prawdziwym bohaterom, szykuje dla nich spiżowe pomniki.  Wreszcie „dobra zmiana”, wreszcie dobra historia. Naród się raduje, a ja wiem jedno, kiedy politycy wkraczają do szkół, powiedzenie, że „takie będą Rzeczpospolite, jakie ich synów chowanie” staje się bardzo, bardzo groźne.  ]]>
9789 0 0 0 1715 0 0 1719 0 0 1736 0 0 2154 0 0
Mam nadzieję… https://www.ruchkod.pl/mam-nadzieje/ Sat, 06 Aug 2016 16:30:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9795 I rozpoczęła się dyskusja. Dyskusja zastępcza. Rozwydrzona młodzież dewastująca grób Bolesława Bieruta jest fantastyczną młodzieżą, bo przecież to ona wyraża sprzeciw przeciwko katowi z lat 50. Hurrra! Krzyczy minister Ziobro. Oni mieli moralne prawo. Posłanka Gosiewska interweniuje w obronie fantastycznych młodych ludzi. Ktoś inny dodaje: przecież napisali prawdę… Nagle pojawiają się w programach telewizyjnych określone pary rozmówców. Jeden – beneficjent dawnego systemu, drugi – syn więźnia politycznego w tamtym systemie. Demagogia, uproszczenie, wypaczenie tego, co się naprawdę stało.
Grażyna Olewniczak
A stało się tyle, że młodzież zdewastowała nagrobek kogoś, kto według niej jest zły. Krokiem następnym jest interwencja ministra sprawiedliwości, który mętnie tłumaczy, że ta młodzież nie zasługuje na to, by policja się nią zajmowała. Nadbudowę zostawmy. Rozmowa o tym, czy mauzoleum tego złego człowieka należy zniszczyć, przenieść pod płot, czy „przeprowadzić” w inne miejsce, to rozmowa poważna, rozmowa o rozumieniu historii i jej zawiłościach. Nie jest to rozmowa na dziś w kontekście niszczenia nagrobka. Za chwilę zostanie zniszczony cmentarz niemiecki, później żydowski, protestancki i muzułmański. Za chwilę do tego zostanie dodana nadbudowa, że przecież to są groby innych, pewnie złych, no może nie tak złych jak ten od zdewastowanego nagrobka, ale zawsze… Po nagrobkach przyjdzie czas na dewastację synagogi, zboru, meczetu i idąc dalej, każdego miejsca, które nie należy do „prawdziwego polskiego patrioty”. Może ja mam pewne wypaczenia, ale dla mnie jest to gra na resentymentach. Gra się towarzyszem Bierutem i dewastacją grobu, gra się na stosunkach z Ukrainą. Dla mnie jest to jeden z elementów tworzących faszyzm. Gra na animozjach, polityka kreowana za sprawą agitatorów, którzy nie znają innych motywów niż utrzymanie i poszerzanie władzy. Władzy w najbardziej wulgarnym tego słowa znaczeniu. Tworzy się ruch polityczny usidlający ludzi, który zajmuje się jedynie stymulowaniem agresji i złości, eksploatując resentyment. Nie szuka żadnych rozwiązań, nie ma idei, ale potrzebuje nieporozumień, by móc znieważać i nienawidzić. Znieważanie dla samego znieważania, nienawiść dla samej nienawiści. Wróćmy do dewastacji. Policja po raz któryś jest piętnowana za swoje działanie. Wskutek interwencji ministra Ziobry chuligan, który atakuje policjanta zostaje zwolniony; interweniujący policjanci, kiedy to córka posłanki PiS-u awanturuje się – zostają napiętnowani. I teraz ta sytuacja. Nie chodzi o to, że policja traci autorytet, chodzi o to, że zanim rozpocznie interwencję powinna spytać, kim jest przestępca albo zadzwonić gdzieś „wyżej”, czy takie, a nie inne zachowanie jest przez władzę akceptowane. To prosta droga to określenia naszych i innych. Ci inni są winni naszych porażek. Zaczyna tworzyć się grupy „kozłów ofiarnych”. Komuniści? Źli – wiadomo, ale może należałoby wznieść rozmowę na nieco wyższy poziom, by porozmawiać też o udziale w tym źle – tych dobrych z Zachodu? Żydzi? Ukraińcy? Przedsiębiorcy? Naukowcy? Ci, którym się powiodło? Ci, co się uśmiechają? Może też są źli, może nawet równie źli jak ten leżący w mauzoleum? Takie nihilistyczne społeczeństwo, pozbawione moralnych i kulturowych podstaw, pozbawione wyższych celów, opętane pospolitością jest niezwykle podatne na demagogię, na resentymenty i strach. Skończył się „miodowy miesiąc” rządów PiS. Głos zabrał minister Ziobro. Głośno krzyczy o prawie moralnym do jakichś określonych działań – to droga do sądów ludowych. Sami wymierzamy sprawiedliwość, bo prawo moralne jest w nas, ale brakuje nieba gwiaździstego nad nami. Minister Macierewicz już tworzy odpowiednią ustawę o obronie terytorialnej, która będzie chronić pretorian ministra. To te grupy „młodych gniewnych” będą tworzyły rzeczywistość, będą szukać wrogów i naprawiać rzeczywistość. Idzie faszyzm, faszyzm firmowany i zaakceptowany przez rządzących. Do tego tworzy się nową historię. Historię, która jest przedmiotem memów. Tworzy się autorytarnego przywódcę, który niczego nie dokonał, ale bez którego, według mniemania określonej grupy – nie ma przyszłości. Likwiduje się niezależność nie tylko instytucji (przykładem jest Trybunał Konstytucyjny), ale i pojedynczych ludzi zależnych od tych instytucji. Dobrze. Nie będę czarno widzieć. Widzę nadzieję, w tym, że niektóre środowiska potrafią niezależność zachować i to im się uda. Mam nadzieję, że dojdzie do dwóch wielkich Kongresów: sędziów i kultury. Mam nadzieję, że środowisko KOD-u potrafi pracować niemal pozytywistycznie razem z innymi organizacjami pozarządowymi, by poruszać sumienia i uczyć wolności. Mam nadzieję, że ci wszyscy, którzy nie są PiS-em zjednoczą się, wyznaczając w programach swoich partii punkty istotne dla demokracji. Mam nadzieję…  ]]>
9795 0 0 0 1737 0 0 1740 0 0
Co prezes ma na swoich ludzi? https://www.ruchkod.pl/co-prezes-ma-na-swoich-ludzi/ Mon, 08 Aug 2016 14:52:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9802 Izabela Rak Od dłuższego czasu w Polsce trwa kryzys konstytucyjny, a prezes Kaczyński nie ma zamiaru podjąć dialogu — ani z opozycją sejmową, ani z obywatelami.  Szkicuje neostalinizm w XXI wieku, kiedy Polska wreszcie stawała się prawdziwą demokracją. Powstaje pytanie: dlaczego to robi? I dlaczego mu to się udaje? Wiele osób się zastanawia: co prezes chce osiągnąć i co kieruje posłami partii rządząej, którzy wykonują wszystkie jego rozkazy. Czy to jest wiara w prezesa, czy może (także) strach przed nim? Następne pytanie: dlaczego głowa państwa — Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej – bezdyskusyjnie wykonuje polecenia zwykłego posła? Prezes Kaczyński, mimo posiadania doktoratu prawa, wyraźnie nie rozumie podstawowych zasad, na których opierają się ustroje państw demokratycznych na świecie. Lub je świadomie lekceważy. Lepszy wyrok Trybunału Stanu niż upokorzenie przed narodem? Startujący w kampanii prezydenckiej Andrzej Duda wyśmiewał swojego kontrkandydata — Bronisława Komorowskiego z powodu podpisywania przez niego prawie wszystkich przedstawianych mu ustaw. Duda mówił: „Pan Prezydent Komorowski siedzi pod żyrandolem i podpisuje wszystkie dotkliwe ustawy jakie zgłosi PO”. …Tymczasem po wygranej Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich nie było ustawy, której by nie podpisał. Nie zatrzy­mał się nad żadną nawet na moment. Co takiego prezes ma na nich? Wypada sądzić, że pre­zes ma jakieś „ciekawe” materiały nie tylko na prezydenta, ale na wielu swoich posłów. Co oni takiego porobili w swoim życiu? Jeżeli to prawda, że jakieś obciążające tych wszystkich ludzi materiały istnieją i że nie prezentuję tu prostej teorii spiskowej (ale ona się sama narzuca: z jakiego innego powodu taka masa ludzi tak jednolicie popierałaby oczywiste łamanie prawa), to skąd pewność, że Kaczyński ich nie ujawni? Jak można ufać człowiekowi, który łamie Konstytucję, obraża obywateli, którzy go wybrali! Dziwne postępowanie. Co najmniej dziwne. Jarosław Kaczyński chce mieć kontrolę nad każdym i nad wszystkim. To jedno jest pewne. Na dywanik u prezesa „Dywanik u dyrektora”– to niektórzy pamiętają ze szkoły. Z rozmów z zainteresowanymi wynika, że podobne zasady prezes bezpośrednio wprowadził w polskim parlamencie. Niektórzy twierdzą, że wysyła swoich zwiadowców na stałe obchody sejmowych korytarzy. Mają sprawdzać czy posłowie PiS-u… nie rozmawiają z posłami z opozycji. Przyłapany na gorącym uczynku miałby być wzywany do „pokoju zwierzeń”, by tam otrzymać reprymendę z ust Kaczyńskiego lub jego pełnomocników… Jeśli te informacje są prawdziwe, to wszystko to razem zmierza w stronę czystego stalinizmu. Kontrola – najwyższy stopień zaufania. To hasło staje się pomału w polskim parlamencie rzeczywistością. Pluralizm partii politycznych oraz różne poglądy różnych środowisk to prehistoria. Teraz ma rządzić „dobra zmiana”. Jedna i niepodzielna. „Partia to ręka milionopalca, w jedną miażdżącą pięść zaciśnięta” – pamiętacie? Quo vadis prezesie? Dokąd zatem zmie­rza Rzeczpospolita? W październiku mija pierwsza rocznica rządów Prawa i Sprawiedliwości. Do tej pory ludzie tej partii zdążyli już rozmontować demokratyczne państwo prawa. Co przez następne trzy lata PiS zrobi z Polską? Co dalej, panie prezesie? Myślę, że najbliższymi tematami będą służba zdrowia i edukacja. Wkrótce minister Konstanty Radziwiłł będzie chciał przeprowadzić zasadnicze reformy. On też wyraźnie dąży do powrotu do systemu obowiązującego w PRL. Pamiętamy jak to wyglądało: wszystko dla wybranych i byle co dla pozostałych. Podobnie ministerka od oświaty też odtwarza system monokultury politycznej sprzed lat. Czy tego chcemy? Rebelia kontra Imperium Ile Polacy zdołają jeszcze wytrzymać tych dobrych zmian? Ile jeszcze prezes musi nam zabrać, abyśmy w znaczącym wreszcie odsetku przejrzeli na oczy? W końcu kiedyś ucho tego dzbana – zgodnie z przysłowiem – urwie się, ale kiedy i jakim kosztem? Będziemy mieli powtórkę „kryterium ulicznego” z lat osiemdziesiątych – czy nie? Czy muszą wygrać radykałowie? Co się wtedy stanie z wszystkimi Polakami, choćby tymi pracującymi w Unii Europejskiej? Na te pytania — i na wiele innych, które Czytelnik postawi sobie sam — odpowiedź znajdziemy w najbliższej przyszłości. Oby nie trzeba było kończyć tego zdania słowem: niestety… Qui gladio ferit, gladio perit – panie prezesie, wszak jako wysoce wykształcony prawnik zna pan na pewno tę sentencję. Niech pan się jeszcze zastanowi…]]> 9802 0 0 0 1749 0 0 1756 0 0 1761 0 0 1771 1761 0 1784 0 0 1795 0 0 1801 1761 0 1805 0 0 Pudełko od zapałek https://www.ruchkod.pl/pudelko-od-zapalek/ Mon, 08 Aug 2016 11:58:34 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9804 Pudełko od zapałek ma takie zakładki i tam się wkładało bibułkę z adresami. Koniecznie trzeba było mieć przy sobie takie czasopismo jak choćby „Przyjaciółka”, bo i w Warszawie, ale przede wszystkim poza nią, wszystkie kobiety tę „Przyjaciółkę” czytały. Po co ona była? Żeby w środek włożyć biuletyny KOR-u. Pieniądze przewożone były inaczej.  Przed wyjazdem do Radomia i po przyjeździe trzeba się było w konkretnym mieszkaniu zameldować. Byliśmy bardzo zdyscyplinowani.
Grażyna Olewniczak
Tak wspomina to, co się działo, po tak zwanych wydarzeniach radomskich i pacyfikacji przez Milicję i ZOMO Agnieszka Wolfram-Zakrzewska – współpracowniczka KOR-u. Miałam wtedy 18 lat i byłam taką małą dziewczynką, która bardzo chciała coś robić dla Polski. Jestem z klucza KIK-owskiego, bo pomoc dla Radomia „szła” z różnych stron. Wszystko zaczęło się od tego, że przyszedł do mnie Wojtek Arkuszewski i zapytał, czy nie chciałabym pojechać do Radomia. To był wrzesień. Zaczynałam właśnie studia. Bardzo mi się to spodobało, do tego miałam ogromne poparcie swoich rodziców. To było dość rzadkie. Większość rodziców bała się o swoje dzieci, choćby tego, że zostaną wyrzucone ze studiów i moi koledzy ukrywali swoją działalność przed nimi. Ja miałam gdzieś wpisane w siebie takie, a nie inne zachowania. Moja matka była w Powstaniu, ojciec siedział w więzieniu stalinowskim, a dziadkowie walczyli w Powstaniu Styczniowym. To było normalne, tak mi się wydawało, że to jest normalne i tak należy robić. Rodzice mnie wspierali i nawet dwa razy ojciec zawiózł mnie tam samochodem. Do tego służbowym, tłumacząc kierowcy, że jadę do Radomia po buty, bo przecież była tam fabryka – „Radoskór”, a wtedy tak się jeździło. Po buty do Radomia, po kryształy do Krosna… To były bardzo luksusowe wyprawy, bo to jeżdżenie wcale nie było takie fajne. – To była ta słynna szosa E-7? Tak. Zawsze nią jeździłam. Nie chciałam jeździć pociągami. Zawsze jeździłam z Placu Zawiszy. Tam się stawało i łapało okazję. Na ogół to były jakieś Nyski, czy Żuki… – A kierowcy nawet nie wiedzieli, kogo wiozą… Nie… Tam stało sporo osób. Jechali z Warszawy coś załatwiać albo wracali z zakupami… Wyglądałam jak taki piętnastoletni chłopczyk, co mi się kilka razy bardzo przydało. Pięć, czy dziesięć złotych to kosztowało. I jechało się półtorej godziny. Myśmy jeździli od października. Było zimno i mokro. To, co mnie uderzyło – to potworna nędza w tym Radomiu. To było coś niesamowitego. Ja pochodziłam z bardzo skromnego domu. Było co jeść, były książki, były meble, a to, co tam zobaczyłam… Ja sobie nie zdawałam sprawy, że ludzie w takich warunkach mogą żyć. Pani wie, jaki to był mechanizm… – Pomagano osobom, które miały procesy, które wsadzono do więzienia… Nie pamiętam już kto. Czy Mirek Chojecki, czy Zbyszek Romaszewski jeździli na procesy i to oni zaczepiali rodziny tych osób, które były zatrzymane. To nie byli żadni działacze polityczni, to byli robotnicy, przypadkowe osoby, a nawet zwykli przestępcy zatrzymani na ulicy. W czasie zamieszek nie tylko podpalono Komitet Wojewódzki, ale też okradano sklepy. Miałam pod opieką dwie takie rodziny, które były ewidentnie rodzinami alkoholików i złodziei. To był bardzo łatwy łup dla milicji. Zamknięto ich, bito… – Wtedy takie zachowania milicji były normą. Słynne „ścieżki zdrowia”… Nie wiem, czy to chodziło o to, by dużo ludzi wsadzić do więzienia… Niektórzy kradli, niektórzy byli pijani. Ich wyciągano nawet z domów. To byli menele, ale byli potwornie skatowani. Przyjeżdżałam do nich z mnóstwem pieniędzy. To była „kupa kasy”.  Rodzinie zostawiało się po tysiąc złotych. To były pieniądze, jakich oni nie oglądali, chyba, że ukradli. Dawałam im pieniądze, dawałam biuletyn informacyjny KOR-u. Taka sytuacja: siedzi takich pięciu meneli, pijemy niesamowicie słodką kawę w dużej szklance. Tak mnie podejmują, a ja im te tysiąc złotych daję i pokazuję im ten biuletyn, a tam – Halinę Mikołajską. To było jedyne nazwisko, które im coś mówiło. Gdzieś w telewizorze widzieli, kojarzyli, kim jest. A ja im mówię, że takie właśnie osoby ujmują się za nimi tam w Warszawie. Pytali skąd te pieniądze, to ja im tłumaczyłam, że ludzie się zbierają, a teraz jak będzie strajk w innym mieście, to będziemy zbierać i tu w Radomiu, i wtedy wy się też dorzucicie. To będzie taka solidarność robotnicza. – Taka lekcja… Może nawet z demokracji… To teraz wydaje mi się zabawne, ale ta nędza to było coś porażającego. Miałam też pod opieką taką panią… To byli bardzo uczciwi ludzie… Poszłam do takiego domku, tam się wszystko waliło. Piątka dzieci. Gołe te dzieci. Zimno… Jej męża wsadzili do więzienia. Siedział z rocznym, czy nawet większym wyrokiem. Złapano go na ulicy, a on był epileptykiem. Kiedy dostał ataku, to go jeszcze bardziej zbili i oskarżyli o pijaństwo i o czynną napaść na milicjanta, bo miał przy sobie scyzoryk. Dałam tej pani dwa tysiące, bo tam naprawdę nawet nie było co jeść i ta pomoc była niezbędna, a ona mówi do mnie: „Najświętsza Panienko” i całuje mnie po rękach. – To było dla niej jak cud. Matka Boska wprost z nieba… Potem mi powiedziała, byśmy się tym podzieliły… To było wzruszające. Oni byli bardzo biedni, bardzo prości, ale coś niezwykle szlachetnego w nich było. Później ta pani przyjeżdżała do Warszawy do adwokata. To był zespół 25 na Placu Zbawiciela. Był tam mecenas Grabiński, który im pomagał. To była realna pomoc. Temu biednemu panu, który w tym więzieniu siedział był potrzebny przyzwoity adwokat. Wiem, że bardzo mu pomogliśmy i dość szybko wyszedł. – Nieprawdopodobna była rola adwokatów. Wśród nich byli ci najwybitniejsi: Siła-Nowicki, Olszewski, Grabiński, Lis-Olszewski. Oni byli już wcześniej związani ze środowiskami opozycyjnymi: po prostu, Komandosów, czy z Janem Józefem Lipskim. Oni bronili już wcześniej, zawsze w jawnych procesach. Myślę, że w takim zespole adwokackim jak ten 25 większość aplikantów i prawników robiła podobnie. Pomagali. Ci adwokaci brali te sprawy i potem jeździli do Radomia i innych miast. Kto inny jeździł pomagać, tak choćby jak ja, a kto inny jeździł na procesy, jako obserwator, czy osoba nawiązująca kontakty. Jeździły tam szacowne osoby, choćby wspomniana już przez mnie Halina Mikołajska. My byliśmy, przynajmniej teoretycznie, zakonspirowani.  Ja byłam zakonspirowana fantastycznie. Ważyłam wtedy 48 kilo, byłam szczupłym chłopczykiem w kurteczce z kapturkiem, którą sobie kupiłam w „Smyku”, ale moi koledzy nie mogli się tak zakonspirować. Byli wysocy, w okularach i z plecakami. To to po prostu była „superkonspiracja”. Jak taki się pokazał na ulicy, to od razu było wiadomo, kim jest. Oni się bardzo odróżniali od innych osób. Ja nie odróżniałam się niczym. – To było bardzo pomocne, myślę… O tak… Była taka sytuacja. Jestem w jednym z domów. Jest mama, moi podopieczni i ich siostrzyczka. Może starsza ode mnie o jakieś trzy lata. Ci moi podopieczni leżą w łóżku, naprawdę skatowani, zaraz po wyjściu z więzienia i opowiadają, co się w tym więzieniu działo. Pieniądze już dostali, pijemy tę straszną, słodką kawę, a na stole leżą biuletyny informacyjne KOR-u i oczywiście gazeta. „Przyjaciółka”. I nagle walenie do drzwi i wchodzi dzielnicowy. Wielkie chłopisko, w tym mundurze milicyjnym i dopytuje tych moich podopiecznych o pracę i o to, jak się żyje i w końcu mówi: „No wiecie, będą tu do was przyjeżdżać z Warszawy. Pieniądze wam będą dawać. Będą wam przywozić jakieś gazetki podziemne. Będą też chcieli, żebyście mówili jak to było w tym więzieniu. Pamiętajcie, że nic im nie mówicie, a jak powiecie, to zobaczycie, że znów wylądujecie „na dołku”. A jak taki tu do was przyjdzie, to natychmiast musicie mi powiedzieć”. A ja tam siedzę… Jak wszedł, to tylko tą „Przyjaciółką” zdążyłam przykryć biuletyny. Wreszcie zwrócił na mnie uwagę i pyta, kim jestem, na co mama odpowiedziała: to koleżanka Anki. Przyjął do wiadomości i poszedł… – Odetchnęła pani wtedy z ulgą… Udało się… Udało, ale chyba właśnie oni „przykapowali” mnie jednak. Byli szantażowani, więc się nie dziwię, ale bardzo uczciwie zgłosili to Jackowi Kuroniowi. Taką mieli instrukcję, że jeśli coś takiego się wydarzy – muszą zgłosić. I zgłosili. Wtedy zastanawialiśmy się, czy powinnam tam jeszcze jeździć, ale sama stwierdziłam, że mnie nie rozpoznają. Raz mały chłopczyk, innym razem dziewczyna. Nie byli mnie w stanie dobrze opisać.  Jak przyjeżdżaliśmy okazją złapaną na Placu Zawiszy – to wysiadaliśmy w różnych miejscach miasta. Często wysiadałam tuż przed Radomiem i potem jechałam autobusem miejskim. Stawałam się wtedy osobą stamtąd. Wracałam, z reguły autobusem Radom–Warszawa i to było takie uczucie, którego nigdy nie zapomnę. Trudno mi powiedzieć, czy ja się bałam, czy nie bałam. Jak jest się młodym, to nie ma się takiej wyobraźni, ale pamiętam jak już obeszłam tych sześć, siedem mieszkań szłam na dworzec i wsiadałam do takiego nowoczesnego na tamte czasy Ikarusa. Miał takie miękkie fotele… Autobus ruszał i byłam wtedy w takim błogim stanie. – Ulga. Wszystko się udało… Tak. Ale mnie ciągle było zimno. „Szlajało się” tak po tych ulicach, ta jazda okazją… Ciągle zimno i mokro. W tych mieszkaniach też było czasami mało przyjemnie. Częstowano mnie jakąś tłustą kiełbasą i ta słodka kawa, czy herbata. – Niedogrzane mieszkania… To wszystko powodowało, że miałam takie błogie uczucie, kiedy już wsiadałam do tego Ikarusa, który jadąc huśtał. – Jak niewiele brakuje do szczęścia… Kiedy nastąpił koniec tych wypraw? Gdzieś w styczniu, czy lutym. Później zbieraliśmy podpisy pod petycją do Sejmu, by powołać komisję do spraw wydarzeń w Radomiu. Ciężko było te podpisy zbierać. Tam na miejscu, w Radomiu. Oni się naprawdę bali. Byli biedni i zastraszeni… – Nie wszyscy chyba tacy byli? O nie… Mieliśmy takie polecenie, by takich odważniejszych i bardziej świadomych otaczającej rzeczywistości kierować do Janka Lityńskiego. Ja raz trafiłam na taką osobę. Był zwolniony po strajkach z zakładów zbrojeniowych. Później nie miałam już z nim kontaktu. – Można więc powiedzieć, że od tego się zaczęło… Przyszedł czas, że uwięzieni powychodzili z więzień, wiele osób się dokształcało i w efekcie zostało aktywistami, dzięki którym mieliśmy 80. rok… Tak. Tak to się zaczęło…  ]]>
9804 0 0 0
Katalog rozbieżności https://www.ruchkod.pl/katalog-rozbieznosci/ Mon, 08 Aug 2016 15:14:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9806 Człowiek na tym łez padole ma tylko albo aż dwa zadania do spełniania: obowiązek samodoskonalenia i obowiązek naprawiania świata. Gdy poniecha jednego z tych zadań, traci etyczną misję, ale także cząstkę swojego człowieczeństwa.
Szymon Karsz

Motto: „Gardzić. Upokarzać. Poniżać. Opluwać. Lżyć. Szargać. Ubliżać. Spotwarzać. Wyszydzać. Plugawić. Uwłaczać. Hańbić. Sprawdzać. Zakazać. Zabronić. Ukarać.” Anna Izabela Nowak

Świat toczy się wkoło. Wszystko już było. Wykonujemy taneczny krok naprzód, po czym drugi w tył. Co było, niekiedy warto kontynuować, a niekiedy nie warto. Mamy za sobą zło i dobro, i przed sobą także. I ryzyko, że zaniechamy dobra, a wybierzemy gorsze rozwiązania. Pretekstem do tych refleksji jest doniesienie prasowe o rozprawie sądowej, której stronami jest upokorzona klientka restauracji i restaurator. Matka zdecydowała się karmić dziecko piersią przy stoliku, a kelner ją wyprosił. Zdania są niestety podzielone w tej sprawie. Podnoszone są w kontrargumentacji kwestie estetyczne. KOD broni praw i wolności obywatelskich przed uzurpacją władzy i przed ich niszczeniem. Ale problem jest, jak się zdaje, znacznie szerszy, aniżeli tylko złe rozwiązania władzy. Chodzi bowiem o wzajemne nastawienie ludzi do siebie, tolerancyjne i życzliwe, a nie pogardliwe czy zawistne. Wspólnotę obywatelską kształtują emocje pozytywne. Wspólnotę oblężonej twierdzy – negatywne. KOD nie chce budować wspólnoty oblężonej twierdzy, bo to nie miałoby sensu. Powielałby bowiem misję PiS-u. PiS już taką wspólnotę zbudował. Wspólnota oblężonej twierdzy jest nietrwała i bardzo chwiejna, wymaga od poszczególnych członków jedynie podporządkowania i uniformizacji, neguje samodzielne myślenie. Całkiem przeciwnie jest z tą naszą upragnioną wspólnotą, którą chcemy budować, wspólnotą obywatelską, opartą na roztropności, odwadze, godności i akceptacji różnic między ludźmi i ich potrzebami. W tym kontekście najważniejsze wystąpienie, jakie ostatnio przeczytałem, to wystąpienie Piotra Wieczorka, koordynatora KOD Mazowsze, na Fejsie, które tu cytuję poniżej *. Autor ogranicza się do sfery politycznej i do strategii, choć między wierszami dotyka istoty rzeczy, zwłaszcza między tymi wierszami: „Podstawowym zadaniem KOD jest i musi być edukacja – prowadzona w taki sposób, aby odbudować zręby społeczeństwa obywatelskiego. Aby odbudować świadomość Polaków – w taki sposób, by nie dawali się łapać na lep obietnicom wyborczym bez pokrycia. Aby rozumieli zagrożenia czyhające w programach partii wszelkiej maści”. Nie chcę, aby ktoś mi zarzucił, że próbuję reinterpretować cytowane zdanie, przeinaczając je dla swojej wygody. Dlatego podkreślam, że dokładnie wiem, o co chodzi autorowi. Chodzi mu o to, by nie walczyć z PiS-em, bo to może niewiele dać, tylko by go zdetronizować. Dać cokolwiek może jedynie zmiana mentalności obywateli. Muszą aktywnie włączyć się w życie polityczne kraju, by zdobyć podstawową orientację programową, i by mieć na to życie świadomy i skuteczny wpływ. Ale to się nie wydarzy, jeśli ludźmi tutaj rządzić będą złe emocje. Złe emocje społeczne wyrażają się rozmaicie, na przykład „wieszaniem psów” na władzy, która podejmuje fatalne decyzje. Owszem, trudno się nie irytować, ale trzeba zdobyć się także na wysiłek poskromienia ich, by owe złe emocje nie zaczęły nami i naszymi wyborami rządzić. Złe emocje bywają nieposkromione i zaślepiają, zmieniając swój kierunek na dowolny. Mówimy wówczas, że wymknęły się nam spod kontroli. Ofiarami nienawiści i pogardy padają zarówno kreatury, jak i ludzie całkiem niesprawiedliwie posądzeni o niegodziwość. Dlatego władza PiS-u zmierza do tego, by wyzwolić z nas złe emocje i zgodnie z własnym interesem kanalizować. Prof. Andrzej Leder nazywa rzeczy po imieniu: „Aktualnie rządzący prowadzą dość misterną grę. Z jednej strony dają przyzwolenie na zachowania, które czerpią z arsenału faszyzmu i mogę tutaj bardzo konkretnie powiedzieć, o co mi chodzi; faszyzm działa w ten sposób, że sfrustrowanej i wściekłej grupie społecznej wskazuje jakąś mniejszość, grupę słabych, jako obiekt zastępczy dla wyrażenia tej wściekłości.  Ale by uzasadnić agresję przedstawia tych słabych jako ukrytych przedstawicieli jakiejś wielkiej obcej siły, która za ich pomocą chce nas zniszczyć. Wtedy walka ze słabymi nie jest walką ze słabymi, czyli czymś niegodnym, tylko jest zwalczaniem jakiejś strasznej, zwykle zewnętrznej siły.” Kobiety są w Polsce dyskryminowane. Na rynku pracy i w rozmaitych innych dziedzinach życia społecznego. Polsce daleko do równouprawnienia. PiS jako formacja konserwatywna nie znosi słowa „równouprawnienie”. Kobiety zdaniem PiS-u powinny rodzić i wychowywać dzieci, a nie pracować zawodowo i robić kariery. To niepotrzebne, bo od tego zdaniem PiS-u są mężczyźni. Elektorat PiS-u zgadza się na taką wizję świata. Ale trzeba też przekonać nieprzekonanych. Tym wyłomem, z pomocą którego konserwatystom udaje się znaleźć wspólny język z resztą, jest estetyka publicznego karmienia piersią. Okazuje się, że jesteśmy, my KOD-erzy i PiS-owcy bardziej podobni do siebie, niż dotąd przypuszczaliśmy. Właśnie pod względem oceny tej estetyki, a właściwie dawania kobietom prawa do decydowania, gdzie i kiedy będą karmić piersią. Internauci zapałali świętym oburzeniem, że polskie kobiety chciałyby karmić w restauracji. Polskim konserwatywnym społeczeństwem zatrzęsły konwulsje świętego oburzenia, że jak to? Wychodzą sobie matki z domu do restauracji?! I jeszcze śmią wystawiać pierś na widok publiczny? Toż to ruja i poróbstwo, i powszechne zgorszenie! Do domu i do kołysek! Do garów! Jesteśmy bardzo podobni do wyborców PiS-u w naszym podejściu do równouprawnienia. Gdyby chcieć spisać protokół rozbieżności, okazałoby się, że w sferze obyczajowej niczym się zasadniczo nie różnimy. Tymczasem akurat w tej dziedzinie powinno nas różnić od wyborców PiS-u wiele i fundamentalnie, jeśli chcemy lepszej Polski. Bo jeśli nie zacznie nas uwierać to niekorzystne podobieństwo, właściwie po co zmiana władzy? W tych próbach zdobycia kontroli nad życiem polskich kobiet widać wiele zagrożeń: przede wszystkim budowanie relacji społecznych na dyskryminacji słabszych, na strachu, na zakazach i restrykcjach. Ale to także przejaw męskich patriarchalnych wartości. „Chodzi o społeczeństwo oparte na męskich patriarchalnych wartościach: społeczeństwo, które ponad wszystko przedkłada dumę i godność, w którym ważna jest rywalizacja – musimy być lepsi, jeśli nie w piłce nożnej, to choćby dlatego, że przyjeżdża do nas papież albo że postawimy sobie największą figurę Chrystusa na świecie. To jest społeczeństwo, które ciągle utrzymuje wszystkich wkoło w napięciu, jest trochę nieobliczalne. Jest gwarantem tradycyjnie rozumianej sprawiedliwości i nie cofa się przed karaniem, i to w spektakularny sposób. Takie społeczeństwo jest zdolne do wspaniałych aktów męstwa i poświęcenia, ale jednocześnie do bezlitosnej zemsty. No i jeszcze jedna cecha – amoralny familizm. Chodzi o to wszystko, co robimy dla ludzi, których określamy jako „my”. To może być rodzina, krąg przyjacielski, ale także „nasz” elektorat albo współwyznawcy naszej wiary. I możemy to dla tych ludzi robić z pominięciem prawa, bo w tym wypadku cel (dobro naszej grupy) uświęca środki” – tak to podsumowuje prof. Waldemar Kuligowski w rozmowie z Mirosławem Pęczakiem na łamach „Polityki”. I dopóki nie zrozumiemy, że pora zacząć się zmieniać, że pora aktywnie zmieniać nasze relacje społeczne na bardziej tolerancyjne, że pora modernizować siebie samych i najbliższe otoczenie, żadna zmiana polityczna nic nam nie przyniesie poza gorzkim rozczarowaniem. Politycy bowiem odzwierciedlają oczekiwania społeczne, a my im jakoś szczególnie nie podnosimy poprzeczki. * „Każdy ma prawo protestować. Każdy też ma prawo wybierać formy protestu. Co więcej, każdy ma prawo wybierać to, w czyim towarzystwie protestować chce. To wszystko już było. Był czerwiec 1982 – Solidarność została zdelegalizowana. Kornel Morawiecki założył Solidarność Walczącą. Wśród twórców Solidarności Walczącej znaleźli się głównie ci działacze Solidarności, którzy poróżnili się z kierownictwem tej organizacji w sprawie metod działania oraz celu, do jakiego dążyć powinna opozycja antykomunistyczna. Analogia jest oczywista – celem Komitetu Obrony Demokracji jest obrona standardów – demokracji, państwa prawa, konstytucji. Celem osób bardziej radykalnych jest rozprawa z „pislamistami”. Pozornie, w tej chwili, chodzi nam o to samo. Ale tylko pozornie. Prawo i Sprawiedliwość, Pan Duda, Pani Szydło, et consortes, są bowiem emanacją znacznie większego problemu niż TKM, które właśnie wprowadzają. Po przegranych wyborach, a taki los ich czeka – między innymi za sprawą działań KOD – ich szanse na ponowne zwycięstwo wyborcze znacząco zmaleją. Ale kto ich zastąpi? Nowoczesna? PO? Lewica? Jakakolwiek cywilizowana siła polityczna? Oby. Jednak, patrząc na nastroje w Europie i na świecie, nie jest wykluczone dojście do władzy partii jeszcze bardziej radykalnych, typu ONR czy Endecji. Już dziś widać wzrost poparcia dla wszelkich „izmów”, od prawa do lewa. Czy to będzie Razem, czy ONR – niebezpieczeństwo użycia przez te siły narzędzi odziedziczonych po PiS jest ogromne. I to właśnie jest największym wyzwaniem dla KOD-u. PiS bowiem, mimo całej swojej medialnej „zapalczywości”, jest partią bezideowych aparatczyków. Idee, które promują, są przez nich wykorzystywane instrumentalnie. A głównym ich „modus operandi” jest zemsta za 8 lat życia na marginesie i w wykluczeniu. Z wrodzoną butą i chamstwem robią to samo, co – w ich mniemaniu – robiono im samym. Kiedy więc zabraknie im głównego ideologa (KMO), zabraknie też spoiwa trzymającego ich razem. Pierwsze pęknięcia już widać – Lichocka odwołująca i przywracająca Kurskiego na przykład. Tak więc, oczywiście, należy protestować. Należy piętnować każdy przypadek deliktu konstytucyjnego, uchwalenia niezgodnej z prawem ustawy, każdy przejaw nepotyzmu, zawłaszczania i prywaty. Ale podstawowym zadaniem KOD-u jest i musi być edukacja – prowadzona w taki sposób, aby odbudować zręby społeczeństwa obywatelskiego. Aby odbudować świadomość Polaków – w taki sposób, by nie dawali się łapać na lep obietnicom wyborczym bez pokrycia. Aby rozumieli zagrożenia czyhające w programach partii wszelkiej maści. Aby wiedzieli, że narodowy socjalizm czy też komunizm to nie jest droga do przodu. Życzę sukcesów bardziej radykalnym kolegom i koleżankom. Proszę jednak – pozwólcie nam realizować nasze własne cele. Walczcie z PiS – ale róbcie to pod swoim szyldem. Wieść niesie, że planujecie założyć partię polityczną – to Wasza decyzja. Ale strzeżcie się – z partii bezkompromisowego protestu wyrastają zazwyczaj ugrupowania w stylu PC, PiS czy ONR. My zaś – OBRONIMY DEMOKRACJĘ. Pokojowo!” Piotr Wieczorek (do góry)]]>
9806 0 0 0 1746 0 0 1748 0 0 1752 1748 0 1760 0 0
Dyktator https://www.ruchkod.pl/dyktator/ Wed, 10 Aug 2016 12:43:11 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9830 9830 0 0 0 1774 0 0 1799 0 0 1800 0 0 1802 http://echaspoleczne.pl 0 0 1806 0 0 Prognoza pogody dla Polski przewiduje front atmosferyczny https://www.ruchkod.pl/prognoza-pogody-dla-polski-przewiduje-front-atmosferyczny/ Thu, 11 Aug 2016 11:15:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9849 Długo zastanawiałem się, czy ten artykuł powinie powstać. Przeważyły argumenty, że te pytania nurtują wielu ludzi. Sam odwlekałem czas zadania sobie tego typu pytań, a jednak przyszła pora.
Jerzy Gogół
Pierwsze pytanie: Czy władza PiS-owska dopuszcza wybuch konfliktu społecznego jako możliwy. I pytanie drugie: Czy władza PiS-owska uważa, że konflikt społeczny jest nieunikniony. Poddajmy to analizie.  Zacznijmy od ostatnich zmian prawnych. Są one bardzo zasadnicze, a ustawa, zwana potocznie antyterrorystyczną, a także inwigilacyjną, znacznie rozszerzyła uprawnienia władzy do zastosowania szeregu restrykcji wobec obywateli. Dodam tylko, że analizowana jest przez Komisję Wenecką, ponieważ jej postanowienia w sposób radykalny ograniczają swobody obywatelskie w tak znacznych granicach, że wymiar tych restrykcji uzasadnia wyłącznie stan wojny. Dlaczego elity polityczne PiS zdecydowały się na takie zaostrzenie przepisów, że zajęła się nimi Komisja Wenecka i Unia Europejska? Jak dotychczas stan bezpieczeństwa państwa nie uległ zmianie, a dwa wielkie wydarzenia światowe w naszym kraju nie potwierdziły zagrożeń terrorystycznych. W wielu komentarzach sygnalizowano, że przepisy te mogą być zastosowane również w przypadku masowych protestów społecznych. Wniosek nie jest optymistyczny i skłonny jestem sądzić, że ich autorzy bardziej zaniepokojeni byli możliwościami wybuchów protestów niż zagrożeniem terrorystycznym. Przejdźmy do kolejnego elementu analizy. Jeśli zakłada się, że konflikt społeczny jest możliwy, to również muszą powstać plany zakładające, kto je będzie pacyfikował i jaka jest gotowość tych służb do ich likwidowania. PiS dokonał gruntownych zmian kadrowych w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, Ministerstwie Obrony Narodowej, Sztabie Generalnym, dowództwie jednostek i służbach. Znacznie podniesiono wynagrodzenia. Tak na marginesie, wobec podwyżek dla pielęgniarek to kwoty podwyżek są zawrotne. Jest to dosyć czytelny gest władzy wobec tych grup zawodowych dla uzyskania przychylności oraz spolegliwości, nawet wobec kłopotliwych rozkazów dotyczących trudnych sytuacji politycznych. Rozważamy, czy nie jest to wnioskowanie zbyt uproszczone, ale biorąc pod uwagę znaczne inwestycje w unowocześnienie bazy technicznej przy skromnym budżecie państwa, przesądza tezę, że są to przygotowania na wypadek stanu konfliktu społecznego znacznych rozmiarów. Wracając do analizy. Wielki zaskoczeniem dla wojskowych stanowi projekt powołania nowej formacji pod nazwą „Obrona Terytorialna Kraju”. Większość speców od wojskowości ocenia, że wartość bojowa tych jednostek jest znikoma, a koszty ich formowania znaczne, bowiem ustawa przewiduje wynagrodzenie za gotowość, jak również dodatkowe wynagrodzenie za ćwiczenia. Przepisy, które sankcjonują ich powstanie zakładają ich użycie w sytuacji zagrożenia dla funkcjonowania instytucji władzy państwowej. Decyzja powołania tych jednostek ma zatem charakter polityczny, a zapowiedź przyjęcia w ich szeregi członków ONR budzi zrozumiały niepokój. Przypomnę tylko, że jest to ugrupowanie paramilitarne, tworzące bojówki, a jedną z idei jest tworzenie wielkiego imperium słowiańskiego. Ugrupowanie wymienia też listy z podobnymi organizacjami rosyjskimi wspieranymi przez Putina. Jestem przekonany, że służby mają niezbędną informację o tej organizacji paramilitarnej i zdają sobie sprawę, że nawet w przypadku agresji hybrydowej ze strony Rosji w rejonach wschodnich ich polityczne przekonania o wielkim imperium słowiańskim mogą być istotną przeszkodą dla skuteczności ich działania. Jedno jest pewne, że ich wrogość wobec orientacji europejskiej może powodować ich bardzo aktywny udział w tłumieniu niepokojów społecznych, o ile zostaną użyci bądź w formacjach wojskowych, bądź w ramach organizacji narodowej. Warto też przeanalizować postawy czołowych polityków PiS-u. Zapewne docierają do nich analizy służb krajowych, jak i państw sojuszniczych w sprawie nastrojów społecznych.  Marsze, pikiety, manifestacje i publikacje prasowe nie pozostawiają wątpliwości, że Polska wrze, a grupa niezadowolonych obywateli rośnie z uwagi na wykluczenia dużych grup społecznych, masowe zwolnienia w mediach, służbach cywilnych, licznych spółkach skarbu państwa, i nie tylko, oraz przewidywane zwolnienia w górnictwie, szkolnictwie, a także służbie zdrowia w związku z projektowanymi zmianami. Bardzo realne staje się pogorszenie warunków życia obywateli wobec izolacji politycznej Polski, dosyć jasno artykułowanej przez prezydenta USA, UE i ostatnio przez papieża. Pogorszenie sytuacji materialnej zawsze sprzyja wybuchom społecznym, a do tego demolowanie sytemu demokratycznego państwa, niezawisłości sądownictwa mogą być dodatkowym czynnikiem wyzwalającym protest społeczny. Praktycznie nie ma tygodnia, aby liczące się tytuły prasowe w świecie nie alarmowały o sytuacji w Polsce. Zazwyczaj władza, mając informację o narastaniu napięcia społecznego, szuka kompromisu i rozwiązań satysfakcjonujących opozycję, aby uniknąć totalnego konfliktu, bowiem musi mieć świadomość, że nawet spacyfikowanie protestów oznacza koniec władzy i to w krótkim czasie. Władza PiS-owska na żaden kompromis nie idzie, jak również nie szuka porozumień z UE i pozostałymi państwami. Być może oznacza to, że zakłada nieuchronność konfliktu społecznego, a podejmowane działania w sferze zmian prawa, zmian kadrowych, struktur militarnych, propagandy nakierowanej na wzmocnienie konfliktu i podziałów społecznych są przygotowaniem do przyszłego pacyfikowania nieuchronnego konfliktu społecznego władzy ze społeczeństwem.]]>
9849 0 0 0 1776 0 0 1930 0 0
Robimy ściepę https://www.ruchkod.pl/robimy-sciepe/ Sat, 13 Aug 2016 09:04:15 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9862 Zaczęło się wszystko od naszych kontaktów, które poprzedzały wydarzenia w Ursusie, Płocku i Radomiu jakieś półtora roku wcześniej, ale był jeden moment, który zresztą ustanowił wśród nas pozycję Jacka Kuronia jako głównego organizatora. To było, kiedy siedzieliśmy przed salą rozpraw, w Sądzie na Lesznie, bo do środka nas nie wpuszczono, podobno wszystkie miejsca były zajęte. Przed tą salą czuło się takie rozedrganie emocjonalne. Płaczące panie, żony sądzonych z Ursusa i Płocka. Jacek zdjął wtedy taką czapkę w stylu leninówki, chyba była skórzana, i powiedział: „robimy ściepę”. No, żeby tym paniom pomóc.
Grażyna Olewniczak
Od tego wspomnienia zaczynam rozmowę z Ludwikiem Dornem – współpracownikiem KOR-u – o roku 1976 i tym, co się działo po represjach przede wszystkim w Radomiu. One były zrozpaczone, bo nie miały za co kupić nawet jedzenia. Narzekały, że tego nie ma, tamtego nie ma, wypłaty nie będzie. Zrobiliśmy tę ściepę wkładając do czapki, kto ile mógł i co kto miał. I tak się narodziła w praktycznym kształcie idea, że represjonowanym jest przede wszystkim potrzebna pomoc prawna, ale rodzinom potrzebne jest pewne minimum pomocy finansowej, czy rzeczowej. – Przepiękna historia, ale tak jak już Pan wspomniał – wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Rok 1976 był takim rokiem przełomowym w sensie działalności opozycyjnej. To narastało… To był potencjał, był zasób ludzi, do których można było się odwołać w tego typu działaniach… To wszystko rozpoczęła skala pisanych listów przeciwko zmianie konstytucji. Te zmiany ogłoszono w sejmie i jeszcze zanim zostały wprowadzone, ruszyła lawina listów przeciwko zmianom z tysiącami podpisów. Były listy zbiorowe i indywidualne. – Chodziło o socjalistyczny charakter Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, o to, że PZPR miała być „przewodnią siłą polityczną społeczeństwa w budowie socjalizmu” oraz o „nierozerwalną przyjaźń polsko-radziecką”. Ten sprzeciw przeciwko zmianom spowodował, że poczułem jakąś zmianę. Poczułem, że coś narasta i nie jesteśmy już tak otorbieni. Reżim też nie był już tak represyjny jak wcześniej. – I po ogłoszeniu podwyżek – wybuchło – Płock, Ursus i Radom… Przychodziliście pomagać represjonowanym po tych wydarzeniach z różnych stron. Pan był wtedy studentem socjologii i droga prowadziła też z Czarnej Jedynki. To były kręgi dyskusyjne. Gromada Włóczęgów – to był ten krąg dyskusyjny. Jedno ze spotkań poświęcone było prezentacji pracy magisterskiej Seweryna Blumsztajna o Walterowcach, czyli o Czerwonym Harcerstwie. Były też dyskusje w Klubie Inteligencji Katolickiej. Ja, jeszcze przed powstaniem KOR-u, zacząłem publikować w Więzi. Poznałem to środowisko i między innymi Kazimierza Wójcickiego. Były wspólne seminaria, gdzie spotykali się ludzie z kręgu lewicy laickiej, sekcji Kultury i Czarnej Jedynki, choćby takie poświęcone temu, co działo się w drugiej połowie lat 40. Zdobywanie władzy przez komunistów i ruchu oporu. Seminaria te oparte były przede wszystkim na lekturze prasy, przede wszystkim PSL-owskiej. Później ci ludzie, którzy znali się z tego rodzaju kręgów dyskusyjnych, w których nakładały się na siebie różne środowiska, znaleźli się wspólnie jako członkowie i współpracownicy KOR-u. – Czy od razu po wydarzeniach w Radomiu zaczęliście tam jeździć na procesy? Pan jeździł na procesy. Nie wiem czy byliśmy na wszystkich, czy jakiś nie przegapiliśmy… Byłem w tej pierwszej ekipie, która tam pojechała. To było we wrześniu… O wszystkim wiedział Jacek Kuroń, pewnie wiedział od panów mecenasów, ale kto zetknął represjonowanych i rodziny z mecenasami – to nie wiem… Rzecz do zbadania dla historyków, bo to był ten pierwszy punkt styczności. Procesy robotników z Ursusa zaczęły się wcześniej, bo już w lipcu, a radomskie – we wrześniu. – Jechaliście tam, obserwowaliście procesy, jak się kończyły te wyjazdy? Kończyło się to tak, że kiedy po rozprawach wychodziliśmy z sądu Służba Bezpieczeństwa już na nas czekała, wiozła na komendę i przesłuchiwała. Niektórzy po tych przesłuchaniach wychodzili bez ekscesów w rodzaju pobicia, inni nie. Może coś było w moim wyglądzie, ale wyraźnie im się nie podobałem. Dla mnie dwa pierwsze wyjazdy skończyły się pobiciem podczas przesłuchania. – Dla wielu osób stał się Pan wtedy bohaterem… Bez przesady… Złamane żebro, czy bicie pałką w pięty to nie jest miłe, ale z tym bohaterstwem to nie przesadzajmy. – Jak wyglądało miasto, z waszego punktu widzenia? Jak wyglądał sam dojazd? Nie bardzo mieliśmy możliwość chodzenia po mieście. Już nie pamiętam, czy jeździliśmy tam pociągiem, czy autobusem… Później część osób jeździła autostopem, by zredukować prawdopodobieństwo zatrzymania przez Służbę Bezpieczeństwa. Z dworca szliśmy do sądu, siedzieliśmy przed salą i byliśmy „zgarniani”. Taki stały schemat. Potem kontakty osób pod salą, czy w sali zawiązywały się już na Komendzie Milicji. Bezpieka miała takie zarządzenie, by zatrzymywać nas nie w trakcie procesów, ale po zakończeniu posiedzenia sądu. Pamiętam taką sytuację, kiedy dotarł też do Radomia Bogdan Borusewicz. On mnie nie znał, ja jego nie znałem… Siedzieliśmy, patrzyliśmy na siebie… Na ubeka nie bardzo wyglądał, ale „człowiek nie szklanka”… On też na mnie patrzył i też pewnie zastanawiał się, kim jestem. W czasie przerwy w rozprawie wyszliśmy i zamieniliśmy parę słów w bramie, nie do końca mając rozproszone wątpliwości, kto jest kim… Tak poznałem Bogdana Borusewicza. – Czy mieliście wtedy świadomość, jaka była skala protestów i strajków w Radomiu? Nie. Przynajmniej ja nie miałem. Później już w rozmowach z uczestnikami demonstracji ta wiedza się pojawiła. Natomiast w owym czasie Radom – to było poniżej 200 tysięcy, może 150 tysięcy mieszkańców i jeśli protestowało 20, 30 tysięcy, jeśli odliczymy niemowlaki, dzieci i starców – to wychodzi na to, że w zamieszkach brało udział około 20 procent „zdolnej do czynu” ludności miasta. Co oznacza, że można powiedzieć, że to był bunt całego miasta. Nigdy nie jest tak, że bierze udział w wydarzeniu o takim charakterze choćby 50 procent, czy więcej, ale te 20 procent to już można powiedzieć, że jest to bunt miasta. Nie bunt określonych zakładów, ale bunt miasta jako pewnej całości. – Podwyżka cen, dla niektórych to był cios… To nie tylko bieda… To były duże zakłady pracy. Tam zarobki były skromne, ale nie aż tak nędzne. Do 1976 roku – to miasto rozwijało się, dopiero po tym roku – Radom był „karany”. – Rok przełomowy. Od tego momentu zaczęło dziać się to, co doprowadziło do powstania Solidarności. Oczywiście. Liczne czynniki nie do przecenienia miały wpływ na to, co działo się później. Wybór Karola Wojtyły na Papieża, pierwsza pielgrzymka, także uwikłanie ekipy rządzącej w zależność kredytową. To miało wpływ na ograniczony charakter represji. Zdarzały się zabójstwa, ale poziom represji wyraźnie się zmniejszał.  Do tego… Myśmy sobie z tego zdawali sprawę, ale wpływ na rzeczywistość miała też Konferencja w Helsinkach. Ci z nas, którzy interesowali się polityką, a ja do takich należałem czuli to… Akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy został podpisany w 1975 roku. Ludzie z KOR-u i współpracujący z KOR-em, tak jak ja postanowili to wykorzystać. Padły tam przecież deklaracje dotyczące praw człowieka i obywatela, w związku z tym mieliśmy takie poczucie…  – …że władza nie na wszystko może sobie pozwolić. Że władza będzie bardziej to rozgrywać, bez takiego radykalnego i masywnego represjonowania. Bez powszechnych aresztowań, wyroków śmierci, czy długoletniego więzienia. – To był czas, kiedy sami robotnicy zaczęli upominać się o swoje prawa. Tak. To była olbrzymia zasługa Henryka Bąka. Nie robotnika, ale inżyniera i filozofa, który wygrzebał Konwencję o Wolności Związków Zawodowych, którą PRL podpisał. To miało taki intelektualny wpływ w sensie koncepcji i podstawy prawnej. Ta ozimina się zawiązywała przed Radomiem i Ursusem, a w postaci KOR-u kiełki się pojawiły…  ]]>
9862 0 0 0
Kalanie gniazda https://www.ruchkod.pl/kalanie-gniazda/ Sun, 14 Aug 2016 10:00:34 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9864 Magdalena Czyż Magdalena Czyż: Co dla ciebie znaczą słowa Norwida o „kalaniu gniazda”? Halina Bortnowska: Przepraszam, ale powiem to brutalnie, upraszczając myśl Norwida: kalać gniazdo to znaczy używać go jako wychodka. I to się niestety chorym ptakom zdarza. Natomiast zdrowe ptaki potrafią załatwiać te sprawy tak, że gniazdo nie zostaje ubrudzone, zepsute, ba, nawet niebezpieczne, bo gniazdo, w którym znajdują się odchody to miejsce, gdzie może szerzyć się zaraza. MC: Rozumiem, że używasz metafory. Co uznałabyś za odchody, gdybyśmy zaczęły rozmawiać o relacji państwo – obywatel, a nie gniazdo – ptak? HB: Przede wszystkim należy wyraźnie odróżniać ujawnianie jakiegoś paskudztwa, które zostało wcześniej dokonane, od czynienia samego paskudztwa. Ujawniać to znaczy ostrzegać, zawstydzać i przywoływać do porządku. Postępowanie w sposób, który czyni gniazdo niezdatnym do użycia jako gniazdo bywa niekiedy usprawiedliwione. Trzeba sobie zawsze zdawać sprawę z okoliczności, w jakich ten postępek ma miejsce. Jednak jest rzeczą arcyważną, aby zawsze w końcu położyć temu kres, czyli zwyczajnie posprzątać. Oczyścić to, co zostało zabrudzone. MC: Dostrzegasz tylko dobre skutki takiego sprzątania? HB: Oczywiście, że nie. Skutki zawsze są właściwie ambiwalentne. Z jednej strony ostrzeżenie i zawstydzenie. To zawstydzenie rzadko bywa przyjemne, ale często okazuje się konstruktywne. Bardzo wielu ludzi powstrzymuje się przed zrobieniem jakiejś szkody, właśnie dlatego, że się wstydzą konsekwencji. MC: Ale z drugiej strony, jak się ludzi zawstydza, to często budzi się w nich agresja. HB: Tak. I to jest właśnie ta ambiwalencja. Pozytywną wartością to jest to, że wstyd powstrzymuje od zawstydzających uczynków, a negatywna wartość jest taka, że przeżywając stan zawstydzenia człowiek może się, jak to się mówi, wkurzyć. Nie zawsze skłania to do poprawy. Zdarza się, że skłania to do wyładowania się na tym, kto zawstydza. Zawstydzasz mnie, to ja ci pokażę! Potrafię zrobić ci coś bardziej przykrego i dokuczliwego, niż to, co mi w tej chwili wytykasz! MC: I co wtedy? Myślisz, że można i warto pomagać człowiekowi, w którym zawstydzenie rodzi agresję? HB: Wtedy kontynuowanie zawstydzenia wydaje mi się bezcelowe. Należy raczej pozwolić wyrazić emocje. Następnie pomału, jeśli potrafimy to zrobić, oczywiście nie z każdym jest to możliwe, skłonić do refleksji nad tym, co się właściwie wydarzyło. I jak naprawić tę sytuację. MC: Czy są jakieś warunki, które powinny być spełnione, by to zawstydzenie zmobilizowało do naprawy? HB: Trzeba się liczyć z tym, że motywy każdego sygnalizowania będą badane. Ludzie tak za nimi bezkrytycznie nie idą. Wydaje mi się, że warunek niezwykle ważny to bezinteresowność. Ze względu nie na mój interes, ale na dobro wspólne. To stwarza szansę, że nie uda się tak łatwo tego alarmu obalić. Nie tak łatwo też będzie oskarżyć tego, kto wywołuje alarm. Kiedy inni ludzie oceniają ten alarm, powinni móc przyjąć te motywy jako wiarygodne. Niebudzące podejrzenia, że to wszystko zostało zrobione po to, aby upiec jakiś swój interes. Myślę, że to jest najważniejsze, ale ogromnie ważna jest też umiejętność komunikowania się właściwym tonem, w którym zasadniczą rolę ma przestrzeganie obyczaju poszanowania drugiego człowieka. Niedawno usłyszałam krytykę Kościoła słowami „Kościół nabija sobie kabzę”, te słowa są naładowane bardzo negatywną emocją, która nie jest usprawiedliwiona żadnymi rażącymi faktami, które by świadczyły, że tak właśnie należy to nazwać, a nie zwyczajnie, że Kościół ubiega się o jakiś grant. MC: Problem tylko w tym, że u nas ciągle świnią jest ten, który zawstydza… HB: To prawda. Pewnego rodzaju zawstydzające postępowania, jeśli dochodzą do szerszej świadomości, to kierują niechęć, oburzenie i nieufność nie w stronę tego, kto dopuścił się zawstydzającego postępku, ale tego, kto odważył się o tym powiedzieć. Ludzie, którzy usiłują poprawić czyjeś postępowanie, zwłaszcza gdy ten ktoś jest człowiekiem władzy, drogą zawstydzania, czy też ostrzegania przed nim, narażają się na to, że spadnie na nich kara i zostaną uznani nie za sygnalistów, tylko za zdrajców. MC: Albo donosicieli. Jak poradzić sobie z takimi łatkami? HB: Prawnicy ostatnio właśnie usiłują wprowadzić termin kierujący ku pozytywnej interpretacji, czyli właśnie ci sygnaliści, sygnalistki. To stało się już jakąś kategorią osób, które zasługują na ochronę. MC: Jak byś odróżniła sygnalistę od donosiciela? HB: Nie jest to zawsze takie proste. Ktoś, kto mógłby być nazwany donosicielem, w sensie penalizacji jego postępowania, to człowiek, który ujawnia osobom niepowołanym postępowanie, które jest w sumie biorąc postępowaniem zasługującym na nagrodę, na podziękowanie, a co najmniej ochronę. Sygnalista natomiast to ktoś, kto poświęcił własną wygodę, bezpieczeństwo, dochody po to, aby złe postępowanie nie uchodziło płazem, nie było dopuszczalne. I sygnalizowanie to alarmowanie, że tu dzieje się źle, na przykład, ktoś sobie przywłaszcza publiczne pieniądze, narusza prawo własności. Innymi słowy, trzeba krzyczeć: łapać złodzieja! Jeśli ktoś niewątpliwie jest złodziejem. MC: No, tylko że bardzo rzadko mamy tę niewątpliwą pewność, że ktoś może łamać prawo. Zwłaszcza, że to prawo jest interpretowane na różne sposoby. A faktami nieustannie się manipuluje. HB: Oczywiście. Jednak wydaje mi się, że określenie sygnalista przysługiwałoby nie tym, którzy potrafią tylko krzyczeć „łapać złodzieja!”, czy złodziej jest, czy go nie ma. Sygnalista to człowiek, który kompetentnie sygnalizuje zagrożenie i potrzebę czujności. Niekoniecznie to musi być oskarżenie. To może być wezwanie do czynności. Bo coś jest nie tak, coś budzi podejrzenia, których wcale nie musimy nawet formułować. Samo wezwanie do czynności jest już rzeczą pożyteczną. Chociaż musimy to wszystko stosować z umiarem, bo wzywanie do czynności w stosunku do konkretnej osoby może tej osobie przynieść niezasłużoną szkodę. MC: No to od razu kłania się pytanie: co jest prawdą i czy prawda rzeczywiście zawsze oczyszcza atmosferę? HB: Nie zawsze. Nie mam złudzeń. Myślę, że gdy naprawdę trzeba wyprostować jakąś obiegową i zestarzałą opinię, która nie odpowiada temu, co miało miejsce. Wtedy rzeczywiście coś może się oczyścić. MC: A może zatruwać? HB: Może zatruwać. Zwłaszcza, gdy mamy do czynienia z czymś, co w katechizmie nazywane jest oszczerstwem albo plotką. Plotka różni się od oszczerstwa. MC: Tak, ale nie chcę rozmawiać o plotkach i oszczerstwach, tylko o prawdzie. Nie masz wrażenia, że prawda bywa ostatnio używana do różnych, niekoniecznie szlachetnych celów? HB: Niestety. Ktoś kiedyś powiedział coś, co mi się bardzo podoba: „Prawda jest jak chleb, chlebem nie rzucasz komuś w twarz”. Może coś być prawdziwe, ale kiedy jest używane przeciwko komuś, może zmienić się z prawdy w oskarżenie graniczące z oszczerstwem, czy nawet przekraczające tę granicę. MC: Do czego bywa dziś używana prawda? HB: Przede wszystkim, gdy ktoś ma kogoś oskarżyć, powinien sprawdzić, czy te zarzuty są prawdziwe. Jeśli jakieś działania miały miejsce, ale ich interpretacja jest bardzo stronnicza, nieżyczliwa, niebezpieczna dla tego, o kim tę prawdę ujawniamy, to wtedy ta prawda przestaje pełnić funkcję prawdy, a zaczyna pełnić funkcję pocisku. I często tak się dzieje. Z tym, że sytuacja kogoś, kto używa prawdy jako pocisku, jest wygodniejsza od sytuacji oszczercy. Wobec pocisku, którego składnikiem jest coś prawdziwego, oskarżony jest bardziej bezbronny. Nie może temu stanowczo zaprzeczyć, chociaż jednocześnie wie, że to jest wprawdzie prawda materialna, ale wyrwana z kontekstu. Na skutek użycia prawdy wbrew jej kontekstowi powstaje napaść, która właściwie powinna budzić współczucie w stosunku do napastowanego. I często tak jest. Kto przesadza z tym oskarżeniem i ma w tym jawnie jakąś swoją korzyść, czy przyjemność, to w końcu może przeholować i sam się na tym przewróci. MC: Zahaczyłaś o ten kontekst i zmusiłaś mnie do pomyślenia o tych ciemnych stronach polskiej historii XX wieku. Niedawno minęła kolejna rocznica masakry w Jedwabnem. Wszyscy się domyślamy, że taka historia, jaka miała miejsce w tym miasteczku, to właściwie tylko wierzchołek góry lodowej. Nie obawiasz się, że przypadek Jedwabnego działa jak przestroga dla ludzi, którzy byliby gotowi opowiedzieć głośno historie z ich miasteczek? Lepiej nie mówić nic na ten temat, bo będziemy tak napiętnowani jak mieszkańcy Jedwabnego. Czy sposób, w jaki ujawnił historię Jedwabnego J.T. Gross bardziej nie zaszkodził niż pomógł? HB: Jestem zdania, że jednak pomógł. Można sądzić, że osamotnienie Grossa w ujawnianiu tego, jak i jego gorący, emocjonalny stosunek do tego, co ujawnia, mógł utrudniać porozumienie i docenienie siły faktów. Jednakże, jeśli w Jedwabnem coś się z czasem poprawi, to będziemy to zawdzięczać temu, że Gross to ujawnił. Tym samym odwrócił ten chory trend do gloryfikowania swoich, bez względu na to, czego się dopuścili.  Z drugiej strony, dodatkowo prokurator z IPN-u, Radosław Ignatiew, który z umiarem, ale zawodową systematycznością i odwagą tę zbrodnię opisał. Podobnie reportażystka Anna Bikont w książce „My z Jedwabnego”. MC: Tak, ale mówiąc o Jedwabnem ciągle myślę, że karę ponieśli niewłaściwi ludzie. Za zbrodnię sprzed ponad siedemdziesięciu lat płacą współcześni mieszkańcy miasta, którzy z tamtymi wydarzeniami nie mają nic wspólnego. To jest problem z odkrywaniem tych zawstydzających i często haniebnych historii, które miały swoich polskich sprawców w czasie wojny lub zaraz po. Jeśli dziś zaczniemy je wyciągać, to ukarzemy de facto Bogu-ducha-winnych ludzi, którzy dziś w tych miejscowościach mieszkają. HB: Precyzyjniej używajmy słowa kara… MC: Myślę, że oni się czują ukarani i na pewno tak są postrzegani. Ale przecież ponoszą konsekwencje czegoś, czego nie zrobili. HB: Nie zrobili. To prawda, jednak ponoszą konsekwencje nie tego, czego nie zrobili, ale swojej bierności czy lojalności wobec tych, którzy to zrobili. MC: Myślisz, że można mówić o lojalności dzisiejszych mieszkańców wobec tych, którzy to zrobili? HB: Oczywiście. Jak pojedziesz do Jedwabnego to natychmiast wyczujesz, że nie ma tam żadnego współczucia dla ofiar ani żadnego poczucia, że mój dziadek, czy krewny był zbrodniarzem. Sama widziałam w Jedwabnem młodych ludzi, którzy ostentacyjnie siedzieli na płocie i wysuwali tyłki w kierunku ludzi, którzy w rocznicę zbrodni przyjechali uczcić pamięć ofiar. MC: Naprawdę myślisz, że gdyby mieszkańcy uczciwie uderzyli się w piersi, to by zmieniło ich wizerunek? Oni już zawsze będą napiętnowani tymi wydarzeniami. Jedwabne będzie się zawsze źle kojarzyło, tak jak Kielce. HB: Być może, aby się od tego uwolnić potrzebny jest bardziej znamienny czyn, świadczący o tym, że jakąś lekcje w sobie przerobili. Niemcy, przynajmniej niektórzy, potrafili to zrobić, choćby przez Akcję Znaków Pokuty. Ten ruch pokazał jak można się zachować po dokonanej zbrodni i udowodnił, że właściwe zachowanie, czyli pokuta, właśnie rozbraja ludzi. MC: Tak, ale ilu Polaków słyszało o Akcji Znaków Pokuty, a ilu o zbrodniach niemieckich? Przecież wszyscy jesteśmy karmieni historią o zbrodniach niemieckich, a nie o niemieckiej pokucie. HB: No, więc uważam, że dobrze się stało, iż władze ówczesnej Polski Ludowej dopuściły do kontaktu ludzi z Akcji Znaków Pokuty z Polską, pozwolono im pracować na terenie obozów i tym samym budować pomost do pojednania polsko-niemieckiego. MC: Ale z kim mieliby budować mosty mieszkańcy Jedwabnego? HB: Żydzi polscy, czy izraelscy, licznie przybywają do Jedwabnego. A mieszkańcy miasta nieustannie swoim zachowaniem tracą okazję, by w milczeniu stanąć przy tych przybyszach i okazać szacunek ofiarom. MC: Myślę, że oni mają poczucie, że to nic nie da. Ich uderzenie się w piersi, powiedzenie przykro mi, że to się stało, jest po prostu bez sensu. HB: Jeżeli naprawdę uważają, że taki gest jest bez sensu, to niech się w piersi uderzy Kościół katolicki, który dominuje na jedwabieńskiej scenie. MC: Rola Kościoła mogłaby być tu decydująca? HB: Nie wiem, czy decydująca, ale na pewno mogła być pozytywna. Tymczasem parafia jedwabieńska wielekroć zawiodła. Zawiodła wtedy, gdy zbrodnia się dokonywała i zawiodła 60 lat później, gdy została odkopana. Włodarze tej parafii nie chcieli i nie chcą włączyć się w żaden proces pojednania. A w kościele są rozkładane antysemickie broszury. MC: W Jedwabnem już się mleko rozlało. Jednak, co powinna zrobić osoba, która zna jakąś haniebną historię z czasów wojny swojego miasta, czy miasteczka, ale jednocześnie wie już, że ujawnienie jej będzie skutkowało stygmatyzacją jego współczesnych, zupełnie niewinnych mieszkańców? HB: Każdy przypadek jest inny i musi być indywidualnie rozpatrywany, ale pewna reguła istnieje.  Trzeba to zrobić tak, by towarzyszyć w bólu tym ludziom, którzy cierpią z tego powodu, że coś złego w ich mieście się wydarzyło. Nie wolno okazywać takiej zatrutej satysfakcji z tego, że ja jestem lepszy, bardziej moralny i wam teraz pokażę! Pomagać ludziom, by czuli współczucie dla siebie jako obciążonych i jednocześnie zapraszać do działań, które mogą im dać okazję do tego, aby czynnie i z satysfakcją wyrazić swoją solidarność z ofiarami, a nie ze sprawcami. Z tym, że trzeba pamiętać, iż nigdy nie ma przezwyciężenia zła bez bólu. To musi boleć.  ]]> 9864 0 0 0 1936 0 0 1937 http://faceebok 0 0 O raporcie zespołu ekspertów https://www.ruchkod.pl/o-raporcie-zespolu-ekspertow/ Tue, 16 Aug 2016 10:47:44 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9878 Tekst raportu Zespołu Ekspertów do spraw Problematyki Trybunału Konstytucyjnego jest stronniczy, niekompletny i zawiera prawnicze herezje. Taki dokument nie powinien być podstawą jakichkolwiek prac legislacyjnych.
Marcin Matczak
Przeanalizowałem raport zespołu ekspertów powołanego przez marszałka Kuchcińskiego. Chciałem sprawdzić, czy – jak mówił marszałek – raportu tego “nie powstydziłoby się dwadzieścia trybunałów konstytucyjnych z prawdziwego zdarzenia”. Oto podsumowanie moich wrażeń. Będzie krótko i językiem nieprawniczym, żeby laik mógł się zapoznać z “dokumentem”. Raport, który miał całościowo analizować problematykę sądownictwa konstytucyjnego w Polsce, liczy raptem 82 strony. Te 82 strony zostały opracowane przez 14 osób w ciągu 3,5 miesiąca. Jest to rozmiar pracy magisterskiej. Dla porównania: uzasadnienie wyroku TK w sprawie K 47/15, przygotowane przez 12 sędziów w czasie dużo krótszym (2,5 miesiąca), liczy prawie 300 stron. Jest to rozmiar monografii habilitacyjnej. A problematyka bardzo podobna – zasady funkcjonowania sądownictwa konstytucyjnego w Polsce. To tak à propos rzekomego lenistwa sędziów TK, które publicznie zarzuca im PiS. Czy całościowe rozpatrzenie zagadnień związanych z sądownictwem konstytucyjnym wymaga opracowania wielkości pracy magisterskiej czy monografii habilitacyjnej? Czy raport jest wart 20 trybunałów czy raczej około 20% trybunału? Odpowiedź pozostawiam Czytelnikowi. Oczywiście, ilość nie musi przekładać się na jakość. Być może członkowie zespołu są mistrzami zwięzłości. Niestety, nie są. Raport otwiera bardzo długa retrospekcja, sięgająca Konstytucji 3 Maja, a wykazująca, że we frazie „demokratyczne państwo prawa” państwo demokratyczne jest sto razy ważniejsze niż państwo prawa (!). W dalszej części pojawiają się przypisy ciągnące się przez dwie strony (w tym mój ulubiony: przypis 29, analizujący szczegółowo manipulacje semantyczne, których dopuścili się rzekomo prezes Rzepliński i sędzia Tuleja – gorąco polecam do przeczytania w całości). Cała druga część raportu to liczące 10 stron kalendarium wydarzeń w sporze o trybunał. Najgorsze jednak jest to, że te 82 strony nie wystarczyły na ustosunkowanie się do opinii Komisji Weneckiej, co – jak czytamy we wstępie – było głównym celem raportu. O czym poniżej. Argument suwerena i argument dumy narodowej – a nie argumenty merytoryczne Wobec opinii komisji autorzy raportu stosują metodę odpowiedzi generalnych (bez odnoszenia się do najważniejszych tez komisji punkt po punkcie) i stosują w tym zakresie dwa argumenty. Pierwszy to argument suwerena (demokratycznie wybrana władza nie może być krępowana „abstrakcyjnym porządkiem prawnym” – s. 8). Drugi to argument dumy narodowej („standardy międzynarodowe” nie powinny mieć zastosowania do Polski, bo to my mamy pięćsetletnią historię parlamentaryzmu i nie trzeba nas demokracji uczyć – s. 24). Poza tym komisja patrzy na problem TK niewłaściwie, bo „przez wąski pryzmat konkretnych faktów” (s. 17). Wyraźna zgoda autorów raportu dotyczy tylko tych fragmentów opinii, które wskazują, że swój udział w kryzysie konstytucyjnym miała poprzednia koalicja rządząca (na s. 15 znajduje się skrupulatne wyliczenie tych kilku fragmentów). Zadziwiające jest to, że autorzy poświęcają dużo miejsca analizie „pułapek semantycznych” w opinii komisji, uwypuklają jej paternalizm, spierają się na dwóch stronach o to, czy ustawa o TK powinna powtarzać przepisy konstytucji czy też nie (sprawa dość błaha). Zapominają jednak odnieść się do kluczowej konkluzji, zawartej w punkcie 136 opinii Komisji Weneckiej, gdzie jednoznacznie rekomenduje się respektowanie wyroków TK w sprawie wyboru sędziów w październiku i grudniu 2015 r., czy też do jednoznacznego zalecenia w sprawie obowiązku publikacji wyroków TK (punkty 142 i 143 opinii komisji). Autorzy wybierają sobie więc te zagadnienia, co do których chcą się wypowiedzieć, a niewygodne kwestie przemilczają. Na miejscu marszałka zwróciłbym raport autorom jako nieodpowiadający warunkom zlecenia i poprosił o uzupełnienie. Tego wymaga chyba zasada racjonalnego wydawania środków publicznych. Raport powinien zostać także uzupełniony o odniesienia do pewnego aktu prawnego. Chodzi mi o Konstytucję RP. Wersja, z której korzystali eksperci, wydaje się być ograniczona do art. 7 i art. 197, a więc zasady legalizmu oraz kompetencji parlamentu do uregulowania trybu postępowania i organizacji TK. Oba artykuły królują w raporcie. Równowaga władz (art.10) jest przywoływana tylko po to, aby uzasadnić zwierzchnictwo parlamentu. Art. 195 ust. 1 (podleganie sędziów TK tylko konstytucji) jest przywołany jedynie po to, aby wykazać, że jego wykładnia językowa (sic!) zakłada, że „sędziowie trybunału w zakresie orzekania podlegają tylko konstytucji, ale w zakresie organizacji i trybu postępowania przed nim podlegają także ustawie” – s. 28). Oczywiście, w tekście przepisu o podleganiu ustawie nie ma mowy, podobnie jak nie ma mowy o orzekaniu – jest mowa o „sprawowaniu urzędu”. Art. 8 ust. 2, wyrażającego zasadę bezpośredniego stosowania konstytucji (stał się podstawą orzeczenia TK z 9 marca 2016 r.) czy też art. 173, formułującego zasadę niezależności sądów i trybunałów, próżno w raporcie szukać. Jeśli niezależność sędziów w ogóle się w raporcie pojawia, to tylko jako źródło obowiązku dla sędziów (np. obowiązku apolityczności), nigdy jako źródło obowiązków władzy ustawodawczej czy wykonawczej. Uzasadnieniem dla tak selektywnego podejścia do ustawy zasadniczej jest zapewne ogólna nieufność autorów do tego dokumentu. Na s. 25 wyraźnie za niepożądane uznają podporządkowanie „narodu” „stałemu prawu nadrzędnemu”, zwłaszcza jeśli jest to niezgodne z wolą „narodu”. Raport pełen prawniczych herezji Raport jest pełen tez, które przyprawiają tradycyjnie wykształconego prawnika o zawrót głowy. Wymóg vacatio legis nie jest „zasadą konstytucyjną” (! – s.13). Głosowanie większością głosów jest po to, aby 12- i 14-osobowe składy TK (nieprawnikom warto przypomnieć, że takie składy nie istnieją) mogły jakoś rozstrzygać sprawy (!! – s. 62), tym samym zespół uznaje za zgodne z konstytucją głosowanie większością 2/3 głosów w składach istniejących, choć nawet ostatnia tzw. ustawa naprawcza z tej niekonstytucyjnej większości w głosowaniu się wycofała. Prezydent nie mógł zaprzysiąc sędziów wybranych przez poprzedni parlament ze względu na naruszenie zasady nemo iudex in causa sua (!!! – przypis na s. 12). Wybór prezesa i wiceprezesa TK powinien następować miesiąc po (!) wygaśnięciu kadencji sędziego, który pełnił tę funkcję (s. 55). Nic to, że TK przez miesiąc będzie bez kierownictwa. Ważne, żeby nowo wybrany na miejsce prezesa sędzia TK mógł startować w wyborach na tę funkcję. Złośliwy mógłby pomyśleć, że niektórzy członkowie zespołu perspektywicznie myślą o możliwym grudniowym powołaniu i kandydowaniu na prezesa… Odrzućmy jednak tę niegodną myśl. Konkludując: raport nie realizuje swojego celu, jest selektywny w sposób graniczący ze stronniczością, jest nieadekwatny do problemu, którego rozwiązania się podejmuje, nie traktuje konstytucji jako kluczowego aktu prawnego i zawiera prawnicze herezje. A wiecie, co jest najgorsze? Magistrant, który twierdzi, że vacatio legis nie jest wymogiem konstytucyjnym, nie zostanie magistrem prawa. Doktorant, który na obronie pracy doktorskiej wybiera sobie pytania, na które chce odpowiedzieć, a pomija te niewygodne, nie zostanie doktorem praw. A raport 14 uczonych, który robi dokładnie to samo, stanie się, zgodnie z zapowiedziami PiS, podstawą dla nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, a być może nawet podstawą zmiany Konstytucji RP. To jest przerażające. Żeby nie ograniczać się do krytyki: na s. 39 raport wyraźnie stwierdza, że to, co wydał 9 marca 2016 roku Trybunał Konstytucyjny, to był jednak wyrok, a nie opinia sformułowana przy kawie i ciasteczkach. Ciekawe, jak z tą tezą raportu poradzą sobie zleceniodawcy. Tekst ze strony http://www.kod-mazowsze.pl/  ]]>
9878 0 0 0 1823 0 0 1833 0 0 1835 0 0 1860 1835 0
Odwagi! https://www.ruchkod.pl/odwagi/ Thu, 18 Aug 2016 10:00:55 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9903 Kiedy nasz świat funkcjonuje jak należy, niczego nie trzeba na siłę formalizować, bo wszystko da się załatwić spontanicznie, z własnej nieprzymuszonej woli. Działa Internet, nikt nikogo nie inwigiluje, policja nas chroni, a władza zabiega o nasze poparcie. Zdaje się jednak, że nadciągają nad nasz świat ciemne chmury. Do mrocznych czasów należy się przygotować, a słowo „jawność” zamienić na słowo „konspiracja”.
Przemysław Wiszniewski
ODWAGA Już niebawem może się okazać, że kolejne demonstracje KOD-u będą nielegalne. Władze miejskie bowiem nie wydadzą na nie zezwolenia, bo się zmienią. Cyt.: „PiS planuje przejęcie władzy w stolicy już w najbliższych tygodniach – urzędnicy stołecznego ratusza są tego pewni. Furtką są przepisy umożliwiające stworzenie metropolii”. Oczywiście, w takiej sytuacji nie wyobrażam sobie, by manifestacje KOD-u nadal się nie odbywały. O tym zresztą zapewniał już w kwietniu Mateusz Kijowski. Cyt.: „Jeśli PiS zmieni prawo o demonstracjach, wyjdziemy na ulice nielegalnie. Mamy doświadczenia z lat 80”. Dodajmy, że PiS wcale nie musi niczego ustawowo zmieniać. Kiedy prezydentem Warszawy był Lech Kaczyński, odmówił Kampanii Przeciw Homofobii dorocznej Parady Równości w stolicy. Dysponując takimi samymi przepisami. Problem w tym, że demonstranci będą musieli wykazać się odwagą, by w takich demonstracjach uczestniczyć, ponieważ będą one mogły być rozpędzane przez siły porządkowe. Uczestników i organizatorów mogą spotkać restrykcje ze strony władz. Szczęśliwie, rekrutujemy się w pewnej części spośród emeryckiego grona (lub w wieku zbliżonym), więc fotografia rozpędzanego armatkami wodnymi i konną policją tłumu staruszków, nie zrobi dobrego wrażenia w świecie i nie przyniesie PiS-owskiej władzy splendoru. Piszę to wszystko nie po to, by kogokolwiek zniechęcać do KOD-erskiej aktywności plenerowej. Przeciwnie, piszę, by zaapelować o odwagę i determinację. Wreszcie spełnią się sny co bardziej krewkich obywateli, aby nasza aktywność była bardziej konfrontacyjna, a więc w ich przekonaniu skuteczniejsza. Stanie się tak, jeśli się stanie, nie z inicjatywy KOD-u, tylko z woli złej władzy. Zamierzają od słów przejść do czynów. To będzie zatem również test dla tych, co dziś prężą muskuły, czy wytrwają. Wszystko dzieje się w zawrotnym tempie, zmienia jak w jakimś szaleńczym koszmarnym kalejdoskopie. Być może za wcześnie jeszcze na takie przewidywania, ale wychodzę z założenia, że trzeba się na najgorsze przygotować psychicznie zawczasu. Najgorzej, gdy rzeczywistość nas zaskakuje. Mateusz Kijowski zapowiedział podczas ostatniej pikiety pod TK ogólnopolską manifestację w dniu 24 września. Nikt nam nie obiecywał, że będzie łatwo. Zdaje się, że kończy się epoka legalnych zgromadzeń na terenie stolicy. Chronionych przez przyjaźnie nastawioną policję. Niewykluczone, że PiS-owi sprzykrzył się KOD, i że zechcą nas zastraszyć. Nie dajmy się zastraszyć. Miejmy w sobie odwagę i siłę. Pamiętajmy, że walczymy o demokratyczną Polskę. Niechaj to przekonanie i misja dodaje nam odwagi i chroni przed strachem. Nie poddamy się! KONSPIRACJA Niemniej, odwaga to nie wszystko. Potrzeba nam również rozwagi i sprytu. I determinacji. Prawdopodobnie czeka nas swego rodzaju konspiracja. Do tego musimy mieć między sobą sprawnie funkcjonujący kontakt, którego nie trzeba koniecznie ujawniać. KOD buduje struktury. Zachęcam, apeluję, byście się Państwo w te struktury zaangażowali właśnie po to, by móc uzyskiwać i przekazywać ważne informacje dotyczące zdarzeń, miejsc, terminów. Być może okaże się, że już tak jawnie nie da się o wszystkim rozmawiać. Zwyczajnie, dla naszego wspólnego bezpieczeństwa. Nigdy nikogo do niczego nie agitowałem. Zawsze miałem wątpliwości. Po raz pierwszy w życiu ich nie mam. Dlatego zdecydowałem się agitować. Sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, wymaga bowiem naszej wzmożonej aktywności. Zapraszam Państwa do udziału w Komitecie Obrony Demokracji, do którego sam się zapisałem, kiedy tylko okazało się to możliwe, i w którym działam od początku, w miarę swoich skromnych możliwości. Oto niezbędne wskazówki: Wstępujmy zatem do KOD-u! DETERMINACJA Przypominam sobie, że kiedy pod koniec ubiegłego roku zacząłem uczestniczyć w manifestacjach KOD-u, zwierzałem się tutaj publicznie, że trudno mi się przemóc, bo mam naturę samotnika i ponuraka, irytują mnie ludzie ze swoimi słabościami i boję się tłumu. Zaczęło się od pikiet w Al. Szucha pod siedzibą Trybunału Konstytucyjnego. Minęło od tamtej pory kilka miesięcy, chyba dziewięć, tyle co ciąża. KOD już ma projekt legitymacji członkowskich, co jest symbolem formalnym narodzin masowego ruchu, tak jak w przypadku dziecka – metryka. Z imieniem, które jest oryginalne, niepowtarzalne i brzemienne w znaczenia, odniesienia do tradycji opozycyjnej: Komitet Obrony Demokracji. Z nazwiskiem rodzica, Mateusza Kijowskiego, którego od tamtej pory dobrze poznałem, zaufałem mu, polubiłem go i postanowiłem wspierać na dobre i na złe. Poznałem mnóstwo osób zaangażowanych w szczytną działalność KOD-u. Bardzo mi schlebia, że jestem w tak szacownym gronie. Zaakceptowałem nawet całkowitą zmianę swojego trybu życia, z domatorskiego w tryb nomadów. I nie chodzi tylko o maszerowanie po ulicach stołecznych – to żaden przecież wyczyn. Zacząłem jeździć do innych polskich miast. Chcę tylko powiedzieć, że w tej całej naszej biedzie, w obliczu dyktatury Kaczyńskiego, która tak nieoczekiwanie nami zawładnęła i opanowała całe nasze społeczne życie, że wobec tego nieszczęścia, które nas spotkało, KOD jest jedynym właściwym antidotum. Nie usypia naszej czujności, ale też nie każe nam niepotrzebnie iść od razu na barykady. Dostosowuje swoje działania do rozwoju sytuacji, starając się minimalizować fatalne skutki złej władzy. Nie na wszystko mamy wpływ, nie zapobiegniemy całemu złu, ten kataklizm musi się nad naszymi głowami przetoczyć. Ale możemy opóźniać jego niszczycielski impet. Im bardziej teraz się postaramy, tym straty po PiS-owskim reżimie łatwiejsze będą potem do powetowania.  ]]>
9903 0 0 0 1864 0 0 1871 0 0 1879 0 0 1889 0 0
Z budżetu obywatela do budżetu państwa https://www.ruchkod.pl/z-budzetu-obywatela-do-budzetu-panstwa/ Thu, 18 Aug 2016 15:00:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9909 Minister Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów, oficjalnie stwierdził, że w przyszłym roku na realizację programu 500+ zabraknie gigantycznej kwoty 5 mld złotych. Następnie dodał, że pieniądze się znajdą. Czy jednak na pewno? Bowiem proste rezerwy budżetowe zostały już dawno wykorzystane i doszły kolejne emisje obligacji, które nie są niczym innym jak kredytem. Zadłużenie Polski wzrosło w tempie rekordowym, a minister finansów ma problem jak zbilansować przyszłoroczny budżet.
Jerzy Gogół
Dyskontując różne obietnice wyborcze ugrupowań partyjnych w poprzednim okresie, to prawie zawsze kończyły się wówczas, kiedy przyszło uchwalać budżet. Dokonywano wtedy korekty budżetu, a deficyt wzrastał. Program 500+, dzięki któremu PiS wygrał wybory, był już korygowany wielokrotnie, bowiem pani Szydło w pierwszych wypowiedziach w czasie kampanii wyborczej zapowiadała, że każde dziecko otrzyma kwotę 500 zł miesięcznie.  Bardziej przytomni ekonomiści PiS złapali się za głowy i czym prędzej pani premier skorygowała, że na każde drugie dziecko, a na pierwsze zakreśliła próg dochodowy nieprzekraczający 800 zł. Co ciekawe, z bilansu potencjalnych wyborców PiS wynikało, że należy dać również bogatym, ponieważ może zabraknąć głosów, aby wygrać wybory. Względy moralne, aby wyrównywać poziom zamożności społeczeństwa zeszły na plan dalszy, bo wybory przecież wygrać trzeba. Wracając do realiów dnia dzisiejszego. Realizacja programu 500+ zmusiła rząd do nadzwyczajnych działań w celu uzyskania dodatkowych środków. Wprowadzono dwa dodatkowe podatki. Jednym z nich jest zwany bankowym, a drugi handlowym, którym nadano propagandowy podtekst, że nareszcie rząd dobiera się do wstrętnych kapitalistów, a co ważniejsze – zagranicznych, co znalazło aprobatę zwolenników ideologii narodowej. Kierownictwo rządu ukryło informację, że podatki te spowodują prędzej czy później wzrost cen towarów i usług, za które zapłacą klienci ze swoich kieszeni. Już aktualnie odnotowuje się wzrost cen chleba, cukru i innych artykułów oraz wzrost cen usług bankowych. Dodatkowym źródłem finansowania programu 500+ staje się lepsza ściągalność podatków oraz likwidacja szarej strefy związanej z wyłudzaniem podatku od towarów i usług. Istotnie, Ministerstwo Finansów zwiększyło wpływy w tym zakresie, ale z końcowymi efektami należy poczekać, ponieważ wiele decyzji zostało zaskarżonych w trybie postępowania przed sądami administracyjnymi. PiS zmienił też wiele przepisów, które nie respektują umów cywilnoprawnych, transakcji między podmiotami gospodarczymi, których interpretacja dotycząca ich pozorności w celu ominięcia zobowiązań podatkowych budzi coraz więcej wątpliwości prawnych. Skutkiem ubocznym słusznej decyzji o poprawie skuteczności podatkowej jest jednak wycofywanie się kapitałów zagranicznych z obawy właśnie na zbyt ogólne przepisy podatkowe dające duże możliwości interpretacyjne, których zastosowanie niewłaściwe przez urzędnika skarbowego może doprowadzić do bankructwa firmy. To jest kolejna cena, jaką płacimy za realizację tego programu i kto wie, czy nie ważniejsza niż wyciąganie pieniędzy z naszych kieszeni, bowiem tworzenie nowoczesnych miejsc pracy, stabilność zatrudnienia, nowe inwestycje gwarantujące wzrost gospodarczy są kluczem do poprawy poziomu życia społeczeństw. Premier Beata Szydło oraz pan Jarosław Kaczyński wiedzą, że rezygnacja z programu 500+ oznaczać będzie klęskę, a zatem muszą zrobić wszystko, aby znaleźć nowe źródła finansowania. Przypomnę tylko, że przyszły rok poprzedzą wybory do samorządów, a zwycięstwo w tych wyborach jest dobrą prognostyką dla wyborów parlamentarnych. Rząd znajduje się też pod presją obietnic wyborczych prezydenta Dudy, który naciska na realizację programu pomocy dla frankowiczów i podniesienie kwoty wolnej od podatku, co również wymaga dodatkowych środków finansowych. Jedynym bardzo wygodnym i prostym źródłem finansowania są dodatkowe obciążenia fiskalne społeczeństwa. Oszczędności budżetowe mają też ujemne strony, ale nie będę ich wymieniał z uwagi na wiele uwarunkowań. Dotychczasowe rządy posiłkowały się też sprzedażą akcji majątku, którego właścicielem był skarb państwa. To ostatnie rozwiązanie raczej nie jest brane pod uwagę, ponieważ rząd zapowiada konsolidacje majątku państwowego i centralizację zarządzania oraz ręczne sterowanie kluczowymi spółkami skarbu państwa, podobnie zresztą jak w socjalistycznej Polsce. Spekulacje ekonomistów i specjalistów od strategii gospodarczej są dosyć zbieżne i raczej prognozują wprowadzenie kolejnych podatków i obciążeń o charakterze fiskalnym.  Jednym słowem, my wszyscy będziemy musieli się dołożyć do programu 500+. Zbliżamy się do przekroczenia progu świadomości społecznej, że rząd więcej nam odbiera niż daje i dotyczyć to będzie również rodzin otrzymujących świadczenie 500+. Należy przewidywać, że rządząca partia będzie używała różnych narzędzi, aby ten niekorzystny bilans dla wielu grup społecznych zaciemnić i poprzeć racjami moralnymi i społecznymi. Wielu ekonomistów skłonnych jest forsować rozwiązanie, aby Polska przeszła do strefy euro, co rozwiązałoby wiele problemów, chociaż przy obecnym kursie euro strefy biedy mogą dramatycznie wzrosnąć. Wiele rządów, kiedy sytuacja finansowa państwa stawała się trudna, dokonywało wymiany pieniędzy. Przypomnę, że Polska dokonała tak zwanej denominacji złotówki w roku 1995. Jest pewne, że nadchodzi trudny czas dla budżetów rodzinnych, tym bardziej nic nie wskazuje na umocnienie kursu złotówki, a wiele artykułów i usług jest importowanych i dotyczą codziennych wydatków przy prowadzeniu gospodarstwa domowego. W dramatycznej sytuacji mogą znaleźć się emeryci, grupy pracownicze najniżej zarabiające, rodziny posiadające osoby niepełnosprawne i przewlekle chore. Jeszcze raz sprawdza się teoria, że populistyczna partia w krótkim czasie zamiast poprawiać warunki życia obywateli znacznie je obniża, bowiem ekonomii nie da się oszukać. Koszty, niestety, ponosi społeczeństwo.  ]]>
9909 0 0 0 1872 0 0 1877 1872 0 1886 0 0 1893 1886 0 1895 0 0 1897 0 0 1906 1893 0 1909 0 0 1919 1909 0 1922 1909 0 2228 1919 0 2229 1922 0 2230 1897 0 2231 1909 0 2232 1895 0
KOD to społeczne zaufanie https://www.ruchkod.pl/kod-to-spoleczne-zaufanie/ Mon, 22 Aug 2016 16:00:32 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9944 Budujemy społeczne zaufanie, spokojnie, mozolnie. Zaufaniem obdarzamy się wzajemnie w KOD-zie i obdarzamy nim każdego sympatyka. Moglibyśmy udzielić kredytu zaufania nawet władzy, gdyby go nie nadszarpnęła na samym początku i nie wzbudzała podejrzliwości do dzisiaj. Tym bardziej jednak musimy zaufanie obywatelskie hołubić i odzyskać stan społecznej ufności sprzed lat. Motto: „Do rządu, nierządu i pogody ma zaufanie tylko młody.” Jan Izydor Sztaudynger
Szymon Karsz
Nie wierzę w te wszystkie stereotypy o „charakterach narodowych”. Uogólnianie zawsze wiąże się z upraszczaniem i wiedzie na manowce, do schematyzmu myślenia. Występują jednak, wbrew temu, co wyżej zadeklarowałem, pewne tendencje społeczne, które mogą się „rozlewać” na ogół populacji w pewnych okresach, jak sądzę. Badania społecznego zaufania wypadają w Polsce kiepsko i świadczą o kryzysie zaufania Polaków do siebie nawzajem. Badanie przeprowadzono w ubiegłych latach, co nie oznacza, że teraz może być już tylko lepiej. Wręcz przeciwnie. Otóż według teorii psychoanalitycznych podstawą rozwoju osobowości jest wytwarzanie tzw. podstawowego zaufania. „Rozwój podstawowego zaufania jest swoistą szczepionką ochronną, „kokonem ochronnym” niezbędnym do radzenia sobie ze sprawami życia codziennego. Podstawowe zaufanie chroni przed lękiem i pozwala filtrować potencjalne zagrożenia, ryzyko wpisane w samo życie. Od wykształcenia podstawowego zaufania zależy nabycie poczucia własnej tożsamości oraz zdolność określania tożsamości innych osób, odróżniania „ja” od „nie ja”. Z kolei w tzw. sytuacjach przełomowych jednostka musi dokonać kalkulacji ryzyka i otworzyć się na nieznane”. Bez zaufania – ani rusz! Brak zaufania wiedzie do podejrzliwości, a podejrzliwość do ulegania teoriom spiskowym. Stąd w Polsce – w obliczu kryzysu zaufania – tak ogromna popularność irracjonalnych konstrukcji myślowych, z pomocą których ludzie tłumaczą sobie rozmaite zjawiska. Są podatni na wszelkie przypuszczenia, że ktoś z zewnątrz dybie na polską godność, niepodległość, a zwłaszcza majątek. W ten sposób, a nie na przykład nadmiernymi wydatkami na wódkę, tłumaczą sobie skromną zasobność portfeli. Po prostu, portfele drenują im żydowsko-masońskie banki, na czele których stoją komuniści. Dlatego ksiądz Międlar, choć jest paranoikiem prawdopodobnie z wyrachowania, a nie z przekonania, porusza najczulsze struny w tyle głów swoich słuchaczy. I to on jest teraz prorokiem. Prorokiem dla biednych ludzi, pozbawionych całkowicie podstawowego zaufania. A czymże to zaufanie jest? To według prof. Piotra Sztompki fundament społeczeństwa. Wszelkie konstruktywne relacje międzyludzkie opierają się na zaufaniu, zarówno w sferze gospodarczej, jak i kulturalnej, i we wszystkich dziedzinach: w służbie zdrowia, w usługach, w transporcie, w urzędach, w edukacji. Długo można by wymieniać. Do tego stopnia zaufanie społeczne jest pożądane, że istnieje cały katalog zawodów społecznego zaufania, to jest takich profesji, których wykonywanie polega na wkraczaniu w sferę intymną klienta (petenta). Nie da się ich wykonywać bez wymiany tzw. danych wrażliwych, o których wiemy, że osobom postronnym nie zostaną udostępnione. Chcę powiedzieć, że ten nasz dom stoi bez fundamentu... Dodatkowo, ten deficyt, owa kruchość sprawiająca, że dom się chwieje, jest podmywana działaniami władz. Zarówno obietnice, z których się wycofują, jak i decyzje np. o inwigilowaniu społeczeństwa, czy nadzwyczajne prerogatywy dla służb specjalnych, nie służą budowaniu zaufania. Szczególnie nadwątlające zaufanie społeczne są obecnie szeroko kolportowane teorie spiskowe, rozbudzanie wzajemnej podejrzliwości wewnątrz społeczeństwa, wobec sąsiadów, wobec autorytetów, wobec sądów, wobec sprzymierzeńców i wobec całego świata. Służy to władzy, która w zamian oferuje opiekę i wskazywanie drogi. Odbieranie nam zaufania ubezwłasnowolnia nas jako obywateli i ma uczynić posłusznymi. Jak można ufać panu Kaczyńskiemu, który dla sukcesu wyborczego skrył się za figurantami, a i teraz niechętnie zza ich pleców się wychyla? No, nie da się mu zaufać. Choć przecież nie jest to jedyna postać na naszej arenie politycznej zaufania niegodna. Tym bardziej zatem powinniśmy zaufaniem obdarzać siebie nawzajem. KOD jest ruchem obywatelskim opartym na wzajemnym zaufaniu. Kiedy przystępujemy do tego ruchu nie znamy się wzajemnie i dopiero w trakcie przebywania ze sobą możemy się poznać. Ta chwila, kiedy ściskamy dłoń nieznajomemu jest właśnie chwilą, w której obdarzamy się wzajemnie zaufaniem. Niech to poczucie, że możemy sobie wzajemnie ufać, rozlewa się na cały kraj. Nie mamy nic do ukrycia i mamy czyste intencje. Przynależność do KOD można potraktować jako swego rodzaju permanentną terapię, która ma w nas wykształcić mechanizm ufności. Nie tej, rzecz jasna, infantylnej i naiwnej, być może ograniczonej, ostrożnej, ale mimo wszystko – ufności. Daremnie podobnej atmosfery szukać teraz w publicznej przestrzeni.  ]]>
9944 0 0 0
My, Naród https://www.ruchkod.pl/my-narod/ Mon, 22 Aug 2016 13:19:40 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9946 Najwyższa pora podjąć próbę odebrania naszej godności i naszej historii szkodliwym nacjonalistycznym uzurpatorom, którzy ją zawłaszczyli i używają do politycznych celów, niczym kostium teatralny, mający skłaniać do pychy, a przy okazji budzić strach, nienawiść i pogardę.
Szymon Karsz
Właściwie zacząć wypada od odczarowania słowa „naród”, co konsekwentnie ma miejsce w przypadku naszego ruchu obywatelskiego KOD. Naród pierwotnie jest synonimem słowa „nacja” i opisuje związki krwi. Reliktowo występuje współcześnie w takich zestawieniach pojęciowych, jak „Produkt Narodowy Brutto” (obok „krajowego”), „Teatr Narodowy”, „Narodowy Bank Polski”, „Narodowy Fundusz Zdrowia”, „Narodowy Instytut Audiowizualny”, itp. Nikt przy zdrowych zmysłach nie bierze tych nazw dosłownie, przypisując im pierwotne znaczenie słowa „naród”, tylko jako dystyngowaną tradycję językową, traktując owe nazwy metaforycznie. Metaforycznie, a więc w znaczeniu znacznie szerszym, niż nakazywałaby słownikowa definicja „narodu”. Oczywiście, słowo to chętnie jest wykorzystywane przez ruchy nacjonalistyczne w Polsce, by dzielić społeczeństwo na swoich i obcych, choć społeczeństwo nie ma na to na razie specjalnej ochoty, przynajmniej statystycznie rzecz biorąc, i traktuje siebie oraz naród jako pojęcia równoznaczne: naród = społeczeństwo. Balansujemy na bardzo delikatnej krawędzi, my, którzy mamy intencje czyste, i nacjonaliści, kierujący się brudnymi motywacjami do wykluczania poza nawias wszystkich tych, którzy nie pasują do wąskiej definicji narodu. A więc wszelkie mniejszości. Wszystkich, których za mniejszość uznają. Można by pójść na względną łatwiznę i wyrugować ze słownika słowa „naród” jako niepoprawne politycznie pojęcie, niosące krzywdzące treści, dyskryminujące, anachroniczne i źle się kojarzące. Jednak taki akt byłby aktem desperacji, tyleż nieskutecznym, co kapitulacyjnym w stosunku do nacjonalistów. „Polski my, naród, polski ród, królewski szczep piastowy” – to dziś oznacza tyle, że musimy mieć świadomość pochodzenia słów, ale też świadomość ich ewolucji. Słowa są dla nas, a nie my dla słów. Używamy ich zgodnie z naszymi potrzebami i nadajemy im takie znaczenia, jakich sobie serdecznie życzymy. Zresztą, dzisiejsza władza nieco ustępuje nam pola w tej batalii o słowo „naród” i próbę jego odzyskania, czy też nadania mu cywilizowanego znaczenia, bowiem posługuje się zamiennikiem „suweren”, co jest o tyle kuriozalne, że niezbyt przystające do polskiej tradycji językowej. Skoro jednak wycofują się z używania słowa „naród”, zapewne po to, by nie kojarzyć się z nacjonalizmem, tym bardziej my możemy spróbować to słowo odzyskać. Słowo to było wielokrotnie w naszej historii kompromitowane. W najnowszej historii boleśnie je ośmieszył generał Jaruzelski, formując takie fasady, jak „Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego”, czy też „Patriotyczny Ruch Ocalenia Narodowego”. Nikt jednak nie miał wówczas wątpliwości, że następuje w tych nazwach nadużycie pojęcia narodu, co nie oznacza, że nie tęskniliśmy za nim i za jego dźwiękiem w znaczeniu szacownym i nowoczesnym. Porzucenie tego słowa byłoby ostatecznym poddaniem się majstrom od demagogii i populizmu. Odzyskiwanie rozpoczęło się w 1989 roku od przemówienia Lecha Wałęsy w Kongresie Stanów Zjednoczonych, które legendarny przywódca Solidarności wygłosił, zaczynając od słów: „My, naród!”. Pod tym właśnie hasłem „My, naród!” w obronie Lecha Wałęsy przed fałszywymi oskarżeniami, i przed fałszowaniem naszej narodowej historii przez obecnie rządzących, ulicami stolicy przemaszerowała w lutym br. potężna manifestacja KOD-u. Najsensowniejszą, jak na obecne czasy, definicję narodu podał Mateusz Kijowski w marcu, podczas pikiety pod Trybunałem Konstytucyjnym: „My jesteśmy kolorowi, każdy jest inny! W tym jest nasza siła, siła narodu w różnorodności! W wielości, że każdy ma swoje barwy. My, naród, jesteśmy silni siłą naszej różnorodności. Kobiety i mężczyźni. Młodzi, sędziwi i dojrzali. Katolicy, muzułmanie, prawosławni, judaiści, protestanci i niewierzący. Rolnicy, naukowcy, rzemieślnicy. Przedsiębiorcy, studenci i robotnicy. Heteroseksualni i homoseksualni. Rowerzyści, wegetarianie, ekolodzy. Ci w futrach, ci w płaszczach i ci w dresach. Mieszkający na wsi, w miastach i miasteczkach. Polacy, Niemcy, Białorusini, Tatarzy, Żydzi, Ślązacy. Kaszubi, Czesi, Ukraińcy. Każdy ma swą barwę i to jest naród! My, Naród!”. Naród ewoluuje, a wraz z nim język, którego używa. Znaczenie ważnych słów zależy od szczerości intencji. Wspólnota narodowa musi przeciwstawić się tendencjom nacjonalistycznym i odzyskiwać przestrzeń zgodnie z własnymi potrzebami. Także przestrzeń językową. Nie dajmy się zwariować i omamić pogrobowcom tych, którzy dzielili naród na swoich i obcych. Bądźmy ponad podziałami. KOD łączy, nie dzieli!  ]]>
9946 0 0 0 1927 0 0 1939 http://face-book 1927 0
Artur Sierawski o reformie oświaty https://www.ruchkod.pl/artur-sierawski-o-reformie-oswiaty/ Tue, 23 Aug 2016 21:15:26 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9960 PiS wprowadza reformę, której celem jest likwidacja gimnazjów, wprowadzonych do polskiego systemu oświaty jeszcze za rządów Jerzego Buzka. Zapowiadana jest też reforma programowa zgodnie z ideologiczną linią partii. Ofiarą tej zmiany będzie nauczanie historii, wątpliwości zatem wzbudza spodziewana jakość kształcenia młodych Polaków w tej materii zgodnie z tzw. polityką historyczną obecnej władzy. Artur Sierawski, nauczyciel historii, przedstawiciel zarządu KOD, włączył się w planowany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego protest przeciwko tym zmianom.
Rozmawiał Przemysław Wiszniewski
Prasę obiegła informacja, że pani minister edukacji narodowej szykuje wielką reformę oświaty i ta reforma ma polegać m.in. na likwidacji gimnazjów. Czy tylko na tym ta reforma ma polegać? Oczywiście, że nie. Tak naprawdę reforma edukacji i likwidacja gimnazjów – bo tak trzeba mówić, a nie „wygaszanie gimnazjów”, jak pani minister próbuje to sprzedawać – to nie tylko likwidacja gimnazjów, ale także próba centralizacji szkół, próba zamachu na niezależność szkół niepublicznych, które mają swoje własne programy autorskie, którymi się kierują, ale także chęć upolitycznienia szkoły i wpłynięcia znacząco na umysły młodych ludzi. Najbardziej obawiam się tego, że władza zacznie ingerować w podstawy programowe i tak naprawdę nie wiemy, co w nich się znajdzie. Wróćmy jeszcze do tego niuansu, który podkreśliłeś, czyli do rozróżnienia między wygaszaniem a likwidacją gimnazjów. Na czym polega ta różnica? Tak naprawdę, to slogan, którego pani minister używa, bo bardzo się boi słowa „likwidacja”, żeby jeszcze bardziej nie zdenerwować opinii publicznej i nie zniechęcić nauczycieli. Mówi o wygaszaniu gimnazjów, że one jakoby będą stopniowo wygaszane. Nie, przyjdzie rok 2020 i gimnazja zostaną zamknięte, a nie wygaszone. Po prostu zostaną zlikwidowane, a nauczyciele z tych gimnazjów nie wiem, gdzie się podzieją, bo nie jest też prawdą, jak pani minister mówi, że dzieci będzie tyle samo, więc tyle samo będzie etatów dla nauczycieli. Nie, bo prawdopodobnie zostanie zmniejszona ilość szkół i personel z tych zlikwidowanych nie znajdzie zatrudnienia w innej szkole. Nie wszyscy nauczyciele przejdą płynnie z jednej szkoły do drugiej. Ale może ta reforma jest potrzebna w związku z tym, że mamy niż demograficzny i uczniów jest po prostu coraz mniej? Idziemy wtedy w kierunku przepełnionych klas, stłoczonych szkół, a co za tym idzie zwiększonego poziomu agresji i niezadowolenia także wśród uczniów. I obniżonego poziomu nauczania... Tak, bo wyobraźmy sobie, że mamy dzisiaj klasę 20-osobową, a będziemy mieli klasy 30-osobowe. Ja sobie tego nie wyobrażam. Wiem, że jesteś w stałym kontakcie z przewodniczącym Związku Nauczycielstwa Polskiego. Co on zamierza w związku z tymi planami? Przede wszystkim próbujemy tworzyć dosyć szerokie porozumienie, koalicję, a może bardziej ruch sprzeciwu wobec reformy proponowanej przez panią minister Zalewską, pod hasłem „Nie dla chaosu w szkole!”, do której zapraszamy wszelkie organizacje, które nie zgadzają się na proponowaną reformę. W dużej mierze są to organizacje o charakterze edukacyjnym. Chcemy dać stanowczy, jasny odpór i powiedzieć po prostu „nie!” tej reformie. A jakie organizacje już wyraziły akces? Ostateczne spotkanie, na którym dowiemy się, kto wchodzi do koalicji odbędzie się 24 sierpnia i wtedy już poznamy ostatecznie, które organizacje z nami idą. Czy nauczyciele planują ewentualne strajki? Nie chcę za dużo mówić, bo nie czuję się upoważniony. Jestem tutaj tylko nauczycielem i nie wypowiadam się w imieniu Związku Nauczycielstwa Polskiego. Nie chciałbym zabierać głosu w tej kwestii. Wróćmy zatem do podstaw programowych. Czym grozi reforma oświatowa pani minister Zalewskiej? Boję się, że to będą w ogóle nieprzygotowane podstawy programowe, bo wyobraźmy sobie, że pani minister 16 września przedstawia projekt ustawy, a na ostatnim posiedzeniu komisji edukacji powiedziała, że chciałaby, aby proces legislacyjny się zakończył przed świętami Bożego Narodzenia. A więc tak naprawdę pozostaje nam rok na wprowadzenie reformy, nawet nie cały, bo w 2017 ma już reforma wejść w życie i funkcjonować. Mamy niecały rok na to, by przygotować te podstawy programowe, przygotować nowe podręczniki, programy nauczania. To najzwyczajniej w świecie jest nierealne – w ciągu roku przygotować tak wielką zmianę dla szkolnictwa. Podejrzewam, że te programy będą przygotowywane w pośpiechu, chyba że tak naprawdę pani minister już dawno ma przygotowane programy nauczania, które będą skierowane na indoktrynację naszych uczniów. Na czym mają polegać te zmiany programowe? Na przykład w listach lektur, to jest prosta sprawa – wykreśli się jedne tytuły i wprowadzi się jakieś inne... Dobrze, tylko pytanie, jakie tytuły? Co te tytuły będą w sobie zawierać? Ale problem widać bardziej chociażby na przykładzie historii. Jak ta historia będzie przedstawiana w wykonaniu nowej władzy i nowych programów w szkołach, bo obawiam się, że pewne autorytety zostaną najzwyczajniej w świecie zmarginalizowane. Na przykład profesor Bartoszewski, Jacek Kuroń, Lech Wałęsa będzie przedstawiany tylko jako „TW Bolek” i tylko tak będzie można mówić o nim w szkole. Lech Kaczyński i Jarosław Kaczyński będą bohaterami opozycyjnymi i tego się bardzo boję. Boję się też tego, że przyjdą takie czasy, jak przed 89 rokiem, że będzie trzeba tę prawdziwą historię wykładać poza szkołą. W ostatnim wywiadzie dla „Newsweeka” powiedziałeś, że mają zostać wprowadzeni do szkół komisarze polityczni. Przypomniała mi się historia z moich lat licealnych – byli wtedy przewodniczący podstawowych organizacji partyjnych, którzy mieli status prawej ręki dyrektora i patrzyli wszystkim nauczycielom na ręce. Czy coś takiego nam grozi? Oczywiście, szczerze powiedziawszy obawiam się tego: wyobraźmy sobie dzisiejszą sytuację. Kuratory zostali mianowani przez panią minister i jej bezpośrednio podlegają. Pani minister już zapowiedziała, że w tym roku szkolnym 60 proc. placówek oświatowych, a więc szkół zostanie zwizytowanych przez kuratorów i sprawdzonych niejako pod kątem „nauczania wartości”... Nie wiemy, co to może być, to „nauczanie wartości”... Czy dobrze mówi się o Smoleńsku i o władzy? To pytanie bardziej do pani minister. Więc to już się dzieje, że ci komisarze polityczni będą sprawdzać, czego się naucza, a za chwilę, jeżeli przyjdzie reforma będziemy mieli wymianę – tak na szybko licząc – 40 tys. dyrektorów w skali kraju. Obawiam się, że dobra zmiana, Prawo i Sprawiedliwość, zaczną niejako forsować swoich kandydatów na stanowiska dyrektorów. i Są ku temu przesłanki. No tak, ale na przykład czytałem takie zdanie, które ktoś umieścił na Fejsbuku, że spotkał się z maturzystą, który mu oświadczył, że przed prezydenturą Lecha Kaczyńskiego nie wolno było w Polsce mówić o Armii Krajowej i o żołnierzach wyklętych, co jest oczywistą nieprawdą. Dlatego, że mówiło się o tym po upadku komuny w 89 roku, a więc zmierzam do tego, że być może w szkołach praktyka jest taka, jaka jest, i pisowska władza chce tylko ją sformalizować? Tak bym nie powiedział, bo chociażby tematyka żołnierzy wyklętych od zawsze istniała w szkole i była poruszana. Przypomnę, że temat żołnierzy wyklętych poruszył szeroko prezydent Bronisław Komorowski, który jako pierwszy zaczął o nich mówić głośno i publicznie. Sam jestem nauczycielem historii i rokrocznie z okazji 1 marca przygotowuję apel z uczniami o tej tematyce, ale to nie jest taki apel, jak w niektórych szkołach, że propaguje się hasło „Śmierć wrogom ojczyzny!”, tylko merytorycznie przez uczniów przygotowany apel, poprzedzony wieloma dyskusjami w kołach historycznych, gdzie oceniamy i pokazujemy tych żołnierzy wyklętych, którzy naprawdę byli pozytywnymi postaciami, ale pokazujemy też strony negatywne żołnierzy wyklętych, który dopuścili się haniebnych czynów. Na tym polega nauczanie historii, a nie na gloryfikowaniu wszystkich według jednej miary. Czym może grozić takie nauczanie, jakie proponują obecne władze? Myślę, że to zmierza do pewnej indoktrynacji społeczeństwa, wychowania być może miernego, biernego, ale wiernego władzy, ale w dalszej konsekwencji to też jest pewne podłoże dla zaplecza pana Macierewicza i jego słynnych bojówek, które chce tworzyć. Ostatnio słyszeliśmy, że w Milanówku dyrektor zakłada klasę narodowo-matematyczną, w której młodzi ludzie mają uczyć się strzelać, chodząc na strzelnicę, mają jeździć szlakiem żołnierzy wyklętych... Oczywiście, dzisiaj pan dyrektor się wycofał z tych planów mówiąc, że został źle zrozumiany. „Newsweekowi” jednak nie ma powodu nie wierzyć... To zmierza do stworzenia pewnego zaplecza dla pana Macierewicza i takich bojówek. A co na to rodzice? Czy rodzice mogą mieć wpływ na treści nauczania, jakie przekazuje się w szkole? Przede wszystkim rodzice mają już spory wpływ na to, co się dzieje w szkole. I będą mieli jeszcze większy na to wpływ, bo już teraz są zwiększane kompetencje rad rodziców. W myśl nowej ustawy zgodnie z tym, co pani minister zapowiada, jeszcze zostaną zwiększone. Więc z tego miejsca chciałbym też zaapelować: wchodźcie do rad rodziców, kandydujcie do tych rad, miejcie wpływ na to, co się dzieje w waszej szkole! Nie pozwólmy przejąć przez rządzących naszej szkoły! W takim razie pani minister Zalewska trochę działa wbrew sobie, skoro zwiększa kompetencje rodziców? Dlaczego wbrew sobie? Przecież ona dąży do tego, żeby w tych radach rodziców byli jej przedstawiciele. To już się dzieje, już słyszymy sygnały, że specjalne organizacje jeżdżą po kraju i organizują spotkania dla rodziców, promując wchodzenie do rad rodziców, ale rodziców bardziej propisowskich, proprawicowych. Ty, Arturze, poza tym, że jesteś nauczycielem historii, reprezentujesz KOD. Jak ci się układa współpraca ze Związkiem Nauczycielstwa Polskiego? Przyznam się, że ta współpraca układa się bardzo dobrze. Jesteśmy w stałym kontakcie i informujemy się o wszystkich akcjach i miejmy nadzieję, że 24 sierpnia już oficjalnie powiemy: „idziemy razem!” Należy zatem życzyć panu Broniarzowi, Związkowi Nauczycielstwa Polskiego, wszystkim nauczycielom, rodzicom i uczniom polskim, żebyśmy wygrali tę batalię. Tak, żebyśmy razem powiedzieli: „Nie dla chaosu w szkole!”

(link do wideo)

 ]]>
9960 0 0 0 1956 0 0 1968 0 0 1977 1968 0 1985 0 0 2004 1985 0
Sojusze dyktatorów https://www.ruchkod.pl/sojusze-dyktatorow/ Wed, 24 Aug 2016 08:00:35 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=9963 Media doniosły niedawno o dwóch spotkaniach na szczycie – prezes Kaczyński spotkał się z premierem Orbanem, natomiast Putin podjął na Kremlu Erdogana. Chciałoby się powiedzieć – ciągnie swój do swego.
Zbigniew Wolski
Boję się, że nie wszyscy już pamiętają, o co chodzi z publikacją wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 9 marca 2016 roku. Od tego czasu przedstawiciele dobrej zmiany zarzucili nas tyloma atakami na praworządność, że przeciętny obserwator życia politycznego może stracić w tym głowę. Uważam, że chodzi o to, aby sprawy najważniejsze ukryć w ofensywie absurdów i wrogości. Doceńmy zaangażowanie PiS-u w zmianę naszego kraju w zaawansowaną dyktaturę. W ciągu roku nasz rząd wraz z parlament w pocie czoła wywracał do góry nogami wszelkie zasady społeczeństwa obywatelskiego, wprowadzając w zamian zapomniane dawno rozwiązania, takie jak kult jednostki, szowinizm i agresję w stosunkach społecznych. Gdzieś rodzi się nadzieja, że jakoś te trzy lata kadencji parlamentu wytrzymamy, ale przy tym tempie zmian może się okazać, że wybory nie będą potrzebne lub odbędą się na zasadach nowej ordynacji wyborczej, nad którą przecież prace już rozpoczęto. PiS czuje pewien niedosyt władzy, a przecież apetyt rośnie w miarę jedzenia. Naprawdę komfortowa sytuacja dla tej partii byłaby wówczas, jeśli posiadałaby dwie trzecie parlamentu w swoich rękach. Ten model obserwujemy na Węgrzech, partii Fidesz udaje się to już kolejny raz, co pozwoliło na zmianę konstytucji. Skoro ustawa zasadnicza nie przewidywała wszystkich dobrych rozwiązań premiera Viktora Orbana, trzeba było napisać nową, bardziej przychylną jego postrzeganiu polityki. PiS jakoś niemrawo bierze się za naszą konstytucję, wstępem jest paraliż TK i zamiana mediów publicznych w maszynkę propagandową. Są tego powody, kontrola nad połową sejmu nie wróży zwycięstwa w głosowaniu nad właściwą konstytucją, tu trzeba jeszcze wiele pracy i mozołu. Może to i dobrze. Kłody pod nogi rzuca słaba, ale głośna opozycja. Z drugiej strony jest KOD, który może naprawdę zirytować kolejną wielotysięczną demonstracją, z której relację będzie trzeba później długo montować przed pokazaniem w Wiadomościach. Przyspieszenie zmian może nastąpić wraz z uruchomieniem trybunału według wzoru PiS-u. Spotkanie Kaczyńskiego i Orbana oznacza zawiązanie nowego sojuszu politycznego w Europie. Polska dyplomacja miała już w ciągu kilku ostatnich miesięcy chybiony strzał w postaci przyjaźni polsko-angielskiej, lecz trzeba przyznać, że dalej ciągnie ją do outsiderów. Dla Kaczyńskiego korzyści z nowej przyjaźni wynikają z chęci budowania obozu państw niezadowolonych ze wszystkiego, gdzie populizm staje się wyznaniem narodowym. Na dziwnym sojuszu zyskuje także Orban, ponieważ nie będzie już jedyną czarną owcą w Unii Europejskiej i nikt nie będzie wytykał tylko jemu spraw, które dla Unii są zasadnicze. Panowie wspólnymi siłami mogą teraz występować w Parlamencie Europejskim, licząc na wzrost ilości podobnych do nich początkujących dyktatorów. Dodać trzeba, że roszczeniowa i zaściankowa polityka trafia do znacznej części wyborców. Wszyscy gdzieś w głębi chcielibyśmy dostawać coś za nic i jeszcze, by nasze było na wierzchu. Nad tymi cichymi knowaniami o zmienianiu świata z punktu widzenia własnego podwórka, zbierają się coraz większe czarne chmury. Poczynania Polski, jak i Węgier, osłabiają jedność Europy, w czasie gdy w naszą stronę spoglądają naprawdę wielcy gracze. Trzeba patrzeć dalej niż czubek swego nosa. Putin z wrodzonym sobie wdziękiem właśnie zmienia układ sił na Bliskim Wschodzie, włączając w swój plan państwo jeszcze niedawno aspirujące do Unii Europejskiej i w dodatku posiadające drugą pod względem liczebności armię w NATO. Aspiracje prezydenta Turcji Erdogana rosną z dnia na dzień i widać, że na ich drodze stoi demokracja turecka. Kreml, ostatnimi czasy wielki sojusznik Turcji, od zawsze uważał, że jeśli coś stoi na drodze, to trzeba się tego pozbyć jak najszybciej. Tak się też dzieje i niestety możemy to jedynie oglądać w telewizji, nie mając na poczynania Erdogana żadnego wpływu. To kolejny przykład, że wszystko można szybko zepsuć. Aby było bardziej pikantnie, trzeba przytoczyć dyplomatyczne umizgi Orbana wobec Putina i jego polityki zagranicznej opartej na czołgach i zamaskowanych żołnierzach bez oznak na mundurach. Panie i Panowie, jest do obrony więcej, niż nam się z początku wydawało. Chyba broniąc demokracji u nas w kraju, bronimy jej także w szerszym kontekście. Od czasu, gdy świat znacznie zmalał i jednocześnie uległ globalizacji żadne państwo nie jest już samotną wyspą otoczoną przez niezmierzone połacie oceanu. Polityka wewnętrzna poszczególnych krajów ma wpływ na losy kontynentów. Stoimy przed ustawionymi kostkami domino i chcemy zapobiec temu, by ktoś popchnął pierwszą z nich. To powinno nas motywować do jeszcze większego zaangażowania w naszą pracę.  ]]>
9963 0 0 0 1954 0 0 1955 0 0
Rozmowy o wolności - Postscriptum redaktora https://www.ruchkod.pl/rozmowy-o-wolnosci-postscriptum-redaktora/ Sun, 28 Aug 2016 18:00:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10007 Wolność… Magiczne słowo, którym jakiś czas temu postanowiłam się zająć, by nadać mu realny kształt. Rozmawiałam o wolności z wieloma osobami, a część tych rozmów ukazała się w tym właśnie cyklu – „Rozmowy o wolności”. Wiele osób czytało te wywiady, wiele pominęło. Jedna część zastanowiła się nad słowami, które w nich padły, druga w ogóle się tymi słowami nie przejęła. Cykl będzie trwał dalej, bo ludzi wolnych i umiejących o tej wolności mówić jest wielu, ale teraz, tak powakacyjnie chciałabym niektóre z tych rozmów i słów, które w nich padły przywołać.
Grażyna Olewniczak
Wolność – dla większości z moich rozmówców kojarzy się z odpowiedzialnością. W pierwszej mojej rozmowie z Józefem Henem padło takie oto zdanie znakomitego pisarza: Na prywatny użytek człowiek może być trochę głupi. W domu w bonżurce, czy w piżamie można gadać głupstwa, ale jeśli chodzi o sprawy szersze i zewnętrzne – to trzeba trochę refleksji. Nie zaszkodzi, kiedy ma się refleksję historyczną. Tak więc zacznijmy od odpowiedzialności za słowo. Profesor Mirosław Bańko, językoznawca, mówi oto tak: Niektórych rzeczy nie mówimy, żeby kogoś nie urazić, również w stosunkach prywatnych i rodzinnych. Również, by nie popaść w konflikt z prawem. Wolność słowa ma prawne ograniczenia. Ma ograniczenia zwyczajowe i ma ograniczenia nawet wewnątrzjęzykowe – jest gramatyka. Są konwencjonalne znaczenia przypisane wyrazom, więc nie można woluntarystycznie języka używać. Nie można w związku z tym wolności słowa absolutyzować. My powinniśmy o nią dbać i reagować na jej naruszanie. W ostatnich kilku miesiącach, ale i już wcześniej wolność słowa urosła niemal do synonimu demokracji, ale czy tak jest naprawdę? Często słyszymy, że przecież mamy demokrację, bo można mówić, co się chce, ale czy przypadkiem, nie jest to tylko przyzwoleniem na chamstwo? Przez ponad 25 lat „naszej wolności” staraliśmy się dopasować, do tego, co w krajach zachodnich jest normą. Nazywane jest to „poprawnością polityczną”. Ja nazwałabym to inaczej… Dla mnie jest to odpowiedzialność za słowo, ważenie słów.  Wróćmy jednak do stanu, który jest dziś. Dziś istnieje przyzwolenie, a może, idąc dalej wręcz apoteoza tego, co swojskie, nasze, prostackie, przaśne. Tłumaczy się to szczerością, autentyzmem i nieskrywanymi emocjami. Głośno wypowiadane są opinie, że należy odrzucić obce wzorce. Sam poseł Jarosław Kaczyński mówi o tym, że te wzorce są obce nam kulturowo, a ci, co takie wzorce chcą stosować są poza polską kulturą. Czym jest więc nasz polski wzorzec? Jan Pietrzak w swoim programie, na tle barw narodowych, który nie wiem, czy jest programem satyrycznym, rozrywkowym, a może jeszcze innym – jasno określa wyborców posła Stefana Niesiołowskiego, czyli wyborców Platformy Obywatelskiej, mianem „wszy, mend, gnid, pluskiew”, nawołuje do strzelania do byłych prezydentów za wspólnie podpisany list związany z rocznicą wyborów 4 czerwca. O byłym prezydencie i byłej premier mówi o to w ten sposób: „tępy umysłowo gajowy polujący na jelenie z nagonką na-na-na-na-Nałęcza i klępa latająca po peronach z misiem u boku”. Arcybiskup Marek Jędraszewski, w kościele, na tle ołtarza, w swoim kazaniu mówi, że ci, co walczą z biciem kobiet, to czerwona mordercza zaraza, a popierający prawa transseksualistów i niepłodnych małżeństw są jak stalinowcy i chcą, by Polacy „legli pokotem”. Kolejny duchowny, ksiądz Jacek Międlar stwierdza na Twitterze, że takie osoby jak posłanka Nowoczesnej Joanna Scheuring-Wielgus – konfidentka, zwolenniczka zabijania (chodziło o aborcję) i islamizacji powinna być potraktowana brzytwą, a w prawicowym portalu stojąc na tle dużego krzyża wiszącego na ścianie krzyczy: „ochrońmy Kościół, Europę i całą kulę ziemską przed żydowskim imperializmem, który jest złem w czystej postaci”. Według niego „największymi wrogami świata i Kościoła są żydowscy imperialiści oraz masoneria”. Jeśli w taki sposób mówią bezkarnie osoby, dla niektórych będące wzorcami, a nawet autorytetami, to „zwykły” człowiek, tym bardziej może sobie pozwolić na podobne słowa. Wolno tym, którzy go reprezentują, wolno i jemu… A jeśli ktoś zwraca uwagę albo podaje sprawę do prokuratury, używając argumentu, że jest to mowa nienawiści – otrzymuje od razu odpowiedź, że jest to wolność słowa… I jeszcze raz przytoczę tu słowa posła Jarosława Kaczyńskiego o tym, że poprawność polityczna jest nam obca kulturowo. W takiej sytuacji słowo elita staje się wyzwiskiem, a wszystko, co dotyczy kultury społecznej ma tendencję kierowania się ku najniższemu punktowi, ponieważ tam zawsze znajduje się najwyższy wspólny mianownik. Rafał Olbiński, wybitny grafik, mówi: Wolność wymaga też odwagi. To jest chyba najważniejsze. Jeśli nie czuję się wolnym, bo ktoś mi coś każe robić – to mówię dobrze. Robię to. Wtedy jednak nie jestem odpowiedzialny za to, co zrobiłem. Część odpowiedzialności przechodzi na kogoś innego. Ja jestem z tej odpowiedzialności zwolniony. W momencie, kiedy mam tę wolność, to już nie ma kogoś innego, kto dzieli ze mną tą odpowiedzialność. I znów ta odpowiedzialność … Profesor Magdalena Środa, filozofka, dodaje: Wydaje mi się, że większość Polaków, w każdym razie ci, co głosowali na PiS albo byli bierni w czasie wyborów, nie lubi wolności, ucieka od niej i woli wtulić się w autorytarne ramię symbolicznego ojca, czyli – mówiąc językiem politycznym – w ramię ojca Rydzyka, ojca Kaczyńskiego czy wujka Macierewicza.  Może to kwestia naszej historii, naszych nawyków do rządów obcej ręki? Może to wynika z faktu, że w Polsce zawsze mieliśmy do czynienia z chłopskim społeczeństwem a polski chłop był najdłużej w Europie w kajdanach pańszczyzny a właściwie niewolnictwa i nawykł do tego? Proszę zwrócić uwagę, że gdy Polacy uzyskali niepodległość i wyrwali się z totalitarnej instytucji, jaką był realny socjalizm, natychmiast zgłosili swój akces do innej autorytarnej instytucji jaką był Kościół katolicki, który po latach sprawuje niepodzielną władzę nie tylko na duszami i rozumami Polaków, ale i nad ich kiesą. Lubimy deklarować wartość i ważność wolności, ale gdy już ją mamy to gdy tylko nadarzy się okazja uciekamy od niej. Profesor Andrzej Jacek Blikle, matematyk i przedsiębiorca, również wypowiada się na ten temat: Wolność, to jest również stan określonej postawy wewnętrznej, bo wolność zobowiązuje. Ja mówię o takim bardzo szeroko rozumianym znaczeniu tego słowa… Zobowiązuje… Bo to i zobowiązanie wobec ojczyzny, wobec tych pokoleń, co były i co będą, ale wolność również zobowiązuje w takim węższym sensie… Człowiek wolny musi być za siebie odpowiedzialny. Musi podejmować decyzje. Erich Fromm napisał znakomitą pracę „Ucieczka od wolności”… Są ludzie, którzy uciekają od wolności, bo to pozwala im nie podejmować decyzji. W tym miejscu rozszerza się pojęcie odpowiedzialności. Odpowiedzialność nie tylko za siebie, swoich najbliższych, ale również za kraj, w którym się mieszka i za cały świat… Patrząc na to w ten sposób, mając na uwadze dobro świata, to wszelkie przejawy nacjonalizmu powinny zostać piętnowane, ale czy są?  W tej chwili następuje kolejne przyzwolenie, tym razem na objawy ksenofobii i nacjonalizmu. Pojęcie „ja” i określona grupa wokół mnie, ma monopol na wiedzę o tym, jak powinien ten świat wyglądać. Wrócę w tym miejscu do księdza Jacka Międlara nawołującego do użycia brzytwy w stosunku do posłanki. Nie tylko znajduje taka postawa swoich obrońców, jak choćby Jan Pospieszalski, ale przyzwolenie poprzez zaniechanie, milczenie. Milczenie Kościoła i Państwa to znak, że można grozić innym przemocą bezkarnie. Widać to „jak na dłoni” w stosunku do ONR-u, którego członkowie maszerując ulicami, choćby Białegostoku, śpiewając, że należy wieszać na drzewach „komunistów”? „Komunistów”, którzy są w tej chwili synonimem tych myślących inaczej niż oni. Kościół, który to toleruje daleki jest od chrześcijaństwa. Państwo, które to toleruje, nie chroni bezpieczeństwa osobistego obywateli. W takich sprawach oglądamy jak w lustrze nasze społeczeństwo. Kościół i Państwo. I kolejna sprawa. Nie wiedziałabym tego, ale dowiedziałam się ze strony internetowej Narodowego Odrodzenia Polski. 7 czerwca niemal z wykrzyknikiem napisano: Falanga NOP znów zwycięża! Znika z policji, póki co, podręcznik „mowy nienawiści”, za pomocą którego „prawo” III Rzeczy próbowało ferować wyroki. W owej wiekopomnej publikacji, zatytułowanej „Przestępstwa z nienawiści”, na str. 80 i 81 znajdujemy dwa, jakże zabójcze symbole. Zacytujmy: tzw. „FALANGA”, „RĘKA Z MIECZEM” – symbol ONR „Falanga”, przedwojennej organizacji faszyzującej, a współcześnie Narodowego Odrodzenia Polski, powszechnie uznanego za neofaszystowskie. Zwycięstwo!!! Nie każdy policjant musi znać takie symbole, a było je widać, nie tak dawno w czasie marszu narodowców 1 sierpnia, w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. To nacjonalizm, który mylony jest niestety z patriotyzmem. Patriotyzm bowiem jest myśleniem o swoim kraju w kontekście nie tylko narodowym, ale w kontekście szerszym, w kontekście otoczenia. Dorota Sumińska, weterynarz i działaczka na rzecz praw zwierząt, w rozmowie ze mną zwraca uwagę również na to: Bardzo nam potrzeba pokory. Wszystkim. Naprawdę. My grzeszymy pychą. Pycha jest najgorszym grzechem człowieka. Z niej wynika wszystko zło. Każdy, komu się wydaje, że jest lepszy od innych zaczyna robić źle… Bo mu wolno… Bo jest lepszy… I znów muszę tu przywołać słowa posła Jarosława Kaczyńskiego. Mówi on, że jeśli teraz prawo jest takie, że nie można czegoś zrobić, to przecież prawo można zmienić na takie, by było po naszej myśli i realizowało nasze cele. Profesor Ewa Łętowska, prawniczka tak oto mówi, niemal komentując to, o czym mówi poseł Jarosław Kaczyński: Biedą w Polsce, moim zdaniem, tak jak patrzę na przeszkody w przyzwoitym funkcjonowaniu, skądinąd niezłego prawa jest to, że prawo nie jest traktowane na serio. Jest traktowane instrumentalnie. Jako coś do czegoś. Lenin był wykształconym prawnikiem, ale był przede wszystkim politykiem. Dla niego prawo nie stanowiło żadnej samoistnej wartości, było tyle co warte, jeżeli dawało mu możliwość realizacji polityki i politycznych celów. Wróćmy jednak do tej ucieczki od wolności. Profesor Mirosław Bańko tak oto widzi ten problem: Wolność jest słaba w kolizji z wartościami materialnymi, bytowymi. Łatwo przegrywa. Oddaje się też wolność za bezpieczeństwo i wiele społeczeństw zachodnich pogodziło się trochę z tym stanem. Faktycznie, oddajemy część swojej wolności za bezpieczeństwo, ale nad dominacją władzy jest niezbędna kontrola, bowiem każda władza ma tendencję do wykorzystywania sytuacji nadmiernej władzy. W ustawie antyterrorystycznej obowiązującej od 2 lipca tego roku – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma stać się super agencją. To pozwoli jej mieć m.in. stały dostęp do tajemnicy bankowej i prowadzić wykaz osób mogących mieć związek z terroryzmem. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma mieć też możliwość inwigilowania obcokrajowców, w tym uchodźców. Zdaniem rzecznika prawa obywatelskich przepisy jej znacznie ograniczają prawa człowieka, a jeśli połączymy tę ustawę z wcześniejszą ustawą potocznie zwaną inwigilacyjną, pozwalającą na zbieranie danych telekomunikacyjnych – prawa człowieka są wręcz zagrożone.  W tej wypowiedzi, profesora Mirosława Bańko pojawia się też inne zagadnienie. Niektórzy potrafią oddać część wolności za obietnicę poprawy bytu. Tu zderzają się dwie sprawy. Osławione 500+ i blokowanie pracy Trybunału Konstytucyjnego. Któż będzie zwracał uwagę na to, że Trybunał Konstytucyjny również, a może przede wszystkim broni obywateli i ich praw przed autorytarnymi rządami, kiedy bez wysiłku, ale mając dzieci można nie tylko „włożyć coś” do garnka, ale i lepiej żyć. Czy na pewno godniej? Nie jestem przekonana, bo dla mnie osobiście jest to rodzaj przekupstwa. Według mnie, nie żyję dzięki temu godniej, ale mam wrażenie, że dostałam jakąś jałmużnę. Osobiście wolałabym mieć lepiej płatną pracę, czy ułatwienia w tym, bym mogła mieć profesjonalną opiekę nad dzieckiem w czasie, kiedy nie ja się tym dzieckiem zajmuję. Wolałabym, by państwo pomyślało nad dostępem dla wszystkich dzieci do dodatkowych zajęć, by moje dziecko mogło więcej poznać, więcej się nauczyć, przez co będzie miało ułatwiony start w życiu. I tu przywołam cytat z wypowiedzi Doroty Sumińskiej: Nasza cywilizacja to cywilizacja pójścia we wszystkim na łatwiznę. We wszystkim. Nie chcemy pracować, nie lubimy się męczyć, a to wszystko jest potrzebne do życia. Zgubiliśmy tę bardzo ważną informację, którą mieliśmy jeszcze kilkaset lat wstecz, że bez wysiłku nie ma radości, nie ma poczucia szczęścia, dlatego tak wiele osób ma cały szereg dolegliwości, bo nic nie robią, bo nie chodzą, nie poruszają się. Są zniewoleni szukaniem wygody. Czy pozbywamy się wolności z powodu wygody? Lenistwa? Dostajemy coś za cenę milczenia i godzenia się na zniewolenie? Rafał Olbiński mówi o tym z punktu widzenia artysty, ale przecież każdy z nas jest artystą, każdy z nas tworzy swoje życie, a przynajmniej powinien je tworzyć. Mówi on tak: Dla mnie, osobiście – wolność to jest to, że mogę robić rzeczy, które tak naprawdę chcę robić. Dla artysty ta wolność twórcza jest bardzo istotna. Jeśli coś robię to, gdy ingerencja mecenasa, czy klienta jest mniejsza, tym większą odczuwam wolność. Ale paradoksalnie jest to trudniejsze. Wolność jest trudna, bo za wolność trzeba płacić. Jeśli możemy zrobić to, co chcemy… Tak naprawdę czyni to z nas lepszych ludzi. Chcemy zaimponować wtedy, przede wszystkim, sobie samym, a nie komuś innemu. Oczywiście niektórym ludziom udaje się oszukać, ale oszukiwanie samego siebie – nie ma sensu. Społeczeństwo nihilistyczne, czy z tym mamy do czynienia? Takie nihilistyczne społeczeństwo pozbawione moralnych i kulturowych podstaw, opętane pospolitością, jest niezwykle podatne na demagogię, na resentymenty i strach. I tym strachem się zarządza. Boimy się obcych, których już bez żadnej żenady nazywa się „ciapatymi”, tymi, którzy roznoszą zarazki i bakterie. Coraz częściej mamy do czynienia z napadami na osoby inaczej wyglądające niż my. Brak szacunku dla innych, brak szacunku dla innej opinii stało się normą, a ton tym zachowaniom nadają politycy, którzy stali się agitatorami, którzy nie znają innych motywów swoich działań i wypowiedzi niż utrzymanie i poszerzanie władzy. Władzy w najbardziej wulgarnym tego słowa znaczeniu. Tak od wolności doszłam w tym moim pisaniu do rzeczywistości i tego, co się wokół nas dzieje. Do czego to może doprowadzić i jakie będą konsekwencje tego stanu rzeczy? Może odpowiedzią będą słowa Doroty Sumińskiej: Staliśmy się beznadziejnymi, plastikowymi ludźmi, gadżeciarskimi, pozbawionymi jakiekolwiek głębi. Żyjemy dla rzeczy. W dawnych czasach się mówiło, że mali ludzie mówią o rzeczach, średni mówią o innych ludziach, a wielcy – o ideach. Kiedyś bardzo wielu ludzi mówiło o ideach. Teraz prawie nikt o tym nie mówi.  ]]>
10007 0 0 0 1999 0 0 2204 0 0
Etyka po nowemu https://www.ruchkod.pl/etyka-po-nowemu/ Sun, 28 Aug 2016 19:00:14 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10009 Rządy Prawa i Sprawiedliwości nie tylko niszczą w Polsce demokrację, depczą praworządność i demolują stan finansów państwa. Najgorsze, że wprowadzają etykę swoich czasów, która polega na głębokiej i fundamentalnej demoralizacji społeczeństwa. I z tego tak szybko się nie pozbieramy.
Przemysław Wiszniewski
Motto: „Wszyscy populiści i wszystkie populistyczne ruchy w historii stosowały tę metodę w momencie przejmowania władzy i tworzenia autorytarnego ustroju. Kiedy naziści niszczyli ład prawny Republiki Weimarskiej, „oddolne” ataki obywateli na żydowskie sklepy o wiele lat poprzedziły wprowadzenie Ustaw Norymberskich.” Cezary Michalski Ryba psuje się od głowy, gdy więc rządzący kłamią w żywe oczy i oszukują obywateli, ci czują się zwolnieni z obowiązku życia zgodnego ze standardami moralnymi. Hulaj dusza, piekła nie ma! Czuje się przyzwolenie władzy na wszechogarniającą wrogość i jeden wielki przekręt w życiu publicznym. Na razie społeczeństwo jest oswajane i przyzwyczajane do kłamstwa. Trening odbywa się na samych zainteresowanych – oszukiwani są wyborcy. Nikt nie lubi być oszukiwany i nikt nie chce paść ofiarą oszustwa. Oszustwo bowiem przynosi stratę nie tylko materialną, ale też emocjonalną oraz etyczną. Ofiara oszustwa czyni sobie wyrzuty, że okazała się nadmiernie naiwna i nieprzewidująca. Gdy uświadamiamy sobie, że zostaliśmy oszukani, zdajemy sobie również sprawę z własnej głupoty. Myślimy: gdybym był mądry albo sprytny, uniknąłbym oszustwa. W ten sposób poczucie krzywdy zamieniamy na poczucie winy. Jedną ze strategii radzenia sobie z tym niekomfortowym stanem ducha jest tzw. obronność percepcyjna, która polega na tym, że nie przyjmujemy do wiadomości faktu, że oto zostaliśmy oszukani. Pomaga w tym dysonans poznawczy, który utrudnia nam zdanie sobie sprawy z przykrej sytuacji, w której się właśnie znaleźliśmy. Oszukany szuka desperacko profitów, które jakoby posiadł w kontakcie z oszustem. Wmawia sobie na przykład, że oszust odniósł korzyść nie dlatego, że mu się udało wystrychnąć na dudka swoją ofiarę, ale dlatego, że ofiara wspaniałomyślnie mu na to pozwoliła. Ot, taki kaprys. Albo dewaluuje wartość poniesionej szkody. O pisowskich oszustwach od tygodni donosi Oko.press (Ośrodek Kontroli Obywatelskiej) - portal ujawniający masowe kłamstwa obecnej władzy. „Czekając na realizację obietnic wyborczych, elektorat przymyka oczy i licząc przyszłe zyski, idzie za partią, choćby musiał puszczać mimo uszu kolejne głupstwa i kłamstwa. W końcu jednak polityczna karta się odwróci, bo wyborcy zaczną traktować partię Jarosława Kaczyńskiego jak każdą inną partię władzy. Znajdą się wtedy w sytuacji biblijnego Hioba – aby popierać swoją partię, będą musieli iść nie tylko za wiarą, ale również wbrew elementarnemu rozsądkowi" – wieszczy Stanisław Skarżyński, wicenaczelny Oko.press. Zdarzają się też kłamstwa pospolite. Oto złoty medalista, niejaki Misiewicz, faworyt pana Macierewicza, stwierdził kategorycznie, że minister Siemoniak nigdy nie odwiedził polskich żołnierzy w Afganistanie. Oczywiście, że odwiedzał, była tam cztery razy – wytknęło mu Oko.press. Misiewicz się zmitygował: „Źle to sformułowałem i za to przepraszam”. No, nieprawda, że źle to sformułowałeś, chłopie, tylko po prostu skłamałeś. Prawdopodobnie intencjonalnie, bo trudno przypuszczać, żeby rzecznik MON miał trudności z uzyskaniem wiedzy na temat aktywności poprzedniego ministra, zwłaszcza tak spektakularnej, jak zagraniczne wizyty. Oszukiwanie bywa nałogiem. Dariusz Rosati dowodzi, że sukces wyborczy PiS zawdzięcza trzem zasadniczym kłamstwom: że w Smoleńsku był zamach, że Polska jest w ruinie po rządach PO, i że spełnione zostaną liczne obietnice wyborcze: „Źródłem sukcesu wyborczego PiS była więc wielka, oszukańcza manipulacja. Pociechą niech będzie to, że kłamstwo ma krótkie nogi, a rządy ufundowane na kłamstwie muszą upaść. Ale za skutki nieodpowiedzialnej polityki PiS zapłacimy wszyscy, a najbardziej młode pokolenie Polaków, którzy dziś cieszą się perspektywą 500 zł na dziecko.” Nieuchronnie bowiem, wbrew opisanym przeze mnie psychologicznym mechanizmom, człowiek oszukany musi się skonfrontować ze skrzeczącą rzeczywistością: żadna z obietnic wyborczych, poza 500+, nie została spełniona... Aby nie być gołosłownym, weźmy pierwszy lepszy przykład: „Jeszcze w zeszłym roku PiS zapowiadało obniżkę VAT na ubranka dziecięce z 23 proc. do 0 proc. I to nawet od 2017 roku. Teraz resort finansów twierdzi, że obniżka – o ile wejdzie w życie – to najwcześniej od 2019 roku, czyli przed kolejnymi wyborami!” – donosi prasa. Jednak dowodzenie, że obietnice wyborcze to jedna wielka lipa, i że program wyborczy PiS był jednym wielkim oszustwem, to ocieranie się o banał. Tu nie leży sedno problemu. Faktycznie jest nim wielki projekt demoralizacyjny. Rząd oszukał nie tyle dlatego, że chciał zdobyć władzę, ile dlatego, że chciał dać dobry przykład obywatelom. Zamiarem władzy jest całkowita demoralizacja społeczeństwa. „Władza tak silna, jaką ma PiS, demoralizuje podwójnie”. „Jarosław Kaczyński demoralizuje ludzi i wykorzystuje złe instynkty”. „Minister Mariusz Błaszczak demoluje państwo prawa i demoralizuje policję”. „Jeśli PiS okaże się wystarczająco silne, ośmielanie obywateli, żeby „brali sprawy w swoje ręce” będzie etapem pośrednim do zniszczenia wszystkich instytucji niekontrolowanych przez nową władzę" – przewiduje Cezary Michalski. I dalej: „Konkretne interwencje kluczowych ministrów rządu Beaty Szydło mają ośmielać akty „obywatelskiego nieposłuszeństwa” skierowane zarówno przeciwko obowiązującemu prawu, jak też przeciwko policji, kiedy jej funkcjonariusze próbują prawo egzekwować”. Władza pisowska wprowadza w kraju anarchię, znaczoną pogardą i dla porządku prawnego i dla elementarnej przyzwoitości; jak gdyby wołała do obywateli: „Kłamcie, oszukujcie, kradnijcie, niszczcie, mordujcie, gwałćcie – nic wam za to nie grozi! Ustanawiamy festyn niegodziwości i nieprzyzwoitości! Ogłaszamy amnestię dla złoczyńców i szalbierców, dla kanalii i podleców! Oddajemy świat w wasze ręce w nadziei, że go obrócicie w perzynę!” Cóż, każdemu się zdarza być oszukanym, daliśmy się oszukać. Drugi raz zapewne nie damy, nauczeni tym fatalnym doświadczeniem. Ale nie wolno dać się nam zdeprawować! Tej pokusie jako społeczeństwo ulec nie możemy! Wszyscy oburzyli się na słowa Mateusza Kijowskiego, który stwierdził ostatnio, że zdarzają się wypadki porzucania pracy w związku z otrzymywaniem zasiłku 500+: „Jeżeli ludzie są wypychani z pracy na życie z zasiłków, to nie jest to dobre społecznie. Uważam, że człowiek, który pracuje, jest bardziej aktywny społecznie niż taki, który nie pracuje” – podsumował lider KOD. W istocie taki zasiłek może – choć nie musi – demoralizować, ponieważ przy naszych płacach minimalnych staje się dochodem nieproporcjonalnym. Praca może przestać się opłacać, a pogarda dla pracy jest początkiem demoralizacji społecznej. Ale problem jest jeszcze poważniejszy i polega na cwaniactwie, jakie umożliwia ten zasiłkowy program: „Na czym polega problem? Wyobraźmy sobie typową rodzinę Kowalskich 2+2 z dwojgiem pracujących rodziców. On zarabia 2004 zł, ona na część etatu 1200 zł. W sumie mają 3204 zł, czyli nie otrzymają 500 zł na pierwsze dziecko, bo dochód na osobę w rodzinie przekracza u nich 800 zł. Dostaną jednak pieniądze na drugie. Ich łączne dochody sięgną wtedy 3704 zł (1200 zł matki plus 2004 zł ojca plus 500 zł na drugie dziecko). Załóżmy, że rodzina zna się na systemie świadczeń socjalnych w Polsce. Wie o różnych kruczkach prawnych, wie ile, kiedy i w jakiej sytuacji może wyciągnąć od państwa. I teraz ta rodzina zaczyna kalkulować, czy matce dalej opłaca się pracować. Jeśli rzuci pracę, to rodzina otrzyma 500 zł już na pierwsze dziecko. Dochody w takim wypadku wyniosą 3004 zł (2004 zł plus 2 razy po 500 zł).” – pisał już w lutym portal Money.pl. Doczekaliśmy się takiej Polski, w której opłaca się być cwaniakiem, oszukiwać, mieć prawo i etykę w pogardzie. I nie pracować. Taką moralność fundują nam rządy PiS-u. A gdy upadną, nie będzie łatwo przekonać ludzi, że jednak jakieś prawo i elementarna przyzwoitość obowiązują.  ]]>
10009 0 0 0
Dziura https://www.ruchkod.pl/dziura/ Mon, 29 Aug 2016 20:45:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10036 28 sierpnia, niedziela Moja siostra rozbiła skarbonkę. Celowo, nie przypadkiem. Bo świnka była już pełna i ciężka jak słoń. Po przeliczeniu dobniaków, okazało się, że zebrała całe 200 złotych! – Kupię sobie odlotowe trampki i koszulkę z „Gwiezdnych wojen” – stwierdziła siostra. – I nowy plecak do szkoły – planowała. – Mamo, dostaniesz ode mnie piękny prezent na urodziny! – oświadczyła. – A Tobie, maluchu, kupię najfajniejsze klocki na świecie – szeptała mi do ucha. A gdy tak planowała, zamówiła pizzę dla wszystkich, potem poszła z koleżanką na lody, a z inną do kina. I jeszcze kilka razy kupiła żelki, chipsy (w tajemnicy przed mamą!) i oranżadę, bo było gorąco. Aż się okazało, że… uzbierana sumka solidnie stopniała. To trochę tak, jak u pani z broszką. Ona też planowała i obiecywała. I nie zauważyła, że w państwowej kieszeni ma już tylko… dziurę.

KOD podcastPosłuchaj bloga "Polityka okiem smyka"

http://www.ruchkod.pl/wp-content/uploads/2016/08/KODek33_160829_dziura-29.08.2016-20.08.mp3   Polityka okiem smyka - Dziura  ]]>
10036 0 0 0
Kupą waszmościowie! https://www.ruchkod.pl/kupa-waszmosciowie/ Tue, 30 Aug 2016 20:17:25 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10050 Czasem zastanawiam się nad tym, ile jeszcze musi napsuć dobra zmiana, aby zwróciła na siebie uwagę tych wszystkich, którym wszystko jedno? Potencjalnie im więcej szkód pojawi się w obliczu naszego społeczeństwa obywatelskiego, tym szybciej powinno to nastąpić. Nie jest to oczywiście optymistyczny scenariusz, ale zgodnie z pewnym szyderczym powiedzeniem, lepsze już było. Obyśmy z odkręcaniem tego wszystkiego nie musieli trudzić się latami.
Zbigniew Wolski
Początki są obiecujące, wielkie manifestacje KOD-u potrafią zgromadzić rzesze ludzi, którzy spontanicznie wyrażają swoje niezadowolenie z poczynań rządu i większości parlamentarnej. Bez partyjnej nadbudowy i wielkich funduszy jest to możliwe do zrobienia i dzieje się stale. Niestety, odnoszę wrażenie, że znaczna część obywateli nie interesuje się tym, co dzieje się w kraju. Do nich należy zwrócić się w pierwszej kolejności. Z prostego założenia wynika, że łatwiej przekonać osobę pozostającą na uboczu, niż stałego uczestnika obchodów miesięcznic. Temperatura politycznych sporów w mediach nie wynika wyłącznie z szerokiego zainteresowania społecznego. Bardziej jest to dyscyplina dla specjalistów w tej dziedzinie, którzy potrafią się poruszać po coraz bardziej grząskim terenie. Poza tym gronem mamy bodaj połowę społeczeństwa, jak wynika z frekwencji wyborczej, któremu się nic nie chce. Jeszcze bezpośrednio nie zetknęli się z miażdżącą siłą zmian, więc uważają, że wszystko jest jak dawniej. Jeśli przyjrzymy się dynamice zmian w swobodach obywatelskich, to wynika z nich, że konfrontacja jest blisko. Pierwszym celem będą młodzi ludzie, którym już dawno przyklejono łatkę maniaków internetowych. Prawdopodobnie zauważą, że zniknęły jakieś portale, które lubili czasem odwiedzać, w dodatku ci naprawdę spostrzegawczy odniosą wrażenie, że przeglądarka już nie wyszukuje tak jak kiedyś. Zaraz potem kopniaka otrzymamy wszyscy, ponieważ budżet nie zniesie dziesiątków miliardów złotych deficytu i zabawa się skończy. Zaczną się nerwowe chwile i nie wiem, kto będzie w stanie gładko wyjaśnić powody odejścia od filarów programowych z ostatniej kampanii parlamentarnej. To jeszcze nie koniec niespodzianek, jeśli będzie już naprawdę nieprzyjemnie, wówczas przyjdzie czas na gwóźdź programu, czyli zmianę konstytucji. Jeśli psuć to oczywiście wszystko i do końca. Dość dobrze idzie PiS-owi miażdżenie demokracji, ponieważ robi to używając metod niedemokratycznych. Prawdziwa trudność będzie polegać na wyprostowaniu prowizorki na ogólnie przyjętych w Europie zasadach. Demokracja ma tę wadę i zaletę, że czasem może okazać się, nazwijmy to, mniej wydajna w produkcji ustawodawstwa, niż dyktatura. Dobrze byłoby oczywiście zatrzymać walec zmian zanim przejedzie po nas, ale walec ten dzisiaj raczej nabiera impetu, niż hamuje. Do kolejnych wyborów pozostały trzy lata. Obecnie po jednym roku mamy obezwładniony TK i to napawa obawami. PiS będzie chciał iść jeszcze bardziej na skróty i dobrze przygotowuje się do tego. Pomysł na nową konstytucję może szybko pojawić się w mediach i nim zdążymy się zorientować, o co chodzi, będziemy mieli nową ustawę zasadniczą. Przed ludźmi, którzy nie chcą być uszczęśliwiani na siłę, jawi się konieczność organizowania się, aby na poziomie lokalnym reprezentować wartości demokratyczne. To dobry pomysł, dlatego, że włączenie się w życie polityczne jako kolejna partia nie zainteresuje tej połowy społeczeństwa, o której wspominałem. Do polityków mamy stosunek ambiwalentny, nienawidzimy ich i jednocześnie są naszymi idolami. Dużo lepszy kontakt można mieć z kimś, kogo spotykamy na ulicy, a może nawet jest nam znany osobiście. Niestety, czas działa na naszą niekorzyść, więc należy się spieszyć z budową struktur lokalnych KOD-u. Nie zapominajmy, dlaczego powstał komitet, przed nim nadal podstawowe zadanie zatrzymania demolowania podstaw państwa prawa. Najważniejszym celem jest zbudowanie jak największej struktury, która jednocześnie będzie aktywna w działaniach, takich jak obecnie ma to miejsce. Nic nie denerwuje PiS-u i jego telewizji publicznej bardziej, niż kolejna wielka demonstracją, którą trzeba później przekłamać w głównym wydaniu „Wiadomości”. Słodkie przeświadczenie rządu o tym, że pewna pikieta w centrum miasta kiedyś zniknie, jest myśleniem życzeniowym. Na razie próbują nie patrzeć w tamtym kierunku, sądząc, że to wystarczy.  ]]>
10050 0 0 0 2105 0 0 2135 0 0 2142 0 0 2144 0 0
Prawda w oczy kole https://www.ruchkod.pl/prawda-w-oczy-kole/ Wed, 31 Aug 2016 07:00:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10055 Czasami zastanawiam się, co dzieje się z dziennikarzami reżimowej telewizji przed podjęciem decyzji programowej. Jak usprawiedliwiają na wewnętrzny użytek ukrywanie informacji lub wybór takiej, która jest korzystna dla władzy. Czasami słucham głównego dziennika TVP1 i wydaje mi się, że przenoszę się w czasy stanu wojennego i głębokiej komuny, kiedy reklamowano wszystko, co robi władza, a potępiano każdą krytykę czy wydarzenie kolidujące z ideologią Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Rozważam wtedy, czy dzisiejsi dziennikarze boją się, czy kierują się ideologią, czy zwyczajnym wyrachowaniem, za którymi kryje się dochody i próżność domniemanej popularności. A może misja polityczna?
Jerzy Gogół
Dlatego nie współczuję dziennikarzom dzisiejszej telewizji „narodowej”, kiedy uprawiają selekcję informacji i dokonują cudów, aby to, co jest krytycznie oceniane przez społeczeństwo i często potwierdzone sondażami, wychodziło na sukces władzy. Dochodzą do nas informacje o tragicznych losach uchodźców koczujących w nieludzkich warunkach w obozach. Są filmy pokazujące wzruszające losy dzieci, złe wyżywienie, karmienie miesiącami tuńczykiem z puszek, choroby. Współczujemy też mieszkańcom niektórych regionów, kiedy zgłodniali ludzie okradają sąsiednie pola rolników pozbawiających ich zysków. A co robi telewizja publiczna? Uznaje, że pomysł naszej premier, aby pomagać symboliczną gotówką w miejscach pobytu uchodźców, uznać za niemal genialny, tymczasem uchodźcy będą umierać, bo czas robi swoje i rozwiązania potrzebne są natychmiast. Dziennikarze publicyści telewizji publicznej wszem i wobec głoszą słowa wicepremiera Morawieckiego, że deficyt budżetowy jest jednym z najniższych w krajach UE, co jest kłamstwem, jako duży sukces rządu, bo program 500+ będzie realizowany. A tymczasem pomijają jedną drobną informację dotyczącą programu pożyczkowego w ramach budżetu, który przewiduje, że Polska musi wziąć kolejne pożyczki w zawrotnej kwocie 180 mld zł, aby spłacać dotychczasowe zadłużenie i mieć na zaspakajanie różnych wydatków, które wprowadzają tylnymi drzwiami, aby nie drażnić społeczeństwa. Dziennikarze TVP1 twierdzą tymczasem, że budżet się zamyka dzięki genialnej polityce rządu. Ile wysiłków kosztuje dziennikarzy telewizji publicznej, aby niwelować jednoznaczne stanowisko UE w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Ile pozornej argumentacji, w której dominują hasła: wola narodu, demokratycznie wybrany parlament i rząd, bezprawie profesora Rzeplińskiego i wiele innych, które tak naprawdę nie mają nic wspólnego z przestrzeganiem praw konstytucyjnych, o czym doskonale wiedzą dziennikarze, którzy biorą udział w tym cyrku pod auspicjami PiS. Jak żywo brzmi mi jeszcze w uszach sygnał dźwiękowy zapowiadający główne wydanie Dziennika w stanie wojennym i widok panów w mundurach wojskowych. Ale mam też w pamięci wielu znajomych dziennikarzy, którzy nawet namawiani nie chcieli w takiej TWP występować i robić programy. Mieli odwagę, pomimo że ich losy potoczyły się różnie, a kłopoty materialne towarzyszyły im i rodzinom wiele lat. Czasami oglądając programy publicystyczne zastanawiam się, dlaczego wszelkie debaty, no może większość, dotyczą partii politycznych, a nie Polski. Odnosi się wrażenie, że nasz kraj to głównie partie polityczne, każdy obywatel to członek jakiejś tam partii, a historia Polski wyłącznie składa się z wydarzeń tej czy innej partii. Ostatnio celują w tym media narodowe, a zwłaszcza telewizja, bo przecież pan Jarosław Kaczyńskie żadnej funkcji państwowej nie pełni, a trzeba to jakoś pokazać i nagłośnić, więc nie ma to jak dorobek „kierowniczej roli partii”. Starszym czytelnikom z całą pewnością przypomina to pewien okres medialny w Polsce, kiedy rządziła jedna partia, która zawsze miała rację i żadnych błędów nie popełniała z wyjątkiem jednego, że doprowadziła państwo do bankructwa, ludzie w sklepie oglądali puste półki przy hiperinflacji, a kapitał jedynych dwóch Polskich banków nie zaspakajał dosyć skromnych potrzeb konsumpcyjnych mieszkańców, pomimo że mennica nie wyrabiała z dodrukiem pieniędzy. Oczekuje z pewnym napięciem, ale też niepokojem, czy wkrótce przed głównym wydaniem „Wiadomości” w TVP1 nie będzie odczytywany apel Smoleński lub grany hymn państwowy, aby nadać im oficjalny narodowy charakter. Tylko drodzy dziennikarze telewizji i radia publicznego pamiętajcie, że mocodawcy się zmieniają, zapotrzebowanie polityczne też, a świństwa zostają razem z nazwiskami.  ]]>
10055 0 0 0 2122 0 0 2125 0 0 2162 0 0 2171 0 0 2177 0 0 2184 0 0 2208 0 0 2227 0 0
Sojusznicy władzy https://www.ruchkod.pl/sojusznicy-wladzy/ Thu, 01 Sep 2016 07:00:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10067 Żyjemy aktualnie w państwie, w którym władza szuka poparcia w środowiskach uznających przemoc za narzędzie polityczne. Do jednej z tych grup należą tzw. kibole, których głównym celem jest oprócz kibicowania swojej drużynie na meczach, zwalczanie fizyczne kibiców drużyn przeciwników.
Jerzy Gogół
Ich świat zawładnęło organizowanie „ustawek”, inaczej mówiąc wzajemne lanie się po mordzie i gdzie się da, aby krew lała się obficie, a przeciwnik był poturbowany tak, aby nie mógł oddać. Zdarzały się nawet przypadki, że obrywał zawodnik macierzystego klubu, który nie strzelił bramki. W środowiskach tych policja wielokrotnie ujawniała przestępstwa kryminalne, a społeczność kiboli uznaje się za kryminogenne. W potyczkach z kibolami wielu funkcjonariuszy odniosło rany i obrażenia. Przekleństwa adresowane do służb porządkowych stają się nagminne. Mieszkańcy domów w pobliżu stadionów w dniu rozgrywania meczów nie pozwalają dzieciom wychodzić na podwórko, a pasażerowie autobusów przeżywają chwile grozy zdając sobie sprawę, że bez powodu mogą być poturbowani za zły uśmiech, czy nie daj Boże uwagę, że nie należy kląć. Państwo wielokrotnie zapowiadała walkę z patologią po jakichś znaczących incydentach, ale tak naprawdę niczego nie zrobiło, aby pokazać prawdziwe przestępcze oblicze bandytów stadionowych. Wystąpiły nawet przypadki kokietowania przez polityków tego środowiska, zwłaszcza przed wyborami. I tak, Jarosław Kaczyński 22 września 2011 roku, po incydentach kibolskich w Rzeszowie, powiedział: „Kibice, tak jak inni obywatele, mają prawo do swoich poglądów politycznych, a na stadionach panują te same reguły, co w całym kraju, czyli jest wolność słowa”. Wszyscy wiemy, jakie to poglądy. To walka przez kiboli o prawo do samosądów oraz rasizm. Czy Jarosław Kaczyński nie miał o tym pojęcia? Raczej miał i powiedział to, co powiedział. Warto też przytoczyć wypowiedź Andrzeja Dudy na premierze filmu „Historii Roja”, że kibole uratowali w Polsce pamięć o Żołnierzach Wyklętych. Jest to oczywistą nieprawda krzywdzącą wiele środowisk. Należy to ocenić jako kokietowanie środowiska, które manifestuje wrogość wobec innych narodowości. Wywieszanie haseł rasistowskich miało miejsce na meczach wiele razy, a kluby z tego tytuły musiały ponosić konsekwencje finansowe zasądzane przez międzynarodowe władze piłkarskie. Czy pan prezydent nie pamięta o tych wydarzeniach? Czy nie pamięta głośno komentowanych znanych incydentów, jak pobicie piłkarza Rzeźniczaka, czy innych dotyczących piłkarzy WKS Śląsk, którym kazano zdjąć koszulki. Były to samosądy, które opinia społeczna potępiła jednoznacznie. Sam też był na meczu, który trzeba było przerwać, bo bandyci stadionowi rzucili race w bramkarza. Odstąpiono też od ścigania kiboli Legii, który w czasie jednego z meczów wywiesili na trybunach transparent zapowiadający szubienice dla personalnie określonych osób, będących w opozycji w stosunku do PiS. Prokurator stwierdził, że kibice mają prawo do wyrażania swoich poglądów. Prokurator Generalny nie zareagował, chociaż reagował już w innych sprawach, piętnując policjantów za uzasadniona interwencję w czasie dewastacji miasta przez bandy rozwydrzonej młodzieży prawicowej. Rodzi się pytanie: gdzie jest państwo czy po stronie prawa i bezpieczeństwa czy po stronie kiboli demolujących stadiony, miasta, terroryzujących ludzi na przystankach. Politycy PiS robią wówczas dobrą minę do złej gry i głoszą hasła, że gdyby doszło do obrony Polski to ta grupa młodzieży gotowa jest poświęcić życie dla ojczyzny. Czy aby na pewno? Dlaczego akceptuje się manifestowanie rasizmu, przemocy, bicie, hasła zapowiadające samosądy. Aktualna władza PiS nie reaguje na niedawny marsz kiboli w Kielcach, głośno wykrzykujących przekleństwa z pianą na ustach i determinacją zlikwidowania wszystkich, którzy się temu sprzeciwią. Tych pytań jest znacznie więcej. Adresowane są do aktualnej władzy, a milczenie w tak ważnych sprawach nic dobrego nie wróży. Czy samosądy staną się stałym elementem sceny politycznej, a władza zrobi oko do kiboli wskazując grupy społeczne do pacyfikacji w zamian za bezkarność? Trwają negocjacje w Wydziale Bezpieczeństwa w Urzędzie miasta stołecznego Warszawy z mieszkańcami, którzy chcą 10 września zająć miejsca przed pałacem na znak protestu przeciwko miesięcznicy, w której PiS jak zwykle judzi Polaka na Polaka. Powstaje pytanie czy naprzeciwko protestujących staną kibole i co zrobią, jeśli negocjacje skończą się fiaskiem.  ]]>
10067 0 0 0 2147 0 0 2155 0 0 2239 0 0
Wesołe jest życie staruszka https://www.ruchkod.pl/wesole-jest-zycie-staruszka/ Fri, 02 Sep 2016 07:00:09 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10092 Tak przynajmniej chcemy, aby było. Niestety coroczna korespondencja z ZUS-u, informująca nas o prognozowanej wysokości naszej emerytury, burzy ten sielankowy obraz. W dodatku rząd przypomniał sobie, że przecież są OFE i można nam je w części zabrać, tłumacząc ten ruch swoistym altruizmem.
Zbigniew Wolski
Czas płynie, a wiek emerytalny jakoś nie ulega u nas zmianom. Chociaż ostatnio sprawy jakby drgnęły z miejsca, ponieważ ponoć pod koniec przyszłego roku ma się stać t,o co było zapowiadane już rok temu podczas wyborów. Nie można się dziwić, że rząd nie spieszy się ze zmianami, wszystko kosztuje, a wobec obecnych trudności z finansowaniem 500+ ryzykowne byłoby branie kolejnego wyzwania. Według szacunków koszt 500+ wynosi 23 miliardy złotych rocznie, reforma emerytalna będzie kosztować kolejne 10 miliardów. Co tam, mamy przecież budżet, a w nim aż 60 miliardów deficytu, widocznie nas na to stać. Widać we wprowadzaniu sztandarowych obietnic wyborczych PiS-u pewien podstęp. 500+ miało pojawić się od początku roku, weszło w życie kilka miesięcy później, co pozwoliło zaoszczędzić kilka miliardów. Podobnie będzie z obniżeniem wieku emerytalnego – stwierdzenie, że to już w przyszłym roku jest w tym przypadku nieprecyzyjne, ponieważ dotyczyć będzie ostatniego kwartału. Znów zostanie nieco grosza w kieszeni resortu finansów. A jeśli przy kieszeni jesteśmy, to trzymajmy się za portfel, ponieważ wiadomo powszechnie, że deficytem trudno wszystko sfinansować, więc będzie boleć, jeśli zwiększą się stopy podatkowe dla przedsiębiorstw i osób prywatnych. Jest także scenariusz optymistyczny, należy tylko dożyć do wieku stu lat, wówczas ZUS zafunduje nam specjalną emeryturę w wysokości ponad trzech tysięcy czterystu złotych i świat nabierze wreszcie barw. Szkoda, że tak późno, jednak warto poczekać i nie chodzi tu o zrobienie na złość tym wszystkim, którzy pracują na swe emerytury. Ale nie dajmy się ponieść emocjom, obecna najniższa emerytura wynosząca niecałe dziewięćset złotych, wrośnie do poziomu poniżej tysiąca złotych. Dla osób pobierających świadczenie w tej wysokości to dużo i nie ma tu wiele miejsca do krytyki. Gorzej sprawy wyglądają w zakresie rewaloryzacji emerytur tak w obecnym, jak i w przyszłym roku. Podwyżka wyliczana procentowo oznacza nieco ponad dziesięć złotych dla osób, które otrzymują dziś w granicach tysiąca złotych. Moda na podwyżki zbiegła się z niedawnymi zamiarami podniesienia wynagrodzeń w rządzie i jak pamiętamy porównanie podwyżek emerytur i pensji ministrów było bardzo ciekawą lekturą. Z uwagi na brak pieniędzy, jak zapewnia minister Rafalska, emeryci mogą zapomnieć o jednorazowych dodatkach do emerytur, które jak można przypuszczać przypadły im do gustu. Zmiany wymagają poświęceń drodzy emeryci. Trzeba dodać, że rząd bierze na celownik również emerytury rolnicze. Prawdopodobnie tylko do końca przyszłego roku istnieć będzie możliwość przejścia na wcześniejszą emeryturę rolniczą po przepracowaniu w polu trzydziestu lat. Dziś można być rolniczym emerytem w wieku 55 lub 60 lat jeśli chodzi o mężczyzn, pod warunkiem zaprzestania działalności rolniczej i trzydziestoletniej historii ubezpieczenia w KRUS-ie. Jak dobrze przypuszczamy znów chodzi o pieniądze, liczone jak zwykle w tym przypadku w miliardach złotych. Prezydent Duda kurtuazyjnie jest przeciw powyższym reformom, ale jak wiemy kurtuazja kończy się tam, gdzie zaczyna się polityka. Rząd chce na nas nieco zarobić, przy okazji likwidacji OFE. Nie jest źle ponieważ mamy alternatywę, możemy oddać wszystko, albo jedynie czwartą część. Jeśli zgodzimy się na lepszy dla nas wybór, wtedy nasze środki pracujące obecnie w OFE, zostaną przekazane na indywidualne konta emerytalne, a pozostała wspomniana powyżej część trafi do tajemniczego Funduszu Rezerwy Demograficznej, mającego za zadanie dbanie o przyszłe emerytury każdego obywatela. Cóż, nie można myśleć tylko o sobie jak wynika z tego planu. Na otarcie łez pozostaje nam również zreformowany trzeci filar. Ma on w postaci Pracowniczych Planów Emerytalnych, na zasadach zupełnej dobrowolności, przy współdziałaniu pracodawców i państwa znacznie powiększyć kwotę przyszłej emerytury. Jest w tym jeden szkopuł, mianowicie nowy pomysł nie obejmuje pracowników budżetówki w szerokim tego słowa znaczeniu, więc malkontenci od razu podnieśli krzyk o jego zgodność z konstytucją. Rząd prawdopodobnie kolejny raz poszedł w kierunku źle rozumianych oszczędności, z drugiej strony jeśli ustanawia sobie jakieś prawa, to dlaczego mają być dla niego kosztowne? Opinii o nowym funduszu wśród nauczycieli, służb mundurowych i podobnych grupach pracowników, jeszcze nie znamy, ale możemy ją sobie wyobrazić. Wygląda na to, że rząd realizuje powiedzenie: słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Nasza rola polega na tym, aby nie patrzeć darowanemu koniowi w zęby i z euforią podejść do tematu. W pomysłach związanych z naszymi emeryturami odnotować można dużo spontaniczności, w negatywnym tego słowa znaczeniu. Trudno wycofać się z danej rok temu obietnicy, więc należy gdzie się da zaoszczędzić kosztem nas wszystkich. Najbardziej na reformie emerytalnej ucierpią kobiety, będące obecnie około dziesięciu lat przed nowym wiekiem emerytalnym; ich świadczenie może być nawet o jedną trzecią niższe. Jakoś nie widać także w mediach publicznych dyskusji o związku demografii z emeryturami. Jak wynika z szacunków w ciągu ostatnich lat wyjechało z Polski jakieś trzy miliony osób w sile wieku, w okresie produkcyjnym. Ich nie obchodzą już polskie emerytury, ponieważ zdążyli kupić domy w Europie zachodniej i posłać dzieci do tamtejszych szkół. Może ci bardziej sentymentalni męczą dzieciaki jakąś formą szkółki niedzielnej, pozwalającej zachować dziecku sposobność porozumiewania się w rodzimym języku. Z całego misternego planu związanego z naszymi emeryturami ubyło ukradkiem sporo pieniędzy i nikt do tego nie przykłada większego znaczenia. Będzie łatwiej, nie musimy myśleć o ich emeryturach, ale przecież oni właśnie mieli zapracować na nasze.  ]]>
10092 0 0 0 2159 0 0
Śmiech przez łzy https://www.ruchkod.pl/smiech-przez-lzy/ Sun, 04 Sep 2016 00:17:29 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10109 Pan prezydent nam się popłakał podczas płomiennej oracji. To wspaniale, łzy bywają szczere i oczyszczają. Łzy same napływają do oczu i każdy sam sobie je nazywa. Że płacze nad własnym losem, można zaledwie domniemywać.
Szymon Karsz
Pan prezydent zapłakał, bo to nieprawda, że chłopaki nie płaczą. Płacz jest widomym znakiem czułości serca bijącego w tej mężnej piersi. Łzy trysnęły po deklaracji, że jest towarzyszem broni, a przecie wystarczyłoby powiedzieć krócej, że towarzyszem. Na ekrany wchodzi film „Smoleńsk”, chyba jeszcze lepszy od „Historii Roja”, ale aktorzy się wstydzą występu. Reżyser i autorzy scenariusza zostaną zapewne uhonorowani pozłacaną miniaturką generała Błasika – to polski odpowiednik Oscara. Tymczasem minister Macierewicz już zapowiedział, że ma nowe nagrania załogi Tupolewa, które przyniósł mu jego rzecznik. Podobno do tej pory ukrywają się w lasach katyńskich, prześladowani przez Putina i Tuska, więc będą mogli zaświadczyć. Premier Szydło była na pogrzebie Inki i bardzo się wzruszyła, do tego stopnia, że chciałaby pójść jeszcze raz. Razem z ministrem Błaszczakiem nakrzyczeli na Kijowskiego, że się tam pojawił i poirytował rozmodlonych patriotów. Oni nie chodzą bynajmniej na manifestacje KOD-u i ten rozdział Kijowski powinien był uszanować! Minister Zalewska chce wyprowadzić naukę ze szkół i pozostawić samą katechezę oraz przysposobienie obronne i propedeutykę wiedzy o Lechu Kaczyńskim. PiS bierze się też za warszawski samorząd, bo nie może być tak, żeby sobie Hanna Gronkiewicz-Waltz rządziła i rządziła, w kółko i na okrągło, a inni żeby tu nie rządzili. Dawno temu rządził tu Bierut, potem Kaczyński i nadeszła pora powrotu do tej chlubnej staropolskiej tradycji. Minister Szyszko przekazał kolejną transzę ojcu Rydzykowi na ochronę środowiska religijnego, uciułaną z wycinki Puszczy Białowieskiej. Sędziowie znowu się zbierają i trzeba będzie rozpędzić tę sitwę kolesi, bo Prawo i Sprawiedliwość ma w samej swojej nazwie wszystko, czego trzeba i nie chcemy tych tam, którzy przez nikogo nie zostali wybrani, tylko są z powodu kompetencji. Sami się będziemy bronić i sądzić, jak przyjdzie taka potrzeba. Prezes Duda z Solidarności dziękuje rządowi za zamykanie kopalń i szykuje dla związkowców kolejną wycieczkę do Medjugorje. Minister Radziwiłł dał emerytom 4 złote, żeby sobie w tym roku zrefundowali witaminkę „C” w pastylkach. Będzie jak znalazł zamiast cebuli, bo od cebuli jest nieświeży oddech. To, co najbardziej nas powinno dziś ciekawić, to suknia pierwszej damy, w odcieniach fioletu, turkusu i granatu, w której wystąpiła w Belwederze podczas przyznawania przez jej małżonka nominacji generalskich funkcjonariuszom BOR. Aż dziw, że prasa zagraniczna nie rozpisuje się o tej kreacji. Dziwne, że nikt tej sukni nie chwali poza garstką rzeczoznawców. A przecież to niesłychane, mistrzowskie, eleganckie, boskie. Ludzie tu i tam przebąkują, że coś jest nie halo, że telewizja się trochę popsuła, że rząd ich przedrzeźnia, małpuje, że rząd nie powinien taki być, tylko nieco bardziej poważny. Dawniej taki był, a teraz jakoś mniej. Co innego pod remizą, jak człowiek dla rozrywki pobiega z kłonicą, a co innego jednak na szczytach władzy. No, niby bliżej ludzi, ale ludzie się boją, że za blisko. Przywoływany tu już w wątku smoleńskim minister Macierewicz, jak entuzjastycznie donosi prasa, rozpoczął nabór do Obrony Terytorialnej Kraju. Naszych chwatów czekają rozmaite przywileje i bonusy (być może karnet na siłownię?), ale nade wszystko czeka ich wielka życiowa przygoda. Przychodzą do siedziby komisji rekrutacyjnej nader licznie (siedziba jest w zabytkowym budynku cytadeli). Tu już przypatruje się im fachowe oko emerytowanego doktora, którego szef MON wyznaczył na naczelnego rekrutera. Ze swoich obowiązków pan doktor wywiązuje się znakomicie. Sprawdza, czy chłopcy nie mają skoliozy, platfusa lub hemoroidów. Odpytuje też z życiorysu prezydenta tysiąclecia i z pacierza. Teraz już tylko podpis i oczekiwanie na sort mundurowy. Będzie rogatywka, finka i zapasowe zimowe kalesony. Nasza wspaniała patriotyczna młodzież szykuje się na prawdziwie męski mozół: spanie na pryczach, proste jadło z menażki i śpiew przy ognisku. Na strzelnicy wykażą się, czy potrafią trafić do celu. Polska armia zyska niebagatelne wsparcie tych młodych, którzy aż rwą się do walki! Ale najpierw będą musieli przejść miesięczny kurs rekonstrukcyjny. Przebrani w prawdziwe mundury, będą przeganiać wroga poza nasze granice, z pomocą Matki Boskiej i kos ustawionych na sztorc. Zaprawę uzyskają też w miastach, podczas patroli, wart i przegrupowań. I rutynowo – podczas ustawek przed meczami i po meczach. Minister Macierewicz cieszy się jak dziecko wraz ze swoim przyjacielem, słusznej postury młodocianym rzecznikiem. W pocie i znoju przekują miecze na lemiesze, skórkę za wyprawkę, nie na darmo, a wszystko na opak. I tak oto hufce pryszczatych wyrostków zawiodą nas na barykady. Wojenko, wojenko! Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych nie życzy sobie, żeby Gazeta Wyborcza pisała o niej źle. A co to, ma prawo! Niech lepiej Wyborcza przejrzy na oczy. Tu się drukuje! Trzeba dodrukować, bo zbraknie, a potrzeby są ogromne! W ten sposób mamy w miarę pełny pejzaż nowej rzeczywistości pod światłym przywództwem jedynie słusznej partii. Partia z narodem, naród z partią!  ]]>
10109 0 0 0 2181 0 0 2188 0 0 2192 0 0 2197 2192 0 2202 0 0 2209 2197 0 2309 0 0 2317 0 0 2319 2197 0
Przedstawienie – tragifarsa w licznych odsłonach https://www.ruchkod.pl/przedstawienie-tragifarsa-w-licznych-odslonach/ Mon, 05 Sep 2016 10:13:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10123 Zostaliśmy zaproszeni z rodziną i znajomymi na spektakl. Okazało się, że wcale nie musieliśmy wychodzić z domu, by go oglądać, ba!, uczestniczyć w nim. Tytuł jest mało intrygujący, trochę banalny, ale przecież tytuł nie musi deprecjonować sztuki. Niekiedy bywa mylący.
Przemysław Wiszniewski
Przeglądam program – to nie premiera! Ci sami aktorzy już tu kiedyś grali! Ktoś się obrusza: to nic, to nic, teraz są w maskach. Faktycznie, sporo mimów, kukiełek, jakaś jednak odmiana. Wtem ktoś puszcza plotkę, że za bilety trzeba będzie jeszcze dopłacić. Najlepiej teraz, bo potem narosną odsetki. Ależ granda! Miejsca są ponumerowane. Siadamy gdzieś z boku, w środku. Zabawa się dopiero zaczyna. To jest zabawa dla długodystansowców. Sprinterzy odpadną w przedbiegach. Kurtyna powoli podnosi się w górę. Reżyser zaprasza na spektakl. Inspicjentka wręcza mu bukiet kwiatów. Zaraz, zaraz, przecież tak się zwykle robi na koniec, a nie na początku! Reżyser rzuca w widownię garść monet. Zabawne i elektryzujące, szukamy bilonu między nogami... Sztuka jest napisana przez grafomanów. Nieudolna, chaotyczna, rozwlekła, bez żadnej dramaturgii. Suspensy pojawiają się w improwizacjach, reszta to dłużyzny. Publiczność uprasza się o podłożenie sobie poduszek pod tyłki, by ustrzec się odleżyn. Aktorzy kontraktowi są niewykształceni, wprost ze spalonego teatru. Kompletnie pozbawieni warsztatu, gorliwi w naśladownictwie, wciąż powielający te same gesty. Czytają z kartki na dodatek! Czyżby zabrakło czasu na próby? A może to próba? Resztę stanowią aktorzy przypadkowi, naturszczycy, wywołani na scenę pod przymusem, z konieczności. Ci przynajmniej utalentowani. Niestety, widać wyraźnie, że tamci im zazdroszczą i wypychają pod rampę, żeby pospadali. Publiczność wyklaskuje raz jednych, raz drugich, a właściwie dzieli się na pół i obiera sobie za cel tych, dla których ta druga jest pobłażliwa... Muzyka towarzyszy nam fałszywa, na ogół tromtadracka, marszowa, scenografia jeszcze się trzyma, ale popada w ruinę, bo odtwórcy miotają się po scenie bez opamiętania, roztrącając rekwizyty łokciami. Jeszcze spodziewamy się piorunów i grzmotów, ale w maszynowni pustki, wszyscy schowali się w budce suflerskiej. I nie wiadomo właściwie, gdzie jest ta scena, bo wygląda na to, że jest za kulisami, a może też na widowni, na której zaczyna się rozgrywać zasadnicza akcja tej sztuki? Kiedy antrakt, kiedy antrakt? Jedni zakrywają oczy, inni łapią się za głowy, tamci z kolei podjadają nerwowo paluszki i popcorn. Niektórzy odtwarzają sceniczne gesty, podrywając się z krzeseł i drąc koszule. Nie tak szybko! Nie tak szybko! To sztuka rozpisana na wiele aktów. Widownia się buntuje niemrawo, co chwila ktoś buczy i gwiżdże, lecz w lożach cisza. Wyjścia zamknięte na głucho. Bileterki przytrzymują je od zewnątrz, by nikt się zawczasu nie wydostał. Zresztą dobiegają nas jakieś szmery i stłumione głosy z foyer, strzelają korki od szampana, słychać toasty. Widocznie jakaś impreza korporacyjna, na której teatr dodatkowo sobie zarobi. Damy wachlują się programami, ich partnerzy wykonują kółka palcami na czołach. Robi się duszno. Reflektory jeden po drugim gasną, niby z oszczędności, ale kto wie, czy nie celowo? Weszliśmy tu zapędzeni ciekawością, wyjdziemy zmęczeni i wygłodniali. Nie będzie braw, nie będzie bisów. Dzwonek będzie dzwonił bezustannie, włączony przez oszalałego woźnego. Skończy się tak, jak się zaczęło. Będzie cicho i wyjdziemy na ulicę, podtrzymując się wzajemnie, uratowani. Strzępki odzienia jak postrzępione nerwy kołysać będzie delikatny zefirek. W głowach głucha pustka. Za sobą zostawimy wzruszenia, nieme frazy, okrzyki przerażenia, skandowane hasła. Aktorzy zejdą ze sceny i skryją się wstydliwie w swoich lichych garderobach. W domu będzie czekać zimna kolacja. Przynajmniej taką mamy nadzieję... Czekać będzie przecież dłuższy czas.  ]]>
10123 0 0 0 2219 0 0
Pomiędzy datami https://www.ruchkod.pl/pomiedzy-datami/ Mon, 05 Sep 2016 13:00:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10125 Koniec lata – ciepło… Drzewa uginają się od nadmiaru jabłek. Bociany zaczynają zbierać się do odlotu, a szpaki głośno uczestniczą w sejmiku na kasztanie. Zwykła, codzienna krzątanina. Gdzieś słychać płacz dziecka. Właśnie przejechał tramwaj. Na niebie pojawił się latawiec...
Grażyna Olewniczak
Obraz 1 – gdzieś współcześnie w Europie Stoisz w dużej grupie ludzi. Obok ciebie kilku przyjaciół, ale tylko kilku. Nie jesteś zbyt wysokiego wzrostu i nie jesteś siłaczem. Czytasz książki, interesuje cię filozofia, przeraża gwałt. Ciągle masz wątpliwości. Ostatnio nie mogłeś spać, bo zobaczyłeś reportaż z Aleppo. Nagle gdzieś obok słyszysz słowa: „to ci…, to ci…”. Nie wiesz jeszcze, czy to chodzi o ciebie i twoich przyjaciół, ale nagle osoby stojące dalej zaczynają na was napierać. Robi się ciaśniej i jakoś nieprzyjemnie. Są bardziej rośli, a w ich oczach widać gniew. Zastanawiasz się: „dlaczego są tacy wściekli, o co im chodzi?” Mają zaciśnięte pięści. Odbiera ci oddech i nie masz siły, by się ruszyć. Całe ciało odmawia posłuszeństwa, czujesz się sparaliżowany, a oni są coraz bliżej. Czujesz już ich oddechy na swojej twarzy. Czujesz poszturchiwanie. Teraz nawet, gdybyś chciał uciec, to już nie możesz… Obraz 2 – również gdzieś współcześnie w Europie Stoisz w dużej grupy ludzi. Obok ciebie kilku kolegów. Dość często razem ćwiczycie, bywacie na meczach. „Przyjaciele zaprawieni w boju” – myślisz. Jesteś przekonany o tym, że masz rację, bo dlaczego masz tej racji nie mieć. Zawsze dawaliście z kolegami radę i nie było na was mocnych. Musicie więc mieć rację. Jesteście patriotami i nosicie koszulki z napisem „Żołnierze wyklęci”. Ostatnio wszyscy o was mówią, że to dzięki wam wszystkie uroczystości nabierają znaczenia. W kościele usłyszałeś ostatnio, że dookoła jest pełno sprzedawczyków i podejrzanych patriotów, a nawet zdrajców. Nagle słyszysz słowa: „to ci, to ci…”. Czujesz jak wstępuje w ciebie siła i wspólnie z innymi zaczynasz się do nich zbliżać. Nie masz wątpliwości, że należy ich unicestwić. Masz moc. Zaciskasz pięść i myślisz: „Jak będzie trzeba, to uderzę, nawet mocno”. Myślisz: „To obcy, nie są z nami i nie powinni przebywać w tym miejscu”. Masz wewnętrze przekonanie o tym, że masz rację i podnosisz rękę… Obraz 3 – gdzieś w roku 1939 Piękne słoneczne południe. Znienacka w pobliże domu (700 m) nadleciały samoloty niemieckie i zrzuciły bomby na pobliskie łąki, na których znajdowały się kopki z sianem (w poprzednich latach o tej porze w tym miejscu odbywały się ćwiczenia artyleryjskie). Dużo huku i jeszcze więcej dymu. Wśród okolicznych mieszkańców istne sceny apokaliptyczne; płacz – pieśni maryjne – płacz. Zapanowało powszechne mniemanie, że to najgorsze już przyszło. O wojnie mówili wszyscy i wszyscy oczekiwali jej nadejścia. Nie było dnia bez ekscesów na pobliskiej granicy słowackiej; niepokój podsycali „emisariusze” z pobliskiego Bielska, zwanego Berlinem Wschodu. Mój 2-letni brat Roman w następne dni, gdy usłyszał szum samolotów krył się – i to skutecznie – na własną rękę. Często szukaliśmy go godzinami. Nie obeszło się bez penetracji studni. Tymczasem on znalazł sobie bezpieczne miejsce w... psiej budzie na podwórku. (Wspomnienie – dr Sylwester Dziki, medioznawca rodem z Trzebini) Obraz 4 – również gdzieś w roku 1939 „3. kompania do samochodów!” – rozkazał donośnym głosem jadący w pierwszym samochodzie dowódca. Słychać warkot ciężarówek. Nasza masywna kolumna powoli przetacza się przez to nieszczęsne miejsce. Buchające płomienie liżą domy niespokojnymi, upiornymi jęzorami – są jednym wielkim ostrzeżeniem przeciwko wyszanowskim mordercom czyhającym w oknach i zasadzkach. Te typy spod ciemnej gwiazdy myślały, że zdołają powstrzymać nas, saperów, w naszym zwycięskim pochodzie. Nie wiedzieli, że jesteśmy tu po to, by usuwać przeszkody. Nie znali naszego hasła „szybko i bezwzględnie”. Prawo międzynarodowe przewiduje dla partyzantów tylko jedną karę – karę śmierci. I bardzo dobrze. Zmusili nas do walki, ale to my ustalamy reguły, zapisując je krwawymi zgłoskami! (Wspomnienie – sierżant Simmet dowódca pododdziału 10. batalionu saperów z Ingolstadt) Wrzesień jest miesiącem szczególnym. 1 września, od ataku wojsk Niemieckiej III Rzeczy na Polskę, rozpoczęła się II Wojna Światowa, a 17 września zostaliśmy zaatakowani przez wojska Rosji Sowieckiej. Niemiecka napaść na Polskę diametralnie zmieniła życie obywateli naszego kraju. Niemal z dnia na dzień musieli oni zadbać o własne bezpieczeństwo, podjąć decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, tym bardziej, że wydarzenia następowały po sobie niemal lawinowo. Drogi zapełnione były furmankami zaprzęgniętymi w konie, wózkami, w których mieścił się dorobek życia, dzieci biegły obok tych wozów w lęku, czy na niebie nie pojawi się samolot z wielkim czarnym krzyżem z białą obwódką, a za nim kolejne i wtedy trzeba się będzie ukryć… Gdzie? Jak? Niektórych uciekinierów wędrujących w głąb kraju przyjmowano na nocleg. Ciasno. Ciało koło ciała w małej izbie albo na sianie w stodole. Zawsze w niepewności, co się za chwilę wydarzy. Niektórzy nocowali w lesie. Dobrze, że ten wrzesień był ciepły, a jabłonie obrodziły, bo można było coś zjeść i w nocy wystarczało ubrań na okrycie. Ciągły lęk i nadzieja, że może już sprzymierzone z nami państwa nacierają na zachodnie granice III Rzeszy, a może polskie oddziały już odparły niemiecki atak i zbliżają się do Belina? Byli i tacy, którzy nie wierzyli w te pozytywne informacje. Oni byli przekonani, że wojska niemieckie wdzierają się w głąb Polski, a pytaniem brzmiało: jak zachowają się w stosunku do ludności cywilnej. Nie trzeba było długo czekać na odpowiedź. Podpędzono nieszczęśliwych pod pagórek i kazano stanąć tyłem. Stała tam ciężarówka, spod brezentu ukazał się ciężki karabin maszynowy. Poszło kilkanaście salw. Na lewo i z powrotem. Znów na lewo i z powrotem. Koniec. Niemcy wsiedli do ciężarówki i odjechali. Leżeli na wznak, twarzą do ziemi, na boku, w najróżniejszych pozycjach, nawet jedni na drugich, z rękami rozrzuconymi, głowami roztrzaskanymi. Tu kałuże krwi, tam ziemia rdzawa, trawa lśniąca do krwi, na ciałach skrzepła krew. W powietrzu słodkawy, mdlący zapach. Patrzyłem, słuchałem i czułem, że coś we mnie zamiera. I że coś we mnie pęcznieje, jakby wlewano cement w moje piersi. Dusiłem się. Wzrokiem wchłaniałem wszystko, ale rozumem nie mogłem tego objąć. Przed oczami drugi obraz – śmiejących się niemieckich chłopców, po prostu jeszcze dzieci, wychowanków Hitlerjugend, tej ich hitlerowskiej młodzieży. („Na aryjskich papierach”– wspomnienie Bronisława Szatyna) Stracone nadzieje… Wszystko stało się jasne… Statystycznie – mniej ginie na wojnie żołnierzy. Giną cywile, wszystko jedno, po której stronie frontu się znajdują. Wróćmy do współczesności Gdańsk… Powstaje Muzeum II Wojny Światowej. Jak mówi profesor Rafał Wnuk – jeden z inicjatorów powstania Muzeum – „ideą jest pokazać wojnę jako doświadczenie globalne. Chcieliśmy pokazać, czym była dla zwykłego człowieka. To nie miała być opowieść z perspektywy wielkich polityków, generałów i marszałków”. Właśnie ta idea stała się solą w oku obecnie rządzących. „Muzeum niesie głównie przesłanie o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna. Nie ma eksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie” – na takiej opinii, napisanej przez dziennikarza Piotra Semkę oraz historyków prof. Jana Żaryna, senatora PiS, i dr. Piotra Niwińskiego, profesora Uniwersytetu Gdańskiego, który był członkiem komitetu poparcia Jarosława Kaczyńskiego, opiera się atak PiS na Muzeum II Wojny w Gdańsku. Profesor Jan Żaryn pisze też w swojej recenzji, że „polski punkt widzenia na historię II wojny światowej został zasypany pseudouniwersalizmem, jakąś wersją historii powszechnej. Bohaterem zbiorowym stała się zła wojna i jej skutki. Ten przekaz (…) jest tak ogólny, że aż infantylny”. Profesor Jan Żaryn chciałby też, by wystawa przedstawiała Polaków jako „katolików i patriotów”. O co w tym chodzi? W czasie wojny walczyli nie tylko katolicy. Jedną trzecią armii stanowili wyznawcy innych religii. W czasie wojny walczyli nie tylko Polacy. O co więc chodzi?  O „naszyzm”? Bo chyba nie o wizję wojny polityków, generałów, czy marszałków. Tym chodzi i zawsze chodziło, zgodnie z genialną analizą społeczeństwa przeprowadzoną przez Johana Huizingę w „Homo Ludens”, o dumę, sławę, uznanie oraz świetność przewagi, czy też dominacji. Pisze: „Współczesne wybuchy uwielbienia dla wojny, znane nam, niestety, aż nazbyt dobrze, nawracają w zasadzie do babilońsko-asyryjskiego pojęcia wojny jako boskiego nakazu w imię świętej wojny”. A może właśnie tak. Może chodzi o tę sławę? Nie wiem, czy to była plotka, czy takie były, a może nawet są plany, że Ministerstwo Obrony Narodowej miało zostać nazwane Ministerstwem Wojny. Może to plotka, ale już plotką nie jest apoteoza tych, co walczyli, walczą lub walczyć będą. 15 sierpnia odbyła się defilada. Wielka defilada z okazji rocznicy Bitwy Warszawskiej i święta Wojska Polskiego. Prezydent Andrzej Duda mówił wtedy: „Oto dziś dzień krwi i chwały, oby dniem wskrzeszenia był!” – śpiewali żołnierze 96 lat temu. Jakże autentycznie brzmiały w ich ustach słowa naszego hymnu narodowego, który przed chwilą śpiewaliśmy. „Jeszcze Polska nie zginęła, kiedy my żyjemy”. A wiedzieli, że wielu z nich idzie w bój śmiertelny i nie wrócą. Ale wszyscy wiedzieli, że to niezbędne dla „ojczyzny ratowania”. „Hej, kto Polak, na bagnety. Żyj swobodo, Polsko – żyj!”. Wielka defilada. Wspaniałe czołgi, działa samobieżne, samoloty. Brak inwalidów wojennych. Brak kombatantów. Nikt nie ogląda starych ludzi, którzy walczyli jeszcze w 1939 roku i którzy dobrego słowa o wojnie nie powiedzą, bo mają świadomość, że zwycięstwem jest uniknięcie wojny. Nie jadą na wózkach inwalidzkich żołnierze służący w Iranie, ani nie idą o kulach ci, którzy walczyli w Afganistanie. Nie idą też mający zespół stresu pourazowego, ani ich żony. „Źle spałam, miałam koszmary. Kiedy chciałam się wyżalić innym żonom żołnierzy, zostałam zbesztana, że się rozklejam. (...) Nie znalazłam u nich żadnego zrozumienia dla mojego strachu i rozterek” – mówi Maria Nowak, żona żołnierza, który był na misji. „Stres bojowy to reakcja normalnych ludzi na nienormalną sytuację (np. bombardowanie, strzelanie, pierwsze użycie broni, obrona). Towarzyszy każdemu działaniu wojennemu. Im intensywniejsze działania, tym większy stres. Żołnierz walcząc z nieprzyjacielem musi na jakiś czas poskromić swoje emocje i unikać „identyfikowania się z nim, odczuwania wyrzutów sumienia lub współczucia z powodu zadawania cierpienia. Bardzo trudno jest uruchamiać i wygaszać taką postawę.”(Figley, Nash 2007). Obraz 5 – miejsce obojętne, czas nieokreślony Miasto… Ruiny domów, w których jeszcze niedawno tętniło życie. Przed chwilą był ostrzał. W uszach jeszcze słychać ten potworny łomot. Mały chłopiec chciał tylko dobiec do ojca, który ukrywał się przed kulami za stojącym samochodem i wtedy… Kiedy już był tuż obok niego kilka kul przeszyło jego maleńkie ciało. Ojciec chwycił chłopca w ramiona, ale tylko poczuł jak życie ucieka, jak malec przestaje oddychać… Rozpacz, płacz bez łez, brak oddechu, nieruchoma, bezwładna dziecięca maleńka ręka, krew już zastygła… To jest wojna. Wojna wygląda właśnie tak. Ma tysiące twarzy tych, którzy są ofiarami i tych, którzy są oprawcami. Wojna zmienia człowieka i nie ma nic wspólnego z bohaterstwem, „hartowaniem ducha”, czy patriotyzmem. Patriotyzmem jest takie prowadzenie polityki, by wojen unikać. Taki powinien być cel każdego z polityków, taki był cel powstania Unii Europejskiej.  W roku 1939 zwyciężył nacjonalizm i rozpętało się piekło. To piekło trwa nadal w tylu miejscach i nie można pozostawać wobec niego obojętnym.  ]]>
10125 0 0 0
Potencjał obronny https://www.ruchkod.pl/potencjal-obronny/ Tue, 06 Sep 2016 10:00:43 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10167 W sytuacji, gdzie Władimir Putin potrafi nieoczekiwanie jednym rozkazem postawić w stan najwyższej gotowości wszystkie okręgi wojskowe przy naszej wschodniej granicy, a Donald Trump głośno myśli o braku podstaw do ewentualnego wsparcia sojuszników, którzy nie potrafią się sami obronić, warto przyjrzeć się kondycji naszych sił zbrojnych.
Zbigniew Wolski
Optymiści, jak i pesymiści wśród osób znających zasady nowoczesnego pola walki deklarują, że nasza armia wytrzyma uderzenie armii rosyjskie przez może kilka dni. W tym czasie powinniśmy, zgodnie z naszą doktryną obronną, otrzymać wsparcie armii amerykańskiej i innych sojuszników z NATO. Niestety, może to nie wyglądać tak, jak to sobie wyobrażamy. Cztery bataliony sojuszu rozlokowane u nas i w krajach nadbałtyckich jedynie denerwują potencjalnego przeciwnika i napawają wszystkich dumą, nie są przy tym żadnym zabezpieczeniem. Ich rola może sprowadzić się do obiektu prowokacji ze strony Rosjan, śmierć żołnierzy amerykańskich nigdy nie jest dobrze odbierana przez amerykańską opinię publiczną. Obecnie kolejny minister obrony narodowej zajął się fundamentalnym zadaniem rozbudowy i wzmocnienia naszej armii, a przynajmniej miał się zająć. Antonii Macierewicz widzi jednak sprawy ważniejsze niż obronność, myląc zadania swego resortu z zadaniami resortu kultury i jeszcze kilku innych instytucji. Jednak minister Macierewicz ma już kilka sukcesów na swoim koncie. Z pomocą wojska i ciężkiego sprzętu zaatakował kilkumetrową statuą Chrystusa mieszkańców Poznania, a później wygrał potyczkę o apel smoleński ze schorowanymi powstańcami warszawskimi. W odpowiedzi na ostatnie poczynania Rosjan zwołał pilne obrady dowódców głównych jednostek wojskowych, konkluzją tych obrad było stwierdzenie, że nic się nie stało, będziemy się temu wszystkiemu przyglądać ze stoickim spokojem. Tym opiniom wtórował prezydent Duda, dodając, że każdy kraj może zarządzać alerty w armii, kiedy tylko chce. Przy liczebności w granicach nieco ponad sto tysięcy żołnierzy, nasza armia jak nigdy dotąd reprezentuje charakter wybitnie obronny. Aktualne zapowiedzi mówią o kolejnych sześciu tysiącach etatów w najbliższym czasie. Mamy także co najmniej kilkaset tysięcy rezerwistów, którzy pamiętają jeszcze zamierzchłe czasy służby zasadniczej. Jednakże w tym przypadku ich dostępność stoi pod dużym znakiem zapytania, pamiętajmy, że z kraju wyjechało w ciągu ostatnich kilku lat co najmniej trzy miliony osób. Nawiązując jeszcze do działalności resortu obrony, należy przypomnieć, że jest pomysł na zmierzenie się po raz kolejny z formacjami Obrony Terytorialnej. Sam pomysł, oparty na szczytnych założeniach amerykańskiej Gwardii Narodowej, w naszym wykonaniu będzie wyglądał bardziej na przygotowywanie się zawczasu do walki pod okupacją. Stan liczebny nie wystarczy jednak, aby przygotować się na nowoczesną wojnę, podstawą jest sprzęt. Z tym jest źle i nie ma widoków na rychłe zmiany. Wyjątkami są myśliwce F-16, zakupione w liczbie około pięćdziesięciu kilka lat temu. Dzięki nim jesteśmy w stanie bronić swojej przestrzeni powietrznej. Z pozostałym sprzętem bywa naprawdę różnie. Na stanie naszego lotnictwa jest także ponad trzydzieści myśliwców MiG-29 produkcji rosyjskiej. Ich losy pokazują bardzo dobrze skomplikowane dzieje naszej myśli obronnej. Pierwsze kilkanaście maszyn zostało zakupionych jeszcze za czasów Układu Warszawskiego, później Rosjanie nie chcieli słyszeć o eksporcie do nas nowoczesnego sprzętu, a z drugiej strony nie mieliśmy środków na jego zakup. Kolejna okazja nadarzyła się kilkanaście lat później, gdy Niemcy po zjednoczeniu swego kraju pozbywali się sprzętu rosyjskiego, wówczas pojawiło się u nas kolejnych ponad dwadzieścia tych maszyn, ale jedynie kilkanaście udało się wprowadzić do służby, ponieważ stan techniczny pozostałych był bardzo zły. Z pomocą przyszli także Czesi, którzy w ramach barteru przekazali nam swoje MiGi-29 za nowe śmigłowce PZL W-3 Sokół. Kilkadziesiąt maszyn, chociaż w bardzo różnych wersjach produkcyjnych, umożliwiło uruchomienie w naszym kraju ich pełnego serwisowania i programów modernizacyjnych.  Ta zbieranina zapewnia jednak udział w misjach obrony powietrznej Litwy, Łotwy i Estonii z ramienia NATO. Działamy tam chyba profesjonalnie, ponieważ na pomysł zaproszenia naszego lotnictwa wpadła także Bułgaria. To wszystko, co można powiedzieć dobrego o naszym lotnictwie. Aby nie było tak różowo trzeba powiedzieć, że nie mamy nowoczesnych śmigłowców bojowych i transportowych, nowoczesnych odrzutowych samolotów szkolnych i pełnowartościowych samolotów transportowych. Śmigłowce szturmowe Mi-24 pamiętają złote czasy Układu Warszawskiego, a ich użytkowanie w misjach w Afganistanie uszczupliło ich stan liczebny. Podobnie jest ze śmigłowcami transportowymi Mi-8 i Mi-17. Idąc w stronę nowoczesności kupiliśmy, albo chcemy kupić, europejskie Caracale i trzeba dodać, że chyba przepłacamy biorąc pod uwagę ceny maszyn, takich jak UH-60 Black Hawk. Pierwszym i jak dotąd jedynym odrzutowym samolotem szkolnym w naszym lotnictwie jest TS-11 Iskra, skonstruowana na początku lat sześćdziesiątych. Projekt jego następcy I-22 Iryda trafił na trudne lata transformacji i obecnie trzeba zwrócić się ku dostawcom z zagranicy. Naszym podstawowym samolotem transportowym jest hiszpańska CASA C-295, lecz jest to lekki samolot, nie mogący spełniać wszystkich zadań. Najlepiej o tym przekonali się nasi żołnierze odbywający długie i męczące loty do Afganistanu. Wprowadzenie do służby kilku używanych amerykańskich C-130 Herkules nie może poprawić sytuacji, tym bardziej że samoloty te są po prostu wyeksploatowane, dwie z sześciu maszyn brały udział w wojnie wietnamskiej. Nasze wojska obrony przeciwlotniczej od rozstania z Układem Warszawskim nie wprowadziły do uzbrojenia żadnego systemu rakietowego średniego albo dalekiego zasięgu. Pozostaje nam modernizować to, co posiadamy. Czasowa obecność Amerykanów z ich doskonałymi MIM-104 Patriot niczego nie zmienia. Rakiety krótkiego zasięgu, odpalane z ramienia typu Grom, nie obronią nas, możemy być pewni. Trzeba przy tym dodać, że ich konstrukcja opiera się na rosyjskich Striełach i Igłach, które były produkowane w Skarżysku Kamiennej. Od wstąpienia do NATO zyskaliśmy kilka stałych stacji radiolokacyjnych wzdłuż wschodniej granicy. Nie lepiej jest z uzbrojeniem sił lądowych, chociaż najwyraźniej idzie ku lepszemu. W ciągu ostatnich lat pozyskaliśmy od Niemiec dwieście czterdzieści nowoczesnych czołgów Leopard, które stanowią obecnie wyposażenie dwóch brygad pancernych. Uruchomiliśmy także produkcję kołowego transportera opancerzonego Rosomak, którego zamówiono kilkaset sztuk. Jest to konstrukcja perspektywiczna i będzie stanowić przyszłość naszych jednostek zmechanizowanych.  Dalej jednak nie ma już powodów do dumy. Reszta naszego sprzętu pancernego pochodzi z czasów świetności Układu Warszawskiego. Czołgi T-72, jak i jego polskie modernizacje, czyli PT-91 Twardy, odbiegają od najnowszych konstrukcji światowych, w tym rosyjskich. Podstawowy środek transportu naszej piechoty zmechanizowanej – BWP-1 – to już konstrukcja archaiczna. Nasza artyleria opiera się na samobieżnych haubicach Goździk i Dana, które możemy podziwiać na każdej z wielkich defilad od kilkudziesięciu lat. Stan polskiej armii nie odzwierciedla obecnych potrzeb w dziedzinie obronności naszego kraju. Zagrożenia są dziś nadal jedynie potencjalne, ale w porównaniu do sytuacji sprzed kilku lat, znacznie bliższe. Uważam, że czasu jest coraz mniej, więc resort obrony powinien zająć się czym prędzej budowaniem potencjału obronnego. Współcześni Europejczycy na przywoływanie idei konfliktu zbrojnego na kontynencie reagują z pobłażaniem. Nie jest to bezpieczne stanowisko, okazuje się, że agresora nie można powstrzymać sankcjami i ostracyzmem w polityce. Bardziej pożądani są żołnierze i sprzęt, a z tym u nas dość krucho. Jeśli przestraszyłeś się czytelniku powyższych informacji, to chciałbym cię uspokoić. Nie chodzi tu o budzenie trwogi, a jedynie o wskazywanie faktu, że niekompetentni ludzie na czele jednego tylko resortu są w stanie spowodować zagładę swego kraju, nie wychodząc zza biurka.]]>
10167 0 0 0 2314 0 0 2385 0 0
Patriotyczny patriotyzm https://www.ruchkod.pl/patriotyczny-patriotyzm/ Thu, 08 Sep 2016 08:00:18 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10191 ył sobie kraj nad Wisłą, gdzie przez wiele lat żyli ludzie normalnie. Na ogół pracowali, od czasu do czasu pojawiał się jakiś wynalazek, raz na jakiś czas szaleństwo, a sąsiedzi zza granicy nie wadzili nikomu.
Jerzy Gogół
Rosły domy w wielu miastach, a w stolicy wieżowce prawie do nieba, przybywało samochodów, które zaczęły jeździć po nowych drogach od południa na północ i od wschodu na zachód. Rozbrzmiewała muzyka w domach kultury raz lepsza, raz gorsza, młodzież uprawiała tańce klasyczne lub latynoskie, a na nowych pływalniach i boiskach dzieciaki ochoczo prostowały kości, prężąc mięśnie zwiotczałe od stukania w klawiaturę. Nikt specjalnie nie miał głowy do polityki, tylko tyle o ile, bo niby specjalnego dobrobytu nie było, ale jakoś się żyć dało. Ludzie kupowali mieszkania, budowali domy na kredyt, kupowali nowe lodówki i pralki, i koniecznie duży telewizor z płaskim ekranem, a dla dzieciaków – X Boxa. W niedzielę rodziny szły do kościoła dla modlitwy i popatrzeć jak ubrani są sąsiedzi i trochę dlatego, że tak należy. Zmiany pojawiły się w 2015 roku, kiedy naród, od tego pamiętnego czasu, nazywany suwerenem, nie wiadomo dlaczego musiał wybrać nowe władze, które co prawda nie były za dobre, ale jakoś z obywatelami się dogadywały. Pojawiła się grupa starych polityków, która nazwała się nowymi, i zawsze przegrywała; była zdenerwowana krańcowo, bowiem była to ich ostatnia szansa przed emeryturą. Postanowiła uwieść suwerena za wszelką cenę, czyli obywateli, obiecując złote góry. Politycy ci mieli jeden problem w postaci konkurenta, co to budował te nowe domy, autostrady, teatry oraz boiska i coś musieli z tym zrobić, bo wiedzieli, że dużo ludzi ich lubi. A że byli cwani postanowili, że zrobią numer, jakiego świat jeszcze nie widział. Najpierw powiedzieli społeczeństwu, że brakuje patriotyzmu na prywatnych przyjęciach, zawodach sportowych, szkołach, lekcjach, na spacerach, tańcach i każdej innej czynności, jaką wykonujemy. Co gorsza, zaczęli tego patriotyzmu szukać dosyć nachalnie przed wyborami, a nawet jak był, to uważali, że za mało. Zaczęli pokazywać ludzi, że niby nie patrioci, chociaż wielu z nich tyrało po trzydzieści lat dla ojczyzny regularnie płacąc podatki, a nawet wielu miało znaczny dorobek zawodowy, naukowy i artystyczny. Część, która nawet nie wiedziała, co to znaczy, uznała, że jest szansa, aby się wykazać i dokopać tym pracowitym i wykształconym, aby nie zadzierali nosa. Następnie wpadli na pomysł, by wmówić suwerenowi, że rodzenie dzieci nie jest wynikiem miłości, a aktem patriotycznym i obiecali nagrodę za każde patriotyczne dziecko po 500 zł. Kościół trochę się zastanawiał, czy dać nawet z nieprawego łoża, a zwłaszcza tym z in vitro, co to niby gorszej jakości, ale jak pomyśleli o chrzcinach, komuniach i tacy, to w końcu wyrazili zgodę na te patriotyczne dzieci nawet gorszej niby jakości. Patriotyzm nabrał nowego znaczenia i stał się orężem w wojnie polsko-polskiej o stanowiska, zasługi i apanaże. Kraj się ożywił, a sąsiad sąsiadowi zaczął prawić komplementy mówiąc – „prawdziwy patriota” pod warunkiem, że go lubił. Bo jak nie lubił, to donosił gdzie trzeba, że sąsiad nie jest patriotą i nie kocha Polski. Kraj nad Wisłą zaczął się dzielić na prawdziwych patriotów, zwykłych patriotów i gorszy sort pozbawiony cech patriotycznych, których jak się okazało jest prawie 80%. Wszystko to było jednak za mało, by wygrać wybory, zatem pasjonaci patriotyzmu postanowili, że dołożą jeszcze jeden bajer i wmówią Polakom, że kraj jest w ruinie. Spokojni mieszkańcy miast i wsi zaczęli się rozglądać i szukać ruin, i faktycznie – znaleźli stare nieodrestaurowane zamki, jakieś bunkry zaniedbane i stare ruiny fabryk sprzed 50 lat, a prasa zaczęła robić zdjęcia, bo było to niezwykle ciekawe na tle nowoczesnym miast, przedsiębiorstw, banków, co marmurami lśniły, i szpitali wyposażonych w najnowsze maszyny do badania ludzi. Ale część uwierzyła, że więcej jest ruin niż nowych dróg, budowli oraz dworców kolejowych i zagłosowali na tych, co przegrywali bez przerwy ceniąc ich za spostrzegawczość. Ale do czasu, bowiem bardziej przytomni zorientowali się, że przecież sami budowali tę Polskę, a ruiny coraz trudniej znaleźć i zdenerwowali się bardzo, że ci od patriotyzmu mają ich za idiotów. Pomimo to wygrali, bo umieli lepiej kłamać, oszukiwać i dokładnie znajdować patriotyzm, nawet jak go nie było. Może by to jakoś przeszło i suweren, który już niejedno przeżył, jakoś by się przyzwyczaił. Ale zaczęli się czepiać wszystkiego – zaczęli od sędziów, co w Trybunale Stanu pilnowali prawa na zgodność z Konstytucją, którą wszyscy powinni szanować, aby było wiadomo, czego w kraju się trzymać. Część narodu bardzo się tym zdenerwowała i zaczęto podejrzewać, że nie o patriotyzm chodzi tylko o kasę i robotę dla krewnych i znajomych. Zaczęły się dziać dziwne sprawy, bo wzięli się za dziennikarzy, gdyż uznali, że w telewizji jest za mało patriotyzmu i zaczęli ich zwalniać nagminnie. Potem urzędników w administracji, którzy byli w tak zwanej służbie cywilnej i z polityką nie mieli nic wspólnego, a wybrana władza oczekiwała od nich zaangażowania i wielokrotnego powtarzania w ciągu dnia hasła: „Polska w ruinie” albo „ Powstaniemy z kolan”. Interesujące jest to powstawanie z kolan, ponieważ na początku nie wszyscy wiedzieli, o co chodzi i nawet ludzie w kościeli bali się klęknąć, bo już było wiadomo, że władza może zrobić sporą krzywdę. A tak naprawdę chodziło o Niemców – nowa władza doszła do wniosku, że dostanie większą kasę jak będzie stała niż klęczała w intencjach modlitewnych. Tak naprawdę to nie wiadomo, o co władzy chodziło. W każdym bądź razie nawet Kościół, który często mówił „na kolana” za grzechy doczesne, trochę zaczął się wycofywać, by być poprawnym politycznie. Niemcy nie dali się nabrać i dają tyle samo, a nawet zastanawiają się, czy nie dać mniej, bo czują się obrażeni za różne wyzwiska, co władza Polska o nich mówi. Zaczęły się protesty suwerena, ponieważ zorientował się, że władza chce ograniczyć jej wolność i przez patriotyzm oceniać ludzi, przy jednoczesnym braku przepisów, co to ma oznaczać. Najbardziej wkurzył się suweren wówczas, gdy władza prawdziwych patriotów chciała sobie przyznać dużą kasę co miesiąc przy jednoczesnych podwyżkach dla ciężko pracujących pielęgniarek 200 czy 300 zł, kiedy zarabiają 1500 zeta miesięcznie. Społeczeństwo zaczęło walczyć o swoje, bo władza jedynie proponowała dalsze represje, sprawdzanie ludzi do trzeciego pokolenia wstecz i zapowiedziała, iż zmieni tak prawo, że za byle co do pudła wsadzi, zwłaszcza za knucie polityczne. Po cichu nawet w mieście poszła pogłoska, że minister zwany „0” ma zamiar budować więzienia osiedlowe i objazdowe, i może wsadzać za brak patriotyzmu. Zaczęło się dziać w kraju do niedawna spokojnym gorąco tak, że nawet prezydent USA razem z Komisją Europejską zaczęli władzy wytykać, że za patriotyzmem kryje się nacjonalizm, a politycy nie mogą zastępować niezawisłych sądów. Suweren słysząc kolejne projekty władzy, które realizowane są z gigantycznych pożyczek, i jednocześnie pozbawiony forsy na emeryturę, którą składał parę lat, zorientował się, że władza zaczyna więcej zabierać niż dawać i wyraził to w marszach protestacyjnych, pikietach, które rozlały się po całym kraju tak, że dziennikarze musieli latać helikopterami, by nadążyć. Ale władza się zaparła, a ich przywódca na drabince ciągle krzyczy na pohybel komunistom nawet do tych, co walkę z komuną prowadzili i sporo pał oberwali od ZOMO-wców, a nawet mieli duże wyroki za politykę przeciwko komunie. Władza też obraziła Powstańców i nie szanuje żadnych świętości, zatem społeczeństwo zaczyna rozważać czy aby nie zrobić Majdanu albo zacząć budować państwo podziemne, by ograniczyć butę, pychę i obsadzanie na stanowiskach partyjnych bonzów oraz ich rodzin i kolesiów. Co z tego wyjdzie, zobaczymy, ale jedno jest pewne – suweren nie w ciemię bity i władzy nie da się wodzić za nos na dłuższą metę, zwłaszcza że zamiast być lepiej jest coraz gorzej i wkrótce z kieszeni zacznie ubywać monet.  ]]>
10191 0 0 0 2244 0 0 2247 0 0 2251 0 0 2257 2244 0 2258 2247 0 2259 2251 0 2265 2251 0 2266 2257 0 2274 2259 0 2281 2266 0 2283 2265 0 2290 2265 0 2291 2283 0 2352 2274 0 2353 2291 0 2354 2290 0
Wspomnienia z podróży do stolicy https://www.ruchkod.pl/wspomnienia-z-podrozy-do-stolicy/ Fri, 09 Sep 2016 07:00:51 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10198 Dla osób z prowincji podróż do stolicy to zawsze okazja do przypatrzenia się, jak żyje się w wielkim świecie, a jest na co patrzeć. Już na dworcu miałem okazję, chcąc nie chcąc, obsłuchać się jak poseł dobrej zmiany przez kwadrans załatwiał przez telefon swojemu protegowanemu posadę dyrektora, później, już na miejscu, jeszcze raz przekonałem się, że nasze wojsko ma ważniejsze zadania, niż obrona kraju, a na dobitkę wręczono mi pocztówkę, którą mam wysłać powstańcowi.
Zbigniew Wolski
Chyba miałem szczęście, ponieważ podczas mojej ostatniej podróży do Warszawy doznałem tylu ciekawych obserwacji, że chyba częściej będę wyruszał w tym kierunku. Nim wszystko się zaczęło, jeszcze na peronie oczekując na nieco spóźniony pociąg i dając swoim myślom czas wolny, zostałem przypadkowym świadkiem długiej rozmowy przez telefon pewnego jegomościa, który za nic miał moją obecność. Zapewniam, że nie spędzam długich godzin w podróży, aby celowo zaburzyć prywatność postronnych osób ucinających sobie miłe pogawędki. Sprawy wyglądały zupełnie inaczej. To bardziej moja prywatność ucierpiała, gdy starszy mężczyzna prawie krzycząc do telefonu przez długie minuty propagował swemu rozmówcy zalety kandydata, który miał objąć jakieś stanowisko dyrektorskie. Gdy rozmowa wreszcie się zakończyła pomyślałem, że znów będę mógł oddać się nostalgii peronu dworcowego, jednak z odrętwienia wyrwała mnie pewna młoda kobieta, która czekała tylko na koniec rozmowy telefonicznej. Od razu podeszła do wspomnianego mężczyzny, tytułując go „panem posłem”. Pan poseł z upodobaniem oznajmił jej, że jedzie do stolicy na jeden dzień, do ministerstwa, lecz niestety będzie musiał znów znieść męki związane z Pendolino, a przecież kiedyś to były takie wygodne pociągi. Proszę państwa dobra zmiana nie śpi, nawet podczas podróży robi wszystko, aby jej ludzie znaleźli się tam, gdzie jak uważa, powinni być. Jeśli ktoś zastanawia się, ile w tym mogło być przypadku lub zbiegu okoliczności, to rozwieję wątpliwości. W dobie Internetu prywatność straciła swoje znaczenie, gdyż już na peronie zadałem sobie trud potwierdzenia, że miałem okazję jechać jednym pociągiem z posłem PiS-u z ziemi częstochowskiej. Załatwiwszy w stolicy sprawy służbowe postanowiłem zadbać o coś dla ducha i może o coś dla ciała też, więc poszedłem na spacer po Warszawie. Dobrym miejscem na takie wędrówki jest Stare Miasto, ale nim się tam dotrze warto iść Krakowskim Przedmieściem. Jeśli już tam jesteśmy nie sposób pominąć Pałacu Prezydenckiego. A pod pałacem jak wiadomo zawsze się coś dzieje. Miałem szczęście, ponieważ trafiłem na niewielką manifestację. Do końca nie wiem, o co w niej chodziło, ponieważ pod krzyżem smoleńskim zebrało się kilkadziesiąt osób, głównie starszych, a pośród nich stało kilka szeregów dość młodych ludzi, raczej przypominających harcerzy, niż przedstawicieli jakiejś innej formacji. Zamysł ogólny miał dotyczyć chyba rocznicy wybuchu II wojny światowej, ale zamiast o historii z głośników lał się jad skierowany w obecne władze stolicy, a w szczególności dedykowany Hannie Gronkiewicz-Waltz. Nie będę tu polemizował ze stanowiskami prelegentów, bardziej zaciekawiła mnie oprawa całego widowiska. Jak wspomniałem demonstracja liczyła łącznie kilkadziesiąt osób, w dodatku nie mających, jak zakładam, pomysłów związanych z zakłócaniem porządku publicznego. Pomimo to spokoju publicznego pilnowało co najmniej trzydziestu funkcjonariuszy policji w kilku radiowozach, którzy chyba bardziej liczyli na kontrdemonstrację i konieczność zaprowadzenia spokoju z użyciem siły. Tego jednak nie można uznać za złe stróżom prawa. Gwoździem całej demonstracji była obecność na niej żołnierzy. Nie była to warta honorowa, ani jakaś asysta. Co ciekawe wojsko zajmowało się organizacją nagłośnienia całej imprezy. Po drugiej stronie ulicy stał wojskowy samochód terenowy z zamontowanymi głośnikami, o takiej mocy, że trudno było prowadzić rozmowę mijając go. Wokół pojazdu kręciło się kilku żołnierzy. Z popularnością apelu smoleńskiego nie jest nadal najlepiej, więc resort obrony, tam gdzie jest to tylko możliwe wspiera propagatorów dobrej zmiany, mających nieco do powiedzenia przechodniom na ulicy. Po tym jak poznaniacy zostali zaatakowani ciężkim sprzętem i kilkumetrową postacią Chrystusa, nic nie jest takie jak wcześniej. Przy tym fakcie niewinne działanie wojska na rzecz polityki wydają się błahostką. Obawiam, że kierujemy się ku modelowi polityki stosowanemu w Afryce i Ameryce Południowej. Tam wojsko kreuje politykę, dobrze, że u nas jest to początkowy etap i żołnierze nie byli jeszcze uzbrojeni. Zobaczymy co jeszcze przyniesie nam ten wątek. Następnego dnia jadąc pociągiem do domu nadal nie mogłem wyjść z podziwu nad zaskakującym obliczem naszej stolicy. Nie dane mi było zapomnieć, że polityka jest wszędzie wokół nas. Bardzo miła pani częstująca pasażerów pociągów ciepłymi napojami, nie pytając mnie o zdanie wręczyła mi bezceremonialnie pocztówkę z dużym napisem „Pamiętamy ’44”. Jest to dobry przykład na rozróżnienie piernika od wiatraka. W ulotce dołączonej do pocztówki dowiedziałem się, że powinienem ją wysłać, wpierw kreśląc kilka słów do bliżej nieokreślonego powstańca warszawskiego. Szczytny to cel, nie można przejść nad tym do porządku dziennego. Uważam jednak, że lepszą formą upamiętnienia naszych bohaterów byłaby pomoc dla nich w uzyskaniu bez kolejki miejsca do lekarza – specjalisty, albo znaczący dodatek do emerytury. Jak zauważyłem większość pocztówek rozdanych pasażerom wokół mnie trafiła szybko do śmieci, razem z pozostałościami po wspomnianym poczęstunku. Ktoś zadał sobie wiele trudu, tylko po to, aby zwiększyć ilość śmieci w pociągu, powstańcy nie mają z tego zupełnie nic. Nie można na ich koszt budować tożsamości narodowej, ponieważ jest to nieuczciwe. Warto być uważnym obserwatorem. Trzeba tylko nieco się zmobilizować, aby dostrzec paradoksy życia codziennego. Obawy rodzi charakter obserwacji, jakie można poczynić. Nepotyzm na peronie kolejowym, wojsko biorące czynny udział w życiu politycznym i bezczeszczenie pamięci o setkach tysięcy poległych w Powstaniu Warszawskim. Czy w tym miejscu wystarczy pytanie, w jakim świecie my żyjemy?  ]]>
10198 0 0 0 2261 0 0 2262 0 0
Państwo podziemne proklamowane przez KOD https://www.ruchkod.pl/panstwo-podziemne-proklamowane-przez-kod/ Sat, 10 Sep 2016 13:00:44 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10204  Stowarzyszenie KOD jest organizacją jawną, ponieważ działa w zgodzie z prawem. Z prawem jednak w zgodzie przestaje działać państwo. Czy zaistnieje potrzeba powołania państwa podziemnego, które będzie działać w zgodzie z prawem?
Szymon Karsz
PiS, jak doskonale wiemy, codziennie posługuje się językiem nienawiści i pogardy. Czyni tak Kaczyński, czynią tak wszyscy jego funkcjonariusze: Duda, drugi Duda, Szydło, Błaszczak, Macierewicz, Ziobro, nie będę tu wymieniał całego tego grona. Posługują się nim w odniesieniu do nas, w celu uchybienia naszej czci i godności. W oczach innych i w naszych własnych. Krzysztof Łoziński zaprotestował w ostrych słowach przeciw temu procederowi. Domaga się przeprosin od winowajców. On nie jest człowiekiem naiwnym, by sądzić, że przeproszą, przeciwnie, jest człowiekiem bardzo mądrym. O co chodzi? Otóż, dyktator Kaczyński buduje tutaj panoptikon i żąda, byśmy wszyscy byli jego lokatorami. Mamy się przystosować do tych warunków, wzięci pod but złej władzy. Po pierwsze, mamy przywyknąć do obelg i ubezwrażliwić się na szarganie naszego dobrego imienia. To się nazywa habituacja i jest warunkiem koniecznym do uczynienia z nas bezwolnych więźniów nowego systemu, posłusznych, bezradnych, pogrążonych w rozpaczy. Bierzmy przykład z Krzysztofa Łozińskiego i za wszelką cenę nie dajmy się zagnać do celi! Protestujmy zatem, ilekroć będą próbować nas zniesławiać! Jesteśmy przyzwoitymi obywatelami, zatroskanymi o losy kraju! Słowa funkcjonariuszy reżimu PiS-owskiego skierowane pod naszym adresem są przestępstwem określonym w artykule 212 kodeksu karnego! Niech żyje KOD! Dość uwłaczania nam! Ponieważ ów panoptikon jest zgodnie z nazwą tak pomyślany, ażeby nas wszechstronnie inwigilować, konieczna jest konspiracja, o której niedawno pisałem. Nie dla sabotażu i dywersji – KOD jest organizacją działającą jedynie w obrębie prawa i prawa strzegącego – ale dla dyskrecji. Władza ze swoimi złymi zamiarami nie musi wszystkiego o nas wiedzieć. Stąd hasło „konspiracja”… Mateusz Kijowski w swoich przewidywaniach ową konspirację rozszerza idą jeszcze dalej: „Potrzebny jest drugi etap obywatelskiego zrywu – budowa „państwa podziemnego”, instytucji, które pomogą przenieść nasze wartości przez czas opresji”. Niektórzy mogą się zżymać, że to już przesada. To jednak żadna przesada. Potrzebujemy miejsca, w którym przechowamy nasze nadrzędne wartości w sposób bezpieczny. Tu, na zewnątrz, w przestrzeni całkowicie opanowanej przez złą władzę, wszystko jest obracane w perzynę, burzone bezlitośnie, deptane. Konstytucja, praworządność, wolności obywatelskie. A choćby i szkolnictwo, które ma być domeną politycznej indoktrynacji dzieci i młodzieży przez jedynie słuszną partię. Trzeba będzie przecież zorganizować tajne komplety, podczas których młodzież dowie się prawdy o naszej historii. Ze strategicznego, ale i taktycznego punktu widzenia naszej organizacji ważne słowa w tym kontekście wypowiedział ostatnio Mateusz Kijowski: „Być może dla wielu to oczywiste, a dla innych nieistotne. Ale ponieważ wielokrotne powtarzanie na różne sposoby nie dociera do wszystkich i ciągle powtarzane są te same pytania i te same wątpliwości, jestem zmuszony wywalić kawę na ławę. Dylemat, który dręczy niektórych z nas brzmi: czy my walczymy z PiS-em? Są dwie wersje odpowiedzi na to pytanie: 1. Walczymy z PiS-em. Cokolwiek zrobi, będziemy protestować. Naszym celem jest zniszczenie PiS-u. Jeżeli ten cel osiągniemy, KOD straci rację bytu. 2. Walczymy o demokrację, wolność i równość. Dzisiaj walczymy z PiS-em, bo dzisiaj to ludzie PiS-u nam zabierają nasze wartości, odbierają nam godność. Ale będziemy walczyć z każdym, kto będzie, naruszał nasze prawa. W pierwszej wersji jesteśmy uczestnikami walki politycznej, konkurujemy z partią polityczną, stajemy na jednej płaszczyźnie z partią rządzącą. W drugiej stajemy na straży wartości, jesteśmy ruchem obywatelskim, nie dajemy się sprowadzić do poziomu tych, którzy niszczą Polskę. Ja wybieram wartości. PiS to jedynie wypadek przy pracy, z którym musimy sobie poradzić. Ale poświęcać mu całe swoje życie? Wszystkie myśli i wysiłki? Moim zdaniem szkoda czasu. Walka z PiS-em to tylko etap na drodze do wolności i demokracji. Do wolnej i silnej Polski.” Przywołuję te słowa, by podkreślić, że postulat, a być może wkrótce imperatyw „państwa podziemnego” nie jest wycelowany w PiS. Wręcz przeciwnie, służy takiemu poukładaniu spraw i bezkolizyjnemu biegowi wypadków, by robić swoje i nawzajem sobie nie przeszkadzać, gdy nie ma istotnej potrzeby. Władza nie będzie wchodziła nam w paradę, bo trudno walczyć z cieniem, a my, KOD, uchronimy się przed bezpardonowymi atakami, jak długo będzie to możliwe, i jak długo się da. A gdy PiS nie będzie już u władzy, niepotrzebne okaże się też podziemie, lecz jego zręby posłużą odbudowie naszego państwa i naszej ojczyzny. Tym bardziej, że należy go traktować jako wielką przenośnię odnoszącą się do historycznej spuścizny Polaków. W „Piaskiem po oczach” lider KOD przekonywał, że „nie mówił o państwie podziemnym” w dosłownym znaczeniu. – Mówiłem o tym, że Polacy potrafili nawet stworzyć państwo podziemne, kiedy wartości były zagrożone – tłumaczył. Co wcale nie oznacza, że z „państwem podziemnym” łączyć ma nas jedynie, tak jak z podziemną Solidarnością czy KOR-em, sentyment i duchowa łączność, a nie konkrety: „Być może zmienimy formę protestu przed Kancelarią Premiera. Nie przesądzam, co się stanie, ale raczej będziemy zaostrzać formę protestu, niż odpuszczać. Jest wiele ruchów opozycyjnych w KOD, trzeba z nimi rozmawiać. Są pewne znaki, które pokazują, że jest jeszcze sporo do zrobienia” – stwierdził Mateusz Kijowski w cytowanym wyżej wywiadzie. Dzisiejszy kształt państwa polskiego jest całkowicie nieprzejrzysty. Domyślać się należy, z czym rząd wcale się nie kryje, choć tego nie eksponuje, że władza została skupiona w jednych rękach, a dotychczasowe organa i instytucje państwowe straciły autonomię i decyzyjność, stanowiąc jedynie swoisty sztafaż dla jedynowładcy i uzurpatora Kaczyńskiego. Czy w tych warunkach politycznych obywatele nadal są zobowiązani do transparentności swojej politycznej aktywności, czy też z niej zwolnieni w imię ratowania Ojczyzny przed hegemonem?  ]]>
10204 0 0 0 2269 0 0 2270 0 0 2286 0 0 2292 0 0 2300 2269 0 2301 0 0 2311 2301 0 2321 2301 0 2344 2321 0 2363 0 0
Droga do wolności – rozmowa z Janem Cywińskim i Rafałem Zakrzewskim https://www.ruchkod.pl/droga-do-wolnosci-rozmowa-z-janem-cywinskim-i-rafalem-zakrzewskim/ Sun, 11 Sep 2016 08:00:50 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10225 Grażyna Olewniczak „Musisz wyruszyć wcześnie rano. Najlepiej z placu Zawiszy – stąd Grójecką, Aleją Krakowską i szosą E-7 prowadzi droga z Warszawy do Radomia. Najbezpieczniej dojedziesz PKS-em. Wysiądziesz w Jedlińsku, 10 km przed Radomiem, wsiądziesz w lokalny autobus, jak mieszkańcy podradomskich wiosek i miasteczek, i wylądujesz wraz z nimi w samym środku miasta. Pociągiem może być gorzej. Na radomskim dworcu esbecy tylko czekają na takich jak ty – młody człowiek przyjeżdżający z Warszawy, na pewno »student« (nie czytaj w drodze żadnych książek, nie rzucaj się w oczy). Wiedzą już, że jacyś podejrzani inteligenci starają się dotrzeć do radomskich robotników. Wpadniesz. Że ciebie zamkną, trudno, wiedziałeś, czym ryzykujesz – ale mogą zabrać pieniądze, które wieziesz ludziom w Radomiu. Nie dowiesz się, czy rodziny zwolnionych z pracy i więzionych mają z czego żyć (zwykle nie mają). Nie umówisz żon czy matek aresztowanych z adwokatem w Warszawie (w Radomiu o odważnego adwokata trudno). Nie wysłuchasz ich relacji o tym, jak po protestach 25 czerwca traktowało ich ZOMO, milicja. A masz je spisać, żeby trafiły do komunikatów KOR-u, Wolnej Europy, zachodnich mediów. Niech idzie w świat, że w Radomiu bili, zamykali, wyrzucali”. (Do Jana Cywińskiego): To fragment z dodatku do „Gazety Wyborczej”, jednego z całej serii opublikowanych przez „GW” we wrześniu 2006 roku z okazji 30. rocznicy powstania KOR-u. Fragment pana wspomnień. Wbij sobie do głowy: musisz bezpiecznie dojechać i wrócić – dopowiadają jednocześnie i Jan, i siedzący obok niego Rafał Zakrzewski. Obaj byli współpracownikami KOR-u i obaj jeździli do Radomia w ramach akcji pomocy robotnikom represjonowanym po 25 czerwca 1976 roku. Jak trafiliście do „pomocy radomskiej”? J.C.: W naszym przypadku droga jest podobna, a można ją, w ślad za tytułem książki Adama Michnika, streścić hasłem „Kościół – lewica – dialog”. Chodzi o Klub Inteligencji Katolickiej w Warszawie, do którego należałem, a Rafał też w nim bywał, i kontakty, które nasi starsi KIK-owscy koledzy i koleżanki, tacy jak Teresa Bogucka czy Krzysztof Śliwiński, nawiązali z tzw. komandosami marcowymi: Adamem Michnikiem, Sewerynem Blumsztajnem czy Janem Lityńskim. To były we wczesnych latach 70. czasy słabej jeszcze opozycji: wspólne wyjazdy w góry, dyskusje w plenerze i w warszawskich mieszkaniach. Ale kiedy pod koniec 1975 roku zaczęła się akcja podpisywania listów protestacyjnych w sprawie planowanych przez władze zmian w konstytucji – zalążek opozycji demokratycznej – ludzie z KIK-u też w tym uczestniczyli. R.Z.: Ja trochę inaczej zaczynałem. Znałem wcześniej Teresę Bogucką i Adama Michnika. Uczestniczyłem w seminariach historycznych dla młodych ludzi, licealistów, które odbywały się w prywatnych mieszkaniach, m.in. u Marii i Jana Józefa Lipskich. I w związku z tym miałem już kontakty z tym środowiskiem z innej trochę strony niż KIK, a jednocześnie, nie będąc jeszcze członkiem KIK-u, znałem tam wiele osób. Chodziliśmy na spotkania do KIK-owskiej studenckiej Sekcji Kultury w warszawskim kościele św. Jacka na Freta, prowadził ją wtedy dominikanin o. Jacek Salij, i właśnie tam hasło „Kościół – lewica – dialog” się materializowało. Przychodzili komandosi i tworzyły się kręgi wspólnych znajomych. Do tego jeszcze Wiesiek Celiński i Wojtek Arkuszewski ze środowiska miesięcznika „Więź” organizowali seminaria poświęcone historii najnowszej. To było takie dokształcanie się, czytanie starej prasy. I kiedy nastało to, co nastało – radomsko-ursuski Czerwiec – te wszystkie kontakty zostały uruchomione w innym już celu. Spotkałem się, zaraz po 25 czerwca 1976 roku, z Henrykiem Wujcem i Zbyszkiem Romaszewskim, którzy już myśleli, co robić w związku z represjami wobec robotników. J.C.: Jako studenci czy młodzi pracownicy naukowi szukający form antysystemowej aktywności, poza strukturami oficjalnymi, spotykaliśmy się już wiosną tego samego roku. Chodziło o to, jak zareagować na represje wobec dwóch studentów: Stanisław Kruszyński z KUL-u został aresztowany za poglądy na temat wojny polsko-bolszewickiej zawarte w jego prywatnych listach; drugi, student Pomorskiej Akademii Medycznej Jacek Smykał, został wyrzucony z uczelni za to, co mówił na zajęciach z nauk politycznych. R.Z.: Listy w ich obronie to były pierwsze opozycyjne akcje studenckie w tym roku. Udało się zebrać pod nimi, głównie na UW, ponad 600 podpisów – dużo, bo za podpis pod takim listem można było mieć nieprzyjemności na uczelni, i nie tylko. Atmosfera w tym 1976 roku była napięta, bo już na wiosnę władza, wiedząc, że będzie wprowadzać podwyżki cen, i wyczuwając to, co się dzieje, przygotowała Operację Lato 1976 – potencjalną odpowiedź na protesty, z którymi się liczyła. J.C.: Myśmy wtedy o tym oczywiście nie wiedzieli. R.Z.: Ursusem, innym ważnym obok Radomia miejscem protestów, zajmowała się „Czarna Jedynka”, czyli członkowie i instruktorzy drużyny harcerskiej działającej przy warszawskim VI L.O. im. Tadeusza Reytana: Wojtek Onyszkiewicz, Darek Kupiecki czy Ludwik Dorn, a Radomiem bardziej Zbyszek Romaszewski, Krystyna Starczewska, Grześ Boguta, Mirek Chojecki czy Konrad Bieliński. To była taka prawdziwa konspiracja, wynika to nawet z cytowanego wspomnienia pierwszego z panów zamieszczonego w „Wyborczej”. Jak to wyglądało w praktyce? R.Z.: No tak, to była konspiracja, ale tak musiało być. Po powstaniu KOR-u (23 września 1976) wszyscy spodziewali się, że władze, SB ostro na to zareagują, że to wszystko będzie śledzone, inwigilowane, by na wstępie zatrzymać falę pomocy, która szła dla robotników. Zmieniało się ciągle lokale, w których się spotykaliśmy, odbieraliśmy pieniądze na pomoc dla konkretnych rodzin i prasę drugoobiegową. W różny sposób zabezpieczane były adresy. Zmieniali się tzw. drużynowi i miejsca składania meldunków po przyjeździe. Były też różne metody podróżowania do Radomia. J.C.: To jeszcze nawet wtedy nie była prasa, tylko głównie komunikaty KOR-u – jawnej grupy firmującej akcję pomocy czy akcję informacyjną, liczącej na początku czternaście nazwisk. (Upływ czasu, wiek, śmierć najstarszych osób z tej grupy sprawił, że spośród członków założycieli Komitetu Obrony Robotników ci, którzy żyją do dziś, to Piotr Naimski i Antoni Macierewicz…). To była „góra”. Oni mieli kontakty z dziennikarzami zagranicznymi. No i były akcje konspiracyjne. Kiedy ja się zgłosiłem do akcji radomskiej, wiedziałem, że się mam stawić w jakimś mieszkaniu, chyba u Romaszewskich na Ochocie, i tam dostanę informacje o adresach konkretnych radomskich rodzin. I że mam zawieźć im pieniądze, spisać relacje z pobytu represjonowanych w więzieniu lub o tym, jak traktowała ich po aresztowaniu milicja, ZOMO czy służba więzienna. R.Z.: Mieliśmy adresy, ale nie wszyscy ludzie byli chętni i otwarci na pomoc. Niektórzy zamykali drzwi. Bali się. To było miasto spałowane i całkowicie przerażone. J.C.: Niektórzy mówili, że nic im od nas nie potrzeba, że już mają adwokatów, innych niż ci od początku współpracujący z KOR-em: Jan Olszewski, Andrzej Grabiński, Stanisław Szczuka, Witold Lis-Olszewski i Władysław Siła-Nowicki, później dołączył jeszcze Jacek Taylor. Nie chcieli tych adwokatów, bo nie chcieli, by kojarzono ich politycznie. Jak jeździliście? J.C.: Ja prawie zawsze tak samo. Plac Zawiszy, Grójecka. Autobus, PKS. Nie dojeżdżałem do Radomia, tylko wysiadałem na przedostatniej stacji przed miastem i wtapiałem się w tłum ludzi dojeżdżających do niego. Oczywiście tajniacy wypatrywali takich obcych i podejrzanych jak ja, ale ja wyglądałem jak licealista, za młody na „politykę”. Miałem lat dwadzieścia, a wyglądałem na siedemnaście i nikt się mnie nie czepiał. R.Z.: Jeżdżono też „stopem”. Ja jeździłem pociągiem, ale to było dosyć niebezpieczne, bo trzeba było wsiąść i wysiąść na dworcu, obstawionym zwykle przez esbeków. Pomagał mi często ojciec Hanki Stępniewskiej, koleżanki z KIK-u, bardzo wspierał to, co robiliśmy, dowoził nas do Radomia i tam czekał. Tracił z nami dzień, a myśmy biegali po tych swoich adresach i załatwialiśmy radomskie sprawy. Choć z rodzicami różnie bywało, niektórzy się bali zaangażowania swych dzieci w „politykę”. J.C.: Trzeba było czasem działać w konspiracji przed rodzicami. Choć nie jest to akurat ani Rafała, ani mój przypadek. R.Z.: Zazwyczaj jechały do Radomia razem trzy osoby. J.C.: I zazwyczaj podczas takiego jednego wypadu odwiedzaliśmy trzy, cztery rodziny. Jakie to były rodziny? R.Z.: Bardzo różne. Od nędzy zupełnej, można powiedzieć socjalnej. Od ludzi mieszkających przy głównej ulicy, ale w zrujnowanych mieszkaniach, po mieszkańców osiedli mieszkaniowych, typowych PRL-owskich. Jedni przyjmowali pomoc chętnie i mówili otwarcie o tym, co przeszli. Inni się trochę bali i trzeba było to przełamywać. Były osoby, które już powychodziły na wolność, po pierwszych aresztach, i opowiadały nam, co się w tych więzieniach działo. To wszystko było spisywane. J.C.: Niektóre z tych opowieści silnie zapamiętałem, zresztą w publikowanych potem dokumentach KOR-owskich są także, obok wielu innych, spisywane przeze mnie relacje. Staraliśmy się, by takie relacje były sygnowane nazwiskami ich autorów, by nie były anonimowe. Namawialiśmy ludzi, żeby pisali do Prokuratora Generalnego skargi na zachowanie milicji, ZOMO po 25 czerwca. To było bardzo ważne jako świadectwo tego, co się wydarzyło. Często SB namawiało potem te osoby, żeby wycofały wysłane już skargi. Bo jednak było tak, że kiedy wyjeżdżaliśmy, ci ludzie często zostawali sami. (Do Jana Cywińskiego) W tym samym, już cytowanym przeze mnie tekście, wspominał pan: „Spisywałem słowa radomskiego robotnika Ferdynanda Ufniarza: »Na komendzie miejskiej MO wprowadzili mnie do pokoju i tam zaczęli bić tak, że straciłem przytomność. Ocknąłem się w innym pokoju. Miałem złamany nos. (…) Na świetlicy jakiś kapral zaczął mnie bić i kopać. Najpierw przewróciłem się, a potem znowu straciłem przytomność. Obudziłem się bez zębów«. To fragment skargi skierowanej do Prokuratury Generalnej PRL w lutym 1977 roku, jednej z dziesiątek podobnych. Namawialiśmy wszystkich bitych przez milicję, żeby takie skargi składali. Oni opowiadali, a my notowaliśmy i redagowaliśmy ich relacje. Przepisane na maszynie teksty wracały do autorów, którzy je podpisywali i wysyłali. Od jesieni 1976 do wiosny 1977 roku takich skarg złożyli ponad sto”. R.Z.: A dzielnicowi chodzili potem do nich i wywierali presję. Te osoby były pod stałą kuratelą, były ciągle wzywane na przesłuchania, grożono im ponownym aresztowaniem. I właśnie w związku z tym przestałem w pewnym momencie jeździć do Radomia, bo wydawało się, że jedna z tych osób doniosła na mnie. Po czasie okazało się, że rzeczywiście tak było. To był jeden z liderów lokalnej grupy współpracującej z KOR-em. Wychodząc od niego, wiedziałem, że mam „ogon”. Nie poszedłem już wtedy pod inne adresy. No cóż, wyglądałem podejrzanie. Miałem brodę, jakąś czerwoną czapkę i byłem charakterystyczny. Kluczyłem wtedy ulicami miasta i cały czas widziałem za sobą śledzących mnie ubeków. Karteczkę z adresami zniszczyłem od razu, ale miałem paczkę z „bibułą” i było mi trochę szkoda tego wyrzucać. Wszedłem do kościoła, ubek wszedł za mną, ale udało mi się ukryć tę paczkę za kaloryferem. Kiedy wsiedli za mną do autobusu jadącego do Warszawy, byłem przekonany, że mnie „zgarną”, ale kiedy autobus dojechał do rogatek miasta – wysiedli. I taki był koniec moich wyjazdów do Radomia. J.C.: Ja miałem ten wspomniany młody wygląd, „usypiający” czujność esbeków. A może – trochę więcej szczęścia. Bez żadnych wpadek jeździłem do Radomia do lata 1977 roku. R.Z.: Miejscowych ludzi rzeczywiście „przyciskano”, ale potrafili wtedy przyjechać do Warszawy i powiedzieć, że donieśli. Takie honorowe zachowanie. Bo to byli bardzo różni ludzie. A nasza akcja była trochę akcją pomocy społecznej. J.C.: Była także tym. Ale chyba najważniejszą rzeczą było, obok pomocy materialnej, by tych ludzi, którzy dostawali często bardzo wysokie wyroki, wyciągnąć z więzienia – co w końcu nastąpiło, kiedy z okazji święta 22 lipca (1977) władze ogłosiły amnestię i wypuściły z więzienia ostatnich robotników aresztowanych po wydarzeniach Czerwca '76. Gdyby nie KOR-owska akcja pomocy, ta u podstaw, materialna, ale obok tego naciski na władze, petycje, nagłaśnianie sprawy przez zachodnie media i Wolną Europę, pewnie długo by jeszcze w tym więzieniu siedzieli. Czy mieliście świadomość, że w czerwcu 1976 roku w Radomiu właściwie całe miasto ruszyło? J.C.: Nie. R.Z.: Wiedzieliśmy, że manifestacje 25 czerwca, wraz z podpaleniem wojewódzkiego komitetu partii, były ostre. Ale represje jeszcze bardziej.  ]]> 10225 0 0 0 Państwo świeckie https://www.ruchkod.pl/panstwo-swieckie/ Tue, 13 Sep 2016 08:00:46 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10235 Pytanie o to, czy Jezus był Żydem, budzi u nas zawsze kontrowersje. Jeśli ktoś chce umiejętnie zadawać podobne pytania, wówczas ma możliwość manipulowania milionami wyborców. Poprzez zatarcie granicy dzielącej wiarę i społeczeństwo obywatelskie wkraczamy do etapu pieniactwa i początkującego nacjonalizmu.
Zbigniew Wolski
Odwoływanie się do akcentów religijnych w polityce jest stosowane przede wszystkim przez ugrupowania polityczne, które nie mają wiele do zaoferowania. Uważam, że nie na miejscu jest także obnoszenie się ze swoją wiarą, jeśli piastuje się urząd publiczny. Promowanie i finansowanie religii przez rząd i inne organa państwowe prowadzi w prostej linii do fundamentalizmu religijnego, nie mówiąc już o utracie związku z kulturą europejską. Wszystkie powyższe sposoby na zapewnienie sobie poparcia są z lubością stosowane dziś przez PiS, a nam pozostaje jedynie przyglądać się temu przedstawieniu z odległego miejsca na widowni. W polityce dobrze jest znaleźć środek ciężkości opinii publicznej, aby móc się później z nim utożsamić.  Można posłużyć się negowaniem lub przeciwnie, mieć wspólne zainteresowania. Swoistym konikiem elektoratu PiS-u jest religia w wielu odmianach, często o niezrozumiałych dla zwykłych śmiertelników odniesieniach. Okazja do pokazania w mediach polityka „dobrej zmiany” zawsze się znajdzie. Najlepiej jednak umieścić to w dobrym tle. Niedawne Światowe Dni Młodzieży były festiwalem medialnym dla rządu i obecnej partii rządzącej, otrzymaliśmy nie tylko uniesienia religijne, ale także przaśną porcję propagandy. Można również pójść w innym kierunku, chyba nieco na skróty, kształcąc i wychowując swoich ludzi w mediach, a później dać im szanse w głównych programach informacyjnych telewizji publicznej, ze szkodą dla tych ostatnich. Tak się składa, że podobno dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane. Skończenie uczelni ojca Rydzyka lub też praca w jego mediach nie czyni jeszcze, na całe szczęście, bycia dobrym dziennikarzem. Wieszanie krzyża, gdzie tylko można, nie wpływa na zachowania ludzi, wygląda na to, że najzwyklej w świecie nie patrzą na ten krzyż i całą energię wykorzystują na sam fakt jego instalacji, a szkoda. Może zmieniliby sposób postępowania, gdyby od czasu do czasu na niego spoglądali. Dziwi mnie chęć Kościoła do tworzenia mezaliansu z PiS-em. Takie wrażenie można odnieść po obserwacji wypowiedzi dostojników kościelnych. W moim rozumowaniu sprawy muszą iść w złą stronę, jeśli w Kościele możemy się dowiedzieć, kto jest warty szacunku na scenie politycznej. Podobnie jest ze wskazywaniem z ambony outsiderów i szumowin. Oczywiście, niektórzy księża, nie rozumiejąc obecnego etapu dobrego tonu, idą za daleko, tak jak ksiądz Jacek Międlar. Daje to do myślenia, jaki może być rezultat upolitycznienia Kościoła. Najbardziej złoszczą mnie informacje o dotacjach, które otrzymuje Kościół na działalność nie związaną ze swoimi podstawowymi zadaniami. W prostym związku przyczynowo-skutkowym odbieram to jako zapłatę dla Kościoła za udzielone poparcie i kupienie jego poparcia w przyszłości. Mój punkt widzenia może wydawać się subiektywny, rozumiem takie stanowisko. Zastanawiam się jednak, jaki punkt widzenia będą reprezentować moje córki, które w drugiej i trzeciej klasie szkoły podstawowej mają dwie godziny religii, dwie godziny angielskiego, a reszta planu tygodniowego zajmuje edukacja wczesnoszkolna. W mojej ocenie to dające do myślenia proporcje. Nie będą pisał o angielskim i edukacji. Skupię się na lekcjach religii. Na początek powstaje pytanie o to, kto z nas jest lepszym katolikiem, ja czy moje córki? Ja również chodziłem na religię, ale w czasie mojej edukacji nie było lekcji religii w szkołach. Moje córki najprawdopodobniej będą mogły zdawać religię na maturze. W sumie temat bardzo ciekawy, z uwagą i niecierpliwością czekam na pierwszą maturę z religii, będę mógł wtedy przeczytać pytania i dowiedzieć się czy moja edukacja z religii była w pełni wartościowa. Obym tylko do tego czasu zdążył zrobić powtórkę materiału. Najbardziej jaskrawym przykładem posługiwania się symbolami religijnymi jest krzyż smoleński. Od lat mamy do czynienia z osobami, które z głębokim przeświadczeniem słusznego postępowania zaangażowane są w jego ochronę. Mając ostatnio okazję przyjrzenia się zjawisku przed Pałacem Prezydenckim doszedłem do zaskakującego chyba tylko mnie wniosku, że celebracja krzyża nie ma nic wspólnego z katastrofą smoleńską ani nawet z obrzędami religijnymi. Rzecz sprowadza się do wylewania kubłów pomyj przez przypadkowe osoby na wszystkich, których można zaszufladkować pojemnymi określeniami, takimi jak lewak, złodziej, Żyd i bezbożnik. Na tym etapie wydarzenia nie sprowadzają się jedynie do wykrzykiwania swoich obelg, desperacja tych ludzi nie zatrzymuje ich przed przemocą fizyczną wobec tych, których wskazano im jako wrogów. Atak grupy staruszków na dziennikarza miał miejsce już tak dawno, że nie wszyscy go pamiętają. Dziś wypadki potoczyłyby się zapewne jeszcze bardziej brutalnie. Model państwa świeckiego jest bliski tylko opozycji. To kolejny ważny wyznacznik podziału na dobrą zmianę i tych innych. Propagowanie idei państwa bez religii wśród głęboko wierzących mija się z celem. Tym samym można już mieć podstawę do dobrego wyniku w każdych wyborach. Na dodatek elektorat, kupujący jak świeże bułeczki prezydenta lub premier uczestniczących we mszy świętej, jest o wiele bardziej zorganizowany niż reszta wyborców, którym musi się coś chcieć, a to już nie jest takie proste i łatwe do wywołania. Proste komunikaty kojarzące rząd i większość parlamentarną z kościołem sprawdzają się doskonale. Przez mało zrozumiały dla mnie mechanizm utożsamia tych pierwszych z dobrem publicznym; mamy to, co mamy i chyba będziemy mieć tego więcej, nim zdołamy powstrzymać rozpędzającą się machinę hipokryzji.  ]]>
10235 0 0 0 2296 0 0 2299 0 0
DNA a nacjonalizm https://www.ruchkod.pl/dna-a-nacjonalizm/ Thu, 15 Sep 2016 08:00:16 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10253 Przeciętny obywatel, to kto taki? Rdzenny Polak, czy raczej typ mieszany? Jedno jest pewne: wynik badania DNA zrobiłby większe wrażenia na obywatelu o tendencjach nacjonalistycznych, niż na tym liberalnie podchodzącym do słowa „naród”. DNA bowiem potrafi wykazać nasze genealogiczne korzenie, niekoniecznie jednorodne, a właściwie z dużym prawdopodobieństwem niejednolite...
Przemysław Wiszniewski
Ostatnio YouTube został zawojowany przez film, w którym uczestnicy badania DNA deklarują, jakiej są narodowości, a następnie konfrontują swoje przekonania z wynikami badania. Przekonania, które okazują się bezpodstawnymi przypuszczeniami. Wszyscy badani mają przodków z rozmaitych krajów i kultur, których nigdy przedtem by się nie spodziewali. Okazuje się, że wynik badania DNA w zakresie ich genealogii wywołuje silny dysonans poznawczy. Dwa lata temu miałem przyjemność wysłuchać prelekcji dr. Łukasza Maurycego Stanaszka w Żydowskim Instytucie Historycznym. Dr Stanaszek jest kierownikiem Pracowni Antropologicznej Państwowego Muzeum Archeologicznego przy ul. Długa 52 w Warszawie. Do ŻIH został zaproszony przez Dział Genealogii, który zajmuje się poszukiwaniem żydowskich korzeni osób, które się doń zgłoszą. Pokłosiem prelekcji było moje ułomne sprawozdanie: „Ile Żyda w Żydzie?”, ułomne z tej przyczyny, że materia wykładu nie jest łatwa do zrozumienia. Od tej pory wiele się w kraju zdarzyło, zwłaszcza silny wzrost tendencji nacjonalistycznych, w sferze społecznej i politycznej. „Nigdy żaden kraj nie zbudował na długo silnego państwa w oparciu o ksenofobię i nacjonalizm. To może się wydawać kuszące, nawet na krótką metę dawać jakiś pozorny zastrzyk entuzjazmu. Ale po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy sami w świecie, który rozwija się znacznie szybciej dzięki otwartości. Powiedzmy sobie szczerze: dziś rynki są globalne, mały rynek Polski w oderwaniu od Unii Europejskiej nie znaczy praktycznie nic. Zatem patriotyzm wymaga od nas mądrości, a nie manifestowania niechęci, która zraża do nas innych” – podsumował niedawno Olgierd Świerzewski, koordynator projektu edukacyjnego „Przestrzeń Wolności – jakiej Polski chcemy”. Dr Stanaszek nadal prowadzi badania DNA regionu Urzecza. Jest też kilka innych projektów, w tym główny „R1a Project”. Co jakiś czas prasa donosi o wynikach badań DNA Polaków: „Gen prawdziwego Polaka”, „1050 lat po chrzcie Polski. A przedtem? Lelek śpiewa do przedchrześcijańskich bogów”. Jeśli do tzw. „prawdziwego Polaka”, nacjonalisty, nie trafiają argumenty humanistyczne i ideały równości oraz braterstwa, być może przekonałyby go argumenty empiryczne. Każdy obywatel przekonany o tym, że jest „czystej krwi” Polakiem powinien dla spokoju sumienia wykonać sobie takie badanie własnego DNA – zamiast pluć jadem nienawiści i pogardy do innych i obcych, plując własną śliną do próbówki w celu dostarczenia unikalnego materiału badawczego. Inni, którzy zakładają wielokulturowość swoich korzeni też, rzecz jasna, mogą sobie zrobić badanie DNA, by się konkretnie dowiedzieć, skąd pochodzą, ale niekoniecznie, bo to i tak nie zmieni ich otwartego nastawienia do świata, do siebie nawzajem. Dobrze by było, gdyby na fali wzmożenia nacjonalistycznego w Polsce zapanowała moda na te niezbyt kosztowne i ogólnodostępne badania. Niech każdy się zbada, na ile ma faktyczne prawo uważać siebie za nieodrodnego reprezentanta „wielkiej Polski”, a na ile powinien co nieco spokornieć. Można się domyślać, ile rozterek i strachu perspektywa zbadania własnej „polskości” wzbudzi u potencjalnych nosicieli „niezbyt rasowych” DNA... Czy wykażą się odwagą cywilną, czy stchórzą?  ]]>
10253 0 0 0 2335 0 0 2359 https://plus.google.com/u/0/+NorbiStacho 0 0 2383 0 0 2386 2383 0
Polityka jest dla starców https://www.ruchkod.pl/polityka-jest-dla-starcow/ Thu, 15 Sep 2016 11:00:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10256 Tylko ludzie w podeszłym wieku mają na tyle determinacji, aby zaciekle bronić swoich racji w polityce. Do takiego punktu widzenia przekonywał mnie ostatnio mój znajomy w rozmowie o uczestnikach życia politycznego obserwowanego w mediach. Jego poglądy nie trafiły do mnie, ale życie potrafi spłatać figla. Kilka dni później byłem świadkiem właśnie takiej determinacji u starszej pani.
Zbigniew Wolski
W miesięcznicach przed krzyżem smoleńskim uczestniczą głównie ludzie co najmniej dojrzali. Ich zaangażowanie w toczące się uroczystości zaskakuje postronnych widzów, którzy spokojnie jedzą obiad i od niechcenia oglądają kolejny program informacyjny. To w sumie dwa odrębne światy, zwykli ludzie, ci od obiadu, którym nic się już nie chce po przyjściu z pracy oraz energiczni staruszkowie, którzy na jeden gest wodza pobiegliby z kijami odbić wrak Tupolewa, albo ruszyliby na kolejną krucjatę, by zdobyć Jerozolimę i wypędzić z niej niewiernych. Cały pomysł na robienie polityki zawiera się oczywiście w maksymalnym podsycaniu emocji u tych, którzy wykazują objawy niespełnienia i chęci zrobienia czegoś w ich mniemaniu pożytecznego. Zmęczeni nie są do niczego potrzebni, no może przed wyborami można wykonać w ich stronę parę ukłonów, ale bez szaleństwa. Gdy zadać sobie nieco trudu i dobrze wszystko policzyć, to na podstawie danych historycznych dojść można do ciekawej konkluzji. Niosący krzyże zupełnie wystarczą do zwycięstwa w wyborach. Pomiędzy jedną, czy drugą kampanią wyborczą warto jednak połaskotać ich aborcją, in vitro lub islamem, aby nie ustali w swej zadziorności. W innych obozach też nie jest najlepiej. „Wiadomości” lubią przy okazji kolejnej manifestacji KOD-u wyłuskać z tłumu osobników o szczególnej, odpowiadających standardowi telewizji publicznej w tym zakresie, powierzchowności ogólnej. Cóż, trudno jest czasem kolejny raz odwracać tego samego kota ogonem, ale pewien pogląd u widzów, tych znudzonych, i tak jest osiągany. Najlepiej oczywiście iść samemu na demonstrację i przekonać się na własne oczy. Ale odejdźmy od stereotypów wyrabianych przez media narodowe i zwróćmy się w kierunku ulicy, na której mieszkamy. Zastanawiam się, ilu z was chodzi codziennie po gazetę do sklepu oddalonego o kilkanaście lub kilkadziesiąt minut marszu? Pytanie wydaje się wyjęte z kontekstu, ale takie nie jest. Najpierw trzeba także postawić pytanie, kto czyta jeszcze gazety papierowe, ale to zupełnie inny temat. Wyszło więc na jaw, że robię zakupy w tym samym małym sklepie w okolicy. Zakupy to wartościowa możliwość obserwacji ludzkich zachowań. To, co ostatnio szczególnie mnie dotknęło to sędziwa staruszka przychodząca do sklepu tylko po to, aby z pietyzmem móc zakupić swój ulubiony „Nasz Dziennik”. Posypmy głowy popiołem, do sklepu w okolicy idziemy głównie po piwo i papierosy, no może dodajmy do tego słodycze i chipsy. Jak widać w przesłankach zakupowych także znaleźć można głębsze wartości. Szkopuł w tym, że ogólnie panuje tendencja minimalistyczna i przyziemna, a można inaczej. Pozostawmy walkę z sieciami marketów innym i skupmy się na zaangażowaniu w realizację swoich poglądów. Prawdopodobnie od dziś będziecie zwracać większą uwagę na klientów waszych ulubionych sklepów, to też dobrze. Chciałbym jednak powiedzieć nieco więcej o powyższym zaangażowaniu. Do kolejnych wyborów mamy jeszcze szmat czasu. Czy starczy nam cierpliwości i nieustępliwości w naszych działaniach? Okazuje się, że mamy do czynienia z sytuacją, w której może być coraz trudniej działać. Postawy chyba powinniśmy uczyć się od osób reprezentujących odmienne poglądy polityczne. Dodam od razu, że o samą postawę tu chodzi, bez obudowy doktrynalnej i małego szowinizmu. Jeśli już zjemy obiad, to powinniśmy zacząć działać. Pierwszym zadaniem musi być zaszczepienie przeświadczenia tym, którzy przedstawiają się „wszystko mi jedno”, że na czymś powinno im jednak zależeć. Później powinno być już znacznie łatwiej.  ]]>
10256 0 0 0 2334 0 0 2347 0 0 2348 2334 0 2351 2347 0 2358 0 0 2377 2358 0 2380 0 0 2392 2380 0 2398 2392 0
Popiół czy diament? https://www.ruchkod.pl/popiol-czy-diament/ Thu, 15 Sep 2016 14:00:13 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10259 Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej, Wokoło lecą szmaty zapalone; Gorejąc nie wiesz, czy stawasz się wolny, Czy to, co twoje, ma być zatracone? Czy popiół tylko zostanie i zamęt, Co idzie w przepaść z burzą? – czy zostanie Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament, Wiekuistego zwycięstwa zaranie…
Szymon Karsz
Myśmy chcieli od dawien dawna człowieka kształcić – okazuje się, że teraz nie trzeba kształcić, bo lepiej i łatwiej „kształtować”. „Dobra zmiana” polega na tym, by zawężać horyzonty, ograniczać możliwości, tłumić inwencję. Walczy z kształtem edukacji, który stawiał sobie za cel poszerzanie światopoglądu, brzydząc się przymusem, a w zamian oferując do wyboru wiele rozmaitych wariantów. Nie jest to dylemat resortu oświaty i nauczycieli, lecz szerszy dylemat cywilizacyjny i kulturowy. Fanatycznym prostakiem łatwiej bowiem zarządzać, aniżeli człowiekiem wolnym i myślącym samodzielnie. „Nowy Polak ma głosować na PiS i nie zawracać głowy zbędnymi pytaniami. O to mniej więcej chodzi w reformie edukacji” – pisze Rafał Kalukin w Newsweeku. I dalej: „Reforma oświatowa jest inwestycją długoterminową i być może najambitniejszym projektem tej władzy. Służącym realizacji odwiecznego marzenia Jarosława Kaczyńskiego o przebudowanie społecznej hierarchii. Poprzez wychowanie nowego obywatela”. Jak pamiętamy z najnowszej historii, tak ambitne zadanie, jak wychowanie nowego obywatela, stawiali sobie w przywódcy Niemiec i Rosji, a potem trzeba było podjąć wysiłek, by denazyfikować i dekomunizować (to ostatnie trudniejsze o tyle, że homo sovieticus kształtowany był przez dziesięciolecia). Nowy obywatel à la Kaczyński już został zidentyfikowany, a poniekąd przez partię ukształtowany – to ten, który głosował na PiS, wzorcowy obywatel statystyczny, na podstawie którego kształtowane będą nowe pokolenia Polaków. Kształtowane będą niezbyt długo (stąd reforma oświaty polegająca na skróceniu obligatoryjnego okresu kształcenia), ale za to bardzo intensywnie pod względem patriotyczno-obronnym, partyjnym i katechetycznym. Taki ma być właśnie nowy obywatel Kaczyńskiego. „Nowy system edukacyjny będzie raczej betonował strukturę społeczną, niż ją otwierał” – alarmuje Mikołaj Herbst, specjalistą od edukacji w rozmowie z Justyną Suchecką. I nie chodzi bynajmniej o podniesienie jakości studiów oraz liceów, tylko o to, by jak najszerszy elektorat pozostał poza zasięgiem wyższych szczebli edukacji. „Kaczyński powrócił jednak do dawnych wyobrażeń, sięgnął najniżej, jak mógł. Postawił nie na opiniotwórczość elit, ale na porozumienie klanowe, lokalne, na tę specyficzną, niezmienną od lat Polskę szwagrów. Ale warunek akceptacji tego planu przez odbiorców – jak się najwyraźniej zdawało szefowi PiS – był jeden: nie będzie tej Polski zmieniał, nie będzie kazał powściągać języka, miarkować poglądów, dostosowywać do narzucanych kulturowych wzorców” – piszą w „Chamie uskrzydlonym” Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, dodając, jak władza podchodzi do wykształcenia: „Nie zdobyliście wykształcenia, bo widocznie nie mogliście”. Dlatego trwa wyścig. My, KOD, startujemy z wieloletnim programem edukacyjnym „Przestrzeń wolności. Jakiej Polski chcemy”, podczas gdy Jarosław Kaczyński rękami swojej podwładnej, minister Zalewskiej „reformuje” oświatę i tworzy nowego obywatela. Nasza pozycja jest dużo trudniejsza, nie z tego powodu, że nie dysponujemy funduszami i instytucjami, ale z tego powodu, że oferujemy wysiłek. Nasza oferta polega na pracy. Oferta Kaczyńskiego – przeciwnie. Tak jak jest, jest dobrze – zdaje się mówić demiurg „dobrej zmiany”. Nie trzeba zmieniać mentalności, nie trzeba poszerzać horyzontów, nie trzeba się trudzić. Jego oferta jest atrakcyjna, bo ludzie zawsze chętniej wybiorą błogie lenistwo, niż mozół. Cóż z tego, że jego wizja w dłuższej perspektywie zmierza donikąd, skoro i naszej można zarzucić ryzyko – przecież nie dajemy gwarancji indywidualnego sukcesu... I tu dochodzimy do sedna populizmu, czyli schlebiania najtańszym gustom. Ludzie uwielbiają tych, którzy ich chwalą za to, że po prostu są, nie stawiając żadnych wymagań. No, ale wylegiwać się na trawie też można tylko do czasu.  ]]>
10259 0 0 0 2439 0 0
Psucie państwa według PiS https://www.ruchkod.pl/psucie-panstwa-wedlug-pis/ Tue, 20 Sep 2016 21:22:43 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10279 PiS jest przykładem partii, która – pomimo zapewnień – nie ma żadnego sensownego pomysłu na zmiany w modelu naszego państwa. Przeciwnie. Jastrzębie rozpoczęły proces wyrafinowanego rozmontowywania podstaw państwa prawa, jak również wyciszania głośnego sprzeciwu płynącego z okrzepłego już społeczeństwa obywatelskiego.
Zbigniew Wolski
Trybunał Konstytucyjny i co dalej? Niestety obawiam się, że najlepsze dopiero przed nami. Uważam tak, ponieważ pierwszym obiektem ataku nowej władzy stał się Trybunał Konstytucyjny. Jeśli PiS boi się Trybunału, to zapewne ma w planach pisanie na kolanie prawa, które nie może zostać pozytywnie zaopiniowane nawet przez ich własnych ludzi. Chęć usunięcia organu państwowego, stojącego na drodze dobrej zmiany, zaowocowała miałką ustawą. Cel został jednak osiągnięty. Trybunał jest dziś sparaliżowany. Niepokój budzi brak cierpliwości Kaczyńskiego. W końcu roku upływa kadencja prezesa Rzeplińskiego, jednak nowej zmianie to nie wystarcza. Nie mogąc nic wskórać wobec prezesa Trybunału na ścieżce prawnej, postanowiono atakować go personalnie. Na kanwie niekończącego się serialu o zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach paragrafu na człowieka, nasłano na niego nawet prokuraturę. Nagle ważnym zagadnieniem w mediach narodowych okazała się wysokość emerytur sędziów Trybunału Konstytucyjnego, którzy przeszli w stan spoczynku. Nocna zmiana prawa Po sparaliżowaniu trybunału przyjdzie czas na kolejne prawne potworki. PiS naprawdę się spieszy, bo dobrze wie, że z każdym dniem przybliża się perspektywa kolejnych wyborów i weryfikacji szeroko zakrojonych obietnic, za które wszyscy słono zapłacimy. Spodziewajmy się zatem kreatywnych pomysłów ustawodawczych. A może prezes Kaczyński podda w wątpliwość konieczność przeprowadzania kolejnych wyborów, które nic dobrego dla niego przecież nie przyniosą? Jeśli chcemy być świadkami zmian, to mamy bardzo ograniczone możliwości. Większość z nas niestety musi spać w nocy, gdyż już z samego rana wstajemy do pracy lub szykujemy dzieci do szkoły. Tymczasem noc stała się ulubioną porą obrad parlamentu. Osoby trzymające rękę na pulsie prześcigają się w spekulacjach, dlaczego tak się dzieje. Do bardziej oryginalnych pomysłów należy teza, że takie nocne obrady są dobrze odbierane przez wyborców PiS-u, inni natomiast twierdzą, że prezes Kaczyński po prostu nie lubi wstawać wcześnie rano. A jeśli już przy prezesie jesteśmy, to warto zwrócić uwagę, że sejm lubi dostosować się do jego dziennego rozkładu zajęć. Gdy odbierał nagrodę Człowieka Roku, posłowie mieli dłuższą przerwę w obradach. Pozostaje nam rano włączyć telewizor i obejrzeć w świetle dnia to, co posłowie zdołali wypracować nocą. A jest co oglądać. Tematem przewodnim jest Trybunał Konstytucyjny, jednak są również inne frapujące wątki tej opowieści. Jeszcze w listopadzie zmieniono regulamin sejmu, wzbogacając go o kolejne możliwości zgłaszania kandydatów na sędziów Trybunału, co było początkiem tej swoistej mody. W lutym, z samego rana, znaliśmy już budżet na bieżący rok – tu sejm miał powody do wstydu za ogromny deficyt. W maju, z samego rana, usłyszeliśmy całą prawdę o rządach PO-PSL. W komunikacie pojawiła się wzmianka o konieczności zaangażowania prokuratury w proces weryfikacji, jak bardzo jest źle. Nocne sejmowanie nie uszło uwadze skrupulatnych urzędników Państwowej Inspekcji Pracy, którzy już w lutym rozpoczęli prace nad tym zagadnieniem, jednak, ku uciesze rządu, nie stwierdzono poważnych uchybień w przestrzeganiu prawa pracy. Konsultacje społeczne niekonieczne Na marginesie wieczorno-nocnych poczynań ustawodawczych należy wspomnieć o jakże ważnej ludzkiej ciekawości, ukierunkowanej na zakres i temat tych prac. W nieodległej pamięci mam sytuacje, w których parlament konsultował swoje prace z zainteresowanymi kręgami społecznymi. Obecnie brak jest tak wyszukanych ekstrawagancji. Skoro daliśmy im mandat, to przecież wiedzą, co mają robić i o nic nie będą pytać bez potrzeby. Pewne konwenanse, takie jak dobre praktyki lub, w tym przypadku bardziej alienacja parlamentu, brutalnie kończą resztki dialogu społecznego, który powinien być codziennością. Ataki na sędziów Jeśli prawo będzie takie jak chce PiS, a do tego nikt nie będzie mógł mu zarzucić niczego złego, to do pełni szczęścia pozostaje jedynie trzymanie w ryzach myślących inaczej. W mojej ocenie, do respektowania prawa najlepiej nadaje się prokuratura i służby mundurowe. Tu nie jest jeszcze tak dobrze, jak chciałaby dobra zmiana. Środowisku sędziowskiemu zagraża zmiana w obsadzaniu stanowisk w wymiarze sprawiedliwości. Stawianie na prosty wybór, bez uwzględniania kwalifikacji, ma docelowo zdegradować znaczenie tego środowiska i daje spore możliwości upolitycznienia jego struktur. Pragmatyczni sędziowie nie chcą w tym przypadku iść z prądem zmian, zakładając jednak optymistyczny scenariusz krótkotrwałych rządów PiS-u. W tym zawodzie błyskotliwe kariery nie są na porządku dziennym, bardziej liczy się doświadczenie zawodowe i kompetencje nabierane przez długie lata. Nowe twarze dobrej zmiany Martwi też sytuacja w wojsku i policji. W ciągu roku minister Macierewicz wymiótł wszystkich głównych dowódców, zakładając, że musieli mieć coś wspólnego z PO lub stawiając jeszcze bardziej absurdalne zarzuty. Jest tu także miejsce na walkę o duszę, zaatakowano bowiem organizacje skupiające byłych żołnierzy zawodowych tylko dlatego, że należą do nich emerytowani żołnierze, którzy mieli czelność służyć w wojsku przed rokiem 1989. W pojęciu dobrej zmiany nie ma w kraju środowisk apolitycznych. Wojsko polskie – bez względu na sztandary – zawsze było dobrze odbierane przez społeczeństwo, co chyba najbardziej irytuje PiS. Zabrano się więc za podkopywanie tego wizerunku. Dzisiaj wojsko zajmuje się organizacją manifestacji przed krzyżem smoleńskim, wykorzystując swój sprzęt do ich nagłaśniania. Wymiana kadr trwa też w dyplomacji oraz w spółkach należących do Skarbu Państwa. Ludzie kojarzeni z PO muszą odejść, przynależność partyjna stała się ważniejsza niż kwalifikacje. Na podstawie prostego scenariusza, który zakłada, że wszystko i wszyscy są zagrożeniem dla PiS-u, partia ta zabrała się na poważnie za demontaż naszego kraju, i nie robi tego w białych rękawiczkach. Bardziej przypomina to kroczący zamach stanu, ponieważ wprowadzane zmiany są realizowane z pominięciem obowiązującego prawa. Aby było łatwiej, należy przy tym trudnym zadaniu obrzucić błotem wszystkich, którzy odważą się wychylić. Ulubionym narzędziem do niszczenia ludzi jest prokuratura, jednak ta ostatnia nie odnajduje się jeszcze w swojej roli, ponieważ zmian w środowisku sędziowskim nie można wprowadzić tak szybko, jak zmian prawa podczas nocnych obrad sejmu. Temu wszystkiemu przyglądają się jeszcze uśmiechnięci żołnierze, których można już zobaczyć w rolach zupełnie nie związanych z obronnością kraju.
Masz dość psucia Państwa? Masz dość ataków na Trybunał Konstytucyjny, Rzecznika Praw Obywatelskich, na sądy i sędziów? Bądź z nami 24 września. Marsz JEDNA POLSKA DOŚĆ PODZIAŁÓW. Godzina 15.00, Trybunał Konstytucyjny, Al. Szucha 12 A.  ]]>
10279 0 0 0 2413 0 0 2420 0 0 2537 2413 0
Studium nienawiści – od słów do czynów https://www.ruchkod.pl/studium-nienawisci-od-slow-do-czynow/ Wed, 21 Sep 2016 08:00:35 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10282 Nienawiść staje się narzędziem politycznym, tworząc trwałe podziały. Najwyższy czas powiedzieć – dość.
Jerzy Gogół
Cała Polska z was się śmieje W przestrzeni społecznej pojawiły się nowe narzędzia polityczne. Partia PiS postanowiła tworzyć koncepcje komunikacji społecznej na zasadzie „my rządzimy – wy słuchacie”. Pod koniec 2015 roku zawrzało i pojawił się ruch obywatelski KOD, który najpierw na pikietach, a później w czasie wielkiego grudniowego marszu śmiał powiedzieć „my też mamy coś do powiedzenia” i nawet jeżeli tego – wy,  władcy Polski – nie chcecie, musicie usłyszeć, co wielu ma do powiedzenia Polaków na temat realizowanej przez was polityki. Marsz odbył się pod hasłem „Obywatele dla demokracji”  i  stanowił odpowiedź  na blokadę Trybunału Konstytucyjnego przez większość sejmową PiS.  I był to ważny sygnał dla obywateli, ale również dla rządzących. Sygnał, że koncepcja „my rządzimy – wy słuchacie” nie powiedzie się. Władza postanowiła wprowadzić radykalne narzędzie polityczne czyli wykorzystać sianie nienawiści w różnych przestrzeniach społecznych przeciw opozycji, a szczególnie przeciw groźnemu dla władzy ruchowi obywatelskiemu KOD. I tak, dzień po grudniowym marszu KOD-u,  dużym nakładem kosztów, PiS sprowadził kilkadziesiąt tysięcy ludzi z całej Polski, aby zastraszyć społeczeństwo protestujące przeciwko naruszaniu praw konstytucyjnych. Pojawiły się słowa nienawiści wygłoszone przez prezesa partii PiS, Jarosława Kaczyńskiego: „Oni nie chcą dopuścić do tego, żebyśmy rozpędzili tę bandę kolesiów, która dzisiaj rozsiadła się w całej administracji”. Na zakończenie marszu, nawiązując do marszu KOD-u dodał: „cała Polska z was się śmieje”, a działacze PiS, ustami Joachima Brudzińskiego, odpowiedzieli: „komuniści  i złodzieje!”.  I tak oto po raz pierwszy w przestrzeni społecznej pojawiły się nieuprawnione obelgi wobec dużej grupy społecznej, których celem było wzbudzenie nienawiści do ludzi, którzy złamali konwencję „my rządzimy – wy słuchacie”. Nienawiść w mediach Nastąpiło nowe otwarcie i pojawiła się rywalizacja wśród mediów prawicowych, o to kto lepiej potrafi wyrazić nienawiść  wobec ugrupowań opozycyjnych.  Pojawiły się kolejne wypowiedzi, których celem było zasianie nienawiści do bliżej nieokreślonej grupy Polaków. I tak, w wywiadzie dla TV Republika 13 grudnia 2015 roku przywódca PiS mówi: „W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej. I to jest właśnie nawiązywanie do tego. To jest najgorszy sort Polaków. Ten najgorszy sort  Polaków jest niesłychanie aktywny”.  Oczywiście odniósł  to do uczestników marszu KOD-u z dnia 12 grudnia w określonym celu. Zrobił to, aby zwolennicy i sympatycy PiS-u mieli powody do potępienia i napiętnowania uczestników masowych protestów nie indywidualnie lecz zbiorowo – potępienia każdego, kto występuje w obronie demokracji, a zatem przeciwko władzy. Skutkiem ubocznym staje się dalsze pogłębienie podziału społecznego na zwolenników państwa egoizmu narodowego i zwolenników demokracji liberalnej. To jednak nie koniec inwektyw i mowy nienawiści. W wystąpieniu w Łomży w marcu 2016 roku Jarosław Kaczyński mówi: „Ludzie, którzy tworzą KOD  idą pod biało-czerwonymi sztandarami, ale gardzą Polską” i dodaje, że „za Komitetem Obrony Demokracji stoją obce siły”.  Przypomnę, że tak ostra wypowiedź miała miejsce przed wielkim marszem w dniu 12 marca, kiedy ulicami Warszawy przeszło prawie 50 tys. ludzi pod hasłem „Obrońmy ład konstytucyjny”. W maju ulicami Warszawy przeszło prawie 200 tys. obywateli  protestujących przeciwko władzy PiS. Aby nie być posądzonym o stronniczość przytoczę, jak wydarzenie to komentował  Frankfurter Algemeine Zeitung:  „Demonstracja podczas weekendu w Warszawie była wynikiem zdumiewającego osiągnięcia Jarosława Kaczyńskiego i jego partii: sprawili oni, że na ulice wyszły tłumy na taką skalę, jaka  w Polsce wydawała się niewyobrażalna.  Autor relacji, Reinhard Veser następnie dodaje „Działania podejmowane przez narodowych konserwatystów przeciwko wymiarowi sprawiedliwości i ich pełne nienawiści hasła przeciwko przeciwnikom politycznym uderzają w dużą część  Polaków powodując, że decydują się oni odpowiedzieć na apel opozycji, która –  poza małostkowymi sporami – ma niewiele do zaoferowania”.  Komentatorzy prasy zagranicznej zaczynają głośno utożsamiać klasę rządzącą PiS z językiem nienawiści i  celowym dzieleniem społeczeństwa według kryteriów przynależności partyjnej. W sierpniu, podczas obchodów kolejnej miesięcznicy smoleńskiej, Jarosław Kaczyński oznajmia: „Ci, którzy obrażają, ciągle chcą obrażać, (….) ci ludzie są poza polską kulturą”. Słowa te wywołały reakcję tłumu i hasła „Hańba! Hańba!”  Następnie mówi: „Wobec tego wyzwania musimy stanąć z całą determinacją, z całą determinacją i odrzucić te wszystkie żądania, te wszystkie działania  pseudoadministracyjne, pseudoprawne. Musimy wiedzieć, że racja, całkowita racja jest po naszej stronie”.  Warto odnotować, że oznacza to w praktyce – oprócz nawoływania do postawy walki z częścią Polaków znajdujących się w opozycji  – również  ignorowanie instytucji  demokratycznego państwa prawnego w rozwiązywaniu problemów.  Uznał  on, że racje i stanowisko partyjne uprawnia go do mówienia w imieniu wszystkich Polaków i dlatego w kolejnych zwrotach,  świadom przewagi parlamentarnej, nakazuje posłom z PiS  wykonanie odpowiednich zmian prawa w kierunku wymuszenia zadań, które partia uznaje za najważniejsze. Nie ulega wątpliwości, że język nienawiści w wystąpieniach Jarosława Kaczyńskiego zawiera też groźby  i czytelne  deklaracje, że racja jest po naszej stronie i nie interesują nas poglądy pozostałych Polaków. Z uwagi na ograniczenia objętości tekstu zostały tu wybrane tylko fragmenty wystąpień przywódcy partii PiS. Wtórowały mu słowa nienawiści, które padały z mównicy sejmowej, wygłaszane przez czołowych działaczy rządzącej partii, a także – o dziwo – z ust części kapłanów ostentacyjnie popierających to ugrupowanie polityczne. Z polskiej przestrzeni politycznej zniknęły takie pojęcia jak współpraca, dialog, kompromis i  krytyczna ocena. Pojawiła się nienawiść do przeciwnika politycznego, postawa walki o wszystko oraz agresja słowna. Obowiązuje zasada „my rządzimy – wy słuchacie”.   Nienawiść została podchwycona przez część społeczeństwa i znajduje ujście w atakach fizycznych kierowanych między innymi przeciw liderowi KOD-u Mateuszowi Kijowskiemu, cudzoziemcom w tramwajach, w metrze. Staje się narzędziem politycznym.  Po ustąpieniu aktualnej władzy wszyscy staniemy przed najważniejszym zadaniem, jakim będzie zasypywanie rowów nienawiści  politycznej w rodzinach, wśród kolegów z pracy, w samorządach i organizacjach społecznych  wykonujących zadania w imieniu państwa. Miejmy nadzieję, że stanie się to szybciej niż wyznacza to rytm kalendarza  wyborczego.
Masz dość mowy nienawiść? Masz dość dzielenia Polaków? Chodź z nami 24 września. Marsz JEDNA POLSKA DOŚĆ PODZIAŁÓW. Godzina 15.00, Trybunał Konstytucyjny, Al. Szucha 12 A.  ]]>
10282 0 0 0 2402 0 0 2407 0 0 2410 2402 0 2417 2402 0 2418 2410 0 2419 0 0 2426 0 0 2432 2410 0 2441 2426 0 2467 0 0 2517 2467 0 2583 2426 0 2584 2517 0 2585 2467 0
Masz dość przemocy i nienawiści? Chodź z nami https://www.ruchkod.pl/masz-dosc-przemocy-i-nienawisci-chodz-z-nami/ Wed, 21 Sep 2016 10:42:04 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10286 Boisz się rozmawiać w autobusie w obcym języku? Boisz się nosić znaczek KOD? Zastanawiasz się, czego wkrótce nie będziesz mógł mówić lub nosić?
Przemysław Wiszniewski
Muzyka łagodzi obyczaje, podobnie jak odpowiednia dieta i tryb życia. Demokracja też je łagodzi, więc kiedy ktoś wmawia nam jej kryzys i zapowiada rządy silnej ręki, to zapewne chce doprowadzić do postępującego zdziczenia. Żył onegdaj duchowny, Martin Niemöller, który wsławił się następującym przesłaniem: "Najpierw przyszli po komunistów, ale się nie odezwałem, bo nie byłem komunistą. Potem przyszli po socjaldemokratów i nie odezwałem się, bo nie byłem socjaldemokratą. Potem przyszli po związkowców i znów nie protestowałem, bo nie należałem do związków zawodowych. Potem przyszła kolej na Żydów, i znowu nie protestowałem, bo nie byłem Żydem. Wreszcie przyszli po mnie, i nie było już nikogo, kto wstawiłby się za mną." Wiele spraw można załatwić rękami obywateli. Wystarczy ich zachęcić, tak jak zachęca obecna władza. Sekwencja manipulowania społecznymi nastrojami, począwszy od ubiegłorocznej kampanii wyborczej, była następująca: najpierw wzbudzano lęk, potem dzielono nas na swoich i obcych, by ów lęk skanalizować przeciwko obcym. W charakterze marchewki pojawiła się zachęta do zwalczania tych obcych: to przecież obcy winni są wspólnotowym i indywidualnym niepowodzeniom. Obcych zaczęto stygmatyzować: to ci, którzy są odmienni, ale także ci, którzy im sprzyjają, którzy tę odmienność akceptują. Żydzi, muzułmanie, geje, komuniści i kapitaliści, Niemcy, Rosjanie, Ukraińcy, Litwini, niekatolicy - oto katalog wykluczonych, zawsze niepełny. Można doń zaliczyć każdego, kto w jakikolwiek sposób nie podporządkuje się władzy i jej nie poprze. Gorszy sort do siódmego pokolenia Lustratorzy szperają, mogą wyciągać genealogiczne mezalianse do siódmego pokolenia. Pamiętamy dziadka Tuska. W ostateczności, gdy nic się nie znajdzie, można insynuować lub po prostu pryncypialnie klasyfikować politycznego adwersarza do wygodnej kategorii. Na przykład "gorszego sortu". Pamiętamy z historii, że naziści dzielili ludzi na kategorie i ustalili hierarchię, zgodnie z którą na Ziemi miała zapanować rasa panów-nadludzi. Podludzie mieli być niewolnikami, albo zostać eksterminowani. Na dnie owej nazistowskiej obłąkańczej drabiny znajdowali się Żydzi. Każdy Untermensch był uznawany za szkodnika przeznaczonego do likwidacji. Wszelako w owej doktrynie propagandowej nazistów zasady klasyfikowania do kategorii podludzi były, w zależności od potrzeb, dynamicznie modyfikowane. Poza bezwzględną przynależnością żydowską zaliczono do niej bolszewików, Polaków, Cyganów i innych. Alfred Rosenberg wyjaśniał, że "Podczłowiek, to Człowiek, którego zdolność do nauki i przyjmowania wzorców narzuconych przez porządek społeczny nie mieści się w normach przyjętych dla tej społeczności." Przyjmowano zatem określone w ustawach norymberskich kryterium rasowe, ale też rozszerzano je na cywilizacyjno-kulturowe, bardziej pakowne i pozwalające uzasadnić wrogie działania wrogie wobec rozmaitych społeczeństw. Podziały rodzą agresję Dziś również władza pisowska chętnie dzieli społeczeństwo na lepszy i gorszy sort. Lepszy to ten propisowski; gorszym jest ten, który się buntuje. Trzeba jednak zaznaczyć, że na razie jest to jest zaledwie zaczyn, wcielanie w życie pewnej doktryny jedynie w sferze werbalnej. Daleko temu do brutalności historycznych odniesień, ale przecież i one miały swoje łagodne początki. Do rasistowskich ataków, w samej tylko Warszawie, dochodzi już niemal codziennie. Winę za ten stan rzeczy ponosi Jarosław Kaczyński, który już podczas kampanii szczuł na uchodźców, którzy jakoby mieli roznosić zarazki chorób. To pisowska dyktatura ponosi odpowiedzialność za eskalację nastrojów ksenofobicznych. Władza posługuje się językiem nienawiści i pogardy, zachęcając obywateli do działania. Polacy czynią to w imieniu władzy, która na to przyzwala, która temu pobłaża, która to pochwala. W kwietniu premier Beata Szydło rozwiązała radę ds. walki z rasizmem i ksenofobią i od tego czasu lawinowo rośnie liczba ataków na tym tle. Zdaniem ekspertów to politycy tworzą atmosferę przyzwolenia. Także wśród Polaków dominuje przekonanie, że władze w niewystarczającym stopniu zwalczają ataki na tle rasistowskim – pokazał sondaż SW Research dla „Newsweeka”. Gdy pójdziemy w marszu "Jedna Polska - Dość podziałów!", pamiętajmy, że robimy to nie tylko w akcie solidarności z atakowanymi. Robimy to także w swoim własnym interesie, bo rychło może się okazać, że jeśli w porę nie powstrzymamy tego neofaszystowskiego obłędu, sami staniemy się celem.
Marsz JEDNA POLSKA DOŚĆ PODZIAŁÓW, sobota 24 września, godzina 15.00, Trybunał Konstytucyjny. Przyjdź sprzeciwić się przemocy i nienawiści.  ]]>
10286 0 0 0 2399 0 0 2401 0 0 2408 0 0 2414 0 0 2416 2399 0 2431 0 0 2442 2399 0 2445 2414 0 2468 0 0
Chodź z nami, jeśli sprzeciwiasz się propagandzie w mediach publicznych https://www.ruchkod.pl/chodz-nami-jesli-sprzeciwiasz-sie-propagandzie-mediach-publicznych/ Fri, 23 Sep 2016 16:45:31 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10294 Media publiczne przekazują zmanipulowane treści. Prasa prawicowa, szczególnie portale są pełne nie tylko nieprawdy, ale też nienawiści – od skrajnie obraźliwych, chamskich komentarzy ad personam, po życzenie komuś śmierci.
Przemysław Wiszniewski
Czytelnictwo w Polsce upada. To źle i dobrze. Dobrze, bo ludzie nie będą czytać apoteozy Hitlera napisanej przez esesmana. Antysemicka, antysłowiańska i antypolska pozycja leży na półkach największych polskich księgarni, lecz nikogo już to nie szokuje. Pozycja ta pasuje do obowiązującej narracji, zgodnie z którą należy szerzyć nienawiść. Ale upadek czytelnictwa w Polsce ma również swoje złe strony. Na przykład taką, że nikt nie przeczyta "Złej mowy", książki Michała Głowińskiego o propagandzie stalinowskiej w Polsce. Tak pisze Piotr Bratkowski: "Język epoki dawno zamkniętej i, zdawałoby się, przebitej osinowym kołkiem, wrócił i bombarduje nas nieustannie z mediów podległych władzy lub z ław sejmowych". Ponieważ nikt w Polsce już nie czyta, tym bardziej podatni jesteśmy na przekaz płynący z mediów elektronicznych. Serwisy informacyjne i publicystyka telewizji reżimowej, odkąd weszła w posiadanie Jacka Kurskiego, przepełnione są kłamstwem, manipulacją i wrogością. Czy Polacy ulegają tak skonstruowanemu przekazowi ideologicznemu, pozbawionemu cech rzetelności dziennikarskiej i obiektywizmu? Bo że kłamie, wie o tym już cały świat, odkąd TVP zmanipulowała wypowiedź Baracka Obamy. Nie dość tego, TVP podważa nawet słabnące wyniki oglądalności, twierdząc że są zmanipulowane. Akurat niska oglądalność cieszy zważywszy, że daje nadzieję, iż mniej obywateli ulega propagandowej sieczce telewizji Kurskiego. A jednak jakaś część obywateli czerpie wiedzę o Polsce i świecie właśnie z publicznych mediów. W telewizji PiS-u trwa nagonka na KOD, przedstawiany zawsze w złym świetle. Przekaz propagandowy jest jasny: KOD jest zjawiskiem złym i marginalnym. Kwestionuje się liczby uczestników naszych marszów i manifestacji, twierdząc za każdym razem, ilekroć wyjdziemy na ulice polskich miast, że jest nas zaledwie garstka. Wbrew rzeczywistości. Nie dajmy pretekstu telewizji i 24 września, pojawmy się tłumnie na Marszu "Jedna Polska - Dość podziałów!"  ]]>
10294 0 0 0 2435 0 0 2440 2435 0 2444 2435 0 2446 2440 0 2449 2435 0 2451 2449 0 2456 2446 0 2459 0 0 2461 2451 0 2463 0 0 2464 2456 0
PiS nie jest wrogiem KOD-u? https://www.ruchkod.pl/pis-wrogiem-kod-u/ Thu, 29 Sep 2016 20:01:15 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10336 Mateusz Kijowski od początku istnienia KOD-u powtarza, że nasz ruch nie został stworzony do walki z PiS-em i wyjaśnia, dlaczego. Pomimo ustawicznych tłumaczeń, zasada przyjęta przez KOD wciąż spotyka się z niezrozumieniem. Mateusz Kijowski apeluje: „Walczmy z PiS-em, kiedy niszczy państwo i zagraża najważniejszym dla nas wartościom. Ale pamiętajmy też, żeby przygotować się na czas po PiS-ie. Nie dajmy się zamknąć wyłącznie w dzisiejszych sporach. Myślmy perspektywicznie!"
Przemysław Wiszniewski
Doktryna, zgodnie z którą KOD nie walczy z PiS-em, rozwściecza media prawicowe i polityków obozu rządzącego. Jak to? Oni uznają KOD za wroga, a KOD ich za wroga nie chce uznać? Może ich ignoruje? Lider KOD-u podkreśla, że to, co łączy KODerów, to nie wspólny wróg, ale obrona takich wartości, jak praworządność, demokracja, wolności obywatelskie: "Nie walczymy z wynikiem wyborów, nie walczymy z Jarosławem Kaczyńskim. Walczymy, żeby nie łamać w Polsce prawa." Myśl tę najłatwiej zobrazować, przeciwstawiając aktywność konstruktywną (walkę o coś) aktywności destrukcyjnej (walce przeciwko czemuś). Można by się spierać, czy to nie czysta gra słów, bo w istocie walcząc o demokrację, trzeba zmagać się z jej nieprzejednanymi przeciwnikami, niemniej przyjęcie takiej perspektywy jest ze wszech miar korzystne. Z partią władzy niech walczą partie opozycyjne. Tym się różni od nich ruch społeczny, że nie musi ustawiać się koniecznie i jedynie jako oponent rządzących. Może wznieść się ponad tę doraźną batalię - i wznosi się, na przykład realizując ambitne zadanie edukacji obywatelskiej. Ostatnio doktryna, o której tu mówimy, znowu spotkała się z niezrozumieniem, tym razem ze strony Tomasza Lisa i prof. Ireneusza Krzemińskiego w wywiadzie telewizyjnym. Być może nałożył się też na to lapsus: Mateusz Kijowski podobno zadeklarował, że "PiS nie jest wrogiem KOD", a powinien był, zdaniem rozmówców, zadeklarować, że to KOD nie jest wrogiem PIS. Prawdę jednak mówiąc, czy to ma jakiekolwiek znaczenie w świetle naszych tu rozważań? Skoro PiS chce uważać się za wroga KOD-u, to jego prawo. Prawo KOD-u natomiast to odmowa udziału w tym "pojedynku". PiS, owszem, jest wrogiem wartości, które KOD uznaje za fundamentalne. i których będzie bronił z pełną determinacją. Pamiętamy, że niegdysiejsi rozłamowcy powołali do życia KOD PP, czyli "KOD przeciw PiS". My się z takim postawieniem sprawy się nie zgadzamy i buntujemy się przeciwko niemu. Nie chcemy bowiem dać się sprowadzić do roli adwersarza PiS, gdyż taka rola jest nie tylko nieprawdziwa, ale też na pewno uwłaczająca. Prawdziwym przeciwnikiem jest brak świadomości i wiedzy obywatelskiej wśród rodaków. Ten właśnie brak należy niwelować - czy też zwalczać - właściwą edukacją i uświadamianiem. To wieloletnie zaniedbanie, którego dopuściły się elity polityczne, naukowe i kulturalne, teraz się mści. Żerują na nim rządzący krajem populiści. „Komitet Obrony Robotników też nie chciał obalać rządu. I KOR, i KOD chciały, by rząd przestrzegał prawa i konstytucji. Jeśli jednak rząd Jarosława Kaczyńskiego nie będzie uznawał konstytucji, to obowiązkiem tego społeczeństwa jest odsunięcie tego rządu od władzy." Tak powiedział Adam Michnik podczas ostatniej naszej demonstracji. I dodał: „I ten rząd będzie odsunięty od władzy drogą demokratycznych wyborów."]]>
10336 0 0 0 2543 0 0 2545 2543 0 2546 2545 0 2548 0 0 2554 0 0 2556 0 0 2559 0 0 2561 0 0 2562 2548 0 2566 2559 0 2567 2562 0 2582 0 0 2589 2567 0 2593 2559 0 2594 2582 0 2602 2594 0 2603 2602 0 2606 2602 0 2607 2602 0 2611 2602 0 2630 2611 0 2633 http://kod%20zagłębie 2594 0 2634 http://kod%20zagłębie 0 0
Historia, której nie było https://www.ruchkod.pl/historia-ktorej-bylo/ Fri, 30 Sep 2016 13:00:54 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10343 Jeśli Wasze dziecko powie, że idzie ze szkołą do kina, to nie zapomnijcie zapytać o tytuł, ponieważ trwa obecnie wielkie przedsięwzięcie naszej początkującej dyktatury - budowanie nowej świadomości narodowej na podstawie „Smoleńska”. A postaci takie jak Wałęsa, Mazowiecki czy Bartoszewski stają się bohaterami wyklętymi.
Zbigniew Wolski
Historia pewnej wystawy W końcu biegłego roku za Odrą miały miejsce mało u nas znane wypadki. Niemcy świętowali okrągłą rocznicę zjednoczenia swego kraju.  Odbyło się wiele imprez towarzyszących temu wydarzeniu. Jedna z nich wywołała konsternację, ponieważ na przygotowanej przez polski rząd prezentacji nasi zachodni sąsiedzi dowiedzieli się o faktach im dotąd nieznanych. Niemcy ze zdumieniem odkryli, że największy udział w obalaniu komunizmu w bloku wschodnim mieli bracia Kaczyńscy wraz z Andrzejem Dudą, co więcej małą, ale znaczącą rolę odegrała tam również Beata Szydło. Jako, że wystawa przyjechała wprost z Warszawy nie wypadało jej po prostu wyśmiać. Skończyło się na stonowanych opiniach w prasie niemieckiej o niespełnianiu kryteriów naukowych i temu podobnych określeniach omijających problem. W ten sposób rozpoczął się nowy etap w dziejach naszej historiografii, zmieniający dobre na jeszcze lepsze albo zmieniający zastane fakty na myślenie życzeniowe i zwykłe brednie. Bohaterowie wyklęci? Jak zauważyli sami Niemcy czytając to, co dla nich przygotowaliśmy, nie wiedzieć czemu w materiałach zabrakło nazwisk Wałęsy, Geremka, Mazowieckiego, Bartoszewskiego i jeszcze wielu innych. Jeśli chodzi o Wałęsę to wyraźnie widać, że prezes Kaczyński po prostu go nie lubi, a jak wiadomo nie jest dobrze nie cieszyć się uznaniem prezesa. Animozje to jedno, gorzej jeśli są wykorzystywane do oszczerstw i pomówień. Nawet mało uważni obserwatorzy naszego życia politycznego widzą, że poprzez media narodowe ciągnie się wieloodcinkowy serial o zaawansowanym poszukiwaniu paragrafów na nieposłusznych osobników. Z Wałęsą poszło niezbyt dobrze. Wyciągnięta z podziemi teczka personalna dała co prawda krótkotrwałą pożywkę dla dziennikarzy, ale burza skończyła się szybciej, niż nawet optymiści zakładali. Z szybkich, kapturowych procesów nic nie wyszło i można powiedzieć szczerze, że ktoś się ośmieszył. Atak na Wałęsę był elementem kolejnego ogniwa odwracania kota ogonem. W tym przypadku poszło o znaczący fakt wyborów w 1989 roku. Wielcy i ci mniejsi komentatorzy udowadniali nam, że wspomniane wybory to rodzaj kolaboracji z komunistami, a nie jakieś tam wolne wybory. Pamięć ludzka jest ułomna, lecz pech chce, że większość z nas pamięta te czasy. Pozostaje więc pytanie, czy my wymagamy wizyty lekarskiej, czy władza kłamie publicznie? Patroni ulic i szkół Do bohaterów z historii zawsze mieliśmy stosunek zacny i niezbyt powściągliwy. Może nie znamy większości ich losów i dokonań, ale za to widnieją oni jako patroni naszych szkół, ulic i placów. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat dokładaliśmy jedynie tabliczek z nazwiskami coraz to nowych osób zasługujących na pamięć, aż „dobra zmiana” stanowczo się temu sprzeciwiła. Teraz IPN ma pełne ręce roboty, ponieważ samorządy jeśli nie są pewne ogromu zasług jednego, czy drugiego patrona, do tego właśnie instytutu kierują zapytania formalne w tym zakresie. W sumie nie jest najgorzej, ponieważ ulic Bieruta czy Świerczewskiego nie znajdziemy już zbyt wiele w polskich miastach. To jednak nie wystarcza IPNowi, w końcu jeśli już ktoś zabrał się na poważnie za wysyłanie na śmietnik historii niektórych jegomościów o bardzo niewyraźnym życiorysie, to przecież można trochę poszaleć. Niejako przy okazji dostanie się również naszemu wojsku. Można w tym miejscu rozpocząć dyskusję na temat Ludowego Wojska Polskiego, jak bardzo było nasze i jak bardzo ludowe, jednak należy wspomnieć o kilku innych wątkach. Szybko okazało się, że resort obrony pana Macierewicza zakończył współpracę z organizacjami kombatanckimi, skupiającymi byłych żołnierzy zawodowych z ostatnich kilkudziesięciu lat, ponieważ zaklasyfikował ich wszystkich do jednego wielkiego zbioru osób wspierających komunizm. Dla mnie jest to spore uproszczenie. Jednak natura nie znosi pustki, więc jak na tacy podano nam wizerunki nowych bohaterów, kiedyś żołnierzy wyklętych. W tym pośpiechu okazało się, że tylko wyklęci zdają egzamin na bohaterów narodowych. Jakoś mało słychać o legionach, Piłsudzkim, armii polskiej na zachodzie. Tacy bohaterowie są jednak bardzo wymagający dla naszej władzy. Przed każdą kolejną głośną oprawą jakiegoś spóźnionego pogrzebu wyklętego, kancelaria prezydenta, jak również współpracownicy rządu muszą zadać sobie trud weryfikacji zamiaru pojawienia się na takiej imprezie. Sprawa dotyczy z reguły przyjrzenia się udokumentowanej działalności zbrojnych takich postaci. Znaczna część naszych bohaterów nowych czasów ma w życiorysie epizody, które określić można jako zwykłe rozboje lub zbrodnie przeciwko cywilom. Jeśli chcemy propagować ich heroiczną postawę wobec komunistów, powinniśmy jasno powiedzieć, że w latach czterdziestych trudniej było niż dzisiaj, podzielić wszystko na czarne i białe. Gdzieś po drodze, prawdopodobnie w celu wybielenia tego, co na pierwszy rzut oka wydaje się szarym, w tle pojawili się ukraińscy nacjonaliści jako czarny charakter i naturalna przeciwwaga do niekoniecznie poprawnych zachowań wyklętych. Ukraiński odpowiednik naszego IPNu podniósł rzuconą rękawicę i na początek nie zgodził się na wzniesienie pomnika jednemu z naszych cichociemnych, a później podjął karkołomną próbę udowodnienia, że rzeź wołyńska nastąpiła na skutek działań Polaków, co więcej udział w niej Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów był znikomy. Pojawiła się u nas konieczność nakręcenia na ten temat filmu, zobaczymy - ocenimy. Historia alternatywna Polacy z natury nie są nazbyt łatwowierni i dość opornie idzie im zmiana sposobu myślenia o swoich dziejach. Pojawiła się tym samym konieczność zorganizowania strażników moralności, których zadaniem będzie nawracanie owieczek na właściwą drogę. Nie nadają się do tego szeregowi członkowie PiSu, bo jeszcze nie wypada czynić takich ruchów. Poszturchiwanie dziennikarza przed pałacem prezydenckim nie wyszło najlepiej. Swoje pięć minut mają dziś organizacje nacjonalistyczne, których popularność rośnie, co trzeba odnotować z przykrością. Rękoczyny w stosunku do liderów KOD-u w Gdańsku to jeden z takich przypadków. Wcześniej nacjonaliści mieli swoje święto w Białymstoku, z tego powodu do dziś uczelnia, która wynajęła im pomieszczenia musi się tłumaczyć, dodatkowo władze uczelni musiały jakoś wyjaśnić fakt, że poprosiły swoich studentów o zupełnie nie słowiańskich rysach twarzy o nie pokazywanie się w tym czasie na ulicy. Idąc za potrzebami przedsiębiorcy także postanowili ubogacić nasze życie i dostarczają na rynek wszelkiego rodzaju odzież patriotyczną, ta nazwa zawsze mnie nieco dziwi, co więcej dla bardziej wymagających klientów oferują kije baseballowe z patriotycznymi napisami. Po rozbudowanych próbach alternatywnego spojrzenia na nasze dzieje, PiS wybrał dogmat, który ma budować naszą świadomość. Katastrofa smoleńska stała się stałym elementem życia politycznego, a ostatnio zawitała do kin. Po pierwsze, mamy jasny przekaz kto jest wrogiem. Wiemy już również, że spiski i zamachy to chleb powszedni dzisiejszej polityki. Zamachy te są oczywiście wymierzone w najznakomitszych obywateli naszego kraju. W tej psychozie jest pewna metoda. Ponoć kłamstwo, które zostanie powtórzone odpowiednią ilość razy staje się z czasem prawdą. Katastrofa smoleńska ma w zamiarach PiSu zasłonić nam całe postrzeganie otaczającego nas świata, nic ważnego poza nią nie istnieje. Wobec szczupłości pomysłów na politykę zagraniczną pomysł wydaje się odpowiedni. Jednak raczej nie trafia tam, gdzie powinien. Po długiej walce powstańcy warszawscy zostali znów pokonani, tym razem przez resort obrony z ministrem Macierewiczem na czele i Smoleńsk zawitał na obchody wybuchu Powstania Warszawskiego. Aby było weselej najprawdziwsza z prawd dopadła także byłych więźniów obozów koncentracyjnych, nie ma wyjątków proszę państwa, jak wszyscy to wszyscy. Nie pytajcie mnie też o to co ma wspólnego odsiecz wiedeńska ze Smoleńskiem, jeśli jesteście ciekawi zmuszony jestem odesłać was z tym pytaniem do rządu. Apel smoleński  w tej formie uwłacza w zasadzie ofiarom tej katastrofy, jednak zauważam, że coraz mniej chodzi tu o tych, co zginęli. Historia jest obecnie poddawana brutalnemu upolitycznieniu. Pisanie historii od nowa to jedno z pierwszych zadań każdego szanującego się państwa autorytarnego. Jeśli ma się manię wielkości, nie popartą możliwościami, to najlepiej przygotować obszerne uzasadnienie i powołać do jego propagowania ludzi, może mało zdolnych, ale oddanych i posłusznych.]]>
10343 0 0 0 2549 0 0 2587 0 0
KOD z kobietami https://www.ruchkod.pl/kod-z-kobietami/ Wed, 05 Oct 2016 21:49:54 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10365 Protest kobiet jawi się jako istotna szansa na powrót Polski do rodziny państw demokratycznych i praworządnych, jednakże pod warunkiem, że będzie to nasz wspólny protest.
Przemysław Wiszniewski
- Może się zdarzyć, że ten rząd obalą kobiety. Ta władza nastaje na wolność kolejnych grup obywateli. Kobiety są tą siłą, która z tych grup jest największa. One nie pozwolą sobie na to, żeby ktoś im jeździł po godności, to już nie te czasy – mówi Mateusz Kijowski w programie "Onet Rano." – Oczywiście wspieramy kobiety, ale trzeba podkreślić, że to nie jest nasz pomysł i działania. Nie chcę sobie przypisywać zasług, które nie są nasze – dodaje lider KOD. Zaczęło się na dobre, gdy na KOD-erskim Marszu pojawiła się Kayah, która w krótkich słowach połączyła obie idee, które nam przyświecają: obronę praw kobiet i obronę demokracji w Polsce. Dziś nie ma tematów zastępczych. Niszczona jest każda sfera życia publicznego, rujnowana każda dziedzina państwa: rolnictwo, ochrona środowiska, kultura, edukacja, sojusze wojskowe i polityka zagraniczna, finanse publiczne, sądownictwo, media publiczne, etc. Wszystko, czego dotyka zła władza, obraca się w perzynę lub za chwilę obróci. Dziś zatem nie ma pilniejszych kwestii, ponieważ wszystkie są najpilniejsze. Także kwestia ochrony praw kobiet. Można sobie wyobrazić, że zła władza będzie - jak to już gdzieś słusznie podniesiono - rozgrywać tę kartę przewlekle, analogicznie do upiornych zabaw katastrofą smoleńską. Nie wolno nam zatem tej palącej sprawy spuścić z oczu! Wczoraj podczas Czarnego Poniedziałku byłem zaskoczony nie tylko liczbą demonstrantów, a właściwie demonstrantek. Ostatecznie, taką masowość spotykam na manifestacjach KOD-u. Byłem jednak też oczarowany przekrojem wiekowym. Nie wiem, czy się ze mną zgodzicie, ale nader licznie stawiła się młodzież, naturalnie dziewczyny w znakomitej przewadze. Trudno orzec, czy była ich większość absolutna, na pewno co najmniej połowa. Na naszych KOD-erskich manifestacjach młodzież również się pojawia, ale w mniejszości. Przeważają lekko przygarbione bagażem lat postaci o skroniach przyprószonych siwizną. Nasz Mateusz wzruszająco mówi o tym zjawisku: "Uważam, że młodość jest mocno przereklamowana. Doświadczenie, mądrość życiowa to są te wartości, na których można coś trwałego zbudować." To wspaniale, że KOD jest z Czarnym Protestem. Wspaniale, że wspólne szeregi zasilą młodzi dołączając do nas, szacownych dam i nobliwych staruszków. Nasz Marsz ku demokracji niechaj będzie zrywem wielopokoleniowym! KOD z Kobietami!]]>
10365 0 0 0 2604 0 0 2605 0 0 2610 0 0 2618 0 0 2649 2604 0 2650 2605 0 2679 2604 0
Pamiętajmy o Gabrielu Narutowiczu https://www.ruchkod.pl/pamietajmy-o-gabrielu-narutowiczu/ Mon, 17 Oct 2016 11:20:21 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10430 Zbliża się narodowe Święto Niepodległości. Przypomnijmy z tej okazji postać wielkiego Polaka, pierwszego prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej, Gabriela Narutowicza.
Zbigniew Wolski
Takimi oto słowy, po inauguracji prezydentury Narutowicza, Józef Piłsudski uczcił wielką chwilę, jaka nastąpiła dla Polski: „Panie Prezydencie Rzeczypospolitej! Czuję się niezwykle szczęśliwym, że pierwszy w Polsce mam wysoki zaszczyt podejmowania w moim jeszcze domu i w otoczeniu mojej rodziny pierwszego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej. Panie Prezydencie, jako jedyny oficer polski służby czynnej, który dotąd nigdy przed nikim nie stawał na baczność, staję oto na baczność przed Polską, którą Ty reprezentujesz, wznosząc toast: Pierwszy Prezydent Rzeczypospolitej niech żyje!” Gabriel Narutowicz wywodził się ze szlachty żmudzkiej. Jego ojciec Jan, który zmarł, gdy Narutowicz miał rok, trafił do więzienia za udział w powstaniu styczniowym. Jego wychowaniem zajęła się matka, Wiktoria z domu Szczepkowska. Aby zapewnić Gabrielowi i jego bratu Stanisławowi dostęp do nauczania bez wpływów rosyjskich, przeniosła się z należącej do rodziny wsi Brewiki do miasta Lipawy. Postawa matki, kobiety wykształconej i zaradnej, w dużym stopniu wpłynęła na braci. Ich losy potoczyły się różnymi drogami. Stanisław wziął czynny udział w tworzeniu państwa litewskiego, nie zapominając jednak nigdy o swoim polskim pochodzeniu. Gabriel ukończył gimnazjum w Lipawie i rozpoczął studia w Petersburgu. Kłopoty ze zdrowiem zmusiły go jednak do przerwania studiów. Dalszą naukę podjął w Szwajcarii, gdzie ukończył w 1891 roku Politechnikę w Zurychu. Podczas studiów włączył się czynnie w życie polskiej emigracji, czego wynikiem był nakaz aresztowania wydany przez władze carskie. Mając przed sobą perspektywę procesu sądowego, pozostał w Szwajcarii. Zdobyte podczas studiów doświadczenie i umiejętności w krótkim czasie zaowocowały karierą Narutowicza w budownictwie wodnym, a także w dziedzinie nauki. Dzięki niemu zelektryfikowano Szwajcarię i uregulowano jedną z większych rzek Europy, Ren. Narutowicz specjalizował się w budowie hydroelektrowni. Obiekty przez niego wybudowane stanęły we Włoszech, w Niemczech, Hiszpanii, Francji i Szwajcarii. W 1907 roku objął profesurę na Politechnice w Zurychu, a kilka lat później został tam dziekanem. Wybuch wojny światowej skłonił Narutowicza do wsparcia rodaków, którzy stawali w obliczu przesuwających się frontów. Brał on udział w pracach Szwajcarskiego Komitetu Generalnego Pomocy Ofiarom Wojny w Polsce, którego celem była organizacja wsparcia finansowego dla Polaków pod zaborami. Współpraca ze szwajcarską Polonią zbliżyła go do idei Józefa Piłsudskiego. Gdy wojna dobiegła końca i w niepodległej Polsce było bardzo wiele pracy dla inżyniera, Narutowicz skorzystał z zaproszenia władz i wrócił do kraju. Jego kwalifikacje szybko dostrzeżono. Wkrótce wszedł w skład rządu. W latach 1920-1922 był ministrem robót publicznych, a później ministrem spraw zagranicznych. Kierował swymi resortami pomimo często zmieniających się gabinetów. Przedkładał pracę dla ojczyzny nad skomplikowane życie polityczne w kraju, który świeżo odzyskał niepodległość. Gabriel Narutowicz nigdy nie zapomniał o swoich korzeniach mimo, że los kazał mu przez kilkadziesiąt lat żyć na obczyźnie. Wartości wyniesione z domu rodzinnego, zaszczepione przez matkę, sprawiły, że stale był w kontakcie z rodakami i wspierał ich na tyle, na ile mógł. Gdy odrodzona ojczyzna znów pojawiła się na mapie Europy, nie mógł odmówić pomocy w jej odbudowie, a wiedział, jak to robić. Kapryśny los tym razem mu sprzyjał: skutecznie działał w kolejnych rządach. Wreszcie, co być może było dla niego zaskoczeniem, jego kandydatura na najwyższy urząd w państwie uzyskała dostateczne poparcie w Sejmie. Tragiczne wydarzenia szybko przerwały dobrą passę. Nowo wybrany prezydent został zamordowany pięć dni po zaprzysiężeniu. Padł ofiarą bezwzględnej i brutalnej walki politycznej, której tak się zawsze wystrzegał. Radykalne, ultraprawicowe poglądy polityczne popchnęły Eligiusza Niewiadomskiego do zabójstwa.]]>
10430 0 0 0
Zamach na Gabriela Narutowicza https://www.ruchkod.pl/zamach-gabriela-narutowicza/ Tue, 18 Oct 2016 11:00:44 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10432 Przed nami narodowe Święto Niepodległości. To dobra okazja do przytoczenia faktów związanych ze śmiercią Gabriela Narutowicza. Pierwszy prezydent Rzeczpospolitej Polskiej zginął w zamachu pięć dni po objęciu stanowiska. Zabójcą był, sympatyzujący z nacjonalistami,  Eligiusz Niewiadomski.
Zbigniew Wolski
Gabriel Narutowicz został wybrany na najwyższy urząd w państwie 9 grudnia 1922 roku. Zaprzysiężenie odbyło się 11 grudnia. Objęcie przez niego stanowiska wynikało z ówczesnego układu sił politycznych w parlamencie, który dokonywał wyboru. Przed rozpoczęciem głosowania kandydatura Narutowicza nie sprawiała wrażenia, że odniesie sukces. Popierała go tylko część ludowców. Wśród kandydatów były osobistości życia publicznego, przede wszystkim kandydat prawicy Maurycy hr. Zamoyski, ale także reprezentujący socjalistów Ignacy Daszyński, popierany przez mniejszości narodowe Jan Baudouin de Courtenay i wreszcie późniejszy prezydent Stanisław Wojciechowski, którego popierała endecja. W tej układance okazało się, że najwcześniej odpadli Daszyński i Baudouin de Courtenay, a następnie Wojciechowski. Do głównej rozgrywki stanęli więc Narutowicz i Zamoyski. Odpadli już kandydaci reprezentujący lewicę i mniejszości narodowe, a posłom tych stronnictw zbyt daleko było do prawicowego Zamoyskiego, więc ich głosy otrzymał Narutowicz. W dodatku kandydatura Zamoyskiego nie odpowiadała stronnictwom chłopskim, gdyż postulowały one reformę rolną, co stało w sprzeczności ze stanowiskiem w tej sprawie Ordynata Zamoyskiego. Ze zwycięstwem Narutowicza nie mogła pogodzić się prawica. Rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę nagonka prasowa na prezydenta. Analiza przebiegu wyborów dostarczała argumentów. Prawica zarzucała Narutowiczowi, że objął urząd dzięki głosom mniejszości narodowych. Stawiano pod znakiem zapytania jego religijność, a z drugiej strony zarzucano mu przynależność do masonerii. W owych czasach były to poważne zarzuty, a ich celem było dotarcie do możliwie największej części społeczeństwa. Dziś można by je porównać do już nieco wyeksploatowanego tematu współpracy z SB lub do propagowania świeckości państwa. Kluczową postacią polskiej sceny politycznej tamtych lat był nadal Józef Piłsudski, więc prawicy, której nie było po drodze z Marszałkiem, zależało również na wykazaniu, że Narutowicz utrzymuje z nim bliskie kontakty. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Narutowicza prawica zdołała zorganizować w Warszawie zamieszki, które miały mu utrudnić objęcie urzędu. Doszło do blokowania ulic, aby elekt nie dotarł na uroczystość. Podczas zamieszek jedna osoba zginęła, a kilkadziesiąt zostało rannych. W stronę Narutowicza rzucano kamieniami, bryłami lodu i innymi przedmiotami. Kilka razy został nimi trafiony. Nie chciał posłużyć się asystą wojskową do spacyfikowania agresywnego tłumu, uważając, że ludzie ci zostali wprowadzeni w błąd i nie są niczego winni. Raczej bezpodstawnie Narutowicz został okrzyknięty prezydentem lewicy. Prawica nie potrafiła przyjąć do wiadomości demokratycznego wyboru i dobitnie nie akceptowała niekorzystnego dla siebie rozwoju wypadków. Postawiła na zdobywanie dla swoich wątpliwości poparcia ulicy i na pomijanie faktów. Zanim jeszcze zakończyła się uroczystość zaprzysiężenia prezydenta, krążące po Warszawie tłumy skandowały swe niezadowolenie. Dołączył do nich między innymi gen. Józef Haller. Kampania nienawiści nabierała tempa. Chrześcijańscy demokraci wprost oświadczyli, że będą walczyć przeciw objęciu urzędu przez Narutowicza. Narodowi demokraci natomiast odrzucili możliwość aprobaty dla jakiegokolwiek rządu utworzonego przez prezydenta, którego narzuciły według nich obce narodowości. Prawica we wszystkich swoich odmianach nie widziała potrzeby obecności mniejszości narodowych w życiu politycznym, zakładając chyba, że jedyną słuszną drogą jest ich program, uwzględniający permanentną polskość. W Polsce międzywojennej taka teza nie miała szans na sukces. Prasa i działacze prawicowi poszli jednak dalej. Rozpoczęło się obrzucanie prezydenta niewyszukanymi obelgami, wyciągnięto nawet jego dalekie pokrewieństwo z Piłsudskim. Na fali agresji i oszczerstw 16 grudnia 1922 roku prezydent Gabriel Narutowicz został zamordowany strzałami z rewolweru przez Eligiusza Niewiadomskiego, podczas wizyty w „Zachęcie”. Zamachowiec po oddaniu trzech strzałów nie uciekał i dał się rozbroić, nie stawiał także żadnego oporu. Swój czyn skomentował tak: „Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski!” Po krótkim procesie, który był dla prawicy podstawą do znanej i dzisiaj metody wybielania osób i faktów, Niewiadomski został skazany na śmierć i rozstrzelany. Dla niedawno odrodzonej Polski nastał trudny okres. Wkrótce przed zamachem premier Nowak złożył rezygnację swojego gabinetu, należało więc czym prędzej powołać nowy rząd. Przedtem obowiązki prezydenta musiał przejąć marszałek Sejmu, Maciej Rataj. Groźny precedens zabójstwa głowy państwa jednak nas czegoś nauczył. Podważanie demokratycznych form wyłaniania władz prowadzi w prostej drodze do zbrodni. Wcześniej lub później może się znaleźć ktoś, dla kogo słowne potyczki to za mało i kto chwyci za broń. Zamachowcowi zaplanowana zbrodnia może się wydawać niestety koniecznością i to jest chyba najbardziej niebezpieczne. Poza tym nienawiść i nietolerancja jako forma prowadzenia polityki może bardzo szybko wymknąć się spod kontroli i wtedy jest już za późno na reakcję. Walka o rząd dusz ma w sobie wiele odmian, ale nie wolno iść w niej za daleko. Można bowiem dojść do momentu, kiedy żadne argumenty już nie trafiają do ludzi na ulicach. Nie wolno nie dowierzać demokracji w jej bezstronnym i sprawiedliwym zakresie. Gdy będziemy interpretować demokrację według swoich potencjalnych korzyści, wówczas okaże się szybko, że żyjemy pod dyktaturą.]]>
10432 0 0 0
Święto narodowe można fetować na różne sposoby https://www.ruchkod.pl/swieto-narodowe-mozna-fetowac-rozne-sposoby/ Tue, 25 Oct 2016 07:00:28 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10512 Przed nami Narodowe Święto Niepodległości. Zobaczmy, jak obchodzi się podobne uroczystości w innych krajach. Świętować trzeba umieć – mądrze, z zawartym przesłaniem.
Zbigniew Wolski
Wspólne biesiady, festiwale i występy uliczne. To jedne ze sposobów obchodzenia narodowych świąt w Niemczech, Szwecji, czy Norwegii. Zupełnie inny obraz niż w Polsce. Gdzie dzień 11 listopada kojarzy się bardziej z przepychankami, demonstracjami niż z radością i świętowaniem tego ważnego wydarzenia w historii Polski. Nasz marsz KOD Niepodległości ma być inny - odświętny, radosny, pokojowy. Niemiecki festiwal jedności Niemcy nie mieli dużo wątpliwości, w sprawie ustalenia daty swego święta narodowego. Zjednoczenie Niemiec, które odbyło się 3 października 1990, jest obecnie corocznie obchodzone jako Dzień Jedności Niemiec. Ten dzień zapamiętano jako chwilę, gdy spełniły się marzenia o jedności mieszkańców kraju podzielonego kiedyś żelazną kurtyną. Jest to jedyne święto, które obowiązuje we wszystkich krajach związkowych i dzień wolny od pracy. Myliłby się ten, kto myśli, że tak uroczysty dzień można świętować jedynie w stolicy. Tradycją święta jest organizowanie głównych uroczystości w różnych miastach w kraju. W tym roku miastem, które przyjęło na siebie ten zaszczyt, było Drezno. Z tej okazji odbyła się msza ekumeniczna w Kościele Marii Panny, budowli uznawanej za symbol miasta. Najważniejsze uroczystości odbyły się w Operze Sempera. Wśród zaproszonych gości byli oczywiście prezydent Joachim Gauck i kanclerz Angela Merkel, a także przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert. Tradycja każe, aby podczas gali zaprezentowały się wszystkie regiony Niemiec. Jednak oficjalne obchody to tylko jedna z imprez towarzyszących Dniu Jedności Niemiec. Święto to okazja do organizowania imprez kulturalnych, ale także wszelkiego typu festiwali kulinarnych i występów ulicznych. Charakter święta narodowego u naszych zachodnich sąsiadów uwzględnia udział jak największej liczby obywateli. Kluczowe elementy to wspólne biesiady i radość z przynależenia do wielkiego i różnorodnego w swoim charakterze narodu. Pewnego rodzaju przesłaniem jest też odżegnywanie się od radykalnych poglądów, które w ciągu ostatniego wieku przyniosły Niemcom zniszczenia i cierpienia. Dla Szwedów ważny jest 6 czerwca Zbieg okoliczności sprawił, że właśnie 6 czerwca historia przyniosła Szwedom dwa przełomowe dla ich kraju wydarzenia. Pierwsze z nich miało miejsce w odległych czasach. W 1523 roku Szwedzi zerwali Unię Kalmarską, która pod berłem jednego władcy jednoczyła ich kraj z Danią i Norwegią. Na tron szwedzki wstąpił Gustaw I Waza. Zapoczątkował on dynastię, która zbudowała silne państwo na północy Europy. Dla odmiany w prawie współczesnych czasach, 6 czerwca 1809 roku, Szwedzi otrzymali konstytucję, która obowiązywała bardzo długo, do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Powściągliwych Szwedów trzeba było nieco zachęcić do patriotycznych uniesień. Święto narodowe jest dniem wolnym od pracy dopiero od jedenastu lat, wcześniej właśnie z powodu codziennych obowiązków nie było dużo czasu na mniej lub bardziej oficjalne obchody. Trzeba przyznać, że lepiej świętuje się w czerwcu niż w listopadzie. Tradycyjną formą obchodzenia święta narodowego w Szwecji jest organizowanie przedstawień i koncertów na świeżym powietrzu. Bywa, że organizatorzy takich przedsięwzięć przygotowują i rozpowszechniają specjalne śpiewniki i programy, aby wciągnąć do zabawy więcej publiczności. W dobrym tonie jest brać aktywny udział w śpiewaniu. Nieodzowną częścią programu jest oczywiście hymn państwowy. Szwedzi dbają również o ważne szczegóły. W tym dniu wywieszają flagi na swoich domach, a udając się na uroczystości trzymają w dłoniach ich mniejsze odmiany. Po części oficjalnej przychodzi także coś dla ciała. 6 czerwca jest ulubionym dniem relaksu wśród znajomych i przyjaciół, przy dobrze nam znanym grillu. Szwedzki sposób na święto narodowe to przede wszystkim odpoczynek wśród najbliższych, wśród swojej społeczności. Mniej mamy tu oficjalnych wystąpień, a więcej dobrej zabawy. Norweskie parady dzieci Norwegowie celebrują swoje święto narodowe 17 maja. Tego właśnie dnia w 1814 roku uchwalona została norweska konstytucja. W tym chłodnym kraju święto narodowe jest udziałem przede wszystkim dzieci. To one mają wówczas jeden z najweselszych dni w roku. Wspólnym elementem obchodów w każdej części kraju są pochody dzieci. Nie są to zwykłe odgórnie zarządzane nudne przemarsze. Młodzi ludzie w różnym wieku, odświętnie ubrani, dzierżąc w dłoniach flagi narodowe, maszerują ulicami miast przy akompaniamencie orkiestr szkolnych. Towarzyszą im często osoby ubrane w tradycyjny strój ludowy, którego noszenie stanowi powód do dumy. Takie obchody cieszą się uznaniem widzów, którzy potrafią bardzo licznie stawić się na trasie marszu. Bardziej zaangażowani obywatele nie przegapią największego marszu w Oslo. Niektórzy przyjeżdżają do stolicy specjalnie, aby zobaczyć paradę. W pochodach dzieci i młodzież wspierają delegacje lokalnych władz, służb mundurowych, a nawet wspólnot wyznaniowych. Aby ulice przybrały stosowny do znaczenia święta wygląd, ustawia się specjalne maszty, na których powiewają flagi narodowe. Jak można przypuszczać, po zakończeniu przemarszu nadchodzi czas na ucztę. Dużą popularnością cieszą się kiełbaski i lody. Specjalne znaczenie mają także wypiekane na miejscu wafle, a także lokalny smakołyk, czyli kasza ze śmietaną. Do marszów i ucztowania dołączają się w tym szczególnym dniu również absolwenci szkół, które można określić według naszych realiów jako średnie. Oni także maszerują i świętują, często nazbyt hucznie. Ich oryginalnym pomysłem na zabawę jest objeżdżanie okolicy w samodzielnie pomalowanych i przyozdobionych autobusach. Norwegowie podczas święta narodowego udowadniają, że potrafią się wyśmienicie bawić. Ich wkład w przygotowanie uroczystości budzi szacunek i podziw. Wszyscy wspólnie tworzymy społeczeństwo obywatelskie Na takich przykładach można stwierdzić, że dzień obchodów święta narodowego ma za zadanie zbliżać obywateli, przypominać im, że to oni razem stanowią naród. W trzech opisanych tu państwach nikt nie rezerwuje dla siebie wyłączności na organizację uroczystości, bez względu na ich charakter i zasięg. Tak ważne daty są powodem do dumy i radości, spotkań i biesiadowania. Jedyną przepustką do udziału w świętowaniu jest chęć przyłączenia się. Można nawet zapomnieć flagi narodowej. Nie jest to najbardziej istotne, ważne jest, aby być wtedy obywatelem.]]>
10512 0 0 0
Święta narodowe u Latynosów - na wesoło https://www.ruchkod.pl/swieta-narodowe-u-latynosow-wesolo/ Wed, 26 Oct 2016 07:00:18 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10514 Każdy naród obchodzi uroczyście święto narodowe i ważne jest, aby wyrażać swój patriotyzm i odczuwać dumę ze swojej ojczyzny.
Zbigniew Wolski
Święto narodowe w Polsce, 11 listopada, kojarzone jest głównie z demonstracjami nacjonalistów, czy pochodami niezgadzających się z rządami rodaków. Jest to dla nas głównie dzień, kiedy możemy wyrazić swoje niezadowolenie z tego jak jest, a rzadziej radość ze świętowania. Ludzie śledzący w telewizji tłumy skandujących, czasem niebezpiecznie się zachowujących Polaków, boją się nawet wychodzić z domu. Jednak nie wszystkie kraje podchodzą w tak negatywny sposób do tych ważnych dla nich dni narodowych. I my też nie powinniśmy. Marsz KOD Niepodległości ma być odświętny, radosny, pokojowy. Brazylijczycy lubią defilady Brazylia za święto narodowe obrała rocznicę ogłoszenia powstania Cesarstwa Brazylii w 1822 roku. 7 września tego właśnie roku Pedro I podczas publicznej debaty wyjął miecz, po czym krzyknął „Niepodległość albo śmierć”. Deklaracja ta była bardzo stanowcza, ale uniezależnienie kolonii od Portugalii odbyło się na drodze pokojowej. Ameryka Południowa znana jest z upodobania do świąt, więc Brazylijczycy świętują też dzień republiki, który upamiętnia ustanowienie Republiki Brazylii 15 listopada 1889 roku. Obchody święta niepodległości nie przebiegają w jakiś wyszukany sposób. Głównym punktem programu - ale jakim punktem! - jest wielka defilada, przemarsz wszelkiego rodzaju klubów tanecznych, sportowych i szkół w danym mieście. Po cywilach przychodzi czas na mundurowych. Można podziwiać policjantów, żołnierzy, strażaków i innych przedstawicieli podobnych służb w pełnej gali reprezentacyjnych mundurów. Tłumy, które z reguły gremialnie stawiają się na trasie przemarszu, witają wszystkich z uwagą i radością. Oczywiście takiej okazji nie mogą przegapić przedstawiciele lokalnych władz, dlatego też specjalnie dla nich buduje się trybunę honorową, skąd mogą oglądać defilujących rodaków. Nie trzeba przy tym dodawać, że żaden Brazylijczyk nie wybiera się na tak ważne święto w dżinsach, a uroczystości najbardziej przypominają kulminację znanego na całym świecie karnawału. Po części oficjalnej w wydaniu południowoamerykańskim przychodzi czas na uczty i zabawy w bardziej kameralnym gronie. Dla Chilijczyków jeden dzień świętowania to za mało Również w Chile święto narodowe jest rocznicą uzyskania niepodległości, a dokładnie początku tego procesu. 18 września 1810 roku junta, która powstała w Chile, obaliła hiszpańskiego gubernatora. Stało się to możliwe, bo w dalekiej kolonii nie było wówczas znaczącej liczby wojsk hiszpańskich. Po ataku Napoleona metropolia potrzebowała szybko posiłków i ściągała je, skąd tylko mogła. Chilijczycy także wykazują zamiłowanie do defilad, które są dla nich bardzo ważnym wydarzeniem podczas obchodów święta narodowego. Jest to pewna specyfika Ameryki Południowej, że wojsko ma tam zawsze duży udział w życiu publicznym (bywa, że za duży). W Chile jednak bardziej stawia się na nieoficjalne elementy świętowania. W wielu miejscach organizuje się imprezy trwające nawet kilka dni. Tu również ujawnia się zamiłowanie do tańca. Na parkietach króluje narodowy taniec chilijski cueca. Zabawa odbywa się na tle stosownego do okoliczności wystroju. Wszędzie wiszą baloniki i flagi narodowe w różnych wielkościach i odmianach. W każdym mieście wyznacza się główne miejsce hucznych uroczystości. Nosi ono nazwę fondas i z reguły oblegane jest najbardziej. Lepiej wesoło i bez polityki Chyba wszyscy chcieliby brać udział w opisanych powyżej uroczystościach. W Ameryce Południowej obywatele stawiają na zabawę, część oficjalna jest jedynie sygnałem do jej rozpoczęcia. Odmienny sposób celebrowania święta państwowego nie przeszkadza jednak w posługiwaniu się symbolami narodowymi i w budowaniu wspólnoty obywateli. Najbardziej uderza przy tym brak upolitycznienia takich świąt. Można śmiało powiedzieć, że zabawa jest dla wszystkich. Nikt nie próbuje nawet zawładnąć obchodami, propagując jedną czy drugą opcję polityczną. Obywatele państw Ameryki Południowej powinni w tym być dla nas przykładem.]]>
10514 0 0 0
Minister rozbrojenia narodowego https://www.ruchkod.pl/minister-rozbrojenia-narodowego/ Sat, 29 Oct 2016 10:53:43 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10540 Minister obrony Antoni Macierewicz jest, jak wiadomo, wdzięcznym tematem dla mediów. Oto lista jego zasług na dzisiaj: udaremnienie wszelkich przetargów i kontraktów zmierzających do modernizacji armii, upolitycznienie wojska, pozbycie się najlepszych dowódców, otaczanie się spolegliwymi ludźmi bez kwalifikacji, a ostatnio prowokowanie sąsiadów.
Zbigniew Wolski
Jest jednak w tym szaleństwie jakaś metoda. Antoni Macierewicz może poszczycić się nagrodą im. Kazimierza Odnowiciela „Patriota Roku 2016”, przyznaną mu przez Wydawnictwo Biały Kruk. Pomijając dość karkołomne połączenie księcia z dynastii piastowskiej z dzisiejszym  pojęciem patriotyzmu, zawsze miło dostać jakieś wyróżnienie. Do tego bigosu pojęć i wartości należy jeszcze dodać rzewne słowa podziękowania pana Antoniego dla o. Tadeusza Rydzyka, jakie padły podczas gali wręczenia wspomnianej nagrody. Wizje i możliwości Jeśli nie rozumiecie, o co w tym chodzi, nie martwcie się. Nie jesteście jedyni. Głównym zadaniem obecnego ministra obrony jest psucie wszystkiego, co zastał w swoim resorcie. Trzeba przyznać, że jest w tym dobry, a nawet wybitny. Jego koledzy z PiS-u powinni z niego brać przykład. Macierewicz wsławił się dla obronności tym, że w ciągu ostatniego roku zablokował sporo programów modernizacji naszej armii. Założenie w tym przypadku, jak przypuszczam, jest proste. Poprzedni ministrowie obrony mieli, o zgrozo, wizję obrony naszego państwa inną niż on. W boju o idee poległ projekt wprowadzenia do uzbrojenia kolejnych wersji bezzałogowych samolotów rozpoznawczych. Czy tego chcemy, czy nie, samoloty te mają być produkowane i obsługiwane z udziałem naszego przemysłu. Pomysł na opracowanie śmigłowca z Ukrainą zaskoczył nawet naszych wschodnich sąsiadów. W zamian, prawie od razu, otrzymamy sprzęt pochodzący od naszego największego sojusznika czyli Stanów Zjednoczonych. Z tym sojuszem jest dość dziwnie. Uważam, że to dość jednostronne uczucie, no, może częściowo nieodwzajemnione przez Amerykanów. Ideologia w siłach zbrojnych Dzielenie narodu na dobre zawitało do wojska polskiego. Przypomina to czasy prosperującego socjalizmu. Na początek wyżsi dowódcy przeszli, bądź też nie przeszli, swoistą weryfikację opartą na niesprecyzowanych zasadach. Wielu oficerów odeszło z kluczowych stanowisk tylko dlatego, że piastowali je w czasie rządów PO-PSL. To wystarczyło aż nadto, aby ich zdymisjonować. Przyszli nowi, bardziej komponujący się z zasadami „dobrej zmiany”. Wojsko służy dziś do oprawy dość kontrowersyjnych uroczystości. Jak sam widziałem, zapewnia nagłośnienie przed krzyżem smoleńskim. Aby żołnierze nie zeszli na manowce propagandy niezależnych mediów, dowódca garnizonu gen. Głąb zarządził, że jedynym źródłem informacji dla jego podwładnych mają być media publiczne. Jeśli już gdzieś pojawiają się żołnierze, to koniecznie w pakiecie z apelem smoleńskim. Szybkie i nieoczekiwane kariery Internet nadal żyje faktami o karierze Edmunda Jannigera w ministerstwie obrony. Trzeba stawiać na młodych, a najlepiej na młodych, którzy wiedzą, kogo wspierać. Nieważne, że dorobek naukowy dwudziestolatka zawiera się głównie w dziedzinie dermatologii. Pierwsze prace na ten temat napisał już pięć lat temu razem z ojcem, szanowanym wykładowcą akademickim. Edmund nie wytrzymał z początku krytyki medialnej, ale teraz, gdy opadły emocje, wkracza raz jeszcze do prac w resorcie obrony. Wisienką na torcie jest jednak postać Bartłomieja Misiewicza. Tu także nie można mówić o kwalifikacjach i doświadczeniu. Ze spokojnego życia wyrwała go polityka i propozycja posady rzecznika MONu. Później były wzloty i upadki. Misiewicza otrzymał posadę w Grupie Zbrojeniowej, by za chwilę odejść skompromitowany. Aby w niej zasiadać, trzeba bowiem mieć wyższe wykształcenie. Chwilowe trudności nie zatrzymają młodości i desperacji, Misiewicz powrócił na studia. Co ciekawe, studiuje na uczelni wspominanego już tutaj o. Rydzyka. Ponoć zaczął niedawno rok akademicki, a już kończy studia, jest na trzecim roku. W zastępstwie ministra Waszczykowskiego Sława ministra Macierewicza przekracza jednak granice państwowe. Jego wystąpienie w sejmie - kiedy poinformował o przejęciu przez Rosjan budowanych dla nich okrętów desantowych typu Mistral, które trafiły ostatecznie do Egiptu - skompromitowało cały rząd. Strona francuska zdementowała całe wydarzenie, podobnie jak strona rosyjska. W dyplomacji takie wystąpienia nie mają prawa mieć miejsca. Powoływanie się na niesprawdzone informacje i obraźliwy ton wypowiedzi odpowiada niestety specyfice naszego parlamentu i rządu, ale nie powinien być towarem eksportowym. Pan Antoni zapomniał, że jest na mównicy sejmowej. Tak bardzo poniosły go emocje, że obserwatorzy polityczni nadal nie mogą wyjść z podziwu. Rosjanie dysponują obecnie w rejonie granicy z Ukrainą siłami znacznie większymi, niż liczy cała nasza armia. Ponadto w ramach ćwiczeń, jak stanowczo utrzymują, w rejon Kaliningradu zostały przerzucone samobieżne wyrzutnie rakiet z głowicami atomowymi Iskander. Dla zatrzymania tych sił mamy naszą armię, która w ciągu ostatniego roku została ogołocona z wartościowych dowódców i wplątana w lokalne piekiełko polityczne. Lekiem na całe zło ma być Obrona Terytorialna, której celem jest w zasadzie walka partyzancka wobec agresora zajmującego nasz kraj. W ciągu ostatniego roku nastąpiło dużo zmian w wojsku polskim, ale ich charakter można określić jako sabotaż, a nie reformy. Tracimy cenny czas, a absurdalne decyzje i mitomania smoleńska powodują pogorszenie poziomu naszego bezpieczeństwa.]]>
10540 0 0 0
Kto nam ukradł 11 listopada? https://www.ruchkod.pl/nam-ukradl-11-listopada/ Sun, 30 Oct 2016 08:00:52 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10542 Przegapiliśmy coś bardzo ważnego, trochę przez zaniedbanie, a trochę przez swoisty brak tradycji obchodzenia świąt państwowych, które kojarzyły się -  w poprzednim ustroju – z przymusem i ideologią. Doprowadziliśmy do sytuacji, w której takimi świętami znów zawładnęła obca społeczeństwu władza.
Zbigniew Wolski
Rozmawiałem niedawno ze znajomą o czarnym proteście. Dowiedziałem się, że dla niej ten protest oznacza jedynie spore utrudnienia w dotarciu z pracy do domu. Zupełnie nie interesowało jej, dlaczego tak liczne kobiety w centrum Katowic poświęciły swój czas i były przy tym naprawdę wkurzone. Nie można się dziwić takiej postawie. Przecież mamy z reguły frekwencję wyborczą na poziomie połowy uprawnionych do głosowania. Ta aktywna połowa nie wystarczyła podczas ostatnich wyborów i teraz musimy mocno się organizować, aby chociaż powrócić do punktu wyjścia. Można tu spytać, co jeszcze musiałaby wymyślić „dobra zmiana”, aby ruszyć z miejsca takie osoby, jak moja znajoma. Prawdopodobnie nie chcielibyśmy tego stwierdzić na własnej skórze, więc nie zmierzajmy w tym kierunku. Patriotyzm, niestety, nadal nie jest w modzie. Nie mówię tu o tryskających nacjonalizmem ludziach, którzy ulegli popkulturowej modzie na odzież patriotyczną i teraz paradują w koszulkach ze skrzydłami husarskimi na plecach lub coraz modniejszymi „wyklętymi”.  Normalność w potocznym rozumieniu oznacza obojętność na sprawy narodowe. Może nie mam właściwych znajomych. Nie wiem, czy należy tu ubolewać, ale od kolejnego znajomego dowiedziałem się w rozmowie, że w przypadku agresji na nasz kraj po prostu uciekłby jak najszybciej, bo nie widzi możliwości nastawiania karku za Polskę. Stawiajmy na to, że nie będziemy musieli mieć takich dylematów - zostać czy uciekać - ale znamienne jest, że nie wszyscy utożsamiają się z ojczyzną. W pustce zobojętnienia szybko zaczęła działać skrajna prawica. Na własnym, nadal niewielkim, poletku poparcia społecznego, zbudowała wypaczony obraz patrioty. Taki Polak jest głośny i agresywny, nie lubi żadnego sąsiada i oczywiście niesie dumnie krzyż, nie mając wiele do powiedzenia. Od lat tacy „patrioci” demolują marsze 11 listopada. Z punktu widzenia biernego obserwatora wygląda to ubogo i sprowadza się do bójek ulicznych między nacjonalistami i anarchistami. Mijają lata i, o zgrozo, przywykliśmy do takiego scenariusza. Potem trzeba posprzątać ulice, naprawić szkody wyrządzane przez chuliganów i można czekać w spokoju na kolejne święto. Doszliśmy do ściany, bo władza, kradnąca nam kolejne sfery wolności i prywatności, sprzyja ulicznym bandytom. Musimy pokazać, że nikomu nie wolno przywłaszczyć sobie święta narodowego. Nie pozwolimy na łączenie symboli narodowych z wandalizmem. Czasem mody mijają tak szybko, że nie sposób tego spostrzec, ale proponuję nową długotrwałą modę na dobrze rozumiany patriotyzm. Patriotyzm taki cechuje pewnego rodzaju stałość w przekonaniu, że jest się częścią społeczeństwa i ma się wpływ że na to, co się dzieje w naszym kraju. Dosyć już bierności w życiu politycznym. Jak widać, jest ona po prostu niebezpieczna. Możemy także bez większej ujmy dla poczucia dobrego smaku przypiąć sobie w ten dzień biało-czerwoną kokardę albo z flagą narodową udać się na marsz, który wyraża poglądy podobnych do nas obywateli. Marsz Niepodległości KOD w Warszawie rusza o godzinie 12:30 z Placu Narutowicza. #KOD1111. Zapraszamy – będzie odświętnie, pokojowo, rodzinnie.]]>
10542 0 0 0
Niekończąca się opowieść o Smoleńsku https://www.ruchkod.pl/niekonczaca-sie-opowiesc-o-smolensku/ Sat, 05 Nov 2016 17:00:17 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10610 Jeśli myśleliście, że temat katastrofy smoleńskiej będzie się przywoływać jedynie około dziesiątego każdego miesiąca, to byliście w błędzie. Przychodzi kolejna odsłona tego przydługiego spektaklu. Tym razem nie chodzi o grono specjalistów w ogólnym tego słowa znaczeniu, debatujących w realiach myślenia życzeniowego, lecz o ekshumację ofiar, aby w końcu znaleźć ślady rosyjskiego trotylu.
Zbigniew Wolski
Prokuratura Krajowa nie daje za wygraną. Stara się jak może, aby udowodnić mityczną wersję katastrofy smoleńskiej, propagowaną na przykład przez Antoniego Macierewicza. Jednak pomimo starań sprawy idą w złym kierunku. Przełomu jak nie było widać, tak dalej nie widać. Co prawda mądre głowy znowu ostatnio debatują o katastrofie, ale coraz bardziej jest to powieściopisarstwo bez oparcia na najmniejszych faktach. Ponoć kosztuje to krocie, ale przecież nikt nie powiedział, że będzie tanio. Urzeczywistnienie marzeń i mitów musi kosztować, a przy okazji można wspomóc jednego czy drugiego stronnika politycznego, co jak wiadomo stało się modne wśród środowisk rządowych. Jeśli przy kosztach jesteśmy, to należy także wspomnieć, że powrót do katastrofy spowodował kolejną falę roszczeń wśród rodzin jej ofiar. Tym razem narzekać będą towarzystwa ubezpieczeniowe. Prokuratura postanowiła ekshumować wszystkie ofiary katastrofy smoleńskiej, bo prokuratorzy doszukali się błędów i zaniechań w pracach swoich poprzedników sprzed kilku lat. Teraz przyszedł czas na rozwianie wszelkich wątpliwości. W zamyśle prokuratorów ponowna sekcja zwłok miała dotyczyć wszystkich ofiar. Niestety część rodzin już dziś oświadczyła, że nie zgadza się na wydobycie ciał dla szukania dowodów. W dodatku niektóre rodziny, zupełnie nie rozumiejąc intencji przyświecających prokuraturze, złożyły zażalenie na jej działania, wraz z wnioskami o zaniechanie działań wymierzonych w szczątki ich bliskich. Śledczy nie zawahają się, aby odgrzebać zwłoki pary prezydenckiej, więc rodziny czeka długa przeprawa. Można próbować pisać lekko o sprawach wołających o pomstę do nieba, lecz jest to co najmniej trudne. Prokuratura ma obsesję szukania dowodów wystarczających na poparcie legendarnej tezy o zamachu. Jest więc skora do wszczynania najbardziej nieprawdopodobnych przedsięwzięć. Gdzieś po drodze porzucono zdrowy rozsądek, nie wspominając o szacunku dla zmarłych. Prezes Kaczyński nie ma jednak innego wyjścia. Od lat co miesiąc przed pałacem prezydenckim oświadcza, że prawda wnet ujrzy światło dzienne. Chyba te zapewnienia zaczęły się nudzić jego wyznawcom. Dolał więc oliwy do ognia, wykorzystując ostatnią szansę na kolejne dowody, które będą mogli zinterpretować posłuszni jego woli "eksperci". Podstawowym pomysłem jest tu odrzucanie wyników prac prawdziwych ekspertów na rzecz domniemań, na które reprezentanci dobrej zmiany sobie pozwalają, łamiąc granice przyzwoitości i zdrowego rozsądku.]]>
10610 0 0 0
Nie ma zgody na język nienawiści https://www.ruchkod.pl/zgody-jezyk-nienawisci/ Sat, 05 Nov 2016 09:51:22 +0000 http://www.ruchkod.pl/?p=10612 Narodowcy i podobni im sympatycy prawicowego nacjonalizmu przeżyli wielkie rozczarowanie, gdy Facebook zablokował im czasowo strony, na których skrzykują się, by znów Narodowe Święto Niepodległości kojarzyło się z zamieszkami i bijatykami.
Zbigniew Wolski
Media społecznościowe kojarzą się przede wszystkim z szeroko rozumianą wolnością wypowiedzi. Tak też jest w rzeczywistości. Nawet tam jednak obowiązują zasady, które zabraniają propagowania języka nienawiści. A to za sprawą obecnego rządu stało się niestety standardem w realiach naszego życia politycznego. Wpisy z przekazem nakłaniającym do przemocy, wraz z symbolami powszechnie uznawanymi za faszystowskie, usunęli administratorzy Facebooka. Wśród zaskoczonych nacjonalistów podniósł się lament, że Facebook jest lewicowy. Nie było to najbardziej "wyszukane" określenie spośród tych, które się pojawiły w prawicowych mediach. Z drugiej strony lewicowość to, jak wiemy, pojemne określenie, które wspomniany obóz odmienia przez wszystkie możliwe przypadki. Obrońcy skrajnych nacjonalistów Obrońców faszystowskich wpisów było jednak znacznie więcej. Znany, choć niekoniecznie szanowany, wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki stwierdził lakonicznie, że postępowanie administratorów Facebooka będzie podlegać analizie pod kątem zgodności z prawem. Jeśli jesteśmy przy członkach rządu, to swoje trzy grosze dodała też minister cyfryzacji Anna Streżyńska, ponoć chcąc problem rozwiązać, a nie pogłębiać go, jak sprawiała na początku wrażenie. Wytoczono również ciężkie działa. Organizacje prawicowe przypomniały sobie, że w naszym kraju obowiązuje konstytucja, po czym gorączkowo wertując tekst ustawy zasadniczej znalazły adekwatne do sytuacji zapisy. Duma narodowa zmienia się we wstyd Najbardziej pogrążył wszystkich Richard Allan, odpowiedzialny w Facebooku za politykę publiczną między innymi w Europie. Stwierdził, że strony wzywające do nienawiści i zawierające symbole faszystowskie zostały przywrócone, bo dotyczą wydarzenia, które jest zarejestrowane i legalne. Innymi słowy porzuciliśmy już kanony dobrego smaku Starego Kontynentu i biegniemy truchtem w stronę rozległych stepów. Widać, że nasze życie polityczne wymaga specjalnego traktowania. Z drugiej strony nie czuję się dobrze, kiedy symbole faszystowskie ozdabiają plakat wzywający do udziału w obchodach święta narodowego. Nie życzę sobie takich plakatów i takiego obchodzenia tego święta. Nie stójmy obojętnie Z powyższych wydarzeń można wysnuć kilka ważnych wniosków. W kraju takim jak nasz, bardzo mocno doświadczonym przez nazizm, zapomina się, że idee skrajnego nacjonalizmu prowadzą do zbrodni na szeroką skalę. Najbardziej przeraża przychylność i ochrona, jaką nacjonaliści znajdują w rządzie. Nowy model patriotyzmu propagowany przez PiS nie zakłada umiarkowanego charakteru takiej postawy. Dzisiaj trzeba być ekstremistą, aby zdobyć uznanie wśród rządzących. Panów o zbyt krótko obciętych włosach, noszących się raczej na sportowo lub odczuwających nostalgię dla stylu militarnego, wysyła się później na demonstrację, marsz albo podobną imprezę, aby jeszcze lepiej zademonstrować właściwe postawy społeczne. Tym bardziej, wobec skromnej tradycji - nazwijmy to - normalnego obchodzenia Narodowego Święta Niepodległości, trzeba pokazać owym osobnikom, jak również obecnej ekipie rządzącej, że jest alternatywa dla ich podejścia do patriotyzmu. Nie chcemy się bić, nie chcemy atakować policji, chcemy najzwyczajniej w świecie radośnie spędzić 11 listopada. I tak też zrobimy.]]>
10612 0 0 0